28,00 zł
Wiara i duchowość powinny przynosić ukojenie, rozwój i poczucie sensu. Jednak czasem stają się narzędziem kontroli, manipulacji i lęku. „Toksyczna duchowość” to książka, która demaskuje mechanizmy religijnych i duchowych nadużyć – od fanatyzmu i dogmatyzmu po presję psychiczną i emocjonalne uzależnienie.
Bernardo Stamateas, znany psycholog i autor bestsellerów, pokazuje, jak rozpoznać destrukcyjne przekonania, uwolnić się od ich wpływu i odzyskać zdrową, autentyczną duchowość., która jest źródłem wsparcia, inspiracji i siły.
- Jak odróżnić wiarę od manipulacji?
- W jaki sposób toksyczne przekonania wpływają na nasze życie?
- Jak uwolnić się od religijnych schematów i odzyskać wewnętrzną harmonię?
Przeczytaj i zdecyduj, czy twoja duchowość cię wspiera, czy ogranicza.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
WSTĘP
W tej książce opiszemy osiemnaście toksycznych postaw, które sprawiają, że religia bardziej szkodzi, niż dodaje skrzydeł.
Wiem, że ludzie wierzący wszelkich wyznań pragną i dążą do oczyszczenia swojej wiary, tak by każdy mógł osiągnąć zdrową duchowość, wierzyć w Boga i być dobrym, i że wszystko sprowadza się do słów Jezusa: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, z całego umysłu swego i z całej swojej mocy. […] Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mk 2, 30–31)1.
Urodziłem się i wzrastałem w chrześcijańskiej rodzinie, ale przez całe życie spotykałem wielu ludzi, którzy zostali zranieni przez osoby religijne rozmaitych wyznań. Przekonałem się, że problem ten jest nadal aktualny, gdy podczas tworzenia niniejszej książki poprosiłem o nadsyłanie opisów doświadczeń związanych z toksyczną duchowością i w odpowiedzi otrzymałem ponad tysiąc pięćset e-maili w ciągu jednego dnia!
We wszystkich przykładach słowa „pastor”, „ksiądz” i „rabin” zastąpiłem określeniami „przywódca religijny” lub „przywódca duchowy”, dlatego że celem książki nie jest oskarżanie konkretnej religii, lecz wskazanie, że toksyczne postawy występują w każdej grupie ludzkiej, czy to religijnej, politycznej, społecznej, zawodowej czy rodzinnej.
Moim celem nie było wykazanie, że jedna religia jest lepsza lub gorsza od innej, ponieważ wybór należy do każdego człowieka. Nie będę też odnosić się do doświadczeń, które uznaję za toksyczne, ponieważ „nie lubię danej grupy religijnej”. Celem tej książki jest zidentyfikowanie postaw i zachowań, które pod pretekstem wiary czynią nasze codzienne życie gorszym, sączą do niego toksyny. Religia może zarówno leczyć, jak i wpędzać w chorobę.
Wielka sympatia, jaką darzę ateistów i ludzi różnych wyznań, dla których mam głęboki szacunek, była dla mnie inspiracją. Mając w pamięci podobieństwa między nami, pragnąłbym, byśmy mogli wspólnie zidentyfikować elementy duchowości, które sprawiają wrażenie toksycznych.
Celem tej książki jest pokazanie, że istnieje zdrowa wiara, która przywraca radość życia, marzenia, ducha solidarności i sprawiedliwości oraz pozwala zawierzyć dobremu Bogu, który głęboko nas kocha. Moim zamiarem było również przezwyciężenie wypaczonych schematów poznawczych, które aktywują się w naszym umyśle, gdy jesteśmy zranieni, i powodują uogólnienia typu: „wszyscy wierzący to złodzieje…”, „wszyscy są tacy sami…”, „wszyscy to…”, „wszyscy tamto…”. Nie wynika z nich nic korzystnego.
Możemy przekształcić nasze trudne i negatywne doświadczenia w chęć pomagania innym, przebaczenie i zdrowszą, bardziej radosną i wypełnioną troską o innych religijność.
Duchowość jest uniwersalnym tematem, który próbują zgłębić wszystkie istoty ludzkie w poszukiwaniu transcendencji. Nie jestem w tym ani oryginalny, ani pionierski. Od wielu lat, a przynajmniej w ciągu ostatnich dekad, temat religii, która leczy lub doprowadza do choroby, był badany w różnych aspektach. Wielu autorów rozwinęło swoje poglądy i przemyślenia na temat tego, co szkodzi człowiekowi. Ci, którzy pragnęliby bardziej zgłębić temat, na ostatnich stronach znajdą pełną bibliografię.
Pragnę ponownie podkreślić, że niniejsza książka ma na celu wzbogacanie wnętrza i poszerzanie perspektywy, a nie umniejszanie bądź krytykowanie jakiejkolwiek religii, ponieważ wszystkie są godne szacunku, a także przemyślenie tych powszechnych postaw, które mogą nam zaszkodzić – wszystko po to, by oczyścić naszą wiarę tak, by niosła nam ona radość życia i dawała połączenie ze Stwórcą w zdrowy sposób. Pochylę się nad najczęściej występującymi zjawiskami, takimi jak: poczucie winy, osądzanie, upokarzanie i tym podobne. Najbliższy jest mi kontekst Ameryki Łacińskiej, ponieważ znam go z własnego doświadczenia, jednak zjawiska te występują w podobnej formie w innych miejscach na świecie.
