Transakcja - Kowalska-Bojar Agnieszka - ebook

Transakcja ebook

Kowalska-Bojar Agnieszka,

4,2

Opis

Pewnego, bardzo pechowego dla siebie dnia, Iza spotyka mężczyznę swoich marzeń. Przystojny oraz seksowny prezes wielkiej firmy, jak powietrze traktuje dziewczynę pracującą na kasie w dużym markecie. Przekorny los szykuje im jednak niespodziankę, bo wkrótce spotykając się po raz kolejny i wtedy Adam proponuje jej małżeństwo. Bynajmniej nie dlatego, że szaleńczo się zakochał. Fikcyjny ślub ma być doskonałym interesem, za który Iza zainkasuje całkiem pokaźną sumkę. Lecz gdy dziewczyna zgadza się na tę transakcję, pojawia się brat jej przyszłego małżonka. Cyniczny, opryskliwy i bezczelny Sebastian, już od pierwszego spojrzenia budzi w Izie zdecydowaną niechęć, która bardzo szybko zamienia się we wzajemną fascynację. I właśnie wtedy Adam zmienia warunki ich umowy, a dziewczyna trafia pomiędzy przysłowiowy młot i kowadło.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 131

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (553 oceny)
299
129
90
25
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LidiaGG

Nie oderwiesz się od lektury

zabawna lekka przyjena czyta się mega polecam
10
LidiaDarty

Nie oderwiesz się od lektury

Bajeczka która przyjemnie się czyta
00
Klucha78

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
LuiNie2

Z braku laku…

Taka trochę chaotyczna. Ale na jeden wieczór może być.
00
Kingajan

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Transakcja

MOTYLOWA BIBLIOTECZKA

Transakcja

AgnieszkaKowalska-Bojar

www.motylewnosie.pl

Poznań 2020

Copyright © AgnieszkaKowalska-Bojar

WydanieI

Poznań2020Książka ISBN 978-83-66352-92-6

ISBN epub 978-83-66352-90-2

ISBN mobi 978-83-66352-91-9

ISBN pdf 978-83-940307-9-7

Wszelkieprawazastrzeżone. Rozpowszechnianieikopiowaniecałościlubczęścipublikacjiwjakiejkolwiekpostaci jest zabronionebezwcześniejszepisemnejzgodyautoraorazwydawcy. Dotyczytotakżefotokopiiimikrofilmóworazrozpowszechnianiazapomocąnośnikówelektronicznych.

Skład i łamanie: Katarzyna Mróz-Jaskuła, Studio Grafpa

Wydawnictwo:

motyleWnosie

[email protected]

Ebookakupisznastronie:

www.motylewnosie.pl

www.sklep.motylewnosie.pl

Tego dnia pech prześladował Izę odsamego początku.

Najpierw zobjęć cudownego marzenia sennego wyrwał ją natarczywy iprzeszywający dźwięk budzika. Wstając, niefortunnie postawiła stopę, wykręcając boleśnie prawą kostkę. Na domiar złego włazience okazało się, żenie ma wody, zaś wkuchni puszka pokawie jest całkowicie pusta.

Iza zaklęła. Pech, czysty pech. Los był dziś wobec niej wyjątkowo złośliwy. Obmyła się resztką wody zczajnika, napiła kefiru, bo nic więcej nie znalazła naswojej przydziałowej półce wlodówce, poczym ubrała się wto, co wpadło jej wręce. Związała jeszcze włosy wniedbały kok imusnęła nos pudrem, nie korzystając zlustra. Potem chwyciła plecak iwpośpiechu wybiegła przed kamienicę. Autobus złapała wostatniej chwili iwponurym, pełnym pesymizmu humorze, dotarła dopracy. Widząc kłębiący się tłum przed drzwiami sklepu, oile było towogóle możliwe, humor jeszcze jej się pogorszył.

No tak, myślała. Dziś pierwszy dzień, gdy obowiązywała nowa gazetka reklamowa istąd te dzikie hordy zakupowiczów. Wpośpiechu przebrała się wsłużbową koszulkę imachnąwszy ręką koleżance, która wyraźnie chciała jej coś powiedzieć, poszła naswoje stanowisko przy kasie numer dwa.

Mechanicznie wykonywała pracę, nie zwracając uwagi nalekko zdziwione, anawet czasem rozbawione spojrzenia klientów. Było jej obojętne, co oniej myślą. Chciała jedynie przeżyć kolejny smutny dzień swej szarej egzystencji. Uprzejmie witała idziękowała zazakupy, kasowała iwydawała paragony. Do momentu, gdy wkolejce dokasy ustawiła się ONA.

