The Only Light Left Burning. Dopóki płonie nadzieja - Erik J. Brown - ebook

The Only Light Left Burning. Dopóki płonie nadzieja ebook

Erik J. Brown

5,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja bestsellerowego postapokaliptycznego queerowego romansu All That’s Left in the World

Po pełnej niebezpieczeństw wędrówce Andrew i Jamie w końcu odnaleźli bezpieczną przystań na Florydzie. Jeszcze bardziej zakochani zaczynają budować nowe życie w przyjaznej społeczności. Jednak wkrótce staje się jasne, że każdy z nich pragnie czegoś innego.

Jamie jest gotowy ruszyć w dalszą drogę i wieść spokojne życie tylko we dwóch.

Andrew chciałby zostać na miejscu i stworzyć dom w otoczeniu przyjaciół.

Gdy w archipelag uderza huragan, bohaterowie zmuszeni są wyruszyć z powrotem w dzicz, gdzie grozi im natknięcie się na starych wrogów. I znów nie wiedzą, komu mogą zaufać.

Czy odnajdą drogę powrotną do domu… i do siebie nawzajem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 484

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
centner

Nie oderwiesz się od lektury

epilog skradł moje serce, wspaniała dylogia
00



Ty­tuł ory­gi­nału The Only Li­ght Left Bur­ning
Co­py­ri­ght © 2024 by Erik J. Brown Co­py­ri­ght © 2025 for this trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. Co­ver il­lu­stra­tions co­py­ri­ght © Joe Stans­bury, 2024
Pro­jekt mapy An­drzej Ko­men­dziń­ski
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji pro­jektu okładki i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8416-019-0 2025.1
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

DLA MI­CHA­ELA MI­SKII RO­DZINY, KTÓRĄSAMI WY­BIE­RAMY.

JA­MI­SON

Kie­dyś lu­bi­łem ci­szę. Cho­ciaż może „lu­bi­łem” to nie­wła­ściwe słowo. Pew­nie bar­dziej pa­so­wa­łoby – „do­ce­nia­łem”. Do­ce­nia­łem ci­szę pa­nu­jącą w domu, za­nim mama co wie­czór wra­cała z pracy. Ona z ko­lei nie­zbyt ją do­ce­niała. Wo­lała, żeby cały czas grała mu­zyka. Za­le­d­wie do­cie­rała do domu, pod­łą­czała te­le­fon do sieci gło­śni­ków roz­sta­wio­nych w domu: w kuchni, sa­lo­nie, ja­dalni, ła­zien­kach, sy­pialni – tylko jej, nie mo­jej – i za­czy­nały roz­brzmie­wać jej ulu­bione play­li­sty. Na pod­sta­wie tego, jaką mu­zykę pusz­czała, za­wsze umia­łem od­gad­nąć, jak mi­nął jej dzień.

Szkoda, że te­raz nie mam mu­zyki ze stre­amingu. Cze­goś, co wy­peł­ni­łoby ci­szę.

– Prze­stań.

Uno­szę wzrok znad kół zę­ba­tych i me­ta­lo­wych mo­co­wań na po­kła­dzie łódki i wi­dzę, jak Cara ły­pie spode łba, cho­ciaż wcale na mnie nie pa­trzy.

– Z czym mam prze­stać?

– Ze wszyst­kim, co te­raz ro­bisz. Z tym joj­cze­niem, czy co to tam jest.

– Nie joj­cze­niem, tylko my­śle­niem.

– O czym my­ślisz? – Spo­gląda na mnie, od­krę­ca­jąc bu­telkę oleju z do­zow­ni­kiem.

– O mu­zyce.

Cara za­kręca po­jem­nik i daje nura do ka­biny trzy­na­sto­me­tro­wej ża­glówki. Sły­szę, jak otwie­rają się drzwi, jak szczęka włącz­nik, a po­tem z gło­śni­ków wbu­do­wa­nych w sie­dze­nia za­czy­nają do­bie­gać szyb­kie trza­ski. Cara wraca do kok­pitu i wska­zuje ster.

