Tesla. Władca piorunów - Przemysław Słowiński, Krzysztof K. Słowiński - ebook

Tesla. Władca piorunów ebook

Przemysław Słowiński, Krzysztof K. Słowiński

4,5

Opis

Genialny i zazdrosny, skonfliktowany z Marconim – o wynalazek radia, z Edisonem – o zasady, pieniądze i podpatrzone wynalazki. Nominowany do nagrody Nobla, nigdy jej nie otrzymał. Podobno komitet noblowski zdecydował tak, by nie drażnić innych wynalazców. Wierzył w teorię płaskiej Ziemi i eter – tajemniczą substancję otaczającą naszą planetę rewelacyjnie przewodzącą promieniowanie elektromagnetyczne. Twierdził, że skonstruował odbiorniki potrafiące czerpać z energii wszechświata. O tajemniczych urządzeniach, które demonstrował starannie wybranym osobom, krążyły legendy. Jego twarz gościła na okładce Time’a, a wielkonakładowe gazety informowały, że wynalazł tajemniczy promień potrafiący strącić tysiące samolotów z odległości ponad 500 kilometrów. Pracownia naukowa genialnego wynalazcy spłonęła w tajemniczych okolicznościach – wraz z cenną dokumentacją badań. Nigdy nie odnaleziono sprawców. Wszystko podporządkował swoim wynalazkom, żył w celibacie, nie wiążąc się z nikim. Jego śmierć wpisała się w ciąg wydarzeń nazywanych nieraz spiskową teorią dziejów. Ciała nie poddano autopsji, a z jego pokoju zniknęły zapiski naukowe i czarny notatnik podpisany „Sprawy rządowe”. Wszystkie posiadłości należące do Tesli zostały skonfiskowane przez urząd o nazwie Powiernictwo Majątków Obcokrajowców, pomimo że był on pełnoprawnym obywatelem Stanów Zjednoczonych. Zapomniany geniusz. Wizjoner. Tesla.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 624

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (17 ocen)
11
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca i fascynująca książka. Umysl ponad wszelaką skalą
00

Popularność



Podobne


Mam więcej wrogów

niż ktokolwiek inny na świecie.

Nikola Tesla

Teraźniejszość jest ich.

Przyszłość, dla której pracuję,

należy do mnie.

Nikola Tesla

Okładka

Fahrenheit 451

Korekta i redakcja

Agnieszka Pawlik-Regulska

Dyrektor projektów wydawniczych

Maciej Marchewicz

Skład, łamanie

Honorata Kozon

ISBN 978-83-8079-064-3

Copyright © Przemysław Słowiński

Copyright © Krzysztof K. Słowiński

Copyright © Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2018

Wydawca

Fronda PL , Sp. z o.o.

ul. Łopuszańska 32

02-220 Warszawa

tel. 22 836 54 44, 877 37 35

faks 22 877 37 34

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

Konwersja: Monika Lipiec

Wstęp

XIX stulecie nazwano wiekiem pary i elektryczności. Jego początek to łuczywo i świece, konne dyliżanse i żaglowce, gołębie pocztowe i konni posłańcy. Kilkadziesiąt lat później ludzkość znała już żarówkę, linie kolejowe, parowce, profesjonalne elektrownie, silniki trójfazowe, fotografię, kino, telegraf i telefon. Znała i powszechnie stosowała. Maszyna parowa, urządzenia elektryczne i inne wynalazki odmieniły życie milionów ludzi na całym świecie.

Pierwsza połowa XIX wieku to czas pary i maszyny parowej, której historia sięga jeszcze początków poprzedniego stulecia. Pierwsze doświadczenie obrazujące wielkie możliwości i energię pary wodnej wykonał francuski matematyk Florence Rivault. Ten szambelan Henryka IV i nauczyciel Ludwika XIII w 1605 roku napełnił wodą wydrążoną w środku, grubościenną metalową kulę. Następnie zamknął ją szczelnie i umieścił w ognisku. W wyniku nagrzania woda zamieniła się w parę o ogromnym ciśnieniu i rozsadziła kulę.

Pierwszą maszynę parową zbudował angielski kowal i wynalazca Thomas Newcomen już w 1705 roku, ale dopiero w początkach XIX wieku zaczęła ona odgrywać znaczną rolę w przemyśle, kiedy w istotny sposób ulepszył ją szkocki inżynier James Watt. Stało się to w roku 1763 i zapoczątkowało tak zwaną rewolucję przemysłową.

Silniki parowe znalazły zastosowanie w parowozach, na statkach oraz stosowane były do celów przemysłowych, gdy potrzebowano jednocześnie pary grzewczej. Okres ich tworzenia odegrał olbrzymią rolę w szerzeniu postępu prawie we wszystkich dziedzinach techniki. Komunikację zrewolucjonizowała stworzona w 1814 roku przez George’a Stephensona lokomotywa o nazwie „Rakieta” („Rocket”). Już w roku 1830, na trasie Liverpool – Manchester, rozpoczął się regularny przewóz pasażerów.

Elektryczność jako zjawisko fizyczne istniała już od zarania materii. Podstawowe budulce naszego świata zawierają w sobie naładowane cząsteczki elementarne obdarzone ładunkiem elektrycznym. Zjawisko elektryczności statycznej znane było już starożytnym Grekom 600 lat przed naszą erą. Nowsze badania eksperymentalne nad tym zjawiskiem przeprowadzono w XVII i XVIII stuleciu. Nagromadzenie dużej ilości ładunku elektrycznego manifestuje się zwykle wyładowaniem – gwałtownym i krótkotrwałym przepływem ładunku w postaci prądu o wysokim napięciu.

Generowanie prądu elektrycznego w sposób ciągły było nierealne aż do początku XIX wieku. W 1800 roku włoski fizyk Alessandro Volta napisał do przewodniczącego Towarzystwa Królewskiego w Londynie Josepha Banksa list, w którym objaśnił konstrukcję urządzenia zdolnego do wytwarzania elektryczności w sposób ciągły. Był to tak zwany „stos Volty” lub inaczej ogniwo chemiczne złożone z ułożonych na przemian cynkowych i srebrnych płytek oddzielonych warstwami papieru nasączonego zasoloną wodą.

Naukowcy szybko zrozumieli, jak potężne narzędzie uzyskali dzięki temu odkryciu. Angielski chemik i fizyk Humphry Davy rozwinął konstrukcję „stosu Volty” (nazwanego później baterią), dzięki czemu w ciągu ośmiu lat zdołał metodami elektrolitycznymi wyodrębnić nowe pierwiastki: sód, potas, magnez, wapń, stront oraz bar. Obecnie trudno wyobrazić sobie życie bez elektryczności, która jest powszechnie stosowanym nośnikiem energii. Stosujemy ją wszędzie: od najprostszych urządzeń, takich jak żelazko i lampa, przez telewizor i komputer aż po silniki stosowane w ekologicznych samochodach.

Wielu literatów i filozofów zwykło nazywać drugą połowę wieku XIX mianem belle époque– pięknej epoki. Życie nabrało wówczas szczególnego smaku – smaku nowości, nęcących reklam, różnorodnych towarów pachnących egzotyką krajów kolonialnych… Ostatni niemiecki cesarz i król Prus – Wilhelm II Hohenzollern określał z kolei wspomniane stulecie mianem „wspaniałych czasów”. Nazywane tak czy inaczej było w każdym razie okresem, w którym ludzki geniusz sięgnął szczytu. Był tak doskonały jak nigdy wcześniej. Był tak wszechstronny, iż objął wszystkie dziedziny życia. Był tak dociekliwy, że poszukiwał odpowiedzi na wszelkie zadawane pytania.

Niewykluczone, że świat mógłby się zmienić jeszcze bardziej, gdyby zrealizowano wówczas wszystkie pomysły trochę już zapomnianego geniusza - Nikoli Tesli. Często mówi się o nim właśnie jako o „zapomnianym wizjonerze”, bez którego współczesność nie byłaby taka, jaką jest. Wielu widzi w nim największego wynalazcę wszechczasów. Są też i tacy, którzy twierdzą, że był kosmitą. Kimkolwiek był, jedno jest pewne: bez Nikoli Tesli świat wyglądałby dziś zupełnie inaczej. Większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy, jak wielki był jego wpływ na kształt dzisiejszej elektronicznej cywilizacji.

Pokoje numer 3327 i 3328 w hotelu New Yorker na Manhattanie przychodzą dziś oglądać ludzie, których można podzielić na trzy kategorie. Pierwsza to inżynierowie, elektrycy i entuzjaści technologii. Drugą stanowią fani UFO, podróży w czasie, hodowcy gołębi, telepaci oraz wyznawcy New Age. Trzecia to Serbowie i Chorwaci. Co sprawia, że dwa przeciętne pokoje są dla nich tak elektryzujące ? Prawda jest taka, że przyciąga ich nie miejsce, ale  – dotyczy to zwłaszcza drugiej grupy – duch osoby, która tu mieszkała. Goście chcą oddać hołd człowiekowi wyprzedzającemu swoje czasy. Dziwakowi, samotnikowi, geniuszowi – Nikoli Tesli.

Przez niektórych uważany był (i właściwie nadal jest) za ekscentryka i wariata. Przez wielu innych zaś za człowieka, który wyprzedził stulecie. Mroczny wizjoner, geniusz i szaleniec. Właśnie ta wybuchowa mieszanka stworzyła nieprzemijający do dzisiaj mit Tesli. Przysłużył się do rozwoju wielu kluczowych nowoczesnych dziedzin nauki i techniki. Choć większość z jego pomysłów nigdy nie doczekała się realizacji, położył podwaliny pod przyszłość, dla której – jak sam twierdził – tworzy.

Dość powszechnie mówi się, że to on wynalazł XX wiek. Trudno się z tym nie zgodzić, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że był autorem 112 patentów, z których najsławniejsze to: silnik elektryczny, prądnica prądu zmiennego, autotransformator, dynamo rowerowe, elektrownia wodna, bateria słoneczna, transformator Tesli – czyli rezonansowa cewka wysokonapięciowa i świetlówka. Stworzył podstawy teoretyczne konstrukcji radia i choć sam wynalazek „gadającej skrzynki” przypisuje się komu innemu, dopiero zastosowanie jego teorii umożliwiło rzeczywisty rozwój radiofonii i telewizji na świecie. Nikola Tesla był też między innymi twórcą pierwszych urządzeń zdalnie sterowanych drogą radiową. Oprócz przyczynienia się do rozkwitu elektrotechniki i nauki o elektromagnetyzmie wniósł znaczący wkład w rozwój takich dziedzin jak radiotechnika, robotyka, informatyka czy fizyka cząstek.

I choć pierwszeństwo wykonania niektórych wynalazków przyznano innym, co w zbiorowej świadomości zostało już mocno utrwalone, to późniejsze badania właśnie Tesli oddały hołd, uznając jego prymat w tych dziedzinach.

Współcześnie wykorzystuje się zaledwie około trzydzieści spośród jego wynalazków. Wciąż czekają na zastosowanie urządzenia oparte na interferencji fal: „haubica Tesli”, „tarcza Tesli”, silnik z turbiną talerzową, czy odbiornik bezpłatnej energii. Zagadką pozostaje teoria pola torsyjnego, za pomocą której można ponoć udowodnić między innymi istnienie prędkości szybszych od światła.

Przede wszystkim jednak po Tesli i jego doświadczeniach pozostały do dzisiaj niewyjaśnione tajemnice. Największą zagadkę stanowią najbardziej wybiegające w przyszłość wynalazki genialnego naukowca: broń energetyczna, kontrola nad pogodą oraz jego największy sen – bezprzewodowa transmisja prądu. Fakt otoczenia tych wynalazków tajemnicą postrzegany jest jako próba ukrycia przed opinią publiczną odkryć mających znaczenie militarne… Panuje też powszechne przekonanie, że robi się wszystko, aby Nikola Tesla ciągle pozostawał jednym z „wielkich nieznanych”.

Jego życie przypomina losy wielu innych wybitnych jednostek, w których radość zwycięstwa przeplatała się z goryczą niepowodzeń. U schyłku życia uchodził za „szaleńca” wygłaszającego niezrozumiałe lub niewiarygodne stwierdzenia o przyszłości nauki. Niektóre z jego wynalazków i odkryć próbowano wykorzystać do poparcia różnych teorii pseudonaukowych, a nawet okultystycznych.

Tesla już od wczesnego dzieciństwa podróżował w czasie i przestrzeni. Za sprawą tej niezwykłej przypadłości śnił na jawie – odwiedzając fantastyczne miasta oraz kraje. W wydanym przez czasopismo „Electrical Experimenter” w 1919 roku autobiograficznym cyklu wspomnieńMy Inventionspisał:

Żyłem tam, spotykałem ludzi, nawiązywałem przyjaźnie oraz znajomości i, co wydać się może niewiarygodne, były mi one równie drogie, jak te z normalnego życia.

Ze wspomnianych „podróży” przywoził niezliczone projekty, które opracowywał w najdrobniejszych wręcz detalach we własnej wyobraźni i których zwykle nie przenosił na papier, ponieważ nie cierpiał rysować, a jeśli już musiał, kreślił schematy małe jak znaczki pocztowe. „Nadawanie realnego kształtu surowej idei, jak to się zwykle czyni, nie jest, jak utrzymuję, niczym więcej niż stratą energii, pieniędzy i czasu” – twierdził. Za tę rzadko spotykaną umiejętność Tesla – swoją drogą cierpiący na liczne nerwice natręctw – płacił bardzo wysoką cenę. Wyostrzone do możliwości granic zmysły były źródłem udręki: dźwięk dorożki wprawiał jego ciało w drżenie, gwizdek przejeżdżającej w oddali lokomotywy sprawiał fizyczny ból, a mrugające światło miażdżyło czaszkę.

Większość historii mówiących o jego ekscentrycznym zachowaniu miała w sobie ziarno prawdy. Delikatny i dobrze wychowany Tesla nigdy się nie ożenił, nie utrzymywał nawet bliskich stosunków z kobietami, w zasadzie nie miał domu, a całe życie spędzał w pokojach hotelowych. W ekskluzywnym Waldorf-Astoria kelnerzy wraz ze sztućcami musieli mu zawsze przynosić osiemnaście serwetek. Właśnie dokładnie tyle potrzebował, aby wyczyścić i tak lśniące czystością widelce oraz noże. W hotelach unikał pokoi i pięter, których numery nie dzieliły się przez trzy. Dźwięk wydawany przez lądującą na stole muchę ranił jego uszy. „Hałas” wywoływany przez trzeszczenie łóżka tak bardzo mu przeszkadzał, że wyposażył ten prosty i pożyteczny sprzęt w amortyzatory.

Jestem wyjątkowo wrażliwym i dokładnym instrumentem odbierającym sygnały, innymi słowy medium – twierdził. – Jednak taka cecha mózgu łączy się z wielkim niebezpieczeństwem dla życia.

Powszechnie wiadomym było, że obsesyjnie obawia się zarazków i dlatego nie podaje ręki przy powitaniu.

Ta fobia najwyraźniej nie dotyczyła jednak ptaków. W Bryant Park, obok nowojorskiej biblioteki publicznej, każdego dnia można było spotkać jego chudą postać w meloniku karmiącą gołębie okruszkami chleba. Ptaki siadały uczonemu na głowie i ramionach. Upodobanie do karmienia ptaków narastało wraz z wiekiem, a opieka nad nimi przyjmowała formę wręcz obsesyjną.

Przez wielu uważany był za karykaturę – wzorzec szalonego naukowca i opętanego geniusza. Jego styl, miłość do spektakli oraz wielkie idee pozwoliły światu widzieć w nim romantycznego wizjonera – bardziej naukowego wieszcza aniżeli praktycznego dwudziestowiecznego wynalazcę. Niezależnie o tego, czy jego pomysły nadawały się do realizacji, czy nie, z pewnością przerastały ówczesne możliwości. Nasz dzisiejszy świat nie jest z kolei aż tak bardzo oddalony od tego, w którym żył Tesla. To jedynie sto lat, które w przypadku innego kursu historii mogłoby przynieść realne owoce jego geniuszu. Jak na razie jednak w ogólnym ujęciu pozostaje on męczennikiem nauki i świętym patronem elektryczności.

Nikola Tesla do dzisiaj jest idolem zwolenników różnorodnych teorii spiskowych, którzy uważają, iż wiele jego wynalazków jest dotąd skrzętnie ukrywanych przez amerykański rząd. Stały się one bowiem kiedyś śmiertelnym zagrożeniem dla korporacji czerpiących zyski ze sprzedaży prądu. Jego zuchwałe zapowiedzi darmowej energii dla każdego wprawiły podobno w panikę ludzi z Wall Street. Kiedy był u szczytu swoich możliwości twórczych, nagle wszyscy sponsorzy, którzy zarobili krocie na jego wynalazkach, wycofali się z finansowania eksperymentów. Za pomocą rozmaitych intryg usiłowali zepchnąć go na margines świata nauki.

Nazwisko Tesli niektórzy też wiążą z głośnym „eksperymentem filadelfijskim” przeprowadzonym podobno 23 października 1943 roku na amerykańskim okręcie wojennym „USS Eldridge” stacjonującym w Bazie Sił Morskich USA  w porcie Filadelfia i zakończonym tragedią.

Według spekulacji eksperyment miał dowieść istnienia i zbadać właściwości jednobiegunowego pola magnetycznego.  Teorię pod nazwąJednolita teoria pola, stanowiącą podstawę eksperymentu, opracował Albert Einstein w latach 1925–1927.  Jedną z cennych z punktu widzenia wojska właściwości takiego nieznanego współczesnej fizyce pola, byłoby odchylanie promieni światła nawet o kilka procent, co z kolei miałoby umożliwić ukrycie obiektu znajdującego się w obszarze je- go działania.

Skutki eksperymentu z biegiem czasu obrosły legendą. Podobno okręt otoczony został szarą mgłą, a następnie stał się całkowicie niewidoczny, czemu towarzyszył oślepiający błysk światła i… teleportacja. Podobno odnalazł się kilkaset kilometrów dalej. Znaczna część załogi rzekomo poniosła śmierć, zaginęła lub zapadła na choroby umysłowe…

Baczna uwaga, jaką Tesli poświęcało FBI, też dawała wiele do myślenia. Spora część dotyczących genialnego wynalazcy dokumentów została odtajniona dopiero przed kilkoma laty na mocyUstawy o swobodnym dostępie do informacji (Freedom of Information Act). Raporty te poświadczają między innymi fakt, że agenci Federalnego Biura Śledczego chodzili za nim krok w krok. Niektórzy sugerują, że ich głównym zadaniem było zbieranie wyrzucanych przez niego serwetek, na których notował różne rzeczy.

Projekty wielu niezrealizowanych wynalazków zniknęły z pokoju hotelowego uczonego już kilka godzin po jego śmierci, zabrane stamtąd przez rządowych agentów. Rząd amerykański nadał im klauzulę ścisłej tajności. Jeszcze w roku 1980 Margaret Cheney podczas zbierania materiałów do biografii wynalazcy1prosiła liczne agendy rządowe – powołując się na wspomnianą wyżejUstawę o swobodnym dostępie do informacji– o dostęp do jego archiwum. Początkowo rząd uporczywie zaprzeczał, że posiada papiery należące do Tesli, później Departament Obrony przyznał, iż je ma, lecz odmówił autorce wglądu do nich, zasłaniając się względami bezpieczeństwa narodowego.

Dlaczego? Komu zależy na tym, by prawie siedemdziesiąt lat po śmierci bohatera tej opowieści pozostawał on wciąż jednym z „wielkich nieznanych”? Co takiego odkrył Nikola Tesla, że skazano go na niemal całkowite zapomnienie?

Umarł w samotności i zapomnieniu, twierdząc, że jako jedyny na całym świecie poznał naturę elektryczności. Eleanor Roosevelt przesłała rodzinie zmarłego wyrazy szczerego współczucia. Trzej laureaci Nobla w dziedzinie fizyki – Millikan, Compton i Franck – oświadczyli wspólnie, że Tesla był „jednym z największych umysłów, jakie znał świat, człowiekiem, który utorował drogę wielu ważnym technicznym zdobyczom naszych czasów”.

Na pogrzebie wynalazcy burmistrz Nowego Jorku Fiorello La Guardia powiedział:

Zmarł Nikola Tesla. Zmarł w biedzie, ale był jednym z najważniejszych ludzi, którzy kiedykolwiek żyli. To, co stworzył, jest wielkie, a wraz z upływem czasu stanie się jeszcze większe.

1Margaret Cheney,Tesla: Man Out of Time,A Touchstone Book, New York 2001.

PROLOG (7 stycznia 1943)

Zjawili się kilka godzin po tym, jak pracownicy przedsiębiorstwa pogrzebowego wynieśli z pokoju zwłoki. Błysnęli portierowi metalowymi znaczkami, dyrektorowi hotelu pokazali urzędowy papier z nakazem przeszukania opatrzony wszystkimi stosownymi pieczęciami. Żaden klucz uniwersalny, żadne hasło, przynależność do wyższych sfer, a nawet pokrewieństwo z rodziną królewską nie otwiera drzwi tak skutecznie, jak policyjna odznaka. Ludzie wprawdzie niechętnie, ale jednak zawsze je otwierają.

Obydwaj w żaden sposób nie przypominali swym wyglądem agentów FBI. Funkcjonariusze tajnej policji zawsze zresztą starają się wyglądać na kogoś innego niż tajniacy. Wbrew temu, jak zwykle przedstawiają ich pisarze w sensacyjnych powieściach, nie mają kwadratowych szczęk, ostrzyżonych na jeża głów, kapeluszy z szerokim rondem, szarych garniturów i min tak smutnych, jak gdyby właśnie wrócili z pogrzebu. Nie noszą również nałogowo ciemnych okularów i nie siadają okrakiem na krześle.

Corey Sanders z powodzeniem mógł uchodzić za nauczyciela angielskiego w dobrej, prywatnej szkole średniej. Ubrany był w eleganckie szare półbuty, szare spodnie i popielaty sweter w serek. Całości dopełniała śnieżnobiała koszula i zawiązana pod szyją czarna muszka.

Jego partner, William Spivey, wyglądał dla odmiany jak przestępca. Sanders był raczej szczupły, Spivey krępy, z szerokimi ramionami i byczym karkiem. Brązową marynarkę miał ciasno opiętą na szerokiej piersi. Twarz Coreya Sandersa zdawała się promieniować inteligencją i wrażliwością, Spivey natomiast sprawiał wrażenie tępego goryla. Twarz miał pokiereszowaną, całą w szramach, spłaszczeniach i zgrubieniach. Była to twarz, która niczego nie musiała się obawiać, ponieważ wszystko, co można by pomyśleć, już się jej przydarzyło.

Sądząc po wyglądzie Sandersa, asystujący w charakterze świadka przy czynnościach dyrektor hotelu New Yorker Harvey Bloom spodziewał się, że będzie on przeprowadzał rewizję schludnie i systematycznie, nie robiąc bałaganu; przez analogię myślał również, że Spivey okaże się flejtuchem zostawiającym wszędzie brudne odciski swoich łap.

W rzeczywistości było odwrotnie. Agent Spivey badał każdy przedmiot z troską, a następnie odstawiał na poprzednie miejsce bądź układał w przyniesionym ze sobą sporych rozmiarów kartonowym pudle. Natomiast kiedy zawartość jakiejś szuflady kończył przeglądać funkcjonariusz Sanders, podłoga u jego stóp zaśmiecona była papierami. Niedopałki gasił na stoliku, kubek po kawie wyrzucił przez okno, a po załatwieniu w toalecie naturalnej potrzeby fizjologicznej nie spłukał nawet muszli klozetowej.

– Nie ma żadnego powodu, żeby zostawiać tutaj chlew – nie wytrzymał w końcu Harvey Bloom.

– Pan Tesla jest zbyt martwy, żeby się tym przejmować – mruknął w odpowiedzi Corey Sanders.

Udawał, że nie dostrzega pełnego potępienia spojrzenia dyrektora. Zapewne miał w tym dużą wprawę.

– Ale to nie jego prywatne mieszkanie, tylko pokój w hotelu – zaprotestował dyrektor. – Ktoś będzie to musiał posprzątać.

– Macie tu chyba sprzątaczki, co nie? – rzucił w jego kierunku przedstawiciel FBI.

Nie przypominał już sympatycznego profesora college’u, raczej kojarzył się ze złośliwym belfrem z podstawówki w jakiejś zakazanej dzielnicy. Takim, który każe uczniom wyciągać przed siebie dłonie i bije po nich drewnianą linijką. Głos miał twardy, niski, jego barwa kojarzyła się z zepsutą maszyną parową.

Zamknij się pan łaskawie i nie przeszkadzaj w czynnościach urzędowych – dodał aroganckim tonem. – Poza tym kiedy przeprowadzam rewizję, nie ma żadnego pieprzonego powodu, żeby ktoś mnie pouczał.

– Złożę na panów skargę – zagroził mister Bloom.

– A składaj se pan, co tylko chcesz – warknął agent Sanders. – Choćby do samego Pana Boga.

– Nie, nie do Boga – wyjaśnił spokojnie dyrektor. – O ile się orientuję, to szefem nowojorskiego biura FBI jest ciągle mój stary kumpel John Evans, ojciec chrzestny mojej córki Sary. Zaraz zresztą do niego zadzwonię…

– Musi pan wybaczyć Coreyowi – wtrącił się agent Spivey. Pomimo brutalnego wyrazu twarzy miał ciepły, kulturalny głos. – Miał naprawdę bardzo ciężki dzień – dodał pojednawczo.

– Nic nie muszę – zirytował się dyrektor. – Jestem gotów się założyć, że stary da wam za to nieźle po głowie.

– On nie miał nic złego na myśli – tłumaczył dalej Spivey.

– Jak cholera.

– Po prostu jest dziś wyjątkowo spięty.

– Jak cholera – powtórzył Bloom. – Sądząc po zachowaniu pańskiego kolegi, można by pomyśleć, że wstał z łóżka lewą nogą.

Sanders spojrzał na niego z lodowatą wściekłością, ale powstrzymał się od komentarza. Zdechła foka zmrożona na lód emanowałaby większym ciepłem niż spojrzenie agenta.

– Podobno jakieś rzeczy zmarłego znajdują się również w hotelowej piwnicy? – odezwał się agent Spivey.

– Zgadza się.

– Chcielibyśmy również tam zajrzeć.

– Nie widzę przeszkód.

– Czy ma pan klucz do tego sejfu? – pracownik FBI popatrzył wymownie na stojącą w rogu pokoju ciężką metalową szafę.

– W żadnym wypadku. To prywatny sejf pana Tesli, a nie hotelowy.

– Dlaczego więc nigdzie nie znaleźliśmy klucza?

– Tego nie wiem – wzruszył ramionami Harvey Bloom. – Panowie przed wami też musieli wzywać ślusarza.

– Jacy znów panowie? – zaniepokoił się funkcjonariusz.

– Pan Kosanovič i jeszcze dwóch innych.

– Cholera! Dlaczego pan im na to pozwolił? – zdenerwował się grzebiący w koszu na śmieci agent Sanders.

– A dlaczego niby miałem nie pozwolić? – dyrektor ponownie wzruszył ramionami. – Pan Kosanovič jest bratankiem pana Tesli i jego naturalnym spadkobiercą. Nie widziałem najmniejszego powodu, żeby mu czegokolwiek zabraniać.

– Pan będzie miał z tego powodu grube nieprzyjemności – syknął Sanders.

– Nieprzyjemność to ja już mam, rozmawiając z takim gburem jak pan – Bloom rzucił na rozmówcę jadowite spojrzenie. – A konsekwencjami niech pan mnie nie straszy, łaskawco. W żadnym wypadku nie złamałem obowiązującego prawa.

Dyrektor wyjrzał przez szerokie okno na zewnątrz. Ciężkie płatki śniegu opadały jak bataliony białej armii sprawnie zajmującej nagą, ciemną ziemię. Przy tego rodzaju pogodzie ponury w gruncie rzeczy i bezosobowy pokój wydawał się być azylem ciepła i spokoju. Nawet pomimo obecności obu tajniaków i bałaganu wywołanego ich pracą. Nic nie daje takiego poczucia bezpieczeństwa jak dobrze ogrzane, przytulne pomieszczenie, gdy lodowata zima skuwa świat za oknem.

– A czego panowie właściwie szukacie? – zapytał Bloom agenta Spiveya.

– Przykro mi, ale tego powiedzieć nie mogę – uśmiechnął się przepraszająco funkcjonariusz. – Rozumie pan, tajemnica służbowa. Na zlecenie ministerstwa obrony mamy po prostu zabezpieczyć wszystkie dokumenty zmarłego pana Tesli.

*

Narastająca od 1938 roku groźba wojny z Trzecią Rzesza i państwami Osi sprawiła, że rozwój nauki był ściśle związany z losami wojny i pokoju. 2 sierpnia 1939, na krótko przed wybuchem II wojny światowej w Europie, Albert Einstein napisał list do ówczesnego prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta, w którym wraz kilkoma innymi naukowcami zawiadomił go o podjętych w hitlerowskich Niemczech pracach nad otrzymaniem wzbogaconego U-235 mogącego posłużyć do zbudowania bomby atomowej.

Wojny miały zresztą od wieków niebagatelny wpływ na rozwój nauk fizycznych oraz inżynierii. I odwrotnie – nauka na losy wojen. Wojsko finansowało badania naukowe już w czasach renesansu. Książęta i królowie – szczególnie we Włoszech i Niderlandach – płacili ciężkie pieniądze takim ekspertom jak Leonardo da Vinci czy Galileusz. Z punktu widzenia historii nauki najważniejszym konfliktem zbrojnym była jednak II wojna światowa. Wtedy to właśnie stworzono podwaliny wielu szeroko stosowanych dziś rozwiązań technicznych. Poza tym nastąpiła zasadnicza zmiana w sposobie organizacji i finansowania badań przez państwo. Rządy – zwłaszcza amerykański – wykorzystały w pracach na rzecz wojska talenty tysięcy naukowców, podejmując działania w niespotykanej do tej pory skali.

Jeszcze w 1939 roku rząd USA podjął wielkie przedsięwzięcie pod nazwą „Projekt Manhattan”. Jego celem było przeprowadzenie badań i wyprodukowanie nadającej się do praktycznego użytku bomby atomowej. W wyniku prac nad tym programem w niespełna pięć lat bomba atomowa przekształciła się z teoretycznej koncepcji w przerażającą rzeczywistość. Stało się tak dzięki temu, że pozwolono grupie najlepszych naukowców na świecie zrealizować swe zdolności twórcze w ramach szczodrze finansowanego, ale jasno zakreślonego programu badawczego.

Najbardziej skomplikowanym zadaniem było wyprodukowanie wystarczających ilości wzbogaconego uranu. Rządy wielu państw: Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Związku Radzieckiego, USA, Japonii, Chin i Włoch powołały grupy ekspertów mających za zadanie zbadać możliwe zastosowanie rozszczepienia atomu. Wszyscy wiedzieli, że gdyby Niemcy pierwsze zbudowały bombę jądrową – Stany Zjednoczone, a wraz z nimi cały cywilizowany świat mógłby tę wojnę przegrać. Była to więc sprawa życia i śmierci. W USA zbudowano szybko dwa wielkie kompleksy przemysłowe w celu wyprodukowania dostatecznej ilości dwóch rodzajów paliwa jądrowego: uranu i nowo odkrytego pierwiastka – plutonu.

W roku 1944 prace nad budową bomby atomowej szły już pełną parą, zarówno w Niemczech, jak i w USA. Z początkiem kwietnia Amerykanie nabrali pewności, że hitlerowcy nie wygrają z nimi wyścigu o to, kto pierwszy dysponował będzie tym potwornym narzędziem zagłady. Niemieccy uczeni, mimo że dysponowali najlepszą kadrą, nie zdołali zbudować bomby atomowej. Najbardziej zaawansowanych badań nad rozszczepieniem jądra atomowego dokonał profesor Otto Hahn, lecz dalszy ciąg jego prac prowadził na manowce. Poza tym alianci bardzo skutecznie niszczyli wszelkie zalążki niemieckich prac mogące doprowadzić do atomowego sukcesu. Przeciwnicy hitleryzmu wewnątrz Niemiec, z laureatem Nagrody Nobla z 1914 roku Maxem von Laue na czele, świadomie kierowali badania na błędne tory. Historia pozytywnie oceniła tę zdradę. Natomiast Johannes Stark, laureat Nagrody Nobla z roku 1919, za gorliwe popieranie hitleryzmu dostał cztery lata więzienia. Niemieccy fizycy doprowadzili badania atomowe do takiego stanu, że mieli wszystkie elementy składowe reaktora. Nie zdążyli go jednak złożyć.

Jak wiadomo, Tesla pracował również nad „promieniami śmierci”, bronią wykorzystującą promienie laserowe i cząsteczkowe. W obszarze jego zainteresowań znalazła się także broń oparta na infradźwiękach. Tesla przewidział możliwość konstrukcji bomb elektromagnetycznych, które niszczyłyby urządzenia elektryczne wroga (takich właśnie bomb użyła niedawno armia amerykańska walcząca w Afganistanie). Jego prace posłużyły za fundament pod doświadczenia związane ze zdalnym wpływaniem na mózg przez fale elektromagnetyczne. Krótko mówiąc, duża część badań wynalazcy dotykała kwestii związanych z przemysłem zbrojeniowym i nic w tym dziwnego, że ich postępami zainteresowani byli amerykańscy wojskowi.

Tesla uważał, że jego broń (strzelająca na odległość ponad 200 kilometrów wiązką energii mogącą zniszczyć dziesięć tysięcy samolotów) uniemożliwi w przyszłości wojny, bo jeśli państwa dysponowałyby tak straszliwym orężem, jakikolwiek atak stałby się niemożliwy. W 1937 roku zaproponował dostarczenie swojego systemu uzbrojenia głównym mocarstwom, lecz nie spotkało się to z zainteresowaniem. Wyjątkiem był ZSRR, który (podobno) zapłacił mu dwadzieścia pięć tysięcy dolarów za wstępne plany.

Czego tak naprawdę agenci Federalnego Biura Śledczego szukali w jego pokoju i co rzeczywiście znaleźli? Co stało się z dokumentami, które zabezpieczyli? Kto, w jaki sposób i czy w ogóle kiedykolwiek je wykorzystał? Co zabrali z sejfu trzej ludzie, którzy pojawili się tam przed funkcjonariuszami?

Przedstawiona niżej historia stanowi zaledwie próbę odpowiedzi na te pytania. Próbę, bo właściwie nikt dotąd żadnych konkretnych odpowiedzi nie udzielił. I raczej nie należy spodziewać się żadnych wyjaśnień, gdyż wiele akt dotyczących tej sprawy do dziś otoczonych jest klauzulą najwyższej tajności. Podejmowane na przestrzeni wielu lat przez szereg ludzi tropy wiodły zwykle na manowce. Ktoś zresztą bardzo się postarał, żeby tak było. Rezultatem rozlicznych badań i śledztw są jedynie mniej lub bardziej wiarygodne teorie. Być może Tesla zabrał tajemnicę swej superbroni do grobu?

W każdym razie zwolennicy spiskowych teorii uważają, że sporo jawnych i tajnych wynalazków dokonanych w USA w drugiej połowie XX wieku mogło powstać tylko przy wykorzystaniu „zaginionych” notatek tego zapomnianego geniusza…

*

Grube płatki za oknem przypominały tanią, rzadką koronkę. Śnieg był mokry, lepki, przykrywał krajobraz gronostajowym futrem. Kiedy agenci kończyli już swoją robotę, zerwał się gwałtowny wiatr. Nie wył i nie huczał jak zwykle wiatr, lecz raczej jęczał i zawodził, wydając dźwięki pochodzące jakby z zupełnie innego świata. Brzmiało to jakrequiemdla potępionych albo jak krzyk duszy skazanej na mękę…

Rozdział I

Chorwacki Serb (1856–1862)

Jeżeli w powietrzu unosi się słodki zapach cyprysów, oleandrów, lawendy i ziemi nagrzanej południowym słońcem, jeśli waszym oczom ukażą się monumentalne Góry Dynarskie, malownicze miasteczka z czerwonymi dachówkami i błękitno-szmaragdowe morze, możecie być pewni, że oto właśnie znaleźliście się w Dalmacji. Ta historyczna kraina w dzisiejszej Chorwacji i Czarnogórze rozciąga się wzdłuż wybrzeża Adriatyku, od wyspy Pag na północy aż po Zatokę Kotorską na południu, tworząc pas o szerokości pięćdziesięciu kilometrów i długości prawie 400. Obejmuje również około tysiąca przybrzeżnych wysp o łącznej powierzchni trzynastu tysięcy kilometrów kwadratowych.

Walory tej krainy doceniono już w starożytności. Jako jedna z prowincji rzymskich ze względu na łagodny, ciepły klimat była bardzo popularnym miejscem osiedlania się bogatych patrycjuszy. Urodzony w Dalmacji cesarz Dioklecjan pod koniec życia postanowił wrócić w rodzinne strony. W mieście Salon (Split) wybudował wspaniały pałac, zamieszkiwany później przez kolejnych imperatorów. Ruiny cesarskiej budowli istnieją tam do dziś.

Przed Rzymianami opisywane terytorium zamieszkiwały wojownicze plemiona Ilirów. Od jednego z nich – Dalmatów, wywodzi się – jak łatwo zgadnąć – nazwa krainy.

Mniej więcej w 400 roku przed naszą erą tereny te rozpoczęli podbijać Celtowie, potem kolonizowali jeGrecy. Rzymianie zajęli je w I wieku naszej ery i przez stulecia panowali na nich niepodzielnie.

Przez całe swoje dzieje Dalmacja była krainą gwałconą okrutniej niż jakakolwiek inna, może z wyjątkiem Sycylii. W roku 437 została włączona w granice Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Jednak już niecałe sto lat później ziemie dzisiejszej Chorwacji najechali Hunowie oraz Goci, którzy spustoszyli niemal cały Półwysep Bałkański. Na przełomie VI i VII wieku rozpoczęła się wielka wędrówka Słowian. Wtedy to właśnie na Półwysep Bałkański dotarło plemię Chorwatów, które przywędrowało tu ze swojej praojczyzny – Białej lub Wielkiej Chorwacji. Legenda głosi, że były to ziemie położone na północ od Karpat, czyli obecna Małopolska i Ukraina.

Zaraz po przybyciu podporządkowało ich sobie wielkie państwo Awarów. Kiedy Awarów pokonał Karol Wielki, Chorwaci natychmiast popadli w zależność od państwa Franków. W pierwszej połowie IX wieku Chorwacja oddała się pod rządy Bizancjum. Niezawisłe i samodzielne państwo chorwackie powstało w roku 879, kiedy to książę Branimir zerwał związki z Cesarstwem Bizantyjskim.Przełomowym w historii okazał się rok 1102. Wtedy to Chorwacja podpisała unię personalną z Węgrami, a porozumienie przetrwało aż do roku 1918.

W XIV wieku podboje w Europie zaczęli Turcy, zajmując przy okazji część terytorium Chorwacji. Gdy w roku 1526 tron węgierski i chorwacki objęli Habsburgowie, pod ich rządami znalazły się jedynie okolice Zagrzebia. Reszta terytorium po wschodniej stronie Adriatyku dostała się w ręce Imperium Osmańskiego, a część dalmatyńska do XVIII wieku znajdowała się pod panowaniem Wenecji.

Trafiwszy pod berło Habsburgów, Chorwacja poddana została całkowicie rządowi wiedeńskiemu. Magnateria i szlachta chorwacka starała się naciskać na rządzących, aby odzyskali ziemie utracone na rzecz Turków. Od roku 1683, kiedy to Jan III Sobieski złoił im skórę pod Wiedniem, rozpoczął się okres odzyskiwania ziem przez nich zabranych. Za panowania Marii Teresy Chorwacja została podporządkowana administracji węgierskiej. Kiedy jej następca Józef II chciał zgermanizować Węgry i Chorwację, natrafił na opór ze strony obu państw.

Wtedy właśnie w Chorwacji zaczęła się walka o niepodległość, język i tożsamość narodową. Powstał ruch odrodzenia narodowego zwany iliryzmem. Jego przywódcą został Ljudevit Gaj. Narodowe uczucia obudziło w Chorwatach utworzenie przez Napoleona w latach 1809–1814 Prowincji Iliryjskich. W ramach Wielkiej Ilyrii chciano zjednoczyć południowych Słowian i stworzyć jeden naród, który posługiwałby się wspólnym językiem.

W 1848 roku doszło do powstania przeciwko Węgrom. Ban Josip Jelacić opowiedział się jednak po stronie Habsburgów i brutalnie stłumił rewolucję. Początkowo oddzielono Chorwację od Węgier, jednak w 1868 roku oba te państwa znów podpisały umowę, w której zastrzeżono szeroką autonomię wewnętrzną Chorwacji, między innymi w sprawach sądownictwa, oświaty i religii; język chorwacki ponownie stał się językiem urzędowym.

*

Tak oto, w opisany wyżej sposób, przedstawiała się sytuacja Chorwacji w drugiej połowie XIX wieku, kiedy rozpoczyna się ta historia. Początek swój ma w małej dalmatyńskiej wiosce Smiljan, 9 lipca 1856 roku, równo o północy. Wtedy właśnie Nikola, a raczej Nikołaj – bo tak nazwano go na chrzcie – wydał swój pierwszy krzyk na ziemskim padole. To sformułowanie: „równo o północy” wyjaśnia rozbieżności, które nagminnie pojawiają się w jego rozlicznych biografiach. Jako data urodzin raz pojawia się dziewiąty lipca, raz znowu dziesiąty.

Legenda mówi, że wioskę objęła wtedy we władanie potężna burza z piorunami, co – jak utrzymują przesądni – miało zaważyć o przyszłości narodzonego dziecka. Na tle posępnych chmur błyskawice kreśliły postrzępione zygzaki, wyglądające jak krakelura na obrazach dawnych mistrzów. Strugi wody nieubłaganie biczowały ziemię, nasuwając na myśl starożytne mity o karze bogów, arkach i zaginionych kontynentach pochłoniętych przez wezbrane morze. Czarne drzewa wyciągały w górę swe ramiona, jakby były fanatycznymi wyznawcami jakiegoś gwałtownego boga. Wydawało się, że straszliwy huk gromów pochodzi nie tylko z nieba, ale i spod ziemi, jak gdyby niebo i ziemia rozwarły się, zapowiadając Armagedon.

Leżące pomiędzy górami Velebit a wschodnim wybrzeżem Adriatyku Smiljan było na co dzień miłą, ciepłą, czystą i pełną życia wioską; zieloną latem i wiosną, jesienią i zimą mieniącą się kolorami, jakich żaden malarz nie wymyśli. Tej nocy jednak wydawało się ponure, otulone gęstą zasłoną deszczu, plątaniną błyskawic, szarej mgły i błota. Przywodziło na myśl cmentarz i opadające na małą chatę państwa Teslów wieko trumny.

Nikola był czwartym z piątki dzieci (dwóch synów i trzech córek) Djouki Mandi i Milutina Tesli. Ich dom stał tuż obok serbskiego kościoła ortodoksyjnego, któremu przewodził wielebny Milutin Tesla, dorabiający sobie czasem do skromnych dochodów pisaniem artykułów do gazet pod literackim pseudonimem Srbin Pravicich, co na język polski można przetłumaczyć jako „człowiek prawa”.

Serbska rodzina Teslów należała w Chorwacji do rasowej i religijnej mniejszości. To jedno, krótkie zdanie rozprawia się z pokutującym w dziesiątkach biografii wielkiego wynalazcy mitem przedstawiającym go jako Chorwata. (Określenie „genialny Chorwat” pojawia się przynajmniej w co drugim ukazującym się w Polsce, a dotyczącym bohatera tej opowieści artykule czy opracowaniu). Nikola Tesla był urodzonym i zamieszkałym w Chorwacji Serbem! Chociaż sam podkreślał w późniejszym czasie wielokrotnie, że jednakowo dumny jest zarówno ze swej chorwackiej ojczyzny, jak i swojego serbskiego pochodzenia. Rodzina Teslów, którzy w zamierzchłej przeszłości nosili nazwisko Draganic, wyemigrowała z Serbii do Chorwacji w połowie XVIII wieku.

Jako niezależne państwo Serbia pojawiła się na mapach w roku 1878, początkowo pod władzą proaustriackiej dynastii Obrenowiciów, później pod berłem prorosyjskiej dynastii Karadziordziewiciów. W 1945 roku, zaraz po II wojnie światowej, stała się jedną z części nowego państwa – Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii rządzonej żelazną ręką przez Josipa Broza Titę.

Po śmierci marszałka Tity w roku 1980 odżyły, tłumione wcześniej jego autorytetem i dyktatorską formą sprawowania władzy, antagonizmy narodowościowe. Swój epilog znalazły one w rozpadzie SFRJ2i poprzedzającej go krwawej wojnie domowej w latach 1992–1995, w której życie straciło kilkaset tysięcy ludzi.