Zerkała nawysoką, smukłą brunetkę, zieleniejąc zzazdrości. Jednocześnie czuła gdzieś wgłębi swego jestestwa dziwny ucisk. Coś jakby serce iżołądek, zresztą pozostałe organy chyba również. Kobieta wyglądała jakby przed chwilą zeszła zokładki renomowanego magazynu. Nienaganny ubiór podkreślał każdy detal sylwetki, idealny makijaż uwypuklał całe piękno, awłosy… Smętnie wspomniała własną fryzurę, czyli coś, co wyglądało pewnie jak stóg, wktóry walnął piorun. Gapiła się nanią ukradkiem, powoli wpadając wcoraz większą rozpacz. Wkońcu klientka była natyle blisko, by zauważyć więcej szczegółów. Pogardliwie skrzywione wargi, lekceważenie wzielonych oczach. Paznokcie… Iza mimowolnie zacisnęła dłonie wpięści, przypominając sobie, żepodczas wczorajszego egzaminu obgryzła prawie wszystkie skórki.

– Proszę sprawdzić jeszcze raz kwotę dozapłaty. – Piękność zmarszczyła zniedowierzaniem brwi. Nie wyglądała nataką, co musi oszczędzać, awręcz przeciwnie. Jednak Iza zdoświadczenia wiedziała, żekasiaści klienci są najgorsi ijeśli im się coś nie zgadza, potrafią długo iskutecznie dociekać przyczyny.

– Ciasto, kawa, chusteczki – wyliczyła, zezując jednym okiem narachunek. – Razem trzydzieści pięć złotych iosiem groszy. Ciasto dziewięć dziewięćdziesiąt, chusteczki dwa dziewięćdziesiąt osiem, kawa dwadzieścia dwa złote idwadzieścia groszy.

– Niemożliwe! To zadużo. Adam – brunetka odwróciła się domężczyzny, który znalazł się zajej plecami. – Ta kawa była wpromocji, prawda?

Iwtedy Iza zamarła, zamieniając się wprzysłowiowy, chociaż siedzący, słup soli. Mężczyzna miał nasobie elegancki garnitur wgranatowym kolorze, dopasowany krawat ikoszulę. Był wysoki, doskonale zbudowany, czego nie zdołał ukryć, awręcz uwypukliła toidealnie skrojona marynarka. Włosy modnie obcięte, ciemne, lekko już siwiejące. Twarz surową, pociągłą, może niezbyt przystojną, alebyło wniej coś tak intrygującego, żeciężko byłoby przejść obok niego obojętnie. Cerę smagłą, wypielęgnowaną. Najładniejsze miał oczy: jasne, bardzo jasne, wczarnej oprawie rzęs ibrwi, co wyglądało niezwykle fascynująco. Zmrużył je teraz, bo widać było, żejest poirytowany.

– Zapłać inie dyskutuj. Nie mamy natoczasu.

– Nie. Tam była inna cena. To nie kwestia pieniędzy, azwykłej uczciwości – prychnęła brunetka. – Niech pani kogoś zawoła. Ten ktoś niech sprawdzi moje słowa, apóźniej jeszcze raz pani wszystko skasuje.

Iza westchnęła, alenie ośmieliła się zaprotestować. Rozległ się przenikliwy dźwięk dzwonka. Niestety, zpowodu niedoboru personelu, nie odrazu zjawiła się uprawniona osoba. Brunetka przytupywała zezniecierpliwieniem nogą, tłum zanią falował, mrucząc zezłością naopóźnienie, amęski ideał wyglądał namocno poirytowanego. Za tobiedna Iza była coraz bardziej nieszczęśliwa. Poczerwieniała natwarzy, nie mając nawet śmiałości zerknąć wstronę nieznajomego.

– Przepraszam. – Brunetka przechyliła głowę, przyglądając jej się zciekawością niczym dziwnemu stworowi wzoo. Zresztą, co tu dużo ukrywać, Iza mniej więcej tak się czuła. – Czy tojakiś nowoczesny makijaż?

– Nie rozumiem – wyjąkała zmieszana. Tym razem także mężczyzna zagapił się nanią, lecz zamiast zainteresowania wjego oczach pojawiło się rozbawienie.

– Ma pani dziwne, zielone kropki pobokach twarzy – wyjaśniła uprzejmie posągowa piękność. – To jakaś choroba? Świerzb, pryszczyca czy coś wtym rodzaju?