– Sprawdź, czy Blanca na­daje – mówi.

Uśmie­cham się, a wdzięcz­ność wy­peł­nia mi pierś. Cara do­sko­nale wie, że nie my­śla­łem tylko o mu­zyce, ale już po­wie­działa, że nie za­mie­rza się mie­szać w to coś mię­dzy An­drew a mną, co­kol­wiek to jest.

Nie chce wy­słu­chi­wać o na­szych spra­wach, ile­kroć prze­bywa z któ­rymś z nas. Wy­star­cza­jąco do­łu­jący jest fakt, że An­drew nie na­leży już do za­łogi łódki, tak że może się z nim wi­dy­wać tylko po parę go­dzin w week­endy i pod­czas co­mie­sięcz­nych spo­tkań.

Wstaję, włą­czam ra­dio. Sły­chać tylko szum. Blanca za­wsze na­daje na tym sa­mym ka­nale, zmie­niają się tylko go­dziny. Nie ma sta­łego har­mo­no­gramu, ale gdyby na­wet po­wie­działa, że jest, to my i tak nie ro­zu­miemy, po­nie­waż na na­szej ło­dzi hisz­pań­ski zna tylko Da­ria. Prze­tłu­ma­czyła kilka au­dy­cji, kiedy słu­cha­li­śmy, ale jak do­tąd była to je­dy­nie ty­powo ra­diowo na­wijka – ko­mu­ni­katy dla ku­bań­skiej osady, mu­zyka na ży­cze­nie albo de­dy­ka­cje od lu­dzi z wy­spy. Raz ja­kiś gość grał w stu­diu na gi­ta­rze i śpie­wał na żywo.

Prze­kli­kuję sta­cje AM są­sia­du­jące z tą, z któ­rej na­daje, w na­dziei, że usły­szę cho­ciaż echo jej głosu. Lecz na wszyst­kich jest tylko szum. Naj­wy­raź­niej nie ma jej te­raz na an­te­nie.

Za­pewne w tej chwili nad czymś pra­cuje, po­dob­nie jak my. Pod­czas apo­ka­lipsy bar­dzo do­ce­niamy dzia­ła­nia ra­diow­ców, ale nie są one nie­zbędne. Pew­nie na­daje tylko wtedy, kiedy aku­rat ma wolną chwilę.

Ści­szam ra­dio, ale go nie wy­łą­czam. Szumy trza­skają w tle. To lep­sze niż ci­sza.

– Warto było spró­bo­wać – stwier­dza Cara i wraca do na­prawy za­ci­na­ją­cej się wy­cią­garki.

Mamy wy­pły­nąć w nie­dzielę rano – dzień po mo­ich uro­dzi­nach – i wró­cić do­piero po sied­miu ty­go­dniach.

Przez pra­wie dwa mie­siące nie będę wi­dział An­drew.

Kiedy kilka ty­go­dni temu wy­rzu­cono go z za­łogi, prze­ży­łem kosz­mar. Od razu po­wie­dzia­łem ad­mi­ra­łowi Hic­key­owi, że skoro An­drew nie ma na ło­dzi, to ja też nie chcę tam być. Wtedy An­drew od­wa­liło. Za­czął mó­wić za mnie i prze­ka­zał Hic­key­owi, że ja zo­staję, cho­ciaż wcale tego nie chcia­łem. Tam­tego wie­czoru strasz­nie się po­żar­li­śmy. On wku­rzał się na mnie, że tak bar­dzo chcia­łem od­pu­ścić mi­sję z ło­dzią; ja wku­rza­łem się na niego, że ba­ga­te­li­zuje mój strach o by­cie da­leko od niego. Po­tem uci­chli­śmy obaj, a ta ci­sza – którą kie­dyś lu­bi­łem – zdą­żyła stać się nie­zręczna. Za­tem po­cząt­kowo ba­łem się prze­by­wać da­leko od niego, ale im bli­żej je­ste­śmy tej chwili, tym bar­dziej my­ślę, że roz­sta­nie może nam wyjść na do­bre.