Przed przypadającą na rok 2006 sto pięćdziesiątą rocznicą urodzin naukowca Serbia i Chorwacja zaczęły się spierać się o to, kto powinien uczcić jego pamięć. Kiedy Chorwaci ogłosili uroczyście, że rok 2006 będzie rokiem Tesli, Serbowie natychmiast zrobili tak samo. Nazwiskiem wynalazcy nazwali nawet międzynarodowe lotnisko w Belgradzie. Zapowiedzieli też organizację własnych obchodów na cześć swego „najsławniejszego syna”, które to miano Tesla zyskał w plebiscycie serbskiego magazynu „NIN”. Chorwaci zareagowali na ten ruch zapowiedzią, że po latach odbudują zniszczony w czasie wojny w latach dziewięćdziesiątych kompleks upamiętniający Nikolę w jego w rodzinnej wiosce. 

Kluczem do rozwiązania sporu o bałkańskiego geniusza okazał się gest belgradzkiego muzeum Tesli, które zdecydowało się udostępnić kopie swoich zbiorów, w tym rysunki i projekty wynalazków, odtwarzanemu kompleksowi w chorwackim Smiljanie. Topór wojenny został w ten sposób ostatecznie zakopany. Na uroczystościach z okazji okrągłych urodzin geniusza spotkali się premierzy Chorwacji i Serbii, którzy wspólnie otworzyli odnowiony dom wynalazcy. Oba kraje odbudowały też wspólnie pomnik Tesli zburzony przez Chorwatów w 1991 roku.„Jesteśmy tu, by uczcić Teslę, Serba, syna Chorwacji, obywatela świata”– mówił prezydent Chorwacji Stipe Mesić, a premier Serbii wtórował mu, podkreślając, że otwarcie muzeum może stać się symbolem pojednania dwóch bałkańskich narodów. O swoim wybitnym obywatelu, który zmarł w 1943 roku w Nowym Jorku, nie zapomniały też Stany Zjednoczone. Na chorwackie uroczystości list przysłał sam prezydent George W. Bush.

Po zapoznaniu się z tym, co napisano powyżej, nikt także nie nazwie więcej Nikola Tesli… Czechem. Tak, tak, Czechem, bo jak wynika z osobistych doświadczeń autorów tej biografii, wielu obywateli naszego pięknego kraju nad Wisłą sądzi, iż genialny wynalazca tam właśnie się urodził. Wszystkiemu winne są istniejące w dawnej Czechosłowacji (a później Słowacji! – w Moldave nad Bodvou) wielkie zakłady przemysłowe Tesla produkujące żarówki, a także sprzęt elektryczny i radiotechniczny.

Chorwaci i Serbowie mówią wprawdzie tym samym językiem, różni ich jednak bardzo wiele. Pierwsi zaadaptowali do swych potrzeb alfabet łaciński, drudzy przelewają ten język na papier za pomocą cyrylicy. Zupełnie inna jest również ich historia, kultura, tradycja i mentalność. Inna jest także wiara, chociaż czczą tego samego Boga, Jezusa Chrystusa. Podczas gdy Chorwaci przyjęli rzymską formę katolicyzmu i papieża jako swego duchowego lidera, Serbowie podążyli drogą bizantyńską, wyznając prawosławie, doktrynę ortodoksyjnego (gr.orthodoxos– prawdziwie, prawidłowo wierzący) Kościoła chrześcijańskiego.

W prawosławiu szczególne znaczenie ma Tradycja, a w jej skład wchodzi Pismo Święte,Symbol Wiary, postanowienia soborów powszechnych i dokumenty pochodzące od ojców Kościoła, kanony, księgi liturgiczne oraz ikony – rozumiane jako spójny system religijny. Tradycja ustna pojmowana jest czasem przez inne wyznania oddzielnie od tradycji pisanej, czyli Biblii. Przyjmują ten punkt widzenia niektórzy wierni prawosławni, inni jednak przypominają, że są one częścią tego samego dziedzictwa. Jednocześnie trzeba pamiętać, że waga różnych elementów Tradycji nie jest w prawosławiu jednakowa. W Kościele wschodnim dominuje teologia apofetyczna, głosząca, że Boga nie da się pojąć rozumowo i pojęciowo, można go jedynie odczuwać. Stąd brak tam dyskusji i polemik na temat samej istoty Stwórcy.

Mieszkańcy Dalmacji z kolei, bardzo różnią się od Chorwatów z północy. W Dalmacji najważniejsza jest dobra zabawa i radość życia. Nawet mieszkańcy innych regionów kraju, którzy także cenią sobie te wartości, zauważają cechującą tamtejszą ludność wyjątkową spontaniczność. Z drugiej strony trudno się temu dziwić – dobry klimat, piękne widoki i bogate tradycje kultury śródziemnomorskiej wyjątkowo sprzyjają tego rodzaju zachowaniom.

Tradycje etniczne są najczęściej bardzo uparcie przestrzegane przez mniejszości i Teslowie nie byli tu wyjątkiem. Przywiązywali wielką wagę do serbskich pieśni wojennych, poezji, tańców i opowieści, a także do tkactwa i celebrowania świąt. Aczkolwiek analfabetyzm był w opisywanym czasie wszechobecny jak powietrze, to nieliczne otwarte umysły usilnie starały się dbać o pamięć i kultywowanie wspomnień o bohaterskich czynach przodków.

Dziadek Nikoli, ojciec jego ojca, urodzony w roku 1789, również Nikola, walczył jako sierżant w iliryjskiej armii Napoleona. Wkrótce po klęsce cesarza pod Waterloo Nikola-dziadek poślubił córkę dowódcy swojego oddziału Anę Kalinic i zamieszkał z nią w miejscowości Gospić. Tam 3 lutego 1819 roku urodził się ojciec przyszłego wynalazcy – Milutin Tesla.

W dziewiętnastowiecznej Chorwacji, krainie dzieciństwa Tesli, możliwości zrobienia kariery ograniczone były w zasadzie do rolnictwa, wojska lub kościoła. Rodziny Milutina i Djouki przez całe pokolenia przeznaczały swoich synów do służby duchownej lub wojskowej, a córki do małżeństwa z duchownymi – oczywiście prawosławnymi – lub oficerami.

Sam Milutin został początkowo wysłany przez rodziców do wojskowej szkoły oficerskiej, lecz zbuntował się szybko i wstąpił do stanu duchownego. Taką też karierę uważał za jedyną dla swoich synów: Danego i Nikoli. Co do ich sióstr natomiast (Milke Angeliny i Maricy) – wielebny Tesla ufał, że Bóg w swej łaskawości zapewni im pochodzących z duchowieństwa mężów, takich jak on sam.

Militarne tradycje w rodzinie Teslów podtrzymał brat Milutina – Josip. Ulubiony stryj Nikoli zdobył szlify oficerskie, a następnie, ukończywszy studia matematyczne, wykładał ten przedmiot w Akademii Wojskowej w Wiedniu.

Djouka, od 1847 roku żona Milutina Tesli, mimo braku formalnego wykształcenia była osobą o żywej wyobraźni i inteligencji. Pochodziła z zachodniej Serbii, również z rodziny o długoletnich, wojskowych i duchownych tradycjach. Jej dziadek ze strony matki, Toma Budisavljevic (1777–1840) został w 1811 roku odznaczony orderem Legii Honorowej przez samego Napoleona! Jedno z jego siedmiorga dzieci, córka Soka, poślubiła serbskiego ministra Nikolę Mandiča, a jednym z owoców tego związku, urodzonym w roku 1821, była właśnie Djouka. Syn Tomy Pajo Mandič dochrapał się w austro-węgierskiej armii stanowiska marszałka polnego, kolejny syn Petar został prawosławnym biskupem Bośni.

Życie kobiet w tamtych czasach nie było łatwe – oczekiwano od nich nie tylko ciężkiej pracy w gospodarstwie, ale także wychowywania dzieci oraz troski o dom i rodzinę. Djouka była najstarszą córką w rodzinie z ośmiorgiem dzieci i sytuacja wcześnie zmusiła ją do przejęcia roli matki, kiedy ta straciła wzrok wskutek nieleczonej katarakty. Z tego też właśnie względu nie miała czasu ani możliwości uczęszczania do szkoły. Mimo tego jednak, a może właśnie z tego powodu wykształciła w sobie zadziwiającą pamięć, potrafiąc recytować dokładnie całe tomy krajowej czy europejskiej poezji. Po zamążpójściu szybko przyszło na świat jej pięcioro dzieci.

Nikola zawsze twierdził, że swą fotograficzną pamięć, a także zdolność do języków oraz geniusz wynalazczy odziedziczył po matce i ubolewał, że Duka żyła na wsi, a nie w mieście, i to w czasie, gdy możliwości rozwoju intelektualnego kobiet były w znacznym stopniu ograniczone. W każdym razie to właśnie matka była dla niego głównym źródłem inspiracji, wszelkie swe zdolności i późniejsze sukcesy przypisywał właśnie jej:

Była pierwszorzędnym wynalazcą – pisał – i głęboko wierzę, że gdyby nie to, iż egzystowała z dala od nowoczesnego życia i jego możliwości, mogłaby dokonać rzeczy wielkich. Wymyśliła i sama wykonała wiele narzędzi i urządzeń, utkała najlepsze wzory za pomocą samodzielnie uprzędzonych nici. Siała nawet ziarno, dbała o uprawy i sama dokonywała separacji włókien. Pracowała niezmordowanie, od świtu do późnej nocy, a większość odzieży noszonej w rodzinie, jak i spora część wyposażenia domu, były dziełem jej rąk.

Ponieważ wielebny Milutin Tesla pisywał w wolnym czasie wiersze, chłopak wyrastał w atmosferze, w której często pojawiał się literacki sposób wysławiania i gdzie posługiwanie się cytatami z Biblii czy z poezji było tak naturalne jak prażenie kukurydzy na węglu drzewnym.

W młodzieńczych latach Nikola także tworzył poezję, a niektóre utwory zabrał później ze sobą do Ameryki, chociaż nigdy nie zezwolił na ich publikację, bo uważał je za zbyt osobiste. Gdy był już nieco starszy, znajdował przyjemność w zaskakiwaniu swoich nowych przyjaciół cytowaniem ich rodzimej poezji (po angielsku, francusku, niemiecku lub włosku) na zaimprowizowanych spotkaniach. Wiersze pisywał potem okazjonalnie właściwie przez całe życie.

*

Wynalazcą był właściwie od dziecka. Już w wieku pięciu lat zbudował koło wodne, jednak zupełnie inne od tych, które widywał we wsi. Koło Tesli było gładkie i bez łopatek, lecz mimo to bez trudu obracało się w nurcie strumienia. Wiele lat później przypomniał sobie o tym kole przy konstruowaniu unikalnej bezłopatkowej turbiny.

Nie wszystkie jednak wynalazki były tak udane. Wiele eksperymentów okazało się pomyłką i ściągnęło na głowę Nikoli całą masę kłopotów. Któregoś dnia na przykład wdrapał się na dach stodoły z wielkim, czarnym parasolem ojca. Zaczął poruszać nim gwałtownie w górę i w dół, aż poczuł, jak kręci mu się w głowie, a jego ciało staje się lekkie niczym piórko.

– Na tym da się latać – powiedział cicho sam do siebie. – Umiem latać! – powtórzył nieco głośniej i… skoczył.

Opór powietrza natychmiast wywrócił parasol na drugą stronę. Uderzenia w ziemię nawet nie poczuł. Tylko jakaś potworna siła wtłoczyła mu żołądek do gardła i wycisnęła z płuc cały zgromadzony tam zapas tlenu. A potem przez krótką chwilę nie było nic, tylko hucząca ciemność, w której bez końca obracały się koła ogromnej maszyny. Zawieszone wysoko na niebie słońce zaczęło wirować niczym ognista kula. Robiło się coraz mniejsze i mniejsze, aż zgasło zupełnie.

– Boże Przenajświętszy, dziecko mi się zabiło! – wykrzyknęła z przerażeniem Duka, znalazłszy swą pociechę leżącą bez przytomności pod drzwiami stodoły. Obok „zwłok” leżał połamany parasol męża.

Mamrocząc jakieś modlitwy i łykając cisnące się do oczu łzy, wzięła Nikolę w ramiona i popędziła z nim do domu, wrzeszcząc przy tym co sił w płucach:

– Milutin! Milutin, zaprzęgaj natychmiast konie i pędź po lekarza! Nikola spadł z dachu!

– Nie ma chyba żadnych złamań ani wewnętrznych obrażeń – oświadczył z powagą godzinę później doktor Mavrovič, chowając do swej lekarskiej torby stetoskop. – Biorąc pod uwagę wysokość, z której spadł, to wszystko zakrawa wręcz na cud.

– Nikola, po coś ty tam, dzieciaku, w ogóle wchodził? – gestem bezsilnej rozpaczy ojciec załamał ręce nad leżącym w łóżku synem. – Nie przyszło ci do głowy, że możesz spaść?

– Ja wcale nie spadłem, tato – wyjaśnił zgodnie z prawdą poszkodowany, wypluwając rozchwiany siłą upadku ząb.

– Jak to nie spadłeś? Przecież…

– Ja skoczyłem.

– Skoczyłeś?... – wielebny Milutin chwycił się za głowę. – Panie doktorze, pan słyszy, co on bredzi? Może to jakieś uszkodzenie mózgu powstałe w wyniku upadku z wysokości…

– To żadne uszkodzenie – zaprotestował gwałtownie Nikola. – Ja po prostu skoczyłem. Z parasolem.

– Z parasolem?

– Tak. Wypełniające czaszę powietrze powinno osłabić upadek, ale metalowa konstrukcja okazała się za słaba. Następnym razem wezmę to pod uwagę i wzmocnię ją.

– Nie będzie żadnego następnego razu! – krzyknął z przejęciem pan Tesla. – Słyszysz? Żadnego skakania. Jeśli tylko zobaczę cię w pobliżu stodoły, to tak ci wygarbuję skórę na pupie, że przez tydzień nie będziesz mógł siadać!

Pierwszym legendarnym spadochroniarzem był według podań chińskich żyjący w latach od 2258 do 2208 p.n.e. cesarz Shun, który skoczył z wysokiej płonącej stodoły, trzymając w rękach dwa szerokie kapelusze w celu osłabienia upadku. Stare kroniki chińskie zawierają także opisy skoków amortyzowanych za pomocą parasoli wykonywanych przez ówczesnych akrobatów.

Pierwszy realny projekt budowy spadochronu stworzył Leonardo da Vinci. Szkice i opis budowy tego urządzenia zamieścił w czwartym rozdzialeKodeksu Atlantyckiego.  Wykonany według jego projektu spadochron został pomyślnie przetestowany już w XX wieku. Jednym z kolejnych, ważniejszych wynalazców był francuski fizyk Sebastian Lenormand. W roku 1783 wydał broszurkę, w której dokładnie opisał konstrukcję swojego urządzenia. Jest mało prawdopodobne, by wykonał skok, chociaż niektóre źródła podają, że 29 grudnia tegoż samego roku Lenormand skoczył z balkonu obserwatorium w Montpellier. Swojemu przyrządowi nadał nazwę: „parachute”.

W tym samym czasie konstrukcją spadochronu i praktycznymi próbami jego wykorzystania zajmował się też Joseph Michel Montgolfier, wynalazca latającego balonu napełnianego ogrzanym powietrzem. Dwa lata po wydaniu drukiem broszury Lenormanda Jean-Pierre Blanchard wyrzucił z kosza balonu swojego psa na spadochronie własnej konstrukcji. Eksperyment nie spodobał się zwierzęciu, chociaż przeżyło ono upadek i zostało nagrodzone kilkoma pętami wyśmienitej kiełbasy. 21 listopada 1785 roku podczas kolejnej próby z psem balon uległ awarii i Blanchard sam zmuszony był skorzystać ze swojego urządzenia, które i tym razem zdało egzamin.

Dwanaście lat później Francuz Andre-Jacques Garnerin zbudował i osobiście zademonstrował spadochron, który nie miał usztywnień. 22 października 1797 roku  wzniósł się w powietrze balonem. Będąc na wysokości około 700 metrów, przeciął sznur łączący spadochron z balonem i zaczął spadać. Spadochron wypełnił się po chwili powietrzem i Garnerin wylądował żywy i zdrowy.

*

Podobnie nieudaną konstrukcją Tesli okazał się wyprodukowany przez niego „silnik” o mocy szesnastu chrabąszczy. Było to lekkie urządzenie utworzone z kilku maleńkich kawałków drewna tworzących wiatrak na obrotowym trzpieniu z wielokrążkiem przymocowane do żywych chrabąszczy. Kiedy Nikola smarował klejem skrzydła owadów, te machały nimi desperacko, a maszyna wydawała się startować w powietrze.

Ten kierunek badań został jednak zarzucony na zawsze po pewnym wydarzeniu, które miało miejsce pod koniec czerwca 1861 roku. Nikolę odwiedził wtedy kolega, Radovan, mający dość szczególne upodobania kulinarne. Uwielbiał na przykład prażone koniki polne, które jak raki zmieniały podczas prażenia kolor z zielonego na czerwony. Smakowały podobno jak wędzone szprotki. Podobno, bo mimo zachęty ze strony przyjaciela, Nikola nigdy nie przemógł się, by skosztować tego specjału.

Radko nie gardził też chrabąszczami, zjadał jednak tylko ich odwłoki, a pancerzyki wyrzucał. Zauważywszy stojący obok słoik pełen chrabąszczy, nie pytając właściciela o pozwolenie, z lubością napchał sobie nimi usta. Młody wynalazca zwymiotował na ten widok i zaprzestał na zawsze eksperymentów z owadami.

W kolejnych działaniach Nikola zabrał się natomiast za rozkładanie i powtórne składanie zegarków dziadka. Te także – jak wspominał – zostały szybko zaniechane. „Pierwsza operacja, czyli rozłożenie, udawała się zawsze, dużo gorzej było z drugą, to znaczy ze złożeniem z powrotem”. Minęło trzydzieści lat, zanim ponownie stawił czoła mechanizmowi zegarka.

Nie wszystkie jego nieudane młodzieńcze wyczyny posiadały naukową naturę.

W mieście mieszkała pewna bogata dama – wspominał w swej krótkiej autobiografii. – Dobra, ale nadęta kobieta, która zawsze chodziła do kościoła pięknie wymalowana, w stroju z długim trenem i dodatkami. Pewnej niedzieli, gdy właśnie skończyłem dzwonienie na dzwonnicy kościelnej i zbiegałem po schodach w dół, dostojna dama właśnie wychodziła, a ja wylądowałem na jej trenie, który oderwał się z trzaskiem przypominającym salwę z muszkietów oddaną przez świeżych rekrutów.

Jego ojciec, choć siny ze wściekłości, trzepnął go tylko lekko po twarzy. „Była to jedyna kara cielesna, jaką mi kiedykolwiek wymierzył, ale czuję ją do dzisiaj” – stwierdził po latach dorosły już Tesla. Milutin tłumaczył, że jego zażenowania i zmieszania wręcz nie da się opisać, a wydarzenie to praktycznie spowodowało bojkot „chuligana” przez miejscową społeczność.

Na szczęście dobrym zrządzeniem losu Nikola dostał wkrótce szansę poprawy swej mocno nadszarpniętej w oczach wsi reputacji. W związku z wybuchającymi często pożarami, miejscowe władze zdecydowały się na zakup nowych mundurów dla strażaków oraz nowoczesnego urządzenia gaśniczego. Jak stary obyczaj nakazuje, wydarzenie tej rangi należało odpowiednio uczcić. Ludzie przybyli na paradę, były długie przemówienia, świeże kwiaty i toasty wznoszone produkowaną na miejscutravaricą, nalewką ziołową sporządzaną na bazierakiji. Na koniec padła komenda, by dać pokaz pompowania wody nowym sprzętem. Wąsaty strażak uruchomił urządzenie, lecz z dyszy nie poleciała ani jedna kropelka. Na smiljańskich włodarzy padł blady strach. Co za kompromitacja! Podczas gdy ojcowie wsi zaczęli gorączkowo dyskutować, zastanawiając się, co dalej robić, bystry młodzian pobiegł nad rzekę. Tam zobaczył to, co wcześniej podejrzewał – wąż był załamany. Szybko go wyprostował i woda pociekła natychmiast wesołym strumieniem. Zaskoczeni tym miejscowi notable w jednej chwili zostali przemoczeni do suchej nitki. Ale to nie było ważne – ubrania wyschły szybko pod palącym chorwackim słońcem. Liczył się tylko fakt, że maszyna działa. Jeszcze po wielu latach Tesla opowiadał o tym wydarzeniu z przejęciem:Archimedes biegając nago po ulicach Syrakuz, nie zrobił większego wrażenia niż ja wtedy. Ludzie nosili mnie na rękach. Byłem bohaterem dnia.

W sielskim Smiljan, w którym spędził pierwsze lata, poważny chłopiec o wąskiej twarzy i burzy czarnych włosów wydawał się prowadzić urokliwe życie. Tak jak w późniejszych latach, gdy bez poważniejszych obrażeń obcował z wysokonapięciową elektrycznością, tak i wtedy udawało mu się wychodzić cało z niezwykle niebezpiecznych sytuacji.

Pisał później – być może trochę nawet przesadzając – że lekarze załamywali ręce, określając go jako „beznadziejny przypadek ludzkiego wraku”, gdy kilkakrotnie się topił, gdy został prawie żywcem ugotowany w kadzi z gorącym mlekiem, gdy niewiele brakowało, by został skremowany, czy też kiedy niemal pochowano go za życia, zamykając na noc w starej kaplicy. Jeżące włos na głowie ucieczki przed gromadą rozwścieczonych psów, przed stadem oszalałych wron czy ostrymi kłami dzików dopełniają ten katalog niedoszłych katastrof.

Pozornie jednak dom jego rodziców stanowił idylliczne i sielskie miejsce. Owce pasły się na pastwiskach, gołębie gruchały na dachu, a mały chłopiec karmił z zapałem kurczaki. Każdego ranka rozkoszował się patrzeniem na stada gęsi, które cudownie unosiły się pośród chmur i wracały później, o zachodzie, „w formacjach bojowych, których szyk i precyzja zawstydziłaby szwadron najlepszych współczesnych lotników”.

Lato było najwspanialszym okresem w Smiljan, przynajmniej dla dzieciaków. Był to czas na wędkowanie, kąpiele w rzece i wycieczki po okolicznych polach oraz lasach. Czas beztroskich, szczenięcych zabaw. Dużo gorzej było na wsi późną jesienią. Przede wszystkim przeraźliwie nudno. Wiśnie i jabłonie traciły liście, które leżały mokre od nocnego szronu na rozgrzebanych grzędach, skąd powyciągano jarzyny. Zamiast słoneczników, wabiących słońce w maleńkie okienka chat, sterczały tylko zgniłe łodygi. Błoto zalegało wszędzie, aż do samych progów. Drewniane okiennice skrzypiały i stukały poruszane zimnym wiatrem. Z zamglonych okien widać było tylko wrony na płocie ponuro oczekujące, aż gospodyni wyrzuci im na podwórze coś do jedzenia.

Największym przyjacielem trzyletniego Nikoli był szarobury kot imieniem Mačak. Po obiedzie wychodzili zwykle razem z domu bawić się i figlować na trawniku przed kościołem.

Mačak chwytał mnie swymi ostrymi jak igła zębami za spodnie, pokazując niedwuznacznie, że potrafiłby boleśnie ukąsić, gdyby tylko chciał – wspominał Nikola. – Kiedy jednak jego ząbki dochodziły do skóry, nie naciskał mocniej i te jego przyjacielskie„ukąszenia”przypominały raczej delikatne muśnięcia skrzydła motyla.

Pamiętam zimę – pisał pod koniec swego życia, wspominając dzieciństwo – mroźną i suchą. Śnieg trzeszczał pod stopami przechodniów, a w powietrzu zostawał za ludźmi zagadkowy blask. Rzucane przez dzieciaki śnieżki ciągnęły za sobą błyszczącą smugę. Tego wieczoru gładziłem po grzbiecie kota, kiedy zaobserwowałem, że jego futro jeży się, a moja dłoń przesuwająca się po jego grzbiecie wywołuje snopy iskier. Mój ojciec wyjaśnił mi, że to prąd – taki sam, jaki obserwuję w błyskawicy podczas burzy. Pamiętam, jak mama się oburzyła:„Przestań głaskać tego kota”– zrugała mnie. „Jeszcze się zapali”. Ale ja zacząłem się zastanawiać: czy natura to taki ogromny kocur? A jeśli tak, to kto gładzi go po grzbiecie? Chyba sam Bóg – myślałem.

Tymczasem Maak zeskoczył z moich kolan. Wymył łapki i z jeszcze wilgotnym futerkiem szedł przez pokój. Powietrze wokół niego rozjarzyło się lekko – jak aureola wokół głowy świętego. Ten obraz nie opuszcza mojego umysłu. To chyba wtedy rozpocząłem próby poznania prawdziwej natury elektryczności. Osiemdziesiąt lat później wciąż szukam. Bez skutku.

Któregoś letniego dnia matka wykąpała go w stojącej w kuchni wielkiej balii i nagusieńkiego wystawiła przed próg, żeby wysechł na słońcu. W pewnej chwili wzrok chłopca skrzyżował się ze wzrokiem spacerującego dumnie na podwórzu gąsiora.

– Głupi jesteś – rzucił Nikola pod adresem wielkiego ptaka.

– Gę, gę, gę – odpowiedział gniewnie gąsior, prężąc potężną pierś i wyciągając szyję.

– No właśnie – zaśmiał się Tesla. – Tylko to potrafisz: gę, gę, gę.

Ptaszysko poczuło się chyba urażone kpinami maleńkiego dziecka, bo zagulgotało groźnie jeszcze raz i ruszyło do ataku. Ukąszenia w nogi i pępek były wyjątkowo nieprzyjemne, bydlę wiedziało dobrze, gdzie szczypać, żeby bardziej bolało. W końcu, wyciągając maksymalnie swoją długą, giętką szyję, chwyciło chłopca dziobem za kark…

Na szczęście rozpaczliwe krzyki syna w porę dosłyszała Djouka. Wypadła przed dom z odsieczą i kilkoma potężnymi kopniakami odpędziła rozindyczonego napastnika.

– Musisz wiedzieć, synku, że nie będziesz żył w pokoju z gąsiorem czy kogutem, z których szydziłeś – powiedziała na koniec. – One będą walczyć z tobą tak długo, jak żyją.

Do niezbyt przyjemnych wspomnień z dzieciństwa Tesla zaliczał również częste – niestety – wizyty w domu rodzinnym cioci Vevy, jednej z sióstr jego matki.

Ciocia Veva miała dwa wystające zęby, jak kły słonia – wspominał w książceMy Inventions.– Kochała mnie bardzo i zawsze na powitanie całowała mnie w policzek, zatapiając w nim przy okazji te swoje wielkie zębiska. Krzyczałem z bólu, lecz ona myślała, że to ze wzruszenia, wgryzając się głębiej i głębiej. Kleiła też do moich ust swoje wargi, tak że z trudem uwalniałem się, by złapać oddech.

*

Na tle tego pozornego piękna i sielskości w umyśle chłopca kotłowały się jednak demony, trwała pamięć ponurych, traumatycznych wydarzeń, które zaszły w jego rodzinie. Na ile tylko mógł sięgnąć pamięcią wstecz, zawsze zauważał ciążącą na jego życiu osobę starszego o siedem lat brata. Dla pięciolatka był niemalże bohaterem. Dane – błyskotliwy chłopak, oczko w głowie rodziców – zginął w wieku dwunastu lat w tajemniczym wypadku.

Nie wiadomo do końca, w jaki sposób odszedł z tego świata. Mówiło się, że spadł ze schodów, w innej znowu wersji utopił się w studni. Nikola wyjaśnił w swej autobiografii – i nie ma powodów, by mu nie wierzyć – że zmarł zabity przez ulubionego konia. Było to wspaniałe zwierzę rasy arabskiej podarowane rodzinie przez bliskiego przyjaciela – ulubieniec wszystkich, wykazujący ludzką niemal inteligencję. Kiedyś ocalił nawet życie Milutinowi, unosząc pana Teslę, gdy w zasypanych śniegiem górach goniła go sfora wygłodniałych wilków.

Konie interesowały Nikolę od wczesnego dzieciństwa. Fascynowały i trochę przerażały zarazem. Czasami nawet śniły mu się w nocy. Wielkie, potężne, nieposkromione. Potrafił patrzeć na nie godzinami, podziwiając piękno i elegancję ich ruchów. Cóż to była za przyjemność siedzieć na koniu, patrzeć tak na wszystko z góry, stanowić jedność z reagującym na każdy ruch dłoni wspaniałym zwierzęciem, wtulać się w jego pachnącą, ciepłą grzywę. Nikt dotychczas nie przeniknął dokładnie sekretów instynktu tych po człowieku najpiękniejszych chyba na świecie stworzeń.

Arab państwa Teslów fascynował go szczególnie. Wielki, półdziki, wyjątkowej urody ogier. Łączył w sobie nieokiełznaną siłę, wybuchowość i smętną zadumę, szaleńczą odwagę, ale i podstępną nieufność. Rzadko zachowywał się tak, jak zachowują się inne konie. Nie chodził, tylko podskakiwał tanecznym truchtem. Czasem przyklękał, wygrzebywał dziury w piasku, to znowu wyskakiwał w górę i rzucał wściekle łbem na prawo i lewo. Nagle, jakby na jakiś niewidoczny znak, zrywał się znienacka i z rozwianą grzywą wstrząsał ziemię grzmotem galopu.

Z czasem między Nikolą a zwierzęciem zawiązało się coś na kształt przyjaźni. Koń patrzył na niego smutnymi oczyma, kiedy ten czyścił mu kopyta i wycierał słomą. Niekiedy nawet miękkim delikatnym ruchem wsuwał chłopcu głowę pod ramię. Ale zgodnie ze wspomnieniami zawartymi w autobiografii Tesli Dane zmarł od obrażeń spowodowanych przez tego właśnie konia. Brak jest jednak jakichkolwiek szczegółów dotyczących samego wypadku.

Cokolwiek Nikola zrobił później, rodzina uważała za nieciekawe i bez znaczenia w porównaniu z tym, czego spodziewano się po zmarłym bracie. Jego własne osiągnięcia powodowały, że rodzice jeszcze dotkliwiej odczuwali stratę. „Dorastałem, mając słabą wiarę w siebie. Ale też daleko mi było do tego, by uważano mnie za głupca” – wspominał.

Istnieje też druga, bardziej zawiła psychologicznie wersja tego, jak zginął starszy brat Nikoli. Według tej wersji Dane zmarł z powodu obrażeń odniesionych podczas upadku ze schodów w piwnicy. Niektórzy badacze przypuszczają, że chłopiec stracił świadomość i w napadzie szału oskarżył Nikolę, że ten go popchnął. Zmarł krótko potem w wyniku groźnych urazów głowy. Jak było naprawdę? Tego zapewne już nigdy się nie dowiemy. Dziś, po upływie ponad półtora wieku od zdarzenia, weryfikacja którejkolwiek z tych wersji nie jest możliwa.

Jakkolwiek by nie było, śmierć brata tragicznie zaciążyła nad losem Tesli, który zaczął wykazywać od tego czasu wyraźne oznaki hiperaktywności. W przyszłości miały one spowodować oskarżanie wynalazcy przez różne osoby o ekscentryzm.

*

Dorosły już Tesla często cierpiał z powodu nocnych koszmarów i halucynacji związanych ze śmiercią brata. Szczegółów nigdy w pełni nie wyjaśnił, ale wspomnienie tego wydarzenia ciągle wracało i analizował je przez całe swoje życie, jakby pochodziło z różnych ram czasowych. Założyć można tylko, że pięcioletnie dziecko, nie będąc w stanie radzić sobie z obciążeniem domniemanej winy, mogło w swym umyśle przeinaczyć wiele faktów.

Spekulować jedynie można również o tym, w jakim stopniu śmierć Danego stała się powodem fantastycznych fobii i obsesji ciągle rozwijających się u Nikoli. Pewne jednak jest to, że niektóre przejawy skrajnej ekscentryczności wynalazcy pojawiły się już we wczesnych latach.

Wiadomo było powszechnie, iż Tesla czuł niepohamowaną odrazę do kolczyków w uszach u kobiet, szczególnie pereł, chociaż intrygowała go połyskująca kryształami biżuteria czy też w ogóle drobne, gładko wypolerowane powierzchnie.

Nabawiłem się wielu dziwnych przyzwyczajeń, zwyczajów i awersji, z których część wiążę z przyczynami zewnętrznymi, a inne pozostają niewyjaśnione – pisał. – Czułem dla przykładu wstręt do damskich kolczyków. [...] Nigdy także nie dotknąłbym włosów innego człowieka, chyba że pod groźbą pistoletu. O gorączkę przyprawiało mnie także przypatrywanie się brzoskwiniom, a jeśli gdzieś w domu znajdowała się odrobina kamfory, sprawiało mi to wielki dyskomfort.

Gdy w czasie prowadzenia badań, zdarzało mu się wrzucić kawałki papieru do talerzyka z płynem, powstawało mu w ustach uczucie nieprzyjemnego smaku. Podczas spaceru liczył kroki, przy jedzeniu obliczał objętość zupy w talerzu, kawy w filiżance czy kawałków pokarmu. Jeśli tego nie zrobił, jedzenie nie sprawiało mu przyjemności – stąd zwyczaj samotnego spożywania posiłków.

Zdaje się zatem, że to nic innego, jak nabyte w dzieciństwie lęki nie pozwoliły Tesli na bliskie związki z innymi osobami, w tym także z kobietami.

Sam Nikola wspomina, że mając nadzieję na pocieszenie rodziców po stracie starszego syna, poddał się już we wczesnym wieku żelaznej dyscyplinie. Wszystko po to, by stać się lepszym. Żył dosłownie po spartańsku, był dużo bardziej pilny niż inni chłopcy, bardziej wielkoduszny i najlepszy pod każdym względem. I właśnie w tym czasie, gdy zapierał się siebie, gdy trzymał w ryzach naturalne impulsy – jak przypuszczał – zaczęły się w nim rozwijać te dziwne natręctwa.

„Do ósmego roku życia – pisał – mój charakter był słaby i chwiejny”. Śniły mu się duchy, miewał koszmary, prześladował go strach przed życiem, przed śmiercią, przed Bogiem… Ale wtedy właśnie pojawiły się pewne zmiany, jako rezultat jego ulubionych zainteresowań, do których należało czytanie w znakomicie zaopatrzonej bibliotece ojca. Wielebny Milutin Tesla nie pozwalał jednakże synowi posiadać świec, obawiał się bowiem, że Nikola mógłby sobie popsuć wzrok, czytając po nocach. Chłopak znalazł na to sposób – zdobył konieczne materiały, uszczelnił drzwi, zatkał dziurkę od klucza i czytał całą noc. Nie przestawał nawet wtedy, gdy słyszał wczesną, poranną krzątaninę matki.

*

Od urodzenia przeznaczony był do stanu duchownego. Chociaż marzył o zostaniu inżynierem, jego ojciec był w tym względzie nieugięty. By przygotować syna do przyszłego zawodu, wielebny Tesla wprowadził codzienny rozkład zajęć obejmujących zestaw rozmaitych ćwiczeń, takich jak wzajemne odgadywanie swoich myśli, odkrywanie niedostatków niektórych form ekspresji, powtarzanie długich zdań lub wykonywanie obliczeń w pamięci. Te codzienne ćwiczenia miały za zadanie wzmacnianie pamięci i zdroworozsądkowego myślenia, a szczególnie rozwinięcie umiejętności krytycznej oceny sytuacji.

Bystry Dane przed swą przedwczesną śmiercią doświadczał w chwilach podniecenia osobliwych zakłóceń widzenia w postaci pojawiania się przed oczami silnych błysków światła. Podobne zjawisko prześladowało Nikolę od dzieciństwa przez większą część życia. Lata później opisał to jako

osobliwą dolegliwość polegającą na pojawianiu się obrazów, często razem z błyskami światła, która utrudniała widzenie rzeczywistych przedmiotów i zakłócała myśli oraz działania. Były to obrazy rzeczy i scen, które rzeczywiście kiedyś widziałem, a nie wytworów wyobraźni. Gdy ktoś wtedy do mnie mówił, obraz przedstawianego przedmiotu stawał się wyraźniejszy, tak że czasem nie byłem w stanie stwierdzić, czy to, co mam przed oczami, jest realne czy nie. Powodowało to niepokój i złe samopoczucie. Żaden ze studentów psychologii czy fizjologii, których w tej kwestii konsultowałem, nie mógł zadowalająco wyjaśnić tego zjawiska.

Teoretyzował również, że obrazy te były wynikiem odruchów mózgu wpływających na siatkówkę oka, a powstających w chwilach silnego wzruszenia. W każdym razie nie były to żadne halucynacje.

Jeśli moje tłumaczenia są właściwe – twierdził – powinna być możliwa projekcja na ekran i wizualizacja obrazu, który powstaje w wyobraźni. Postęp w tej dziedzinie zrewolucjonizowałby stosunki między ludźmi. Jestem przekonany, że taki cud może i będzie zrealizowany w przyszłości, i mogę tu dodać, że sam poświęciłem sporo swoich przemyśleń rozwiązaniu tego problemu.

Od czasów Tesli parapsychologowie studiowali temat, dążąc do stwierdzenia, kto mógłby dokonywać projekcji powstałych w mózgu obrazów na rolkę nienaświetlonego filmu. Bezpośrednie przenoszenie myśli na elektroniczną drukarkę jest także przedmiotem współczesnych badań.

By uwolnić się od męczących go obrazów i doznać choć chwilowej ulgi, młody Tesla zaczął tworzyć własne światy w wyobraźni. Każdej nocy rozpoczynał podróż w krainę iluzji – oglądał nowe miejsca, miasta i kraje, żył w nich, poznawał ludzi, zawierał znajomości i przyjaźnie. I choć brzmi to niewiarygodnie, były one dla niego nie mniej drogie niż te z realnego życia i nie mniej głębokie w odczuciach.

Tak robił do siedemnastego roku życia, kiedy to poważnie zwrócił swą uwagę na wynalazki. Wtedy ku swemu zadowoleniu stwierdził, że dzięki tego rodzaju sprawności nie potrzebuje do swych celów robienia modeli, rysunków czy prób, bo wszystko był w stanie wytworzyć w swojej wyobraźni tak, że wydawało się to niemal realne.

Zalecał tę metodę jako szybszą i bardziej skuteczną niż metoda czysto eksperymentalna.

Każdy, kto zabiera się do konstruowania czegoś – utrzymywał – ryzykuje, że ugrzęźnie w szczegółach, w naprawianiu usterek urządzenia i tym podobnych kłopotach, tracąc przy okazji sprzed oczu podstawową zasadę tej konstrukcji. Moja metoda jest inna. Nie rzucam się w pośpiechu do pracy. Gdy mam pomysł, od razu rozpoczynam jego budowę w wyobraźni. Zmieniam szczegóły konstrukcji, usprawniam jej budowę i uruchamiam urządzenie w umyśle. Dla mnie zupełnie nie ma znaczenia, czy uruchamiam turbinę w wyobraźni, czy w moim warsztacie. Potrafię nawet zauważyć, czy stoi ona prosto. [...] Moje urządzenia zawsze działały dokładnie tak, jak to sobie wyobrażałem, a eksperyment wychodził tak, jak planowałem. W ciągu dwudziestu lat nie zdarzył się żaden wyjątek.

Mimo tego rodzaju stwierdzeń Tesla faktycznie jednak często wykonywał niewielkie szkice całości czy części swoich wynalazków, chociażby na wspomnianych wcześniej serwetkach. Jego rozwój w dzieciństwie jest dosyć pogmatwany, ponieważ wzmocnił on swe naturalne talenty tak rygorystyczną dyscypliną umysłu, że niemożliwe stało się odróżnienie wrodzonych cech, jakimi był obdarzony, od nabytych.

*

Niektórzy badacze historii techniki i biografowie wynalazcy uważają, że znakomita pamięć Tesli nie była pod żadnym względem nienormalna, lecz stanowiła wynik jak najlepszego wykorzystania tego, co otrzymał od Boga. Jednak możliwość zapamiętywania jednym spojrzeniem całych stron tekstu maszynopisu czy dokładnych zależności i rozmiarów miriadów wzorów na stronie – powiedzmy sposobem fotograficznym, wyjątkową spostrzegawczością czy jak to nazwać inaczej – wydaje się kwalifikować go raczej do ludzi obdarzonych w sposób szczególny. Taka pamięć zaczyna zwykle słabnąć w okresie młodzieńczym, podlegając wpływowi zachodzących w fizjologii organizmu zmian chemicznych. W przypadku Tesli, prawdopodobnie w wyniku szczególnego wyćwiczenia we wczesnym dzieciństwie i dzięki późniejszej autodyscyplinie, fenomenalna pamięć funkcjonowała dobrze prawie przez całe jego życie. Fakt, że zaczął on metodą prób i błędów korygować wyposażenie badawcze w Colorado Springs, gdy był już w wieku średnim, wskazywałby jednak na jej słabnięcie.

Sam Tesla uważał, że jego metoda wizualizacji wynalazków ma jedną istotną wadę powodującą ubóstwo w sensie finansowym przy niezwykłym oczywiście bogactwie intelektualnym: potencjalnie cenne wynalazki często były odkładane na bok bez finalnych, czasochłonnych uzupełnień niezbędnych do osiągnięcia komercyjnego sukcesu. Żyjący współcześnie z Teslą wielki wynalazca Thomas Alva Edison nigdy by do czegoś takiego nie dopuścił. Wynająłby natychmiast kilku asystentów, by ostatecznie upewnić się, czy dane rozwiązanie będzie miało powodzenie, czy nie. O Edisonie powiadano zresztą, że posiada szczególny dryg do podbierania wynalazków innym autorom i pospiesznego zanoszenia ich do urzędu patentowego.

W przypadku Tesli było dokładnie odwrotnie. W jego umyśle jeden pomysł gonił drugi szybciej, niż on sam był w stanie dokładniej się nad każdym z nich zastanowić. Gdy tylko wyobraził sobie, jak jego wynalazek mógłby pracować, z miejsca zaczynał tracić dla niego zainteresowanie, bo na horyzoncie wciąż pojawiały się nowe intrygujące wyzwania.

Wspomniana fotograficzna pamięć tłumaczy zapewne również późniejsze trudności wynalazcy, jakich doświadczał przy współpracy z innymi inżynierami. Podczas gdy oni potrzebowali światłokopii, czyli wielkoformatowych kopii rysunków lub dokumentów, on oglądał je po prostu w swoim umyśle. Będąc jeszcze w szkole podstawowej, mimo swej błyskotliwości miewał kłopoty z matematyką, ponieważ nie znosił będących w programie lekcji rysunków.

Gdy ukończył lat dwanaście, udało mu się wprawdzie – za pomocą wielu ćwiczeń – odpędzić z umysłu drażniące go obrazy, ale nigdy nie był w stanie kontrolować niewytłumaczalnych błysków światła pojawiających mu się przed oczami, kiedy znajdował się w stanie silnego wzruszenia spowodowanego stresem czy zagrożeniem albo też gdy był czymś bardzo uradowany. Zdarzało się czasem, że widział w powietrzu otaczające go języki żywych płomieni. Intensywność tych doznań miast maleć – rosła, osiągając szczytowe nasilenie, gdy ukończył lat dwadzieścia pięć.

W wieku sześćdziesięciu lat wspominał:

Te świetlne zjawiska wciąż się pojawiają, jak wtedy gdy uderza mnie możliwość zajęcia się nowym pomysłem, lecz nie są już one tak pobudzające i intensywne jak kiedyś. Gdy zamykam oczy, niezmiennie widzę najpierw bardzo ciemne, jednolicie błękitne tło, trochę przypominające nocne niebo bez gwiazd. W ciągu kilku sekund pojawiają się na tym polu niezliczone ilości błyskających zielono płatków, ułożonych jak gdyby warstwami i podchodzących do mnie. Następnie pojawiają się dwa układy równoległych linii ustawionych względem siebie pod kątem prostym. Całość mieni się wszystkimi barwami, lecz dominuje kolor zielonożółty i złocisty. Zaraz też te linie zaczynają stawać się coraz jaśniejsze, a wszystko zostaje obficie zroszone skrzącymi się kropkami światła. Cały obraz przesuwa się w polu widzenia na lewo i po około dziesięciu sekundach zanika, pozostawiając po sobie strefę raczej nieprzyjemnej i nieruchomej szarości. Ta szarość z kolei ustępuje szybko morzu kłębiących się chmur, które wydają się formować w żywe kształty. Ciekawym było to, że nie mogłem na tej szarej strefie stworzyć wyobraźnią żadnego obrazu do chwili, aż pojawiła się druga faza. Każdej nocy przed zaśnięciem przelatywały mi przed oczami obrazy ludzi i różnych przedmiotów. Gdy je widzę, to wiem, że jestem bliski utraty świadomości. Jeśli ich nie ma i nie chcą się pojawić – oznacza to bezsenną noc.

Natchnienie? Palec boży? Diabelska interwencja? Dzisiejsi psychologowie twierdzą, że prawdopodobnie Tesla cierpiał na zjawisko zwane synestezją – jego mózg odbierał rzeczywistość kilkoma zmysłami równocześnie, stąd właśnie mogły brać się na przykład jego wizje błyskawic, których nikt poza nim nie widział.