– Niiee – wyszeptała, ajej buzię oblał krwisty rumieniec. Cholera! Że też nie spojrzała przed wyjściem wlustro. Widocznie podczas tego prowizorycznego mycia resztką wody, nie zwróciła uwagi naszczegóły.

– Ijeszcze ma pani dorodnego pryszcza nasamym czubku nosa. – Tamta powiedziała tozwyraźnym niesmakiem. – Jak kobieta może się tak zaniedbać?

Pytanie było retoryczne, bo nie oczekiwała naodpowiedź. Iza najchętniej zapadłaby się pod ziemię, alenie mogła nic zrobić. Nawet uciec. Na szczęście zjawiła się koleżanka zodpowiednim kodem imogła skasować cholerną kawę. Wyszło odwa złote mniej, alebrunetka miała minę pełną satysfakcji. Zabrała zakupy ioddaliła się, kusząco kołysząc biodrami. Tuż zanią podążył mężczyzna, zpodziwem zerkając nate wszystkie seksowne krągłości. Izę najbardziej zabolało, żechciała mu podać paragon, aleon poprostu odwrócił wzrok, lekceważąc jej uprzejmość. Nie zabrał nawet dwóch groszy reszty, jakby touwłaczało jego godności.

Gdy przyszła pora naprzerwę, biedna Iza zamknęła się wdamskiej toalecie, zrozpaczą patrząc wlustro. Za pomocą nawilżanych chusteczek zmyła resztki maseczki, apotem wycisnęła obrzydliwego bydlaka, który faktycznie umiejscowił się nasamym środku nosa. Normalnie nie miała większych problemów zcerą, aleakurat tydzień temu postanowiła wypróbować nowy krem inabyte tym sposobem pryszcze leczyła już kilka dni rozmaitymi sposobami.

Kiedy skończyła, oparła się dłońmi oboki umywalki izagapiła ponuro nawłasne oblicze. Okropne. Inie tłumaczyło ją nic prócz własnego lenistwa. Ani praca, ani trwająca sesja, ani zawód miłosny, którego właśnie doznała. Złamane serce tonie powód, aby wyglądać jak duża, zaniedbana baba.

Przypomniał jej się mężczyzna. Łzy wymknęły się spod powiek ispłynęły popoliczkach. Był… Idealny! Jak wyjęty zjakiegoś ekskluzywnego pisma ovipach. Aona? Beznadziejna. Czy powinna się dziwić, żenajpierw spojrzał nanią zewspółczuciem, apotem wogóle zignorował? Mając przy swoim boku taką piękność, jak tamta kobieta? Nie, towcale nie było dziwne.

Wydmuchała nos wpapierową chusteczkę, apotem wróciła dopracy. Bo co innego mogła zrobić?

Deszcz padał ztaką siłą, jakby chciał zatopić cały świat, aż poczubki najwyższych gór.

Ulicą szła dziewczyna. Na nogach miała różowe kalosze, nagłowę naciągnęła kaptur kurtki, która, co wyraźnie dawało się zauważyć, była dla niej odwa lub trzy numery zaduża. Co chwila wygrzebywała zjednej kieszeni cukierka, poczym lądował on wjej buzi, apapierek wdrugiej kieszeni. Szła leniwym krokiem, jakby padający deszcz wcale jej nie przeszkadzał. Nie wyglądało również, żeby czuła chłód, chociaż nogi miała całkiem nagie iniezwykle zgrabne. Raz poraz unosiła opadający jej naoczy kaptur, rozanielonym wzrokiem patrząc naszary, mokry świat. Widać było, żewbrew panującej aurze, dopisywał jej humor. Zresztą, gdyby ktoś przyjrzał się jej uważniej, woczach okolorze dojrzałego agrestu dostrzegłby również szczęście.

Bo Iza tym razem była szczęśliwa. Sesję zdała wcałości ibez poprawek. Niewierny eks wrócił nakolanach, żebrząc oprzebaczenie, aona sama, zupełnie przypadkowo, znalazła lepszą pracę. Wbiurze bardzo poważnej firmy. Co prawda miała tam głównie kserować, porządkować materiały iwykonywać te czynności, których nikt inny nie chciał, alebyło jej toobojętne. Godziny znośne, pensja również, dojazd taki sam jak dopoprzedniej roboty.

Żyć, nie umierać!