Chciał­bym, żeby nam wy­szło na do­bre. Żeby roz­łąka zmięk­czyła nam serca – a w każ­dym ra­zie jemu, bo to on na mnie na­sko­czył. To on nie roz­ma­wiał ze mną przez cały dzień i sie­dział do nocy z dzie­cia­kami, by­leby tylko mnie uni­kać.

– Znowu to ro­bisz – stwier­dza Cara, wcie­ra­jąc olej w koło zę­bate i umiesz­cza­jąc je z po­wro­tem na miej­scu.

– Je­stem zmę­czony i tyle – od­po­wia­dam. – Nie spa­łem dziś za do­brze.

To nie kłam­stwo. Przez ostat­nie pół­tora ty­go­dnia mia­łem pro­blemy ze snem. Bu­dzę się w środku nocy i czuję, jak da­leko je­ste­śmy od sie­bie z An­drew.

Na­rze­kał na mnie w żar­tach – choć jed­no­cze­śnie za­zna­czał, że to jego zda­niem uro­cze – bo niby kiedy śpię, to ro­snę i wy­peł­niam całą do­stępną mi prze­strzeń. W efek­cie co­dzien­nie bu­dzi­łem się czę­ściowo po jego stro­nie łóżka, mocno do niego przy­tu­lony.

– Nie mogę się do­cze­kać zimy, kiedy pie­cyk two­jego ciała bę­dzie przy­datny i nie będę się od niego obrzy­dli­wie po­cił – stwier­dził wtedy. Po­wie­dzia­łem mu, żeby mnie po pro­stu prze­su­wał na moją stronę, ale od­mó­wił. Uśmiech­nął się przy tym szel­mow­sko. – Lu­bię się po­cić od cie­pła two­jego pie­cyka.

Lecz od kilku ty­go­dni, ile­kroć się bu­dzę, ucieka gdzieś na swój skraj łóżka, jakby sta­rał się mnie nie do­ty­kać. Twier­dzi, że wcale nie jest na mnie zły i że wku­rzył się tylko w tam­tej chwili, że jego wy­rzu­cono z za­łogi, a ja chcia­łem od­pu­ścić wy­prawę na pół­noc po mamę Amy. Ale za­łoga da so­bie radę beze mnie. Nie ro­zu­miem, czemu to taki pro­blem, że­bym tu z nim zo­stał. Nie na­ci­ska­łem da­lej, ale i tak mam wra­że­nie, że mię­dzy nami wszystko jest ina­czej niż wcze­śniej.

Nie­opo­dal Cara z iry­ta­cją wy­dy­cha po­wie­trze przez nos. Otwiera usta, żeby coś po­wie­dzieć, ale ra­dio trza­ska po raz ko­lejny i głos Blanki w końcu roz­brzmiewa w gło­śniku. Serce we mnie za­miera. Wstaję, się­gam do gałki, by zro­bić gło­śniej.

Cie­szę się, że coś zaj­mie moje my­śli, a i Cara wy­daje się z tego za­do­wo­lona. Uśmie­cha się do mnie blado... ale po chwili uśmiech cał­ko­wi­cie znika jej z twa­rzy.

Blanca po raz pierw­szy mówi tak szybko i tak wy­so­kim to­nem. To nie jej zwy­czajny, nie­mal zmy­słowy ra­diowy głos. Jest spa­ni­ko­wana – a przy­naj­mniej tak brzmi wśród trza­sków.

Może to pod­eks­cy­to­wa­nie w związku z wi­zytą go­ścia w stu­diu. Od­wra­cam się do Cary, która kuca nie­opo­dal gło­śnika i słu­cha uważ­nie.

– Wiesz, co ona mówi?

