Toksyczna duchowość - Bernardo Stamateas - ebook + książka

Toksyczna duchowość ebook

Bernardo Stamateas

0,0
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wiara i duchowość powinny przynosić ukojenie, rozwój i poczucie sensu. Jednak czasem stają się narzędziem kontroli, manipulacji i lęku. „Toksyczna duchowość” to książka, która demaskuje mechanizmy religijnych i duchowych nadużyć – od fanatyzmu i dogmatyzmu po presję psychiczną i emocjonalne uzależnienie.

Bernardo Stamateas, znany psycholog i autor bestsellerów, pokazuje, jak rozpoznać destrukcyjne przekonania, uwolnić się od ich wpływu i odzyskać zdrową, autentyczną duchowość., która jest źródłem wsparcia, inspiracji i siły.

- Jak odróżnić wiarę od manipulacji?

- W jaki sposób toksyczne przekonania wpływają na nasze życie?

- Jak uwolnić się od religijnych schematów i odzyskać wewnętrzną harmonię?

Przeczytaj i zdecyduj, czy twoja duchowość cię wspiera, czy ogranicza.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

WSTĘP

W tej książce opi­szemy osiem­na­ście tok­sycz­nych postaw, które spra­wiają, że reli­gia bar­dziej szko­dzi, niż dodaje skrzy­deł.

Wiem, że ludzie wie­rzący wszel­kich wyznań pra­gną i dążą do oczysz­cze­nia swo­jej wiary, tak by każdy mógł osią­gnąć zdrową ducho­wość, wie­rzyć w Boga i być dobrym, i że wszystko spro­wa­dza się do słów Jezusa: „Będziesz miło­wał Pana, Boga swego, z całego swego serca, z całej duszy swo­jej, z całego umy­słu swego i z całej swo­jej mocy. […] Będziesz miło­wał swego bliź­niego jak sie­bie samego” (Mk 2, 30–31)1.

Uro­dzi­łem się i wzra­sta­łem w chrze­ści­jań­skiej rodzi­nie, ale przez całe życie spo­ty­ka­łem wielu ludzi, któ­rzy zostali zra­nieni przez osoby reli­gijne roz­ma­itych wyznań. Prze­ko­na­łem się, że pro­blem ten jest na­dal aktu­alny, gdy pod­czas two­rze­nia niniej­szej książki popro­si­łem o nad­sy­ła­nie opi­sów doświad­czeń zwią­za­nych z tok­syczną ducho­wo­ścią i w odpo­wie­dzi otrzy­ma­łem ponad tysiąc pięć­set e-maili w ciągu jed­nego dnia!

We wszyst­kich przy­kła­dach słowa „pastor”, „ksiądz” i „rabin” zastą­pi­łem okre­śle­niami „przy­wódca reli­gijny” lub „przy­wódca duchowy”, dla­tego że celem książki nie jest oskar­ża­nie kon­kret­nej reli­gii, lecz wska­za­nie, że tok­syczne postawy wystę­pują w każ­dej gru­pie ludz­kiej, czy to reli­gij­nej, poli­tycz­nej, spo­łecz­nej, zawo­do­wej czy rodzin­nej.

Moim celem nie było wyka­za­nie, że jedna reli­gia jest lep­sza lub gor­sza od innej, ponie­waż wybór należy do każ­dego czło­wieka. Nie będę też odno­sić się do doświad­czeń, które uznaję za tok­syczne, ponie­waż „nie lubię danej grupy reli­gij­nej”. Celem tej książki jest ziden­ty­fi­ko­wa­nie postaw i zacho­wań, które pod pre­tek­stem wiary czy­nią nasze codzienne życie gor­szym, sączą do niego tok­syny. Reli­gia może zarówno leczyć, jak i wpę­dzać w cho­robę.

Wielka sym­pa­tia, jaką darzę ate­istów i ludzi róż­nych wyznań, dla któ­rych mam głę­boki sza­cu­nek, była dla mnie inspi­ra­cją. Mając w pamięci podo­bień­stwa mię­dzy nami, pra­gnął­bym, byśmy mogli wspól­nie ziden­ty­fi­ko­wać ele­menty ducho­wo­ści, które spra­wiają wra­że­nie tok­sycz­nych.

Celem tej książki jest poka­za­nie, że ist­nieje zdrowa wiara, która przy­wraca radość życia, marze­nia, ducha soli­dar­no­ści i spra­wie­dli­wo­ści oraz pozwala zawie­rzyć dobremu Bogu, który głę­boko nas kocha. Moim zamia­rem było rów­nież prze­zwy­cię­że­nie wypa­czo­nych sche­ma­tów poznaw­czych, które akty­wują się w naszym umy­śle, gdy jeste­śmy zra­nieni, i powo­dują uogól­nie­nia typu: „wszy­scy wie­rzący to zło­dzieje…”, „wszy­scy są tacy sami…”, „wszy­scy to…”, „wszy­scy tamto…”. Nie wynika z nich nic korzyst­nego.

Możemy prze­kształ­cić nasze trudne i nega­tywne doświad­cze­nia w chęć poma­ga­nia innym, prze­ba­cze­nie i zdrow­szą, bar­dziej rado­sną i wypeł­nioną tro­ską o innych reli­gij­ność.

Ducho­wość jest uni­wer­sal­nym tema­tem, który pró­bują zgłę­bić wszyst­kie istoty ludz­kie w poszu­ki­wa­niu trans­cen­den­cji. Nie jestem w tym ani ory­gi­nalny, ani pio­nier­ski. Od wielu lat, a przy­naj­mniej w ciągu ostat­nich dekad, temat reli­gii, która leczy lub dopro­wa­dza do cho­roby, był badany w róż­nych aspek­tach. Wielu auto­rów roz­wi­nęło swoje poglądy i prze­my­śle­nia na temat tego, co szko­dzi czło­wie­kowi. Ci, któ­rzy pra­gnę­liby bar­dziej zgłę­bić temat, na ostat­nich stro­nach znajdą pełną biblio­gra­fię.

Pra­gnę ponow­nie pod­kre­ślić, że niniej­sza książka ma na celu wzbo­ga­ca­nie wnę­trza i posze­rza­nie per­spek­tywy, a nie umniej­sza­nie bądź kry­ty­ko­wa­nie jakiej­kol­wiek reli­gii, ponie­waż wszyst­kie są godne sza­cunku, a także prze­my­śle­nie tych powszech­nych postaw, które mogą nam zaszko­dzić – wszystko po to, by oczy­ścić naszą wiarę tak, by nio­sła nam ona radość życia i dawała połą­cze­nie ze Stwórcą w zdrowy spo­sób. Pochylę się nad naj­czę­ściej wystę­pu­ją­cymi zja­wi­skami, takimi jak: poczu­cie winy, osą­dza­nie, upo­ka­rza­nie i tym podobne. Naj­bliż­szy jest mi kon­tekst Ame­ryki Łaciń­skiej, ponie­waż znam go z wła­snego doświad­cze­nia, jed­nak zja­wi­ska te wystę­pują w podob­nej for­mie w innych miej­scach na świe­cie.

Strzała wypuszczona w powietrze

Strzała wypusz­czona w powie­trze

Dora­sta­łem w rodzi­nie o szcze­rych kato­lic­kich prze­ko­na­niach, w któ­rej kró­lo­wała kon­cep­cja Boga karzą­cego, czuj­nego, wyczu­lo­nego na nasze prze­wi­nie­nia, suro­wego i nie­ubła­ga­nego sędziego, który widzi wszystko i któ­remu nic nie umknie. Który, w prze­ra­ża­ją­cej chwili Sądu Osta­tecz­nego, dokona prze­glądu naszych licz­nych i nie­wąt­pli­wie poważ­nych sła­bo­ści, wyda­jąc łatwy do prze­wi­dze­nia wer­dykt: wieczne potę­pie­nie. Bar­dzo wstrzą­snęła mną scena z hisz­pań­skiego filmu ¡Viva Azaña!, w któ­rej ksiądz kate­cheta, zapy­tany przez jed­nego ze swo­ich uczniów, czym jest wieczne potę­pie­nie, napi­sał jedynkę, a po niej zera, mnó­stwo zer, aż pokrył nimi całą tablicę…

Nie­zwy­kle trudno było mi być grzecz­nym „dziec­kiem”, ponie­waż lista grze­chów była bar­dzo długa i wszyst­kie wyda­wały się bar­dzo łatwe do popeł­nie­nia. Na przy­kład te „brzyd­kie myśli”, o które za każ­dym razem nie­ubła­ga­nie pytał spo­wied­nik… Czy można było nie mieć „brzyd­kich myśli”?

Wła­śnie tym zaj­muje się Ber­nardo Sta­ma­teas w niniej­szej książce – tok­syczną naturą opre­syj­nej, zastra­sza­ją­cej reli­gij­no­ści, która nie wyzwala, a nisz­czy, która nie opiera się na miło­ści, ale na stra­chu. Autor zachęca nas, byśmy nosili w sobie Boga, który nas kocha i dąży do uczy­nie­nia nas takimi, jakimi powin­ni­śmy być, a nie takimi, jakimi pra­gnie nas widzieć biu­ro­kra­tyczna i for­ma­li­styczna reli­gij­ność. Być może pyta­nie, które zosta­nie nam zadane pod koniec naszych dni, nie będzie brzmiało: „Dla­czego popeł­ni­łeś tyle grze­chów?”, tylko: „Dla­czego nie byłeś tym, kim powi­nie­neś był być?”.

Bo o to wła­śnie cho­dzi: mieć odwagę, by być w kon­tak­cie z samym sobą, z naszym pra­gnie­niem, by szu­kać i znaj­do­wać Boga nie w for­mal­no­ściach reli­gij­nej biu­ro­kra­cji, ale w miło­ści i rado­ści ze wspa­nia­łego daru życia, które powin­ni­śmy poświę­cić dwóm pod­sta­wo­wym boskim pra­wom: kocha­nia Boga ponad wszystko i kocha­nia bliź­niego jak sie­bie samego. Wszystko inne jest zbędne. „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczę­ście, śmierć i nieszczę­ście. Ja dziś naka­zuję ci miło­wać Pana, Boga twego, i cho­dzić Jego dro­gami, peł­niąc Jego pole­ce­nia, prawa i nakazy, abyś żył […]. Biorę dziś prze­ciwko wam na świad­ków niebo i zie­mię, kła­dąc przed wami życie i śmierć, bło­go­sła­wień­stwo i prze­kleń­stwo. Wybie­raj­cie więc życie, aby­ście żyli wy i wasze potom­stwo” (Pwt 30,15–19).

To kolejny tekst, w któ­rym Sta­ma­teas ostrzega nas przed tok­sycz­nymi zja­wi­skami zagra­ża­ją­cymi naszej egzy­sten­cji. Doko­nuje tego swym pisar­stwem, które wnika głę­boko w nasze sumie­nia i uczu­cia, poru­sza­jąc z godną podziwu i ujmu­jącą pro­stotą zło­żone i trudne tematy, co czyni go jed­nym z ulu­bio­nych auto­rów nie­za­leż­nie od ide­olo­gii, kon­dy­cji spo­łecz­nej czy reli­gii czy­tel­ni­ków.

Jego książki są jak strzały wypusz­czone w powie­trze w wier­szu Long­fel­lowa:

Raz wypu­ści­łem strzałę w powie­trze:

Szparko świ­snęła w poran­nym wie­trze,

Lecz wzrok mój bystry próżno ją goni:

Któż kiedy strzałę dościgł w pogoni?

Raz zanu­ci­łem zwrotkę pio­senki…

W świat popły­nęły słod­kie jej dźwięki,

Darem­nie słu­cham, bo któż dosły­szy

Echo pio­senki prze­brzmiałe w ciszy.

Wiele lat prze­szło od tej godziny,

Strzałę odkry­łem w korze dębiny,

A w przy­ja­ciela piersi gorą­cej,

Zna­la­złem piosnkę moją nie­chcący!2

Witamy zatem tę ener­ge­tyczną dawkę uzdra­wia­ją­cej ducho­wo­ści, którą Ber­nardo Sta­ma­teas wnosi do spo­łe­czeń­stwa cho­rego na prag­ma­tyzm, scep­ty­cyzm, rela­ty­wizm i mate­ria­lizm.

Pacho O’Don­nell

Bernardo jest wszędzie

Ber­nardo jest wszę­dzie

To zabawne, że Ber­nardo popro­sił mnie, ate­istycz­nego myśli­ciela, o pro­log. Ale jeste­śmy przy­ja­ciółmi i za każ­dym razem, gdy widzę na ulicy kogoś nio­są­cego pod pachą książkę Sta­ma­te­asa, jestem szczę­śliwy. Czuję, że mój przy­ja­ciel pastor jest w sta­nie prze­ka­zać wła­sną peł­nię i odwagę moralną innym – tym, któ­rzy pró­bują zmie­nić swoje życie. Cie­szę się, że jego książki mają tak licz­nych czy­tel­ni­ków, ponie­waż ozna­cza to, że jest wielu ludzi, któ­rzy prze­ży­wają swoje życie jako przy­godę, czyli tak, jak moim zda­niem warto żyć. Sta­rają się być boha­te­rami wła­snych poszu­ki­wań, odma­wiają podą­ża­nia utar­tymi ścież­kami przy­zwy­cza­jeń, prze­ciw­sta­wiają się auto­ma­ty­zmom i pra­gną zoba­czyć na wła­sne oczy. Decy­do­wać i się roz­wi­jać.

Tak, jestem ate­istą. Ate­istą i jesz­cze raz ate­istą; to zna­czy, że nie tylko jestem pewien, że Bóg nie ist­nieje. Nie uwa­żam tego nawet za pyta­nie czy pro­blem. Jego jedyną rze­czy­wi­sto­ścią jest dla mnie bycie ideą w umy­słach więk­szo­ści ludzi. Tylko ideą. Ale mam reli­gij­nych przy­ja­ciół, ponie­waż nie trzeba myśleć i czuć tak samo jak ludzie, któ­rych się kocha (w końcu nawet oże­ni­łem się z kobietą, istotą tak różną ode mnie, a z niej wyło­nili się nowi, mali ludzie)!

Sza­cu­nek dla odmien­no­ści, jak sądzę, nie jest czymś, co mia­łoby nas ogra­ni­czać. Nie powin­ni­śmy mil­czeć z sza­cunku dla dru­giej osoby: co warto zro­bić, to wyra­zić naszą pełną odmien­ność, by następ­nie pozo­stać przy­ja­ciółmi. Cza­sami jest to moż­liwe i bar­dzo przy­jemne – z nie­jed­nego pieca jada­łem, nawet z pero­ni­stami, albo ze związ­kow­cami, i bar­dzo to sobie chwa­li­łem!

O war­to­ści Sta­ma­te­asa jako czło­wieka decy­duje to, że będąc osobą wie­rzącą, potrafi być rów­no­cze­śnie otwarty i nowo­cze­sny. W jego poję­ciu wiara nie ozna­cza peł­nego lęku i kon­ser­wa­tyw­nego sta­no­wi­ska, wręcz prze­ciw­nie. Nie neguje indy­wi­du­al­no­ści, nie potę­pia przy­jem­no­ści, nie opo­wiada się za zaco­faną i nace­cho­waną smut­kiem per­spek­tywą. Jego wiara to roz­wój i radość życia. Wola życia: pier­wotne poję­cie wśród wszyst­kich pojęć, emo­cjo­nalna pod­stawa wszel­kiej żywot­nej egzy­sten­cji, wszel­kiej afir­ma­cji życia.

Podoba mi się żart, że grzeczne dziew­czynki idą do nieba, a nie­grzeczne tam, gdzie chcą. Mogli­by­śmy powie­dzieć, że dobrzy reli­gijni ludzie idą do nieba, ale Sta­ma­teas idzie wszę­dzie: anga­żuje się w media, podró­żuje, ma przy­ja­ciół ate­istów, takich jak ja, z któ­rymi dobrze się bawi i wymie­nia poglądy. Nie boi się. A jego postawa pomaga resz­cie z nas rów­nież się nie bać.

Jest rze­czą bar­dzo cenną, że to wła­śnie duchowny mówi, że wiara może być tok­syczna. To prawda: w świą­ty­niach wszyst­kich reli­gii kró­luje zbyt wiele sprzecz­nych z życiem tra­dy­cji. Panuje za dużo stra­chu, zbyt wiele uprze­dzeń oraz pato­lo­gicz­nego umi­ło­wa­nia ubó­stwa i sła­bo­ści, które zamiast być postrze­gane jako pro­blemy do roz­wią­za­nia, są pod­no­szone do rangi rze­czy świę­tych. Ubó­stwo i cier­pie­nie nie są żadną świę­to­ścią. Tym co jest święte, jest samo życie, które nie powinno być nimi ogra­ni­czane i które trzeba wspo­ma­gać w prze­kra­cza­niu podob­nych barier.

Wiara nie musi ozna­czać znie­chę­ce­nia lub zaj­mo­wa­nia prze­gra­nej pozy­cji. Miłość do Boga powinna być świę­tem, wyra­zem zdol­no­ści do kocha­nia świata, a nie kry­tycz­nym wezwa­niem do odrzu­ca­nia wszyst­kiego innego. Wie­rzę, że auto­rzy tacy jak Sta­ma­teas poma­gają uczy­nić naszą rze­czy­wi­stość peł­niej­szą i bogat­szą. Poma­gają zak­tu­ali­zo­wać postawę reli­gij­no­ści, stwo­rzyć taki spo­sób wie­rze­nia, który byłby rów­nież spo­so­bem, w jaki chcemy żyć.

Prze­czy­tajmy dokład­nie tę książkę, zobaczmy, co autor chciał nam prze­ka­zać. Miłej lek­tury!

Ale­jan­dro Roz­itch­ner

Obudźmy prawdziwą wiarę

Obudźmy praw­dziwą wiarę

Wiara sta­nowi zestaw prze­ko­nań danej osoby. Jeśli więc chcemy poznać czy­jeś podej­ście do życia, pytamy: w co wie­rzysz? Jest rów­nież naj­bar­dziej nie­zwy­kłą zdol­no­ścią, jaką Bóg dał isto­tom ludz­kim – zdol­no­ścią do zakła­da­nia, że spo­tkają nas dobre rze­czy, choć jesz­cze się nam nie przy­da­rzyły.

Dla­tego zatru­wa­nie czy­jejś wiary jest prak­tycz­nie nisz­cze­niem życia tej osoby.

Ber­nardo Sta­ma­teas w jasny i prak­tyczny spo­sób wyja­śnia szkody, jakie reli­gie wyrzą­dziły auten­tycz­nej wie­rze. Bli­sko znam autora tej książki i mogę zapew­nić, że jest głę­boko zain­te­re­so­wany obu­dze­niem auten­tycz­nej wiary w Boga w życiu ludzi.

Lucas Márquez F.

Tyle ludzcy, co boscy

Tyle ludzcy, co boscy

Ber­nardo Sta­ma­teas poka­zuje, że wiara może być zarówno ścieżką do odzy­ski­wa­nia sensu, jak i drogą, na któ­rej zatraca się wszelki sens, a my zosta­jemy uwię­zieni w opre­sji pole­ga­ją­cej na rezy­gna­cji z wła­snej auto­no­mii i ducho­wej wol­no­ści na rzecz jakichś prze­ko­nań. Nie jest to tylko kwe­stia auten­tycz­nego życia w wol­no­ści sumie­nia, zgod­nie z tym, w co się wie­rzy. To więk­sze wyzwa­nie: doświad­cza­nie życia w spo­sób inte­gralny i spójny, gdy to, w co wie­rzymy, sta­nowi jed­ność z tym, czym jeste­śmy i co robimy.

Taka wiara wyzwala, inspi­ruje, roz­wija, czyni nas sil­niej­szymi, uskrzy­dla. Warto jed­nak zacho­wać czuj­ność, ponie­waż jed­no­cze­śnie w imię tej wiary możemy wpa­dać w pułapki: zarówno wewnętrzne, spo­wo­do­wane sła­bo­ścią naszego cha­rak­teru lub ducha, jak i zewnętrzne, zasta­wiane na nas przez pozba­wio­nych skru­pu­łów mani­pu­la­to­rów, któ­rzy drę­czą innych w imię czy­sto­ści nie­biań­skiej wiary. Dzieje się tak, kiedy posłusz­nie pod­da­jemy się naj­bar­dziej ziem­skiej rze­czy, jaką znamy: zepsu­ciu szla­chet­nej idei dla naj­gor­szych celów. Zawład­nię­cie duchową sferą dru­giego czło­wieka dla jakie­goś ziem­skiego celu, przy poświę­ce­niu świę­to­ści wnę­trza każ­dej ludz­kiej istoty jako auto­no­mii, odpo­wie­dzial­no­ści i nie­de­le­go­wal­nej wol­no­ści, jest dzia­ła­niem tok­sycz­nym.

Zatru­wamy samych sie­bie w imię wiary, która nią tak naprawdę nie jest, pod­po­rząd­ko­wu­jąc się woli innych i ich inte­re­som, podob­nie jak mrocz­nym aspek­tom naszego wła­snego wnę­trza, które dają o sobie znać, gdy czło­wiek w roz­pa­czy, z powodu nie­wie­dzy lub zwąt­pie­nia traci roze­zna­nie i prze­staje kry­tycz­nie myśleć. Wiara usta­na­wia sferę idei i prze­ko­nań osa­dzo­nych w spo­łecz­nej kon­struk­cji sensu, którą kul­tura usta­na­wia jako ludzką prze­strzeń do kwe­stio­no­wa­nia i inter­pre­to­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści. Nawet abso­lutne prawdy naszej wiary są czę­ścią kon­struktu spo­łeczno-kul­tu­ro­wego; ci z nas, któ­rzy wie­rzą w pocho­dze­nie Stwórcy, wie­dzą, jak odróż­nić Go w Jego isto­cie od wszyst­kiego, co w praw­dach teo­lo­gicz­nych nie może umknąć naszej ludz­kiej, skoń­czo­nej, ziem­skiej i kul­tu­ro­wej natu­rze.

Prawda ta ozna­cza, że On jest Jeden i Jedyny, a my, Jego dzieci, jeste­śmy zgro­ma­dzeni w ludz­kiej rodzi­nie braci i sióstr i nawet jeśli podą­żamy osob­nymi ścież­kami naszych jed­nost­ko­wych prawd, to nie są one względne, ponie­waż współ­ist­nieją z innymi praw­dami, rów­nie auten­tycz­nymi jak nasze wła­sne. Jed­nak tylko On sta­nowi naszą gwa­ran­cję, tylko w Nim upa­tru­jemy prawdy abso­lut­nej, do któ­rej wszy­scy dążymy poprzez prawdę Jego wyboru, nie zakła­da­jąc, że jest ona wyłączna lub wyklu­cza­jąca.

Ducho­wość jest zatem uni­wer­salna, sta­nowi sze­roką prze­strzeń, w któ­rej każda istota ludzka jest bytem ducho­wym tylko dla­tego, że jest czło­wie­kiem, nie­za­leż­nie od prze­ko­nań, rasy, kul­tury, naro­do­wo­ści, pocho­dze­nia czy losu. Posia­da­nie ducho­wo­ści jest rów­no­znaczne z byciem czło­wie­kiem i to wła­śnie w tym mie­ści się zdrowa wiara. Odku­pie­nie całej ludz­ko­ści jako rodziny jest zatem prze­ja­wem ducho­wo­ści. Ducho­wość, która zaprze­cza temu para­dyg­ma­towi, oka­le­cza nas.

Reli­gij­ność jest intym­nym, subiek­tyw­nym doświad­cze­niem, w któ­rym każda jed­nostka na swój spo­sób tłu­ma­czy to, co reli­gia usta­na­wia w sfe­rze nor­ma­tyw­nej, i auto­no­micz­nie prze­nosi na obszar wła­snej suwe­ren­nej egzy­sten­cji prze­ko­na­nia i prak­tyki wyuczone w sfe­rze insty­tu­cjo­nal­nej. Reli­gia uczy nas, jak żyć w wie­rze, pod­czas gdy odpo­wie­dzialna wol­ność naszej reli­gij­no­ści pozwala nam żyć w wie­rze, którą wyzna­jemy już nie na zasa­dzie deno­mi­na­cji czy domi­na­cji, ale wol­nego i odpo­wie­dzial­nego wyboru.

Reli­gia jest insty­tu­cjo­nal­nym wyra­zem wiary i jedną z wielu moż­li­wych ście­żek ducho­wych. Ci z nas, któ­rzy żyją i repre­zen­tują insty­tu­cje reli­gii w inwe­sty­tu­rze, nie powinni zaprze­czać auten­tycz­no­ści innych ducho­wych eks­pre­sji, które ofe­rują spo­soby roz­wi­ja­nia czło­wie­czeń­stwa.

Jed­nak reli­gia jako insty­tu­cja ma pierw­szeń­stwo w zacho­wa­niu samej sie­bie i utrwa­la­niu sie­bie w cza­sie poprzez atry­buty auto­ry­tetu i wła­dzy. W imię reli­gii jako insty­tu­cji można podej­mo­wać dzia­ła­nia, które są tak samo zdrowe jak inne, które jed­nak, odbie­ga­jąc od swej pier­wot­nej misji, zaczy­nają przy­no­sić szko­dliwe kon­se­kwen­cje.

Można zatem powie­dzieć, że autor tej książki zasta­na­wia się nad moż­li­wo­ściami detok­sy­ka­cji, jakie ofe­ruje nam ducho­wość w zakre­sie roz­wi­ja­nia ludz­kiego poten­cjału, i nad reli­gij­no­ścią jako anti­do­tum poprzez przy­ję­cie kry­tycz­nego myśle­nia i auto­no­mii egzy­sten­cjal­nej. Jeste­śmy okre­ślo­nego wyzna­nia reli­gij­nego, a reli­gia jako insty­tu­cja o tysiąc­let­niej tra­dy­cji ofe­ruje prze­strze­nie i prak­tyki for­ma­cyjne o wiecz­nych war­to­ściach wyra­żo­nych w tek­stach, kształ­to­wa­nych przez nauczy­cieli, rytu­ały i prak­tyki, któ­rym hoł­du­jemy od poko­leń.

Co do ewen­tu­al­nego szko­dli­wego oddzia­ły­wa­nia wiary, można powie­dzieć, że wszystko, co odciąga nas od wewnętrz­nego „ja”, aby słu­żyć innym ze szkodą dla nas samych, co eli­mi­nuje nasze kry­tyczne myśle­nie i unie­moż­li­wia duchowy roz­wój, wpy­cha­jąc nas w zależ­ność, ucisk, cier­pie­nie, ból lub pod­po­rząd­ko­wa­nie, jest ewi­dent­nie wypa­cze­niem samej wiary i dla­tego może wyrzą­dzić nam krzywdę.

Chciał­bym wyra­zić wdzięcz­ność i uzna­nie dla Ber­narda Sta­ma­te­asa, autora, który – poza kazu­istyką, poucza­ją­cymi histo­riami i cyta­tami oraz dogłębną ana­lizą kon­cep­cji tok­sycz­no­ści w dzie­dzi­nie ducho­wo­ści – ofe­ruje nam ścieżkę defi­ni­cji i prak­tyki, aby uka­zać wyzwa­la­jące dzia­ła­nie zdro­wej wiary.

Z bło­go­sła­wień­stwem zdro­wej wiary, czyli dobrem, które sam repre­zen­tu­jesz – wiary, która z powo­dze­niem odtruwa nas duchowo i uzdra­wia z wszel­kiej tok­sycz­no­ści, jaka mogłaby naru­szyć naszą auten­tycz­ność i inte­gral­ność i w któ­rej, stwo­rzeni na obraz i podo­bień­stwo Stwórcy, mogli­by­śmy roz­po­znać w sobie zarówno czło­wie­czeń­stwo, jak i boskość.

Ser­gio Berg­man

Wiara, która nie czyni cię szczęśliwym, nie jest autentyczna

Wiara, która nie czyni cię szczę­śli­wym, nie jest auten­tyczna

My, kapłani, jeste­śmy ludźmi; ludźmi, któ­rzy poświę­cają się powo­ła­niu Bożemu i jako tacy pono­simy wielką odpo­wie­dzial­ność, ponie­waż prze­sła­nie, które gło­simy, jest więk­sze niż urząd, który spra­wu­jemy.

Kiedy my, kapłani, odpra­wiamy mszę, musimy to robić nie tylko za grze­chy naszych para­fian, ale także za nasze wła­sne. Jeste­śmy ludźmi z krwi i kości, więc kiedy kapłan spo­wiada, musi rów­nież oka­zać miło­sier­dzie, ponie­waż on sam, będąc czło­wie­kiem, rów­nież ulega sła­bo­ściom. Zgro­ma­dze­nie musi pomóc kapła­nowi wypeł­nić to, czego Jezus od niego ocze­kuje.

Kto nie jest grzesz­ni­kiem? Nie możemy nikogo osą­dzać, wszy­scy jeste­śmy grzesz­ni­kami. Dla­tego gdy ktoś odwraca się od wiary, ponie­waż został zra­niony, radzę mu zwró­cić oczy z powro­tem ku Bogu. On ni­gdy go nie zawie­dzie; Bóg i Jego prze­sła­nie są o wiele, wiele potęż­niej­sze niż słowa ludzi.

Przy­wódcy reli­gijni nie­ustan­nie wal­czą o to, by być lep­szymi ludźmi, ale zawsze jest w nas stary Adam: musimy wal­czyć z rze­czami dobrymi i z rze­czami prze­szłymi.

Możemy ową walkę roz­sze­rzyć na nas wszyst­kich, obar­czo­nych wielką odpo­wie­dzial­no­ścią – księży, pasto­rów, rabi­nów – któ­rzy codzien­nie prze­ka­zują prze­sła­nie Boga.

Dobrze, by kapłan mógł wyspo­wia­dać się przed wspól­notą, wyra­zić przed nią to, co prze­żywa, uświa­do­mić jej, że czło­wiek sto­jący przed nią wal­czy tak samo jak ona, by prze­zwy­cię­żyć wła­sne ogra­ni­cze­nia. Wszy­scy mamy sła­bo­ści, ułom­no­ści, lęki, dla­tego nie warto uda­wać, że jeste­śmy ponad pro­ble­mami, które spo­ty­kają zwy­kłych ludzi. Jestem księ­dzem uro­dzo­nym z Eleny, nie­pi­śmien­nej kobiety, i ojca, który był ogrod­ni­kiem; sta­ram się, aby ludzie, wcho­dząc do kościoła, nie widzieli księ­dza na pie­de­stale, lecz zwy­kłego czło­wieka, przed któ­rym czują się swo­bod­nie i nie oba­wiają się pójść do spo­wie­dzi i opo­wie­dzieć o swo­ich potrze­bach.

Jak mówi Sta­ma­teas, reli­gia może słu­żyć do opre­sji lub do odku­pie­nia duszy. Czy możemy uży­wać imie­nia Boga do zabi­ja­nia, gnę­bie­nia innych, wzbu­dza­nia stra­chu, napeł­nia­nia ludzi poczu­ciem winy? Reli­gia nie pozwala nam pro­wa­dzić świę­tej wojny, powinna być wyzwa­la­jąca – tak rozu­miał ją Jezus Chry­stus. Wszystko jest łaską, czu­ło­ścią Boga. W zdro­wej wie­rze uwal­niasz się, postrze­gasz dru­giego jako swo­jego brata, jako dziecko tego samego Boga, które wal­czy jak ty każ­dego dnia.

„Jeśli wiara nie czyni cię szczę­śli­wym, nie jest auten­tyczna”. Bóg daje ci łaskę, pokój, szczę­ście, czu­łość, jak więc nie śpie­wać, jak nie tań­czyć z Bogiem miło­ści, odnowy i pokoju?

Luis Fari­nello

Rozdział 1. Syndrom grzecznego chłopca i grzecznej dziewczynki

Roz­dział 1

Syn­drom grzecz­nego chłopca i grzecz­nej dziew­czynki

1. Muszę być dobry, bo inaczej…

Jakiś czas temu przy­szła do mnie młoda kobieta, która została oszu­kana emo­cjo­nal­nie i finan­sowo. Powie­działa mi, że kiedy zde­cy­do­wała się zgło­sić to na poli­cję, komi­sarz powie­dział jej: „Słu­chaj, kocha­nie, oszu­ści tylko czy­hają na takie dobre reli­gijne dziew­częta, aby je oszu­kać, to wprost powszechne”.

Czyżby więc było prawdą, że reli­gia czyni ludzi bar­dziej podat­nymi na ule­ga­nie oszu­stwom, spra­wia, że mają opusz­czoną emo­cjo­nalną gardę? Czy naprawdę wiara służy jedy­nie do two­rze­nia dobrych ludzi, a nie spra­wie­dli­wych, sil­nych i mądrych?

To moż­liwe! W psy­cho­lo­gii nazywa się to syn­dro­mem grzecz­nej dziew­czynki lub grzecz­nego chłopca. Zja­wi­sko owo nasila się i jest iden­ty­fi­ko­wane jako jedna z głów­nych przy­czyn, dla któ­rych wiele osób, zwłasz­cza kobiet, daje się zwo­dzić, oszu­ki­wać i wyko­rzy­sty­wać.

Złe naucza­nie i nie­wła­ściwe sto­so­wa­nie reli­gii ma swoje kon­se­kwen­cje. Może wpły­wać na nasze życie i to w nie do końca pozy­tywny spo­sób.

Przyj­rzyjmy się bli­żej oso­bi­stym doświad­cze­niom San­dry:

Kiedy byłam dziec­kiem, cią­gle przy­po­mi­nano mi, że wszystko jest grze­chem: zakła­da­nie nowych buci­ków, mówie­nie „nie chcę”, płacz, doma­ga­nie się zaba­wek, sprze­ci­wia­nie się obraź­li­wemu trak­to­wa­niu czy nie­cho­dze­nie do kościoła – wszystko było sprzeczne z małą ksią­żeczką przy­ka­zań, któ­rej musie­li­śmy nauczyć się na pamięć. Naj­wy­raź­niej nie miało zna­cze­nia, czy jesteś wyko­rzy­sty­wany czy mal­tre­to­wany – nie było to uwa­żane za grzech, lecz za naukę bycia dobrym czło­wie­kiem; to błąd, który nazna­czył mnie na zawsze, takie myśle­nie tkwi we mnie do dziś.

W wielu reli­gij­nych rodzi­nach wycho­wy­wane w ten spo­sób dzieci, zamiast wyra­stać na osoby mające roz­wi­nięte poczu­cie wła­snej war­to­ści, potra­fiące docho­dzić swo­ich praw i nie­da­jące nikomu sobą pomia­tać, a także silne w obli­czu kry­zysu, naba­wiają się „syn­dromu zado­wa­la­cza” – pró­bują przy­po­do­bać się każ­demu, nie myśląc o sobie. Rodzice wycho­wują dobrych synów i grzeczne córki, ale nie uczą ich dbać o sie­bie, wyzna­czać gra­nice i wal­czyć o swoje. Z tego powodu setki reli­gij­nych osób zasta­na­wiają się, dla­czego nie wie­dzie im się w życiu, choć robią wszystko dobrze i służą Bogu.

W tym miej­scu jedna kwe­stia wymaga bliż­szego zba­da­nia: co rozu­mieją przez okre­śle­nie: „dobrze słu­żyć Bogu”? Natych­miast zauwa­żymy, że pierw­szą rze­czą, jaką skut­kuje tok­syczna wiara, jest wpo­je­nie nam poczu­cia winy. Tre­nuje nas tak, byśmy ule­gali temu „opium dla ludu”, usy­pia nas, a także sku­tecz­nie wpływa na obni­że­nie naszych emo­cjo­nal­nych mecha­ni­zmów obron­nych.

I, jak San­dra wspo­mniała, mówiąc o swym doświad­cze­niu, jest to wyni­kiem nie tylko naucza­nia kościel­nego, ale i postę­po­wa­nia reli­gij­nych rodzi­ców, któ­rzy ze swej wiary czy­nią spo­sób na życie i fun­da­ment wycho­wy­wa­nia dzieci.

2. Cechy „grzecznej dziewczynki”

Po pierw­sze ma wszyst­kim ufać. Naucza się, że dobry wie­rzący wie­rzy, że wszy­scy ludzie są dobrzy, są stwo­rze­niami bożymi, które go kochają, i on też powi­nien ich kochać i ni­gdy nie prze­sta­wać im ufać, ponie­waż Bóg trosz­czy się o niego, a dobry czło­wiek jest zawsze uśmiech­nięty i otwarty na wszyst­kich.

Sły­sząc te nauki, mówi sobie: „Wszy­scy są tacy jak ja”, „Ludzie są dobrzy”, „Któż chciałby zro­bić coś złego mnie, skoro jestem wobec nich w porządku”, „Jeśli jestem dobry, wszy­scy będą dla mnie dobrzy”, „Świat jest spra­wie­dliwy”, „Mogę ufać każ­demu, zwłasz­cza jeśli wyznaje moją wiarę”. W ten spo­sób kształ­tuje się osoba łatwo­wierna, osoba, która wie­rzy wszyst­kim i we wszystko.

Dla­tego nawet jeśli przy­da­rzy się jej coś złego lub ktoś ją oszuka, nie zmie­nia swo­ich prze­ko­nań; docho­dzi do wnio­sku, że to przez jej brak wiary, że to jej wina albo test, któ­rego przej­ście ma ją wzmoc­nić.

Grzeczna dziew­czynka uważa, że wszy­scy są dobrzy, jest prze­ko­nana, że nikt nie jest zły, że nie ma ludzi o złych inten­cjach, a jeśli są, to należy im pomóc.

Grzeczną dziew­czynkę możemy zoba­czyć w kobie­cie, która jest ule­gła w domu lub nie­zwy­kle odpo­wie­dzialna w pracy. Zazwy­czaj wszyst­kim ufa i jest bar­dzo naiwna. Jej myśle­nie jest nastę­pu­jące: „Jeśli powie­dział mi, że zwróci mi pie­nią­dze, które mu poży­czy­łam, to z pew­no­ścią tak wła­śnie będzie”, „Skoro powie­dział mi, że zatrzyma się u mnie dosłow­nie na kilka dni, to dotrzyma słowa i nie­długo odej­dzie” i tak dalej.

Po dru­gie ide­ali­zuje. Należy zdać sobie sprawę, że doce­nia­nie cnót dru­giego czło­wieka jest inspi­ru­jące i że pra­gnie­nie dowie­dze­nia się, jak ten ktoś to robi, by móc też tak postę­po­wać, jest zdro­wym i nor­mal­nym mecha­ni­zmem.

Nato­miast ide­ali­zo­wa­nie to sta­wia­nie dru­giej osoby na pie­de­stale i pro­jek­to­wa­nie na nią wszyst­kiego, co dobre. Taki mecha­nizm jest tok­syczny.

Grzeczna dziew­czynka ide­ali­zuje i im bar­dziej to robi, tym wię­cej wła­dzy daje tym, któ­rych nad­mier­nie podzi­wia.

Ide­ali­zo­wa­nie nisz­czy jej pew­ność sie­bie. Pró­buje zado­wo­lić osobę, którą podzi­wia, i robi to kosz­tem poczu­cia wła­snej war­to­ści: „Jesteś naprawdę wspa­niały”, „Jaki jesteś inte­li­gentny!”, „Ni­gdy nie będę wie­dzieć tyle co ty”.

Kiedy ktoś ide­ali­zuje, przy­pi­suje całe dobro dru­giej oso­bie, a całe zło sobie, tra­cąc w ten spo­sób obiek­ty­wizm, ponie­waż ide­ali­za­cja ni­gdy nie jest uży­teczna – jest jedy­nie ilu­zją wyni­ka­jącą z chęci unik­nię­cia nie­po­koju zwią­za­nego z postrze­ga­niem dru­giej osoby taką, jaka jest naprawdę.

Wszy­scy mamy w sobie Kaina i Abla, ale jak mówi Ali­cia Schmol­ler w swo­jej książce La som­bra (Cień): „Róż­nica mię­dzy dobrem i złem polega na tym, że dobro rów­nież jest złem, ale nie­prak­ty­ku­ją­cym”.

3. Grzeczne dziewczynki poświęcają własne szczęście, aby dać szczęście innym

Są to kobiety, które dają z sie­bie wszystko, bez zastrze­żeń. Pamię­tajmy, że dobrze jest poma­gać, ale jest róż­nica mię­dzy poma­ga­niem a poświę­ca­niem wła­snej rado­ści, aby ktoś inny mógł być szczę­śliwy.

Tok­syczna wiara mówi: „Pamię­taj, że twoją naj­waż­niej­szą war­to­ścią jest bycie dobrym i nic wię­cej; dobry wie­rzący nie odma­wia proś­bom innych”.

Jedną z zalet dobrych uczyn­ków jest uszla­chet­nie­nie duszy. I przy­go­to­wa­nie jej do czy­nie­nia jesz­cze lep­szych uczyn­ków.

Jean-Jacques Rous­seau

Przy­wo­łajmy świa­dec­two Marianny:

Jako dziecko uczy­łam się w kato­lic­kiej szkole i wynio­słam z niej wiele prze­ko­nań, które póź­niej musia­łam nauczyć się odwra­cać. Wszystko było grze­chem; jeśli nie podzie­la­łam poglą­dów ówcze­snej przy­wód­czyni, musia­łam odbyć pokutę i byłam uzna­wana za złego czło­wieka. Bar­dzo się sta­ra­łam, żeby mieć dobre stop­nie, być dobrą kole­żanką w kla­sie, ale ponie­waż byłam nie­spo­kojna, zawsze byłam tą złą.

Myślę, że naj­po­waż­niej­sza kon­se­kwen­cja, jaką ponio­słam, jest zwią­zana z walką o osią­gnię­cie moich celów… któ­rych ni­gdy nie osią­gnę­łam.

4. Co się stanie, jeśli nie będę dobry?

Co spra­wia, że dana osoba żyje, pra­gnąc nie­ustan­nie apro­baty innych – part­nera, szefa i tak dalej? Z jakiego powodu drży przed auto­ry­te­tem lub ma trud­no­ści z komu­ni­ko­wa­niem się czy nawią­zy­wa­niem rela­cji z innymi? Skąd bie­rze się chęć pyta­nia bli­skich o zda­nie?

Odrzu­ce­nie. Strach przed odrzu­ce­niem sta­nowi sedno syn­dromu grzecz­nego chłopca i grzecz­nej dziew­czynki.

Kiedy dana osoba zostaje przez kogoś odrzu­cona, natych­miast akty­wuje się w niej poszu­ki­wa­nie apro­baty u innych.

Szczę­ście jest wewnętrzne, a nie zewnętrzne; dla­tego nie zależy od tego, co mamy, ale od tego, kim jeste­śmy.

Henry Van Dyke

Ist­nieją dwa rodzaje odrzu­ce­nia:

Bez­po­śred­nie: „Jesteś do niczego”, „Nie jesteś tego wart”, „Nie kocham cię”, „Mam nadzieję, że umrzesz”.

Pośred­nie: bar­dziej sub­telne. Na przy­kład: gdy ojciec spo­dziewa się chłopca, a poja­wia się dziew­czynka, lub gdy ni­gdy w domu nie pytają cię o zda­nie, kiedy ktoś patrzy na cie­bie z drwią­cym uśmie­chem lub cię dys­kwa­li­fi­kuje, jeśli twoje rodzeń­stwo dostaje na uro­dziny lep­sze pre­zenty niż ty; może to być także karzące mil­cze­nie czy nie­do­ce­nia­nie two­ich sta­rań.

Serce pełne stra­chu musi być pozba­wione nadziei.

Anto­nio de Guevara

Naukowcy twier­dzą, że zatrzy­mu­jemy się emo­cjo­nal­nie w wieku, w któ­rym zosta­li­śmy odrzu­ceni. Jeśli na przy­kład zosta­łeś odrzu­cony w wieku lat ośmiu, emo­cjo­nal­nie zatrzy­ma­łeś się w wieku ośmiu lat. Jest stwier­dzo­nym fak­tem, że odrzu­cenie hamuje roz­wój.

Wszy­scy znamy ludzi, któ­rzy są bły­sko­tliwi, koń­czyli stu­dia, robili dok­to­raty, zro­bili bły­sko­tliwą karierę, ale są nie­doj­rzali i nie potra­fią utrzy­mać związku ani wycho­wać dzieci, nie mogą osią­gnąć sta­bil­no­ści emo­cjo­nal­nej. Zasta­na­wiamy się: „Jak to moż­liwe, że tak inte­li­gentna osoba, odno­sząca takie suk­cesy, tak dobra w rachun­kach, jest tak nie­doj­rzała w dzie­dzi­nie emo­cji?”.

Rzecz w tym, że obszary inte­lek­tu­alne na­dal się roz­wi­jają, ale obszary afek­tywne utknęły na eta­pie, na któ­rym dana osoba została odrzu­cona.

Osoby odrzu­cone prze­ja­wiają infan­tylne zacho­wa­nia wła­ściwe dla wieku odrzu­ce­nia. Wcho­dzą w życie obar­czone znaczną nad­wraż­li­wo­ścią, inter­pre­tują wszystko, co im się przy­da­rza, jako odrzu­ce­nie. Jeśli ktoś opo­wiada dow­cip, myślą, że to z nich się nabija; kiedy ktoś się z nimi nie przy­wita, czują się obra­żone; jeśli ktoś nie bie­rze ich pod uwagę, uznają, że zostały zlek­ce­wa­żone.

Są tak nad­wraż­liwe, że odczy­tują wszystko, co im się przy­da­rza, jako kolejne odrzu­ce­nie, więc nie anga­żują się, odwra­cają wzrok, ana­li­zują, obser­wują, ale nie chcą się zbli­żyć ani dołą­czyć do grupy, nie lubią dzia­łać wspól­nie ani nawią­zy­wać rela­cji z innymi ludźmi, a wszystko to z obawy przed ponow­nym odtrą­ce­niem.

Odrzu­ceni ludzie roz­wi­jają kry­tycz­nego ducha: osą­dzają, ana­li­zują, dys­kwa­li­fi­kują, kwe­stio­nują, wyra­żają swoją opi­nię – zawsze nega­tywną – na temat wszyst­kiego, co się dzieje; są ludźmi, któ­rzy muszą poni­żać innych, bo w takich sytu­acjach czują, że są lepsi.

Ata­kują, ponie­waż tak bar­dzo boją się ponow­nego odrzu­ce­nia, że zanim ktoś się im sprze­ciwi, sami się sprze­ciwiają.

Zakwe­stio­nują wszystko, co dobrego zro­bi­łeś: pomoc, uwagę, którą im poświę­ci­łeś, miłość, jaką im oka­za­łeś. Będą to pod­wa­żać, aby cię zde­ner­wo­wać, ponie­waż czym innym jest bycie kry­ty­ko­wa­nym za coś rze­czy­wi­ście złego, a czym innym za coś, co zro­bi­łeś dobrze.

Z tego powodu odrzu­ceni zawsze będą zmie­rzać ku ponow­nemu odrzu­ceniu; będą pro­wo­ko­wać drugą osobę, by zostali ponow­nie odrzu­ceni.

Są to osoby, które zapa­mię­tują błędy innych; mają genialną pamięć i pamię­tają nie tylko samo wyda­rze­nie, ale także dzień i godzinę, kiedy powie­dziano im to, co im powie­dziano, lub zro­biono im to, co im zro­biono.

Osoba odrzu­cona będzie obse­syj­nie poszu­ki­wać apro­baty innych; cha­rak­te­ry­zuje się:

cyklicz­no­ścią emo­cjo­nalną – kiedy otrzyma gra­tu­la­cje lub dowód uzna­nia, jest w dobrym nastroju, ale gdy nie jest chwa­lona, wpada w przy­gnę­bie­nie. Ponie­waż żyje, nie­ustan­nie szu­ka­jąc apro­baty i pro­sząc innych o opi­nię, jed­nego dnia jest w świet­nym humo­rze, a następ­nego – zdo­ło­wana;

skłon­no­ścią do bólu emo­cjo­nal­nego – dziś czuje się dobrze, jutro źle; akcep­ta­cja uza­leż­nia jak nar­ko­tyk;

ogrom­nym stra­chem przed porażką – popeł­nie­nie błędu ozna­cza: „Nie zostanę zaak­cep­to­wany”, „Jestem do niczego”, „Zosta­łem odrzu­cony”. Nie pozwa­lają sobie na błędy ani nie tole­rują potknięć innych;

potrzebą tytu­ło­wa­nia – pra­gnie­nie uzna­nia, uzy­ska­nia odzna­czeń, zyska­nia pozy­cji, które spra­wiają, że nie czują się już odrzu­cani (choć jest to ilu­zo­ryczne).

Wszystko, co osią­gniesz, zado­wa­la­jąc innych, będzie wyma­gało od cie­bie życia w taki spo­sób, aby ten stan utrzy­mać.

5. Ból związany z rozczarowaniem: jestem dobry, ale ludzie sprawiają mi zawód

Wszy­scy prze­ży­wamy roz­cza­ro­wa­nia. Jest to jedna z naj­trud­niej­szych emo­cji, jakich może doświad­czyć czło­wiek, i poja­wia się, gdy docho­dzi do zdrady.

Zdrada to wina ponie­siona przez zła­ma­nie wier­no­ści lub lojal­no­ści. W rela­cjach z innymi zawsze two­rzymy sobie jakiś ideał, a jeśli ów ideał się nie spraw­dzi, czu­jemy się roz­cza­ro­wani. Ist­nieją ide­ały jawne i ukryte. Kiedy jestem z przy­ja­cie­lem, uwa­żam go za ideał, ocze­kuję, że pomoże mi w trud­nych chwi­lach lub będzie dzie­lił ze mną rado­ści.

W związku lub w pracy usta­na­wiamy ide­ały, które gdy zawiodą, wywo­łują naszą roz­pacz.

Oto histo­ria Maríi Pauli:

Myślę, że ze wszyst­kich przy­ka­zań, które mi wpa­jano, szcze­gól­nie zapa­mię­ta­łam jedno: „Czcij ojca swego i matkę swoją (ina­czej Bóg cię uka­rze)”. W dzie­ciń­stwie byłam mal­tre­to­wana przez rodzi­ców, wyko­rzy­sty­wana i fatal­nie trak­to­wana, a mimo to dziś mam z nimi dobre rela­cje, cho­ciaż ni­gdy nie roz­ma­wia­li­śmy o tym, czego od nich doświad­czy­łam. Wyro­słam na dobrego czło­wieka, ale dzie­ciń­stwo na­dal boli.

Wyko­rzy­stana osoba, wcho­dząc w kolejną rela­cję, wybiera jeden z poniż­szych sche­ma­tów.

Ilu­zja, roz­cza­ro­wa­nie, nowa ilu­zja – jeste­śmy wobec kogoś entu­zja­stycz­nie nasta­wieni, roz­cza­ro­wu­jemy się, a następ­nie ponow­nie ogar­nia nas eufo­ria w sto­sunku do tej samej lub innej osoby. Na przy­kład roz­wi­jamy prze­ko­na­nie: „Mam nadzieję, że mój przy­ja­ciel pomoże mi, gdy nie będzie mi się wio­dło

”.

To ilu­zja lub ideał. Gdy sprawy ukła­dają się nie po mojej myśli, a przy­ja­ciel nie odzywa się do mnie, by mnie wes­przeć, jestem roz­cza­ro­wany i powta­rzam sobie: „To nie jest osoba, za jaką ją mia­łem”

.

I buduję nową ilu­zję doty­czącą tej samej lub innej osoby. Wielu z nas prze­cho­dzi przez te etapy po kilka razy.

Ilu­zja, roz­cza­ro­wa­nie – ktoś miał nadzieję, roz­cza­ro­wał się i już ni­gdy tej nadziei nie odzy­skał. Tacy ludzie nikomu nie ufają, nie mają przy­ja­ciół, nie potra­fią się poro­zu­mieć z innymi, zostali oszu­kani, wyko­rzy­stani, a zawód oka­zał się tak duży, że unie­moż­li­wia im nawią­zy­wa­nie nowych zna­jo­mo­ści z nadzieją na szczę­śliwe zakoń­cze­nie. W tym przy­padku jestem roz­cza­ro­wany, ponie­waż mój przy­ja­ciel nie towa­rzy­szył mi w trud­nym momen­cie, zosta­łem zra­niony i już ni­gdy nie będę miał złu­dzeń co do nikogo: „Ni­gdy wię­cej nikt mnie już nie zawie­dzie”, „Już nikt mnie ni­gdy nie skrzyw­dzi”. Ci ludzie izo­lują się w fazie nie­uf­no­ści, nie potra­fią two­rzyć więzi.

Kiedy roz­cza­ro­wuje cię inna osoba, praca lub sytu­acja, ozna­cza to, że wcho­dzisz na nowy poziom doj­rza­ło­ści.

Pro­ble­mem jest nie tyle sama ilu­zja, ile to, w sto­sunku do kogo ją two­rzymy: roz­cza­ro­wa­nie poka­zuje, że źle wybra­li­śmy.

Roz­cza­ro­wa­nie znik­nie na zawsze z two­jego życia, gdy nauczysz się, kiedy, w jakich oko­licz­no­ściach i z kim możesz wią­zać swoje nadzieje.

6. Ku zdrowej wierze

Moja ilu­zja nie polega na tym, co widzą ludzie, ale na mojej wła­snej wizji.

Twoja wizja nie powinna opie­rać się na tym, co widzą inni („Coś z tobą nie tak”, „Wyrzu­cili cię z pracy”, „Nic ci nie wycho­dzi”, „Jesteś chory”).

Wizja to sztuka dostrze­ga­nia rze­czy nie­wi­dzial­nych.

Jona­than Swift

Twoja wizja nie powinna tkwić w ludziach, ale w tobie, w two­ich marze­niach. Nie wierz w to, co ludzie mówią lub co im się wydaje na twój temat. Miej przed oczami swoją wizję speł­nio­nego marze­nia i myśl tylko o zaso­bach, jakimi dys­po­nu­jesz, aby je zre­ali­zo­wać.

Wyobraź sobie naj­więk­sze marze­nie swego życia, wybie­gnij myślami dzie­sięć lat naprzód i zwi­zu­ali­zuj sobie speł­nie­nie owego marze­nia i sie­bie samego – jaki wtedy będziesz? Ni­gdy nie prze­ro­śniesz swo­jej wizji.

Ni­gdy nie rezy­gnuj z marzeń. Po pro­stu sta­raj się dostrzec znaki, które cię do nich pro­wa­dzą.

Paulo Coelho

Osta­teczną kon­se­kwen­cją postawy „grzecz­nej dziew­czynki” jest to, że doznaje ona w końcu wiel­kich roz­cza­ro­wań ze strony ludzi, któ­rym ufała, któ­rych tak bar­dzo ide­ali­zo­wała.

Dla­tego wyj­ścia należy szu­kać w kie­runku prze­ciw­nym do postaw wspo­mnia­nych powy­żej. Po pierw­sze, należy sobie uświa­do­mić, że nie wszy­scy są dobrzy i że bycie miłym dla innych nie ozna­cza, że oni odwdzię­czą się tym samym.

Po dru­gie, musimy zmie­nić naszą per­spek­tywę i prze­stać ide­ali­zo­wać pozo­sta­łych: jeśli ktoś coś osią­gnął i nam impo­nuje, możemy wyra­zić uzna­nie i się nim inspi­ro­wać, mając świa­do­mość, że jego suk­ces ozna­cza, iż ów cel jest osią­galny.

Wresz­cie trzeba zdać sobie sprawę, że nikt nie może dać tego, czego sam nie ma, nie możemy więc doce­nić innych, nie mając poczu­cia wła­snej war­to­ści, na które zasłu­gu­jemy. Ozna­cza to, że naj­pierw należy posta­wić na wła­sne szczę­ście, a następ­nie dzie­lić się nim z innymi.

Zdrowa wiara to wiara, która akty­wuje życz­li­wość wobec innych i miłość do nich, ale bez krzyw­dze­nia sie­bie, a także bez potrzeby sta­łego szu­ka­nia apro­baty innych i cią­głego udo­wad­nia­nia, jakim się jest dobrym.

Jeśli już nie szu­kasz apro­baty u każ­dego napo­tka­nego czło­wieka, to zna­czy, że zro­zu­mia­łeś, że „zosta­łeś zaak­cep­to­wany”, wysze­dłeś poza układ. Zaprze­sta­nie szu­ka­nia uzna­nia ozna­cza, iż Bóg cię zaak­cep­to­wał, zna­la­złeś się poza sys­te­mem i ludzie nie mają już nad tobą żad­nej wła­dzy, więc nie mogą cię skrzyw­dzić.

Im więk­sza jest wie­dza czło­wieka, tym więk­sza musi być jego wiara; a im bar­dziej zbliża się on do Boga, tym wyraź­niej­sza jest jego wizja Boga.

Vic­tor Hugo

Głowa do góry! Nie ma zna­cze­nia, czy się z cie­bie śmieją. Jeśli Bóg dał ci marze­nie, to musi się ono speł­nić. Nie szu­kaj apro­baty ludzi, już jesteś zaak­cep­to­wany.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Wszyst­kie cytaty z Biblii poda­wane są w brzmie­niu z Biblii Tysiąc­le­cia, Pal­lo­ti­num, Kra­ków 1999. [wróć]

2. H.W. Long­fel­low, Strzała i pieśń, tłum. Maria Ilnicka. [wróć]