Strzała wypuszczona w powietrze
Dorastałem w rodzinie o szczerych katolickich przekonaniach, w której królowała koncepcja Boga karzącego, czujnego, wyczulonego na nasze przewinienia, surowego i nieubłaganego sędziego, który widzi wszystko i któremu nic nie umknie. Który, w przerażającej chwili Sądu Ostatecznego, dokona przeglądu naszych licznych i niewątpliwie poważnych słabości, wydając łatwy do przewidzenia werdykt: wieczne potępienie. Bardzo wstrząsnęła mną scena z hiszpańskiego filmu ¡Viva Azaña!, w której ksiądz katecheta, zapytany przez jednego ze swoich uczniów, czym jest wieczne potępienie, napisał jedynkę, a po niej zera, mnóstwo zer, aż pokrył nimi całą tablicę…
Niezwykle trudno było mi być grzecznym „dzieckiem”, ponieważ lista grzechów była bardzo długa i wszystkie wydawały się bardzo łatwe do popełnienia. Na przykład te „brzydkie myśli”, o które za każdym razem nieubłaganie pytał spowiednik… Czy można było nie mieć „brzydkich myśli”?
Właśnie tym zajmuje się Bernardo Stamateas w niniejszej książce – toksyczną naturą opresyjnej, zastraszającej religijności, która nie wyzwala, a niszczy, która nie opiera się na miłości, ale na strachu. Autor zachęca nas, byśmy nosili w sobie Boga, który nas kocha i dąży do uczynienia nas takimi, jakimi powinniśmy być, a nie takimi, jakimi pragnie nas widzieć biurokratyczna i formalistyczna religijność. Być może pytanie, które zostanie nam zadane pod koniec naszych dni, nie będzie brzmiało: „Dlaczego popełniłeś tyle grzechów?”, tylko: „Dlaczego nie byłeś tym, kim powinieneś był być?”.
Bo o to właśnie chodzi: mieć odwagę, by być w kontakcie z samym sobą, z naszym pragnieniem, by szukać i znajdować Boga nie w formalnościach religijnej biurokracji, ale w miłości i radości ze wspaniałego daru życia, które powinniśmy poświęcić dwóm podstawowym boskim prawom: kochania Boga ponad wszystko i kochania bliźniego jak siebie samego. Wszystko inne jest zbędne. „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy, abyś żył […]. Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładąc przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo” (Pwt 30,15–19).
To kolejny tekst, w którym Stamateas ostrzega nas przed toksycznymi zjawiskami zagrażającymi naszej egzystencji. Dokonuje tego swym pisarstwem, które wnika głęboko w nasze sumienia i uczucia, poruszając z godną podziwu i ujmującą prostotą złożone i trudne tematy, co czyni go jednym z ulubionych autorów niezależnie od ideologii, kondycji społecznej czy religii czytelników.
Jego książki są jak strzały wypuszczone w powietrze w wierszu Longfellowa:
Raz wypuściłem strzałę w powietrze:
Szparko świsnęła w porannym wietrze,
Lecz wzrok mój bystry próżno ją goni:
Któż kiedy strzałę dościgł w pogoni?
Raz zanuciłem zwrotkę piosenki…
W świat popłynęły słodkie jej dźwięki,
Daremnie słucham, bo któż dosłyszy
Echo piosenki przebrzmiałe w ciszy.
Wiele lat przeszło od tej godziny,
Strzałę odkryłem w korze dębiny,
A w przyjaciela piersi gorącej,
Znalazłem piosnkę moją niechcący!2
Witamy zatem tę energetyczną dawkę uzdrawiającej duchowości, którą Bernardo Stamateas wnosi do społeczeństwa chorego na pragmatyzm, sceptycyzm, relatywizm i materializm.
Pacho O’Donnell
Bernardo jest wszędzie
To zabawne, że Bernardo poprosił mnie, ateistycznego myśliciela, o prolog. Ale jesteśmy przyjaciółmi i za każdym razem, gdy widzę na ulicy kogoś niosącego pod pachą książkę Stamateasa, jestem szczęśliwy. Czuję, że mój przyjaciel pastor jest w stanie przekazać własną pełnię i odwagę moralną innym – tym, którzy próbują zmienić swoje życie. Cieszę się, że jego książki mają tak licznych czytelników, ponieważ oznacza to, że jest wielu ludzi, którzy przeżywają swoje życie jako przygodę, czyli tak, jak moim zdaniem warto żyć. Starają się być bohaterami własnych poszukiwań, odmawiają podążania utartymi ścieżkami przyzwyczajeń, przeciwstawiają się automatyzmom i pragną zobaczyć na własne oczy. Decydować i się rozwijać.
Tak, jestem ateistą. Ateistą i jeszcze raz ateistą; to znaczy, że nie tylko jestem pewien, że Bóg nie istnieje. Nie uważam tego nawet za pytanie czy problem. Jego jedyną rzeczywistością jest dla mnie bycie ideą w umysłach większości ludzi. Tylko ideą. Ale mam religijnych przyjaciół, ponieważ nie trzeba myśleć i czuć tak samo jak ludzie, których się kocha (w końcu nawet ożeniłem się z kobietą, istotą tak różną ode mnie, a z niej wyłonili się nowi, mali ludzie)!
Szacunek dla odmienności, jak sądzę, nie jest czymś, co miałoby nas ograniczać. Nie powinniśmy milczeć z szacunku dla drugiej osoby: co warto zrobić, to wyrazić naszą pełną odmienność, by następnie pozostać przyjaciółmi. Czasami jest to możliwe i bardzo przyjemne – z niejednego pieca jadałem, nawet z peronistami, albo ze związkowcami, i bardzo to sobie chwaliłem!