Cara niby nie zna hisz­pań­skiego, ale tro­chę ro­zu­mie. Wy­ła­pie słowo tu i tam, po­składa je w coś w ro­dzaju kon­tek­stu, który po­wtó­rzy Da­rii. Po­tem Da­ria to po­twier­dzi albo uzu­pełni. Ale Da­rii tu nie ma. Ona, ad­mi­rał Hic­key i Tre­vor są na na­ra­dzie Ko­mi­tetu po­świę­co­nej pla­no­wa­niu nie­dziel­nej wy­prawy na pół­noc. Wy­prawy ma­ją­cej na celu prze­cze­sa­nie wy­brzeża i po­wrót z Henri – ko­bietą, dzięki któ­rej An­drew i ja zna­leź­li­śmy ar­chi­pe­lag.

– Mówi za szybko – od­po­wiada Cara.

Szum na­ra­sta. Po­tem wraca głos Blanki. Krzy­czy coś, czego nie ro­zu­miem. W tle sły­chać inne krzyki, po­tem wy­soki gwizd. Wraca szum, za­głu­sza jej głos ni­czym fale roz­bi­ja­jące się o brzeg.

Mój wzrok przy­kuwa ruch w oko­licy doku. Hic­key, Da­ria i Tre­vor wra­cają. Przy­kła­dam dło­nie do ust i krzy­czę do Da­rii:

– Coś się dzieje z Blancą! Szybko!

Da­ria, Czarna ko­bieta mocno po czter­dzie­stce, z bu­rzą lo­ków, bie­gnie wzdłuż wy­brzeża – Hic­key i Tre­vor po­dą­żają za nią – po czym wska­kuje na łódź. Po­daję jej rękę, żeby po­móc zła­pać rów­no­wagę, a ona chwyta moją dłoń i wpada do kok­pitu. Na­słu­chuje, a jej twarz po­chmur­nieje. Hic­key i Tre­vor za­trzy­mują się na skraju doku i wszy­scy w mil­cze­niu na­słu­chu­jemy szu­mów.

Prze­bija się przez nie głos Blanki, ale nie wy­brzmiewa całe zda­nie.

Da­ria kręci głową. Po­tem roz­brzmiewa głos męż­czy­zny. Udaje mu się wy­po­wie­dzieć kilka słów, po czym szum wraca.

– Sto dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­me­trów? – pyta Da­ria.

Wy­mie­niam spoj­rze­nia z Carą, pró­bu­jąc od­gad­nąć, co może zna­czyć ta liczba. Cara wy­daje się rów­nie zdu­miona jak ja.

Znowu od­zywa się męż­czy­zna. Mówi szyb­ciej, w gło­sie ma wię­cej de­spe­ra­cji.

Da­ria za­krywa usta ze zdu­szo­nym okrzy­kiem.

– Co się dzieje? – pyta Hic­key, sta­jąc za jej ple­cami. Hic­key to stary ad­mi­rał ma­ry­narki z cza­sów przed koń­cem świata – i je­den z po­wo­dów, dla któ­rych na ło­dzi nie ma już An­drew. Da­ria uci­sza go ge­stem. Gdy znowu sły­chać tylko trza­ski, od­zywa się:

– Sztorm ude­rzył w ku­bań­ską ko­lo­nię. Sto dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­me­trów na go­dzinę to pręd­kość wia­tru.

Hic­key li­czy coś w gło­wie.

– To nie­mal sto dwa­dzie­ścia mil na go­dzinę!

– Czyli to coś wię­cej niż sztorm – od­po­wiada Cara. – To hu­ra­gan.

Nikną szumy, wraca Blanca. Przez kilka chwil jej głos jest do­no­śny, wy­raźny, nim szum znów przej­muje kon­trolę.

– Wy­spa zo­stała za­lana – tłu­ma­czy Da­ria. – Mó­dl­cie się za nas, mó­dl­cie się za sie­bie.

Słu­chamy szumu, ale nie sły­chać już ani Blanki, ani tam­tego męż­czy­zny.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki