To ja byłem Vermeerem - Frank Wynne - ebook + książka

To ja byłem Vermeerem ebook

Frank Wynne

4,5

Opis

Historia życia i pracy genialnego fałszerza Hana van Meegerena.

W 1945 roku niewiele znaczący holenderski handlarz dzieł sztuki został aresztowany za sprzedaż bezcennego skarbu narodowego – obrazu pędzla Vermeera – marszałkowi III Rzeszy Hermannowi Göringowi. Jedyną możliwą karą za zdradę była śmierć. Jednak Han van Meegeren gnił w zimnej i wilgotnej celi więziennej, nie mogąc wydobyć z siebie dwóch prostych słów, które dałyby mu wolność: jestem fałszerzem.

To ja byłem Vermeerem jest zdumiewającą, niezwykłą opowieścią o człowieku, który minął się z czasem i powołaniem. Od wczesnego dzieciństwa marzył, żeby zostać malarzem, ale w skandalizującym świecie sztuki współczesnej jego malarstwo krytycy wyśmiali jako beznadziejnie staroświeckie. Wściekły i rozgoryczony uknuł plan zemsty na swych przeciwnikach. Było to oszałamiające, zręczne oszustwo, dzięki któremu w niespełna dziesięć lat zarobił równowartość pięćdziesięciu milionów dolarów; zyskał akceptację właśnie tych krytyków, którzy wcześniej z niego szydzili i... zobaczył swoje obrazy wiszące tuż obok arcydzieł Rembrandta i Vermeera. Jako malarz Han poniósł klęskę, jako fałszerz był niedościgniony. To ja byłem Vermeerem jest niewiarygodną, a jednak prawdziwą historią największego fałszerza wszech czasów, trzymającą w napięciu opowieścią o zachłanności, nieposkromionej pysze, braku umiaru, zdradzie i sztuce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (23 oceny)
16
5
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
82869d86-c168-4495-a450-300590b44cb4

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00
TBekierek

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra biografia-historia oszustwa i ludzkiego ogłupienia
00
mksiazek

Nie polecam

Straszliwie męcząca. Trzeba być super ekstra fanem malarstwa żeby mieć choć trochę frajdy z czytania.
00

Popularność




Dla mojej matki za jej miłość

i nie­usta­jące, czę­sto zdu­mione, wspar­cie.

Pamięci Rica She­phe­arda:

fil­mowca, fan­ta­sty, przy­ja­ciela

za jego bły­sko­tli­wość i inspi­ra­cję.

La vie étant ce qu’elle est, on rêve de ven­ge­ance.Paul Gau­guin

Podziękowania

Pra­gnę wyra­zić ser­deczne podzię­ko­wa­nia mojemu agen­towi, nie­zrów­na­nemu Davi­dowi Mil­le­rowi, za jego przy­jaźń i nie­za­chwianą wiarę; Rose­mary David­son, Aman­dzie Katz i Bil­lowi Swa­in­so­nowi za ich pomoc i popar­cie dla tej książki; Machie­lowi Brau­tin­ga­mowi za przed­sta­wie­nie mnie Geer­towi Janowi Jan­se­nowi, który zaofe­ro­wał mi bez­po­średni wgląd w umysł fał­sze­rza; Rolan­dowi Burke’owi za pomoc w chwi­lach, gdy zawio­dła mnie moja pod­sta­wowa zna­jo­mość języka nie­miec­kiego, a także mojemu przy­ja­cie­lowi i holen­der­skiemu wuj­kowi Raviemu Mir­chan­da­niemu.

Wstęp

Naj­lep­szym spo­so­bem, by nauczyć się roz­po­zna­wa­nia fal­sy­fi­ka­tów, jest nawią­za­nie kon­taktu z fał­sze­rzem1.Tho­mas Hoving Złudne wra­że­nia. Polo­wa­nie na naj­słyn­niej­sze fał­szer­stwa w histo­rii sztuki.

Sie­dzę w Het Molen­pad, jed­nej z naj­star­szych i naj­przy­tul­niej­szych kafe­jek Amster­damu. Znad kilku sto­li­ków na tro­tu­arze widać sze­roki łuk Prin­sen­gracht, kanału tym pięk­niej­szego o wcze­snym let­nim poranku, że skro­pio­nego zie­lon­ka­wymi pro­my­kami słońca pada­ją­cymi poprzez liście na jego spo­kojne wody.