Rozanielona, wydobyła zkieszeni kolejnego cukierka, gdy zajej plecami, całkiem blisko, rozległ się głośny huk ipisk opon. Odruchowo uskoczyła wbok, apotem błyskawicznie się obejrzała. Na środku pustej drogi stał duży, błyszczący iluksusowy samochód. Prawe koło miał takie dziwne… Od razu zrozumiała, żemusiał złapać gumę. Stąd huk. Wycieraczki poruszały się miarowo, zgarniając wodę zprzedniej szyby, asilnik cicho mruczał.

Iza zawahała się. Czy kierowca potrzebuje pomocy? Zresztą, wjaki sposób mogłaby jej udzielić? Jednak nie potrafiła tak poprostu odejść. Podeszła bliżej izapukała wokno odstrony pasażera. Kiedy szyba opuściła się wdół, życzliwe słowa utknęły jej wgardle.

– Potrzyma mi pani parasol? – spytał kierowca, patrząc nanią zszerokim uśmiechem. – Raz dwa zmienię nazapasowe inie będę musiał czekać napomoc drogową. Zresztą, wstyd ich wzywać dotakiego głupstwa.

Skinęła głową, nie będąc wstanie wykrztusić zsiebie jakiejkolwiek odpowiedzi. Iwtym momencie deszcz jeszcze przybrał nasile, anadodatek zerwał się porywisty wiatr.

– Niech pani wsiada, przeczekamy to– zachęcająco machnął ręką. Nie zastanawiała się długo, tylko zrobiła, co kazał.

– Mam całkiem mokrą kurtkę – powiedziała, zdejmując kaptur.

– Nie szkodzi.

– Nie zniszczę tapicerki?

– Bez przesady – wzruszył ramionami. Iwtym momencie silnik zacharczał izgasł.

– Co jest? – Mężczyzna nacisnął guzik, który zastępował tradycyjną stacyjkę. Nic. Jakby ktoś całkiem odciął zasilanie. Nawet zwyczajowego krztuszenia. Po prostu zero reakcji.

– Dziwne – wymruczał, poczym włączył światła awaryjne. – Chyba jednak będę musiał zadzwonić podrogówkę.

Rozejrzał się wposzukiwaniu telefonu, pogrzebał wkieszeniach, aIza przyglądała się temu wmilczeniu. Oprzednią szybę uderzyła kolejna fala deszczu, agwałtowny podmuch wiatru zakołysał autem.

– Cholera! – zaklął nieznajomy. – Chyba zostawiłem komórkę wpracy. Pożyczy mi pani swoją?

– Nie mam – odparła zwięźle, awidząc jego zdziwiony, pełen niedowierzania wzrok, wzruszyła ramionami. – Nie żartuję. Zostawiłam wdomu, bo po co mi telefon podczas spaceru.

– Mieszka pani gdzieś wpobliżu?

– Moi rodzice. Jakieś dwa, trzy kilometry stąd.

– No tak – mruknął bez zbytniego zainteresowania. Widać było, żebardziej absorbuje go coś innego. – Trzeba będzie przeczekać ulewę, apóźniej poszukać pomocy.

Deszcz miarowo bębnił, prawie żezagłuszając jego słowa. Szyby powoli zaczęły pokrywać się mgiełką, tworząc dookoła nich nową, nieznaną rzeczywistość.

– Cukierka? – zaproponowała uprzejmie Iza, wyciągając zkieszeni dwie sztuki. – Czekoladowy, zmarcepanem – kusiła.

Spojrzał nanią zdziwiony, jakby nie wiedział, co tojest marcepan.

– Nie jadam słodyczy – odparł zociąganiem.

– Nie wie pan, co traci – westchnęła ztaką siłą, aż podwiało kilka kosmyków opadających natwarz.

– Wolę inne przyjemności. Czekolada tosubstytut…

– Tak, wiem – roześmiała się. – Czekolada tosubstytut seksu. Mój chłopak imoja przyjaciółka też mi topowtarzają.

Nie odpowiedział. Palcami bębnił wkierownicę, zciekawością przyglądając się siedzącej obok dziewczynie. Pewnie nie przypuszczała, żeją pamiętał. To było ponad miesiąc temu iwyglądała tamtego dnia fatalnie, aleoczy miała wciąż te same. Ogromne, błyszczące, wintensywnym kolorze dojrzałego agrestu. Wtedy wjej spojrzeniu wyczytał bezradność, teraz widział wnim nieokiełznaną radość. Ite rzęsy, długie, zakręcone, gęste. Jak zreklamy idealnego tuszu. Był jednak nasto procent pewien, żesą prawdziwe. Poza tym wyglądała nieporównanie lepiej, chociaż daleko jej było doElizy. Ta dziewczyna miała wsobie coś świeżego, naturalne piękno rozświetlające jej twarz odwewnątrz. Kuszące, pełne wargi. Wijące się wtotalnym chaosie włosy obarwie dojrzałego miodu. Uroczy dołeczek wpoliczku. Twarz oniezwykle regularnych rysach, ogorzałą odsłońca iwiatru. Idziś była bez makijażu, aletym razem dodało jej totylko wdzięku. Wdodatku tak uroczo się rumieniła.