O wartości Stamateasa jako człowieka decyduje to, że będąc osobą wierzącą, potrafi być równocześnie otwarty i nowoczesny. W jego pojęciu wiara nie oznacza pełnego lęku i konserwatywnego stanowiska, wręcz przeciwnie. Nie neguje indywidualności, nie potępia przyjemności, nie opowiada się za zacofaną i nacechowaną smutkiem perspektywą. Jego wiara to rozwój i radość życia. Wola życia: pierwotne pojęcie wśród wszystkich pojęć, emocjonalna podstawa wszelkiej żywotnej egzystencji, wszelkiej afirmacji życia.
Podoba mi się żart, że grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą. Moglibyśmy powiedzieć, że dobrzy religijni ludzie idą do nieba, ale Stamateas idzie wszędzie: angażuje się w media, podróżuje, ma przyjaciół ateistów, takich jak ja, z którymi dobrze się bawi i wymienia poglądy. Nie boi się. A jego postawa pomaga reszcie z nas również się nie bać.
Jest rzeczą bardzo cenną, że to właśnie duchowny mówi, że wiara może być toksyczna. To prawda: w świątyniach wszystkich religii króluje zbyt wiele sprzecznych z życiem tradycji. Panuje za dużo strachu, zbyt wiele uprzedzeń oraz patologicznego umiłowania ubóstwa i słabości, które zamiast być postrzegane jako problemy do rozwiązania, są podnoszone do rangi rzeczy świętych. Ubóstwo i cierpienie nie są żadną świętością. Tym co jest święte, jest samo życie, które nie powinno być nimi ograniczane i które trzeba wspomagać w przekraczaniu podobnych barier.
Wiara nie musi oznaczać zniechęcenia lub zajmowania przegranej pozycji. Miłość do Boga powinna być świętem, wyrazem zdolności do kochania świata, a nie krytycznym wezwaniem do odrzucania wszystkiego innego. Wierzę, że autorzy tacy jak Stamateas pomagają uczynić naszą rzeczywistość pełniejszą i bogatszą. Pomagają zaktualizować postawę religijności, stworzyć taki sposób wierzenia, który byłby również sposobem, w jaki chcemy żyć.
Przeczytajmy dokładnie tę książkę, zobaczmy, co autor chciał nam przekazać. Miłej lektury!
Alejandro Rozitchner
Obudźmy prawdziwą wiarę
Wiara stanowi zestaw przekonań danej osoby. Jeśli więc chcemy poznać czyjeś podejście do życia, pytamy: w co wierzysz? Jest również najbardziej niezwykłą zdolnością, jaką Bóg dał istotom ludzkim – zdolnością do zakładania, że spotkają nas dobre rzeczy, choć jeszcze się nam nie przydarzyły.
Dlatego zatruwanie czyjejś wiary jest praktycznie niszczeniem życia tej osoby.
Bernardo Stamateas w jasny i praktyczny sposób wyjaśnia szkody, jakie religie wyrządziły autentycznej wierze. Blisko znam autora tej książki i mogę zapewnić, że jest głęboko zainteresowany obudzeniem autentycznej wiary w Boga w życiu ludzi.
Lucas Márquez F.
Tyle ludzcy, co boscy
Bernardo Stamateas pokazuje, że wiara może być zarówno ścieżką do odzyskiwania sensu, jak i drogą, na której zatraca się wszelki sens, a my zostajemy uwięzieni w opresji polegającej na rezygnacji z własnej autonomii i duchowej wolności na rzecz jakichś przekonań. Nie jest to tylko kwestia autentycznego życia w wolności sumienia, zgodnie z tym, w co się wierzy. To większe wyzwanie: doświadczanie życia w sposób integralny i spójny, gdy to, w co wierzymy, stanowi jedność z tym, czym jesteśmy i co robimy.
Taka wiara wyzwala, inspiruje, rozwija, czyni nas silniejszymi, uskrzydla. Warto jednak zachować czujność, ponieważ jednocześnie w imię tej wiary możemy wpadać w pułapki: zarówno wewnętrzne, spowodowane słabością naszego charakteru lub ducha, jak i zewnętrzne, zastawiane na nas przez pozbawionych skrupułów manipulatorów, którzy dręczą innych w imię czystości niebiańskiej wiary. Dzieje się tak, kiedy posłusznie poddajemy się najbardziej ziemskiej rzeczy, jaką znamy: zepsuciu szlachetnej idei dla najgorszych celów. Zawładnięcie duchową sferą drugiego człowieka dla jakiegoś ziemskiego celu, przy poświęceniu świętości wnętrza każdej ludzkiej istoty jako autonomii, odpowiedzialności i niedelegowalnej wolności, jest działaniem toksycznym.
Zatruwamy samych siebie w imię wiary, która nią tak naprawdę nie jest, podporządkowując się woli innych i ich interesom, podobnie jak mrocznym aspektom naszego własnego wnętrza, które dają o sobie znać, gdy człowiek w rozpaczy, z powodu niewiedzy lub zwątpienia traci rozeznanie i przestaje krytycznie myśleć. Wiara ustanawia sferę idei i przekonań osadzonych w społecznej konstrukcji sensu, którą kultura ustanawia jako ludzką przestrzeń do kwestionowania i interpretowania rzeczywistości. Nawet absolutne prawdy naszej wiary są częścią konstruktu społeczno-kulturowego; ci z nas, którzy wierzą w pochodzenie Stwórcy, wiedzą, jak odróżnić Go w Jego istocie od wszystkiego, co w prawdach teologicznych nie może umknąć naszej ludzkiej, skończonej, ziemskiej i kulturowej naturze.
Prawda ta oznacza, że On jest Jeden i Jedyny, a my, Jego dzieci, jesteśmy zgromadzeni w ludzkiej rodzinie braci i sióstr i nawet jeśli podążamy osobnymi ścieżkami naszych jednostkowych prawd, to nie są one względne, ponieważ współistnieją z innymi prawdami, równie autentycznymi jak nasze własne. Jednak tylko On stanowi naszą gwarancję, tylko w Nim upatrujemy prawdy absolutnej, do której wszyscy dążymy poprzez prawdę Jego wyboru, nie zakładając, że jest ona wyłączna lub wykluczająca.
Duchowość jest zatem uniwersalna, stanowi szeroką przestrzeń, w której każda istota ludzka jest bytem duchowym tylko dlatego, że jest człowiekiem, niezależnie od przekonań, rasy, kultury, narodowości, pochodzenia czy losu. Posiadanie duchowości jest równoznaczne z byciem człowiekiem i to właśnie w tym mieści się zdrowa wiara. Odkupienie całej ludzkości jako rodziny jest zatem przejawem duchowości. Duchowość, która zaprzecza temu paradygmatowi, okalecza nas.
Religijność jest intymnym, subiektywnym doświadczeniem, w którym każda jednostka na swój sposób tłumaczy to, co religia ustanawia w sferze normatywnej, i autonomicznie przenosi na obszar własnej suwerennej egzystencji przekonania i praktyki wyuczone w sferze instytucjonalnej. Religia uczy nas, jak żyć w wierze, podczas gdy odpowiedzialna wolność naszej religijności pozwala nam żyć w wierze, którą wyznajemy już nie na zasadzie denominacji czy dominacji, ale wolnego i odpowiedzialnego wyboru.
Religia jest instytucjonalnym wyrazem wiary i jedną z wielu możliwych ścieżek duchowych. Ci z nas, którzy żyją i reprezentują instytucje religii w inwestyturze, nie powinni zaprzeczać autentyczności innych duchowych ekspresji, które oferują sposoby rozwijania człowieczeństwa.
Jednak religia jako instytucja ma pierwszeństwo w zachowaniu samej siebie i utrwalaniu siebie w czasie poprzez atrybuty autorytetu i władzy. W imię religii jako instytucji można podejmować działania, które są tak samo zdrowe jak inne, które jednak, odbiegając od swej pierwotnej misji, zaczynają przynosić szkodliwe konsekwencje.
Można zatem powiedzieć, że autor tej książki zastanawia się nad możliwościami detoksykacji, jakie oferuje nam duchowość w zakresie rozwijania ludzkiego potencjału, i nad religijnością jako antidotum poprzez przyjęcie krytycznego myślenia i autonomii egzystencjalnej. Jesteśmy określonego wyznania religijnego, a religia jako instytucja o tysiącletniej tradycji oferuje przestrzenie i praktyki formacyjne o wiecznych wartościach wyrażonych w tekstach, kształtowanych przez nauczycieli, rytuały i praktyki, którym hołdujemy od pokoleń.
Co do ewentualnego szkodliwego oddziaływania wiary, można powiedzieć, że wszystko, co odciąga nas od wewnętrznego „ja”, aby służyć innym ze szkodą dla nas samych, co eliminuje nasze krytyczne myślenie i uniemożliwia duchowy rozwój, wpychając nas w zależność, ucisk, cierpienie, ból lub podporządkowanie, jest ewidentnie wypaczeniem samej wiary i dlatego może wyrządzić nam krzywdę.
Chciałbym wyrazić wdzięczność i uznanie dla Bernarda Stamateasa, autora, który – poza kazuistyką, pouczającymi historiami i cytatami oraz dogłębną analizą koncepcji toksyczności w dziedzinie duchowości – oferuje nam ścieżkę definicji i praktyki, aby ukazać wyzwalające działanie zdrowej wiary.
Z błogosławieństwem zdrowej wiary, czyli dobrem, które sam reprezentujesz – wiary, która z powodzeniem odtruwa nas duchowo i uzdrawia z wszelkiej toksyczności, jaka mogłaby naruszyć naszą autentyczność i integralność i w której, stworzeni na obraz i podobieństwo Stwórcy, moglibyśmy rozpoznać w sobie zarówno człowieczeństwo, jak i boskość.
Sergio Bergman
Wiara, która nie czyni cię szczęśliwym, nie jest autentyczna
My, kapłani, jesteśmy ludźmi; ludźmi, którzy poświęcają się powołaniu Bożemu i jako tacy ponosimy wielką odpowiedzialność, ponieważ przesłanie, które głosimy, jest większe niż urząd, który sprawujemy.
Kiedy my, kapłani, odprawiamy mszę, musimy to robić nie tylko za grzechy naszych parafian, ale także za nasze własne. Jesteśmy ludźmi z krwi i kości, więc kiedy kapłan spowiada, musi również okazać miłosierdzie, ponieważ on sam, będąc człowiekiem, również ulega słabościom. Zgromadzenie musi pomóc kapłanowi wypełnić to, czego Jezus od niego oczekuje.
Kto nie jest grzesznikiem? Nie możemy nikogo osądzać, wszyscy jesteśmy grzesznikami. Dlatego gdy ktoś odwraca się od wiary, ponieważ został zraniony, radzę mu zwrócić oczy z powrotem ku Bogu. On nigdy go nie zawiedzie; Bóg i Jego przesłanie są o wiele, wiele potężniejsze niż słowa ludzi.
Przywódcy religijni nieustannie walczą o to, by być lepszymi ludźmi, ale zawsze jest w nas stary Adam: musimy walczyć z rzeczami dobrymi i z rzeczami przeszłymi.
Możemy ową walkę rozszerzyć na nas wszystkich, obarczonych wielką odpowiedzialnością – księży, pastorów, rabinów – którzy codziennie przekazują przesłanie Boga.
Dobrze, by kapłan mógł wyspowiadać się przed wspólnotą, wyrazić przed nią to, co przeżywa, uświadomić jej, że człowiek stojący przed nią walczy tak samo jak ona, by przezwyciężyć własne ograniczenia. Wszyscy mamy słabości, ułomności, lęki, dlatego nie warto udawać, że jesteśmy ponad problemami, które spotykają zwykłych ludzi. Jestem księdzem urodzonym z Eleny, niepiśmiennej kobiety, i ojca, który był ogrodnikiem; staram się, aby ludzie, wchodząc do kościoła, nie widzieli księdza na piedestale, lecz zwykłego człowieka, przed którym czują się swobodnie i nie obawiają się pójść do spowiedzi i opowiedzieć o swoich potrzebach.
Jak mówi Stamateas, religia może służyć do opresji lub do odkupienia duszy. Czy możemy używać imienia Boga do zabijania, gnębienia innych, wzbudzania strachu, napełniania ludzi poczuciem winy? Religia nie pozwala nam prowadzić świętej wojny, powinna być wyzwalająca – tak rozumiał ją Jezus Chrystus. Wszystko jest łaską, czułością Boga. W zdrowej wierze uwalniasz się, postrzegasz drugiego jako swojego brata, jako dziecko tego samego Boga, które walczy jak ty każdego dnia.
„Jeśli wiara nie czyni cię szczęśliwym, nie jest autentyczna”. Bóg daje ci łaskę, pokój, szczęście, czułość, jak więc nie śpiewać, jak nie tańczyć z Bogiem miłości, odnowy i pokoju?
Luis Farinello
Rozdział 1
Syndrom grzecznego chłopca i grzecznej dziewczynki
Jakiś czas temu przyszła do mnie młoda kobieta, która została oszukana emocjonalnie i finansowo. Powiedziała mi, że kiedy zdecydowała się zgłosić to na policję, komisarz powiedział jej: „Słuchaj, kochanie, oszuści tylko czyhają na takie dobre religijne dziewczęta, aby je oszukać, to wprost powszechne”.
Czyżby więc było prawdą, że religia czyni ludzi bardziej podatnymi na uleganie oszustwom, sprawia, że mają opuszczoną emocjonalną gardę? Czy naprawdę wiara służy jedynie do tworzenia dobrych ludzi, a nie sprawiedliwych, silnych i mądrych?
To możliwe! W psychologii nazywa się to syndromem grzecznej dziewczynki lub grzecznego chłopca. Zjawisko owo nasila się i jest identyfikowane jako jedna z głównych przyczyn, dla których wiele osób, zwłaszcza kobiet, daje się zwodzić, oszukiwać i wykorzystywać.
Złe nauczanie i niewłaściwe stosowanie religii ma swoje konsekwencje. Może wpływać na nasze życie i to w nie do końca pozytywny sposób.
Przyjrzyjmy się bliżej osobistym doświadczeniom Sandry:
Kiedy byłam dzieckiem, ciągle przypominano mi, że wszystko jest grzechem: zakładanie nowych bucików, mówienie „nie chcę”, płacz, domaganie się zabawek, sprzeciwianie się obraźliwemu traktowaniu czy niechodzenie do kościoła – wszystko było sprzeczne z małą książeczką przykazań, której musieliśmy nauczyć się na pamięć. Najwyraźniej nie miało znaczenia, czy jesteś wykorzystywany czy maltretowany – nie było to uważane za grzech, lecz za naukę bycia dobrym człowiekiem; to błąd, który naznaczył mnie na zawsze, takie myślenie tkwi we mnie do dziś.
W wielu religijnych rodzinach wychowywane w ten sposób dzieci, zamiast wyrastać na osoby mające rozwinięte poczucie własnej wartości, potrafiące dochodzić swoich praw i niedające nikomu sobą pomiatać, a także silne w obliczu kryzysu, nabawiają się „syndromu zadowalacza” – próbują przypodobać się każdemu, nie myśląc o sobie. Rodzice wychowują dobrych synów i grzeczne córki, ale nie uczą ich dbać o siebie, wyznaczać granice i walczyć o swoje. Z tego powodu setki religijnych osób zastanawiają się, dlaczego nie wiedzie im się w życiu, choć robią wszystko dobrze i służą Bogu.
W tym miejscu jedna kwestia wymaga bliższego zbadania: co rozumieją przez określenie: „dobrze służyć Bogu”? Natychmiast zauważymy, że pierwszą rzeczą, jaką skutkuje toksyczna wiara, jest wpojenie nam poczucia winy. Trenuje nas tak, byśmy ulegali temu „opium dla ludu”, usypia nas, a także skutecznie wpływa na obniżenie naszych emocjonalnych mechanizmów obronnych.
I, jak Sandra wspomniała, mówiąc o swym doświadczeniu, jest to wynikiem nie tylko nauczania kościelnego, ale i postępowania religijnych rodziców, którzy ze swej wiary czynią sposób na życie i fundament wychowywania dzieci.
Po pierwsze ma wszystkim ufać. Naucza się, że dobry wierzący wierzy, że wszyscy ludzie są dobrzy, są stworzeniami bożymi, które go kochają, i on też powinien ich kochać i nigdy nie przestawać im ufać, ponieważ Bóg troszczy się o niego, a dobry człowiek jest zawsze uśmiechnięty i otwarty na wszystkich.
Słysząc te nauki, mówi sobie: „Wszyscy są tacy jak ja”, „Ludzie są dobrzy”, „Któż chciałby zrobić coś złego mnie, skoro jestem wobec nich w porządku”, „Jeśli jestem dobry, wszyscy będą dla mnie dobrzy”, „Świat jest sprawiedliwy”, „Mogę ufać każdemu, zwłaszcza jeśli wyznaje moją wiarę”. W ten sposób kształtuje się osoba łatwowierna, osoba, która wierzy wszystkim i we wszystko.
Dlatego nawet jeśli przydarzy się jej coś złego lub ktoś ją oszuka, nie zmienia swoich przekonań; dochodzi do wniosku, że to przez jej brak wiary, że to jej wina albo test, którego przejście ma ją wzmocnić.
Grzeczna dziewczynka uważa, że wszyscy są dobrzy, jest przekonana, że nikt nie jest zły, że nie ma ludzi o złych intencjach, a jeśli są, to należy im pomóc.
Grzeczną dziewczynkę możemy zobaczyć w kobiecie, która jest uległa w domu lub niezwykle odpowiedzialna w pracy. Zazwyczaj wszystkim ufa i jest bardzo naiwna. Jej myślenie jest następujące: „Jeśli powiedział mi, że zwróci mi pieniądze, które mu pożyczyłam, to z pewnością tak właśnie będzie”, „Skoro powiedział mi, że zatrzyma się u mnie dosłownie na kilka dni, to dotrzyma słowa i niedługo odejdzie” i tak dalej.
Po drugie idealizuje. Należy zdać sobie sprawę, że docenianie cnót drugiego człowieka jest inspirujące i że pragnienie dowiedzenia się, jak ten ktoś to robi, by móc też tak postępować, jest zdrowym i normalnym mechanizmem.
Natomiast idealizowanie to stawianie drugiej osoby na piedestale i projektowanie na nią wszystkiego, co dobre. Taki mechanizm jest toksyczny.
Grzeczna dziewczynka idealizuje i im bardziej to robi, tym więcej władzy daje tym, których nadmiernie podziwia.
Idealizowanie niszczy jej pewność siebie. Próbuje zadowolić osobę, którą podziwia, i robi to kosztem poczucia własnej wartości: „Jesteś naprawdę wspaniały”, „Jaki jesteś inteligentny!”, „Nigdy nie będę wiedzieć tyle co ty”.
Kiedy ktoś idealizuje, przypisuje całe dobro drugiej osobie, a całe zło sobie, tracąc w ten sposób obiektywizm, ponieważ idealizacja nigdy nie jest użyteczna – jest jedynie iluzją wynikającą z chęci uniknięcia niepokoju związanego z postrzeganiem drugiej osoby taką, jaka jest naprawdę.
Wszyscy mamy w sobie Kaina i Abla, ale jak mówi Alicia Schmoller w swojej książce La sombra (Cień): „Różnica między dobrem i złem polega na tym, że dobro również jest złem, ale niepraktykującym”.
Są to kobiety, które dają z siebie wszystko, bez zastrzeżeń. Pamiętajmy, że dobrze jest pomagać, ale jest różnica między pomaganiem a poświęcaniem własnej radości, aby ktoś inny mógł być szczęśliwy.
Toksyczna wiara mówi: „Pamiętaj, że twoją najważniejszą wartością jest bycie dobrym i nic więcej; dobry wierzący nie odmawia prośbom innych”.
Jedną z zalet dobrych uczynków jest uszlachetnienie duszy. I przygotowanie jej do czynienia jeszcze lepszych uczynków.
Jean-Jacques Rousseau
Przywołajmy świadectwo Marianny:
Jako dziecko uczyłam się w katolickiej szkole i wyniosłam z niej wiele przekonań, które później musiałam nauczyć się odwracać. Wszystko było grzechem; jeśli nie podzielałam poglądów ówczesnej przywódczyni, musiałam odbyć pokutę i byłam uznawana za złego człowieka. Bardzo się starałam, żeby mieć dobre stopnie, być dobrą koleżanką w klasie, ale ponieważ byłam niespokojna, zawsze byłam tą złą.
Myślę, że najpoważniejsza konsekwencja, jaką poniosłam, jest związana z walką o osiągnięcie moich celów… których nigdy nie osiągnęłam.
Co sprawia, że dana osoba żyje, pragnąc nieustannie aprobaty innych – partnera, szefa i tak dalej? Z jakiego powodu drży przed autorytetem lub ma trudności z komunikowaniem się czy nawiązywaniem relacji z innymi? Skąd bierze się chęć pytania bliskich o zdanie?
Odrzucenie. Strach przed odrzuceniem stanowi sedno syndromu grzecznego chłopca i grzecznej dziewczynki.
Kiedy dana osoba zostaje przez kogoś odrzucona, natychmiast aktywuje się w niej poszukiwanie aprobaty u innych.
Szczęście jest wewnętrzne, a nie zewnętrzne; dlatego nie zależy od tego, co mamy, ale od tego, kim jesteśmy.
Henry Van Dyke
Istnieją dwa rodzaje odrzucenia:
Bezpośrednie: „Jesteś do niczego”, „Nie jesteś tego wart”, „Nie kocham cię”, „Mam nadzieję, że umrzesz”.
Pośrednie: bardziej subtelne. Na przykład: gdy ojciec spodziewa się chłopca, a pojawia się dziewczynka, lub gdy nigdy w domu nie pytają cię o zdanie, kiedy ktoś patrzy na ciebie z drwiącym uśmiechem lub cię dyskwalifikuje, jeśli twoje rodzeństwo dostaje na urodziny lepsze prezenty niż ty; może to być także karzące milczenie czy niedocenianie twoich starań.
Serce pełne strachu musi być pozbawione nadziei.
Antonio de Guevara
Naukowcy twierdzą, że zatrzymujemy się emocjonalnie w wieku, w którym zostaliśmy odrzuceni. Jeśli na przykład zostałeś odrzucony w wieku lat ośmiu, emocjonalnie zatrzymałeś się w wieku ośmiu lat. Jest stwierdzonym faktem, że odrzucenie hamuje rozwój.
Wszyscy znamy ludzi, którzy są błyskotliwi, kończyli studia, robili doktoraty, zrobili błyskotliwą karierę, ale są niedojrzali i nie potrafią utrzymać związku ani wychować dzieci, nie mogą osiągnąć stabilności emocjonalnej. Zastanawiamy się: „Jak to możliwe, że tak inteligentna osoba, odnosząca takie sukcesy, tak dobra w rachunkach, jest tak niedojrzała w dziedzinie emocji?”.
Rzecz w tym, że obszary intelektualne nadal się rozwijają, ale obszary afektywne utknęły na etapie, na którym dana osoba została odrzucona.
Osoby odrzucone przejawiają infantylne zachowania właściwe dla wieku odrzucenia. Wchodzą w życie obarczone znaczną nadwrażliwością, interpretują wszystko, co im się przydarza, jako odrzucenie. Jeśli ktoś opowiada dowcip, myślą, że to z nich się nabija; kiedy ktoś się z nimi nie przywita, czują się obrażone; jeśli ktoś nie bierze ich pod uwagę, uznają, że zostały zlekceważone.
Są tak nadwrażliwe, że odczytują wszystko, co im się przydarza, jako kolejne odrzucenie, więc nie angażują się, odwracają wzrok, analizują, obserwują, ale nie chcą się zbliżyć ani dołączyć do grupy, nie lubią działać wspólnie ani nawiązywać relacji z innymi ludźmi, a wszystko to z obawy przed ponownym odtrąceniem.
Odrzuceni ludzie rozwijają krytycznego ducha: osądzają, analizują, dyskwalifikują, kwestionują, wyrażają swoją opinię – zawsze negatywną – na temat wszystkiego, co się dzieje; są ludźmi, którzy muszą poniżać innych, bo w takich sytuacjach czują, że są lepsi.
Atakują, ponieważ tak bardzo boją się ponownego odrzucenia, że zanim ktoś się im sprzeciwi, sami się sprzeciwiają.
Zakwestionują wszystko, co dobrego zrobiłeś: pomoc, uwagę, którą im poświęciłeś, miłość, jaką im okazałeś. Będą to podważać, aby cię zdenerwować, ponieważ czym innym jest bycie krytykowanym za coś rzeczywiście złego, a czym innym za coś, co zrobiłeś dobrze.
Z tego powodu odrzuceni zawsze będą zmierzać ku ponownemu odrzuceniu; będą prowokować drugą osobę, by zostali ponownie odrzuceni.
Są to osoby, które zapamiętują błędy innych; mają genialną pamięć i pamiętają nie tylko samo wydarzenie, ale także dzień i godzinę, kiedy powiedziano im to, co im powiedziano, lub zrobiono im to, co im zrobiono.
Osoba odrzucona będzie obsesyjnie poszukiwać aprobaty innych; charakteryzuje się:
cyklicznością emocjonalną – kiedy otrzyma gratulacje lub dowód uznania, jest w dobrym nastroju, ale gdy nie jest chwalona, wpada w przygnębienie. Ponieważ żyje, nieustannie szukając aprobaty i prosząc innych o opinię, jednego dnia jest w świetnym humorze, a następnego – zdołowana;
skłonnością do bólu emocjonalnego – dziś czuje się dobrze, jutro źle; akceptacja uzależnia jak narkotyk;
ogromnym strachem przed porażką – popełnienie błędu oznacza: „Nie zostanę zaakceptowany”, „Jestem do niczego”, „Zostałem odrzucony”. Nie pozwalają sobie na błędy ani nie tolerują potknięć innych;
potrzebą tytułowania – pragnienie uznania, uzyskania odznaczeń, zyskania pozycji, które sprawiają, że nie czują się już odrzucani (choć jest to iluzoryczne).
Wszystko, co osiągniesz, zadowalając innych, będzie wymagało od ciebie życia w taki sposób, aby ten stan utrzymać.
Wszyscy przeżywamy rozczarowania. Jest to jedna z najtrudniejszych emocji, jakich może doświadczyć człowiek, i pojawia się, gdy dochodzi do zdrady.
Zdrada to wina poniesiona przez złamanie wierności lub lojalności. W relacjach z innymi zawsze tworzymy sobie jakiś ideał, a jeśli ów ideał się nie sprawdzi, czujemy się rozczarowani. Istnieją ideały jawne i ukryte. Kiedy jestem z przyjacielem, uważam go za ideał, oczekuję, że pomoże mi w trudnych chwilach lub będzie dzielił ze mną radości.
W związku lub w pracy ustanawiamy ideały, które gdy zawiodą, wywołują naszą rozpacz.
Oto historia Maríi Pauli:
Myślę, że ze wszystkich przykazań, które mi wpajano, szczególnie zapamiętałam jedno: „Czcij ojca swego i matkę swoją (inaczej Bóg cię ukarze)”. W dzieciństwie byłam maltretowana przez rodziców, wykorzystywana i fatalnie traktowana, a mimo to dziś mam z nimi dobre relacje, chociaż nigdy nie rozmawialiśmy o tym, czego od nich doświadczyłam. Wyrosłam na dobrego człowieka, ale dzieciństwo nadal boli.
Wykorzystana osoba, wchodząc w kolejną relację, wybiera jeden z poniższych schematów.
Iluzja, rozczarowanie, nowa iluzja – jesteśmy wobec kogoś entuzjastycznie nastawieni, rozczarowujemy się, a następnie ponownie ogarnia nas euforia w stosunku do tej samej lub innej osoby. Na przykład rozwijamy przekonanie: „Mam nadzieję, że mój przyjaciel pomoże mi, gdy nie będzie mi się wiodło
”.
To iluzja lub ideał. Gdy sprawy układają się nie po mojej myśli, a przyjaciel nie odzywa się do mnie, by mnie wesprzeć, jestem rozczarowany i powtarzam sobie: „To nie jest osoba, za jaką ją miałem”
.
I buduję nową iluzję dotyczącą tej samej lub innej osoby. Wielu z nas przechodzi przez te etapy po kilka razy.
Iluzja, rozczarowanie – ktoś miał nadzieję, rozczarował się i już nigdy tej nadziei nie odzyskał. Tacy ludzie nikomu nie ufają, nie mają przyjaciół, nie potrafią się porozumieć z innymi, zostali oszukani, wykorzystani, a zawód okazał się tak duży, że uniemożliwia im nawiązywanie nowych znajomości z nadzieją na szczęśliwe zakończenie. W tym przypadku jestem rozczarowany, ponieważ mój przyjaciel nie towarzyszył mi w trudnym momencie, zostałem zraniony i już nigdy nie będę miał złudzeń co do nikogo: „Nigdy więcej nikt mnie już nie zawiedzie”, „Już nikt mnie nigdy nie skrzywdzi”. Ci ludzie izolują się w fazie nieufności, nie potrafią tworzyć więzi.
Kiedy rozczarowuje cię inna osoba, praca lub sytuacja, oznacza to, że wchodzisz na nowy poziom dojrzałości.
Problemem jest nie tyle sama iluzja, ile to, w stosunku do kogo ją tworzymy: rozczarowanie pokazuje, że źle wybraliśmy.
Rozczarowanie zniknie na zawsze z twojego życia, gdy nauczysz się, kiedy, w jakich okolicznościach i z kim możesz wiązać swoje nadzieje.
Moja iluzja nie polega na tym, co widzą ludzie, ale na mojej własnej wizji.
Twoja wizja nie powinna opierać się na tym, co widzą inni („Coś z tobą nie tak”, „Wyrzucili cię z pracy”, „Nic ci nie wychodzi”, „Jesteś chory”).
Wizja to sztuka dostrzegania rzeczy niewidzialnych.
Jonathan Swift
Twoja wizja nie powinna tkwić w ludziach, ale w tobie, w twoich marzeniach. Nie wierz w to, co ludzie mówią lub co im się wydaje na twój temat. Miej przed oczami swoją wizję spełnionego marzenia i myśl tylko o zasobach, jakimi dysponujesz, aby je zrealizować.
Wyobraź sobie największe marzenie swego życia, wybiegnij myślami dziesięć lat naprzód i zwizualizuj sobie spełnienie owego marzenia i siebie samego – jaki wtedy będziesz? Nigdy nie przerośniesz swojej wizji.
Nigdy nie rezygnuj z marzeń. Po prostu staraj się dostrzec znaki, które cię do nich prowadzą.
Paulo Coelho
Ostateczną konsekwencją postawy „grzecznej dziewczynki” jest to, że doznaje ona w końcu wielkich rozczarowań ze strony ludzi, którym ufała, których tak bardzo idealizowała.
Dlatego wyjścia należy szukać w kierunku przeciwnym do postaw wspomnianych powyżej. Po pierwsze, należy sobie uświadomić, że nie wszyscy są dobrzy i że bycie miłym dla innych nie oznacza, że oni odwdzięczą się tym samym.
Po drugie, musimy zmienić naszą perspektywę i przestać idealizować pozostałych: jeśli ktoś coś osiągnął i nam imponuje, możemy wyrazić uznanie i się nim inspirować, mając świadomość, że jego sukces oznacza, iż ów cel jest osiągalny.
Wreszcie trzeba zdać sobie sprawę, że nikt nie może dać tego, czego sam nie ma, nie możemy więc docenić innych, nie mając poczucia własnej wartości, na które zasługujemy. Oznacza to, że najpierw należy postawić na własne szczęście, a następnie dzielić się nim z innymi.
Zdrowa wiara to wiara, która aktywuje życzliwość wobec innych i miłość do nich, ale bez krzywdzenia siebie, a także bez potrzeby stałego szukania aprobaty innych i ciągłego udowadniania, jakim się jest dobrym.
Jeśli już nie szukasz aprobaty u każdego napotkanego człowieka, to znaczy, że zrozumiałeś, że „zostałeś zaakceptowany”, wyszedłeś poza układ. Zaprzestanie szukania uznania oznacza, iż Bóg cię zaakceptował, znalazłeś się poza systemem i ludzie nie mają już nad tobą żadnej władzy, więc nie mogą cię skrzywdzić.
Im większa jest wiedza człowieka, tym większa musi być jego wiara; a im bardziej zbliża się on do Boga, tym wyraźniejsza jest jego wizja Boga.
Victor Hugo
Głowa do góry! Nie ma znaczenia, czy się z ciebie śmieją. Jeśli Bóg dał ci marzenie, to musi się ono spełnić. Nie szukaj aprobaty ludzi, już jesteś zaakceptowany.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Wszystkie cytaty z Biblii podawane są w brzmieniu z Biblii Tysiąclecia, Pallotinum, Kraków 1999. [wróć]
2. H.W. Longfellow, Strzała i pieśń, tłum. Maria Ilnicka. [wróć]