Fał­szo­wa­nie dzieł sztuki to kwit­nący prze­mysł… choć zapewne nie jest jedną z tych dzie­dzin, którą doradca zawo­dowy będzie reko­men­do­wać two­jemu uta­len­to­wa­nemu dziecku. Tho­mas Hoving, były dyrek­tor nowo­jor­skiego Metro­po­li­tan Museum of Art, oce­nia, że sześć­dzie­siąt pro­cent wszyst­kich dzieł ofe­ro­wa­nych mu w okre­sie jego szes­na­sto­let­niej kaden­cji było „nie tym, czym wyda­wały się być”. „New York Times” suge­ruje, że czter­dzie­ści pro­cent wszyst­kich zna­czą­cych dzieł wysta­wia­nych na sprze­daż sta­no­wią fal­sy­fi­katy. Nie jest to odkry­cie ostat­nich lat: już w 1940 roku „New­sweek” twier­dził, że „spo­śród 2500 praw­dzi­wych dzieł, które nama­lo­wał Jean-Bap­ti­ste Camille Corot, tylko w samych ame­ry­kań­skich zbio­rach jest ich… 7800”.

Fał­szer­stwo jest mroczną stroną sztuki; występ­kiem, bez któ­rego nie­moż­liwa jest cnota. Od czasu gdy ludz­kość gro­ma­dzi upra­gnione przed­mioty dla ich szcze­gól­nej histo­rii, piękna czy odzwier­cie­dle­nia geniu­szu, ist­nieje fał­szerz z drwią­cym uśmiesz­kiem gotów zaspo­koić to pra­gnie­nie. Sztuka jest sprawą han­dlową; sprze­da­wa­niem fety­szy, uświę­co­nych reli­kwii, nie­gdyś muśnię­tych przez geniu­sza. Tym, co fał­szerz ofe­ruje naiw­nemu klien­towi, nie jest sztuka, lecz „auten­tycz­ność”; coś, co – jak twier­dzi John Groom – „jest nie­prze­mi­ja­jącą per­wer­sją naszych cza­sów. Pozwala się na nią jak na sła­bostkę, czci niczym fetysz, przyj­muje niczym cnotę […] Wszystko, czego się tknie, zamie­nia się w złoto – lub przy­naj­mniej lśni wypo­le­ro­wane do poły­sku – i w tym sen­sie jest zna­kiem geniu­szu, dotknię­ciem Midasa, apo­te­ozą kapi­ta­li­zmu”.

Arty­ście z odro­biną talentu, ale bez skru­pu­łów, fał­szer­stwo ofe­ruje nie tylko bogac­two, lecz pewną pota­jemną sławę. Świa­do­mość, że nama­lo­wane przez kogoś obrazy wiszą w Luw­rze, Metro­po­li­tan Museum of Art czy Tate Gal­lery – nawet jeśli nikt inny nie może tego wie­dzieć – jest naj­słod­szą zemstą. Skoro fal­sy­fi­kat zna­lazł się w gale­rii, nie­wielka jest szansa, że fał­szerz będzie zde­ma­sko­wany. Jak bowiem wska­zał Théodore Rous­seau, „powin­ni­śmy sobie uświa­do­mić, że możemy mówić jedy­nie o złych fal­sy­fi­katach, tych, które wyśle­dzi­li­śmy; dobre wciąż wiszą na ścia­nach”.

Fał­szer­stwo, powie­dział Orson Wel­les, „jest stare jak raj­ski ogród”. Zanim sta­ro­żytni Grecy poja­wili się w Egip­cie, by roz­po­cząć plą­dro­wa­nie, które miało trwać dwa tysiące lat, cze­kali na nich feniccy i sume­ryj­scy fał­sze­rze bie­gli w pro­du­ko­wa­niu „pra­daw­nych egip­skich” dzieł sztuki. W Rzy­mie, kiedy cesarz Okta­wian August pole­cił Wergi­liu­szowi stwo­rze­nie eposu, który kon­ku­ro­wałby z dzie­łem Homera, a impe­rium wal­czyło, aby wykuć dla sie­bie histo­rię, którą mogłoby rywa­li­zo­wać z Gre­kami, posągi będące dzie­łem naj­więk­szych grec­kich rzeź­bia­rzy z czwar­tego i pią­tego stu­le­cia przed naszą erą – Fidia­sza, Prak­sy­te­lesa i Lizypa – zmie­niły wła­ści­cieli za astro­no­miczne sumy. Jed­nak te, które ozda­biały domy i pry­watne świą­ty­nie sena­to­rów i boga­tych kup­ców były fal­sy­fi­ka­tami rzeź­bio­nymi w zakła­dach kamie­niar­skich wokół Rzymu. Pazy­te­les, jeden z naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nych fał­sze­rzy swego poko­le­nia, nawet napi­sał rewe­la­cyjne obja­śnie­nie swo­ich fal­sy­fi­ka­tów. Manu­skrypt, nie­stety, zagi­nął, ale mit o jego ist­nie­niu może pew­nego dnia sku­sić jakie­goś zręcz­nego fał­sze­rza, by go „odna­leźć”.