– Ja – zaczęła, poczym energicznie odchrząknęła. – Chyba już pójdę…

– Zwariowałaś? – Wzdumieniu zapomniał oformie grzecznościowej. – Zaczekaj chwilę, niech przestanie tak lać. Przecież cię nie zgwałcę – dodał zprzekąsem, aona błyskawicznie poczerwieniała.

– Wiem, ale… To nie jest… – jąkała się, skubiąc końcówkę niedbale zaplecionego warkocza. Rozbawiła go tym.

– Poza tym, pójdę ztobą. Pożyczysz mi telefon, bo muszę zadzwonić popomoc.

Skinęła głową, nadal niepomiernie zakłopotana. Jej przejście na„ty” również nie przeszkadzało.

Pamiętała go. Każdy szczegół, każdy detal, chociaż dziś był ubrany mniej oficjalnie. Nie miał krawata, aodgóry nie zapiął trzech guzików przy koszuli. Poza tym wszystko było dokładnie takie, jak wtedy. Wszystko. Ideał, októrym marzyła, nawyciągnięcie ręki. Ipomyśleć, żepodczas kilku bezsennych nocy odważyła się stworzyć wwyobraźni pełen emocji scenariusz ich burzliwej znajomości, wyobrażała sobie wspólne rozmowy, wkładała wjego usta wymyślone słowa, anawet… Posunęła się dalej, znacznie dalej. Masturbowała się, wyobrażając sobie szalony seks znieznajomym. Oczywiście zaraz potym, jak zadeklarował dozgonną miłość, aż pogrób.

Ateraz siedziała tuż obok niego. Pewnie on jej nie pamiętał, chociaż toakurat nie było dziwne. Wszystko inne… Los zemnie zakpił, pomyślała zprzekąsem. Drań jeden, uwielbiał drwić, uwielbiał płatać figle czy wkopywać wtak niekomfortowe sytuacje, jak ta. Zmieszana własnymi myślami, wygrzebała ostatniego cukierka iwsadziła go dobuzi.

– Powiedziałaś, żemieszkają tutaj twoi rodzice. Aty nie? – zagaił rozmowę nieznajomy.

– Niezupełnie. Na razie wynajmuję mieszkanie wraz zkoleżankami, wcentrum. Mamy stamtąd blisko nauczelnię.

– Jaki kierunek?

– Filologia rosyjska – mruknęła, ponownie się rumieniąc. Za toon uniósł zezdziwieniem brwi.

– Rosyjska? Bardzo oryginalnie.

Pokiwała głową, przyłapując się natym, żezerka wnajbardziej zakazane miejsce. Chyba oszalała! Poza tym miała Jakuba. Wrócił skruszony, pełen pokory. Tak długo błagał ją, aby mu wybaczyła, żewkońcu tozrobiła. Spędzili razem cudowny weekend iprawie zapomniałaby onieznajomym zeswych erotycznych fantazji, gdyby nie pojawił się dziś najej drodze.

– Aty? Wjakiej firmie pracujesz? – odważyła się spytać.

– Wdużej – mruknął. Widać było wyraźnie, żenie chce otym rozmawiać. Pochylił się lekko doprzodu iprzetarł zaparowaną szybę dłonią. Nic tonie dało, bo gęsta kurtyna deszczu itak skrywała cały świat.

Pomiędzy nimi zapadła niezręczna cisza. Przynajmniej tak toodbierała Iza, coraz bardziej zdecydowana wysiąść iuciec. Intymność tej sytuacji, wcześniejsze fantazje, zapach jego ciała zmieszany zzapachem wody pogoleniu, towszystko sprawiło, żejej zmysły oszalały. Gdzieś tam narastało podniecenie, budziło się leniwe pożądanie. Pulsowało wrytm uderzeń serca, sprawiało, żezaschło wgardle, adłonie icale ciało zaczęły lekko drżeć. Nigdy wcześniej nie doświadczyła niczego podobnego ztak obezwładniającą siłą. Zsiłą, która sprawiła, żenie potrafiła kontrolować własnych myśli, pragnień.

Mężczyzna przechylił się lekko nabok, chcąc wyjąć coś zeschowka, który miała przed sobą. Prawie oparł się ojej kolana, apotem mimowolnie przekręcił głowę. Chciał coś powiedzieć, alesłowa uwięzły mu wgardle. Nigdy wcześniej nie widział tak wygłodniałego, pełnego fascynacji wzroku, chociaż miał spore doświadczenie. Wspojrzeniu zielonych oczu była inieśmiałość, inieokiełznane pragnienia, iwstyd, ipożądanie. Przeplatało się tozesobą wjakiś dziwny, niespotykany dotąd sposób, fascynując ibudząc wnim pragnienia, októre nigdy by się nie podejrzewał.

– Zdradzisz mi, oczym myślisz? – spytał schrypniętym odemocji głosem.

Zaprzeczyła niepewnym ruchem głowy. Prawie bezwiednie uniosła dłoń iprzeczesała palcami jego włosy. Delikatnie, powoli, niezwykle subtelnie. Nie zdawał sobie sprawy, żetak prosty gest może nieść zesobą tyle różnorakich emocji. Drgnął, gdy uczyniła toporaz drugi. Po czym napotkała jego wzrok igłośno jęknąwszy, wpanice poszukała klamki iwypadła nazewnątrz, wprost wstrugi ulewnego deszczu. Nie namyślając się, zrobił tosamo. Dogonił uciekającą dziewczynę, nie zważając nato, żezachwilę będzie przemoczony doprzysłowiowej suchej nitki.

– Zaczekaj!

– Muszę… Przypomniało mi się, żebyłam umówiona – powiedziała szybko inieszczerze. – Zadzwonię podrogówkę, aby się tu zjawili. Wystarczy, żezaczekasz.

– Umówiona? – uśmiechnął się drwiąco. – Akurat.

– Nie muszę się tłumaczyć! – krzyknęła, starając się wznieść ponad ogłuszający łoskot deszczu. Znosa kapała jej woda, włosy błyskawicznie nią nasiąkły, bo zapomniała nasunąć kaptur nagłowę.

– Nie musisz – potwierdził ruchem głowy. Lecz gdy chciała odwrócić się zzamiarem odejścia, brutalnie wręcz chwycił ją zaramię, przyciągając ku sobie.

Ipocałował.

Cały świat zamarł. Iza również, bo akurat tego się nie spodziewała. Zresztą, nie przywykła docałowaniasię znieznajomymi. Była raczej typem, który trzeba podrywać wytrwale iskutecznie, aby cokolwiek osiągnąć. Ateraz ten tutaj… Nie pytał, nie prosił, ledwie ją znał, ajuż ośmielił się zrobić coś takiego! Sapnęła zoburzeniem, poczym wyrwała się zjego ramion, gromiąc mężczyznę wzrokiem. Woda spływała pojego szyi ikarku, popoliczkach iskroniach. Już nie wyglądał tak elegancko. Ale nadal był rozbawiony. Dotknął opuszkami placów swoich warg, poczym posłał jej szeroki uśmiech.

– Cudownie smakujesz – powiedział, aIza zaczerwieniła się zezłości. Co zazarozumiałe bydle! Zaskoczył ją, pocałował wbrew jej woli, anadodatek wcale nie czuje się winny.

– Ale ty nie! – odparła mściwie. – Jeszcze raz mnie dotkniesz, apożałujesz!

– Już żałuję – dał krok doprzodu, aona cofnęła się wpanice. – Że nie mogę cię wziąć tutaj, namasce mojego auta, wpotokach padającego deszczu…

Nie tyle sens tych słów, aton, jakim zostały wypowiedziane oraz pełne nieukrywanego pożądania spojrzenie sprawiły, żejej ciało stanęło wpłomieniach. Nagły wybuch podniecenia omało nie ściął Izy znóg. Zachwiała się, lecz zaraz potem odwróciła ibiegiem ruszyła przed siebie. Pędziła tak szybko, żemało brakowało, akilka razy by się przewróciła. Wkońcu dotarła pod rodzinny dom. Przystanęła, ztrudem łapiąc oddech. Powoli obejrzała się zasiebie.

To było niemądre iirytujące, alepoczuła ogromne rozczarowanie, żenieznajomy zanią nie pobiegł. Tak, rozczarowanie było odpowiednim słowem. Dotknęła drżących warg. Nadal czuła smak tego pocałunku. Cudownego dotyku męskich, pewnych siebie ust. Iwłaśnie totak bardzo ją rozgniewało.

Budynek, cały zeszkła istali przypominał strzelistą wieżę. Po prawej stronie znajdował się rozległy parking, polewej niewielkich rozmiarów park zławeczkami idość dużą fontanną. Weszła przez szklane drzwi, które bezszelestnie się przed nią rozsunęły. Głęboko odetchnęła, usiłując pozbyć się narastającego uczucia paniki. Nie tak tosobie wyobrażała. Rzeczywistość oszołomiła ją, sprawiła, żepoczuła się strasznie niepewnie.

Jednak szybko przekonała się, żewcale nie było tak źle. Dostała swoje stanowisko pracy, wytłumaczono jej zakres obowiązków, poczęstowano kawą izlecono pierwsze zadanie. Piastując wobjęciach cały plik dokumentów, ruszyła dopomieszczenia, gdzie stało kilka ogromnych kserokopiarek. Już pogodzinie wiedziała, czego nie polubi wswej nowej pracy. Zapachu. Tylko żepopierwsze, było zapóźno, aby się wycofać, apodrugie, nie mogła tak szybko się poddać. Przecież jej obowiązki nie będą polegały jedynie nakserowaniu!

Szybko okazało się, żejednak wprzeważającej części będą. Po weekendzie pachnącym deszczem, słońcem iseksem, zciężkim sercem wróciła doswoich obowiązków. Na zasadzie kontrastu, smród panujący wpokoju ksero był wręcz nie dozniesienia. Pogorszył jej humor, tym bardziej, żezaoknem wesoło świeciło słoneczko, apointensywnie niebieskim niebie wiatr gnał puszyste, śnieżnobiałe obłoki.

– Jasna cholera – mamrotała zniezadowoleniem pod nosem. – Czy zatrudnili mnie poto, abym skserowała całą dostępną dokumentację? Skąd oni to, ulicha, biorą?

– Iza? Gadasz sama dosiebie? – Do środka weszła szczupła, drobna brunetka, zwielkimi okularami nazadartym nosie. Inka. Niby jej przełożona, aletak naprawdę materiał nadobrą koleżankę.

– Mam dosyć tego zapachu.

– Nie martw się. Trochę się nazbierało zaległości, alejak skończysz, todam ci bardziej ambitne zadanie – zachichotała.

– Nie zatrudniono mnie dobardziej ambitnych zadań – Iza westchnęła ztaką siłą, żezleżącej przed nią kupki papierów, sfrunęło kilka arkuszy.

– Będziesz porządkować bazę danych.

– To dobrze. Komputer nie śmierdzi.

Inka znów się roześmiała. Wogóle, oile tygodniową obserwację można nazwać obiektywną, toIza zauważyła, żejej koleżanka bardzo lubiła się śmiać.

– Widziałaś dziś tę rudą zksięgowości? Ależ się ubrała, prawda?

– Rudą? – Iza zaczęła szperać wpamięci. – Bo ja wiem? Jakąś tam rudą widziałam. Ale nie zauważyłam wniej nic dziwnego.

– Bo ty już taka jesteś – Inka lekceważąco machnęła ręką. – Jakby stanął przed tobą tygrys, topewnie ominęłabyś go łukiem, nie zastanawiając się nawet, skąd się wziął. Zakochana, prawda?

– Uhm – mruknęła Iza. Głupio było się przyznać, żenaogół chadzała zgłową wchmurach. – Podobno dziś ktoś zdyrekcji będzie miał unas wizytację?

– Jeden zszefów. Osobiście. Jego ulubione przysłowie brzmi: kiedy kota nie ma, myszy harcują, więc kot musi być. To wyjątkowo wredny, apodyktyczny iczepialski typ. Przystojny jak cholera, aleja bym tam bydlaka pogrzebaczem nie tknęła.

Iza zerknęła nanią znamysłem. Wgłosie koleżanki było tyle zawziętości, tyle złości, żenie podejrzewała, aby tamta kłamała. Awięc pan prezes toprzystojny drań? Ciekawe, czy Inkę bolało bardziej to, żeprzystojny, czy żedrań? Zresztą, co ją toobchodziło? Była prawie nasamym dole piramidy pracowniczej. Na dodatek napół etatu isezonowo, bo nie wiedziała jeszcze, jak jej się ułoży plan wprzyszłym roku akademickim. Być może będzie musiała znaleźć sobie inną pracę, taką, która zgra się zwykładami nauczelni. Miała jednak nadzieję, żepiąty rok będzie pod tym względem bardziej elastyczny.

– Bądź nastanowisku ojedenastej.

– Czyli tutaj? – spytała ironicznie.