W rene­san­so­wej Ita­lii, w szczy­cie praw­do­po­dob­nie naj­buj­niej­szego roz­kwitu ludz­kiej dzia­łal­no­ści, młody Michał Anioł, sta­ra­jąc się wzbu­dzić podziw swego patrona Lorenza de Medici, zwa­nego Il Magni­fico – Wspa­nia­łym, pod­ro­bił rzym­skie posągi i zako­pał je w ogro­dach pałacu Medy­ce­uszy, aran­żu­jąc póź­niej odkry­cie „pra­daw­nych” dzieł sztuki. Jak pisze Gior­gio Vasari w swo­ich Żywo­tach naj­sław­niej­szych mala­rzy, rzeź­bia­rzy i archi­tek­tów:

Sko­pio­wał też tak dokład­nie rysunki wyko­nane przez róż­nych daw­nych mistrzów, że nie roz­po­znano w nich kopii, ponie­waż zabar­wia­jąc je oraz posta­rza­jąc dymem i roz­ma­itymi mate­ria­łami, tak je zabru­dził, że wyda­wały się stare i nie można było ich odróż­nić od ory­gi­na­łów.

Michał Anioł rów­nież poży­czał dzieła sztuki, aby je kopio­wać, ale odda­wał kopie, a ory­gi­nały zatrzy­my­wał dla sie­bie.

Fał­szer­stwo może rościć sobie prawo do miana dru­giego naj­star­szego zawodu świata, więc wydaje się dziw­nie wła­ściwe ocze­ki­wa­nie na fał­sze­rza w spo­koj­nej stre­fie zachod­niego kanału nobli­wego Amster­damu, zale­d­wie pół mili od miej­sca, gdzie smu­kłe kobiety pre­zen­tu­jące się w wysta­wo­wych oknach upra­wiają swój naj­star­szy zawód; wszak i fał­sze­rze, i one wie­dzą coś o uda­wa­niu.

Zja­wia się Geert Jan Jan­sen; niski, krępy męż­czy­zna, o gęstych siwych wło­sach, ścią­gnię­tych do tyłu z łysie­ją­cej czaszki. Popi­su­jąc się zna­jo­mo­ścią holen­der­skiego, zama­wiam dwa piwa, bar­man zaś, co można było prze­wi­dzieć, odpo­wiada dosko­nałą angielsz­czy­zną. Pro­tek­cjo­nal­nemu nie­do­wie­rza­niu, z jakim Holen­drzy odno­szą się do tych z nas, któ­rzy są na tyle nie­mą­drzy, by pró­bo­wać nauczyć się ich języka, dorów­nuje jedy­nie ich prze­ko­na­nie, że nie mamy żad­nych szans, żeby go opa­no­wać.

Wydaje się nie­praw­do­po­dobne, by łagodny i bar­dzo uprzejmy Geert Jan Jan­sen był prze­stępcą, ale sam przy­znaje, że pod­ro­bił tysiące płó­cien, rysun­ków i akwa­rel Pabla Picassa, Henri Matisse’a, Raoula Dufy’ego, Joana Miró, Jeana Coc­teau i Karela Appla. Spo­glą­dam do swego notesu, ale jedy­nym pyta­niem, które w nim zapi­sa­łem, jest „Dla­czego?”