– Iza! Inajlepiej, żebyś wyglądała namocno zajętą, zrozumiałaś?

– Niby czym? Ostrzeniem ołówków?

– Przygotuję ci coś dotego czasu – zapewniła Inka naodchodnym.

Wyszła, iIza znów została sama. Po cholerę miała wracać dopustego biurka, naktórym nie było nawet komputera? Zerknęła nato, co zostało jej dozrobienia. Do końca dnia powinna zdążyć. Poza tym, chyba nawaliła klima, bo wpomieszczeniu zrobiło się niesłychanie duszno igorąco. Mimowolnie rozpięła bluzkę, najpierw ojeden guzik, potem odwa kolejne. Zdjęła też marynarkę ibuty. Były prawie nowe icodziennie cierpiała ztego powodu. Tutaj nie musiała się przejmować, żektoś ją zobaczy. Podśpiewywała sobie pod nosem najnowszy przebój ulubionego zespołu, zaprobatą zerkając namalejący stosik dokumentów. Wkońcu nie wytrzymała duchoty iszeroko otworzyła okno. Nagły powiew wiatru strącił kilka kartek leżących nastole. Niektóre sfrunęły napodłogę, inne zaciężkie biurko, stojące tuż obok. Iza sapnęła zoburzeniem. Odsunęła stół, przyklękła, aletonie zdało rezultatu. Wkońcu prawie przytuliła policzek dopodłogi izezmarszczonymi brwiami spróbowała wydobyć kartki spod biurka. Było dość niskie, alenaszczęście wąskie. Najwięcej problemów sprawił jej ostatni dokument. Wkońcu wydobyła go triumfalnie, anastępnie wstała, poprawiając wzburzoną fryzurę iprzekrzywione ubranie.

Iwtedy zajej plecami ktoś chrząknął.

Błyskawicznie odwróciła się, apotem zamarła zaskoczona. Wdrzwiach stał obcy mężczyzna, azajego plecami widziała kilka zaciekawionych twarzy.

Iza spąsowiała. Po pierwsze wypinała się wjego kierunku wdość mało elegancki sposób. Apodrugie… Znała go! To przecież był ON, mężczyzna zesklepu izpamiętnego, deszczowego popołudnia. Trochę inny, jakby bardziej surowy, aletoprzecież on! Nie powinna się dziwić jego chłodnemu zachowaniu, wkońcu tomiejsce pracy. Spłoszona, rzuciła okiem nazegar wiszący nad drzwiami. No tak. Kwadrans pojedenastej. Oczywiście zapomniała.

– To Iza. – Do pokoju wepchnęła się kobieta, która była jej kierownikiem. – Nie jest pełnoetatowym pracownikiem.

Nieznajomy milczał, mierząc ją krytycznym spojrzeniem. Co najdziwniejsze, wyglądał, jakby wcale jej nie poznawał. Iza poczuła oburzenie. Przecież ją pocałował! Wygadywał takie rzeczy, że… Ateraz nie poznawał? To drań! Dobrze, żewtedy nie dała się nabrać iuciekła.

– Dlaczego pani wygląda tak niechlujnie? – spytał ostrym tonem.

Spojrzała wdół, nanazbyt głęboki dekolt. Na bose stopy. Zrozpaczą pomyślała owłosach, którym zpewnością gimnastyka pod biurkiem nie posłużyła.

– Gorąco jest – wyrwało się jej mimo woli.

– Gorąco? – Wyciągnął rękę inacisnął guzik napanelu klimatyzacji. Nad ich głowami rozległ się cichy szum. – To nie jaskinia człowieka pierwotnego, tutaj mamy kilka rzeczy, które ułatwiają życie.

– Chciałam włączyć, alenie działała – tłumaczyła się, czując, jak poraz kolejny się rumieni.

– Chciała pani? Dobrze, żetotylko ksero – prychnął. – Do obsługi bardziej skomplikowanych urządzeń niech pani się lepiej nie zabiera.

Iwtym momencie maszyna zaplecami, dotąd pracująca bez zarzutu, dziwnie się zakrztusiła. Potem było słychać jeszcze cichy brzdęk, głośniejszy warkot, poczym coś pękło zhukiem, azboku pokazał się siwy dym.

– To nie ja – powiedziała słabo Iza, gapiąc się nacholerną kserokopiarkę. No miała kiedy nawalić, doprawdy!

Mężczyzna, który był chyba zapowiedzianym przez Inkę szefem-draniem, patrzył nanią wmilczeniu, potępiająco. Te kilka osób zajego plecami również.