To „dla­czego” w odnie­sie­niu do fał­szer­stwa jest bar­dziej draż­liwe niż „Jak”. Dla kry­ty­ków sztuki fał­szerz jest mier­nym arty­stą szu­ka­ją­cym zemsty; media widzą w nim szal­bie­rza zain­te­re­so­wa­nego wyłącz­nie pie­niędzmi; apo­lo­geta uważa go za rów­nego mistrzom, któ­rych pod­ra­bia; a dla publicz­no­ści czę­sto jest ludo­wym boha­te­rem. O ile pospo­lity zło­dziej czy uliczny ban­dyta jest pogar­dzany, o tyle trudno nie podzi­wiać fał­szerza i nie czuć fali ucie­chy na myśl o kry­tyku roz­pły­wa­ją­cym się nad wspa­nia­ło­ścią sie­dem­na­sto­wiecz­nego arcy­dzieła, na któ­rym led­wie wyschła farba. „Nawet mar­nie wyko­nane kopie pod­kre­ślają ogrom złu­dze­nia, które widocz­nie było nie­zbędne, aby ktoś dał się oszu­kać – pisze Cul­len Mur­phy. – Kiedy zaś są dosko­nałe, przed­sta­wiają triumf ludz­kiego ducha”.

Dla Geerta Jana Jan­sena kwe­stia „dla­czego” była pro­sta. Stu­diu­jąc histo­rię sztuki, pra­co­wał dla mod­nej amster­dam­skiej gale­rii „Mokum”. Póź­niej zało­żył wła­sne gale­rie, „Jacob” i „Raam”. Kole­dzy mar­szan­dzi pod nie­biosa wychwa­lali jego ogromną wraż­li­wość na sztukę. „Jed­nak kiedy pro­wa­dzi­łem gale­rie, moimi naj­lep­szymi klien­tami byli komor­nicy. Nie zara­bia­łem tyle, by prze­trwać, a nie chcia­łem zamknąć inte­resu”. Jan­sen zaczął skrom­nie, zmie­nia­jąc pro­ste pla­katy dopi­sa­nym ołów­kiem nume­rem i zawi­ja­sem pod­pisu arty­sty, po czym sprze­da­wał je jako limi­to­waną edy­cję lito­gra­fii. Dzięki wpły­wom z tego pro­ce­deru mógł zapeł­nić swoją gale­rię płót­nami, które naprawdę podzi­wiał. Pokusa wyj­ścia poza pod­ra­bia­nie pod­pi­sów ku pod­ra­bia­niu samych obra­zów była już tylko kwe­stią czasu.

„Moim pierw­szym fał­szer­stwem był Karel Appel. Sprze­da­łem go pew­nemu słyn­nemu holen­der­skiemu archi­tek­towi, a póź­niej sły­sza­łem, jak się chwa­lił innemu mar­szan­dowi, że wcze­śniej widział ten obraz na szta­lu­dze w pra­cowni Appla. Pomy­śla­łem: jeśli wszystko pój­dzie tak pro­sto…” Drugi fal­sy­fi­kat, także Appla, zapro­po­no­wał pew­nej lon­dyń­skiej gale­rii. Ponie­waż nie miał doku­men­ta­cji dzieła, dom aukcyjny posta­no­wił zwe­ry­fi­ko­wać obraz przed sprze­dażą i wysłał jego foto­gra­fię do samego Appla, który sta­now­czo stwier­dził, że jest auten­tyczny. Dziecko z zabawką osią­gnęło rekor­dową cenę jak na pracę tego arty­sty.

„Nie znaj­do­wa­łem żad­nej przy­jem­no­ści w samym oszu­stwie. Oso­bi­ście jestem prze­ciwny fał­szer­stwu…”

Wykrztu­si­łem coś ner­wowo, ale jego twarz była śmier­tel­nie poważna. Potem zoba­czy­łem cień uśmie­chu, jakiś „prze­ciek emo­cjo­nalny”, oznakę cze­goś, co psy­cho­log Paul Ekman nazywa oszu­kań­czym zachwy­tem; roz­ko­szy kłam­stwa dla samego kłam­stwa.

„…chyba że jest dosko­nałe. Bądźmy szcze­rzy: ludzie nie kupują obrazu dla­tego, że uwa­żają, iż jest piękny. Kupują go dla pod­pisu. Kupują go, by mieć na ścia­nie War­hola. To przy­po­mina śre­dnio­wieczny han­del reli­kwiami. Gdyby zebrać wszyst­kie drza­zgi z tego jedy­nego «praw­dzi­wego» krzyża, można by zbu­do­wać nie­małą flo­tyllę okrę­tów. Nie… dla mnie pod­nie­ca­jące było opa­no­wa­nie stylu arty­sty. Opa­no­wa­łem cały alfa­bet dwu­dzie­sto­wiecz­nych twór­ców: Appel, Cha­gall, de Kooning, Matisse, Picasso. Odkry­łem jed­nak, że praw­dzi­wie emo­cjo­nu­jące prze­ży­cie przy­nosi «efekt cza­ro­dziej­skiej różdżki»: gry­zmo­lisz pod­pis wła­ści­wego arty­sty we wła­ści­wym miej­scu i nagle otwie­rają się drzwi. Nawet ja stwier­dzam, iż sza­leń­stwem jest myśleć, że stwo­rzy­łem kilka praw­dzi­wych Picas­sów, jed­nak ile­kroć się­gam do cata­lo­gue raisonné dzieł mala­rza, one tam są”.

Auten­tycz­ność dzieł sztuki rzadko jest potwier­dzana ich „metry­kami” czy raczej życio­ry­sami – łań­cu­chem doku­men­tów, które śle­dzą ich drogę od pra­cowni arty­sty do aktu­al­nego wła­ści­ciela. Jeśli cho­dzi o obrazy sta­rych mistrzów (wszystko, co zostało nama­lo­wane przed rokiem 1850), taka doku­men­ta­cja rzadko się zacho­wała, w wypadku zaś sztuki współ­cze­snej nie będzie jej dla dzieł poda­ro­wa­nych jako pre­zenty lub zacho­wy­wa­nych w pry­wat­nej kolek­cji arty­sty. W XXI wieku auten­tycz­ność więk­szo­ści dzieł sztuki wciąż potwier­dzana jest przez eks­per­tów, któ­rym lata stu­diów dały nie­oce­nione zro­zu­mie­nie spo­sobu myśle­nia arty­sty. „Wszy­scy eks­perci w dużej mie­rze posłu­gują się ble­fem. Nie chcą, by ich zasłona opa­dła, nie chcą, żeby­śmy wie­dzieli, jak czę­sto i jak łatwo dają się nabrać”, twier­dził Cliff Irwing, bio­graf Elmyra de Hory, fał­sze­rza, który (tu Irwing cytuje Roberta Antona Wil­sona) „sie­dział w wię­zie­niu za fał­szo­wa­nie arcy­dzieł”. Sam Wil­son w oce­nie eks­per­tów jest mniej uprzejmy („nie zawsze odróż­niają g… od pasty do butów”).

Kariera Geerta Jana jako fał­sze­rza nie została prze­rwana przez oko eks­perta, ale przez zwy­kły błąd… orto­gra­ficzny. W 1994 roku, przed­sta­wiw­szy się jako Jan van den Ber­gen, zaofe­ro­wał pre­sti­żo­wej mona­chij­skiej gale­rii Karl & Faber trzy dzieła: jed­nego Cha­galla (rysu­nek tuszem), jed­nego Karela Appla i jed­nego Asgera Jorna (gwasz). Tam­tejsi eks­perci nie mieli żad­nych wąt­pli­wo­ści co do auten­tycz­no­ści tych dzieł, ale na jed­nym z doku­men­tów stwier­dza­ją­cych pocho­dze­nie Cha­galla, ktoś napi­sał „envi­rons” tam, gdzie powinno być napi­sane „envi­ron”. Gale­ria skon­tak­to­wała się z Towa­rzy­stwem Cha­gal­low­skim w Paryżu, które stwier­dziło, że ten rysu­nek jest wyjąt­kowo dobrym fal­sy­fi­ka­tem. Cho­ciaż dom aukcyjny zado­wo­liłby się zwro­tem tych dzieł owemu „Janowi van den Ber­genowi”, to jeden z wła­ści­cieli oka­zał się na tyle podejrz­liwy, że zawia­do­mił Wydział Sztuki i Anty­ków nie­miec­kiej poli­cji. Kilka mie­sięcy trwało śle­dze­nie poczty elek­tro­nicz­nej i ano­ni­mo­wych skry­tek pocz­to­wych, które dopro­wa­dziło do wytro­pie­nia Jana van den Ber­gena, ziden­ty­fi­ko­wa­nego jako Geert Jan Jan­sen, na jego far­mie w miej­sco­wo­ści La Chaux na połu­dnie od Poitiers, gdzie fran­cu­ska poli­cja zna­la­zła 1600 prac Picassa, Matisse’a, Dufy’ego, Miró, Coc­teau i Appla. Jan­sen został natych­miast aresz­to­wany i osa­dzony w wię­zie­niu.

„W porów­na­niu z innymi więź­niami byłem tam naprawdę dobrze trak­to­wany – uśmie­cha się Geert Jan. – Gdy tylko tam tra­fi­łem, rada guber­na­to­rów popro­siła mnie, abym mach­nął kilka Picas­sów. Ze straż­ni­kami też mia­łem dobrze. Kiedy oskar­ży­ciel był zmu­szony zre­zy­gno­wać z więk­szo­ści zarzu­tów, ponie­waż nie wystą­piła z nimi żadna z moich ofiar, jeden z nich przy­niósł mi tę wia­do­mość, mówiąc: «Naj­wy­raź­niej usa­tys­fak­cjo­no­wa­łeś klien­tów»”.

Mimo ogromu taj­nego składu fal­sy­fi­ka­tów odna­le­zio­nego przez poli­cję spra­wie prze­ciwko Geer­towi Janowi dotar­cie na wokandę sądu zajęło sześć lat; głów­nie dla­tego, że żadna z ofiar fał­sze­rza nie miała zamiaru zezna­wać. Począt­kowo wła­dze fran­cu­skie ape­lo­wały do mar­szan­dów i kolek­cjo­ne­rów, któ­rzy nie­po­ko­ili się, że być może kupili jakiś fal­sy­fi­kat Jan­sena, aby się zgła­szali. Kiedy nie uczy­niła tego ani jedna osoba, Pro­cu­reur de la République zagro­ził, że oskarży nabyw­ców o współ­udział, skoro odma­wiają skła­da­nia obcią­ża­ją­cych zeznań. Na to też nikt nie odpo­wie­dział. Nawet ci, któ­rych wła­dze zdo­łały wytro­pić, nie byli skłonni do współ­pracy: jeden nabywca oświad­czył, że kocha malar­stwo i nie przej­muje się tym, czy obraz jest czy nie jest auten­tyczny; a pewien mar­szand, który kupił jed­nego Jose­pha Beuysa, upar­cie twier­dził, że jest pewien, iż to auten­tyk. „W obiegu jest wiele fal­sy­fi­ka­tów – mówi Geert Jan. – Han­dla­rze sztuką o tym wie­dzą, ale są hipo­kry­tami i nie mówią tego nabyw­com. Jeśli jakiś mar­szand sądzi, że kupił fal­sy­fi­kat, odłoży go na rok lub dwa, a potem sprzeda na aukcji”.

W 2000 roku wła­dze fran­cu­skie wresz­cie odnio­sły suk­ces w dopro­wa­dze­niu do pro­cesu prze­ciwko Jan­se­nowi. Powio­dło im się znacz­nie lepiej niż holen­der­skiemu pro­ku­ra­to­rowi gene­ral­nemu, który dzie­sięć lat wcze­śniej, sta­jąc wobec faktu, iż nie ma żad­nego powódz­twa pozwa­la­ją­cego na oskar­że­nie, zapro­po­no­wał Geer­towi Janowi, że odstąpi od oskar­że­nia, jeśli on zobo­wiąże się nie pro­du­ko­wać fal­sy­fi­ka­tów „przez trzy lata”. Na pro­ce­sie Geerta Jana jego naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dob­nym sojusz­ni­kiem był Rudy Fuchs, dyrek­tor naczelny Ste­de­lijk Museum w Amster­da­mie. W pisem­nym oświad­cze­niu Fuchs uza­sad­niał, że obrazy skon­fi­sko­wane przez fran­cu­ską poli­cję nie powinny ulec znisz­cze­niu, dla­tego że on uważa, iż wiele z nich to dzieła auten­tyczne. Spo­śród trzy­na­stu posta­wio­nych mu począt­kowo zarzu­tów Geert Jan Jan­sen został uznany za win­nego tylko dwóch zarzu­ca­nych mu czy­nów. Mimo pro­ku­ra­tor­skiej prośby o łagodny wymiar kary i suge­stii wyroku ska­zu­ją­cego w wyso­ko­ści pię­ciu mie­sięcy wię­zie­nia w zawie­sze­niu ska­zano go na sześć lat (z czego pięć w zawie­sze­niu), a jego przy­ja­ciółkę, za współ­udział, na pięć mie­sięcy.

Pytam Geerta Jana, co zamie­rza teraz robić: „W tej chwili wno­szę sprawę prze­ciwko rzą­dowi fran­cu­skiemu o zwrot moich obra­zów”. „Sądzisz, iż jest jakaś szansa, że ci je odda­dzą?” – pytam. „Mam nadzieję – uśmie­cha się. – Przy­naj­mniej jeden Cha­gall i jeden Picasso są praw­dziwe. Poza tym muszą zwró­cić wszyst­kie obrazy, co do któ­rych nie mogą udo­wod­nić, że są fal­sy­fi­ka­tami, a ich eks­perci naj­wy­raź­niej nie są zgodni, który jest fal­sy­fi­ka­tem”.

Geert Jan filo­zo­ficz­nie odnosi się do ewen­tu­al­no­ści, że te obrazy nie będą mu zwró­cone, ponie­waż oce­nia, że jest to zale­d­wie pięć pro­cent fal­sy­fi­ka­tów, jakie stwo­rzył przez dwa­dzie­ścia lat. Tym­cza­sem regu­lar­nie prze­rzuca cata­lo­gues raisonnés mala­rzy dwu­dzie­sto­wiecz­nych, by spraw­dzić, ile jego prac wciąż zali­cza się do arcy­dzieł owych twór­ców. Szanse, że któ­reś z nich będzie eks­po­no­wane jako fal­sy­fi­kat, są nie­wiel­kie. Jak wyja­śnił: „W więk­szo­ści fal­sy­fi­katy sprze­da­wane są przez jed­nego nabywcę dru­giemu i w tym pro­ce­sie […] stają się bar­dziej auten­tyczne. Im czę­ściej są sprze­da­wane, im dłu­żej wiszą na ścia­nie gale­rii, tym więk­szej nabie­rają auten­tycz­no­ści”.

Gdy na typo­wym, skrzy­pią­cym holen­der­skim rowe­rze peda­łuję do swo­jego miesz­ka­nia, lawi­ru­jąc mię­dzy samo­cho­dami i pie­szymi wzdłuż brze­gów kanału, uświa­da­miam sobie, że Geert Jan praw­do­po­dob­nie ma rację. Prze­cież to nie instynkt eks­perta go zde­ma­sko­wał, ale błąd orto­gra­ficzny na doku­men­cie, dostrze­żony przez jakie­goś skru­pu­lat­nego sta­ży­stę. Na Keizers­gracht zatrzy­muję się przed domem pod nume­rem 321, obec­nie zaj­mo­wa­nym przez Sto­wa­rzy­sze­nie Archi­tek­tów Holen­der­skich. Pod­no­szę wzrok ku oka­za­łemu pię­cio­pię­tro­wemu voor­huis, wład­czemu w swo­jej uświę­co­nej tra­dy­cją amster­dam­skiej bar­wie bia­łej i czer­wo­nej cegły. Gdy opie­ram się o rower, jedna z nie­koń­czą­cego się sznura tury­stycz­nych barek, które kur­sują po kana­łach, zatrzy­muje się na chwilę, tak jak pierw­szego dnia, kiedy wybra­łem się w tę podróż. Słu­cham, jak prze­wod­nik, kale­cząc kil­ka­na­ście róż­nych języ­ków w tym samym zawa­diac­kim tonie, wyja­śnia, że była to nie­gdyś rezy­den­cja naj­słyn­niej­szego fał­sze­rza w histo­rii; czło­wieka, któ­rego obrazy wisiały w Rijk­smu­seum, czło­wieka, który oszu­kał Her­manna Göringa: Hana van Meege­rena.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wszyst­kie cytaty w tek­ście w prze­kła­dzie Ewy Pan­kie­wicz (przyp. red.). [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: I Was Ver­meer. The Rise and Fall of the Twen­tieth Cen­tury’s Gre­atest For­ger

Copy­ri­ght © 2006 Frank Wynne

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2015, 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor mery­to­ryczny: Ewa Hor­now­ska

Redak­tor: Elż­bieta Ban­del

Pro­jekt okładki i opra­co­wa­nie gra­ficzne: Zbi­gniew Miel­nik

Na okładce

Han van Meege­ren, Woman in Blue Reading Music

Alamy/BE&W

Wyda­nie II e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: To ja byłem Ver­me­erem, wyd. I, dodruk, Poznań 2018)

ISBN 978-83-8062-950-9

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

fax: 61 867 37 74

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer