Tajemne imię - Adam Faber - ebook + książka

Tajemne imię ebook

Adam Faber

4,5

Opis

Czwarta część bestsellerowej serii Kroniki Jaaru gwarantuje jeszcze więcej magicznych wrażeń! Tysiące fanów nie mogą się mylić! Sięgnij po historię Kate i daj się oczarować.

 

Tajemnice Cienistej Krainy ferów otwierają się przed Kate Hallander, Strażniczką Kamienia Danu. Opuszczona przez większość przyjaciół postanawia zamieszkać w mrocznym Tir-na-Nog. Czy jednak jej decyzja jest właściwa, a przeżycie wśród pałacowych intryg okaże się możliwe?

 

Fery z obu krain szykują się do bitwy, jakiej świat Jaaru od dawna nie widział. W tym samym czasie w Londynie zjawia się niezwykły i tajemniczy Kaspar. Czy będąc magiem, ma szansę odnaleźć się w świecie czarownic? Trudne zadanie staje również przed dawną przyjaciółką Kate, Mel, która będzie zmuszona stanąć do walki z siłami o wiele potężniejszymi i starszymi niż mogłaby przypuszczać.

 

Nowy Jaar przynosi odpowiedzi na pytania od dawna trapiące Strażników Żywiołów. Jaki cel przyświeca władczyniom ferzych krain? Do czego doprowadzi zacięta walka między nimi? I wreszcie: gdzie ma źródła niedawno rozbudzone zło, które zagraża całemu magicznemu światu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 474

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (119 ocen)
72
30
16
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ArgoNim

Nie oderwiesz się od lektury

To było to!
20
tdrozynski

Dobrze spędzony czas

Polecam. trzyma poziom poprzednich części.
10
infernem

Całkiem niezła

Zaintrygowana opisem na okładce „Blisko mnie” wiedziałam, że muszę czym prędzej sięgnąć po najnowszą książkę Amandy Reynolds. Byłam pewna, że przeczytam świetny thriller, który pochłonie mnie bez reszty i na długo pozostanie w pamięci. Czy tak też się stało? Historia w „Blisko mnie” została przedstawiona w dwóch perspektywach czasowych. Z jednej strony poznajemy wydarzenia rozgrywające się tuż po upadku Joanny, a z drugiej te z czasu zapomnianego przez główną bohaterkę, czyli z minionego roku. Wprowadzenie retrospekcji do tej historii było według mnie strzałem w dziesiątkę, ponieważ umożliwiono czytelnikowi towarzyszenie Joannie w tej trudnej, ale jakże emocjonalnej i pełnej napięcia podróży do zaginionych wspomnień. Niestety o ile na początku wciągnęłam się niemal natychmiastowo i z zapartym tchem czytałam każdą kolejną stronę, to jednak z czasem czym dalej brnęłam w głąb tej histori tym bardziej traciłam zainteresowanie. Akcja co prawda parła ciągle na przód, ale miałam wrażenie, ż...
00
MagdalenaLukas

Całkiem niezła

dalej super, ale inaczej
00

Popularność




Copyright Adam Faber, 2018

Copyright Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2018

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Karolina Borowiec

Korekta: Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt layoutu okładki: Julia Boniecka

Projekt ilustracji i stron tytułowych: Angelika Szczepaniak

Przygotowanie okładki do druku: Magdalena Zawadzka

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Wydanie elektroniczne 2018

eISBN 978-83-7976-032-9

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Prolog

Cienie uwięzione w ścianach Domu Przodków z zaciekawieniem podążały wzrokiem za władczynią krainy. Thurisaz szła pewnie, choć od dawna dręczył ją niepokój. Teraz jednak rozwiązanie problemu było w zasięgu ręki. Właściwie miała je we własnej ściśniętej dłoni.

Otworzyła okrągłe drewniane drzwi i wkroczyła do wielkiej sali, teraz dziwnie pustej, gdy już nie wyczuwało się w niej obecności Mędrca. Wciąż rosło tu Drzewo, potężne i rozłożyste, a zza jego pnia wychylił się wysoki fer o brunatnej skórze. Na głowie miał diadem udekorowany parą rogów.

– Zdradził? – spytała królowa.

Najwyższy kapłan westchnął.

– Tak, Mędrzec nas zdradził.

Thurisaz to właśnie podejrzewała. Nagła śmierć starego opiekuna Drzewa Wzroku musiała oznaczać, że duch krainy zemścił się na nim za szczególną zbrodnię.

– A więc od tej pory więcej o nim nie mówmy. – Władczyni uniosła wysoko głowę. – Teraz realizacja planu spadnie wyłącznie na nasze barki.

Wyciągnęła rękę i rozprostowała palce. Rozjaśnił je blask złotych obrączek, które uniosły się, skąpane w jasnej poświacie.

– Pora znów ich użyć – powiedziała królowa. – Musisz je pobłogosławić.

Horacy Geebleen umarł ot tak, po prostu, zupełnie nie uprzedziwszy o tym Eostre. A przecież byli małżeństwem, co powinno do czegoś zobowiązywać. Mimo wszystko niedługo po nim płakała. Zbyt często widywała duchy, by wierzyć w ostateczne pożegnania i tego typu rzeczy. Żałowała tylko, że mąż nie zostawił jej po sobie niczego oprócz bałaganu na strychu. Porządek zagościł tam dopiero, gdy Eostre przyjęła na nauki tego chłopaka z Sehrgaru i wmówiła mu, że sprzątanie to dobra magiczna praktyka. Ale teraz, po pięciu latach, młodzieniec nadal tu siedział i najwyraźniej nie miał co ze sobą zrobić, więc – nie po raz pierwszy – to ona musiała pomyśleć za niego.

– Dziś jest ten dzień – oznajmiła.

Chłopak patrzył na nią z uwagą. Od dobrych dziesięciu minut chodziła tam i z powrotem, bawiąc się wielką krostą na brodzie, co oznaczało, że jest głęboko zamyślona.

– Jaki dzień? – spytał powoli.

– Wielki – odparła. – Wielki dla ciebie.

Podeszła do drewnianych drzwi, stojących samotnie na środku pokoju. Można było obejść je dookoła i zdawało się, że donikąd nie prowadzą. Jednak gdy tylko wiedźma je otworzyła, natychmiast wysypało się zza nich mnóstwo gratów. Odkopała w tej stercie pozłacany zegarek, który zamiast cyfr miał znaki astrologiczne. Już od dawna chciała się go pozbyć, ale zbieracze magicznego złomu jakoś nie zaglądali w te strony.

Wiedźma wzięła go i położyła na stole.

– To transporter – oznajmiła. – Zawsze myślałam, że się do czegoś przyda – skłamała.

– I co masz zamiar z nim zrobić?

– Wysłać cię do świata ludzi, oczywiście.

Chłopak przeraził się.

– Ale… ale wiesz, jak to działa, prawda?

– Wiem – odparła czarownica. Umiejętność obsługi leżała pewnie gdzieś na dnie jej podświadomości, zakryta bardziej przydatnymi informacjami, ale wiedźma była przekonana, że jeśli zechce, jakoś się do niej dokopie.

– A potem? – drążył chłopak, przyglądając się zegarowi, ale bojąc się choćby go dotknąć. – Co, jak już mnie tam wyślesz?

– Potem? – Wiedźma wydała się zdziwiona pytaniem. – Potem się zobaczy. Jakoś to będzie.

Melindę Gibbons zbudziło gwałtowne pukanie do drzwi. Zerwała się z łóżka, czując, jak zamiera jej serce. Za nic w świecie nie chciała, by to matka otworzyła. Nikt nie powinien widzieć jej w tym stanie. Kilkoma susami Mel zbiegła ze schodów i doskoczyła do drzwi. Nie zastanawiała się, kto mógł się dobijać o tej porze. Miała tylko nadzieję, że od razu sobie pójdzie.

Gdy tylko otworzyła drzwi, owładnęło ją jeszcze gorsze uczucie. Wszystko, o czym pragnęła zapomnieć, wróciło do niej jak wciąż żywy koszmar.

W progu stała kobieta w ciemnym płaszczu. Jej długie rdzawe włosy opadały luźno na ramiona i choć dawno już się ściemniło, na nosie miała okulary przeciwsłoneczne.

– Czego tu chcesz? – warknęła Mel.

– Dobry wieczór – odparła spokojnie Astrin. – Możemy porozmawiać? Mam do ciebie sprawę.

„Jedna z fey – w ciemności i mroku

odnajdę swą drogę

Jedna z fey – temu wezwaniu

oprzeć się nie mogę”

Inkubus Sukkubus, Fey

Rozdział 1

Wiedźma i mag

Wysoki, młody mężczyzna przemierzający teraz ulice Londynu sprawiał wrażenie, jakby bardzo nie chciał rzucać się w oczy. Nieszczególnie mu to jednak wychodziło. Szedł szybko, rozglądając się dyskretnie na boki. Wysoko postawiony kołnierz zakrywał mu uszy, a płaszcz, wyglądający na wyjęty sprzed dwóch epok, sunął za nim jak płachta i łopotał na wietrze. W dodatku młodzieniec trzymał w dłoni wielki złoty zegarek na łańcuszku, zbyt duży, by wsunąć go do kieszeni.

Osobliwy wygląd sprawiał, że część przechodniów oglądało się za nim z zaciekawieniem. Mieli go pewnie za ekscentrycznego celebrytę, który wymknął się swoim ochroniarzom, albo za aktora z serialu o Sherlocku Holmesie. Naturalnie nie był ani jednym, ani drugim.

Kaspar Urbelius Zothar był magiem. A to oznacza, że – jak to zwykle bywa z magami – wyróżniał się z tłumu nawet, gdy tego nie chciał. Dopiero co opuścił Jaar i była to jego pierwsza wizyta w świecie ludzi. Od początku mu się tu nie podobało. Szybko zrozumiał, dlaczego starzy mędrcy z Sehrgaru nazywali ten świat czarną dziurą magii. Energia uciekała stąd niemal w popłochu. Przeciskała się przez ogromne burzowe chmury zgromadzone nad miastem, wnikała w zacinające krople deszczu, spełzała do kałuż, w których Kaspar z pluskiem zanurzał wysokie buty. Nie dziwiła go ta emigracja magii. Sam chętnie wskoczyłby w portal stały i przeniósł się do jakiegoś przyjemniejszego miejsca w Jaarze.

Ale Kaspar Zothar był nie tylko magiem, ale również czarownikiem. I to przyuczonym przez nie byle kogo, bo przez samą Eostre Geebleen, która wiele znaczyła w pewnych kręgach, przynajmniej w czasach, gdy jeszcze żyli ich przedstawiciele. Powierzając mu enigmatyczne zadanie („Znajdź błyszczący granatowy przedmiot”), Eostre dała mu też pewne wytyczne. Na kartce zapisała adres, pod który miał się udać. Kaspar zastukał w papier różdżką i włożył go do buta, pozwalając, by prowadziła go magia. Nawet w tym zwichniętym świecie moc działała całkiem dobrze, bo dość szybko udało mu się dotrzeć pod sklep o nazwie SELENE. Jego przybycie obwieściły wiszące nad drzwiami dzwonki, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. W środku były tylko dwie osoby, całkowicie pochłonięte czytaniem tarota.

– Czy to oznacza coś złego? – spytała niska kobieta, dla której robiony był odczyt.

– Tak – odparła druga, siedząca za ladą. Ta bez wątpienia była wiedźmą i zarazem ekspedientką. Jej włosy były nieco zmierzwione, a oczy szeroko otwarte, choć bardziej na świat równoległy niż ten, który ją otaczał. Miała na sobie aksamitnie czarną suknię, a jej szyję i ręce zdobiła srebrna biżuteria. Widząc przerażenie w oczach kobiety, której wróżyła, szybko dodała: – To znaczy nie. Niekoniecznie. Tak trochę to… Choć może wcale. W sumie to za bardzo nie ma sensu rozprawiać o przyszłości.

Widząc rozkojarzenie wiedźmy, klientka zmarszczyła czoło.

– Jak to? – odparła. – W końcu po to tu przyszłam…

Czarownica nerwowo odchrząknęła. Kaspar, choć mierziło go nieco używanie tarota do wróżenia (magowie używali kart w celach wyższych, jak to nazywali), podszedł do lady i spojrzał na rozkład. Na stoliku leżały tylko trzy karty: Wieża, As Mieczy i Mag.

– Mogę? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, zaczął tłumaczyć: – Z całą pewnością sprawy nie mają się dobrze, ale to właściwie pocieszające, bo gdy jest tak źle, jak u pani, wiadomo, że gorzej już nie będzie, prawda? – Wyszczerzył się do kobiety, która w jednej chwili zupełnie pobladła. – Miecze… Cóż, to oznacza konflikty; mimo to właśnie pani będzie stroną zwycięską. No, a potem mamy Maga. To cudownie! Ta karta mówi, że znajdzie pani wszelkie narzędzia, by tkać swoją przyszłość. Wie pani, jakie są narzędzia maga? Różdżka, athame…

Ktoś chrząknął. Kaspar uniósł wzrok znad kart, by napotkać chłodne spojrzenie ekspedientki. Szybko jednak jego uwagę na powrót zwróciła druga kobieta.

– Może mi pan powiedzieć coś jeszcze?

Niesłusznie ignorując wzrok wiedźmy i sądząc, że zrobi dobre wrażenie, popisując się znajomością tarota, Kaspar poprosił klientkę o wyciągnięcie dwóch kolejnych kart.

– Ach, pentakle – powiedział, spojrzawszy na nie. – Sprawa dotyczy finansów. Jakiś młody mężczyzna…

Urwał. Wszystko samo do niego przyszło. Nie potrzebował już kart. Po prostu wiedział.

– Chodzi o syna! No tak! Ciągle pani na niego łoży. Skubaniec. Musi się ustatkować. Może pani z nim spokojnie porozmawiać, choć sugeruję raczej, by go wykopać. Raz-dwa i po krzyku. Moja wiedźm… To znaczy mam na myśli moją babcię… Ona by tak zrobiła.

Nawet nie zdawał sobie sprawy, że podczas odczytu miał zamknięte oczy. Obrazy, które pojawiły się pod jego powiekami, były żywe i wyraźne. Gdy otworzył oczy, kręciło mu się w głowie. Rozdziawione usta kobiety świadczyły, że powiedział jej prawdę, co do joty. Sam zdziwił się nagłym przypływem zdolności dywinacyjnych, bo dotąd nieszczególnie je rozwijał.

Ale w jednej rzeczy się pomylił. Jeśli dotąd sądził, że swoją interpretacją zrobi wrażenie na ekspedientce, nie mógł się bardziej minąć z prawdą. Przez chwilę posyłała mu lodowate spojrzenie, a potem gwałtownym ruchem porwała swoje karty z lady.

– Mam nadzieję, że nie masz więcej pytań, Angie? – spytała oficjalnym tonem kobietę.

– Nie, nie, Selene, dziękuję – wyjąkała tamta. – Wszystko było nader jasne. – Sięgnęła po portfel. – Chciałabym… chciałabym zapłacić. – Wyciągnęła rękę z dwoma dwudziestofuntowymi banknotami, zastanawiając się, komu właściwie je wręczyć. Wreszcie jeden położyła na ladzie, a drugi wcisnęła zdumionemu Kasparowi. – Pan tu teraz będzie wróżył? – spytała, wychodząc.

– Ja… No cóż… – Kaspar spojrzał na ekspedientkę, która przesuwała teraz talię kart nad dymem kadzidła.

– Mamy teraz przerwę, Angie – powiedziała. – Gdybyś była tak łaskawa…

Klientka uśmiechnęła się do Kaspara i pożegnała z nim, zupełnie ignorując wiedźmę. Gdy tylko wyszła, druga z kobiet włożyła karty pod ladę. Machnęła ręką, sprawiając, że drzwi zamknęły się na klucz, a zawieszona na nich tabliczka z napisem OTWARTE obróciła się na drugą stronę.

– No i co? – warknęła czarownica. – Jest pan z siebie zadowolony?

– Przepraszam. – Kaspar zrobił skruszoną minę. – Nie chciałem wchodzić w pani kompetencje.

Kobieta prychnęła.

– To nie ma nic do rzeczy. Chodzi o to, że ona jest nieprzynależąca.

– Ach, to znaczy, że…

– Że nie ma pojęcia o prawdziwych wiedźmach, o bezpośrednim działaniu magii i o Jaarze.

– Właśnie! – podchwycił Kaspar, uznawszy ten moment za idealny na zmianę tematu. – Właśnie stamtąd przychodzę.

Wiedźma obrzuciła go badawczym wzrokiem.

– Widzę.

Nie dało się ukryć, że chłopak był na bakier z ubiorem w świecie ludzi. Jego płaszcz wyglądał, jakby uszyto go za czasów królowej Wiktorii, a wysokie buty bardziej nadawałyby się na wyprawę w chaszcze niż odwiedziny w – bądź co bądź – eleganckim sklepie okultystycznym. W dodatku ten zegarek… Wzrok ekspedientki zatrzymał się na nim na dłużej. Prawdopodobnie stanowił jakiś magiczny artefakt.

Przybysz był też całkiem przystojny i gdyby wiedźma nie była tak wzburzona, z pewnością zauważyłaby to od razu. Wysoki i smukły; jego przyjemną twarz pokrywał delikatny, ciemny zarost, a kasztanowe, nieco zmierzwione włosy lśniły po części z powodu zdobiących je kropelek deszczu, po części być może przez magię, którą emanował. Chłopak był magiczny – to nie ulegało wątpliwości. Jego energia była silna, a zdolność czytania kart – ponadprzeciętna.

– Kim pan jest? – Wiedźma zamaskowała rodzącą się w niej ciekawość suchym tonem.

– Jestem Kaspar Zothar. Szukam pracy.

– Chyba nie u mnie…

– Mam referencje – zapewnił chłopak, po czym wyciągnął spod płaszcza podniszczoną teczkę. – I magiczne CV. Proszę tu zajrzeć.

Wręczył jej folder i z niecierpliwością czekał, aż przyjrzy się jego zawartości. Czarownica niechętnie wyciągnęła ze środka pomięty skrawek pożółkłego pergaminu, na którym napisano:

Szanowna Wiedźmo / Szanowny Magu (choć mam nadzieję, że raczej to pierwsze),

polecam Waszej uwadze tego oto młodzieńca. Długo studiował sztuki tajemne. Potrafi sporządzać świetne amulety, na które daje gwarancję roczną lub też dożywotnią (zależnie od potrzeby). Ręczę też za jego umiejętności w dojeniu kóz, choć ponoć w Waszych stronach większym szacunkiem darzy się koty. Proszę o zapewnienie mu wiktu i opierunku. Jeśli sam w sobie młodzieniec nie wystarczy, jako posag składam jego złoty zegarek.

Z błogosławieństwem

Eostre Geebleen

Wielka Wiedźma z Zachodnich Gór

– Eostre – oświadczył z dumą Kaspar, gdy wiedźma skończyła czytać. – Zawsze powtarza, że jej imię coś znaczy.

Czarownica nic na to nie odpowiedziała. To imię z całą pewnością coś znaczyło. Nie wiedziała tylko co i dla kogo.

Sięgnęła po CV. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, było pełne nazwisko chłopaka.

– Urbelius – powiedziała cicho. – Jesteś magiem.

– Tak, z urodzenia – odparł Kaspar, niepewny, czy powinien teraz dumnie wyprężyć pierś, czy też skurczyć się ze wstydu. Ostatecznie wykonał coś pomiędzy, przestępując z nogi na nogę.

Wiedźma zwróciła uwagę na jego dłonie, gdzie poszukiwała znaku przynależności. Był tam. Serdeczny palec prawej dłoni chłopaka zdobił srebrny sygnet, co oznaczało, że Zothar odbył naukę na magicznym uniwersytecie i złożył pierwszą przysięgę magów. Czarownica rozpoznała nawet symbole należące do uniwersytetu w Sehrgarze, mieście magów. To było imponujące, choć jej na ten widok ścisnęło się gardło. Wspomnienia z tego miejsca miała dość przyjemne, ale kłopoty, których sobie tam napytała… Lepiej było do tego nie wracać.

Wczytała się w CV. Rozpatrywała już wiele podań o pracę. Zwykle pochodziły od nieprzynależących, których siłą rzeczy nie mogła przyjąć. Jako klienci byli w porządku; problem pojawiłby się, gdyby mieli spędzić w sklepie zbyt dużo czasu pod jej nieobecność.

– Rzucanie zaklęć, magia wiatru, alchemia teoretyczna, pisma ferów i jednorożców, runy magów… – Wiedźma mamrotała pod nosem zdolności Zothara, podczas gdy on sam rozglądał się po sklepie. O ile na zewnątrz, w zatłoczonym mieście, magia się rozpierzchała, o tyle tutaj solidne ściany utrzymywały ją w ryzach. To sprawiało, że Kaspar czuł się tu jak u siebie. Do tej pory miał tylko dwa domy: ciepły Sehrgar, gdzie co rano wraz ze słońcem wstawała Wenus, witana rozbrzmiewającymi w całym mieście hymnami, oraz zimne zbocza Zachodnich Gór. A oba te miejsca zamieszkiwała magia – tak samo jak sklep SELENE.

– Mag i czarownik. – Wiedźma wyrwała go z rozmyślań. – To dość nietypowe.

– Długa historia. – Kaspar machnął ręką. Nie miał niczego do ukrycia, ale to akurat była sprawa rodzinna.

– Chciałabym ją poznać – naciskała ekspedientka. – Skoro już prosisz mnie o pracę.

– A dostanę ją? – Oczy chłopaka rozbłysły.

Czarownica wyglądała na nieco zdziwioną.

– Na razie nic o tobie nie wiem, Kasparze Urbeliusie Zotharze. Nie licząc tego suchego CV. – Rzuciła papier na ladę.

– Hm… Cóż… – zaczął, zbity z tropu. – Urodziłem się w Sehrgarze jako sześćdziesiąty siódmy potomek maga Urbeliusa w linii kielicha, czyli matriarchalnej. Ukończyłem uniwersytet w mieście. Chciałem też poznać inne rodzaje magii, więc postanowiłem rozpocząć naukę u wiedźmy. Eostre mnie przyjęła i nauczała czarostwa, ale to…

Przez chwilę szukał odpowiednich słów. Wiedźma mu pomogła:

– To nie było tym, co sobie wyobrażałeś?

– Dokładnie. To znaczy, nie można powiedzieć, by magia czarownic była nauką ścisłą, prawda? Trochę zajęło mi wdrożenie się. Musiałem zrozumieć, czym jest czarostwo.

– I zrozumiałeś? – Czarownica przechyliła głowę. Kasparowi zdawało się, że czytała go teraz tak dobrze, jak on wcześniej czytał karty. Ale skąd miał wiedzieć, jakiej oczekiwała odpowiedzi?

– Tak – odparł niepewnie, co okazało się błędem. – To znaczy… Nie, nie do końca. Chyba nie da się tego tak jednoznacznie określić. Poszukiwałem… Nadal poszukuję, w zasadzie…

– Nie widzę powodu, dla którego miałabym cię przyjąć. – Ekspedientka wzruszyła ramionami.

Kaspar poczuł, jak rozpierzchają się resztki jego pewności siebie. Nie dał im uciec zbyt daleko. Położył na stole swój złoty zegarek.

– A mój transporter? – spytał.

– Co?

– No, ten złoty zegarek to transporter. Starczy odpowiednio go ustawić, a przeniesie właściciela gdziekolwiek.

Wiedźma przyjrzała się leżącemu na ladzie przedmiotowi. Dopiero teraz zauważyła, że nie miał zwyczajnej tarczy. Za wypukłą szybką w trzech kręgach widniały rzymskie cyfry, symbole planetarne i malutkie znaki magiczne, które trzeba by odczytywać chyba z lupą. Na każdym z rzędów kładła się inna wskazówka: najdłuższa – miedziana, średnia – srebrna, a najmniejsza – złota.

– Nie potrzebujemy takich rzeczy – oznajmiła czarownica. – U nas rolę przenośni odgrywają portale stałe.

– A czy wasze portale stałe mogą przenosić w czasie? – spytał, gorączkowo chwytając się ostatniej deski ratunku. – Bo mój transporter to potrafi.

Wiedźma otworzyła usta, jednak nie powiedziała ani słowa. Jej wzrok z powrotem powędrował w stronę transportera. Przedmiot wydawał się niepozorny, a twierdzenie chłopaka, jakoby miał przenosić w czasie… Cóż, brzmiało niedorzecznie. Wielu próbowało już podobnych rzeczy. Ba, sama miała wśród swoich przodków osobę, która zaszła w tej dziedzinie najdalej ze wszystkich. Niestety, dotąd nikomu się to nie udało.

Chłopak najpewniej przeinaczał jakieś fakty, może nawet kłamał. Mimo to jego słowa sprawiły, że w głowie wiedźmy pojawiła się nowa nadzieja. Nie mogła się oprzeć chęci poznania urządzenia.

– Jak to działa? – spytała. – Może przenieść gdziekolwiek i w kiedykolwiek, na przykład… powiedzmy, do maja zeszłego roku?

Kaspar odetchnął z ulgą, zorientowawszy się, że ekspedientka i najpewniej właścicielka sklepu połknęła haczyk. Zaraz jednak podrapał się z zakłopotaniem po głowie, bo w rzeczywistości nie miał pojęcia, w jaki sposób działa transporter.

– Ciągle jeszcze się nad nim głowię – oznajmił. – Muszę dokręcić kilka śrubek, wprawić mechanizm w ruch… Od dawna nikt go nie używał. Gdybym tylko miał kąt, by w spokoju nad nim popracować!

– Dobrze – westchnęła wiedźma. – Masz tę pracę.

– Dziękuję! – zawołał Kaspar.

– Musisz tylko nauczyć się paru zasad – ostrzegła kobieta. – Jesteśmy w sercu Londynu. Jeśli nie znasz geografii świata ludzi, radzę ci się doszkolić. Jest łatwiejsza od geografii Jaaru. U nas nic się nie rozszerza ani nie wyrasta w kilka chwil. Właśnie dlatego, że ten świat jest tak stały, ludzie nie przywykli tu do magii. Musisz utrzymywać pozory przed każdym nieprzynależącym. Co do wiedźm, sądzę, że łatwo je rozpoznasz. Mam nadzieję, że rozumiesz.

Nieschodzący z ust Kaspara uśmiech wskazywał, że niewiele sobie robił ze słów wiedźmy.

– Tak jest, proszę pani – oznajmił mimo to oficjalnym tonem.

– Nie ma potrzeby tytułować mnie „panią”. Jestem Selene. Selene Williams.

Już w następnej chwili Selene zbeształa się w myślach za wyjawienie nazwiska. Powinna od razu zdać sobie sprawę, że skoro Zothar pochodził z Sehrgaru, po prostu musiał już o niej słyszeć. Ale z drugiej strony prędzej czy później i tak by się dowiedział.

– Ta Selene Williams? – spytał, szeroko rozdziawiwszy usta. – Pomnik Błękitnego Mędrca ciągle nosi ślady po tym, jak go pomazałaś tymi nowoczesnymi hasłami!

– Och, doprawdy? – odparła wiedźma z zakłopotaniem. – Myślałam, że już go wyczyściliście.

Kaspar pokręcił głową.

– Wszyscy profesorowie uniwersytetu próbowali to zrobić, ale żadnemu do końca się nie udało.

– Cóż, użyłyśmy tylko… – Selene urwała, uznawszy, że wcale nie chce zdradzać swojej tajemnicy. Skoro magowie tak długo musieli mierzyć się z jej poglądami, niech dalej sobie z nimi radzą. – Nieistotne.

– Ale nie byłaś sama – przypomniał sobie Kaspar. – Była z tobą jeszcze jedna wiedźma. Nie pamiętam tylko, jak się nazywała.

– Hallander – odparła szybko. Odkąd pokłóciła się ze swoją przyjaciółką, niechętnie wypowiadała nawet jej nazwisko.

– To było naprawdę… obrazoburcze. – Chłopak zachichotał, nie dostrzegając zmiany na twarzy wiedźmy. Po chwili spoważniał i dodał: – Ale ja się z tym zgadzam. No, w kwestii kobiet i magii. Też uważam, że powinny mieć prawo do nauki na naszym uniwersytecie. W końcu są w magii tak samo dobre jak mężczyźni. Właśnie dlatego postanowiłem uczyć się u wiedźmy.

– Zapewne – odparła zdawkowo Selene. Zdawała sobie sprawę, że Zothar doskonale wie, co powiedzieć, więc z tym większym trudem mu ufała. Tak czy inaczej, nie mogła odmówić mu pewnego uroku. – Rozejrzyj się teraz po sklepie, żeby trochę się z nim zaznajomić. Potem pokażę ci twój pokój. Spodziewam się, że skoro przybywasz z Jaaru, nie załatwiłeś sobie jeszcze żadnego mieszkania.

Lepiej było mieć go na oku, zwłaszcza ze względu na transporter.

– Zgadza się – odparł, po czym lekko się skłonił i ruszył w głąb sklepu.

Wycieczka między regałami nie zajęła mu wiele czasu. Nic go nie zaskoczyło. Magowie i wiedźmy używali w większości takich samych narzędzi, a te, które zgromadziła Selene, nie mogły zrobić wrażenia na nikim, kto był już w Sehrgarze. Nie były brzydkie, ale nawet najlepsze z nich w mieście magów nie stanowiłyby rarytasów. Kaspara bardziej interesowały przedmioty typowe dla wiedźm: miotły i kociołki. U Eostre nie miał własnych – używali tych samych.

Bez problemu rozpoznał czary rozszerzające. Ich wykorzystanie wydało mu się dziwne, skoro Selene usiłowała ukryć magię.

– Po prostu nie mówimy o niczym wprost – wyjaśniła, gdy wrócił do lady i o to zapytał. – Ludzie czasem coś wyczują, ale w takich wypadkach nie należy ciągnąć tematu, wówczas sami wymyślą sobie wytłumaczenie. Nie uwierzyłbyś, ile wymówek potrafią znaleźć, by nie uwierzyć w magię. – Westchnęła. – Nieważne. Chodź, teraz pokażę ci pokój.

Przez zaplecze, na którym oprócz stołu zawalonego papierami stała jeszcze wielka lodówka, przeszli do korytarza, gdzie pięły się kamienne schody.

– Cały budynek należy do mnie – tłumaczyła Selene, prowadząc po nich Kaspara. – Od zawsze stanowił własność mojej rodziny. Podczas rewolucji przemysłowej zaczęliśmy go wynajmować ludziom przybyłym do miasta. Jak to mówią: czarownica też musi z czegoś żyć. Ja wynajmuję pokoje. Trudno utrzymać się z samego sklepu, nawet kiedy jest się pełnoetatową wiedźmą. Ty oczywiście nie musisz płacić za wynajem. Mieszkanie będzie odpowiednikiem części wypłaty, opierunkiem, jak to nazwała Eostre.

Wiedźma mówiła teraz nieco ściszonym głosem. Echa ich kroków niosły się po masywnych schodach. W korytarzu panowała surowa atmosfera, ze ścian miejscami schodziła farba. Gołym okiem było widać, że Selene dbała o sklep o wiele bardziej niż o resztę budynku.

Nagle do ich kroków dołączyły kolejne. Ktoś szybko zbiegał po schodach. Po chwili Kaspar ujrzał dziewczynę z burzą czarnych włosów. Powpinała w nie mnóstwo wisiorków i sznurków, które podrygiwały, gdy przeskakiwała po dwa stopnie naraz. Chyba tylko instynkt sprawił, że na nich nie wpadła, bo zdawało się, że nie dostrzegała niczego na swojej drodze.

– Diano! – zatrzymała ją Selene. Dziewczyna odwróciła się w jej stronę z naburmuszoną miną.

– Hm? – mruknęła.

– To Kaspar. – Wskazała Selene. – Będzie mieszkał w kamienicy i pracował w naszym sklepie.

Kaspar uśmiechnął się i już wyciągał rękę, by przywitać się z dziewczyną (słyszał, że w świecie ludzi tak właśnie wypada), jednak ona go zignorowała.

– Tak? Świetnie – burknęła, po czym wypadła z budynku.

– To moja córka. Jest dość… No, ciągle gdzieś się spieszy – wytłumaczyła ją Selene.

Chłopak tylko wzruszył ramionami. Nie szukał znajomości, a już na pewno nie z kimś tak nieokrzesanym, jak córka Selene.

Minęli jeszcze dwie kondygnacje, aż w końcu wiedźma mogła otworzyć przed nim drzwi jego nowego pokoju. Nie było tam niczego wielkiego. Pomalowane na biało puste ściany, małe łóżko i drewniane biurko. W głębi znajdowało się wejście do łazienki.

– To wszystko – oznajmiła Selene. – Mam nadzieję, że jest okej.

– Jasne! – Kaspar nie musiał udawać zadowolonego. Nie znał się na warunkach mieszkalnych w świecie ludzi, więc te uznał za wystarczające.

– W takim razie zostawiam cię, żebyś mógł się – czarownica spojrzała na jego płaszcz – rozpakować. Choć chyba nie masz zbyt wielu rzeczy.

Mogła się oczywiście mylić. Jako mag Zothar wiedział, jak upchnąć cały swój dobytek w bucie albo w kieszeni.

– Poradzę sobie – odparł, po czym wyciągnął różdżkę. – W razie czego mam pomoc – dodał, szczerząc się.

– No, tylko bez przesady – ostrzegła go. – W budynku jest pełno nieprzynależących.

– Ma się rozumieć.

Selene rzuciła na pokój jeszcze jedno zakłopotane spojrzenie i zamknęła drzwi. Już po sekundzie otworzyła je ponownie.

– Aha, ostatnia kwestia. Pracę zaczniesz od jutra, ale jest jeden warunek.

– Tak? – Kaspar spojrzał na nią pytająco.

– Wolałabym, żebyś nikomu nie wróżył.

Chłopak od razu zgodził się spełnić ten wymóg; śmiechem wybuchnął dopiero, gdy gdzieś w dole ucichły kroki jego nowej pracodawczyni.

Rozdział 2

Połączona przez krew

Mel opierała rękę o framugę drzwi. Nie chciała mieć już nic wspólnego z Astrin.

– Wpuścisz mnie czy nie? – zniecierpliwiła się wiedźma. Wydymała usta w wyrazie lekceważenia. Mel od razu dostrzegła, że były niepomalowane i nieco spierzchnięte. Zdziwiło ją to, bo Astrin zwykle dbała o swój wygląd. Teraz jednak włosy miała w lekkim nieładzie i nie pachniała drogimi perfumami.

– Po co tu przyszłaś? – spytała Mel.

– Już ci powiedziałam. Mam sprawę.

– Nie obchodzą mnie twoje sprawy.

– A powinny, bo i ciebie dotyczą.

Astrin wystawiła stopę za próg, a wtedy tamta na nią naparła.

– Nie bądź śmieszna – prychnęła wiedźma. – Dobrze wiesz, że mogę cię pokonać jednym palcem.

– Czyżby? – rzuciła wyzywająco Mel. – A może się przekonamy? Moja moc ostatnio wzrosła.

Nie żartowała. Choć od jej magicznej inicjacji minęły dopiero dwa miesiące, każdego dnia odkrywała w sobie nowe pokłady siły. Nie była tylko pewna, czy umiałaby ją kontrolować w starciu z o wiele bardziej doświadczoną Astrin.

– A wiesz, skąd się bierze ta moc? – Wiedźma znów wygięła usta w nieprzyjemnym grymasie.

– Ja… – Mel się zawahała. – Tak, dochodzę do tego.

– Jasne, dochodzisz – odparła znudzonym tonem Astrin. – W każdym razie nie musi ci to zajmować wielu miesięcy. Mogę ci wszystko wytłumaczyć, o ile tylko dasz mi wejść. – Obejrzała się za siebie. – To wymaga dłuższej rozmowy. Tutaj ktoś mógłby nas usłyszeć.

– Nie mam zamiaru dłużej dla was pracować – wycedziła Mel. – Dla twojego mistrza i tamtego czegoś.

– Kiedy ja wcale cię o to nie proszę. Wręcz przeciwnie – zapewniła Astrin i korzystając z tego, że dziewczyna rozchyliła usta w zdumieniu, zapytała ponownie: – To jak? Mogę wejść?

Wargi Mel drgnęły, jakby chciała przekląć, cofnęła jednak rękę z framugi. Uznała, że Astrin faktycznie mogła mieć dla niej ważne informacje, a nawet jeśli znajdą się wśród nich kłamstwa, warto było jej wysłuchać.

– Właź, tylko bądź cicho.

Wdychanie przez te kilka chwil chłodnego wieczornego powietrza wyczuliło nos Mel na zatęchły pijacki odór unoszący się w domu. Poczuła, jak ze wstydu żołądek podchodzi jej do gardła. Mimo to w żaden sposób nie skomentowała smrodu w salonie. Astrin o nic nie pytała do momentu, gdy przechodząc obok kanapy, zahaczyła nogą o leżącą obok butelkę po piwie. Szkło z brzękiem potoczyło się po podłodze. Dopiero wtedy oczy czarownicy spoczęły na kanapie.

– A ta…? – zaczęła.

– Nie twoja sprawa – syknęła Mel. – Mówiłam ci, żebyś była cicho.

Nieprzytomna matka leżała z ręką opadającą na dywan pokryty okruchami po chipsach. O tym, że wciąż żyła, świadczyło ciche pochrapywanie. W tle dudnił telewizor, nastawiony na kanał z marnym reality show.

Prowadząc Astrin po skrzypiących schodach, Mel doznała pewnej ulgi. Cieszyła się, że to właśnie wiedźma zapukała do drzwi, a nie ktoś z jej szkolnych znajomych. Przed nimi musiałaby się tłumaczyć, szukać usprawiedliwień dla pijanej matki, a w przypadku tego gościa problem nie istniał.

– Wchodź – powiedziała, otwierając przed nią drzwi swojego pokoju, i zapaliła światło.

Dawniej, gdy Mel nie uprawiała jeszcze magii, nie dbała o porządek. Matki to nie obchodziło, a ona sama wracała tu tylko na noc, i to nie zawsze. Teraz jednak pokój był wysprzątany. Ubrania niemieszczące się w szafie leżały spakowane w kartonowych pudłach, kosmetyki, płyty i laptop – na biurku, a pod oknem ustawiony był niewielki stolik przykryty czarną płachtą. Pod nią znajdowały się magiczne narzędzia; to magia była powodem porządku.

Mel obróciła fotel plecami do biurka, usiadła, a Astrin wskazała łóżko.

– No więc? – Wbiła ostre spojrzenie w wiedźmę, która nawet tutaj nie zdjęła okularów.

Nim czarownica odpowiedziała, rozejrzała się po pokoju, próbując zbadać jego magiczną aurę. Nie można było powiedzieć, by powietrze aż się skrzyło, ale z pewnością wyczuwało się tu pewną zmianę, właściwą miejscom, w których wznieca się moc.

– Porozmawiajmy najpierw o twoich zdolnościach – zaproponowała wreszcie. – Mówiłaś, że dysponujesz nowymi mocami.

– Moja magia się rozwinęła – przyznała Mel. Chciała, by te słowa zabrzmiały po części jak ostrzeżenie.

– Jak się to objawia?

– No… Na różne sposoby.

– Przypuszczam, że to dość dziwne sposoby.

Mel trudno było teraz wytrzymać niemal napastliwe spojrzenie wiedźmy. Astrin była empatką – wiedziała, jak sprawić, by każdy się przed nią otworzył. Miała także rację. Moc młodej czarownicy rzeczywiście przejawiała się na nietypowe sposoby. Gęstniała w mgnieniu oka, a potem wylewała się z niej niczym lawa, rozgrzewając aurę. Rzeczy działy się same. Gdy bardzo się na czymś skupiała, przedmioty wokół zaczynały lewitować, a kilka razy podczas kłótni z matką Mel samym krzykiem sprawiała, że butelki w jej dłoniach pękały. Nie robiła tego wszystkiego świadomie. Coraz więcej czytała, próbując nauczyć się samokontroli, niestety żadne ćwiczenia nie pomagały.

Najgorsza była jednak złość. Mel sama nie umiała wytłumaczyć, skąd się brała. Narastała w niej, dając niemal fizyczne odczucie, zupełnie jakby w jej ciele zamieszkało coś mrocznego, co próbowało wydostać się na powierzchnię.

Jej oczy spotkały się z uwięzionym za ciemnymi szkłami spojrzeniem Astrin. Nie chciała jej o tym mówić. Musiała oczyścić umysł, by wiedźma nie domyśliła się sama.

– Chcesz rozmawiać o mnie? – zadrwiła. – Chwilę temu mówiłaś, że przyszłaś z czymś zupełnie innym.

– I dodałam, że ta sprawa dotyczy również ciebie. I twojej mocy.

– Nie jestem już tak naiwna. Możesz wracać do swojego mistrza i powiedzieć mu…

– Już ci mówiłam – przerwała jej Astrin – że nie przychodzę w jego imieniu. Zresztą to byłoby niemożliwe. Ruben nie żyje.

Te słowa poraziły Mel. Cisza, która po nich nastąpiła, wkradła się do jej wnętrza, a po chwili w uszach odezwał się szum, jak gdyby wiedźma zdzieliła ją czymś ciężkim.

– C… co? – wyjąkała. Nienawidziła mistrza po tym, co jej zrobił, mimo to jego śmierć ją obeszła. – Jak to?

Astrin zaczęła się plątać.

– Cóż… on… to było… No dobra – westchnęła w końcu. – Sama go zabiłam.

Mel gwałtownie zerwała się z fotela.

– Jesteś morderczynią! – zawołała w panice. – Powinnaś siedzieć!

Wiedźma nie wyglądała na przejętą.

– Bez przesady – odparła lekko. – Nikogo to nie zainteresuje. Nawet jeśli doniesiesz na mnie na policję, uznają, że zmyślasz. Ruben już dawno temu wycofał się ze świata ludzi, niewiele czarownic wiedziało o jego istnieniu. Zresztą… czyżby ci na nim zależało?

Mel z niedowierzaniem pokręciła głową.

– Nie, ale nie przyszłoby mi do głowy, by go zabić.

– Więc? Przecież nie ty to zrobiłaś. Posłuchaj! – Astrin zabrzmiała teraz, jakby chciała się wytłumaczyć, choć nie okazała żadnej skruchy. – Nie działałam sama. To było częścią planu sporządzonego dawno temu. To, co wiesz o Rubenie, to jeszcze nic w porównaniu z innymi strasznymi rzeczami, jakich się dopuścił. Wierz mi, że działałam dla dobra całej Społeczności.

Po raz pierwszy, odkąd się znały, Mel wyczuła w jej głosie pewną zmianę. Wiedźma nie kłamała – było to tak samo jasne jak to, że tu przed nią siedziała. A jednak obie te rzeczy wydawały się niewiarygodne.

Dziewczyna spuściła nieco z tonu. Jeśli miała się czegoś dowiedzieć, to właśnie teraz.

– Więc on miał na imię Ruben? – Usiadła z powrotem w fotelu. Nie znała imienia mistrza, a teraz, gdy już czarownica je wyjawiła, on sam wydał jej się bardziej ludzki, zwyczajny. – Dlaczego go zdradziłaś?

– Nie zdradziłam go – odparła spokojnie Astrin. – Nigdy nie stałam po jego stronie.

– Nie rozumiem.

Wiedźma przygryzła wargę.

– Jak by ci to najprościej… Okej, powiedzmy tak: są dwie organizacje, jedna tak jakby dobra, a druga zła. A magia jest jak… Jak sztylet, jak athame, rozumiesz? Można przeciąć nim krępujące cię więzy, ale można też kogoś zamordować. I teraz: do magii ciągną dwa rodzaje ludzi.

Astrin nie była najlepsza w wyjaśnianiu rzeczy. Pewne sprawy wydawały jej się po prostu zbyt oczywiste. Na szczęście Mel zwolniła ją z obowiązku tłumaczenia.

– Możesz sobie darować wstęp – powiedziała. – Wiem, co to magia, i znam jej zastosowanie. O co chodzi z tymi organizacjami?

– No tak – zreflektowała się Astrin. – Słyszałaś już kiedyś o Społeczności?

– Coś tam czytałam – mruknęła lekceważąco Mel. – Wiedźmy i czarownicy pracujący w instytucjach nieprzynależących, by ukryć działanie magii.

– Mniej więcej. Oczywiście zadania Społeczności mają o wiele szerszy zasięg, ale to teraz nieistotne. W każdym razie ja pracuję właśnie dla Społeczności. – Wiedźma się zawahała. – Ale musisz mi obiecać, że nikomu nie powtórzysz tego, co ci powiem.

– Niczego nie muszę ci obiecywać – obruszyła się Mel.

– Zrozum – odparła z naciskiem Astrin. – Te sprawy są naprawdę tajne. Nawet w Społeczności nie wszyscy o nich wiedzą. Dla ciebie robię wyjątek, bo nie mam innego wyboru. Moc, która w tobie zamieszkała, jest bardzo niebezpieczna i może cię opętać. Tak, mówię to z pełną powagą. – Pokręciła głową, widząc zdumienie na twarzy Mel. – Chyba nie sądzisz, że wszystko, co się wokół ciebie dzieje, jest naturalne? Możesz sobie być wiedźmą, ale bardzo rzadko u kogoś, kto nie urodził się w magicznej rodzinie, moc przejawia się w podobny sposób. I w tym wieku. Dlatego musisz zachować dyskrecję. Tu chodzi także o ciebie.

Jeśli w ten sposób Astrin chciała wzbudzić w Mel strach, to jej się udało, nawet jeśli dziewczyna starała się nie dać tego po sobie poznać.

– No dobrze – powiedziała. – Więc o co biega z tymi organizacjami?

– Cóż, w świecie magicznym istnieje pewien klejnot, który od wieków dzielił wiedźmy. Nazywamy go kamieniem Danu i to właśnie od niego pochodziła nazwa zakonu Rubena.

– Szmaragdowy Klejnot…

– Dokładnie. Podstawowym celem zakonu było znalezienie tego kamienia. Większość wiedźm uważa jego istnienie za mit, co wychodzi wszystkim na dobre, bo w przeciwnym wypadku zbyt wiele osób chciałoby go pozyskać. Nawet ci, którzy wiedzą, że kamień jest czymś rzeczywistym, mają o nim niewiele informacji. Pewne jest, że to przedmiot o niezwykłej, wręcz niewyobrażalnej mocy.

– I właśnie ty chcesz go zdobyć, tak? – spytała Mel. – By go zbadać lub użyć?

– Nie! – zawołała Astrin niemal z oburzeniem. – W żadnym wypadku. Wówczas niczym bym się nie różniła od Rubena. Moim celem, podobnie jak celem moich… przyjaciół, jest sprawienie, by zakon nigdy nie dostał kamienia. Ostatnim razem, gdy wpadł w łapy istoty, którą kierowała chęć posiadania klejnotu, doszło do wielkiego kataklizmu. Właśnie wtedy nastąpiło rozłączenie świata ludzi z Jaarem.

– Czytałam o rozłączeniu, ale myślałam, że jego powód nie jest znany.

– Bo nie jest. To znaczy: nigdy nie został podany do wiadomości publicznej. Zna go tylko garstka najważniejszych przedstawicieli Społeczności. No i teraz jeszcze ty.

Mel, może niesłusznie, uznała te słowa za rodzaj pułapki. Doszła do wniosku, że Astrin próbuje sprawić, by poczuła się ważna. Takie same sztuczki stosował mistrz, ale dziś nie była tak głupia, by dać się nabrać.

– Chyba nie zdobyli tego kamienia, prawda? – odparła z udawaną obojętnością. – W każdym razie nie słyszałam ostatnio o żadnych kataklizmach.

– Nie zdobyli klejnotu, bo ma go już ktoś inny.

– Kto?

– Od niemal dwustu lat nikt nie miał pojęcia, gdzie on się znajduje. Dopiero niespełna rok temu zmienił swoje mieszkanie, jak to nazywamy. Zagnieździł się w kimś.

– W porządku, ale w kim? – Mel mało obchodziło to, w jaki sposób kamień mógł się w kimkolwiek zagnieździć. W końcu to była magia. Przeszło jej przez głowę, że może ona sama została jego właścicielką. To by wiele wyjaśniało, na przykład powód, dla którego mistrz tak o nią zabiegał.

– W kim? – powtórzyła Astrin. – W Kate Hallander, twojej przyjaciółce.

Mel zaklęła.

– Co? Przecież…

– Wiem to na pewno. Właśnie dlatego Ruben chciał, żebyś przyniosła mu kosmyk jej włosów. I dlatego ciebie obrał sobie za ofiarę.

A więc to tak – pomyślała Mel. Znów wszystko kręciło się wokół Hallander!

– Ale jej teraz nie ma – oznajmiła chłodno. – Zniknęła półtora miesiąca temu. Może zakon ją dopadł?

Jeśli tak właśnie było, Mel chyba nie czułaby żalu. W końcu Kate miała ten dar, magię, którym się z nią nie podzieliła. Nie była więc jej przyjaciółką.

– Jest bezpieczna – powiedziała Astrin. – Przynajmniej na razie. Ale martwi mnie to, że jej włosy, cząstka jej samej, a pośrednio także mocy kamienia, jest teraz w istocie będącej naszym największym wrogiem.

Mel się wzdrygnęła. Dobrze wiedziała, o kim mówiła Astrin. Martwe, wyschnięte ciało, które ożywiło się, zasilone jej własną krwią, wciąż prześladowało jej sny. Nie chciała o nim myśleć, próbowała zapomnieć, jednak im bardziej się starała, tym częściej wracał do niej jego widok.

– Tamta istota… – odezwała się znów Astrin. – To właśnie ona wykradła kamień po raz pierwszy.

– Przecież mówiłaś, że została ukarana! – zawołała przerażona Mel.

– Owszem, ale nie można jej zabić. Wielki Pan, jak nazywają go członkowie zakonu, nie jest człowiekiem. Został przeklęty, zapomniany na pewien czas, ale nie dało się go całkowicie unicestwić. Nie jest ucieleśnieniem całej magii, jak twierdził Ruben, który ostatecznie sam w niego zwątpił. Ale dysponuje potężną mocą, i to właśnie z tego powodu dziś cię odwiedziłam.

Mel nie chciała o tym słyszeć. Nie chciała mieć już nic wspólnego z tamtą istotą.

– Przecież to nie ja jestem z nim połączona! – zaprotestowała, a jej oczy rozszerzyły się ze strachu. – To włosy Kate połknął i to ona ma kamień!

– To prawda – przyznała wiedźma. – Ale ty, właśnie ty, również jesteś z nim połączona. Połączona poprzez krew.

Mel zacisnęła dłonie na poręczach fotela tak mocno, że aż pobielały jej palce. To, co mówiła Astrin, się zgadzało, ale…

– Ruben celowo cię do siebie ściągnął. Chciał wykorzystać krew kogoś niedoświadczonego, w razie gdyby jego własna lub innego członka zakonu okazała się zbyt silna dla osłabionego władcy. Zależało mu na świeżej, ale jednak podsyconej magią. Takiej jak twoja.

Fotel zatrzeszczał, gdy Mel zerwała się znów na równe nogi. Twarz jej poczerwieniała.

– A ty o wszystkim wiedziałaś! – zawołała. – Znałaś jego plany i nie powstrzymałaś go! Jesteś idiotką! Niby nie stałaś po jego stronie, ale zobacz, co mi zrobiłaś! Jestem połączona z tym ohydztwem!

Astrin również wstała i chwyciła Mel za ramiona. Aury obu zalśniły i po chwili dziewczyna zrobiła się dziwnie spokojna.

– Rozumiesz już, co z tobą robi jego moc? – spytała czarownica, patrząc jej prosto w oczy. Przez chwilę Mel widziała za jej ciemnymi szkłami zatroskane spojrzenie. – Właśnie w ten sposób się w tobie odzywa, poprzez gniew. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby to on wsączył swoją krew w ciebie.

– To moja własna złość – odparła Mel zimno. Mimo tego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyzbyła się wściekłości, choć wciąż była zła, że Astrin nie przestrzegła jej przed mistrzem.

– Usiądź – poprosiła wiedźma i gdy obie ponownie zajęły miejsca, zaczęła tłumaczyć: – Mówisz, że go nie powstrzymałam, ale przecież próbowałam to zrobić. Sądzisz, że dlaczego byłam dla ciebie tak oschła, a po twojej pierwszej wizycie w Świątyni Pierwotnego Światła zabroniłam ci tam przychodzić? Ty odebrałaś to jako próbę pozbycia się rywalki, a w rzeczywistości próbowałam cię ochronić. Nie mogłam działać bezpośrednio, gdy patrzył na mnie Ruben. Wtedy było znacznie więcej ważniejszych spraw.

Mel założyła ręce na piersiach. Teraz, gdy czuła się tak podle, trudno było jej pogodzić się z faktem, że pewne sprawy mogły liczyć się bardziej od jej uczuć.

– I czego ode mnie chcesz? – mruknęła.

Kolejne słowa Astrin wypowiedziała bardzo spokojnie, jakby w obawie przed kolejnym wybuchem.

– To, że Wielki Pan nosi w sobie twoją krew, daje ci pewną przewagę. Wiesz już, jak działają połączenia między ferami i czarownicami. Pozwalają im się wyczuwać i przywoływać nawzajem, dzielić magiczną ścieżkę. Nie chciałabym, żebyś ty dzieliła tę ścieżkę z Wielkim Panem, ale dzięki waszemu połączeniu jesteś w stanie wnikać w jego umysł, a więc także poznać jego myśli i plany.

– Żartujesz? – Mel prychnęła. – Nie mam z nim żadnych szans. Jest ode mnie o wiele potężniejszy.

Wiedźma, nie wiedzieć czemu, uśmiechnęła się.

– Potęga bywa największą słabością, jeśli nie masz w sobie pokory. Wielki Pan nie jest głupi. Wie, że istnieją siły większe od niego, ale ponieważ całą uwagę poświęca temu, by im dorównać, zapomina o tych, które pozornie wydają się słabsze.

– Masz na myśli to, że jeśli spróbuję wniknąć w jego myśli, nie zorientuje się?

– Tego nie mogę obiecać – oznajmiła Astrin poważnie. – Przeciwnie. Jestem pewna, że w końcu się dowie, ale nim to nastąpi, będzie szukał intruza w innych miejscach, pozostawiając nam mnóstwo czasu na działanie. Jeśli nam się uda, zdołamy poznać go na tyle, by wiedzieć, jak z nim walczyć. Potrzebujemy tylko jednej rzeczy.

Umysł Mel natychmiast zaczął jej podsuwać wizje potężnych narzędzi magicznych. Niezniszczalne athame? Różdżka, którą można by przywołać cokolwiek się zapragnęło? A może jakaś inna broń, o której dotąd nie słyszano?

– Co to za przedmiot? – spytała.

– To żaden przedmiot – odparła Astrin. – Chodzi o jego imię.

– Imię? – Mel z niedowierzaniem uniosła brwi.

– Jedno z najstarszych magicznych praw głosi, że kto pozna czyjeś prawdziwe imię, zyska władzę nad tym, kto je nosi. Dziś większość czarownic o to nie dba. Tylko nieliczni posiadają sekretne imiona. Wielki Pan wciąż utrzymuje swoje w tajemnicy.

– Od tak wielu lat? – zdziwiła się Mel.

– Nie do końca. Jego imię nie zawsze było tajemnicą. Dopiero gdy próbował wykraść kamień, przeklęto je tak, by zostało na zawsze zapomniane i nikt nie mógł użyć go do obudzenia władcy.

Dziewczyna głęboko się nad czymś zastanawiała.

– I chcesz, żebym pomogła ci poznać to imię, tak? – spytała. – Chcesz zdobyć przewagę nad tym obrzydlistwem?

– Nie ja – poprawiła ją Astrin. – To kluczowe dla przetrwania Jaaru, a właściwie całego świata, jaki znamy. Świat ludzi wywodzi się z Jaaru i bez niego długo nie przetrwa. – Wyraźnie się zmartwiła. – Muszę cię jednak ostrzec, że poznanie imienia starego władcy nie będzie łatwe. By tego dokonać, będziesz musiała nauczyć się specyficznej formy projekcji astralnej, doskonale opanować umysł, wiedzieć, jak zachować zimną krew i dyskrecję. W każdej chwili plan może zawieść.

Mel uciszyła wiedźmę uniesieniem ręki. Myśli krążyły jej po głowie w przyspieszonym tempie. Wiedziała tylko tyle, że chciała doskonalić się w magii. A jeśli czeka ją coś niebezpiecznego, to czy miała cokolwiek do stracenia? Nie żałowała życia, które pozostawiła, teraz zaś trafiła jej się szansa na osiągnięcie potęgi i uznania, jakich od dawna pragnęła.

– W takim razie – powiedziała całkiem przytomnym głosem – zgoda.

Astrin się uśmiechnęła.

– Zacznijmy od razu – zaproponowała.

Wielki Pan czuł się w swoim ciele jak w więzieniu. Jego umysł i duch mogły już po nim wędrować, ale wciąż natrafiały na ściany, twarde i śliskie, jakby tę fizyczną powłokę stworzono z niemożliwego do roztopienia wosku. Za każdym razem, gdy próbował się poruszyć, czuł, jak magiczne impulsy wypływają ze wszystkich zakamarków ciała, by spotkać się w jednym miejscu, zderzyć i rozproszyć.

Tej nocy miał jednak zamiar wytrwać w swoich próbach aż do skutku. Jeszcze raz skupił moce. Przyspieszały, biegnąc ku sercu, zbierały się tam i wybuchały, pozostawiając po sobie jedynie gasnące iskry. Spróbował więc znowu. Siły ponownie zaczęły wędrówkę, od palców rąk i nóg, z czubka głowy, aż do klatki piersiowej i – wstrząs – znów się rozpierzchły. Nic. Zatem jeszcze raz. W żyłach gotowała się krew, ciarki na skórze były niczym kolonie gryzących, wściekłych owadów, pory ciała zwężały się i rozszerzały, i…

Tak, udało się!

Wstał.

Gdy podniósł się z tronu, z jego ust dobył się okrzyk bólu. Kolejna fala cierpienia przyszła, gdy zmusił ciało do wyprostowania się, a potem zmagał się z każdym krokiem, schodząc z niewielkiego podniesienia, na którym umieszczono jego tron. Ból próbował kazać mu się schylić, ale władca tego nie zrobił. Pochylanie się stanowiło oznakę słabości. Kroczył dumnie przed siebie, celebrując cierpienie, bo przecież świadczyło o tym, że znów czuł, znów żył.

Zaraz zlecą się tu ci głupcy – pomyślał. Z pewnością usłyszeli jego krzyk i teraz znów będzie musiał znosić ich uciążliwą obecność. Ale to nie miało już znaczenia. Spojrzał na pokryte malowidłami ściany Pomarańczowej Świątyni.

Tak, dopiero teraz w pełni się odrodził.

Rozdział 3

Rok i jeden dzień

Kate Hallander wpatrywała się w roztaczający się przed jej oczami mrok. Migotały w nim światła gwiazd, które tutaj, w ciemnej krainie Tir-na-Nog, widać było o wiele wyraźniej niż w świecie ludzi. Fale Ognistej Rzeki, opływającej stolicę, wznosiły się z pluskiem, gdy tirnańscy żeglarze wykonywali wśród nich swoje niespokojne manewry. Rzeka nie była naprawdę pełna ognia – to czerwone, jaśniejące wody nadawały jej wygląd lawy.

Kate nie mogła uwierzyć, że przebywała w Cienistej Krainie już ponad miesiąc. Wciąż nie była w stanie pogodzić się z wydarzeniami, które do tego doprowadziły. Do Tir-na-Nog przywiodła ją kręta ścieżka, pełna znaczeń czekających na odkrycie.

– Wszystko w porządku? – Usłyszała za plecami aksamitny głos. Odwróciła się, by posłać uśmiech Thurisaz.

– Jasne – odparła, zdając sobie sprawę, że wcale na to nie wyglądało. Już od kilku minut stała bowiem przy niewielkim krzaku, bawiąc się oplecioną wokół niego czerwoną wstęgą. Sama go przystroiła. Wraz z władczynią przygotowywała pałacowe tereny do Święta Lata.

– Skończyłam – oznajmiła królowa, oddalając się o kilka kroków od drzewa, na którym zawiesiła srebrne amulety. Potem sięgnęła po swoją różdżkę w kształcie węża i wykonała kolisty ruch. Wszystkie rozwieszone wokół ozdoby zajaśniały barwami tęczy. Kilka kręcących się obok ferów wlepiło w nie zachwycone spojrzenia.

– Chyba całkiem nieźle nam poszło – uznała Thurisaz, po czym machnęła różdżką w przeciwną stronę, sprawiając, że światła zgasły, a wokół ponownie zapanował mrok. – Teraz możesz mi powiedzieć, co cię trapi.

Utkwiła w Kate pełne oczekiwania spojrzenie, ale ona nie miała ochoty dzielić się z nią swoimi rozterkami.

– Przyglądałam się tylko żeglarzom – odparła. – Zastanawiam się, czy wykonują zwyczajowe ćwiczenia, czy też przygotowujecie się na… inne okoliczności.

Celowo nie użyła słowa „wojna”, choć to właśnie ono wisiało w powietrzu.

Thurisaz westchnęła.

– Cóż, nie będę cię oszukiwać. W każdej chwili spodziewamy się ataków, z różnych stron.

Królowa wyraźnie posmutniała. Z ich wcześniejszych rozmów Kate dowiedziała się wiele o zagrożeniach, jakie czaiły się za bramami Cienistej Krainy, a może nawet wewnątrz niej. Zaledwie przed trzema miesiącami widziano tu czterech jeźdźców; zdawali się nie mieć twarzy i w jakiś tajemniczy sposób nęcili Tirnan, by przyłączyli się do ich pochodu. Nikt nie wiedział, kim byli, dokąd zmierzali ani co się z nimi stało.

Nie było to jedynym zmartwieniem Thurisaz. Wszyscy wiedzieli, że konflikt między Tir-na-Nog a drugą krainą zamieszkaną przez fery, Elphame, urósł już do takich rozmiarów, że starcie było nieuniknione.

– Nie mówmy o tym – poprosiła władczyni, gdy tuż nad ich głowami przeleciały dwie wielkie, trzepoczące skrzydłami ważki. – Chciałam porozmawiać o czymś innym.

Położyła rękę na plecach Kate i zaczęła prowadzić ją w stronę Domu Przodków, tirnańskiego pałacu. Z daleka wyglądały jak matka z dzieckiem, bo Thurisaz – jak większość ferów – sięgała przeciętnemu człowiekowi zaledwie do piersi.

Minęły stojących u drzwi strażników.

– O czym chcesz porozmawiać? – Ton Kate stał się nieco podejrzliwy.

– O tobie – odparła z uśmiechem królowa i zamknęła za nimi drzwi. Pogrążyły się teraz w całkowitej ciszy. Ściany pałacu tłumiły okrzyki żeglarzy, a atmosferę wewnątrz tworzyły spokój i magia.

– O mnie? – zdziwiła się Kate.

Thurisaz ruszyła przed siebie, prowadząc młodą wiedźmę wzdłuż sali wejściowej. Rozświetlały ją awernalie, niewielkie istoty o ciałach przypominających płomienie. Część z nich latała gromadami, inne usiadły na pniu Drzewa Wzroku, którego korzenie sięgały głęboko pod podwaliny pałacu, a konary wznosiły się nad jego dach. Kate wiedziała, że Drzewo jest święte, ale nigdy jeszcze nie zaproszono jej, by obejrzała jego koronę.

– Chciałabym porozmawiać o twojej magii – oznajmiła królowa, zmierzając ku tronowi. Przyglądała się bacznie swojej towarzyszce, która próbowała z jej twarzy wyczytać ukryte zamiary. Mimo że spędzały ze sobą wiele czasu, Kate nie była pewna, czy może ufać władczyni. Wprawdzie Thurisaz podzieliła się z nią wieloma sekretami, jednak sporo wciąż zachowywała dla siebie.

– Pamiętasz, od jak dawna uprawiasz rzemiosło czarownic? – spytała władczyni.

– Przecież idzie mi całkiem dobrze! – Kate natychmiast zaczęła się bronić, przełączając się na tryb nastoletniej wiedźmy, którego zwykle używała w rozmowach z ciotką Hilleną. Na moment zapomniała, że teraz miała być już całkiem dorosła. Odchrząknęła i poprawiła się: – Czuję się coraz silniejsza.

– Wiesz, że Cienista Kraina kryje w sobie wiele tajemnic. – Królowa nagle zmieniła temat. A może wcale tego nie zrobiła?

– Owszem…

– Wiele magicznych tajemnic.

– Oczywiście. Wiem, że posługujecie się bardzo starą magią.

– Ale jeszcze nie w pełni jej zaznałaś.

Zagadkowy ton Thurisaz sprawiał, że nie było wiadomo, jak traktować jej słowa. Miały być obietnicą czy groźbą?

– Cóż, mam w sobie moc, która wymaga głębszego poznania, żebym mogła jej w pełni użyć. – Kate rozważnie dobierała słowa. Nie znosiła podnoszenia argumentu kamienia, ale skoro już miały się licytować na magiczną siłę…

Thurisaz szczerze się roześmiała.

– Chyba mnie nie zrozumiałaś! – zawołała. – Mam na myśli to, że niedługo minie rok, odkąd zostałaś wiedźmą. Rok i jeden dzień.

Kate zmarszczyła czoło. Nie była pewna, co właściwie miał oznaczać ten jeden dzień. Dodatkowe święto, specjalną pełnię?

– Nie dziwi mnie, że nie słyszałaś o tej tradycji – oznajmiła władczyni. – W waszym świecie wiedźmy już jej nie praktykują. Dawniej była dość powszechna. Chodzi o proces nauki: przez pierwszy rok i jeden dzień wiedźma uczy się wszystkiego o zewnętrznej stronie magii, o narzędziach i świętach, zwykle pod okiem mistrza lub mistrzyni. Po tym czasie opuszcza nauczyciela, by sama odkrywać swą moc, tę własną, pochodzącą z jej wnętrza. Ten obyczaj ma swoje źródło w legendzie o kotle Danu. Znasz ją?

– Nie…

– Tak też sądziłam.

Kate miała wrażenie, że Thurisaz zaczęła traktować ją z pobłażaniem.

– Z moim ferem skupiliśmy się na bardziej praktycznej stronie magii – oświadczyła więc nieco urażonym tonem. – Nie obchodziły nas legendy.

Nie do końca było to prawdą. Stare podania były ważne, Kate o tym wiedziała. Kamień Danu też obrósł legendą, lecz istniał naprawdę.

– Opowieści są trochę jak sny – powiedziała Thurisaz. – Można podobnie się im przyglądać, badać je i czytać ukryte znaczenia. – W miarę jak mówiła, jej głos robił się coraz bardziej monotonny. – Legenda o kotle głosi, że pewnego dnia Danu postanowiła uwarzyć eliksir mądrości. Włożyła w niego całą wiedzę ze wszystkich stron świata, a także mądrość nieba i ziemi, poprosiła najznamienitszych mędrców, by wyszeptali swoje nauki nad wywarem, wypowiedziała zaklęcie, a potem zaczęła mieszać.

Władczyni zatrzymała się na chwilę i uśmiechnęła w kierunku pnia Drzewa Wzroku. Jej twarz rozmarzyła się. Delikatnie zdmuchnęła osiadłą na jej dłoni awernalię, po czym ciągnęła:

– Danu mieszała w nim przez rok i jeden dzień. Nim jednak ktokolwiek zdołał się napić mikstury, głupi sługa Danu, niosąc jej kolację, zahaczył o kocioł i eliksir rozlał się na ziemię w miejscu, gdzie wszystkie fery żyły zgodnie jeszcze przed rozłamem. Od tego czasu fery i ich wiedźmy na nowo próbują wydobyć eliksir z ziemi. Dlatego czasem czarostwo nazywa się nauką ziemi.

Awernalie zatrzepotały skrzydełkami nad głową Kate. Spojrzenie i głos Thurisaz znów stały się całkowicie trzeźwe.

– Możesz nazwać moje słowa bajką. Nie ma to znaczenia. W tym wszystkim chodzi tylko o to, że nim adeptka, początkująca wiedźma, stanie się prawdziwą wiedźmą, musi minąć trochę czasu. Rok to wystarczająco, by nauczyć się podstaw, choć dziś proces przebiega różnie. Ty nauczyłaś się już bardzo wiele, nadeszła więc pora, byś weszła na kolejny… poziom.

– Kolejny poziom?

– Chyba można to tak nazwać.

Dopiero po chwili wpatrywania się w Thurisaz Kate zdała sobie sprawę, że królowa oczekuje od niej odpowiedzi.

– No tak, chyba można.

– Uznaliśmy, że potrzeba ci nauczyciela – oznajmiła władczyni. – Mimo że mówimy o magii wewnętrznej, mentor może się okazać nieoceniony. Do tej roli wybraliśmy Connlę, syna Cuchulaina, który, jak być może pamiętasz, jest głową rodu Agla.

– Wybraliście? Kto wybrał?

– Naturalnie mam na myśli dwanaście rodów. Wiesz, że zależy nam na twoim rozwoju.

– Albo na moim kamieniu – odparła Kate, nawet nie starając się ukryć irytacji. Dość już miała tego, że osoby, których nawet nie znała, podejmowały za nią decyzje. Przywykła do tego, że kamień Danu obchodził ich bardziej niż ona sama, ale powinni sobie wreszcie uświadomić, że należy go przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza. A ten inwentarz wolał myśleć sam za siebie.

– Bez ciebie nie byłoby tu kamienia – stwierdziła Thurisaz. Dobrze, że raczyła to zauważyć. – Przedstawiciele rodów widzą w tobie wielkie błogosławieństwo dla naszej krainy.

Kate nie miała zamiaru rozmawiać teraz o tirnańskich rodach, zwłaszcza że z trudem orientowała się w ich nazwach i funkcjach.

– Jak rozumiem, wasza oferta jest nie do odrzucenia, tak? – spytała cierpko.

– Nie do odrzucenia? – Thurisaz wydawała się teraz naprawdę zdumiona. – Ależ moja droga, sądziłam, że się ucieszysz! Otworzymy przed tobą wrota, które przed większością wiedźm, a nawet ferów, pozostawały zamknięte.

– Cieszę się – mruknęła w odpowiedzi Kate. – To z pewnością ogromny zaszczyt – dodała szybko, choć w rzeczywistości miała więcej powodów do niezadowolenia niż do radości. Wiedza Tirnan mogła jej się przydać, właściwie to dla niej tu została. Nie zmieniało to faktu, że bała się tego, czego zażądają w zamian.

– A ten… Co… – Usiłowała sobie przypomnieć imię syna Cuchulaina.

– Connla – dokończyła za nią Thurisaz.

– Więc on jest biegły w waszej magii, tak?

Królowa przytaknęła.

– Mimo młodego wieku bardzo dobrze ją opanował. Oczywiście wszystkie fery z Tir-na-Nog mają dostęp do naszej magii, ale przedstawiciele Potężnej Dwunastki poświęcają nauce więcej czasu niż pozostali. Connla wśród nich przoduje. Można powiedzieć, że ma w tej dziedzinie szczególny dar.

– Jestem ciekawa, na czym będzie polegać nauka – zaczęła Kate. – Do tej pory…

Nim skończyła, pałacowe drzwi otworzyły się z hukiem. Stanęli w nich dwaj tirnańscy strażnicy, a między nimi jeszcze jeden fer.

– Wybacz, królowo – odezwał się jeden z przybyłych – ale to sprawa niecierpiąca zwłoki.

Fery ruszyły w stronę władczyni. Kate dostrzegła, że ten, który kroczył pośrodku, nie był stąd. Czas spędzony w Tir-na-Nog sprawił, że nauczyła się odróżniać Tirnan od innych przedstawicieli ich rasy. Różnic nie było wiele; Tirnanie mieli zwykle ciemniejszą skórę, a ich ciała zdobiła większa liczba tatuaży. Przybyły fer nie mógł być byle kim. Miał na sobie bogato zdobioną szatę, a na jego szyi błyszczał wielki wisior. W pierwszej chwili Kate uznała, że to pojmany szpieg, ale chyba wtedy musiałby wyglądać niepozornie. Nie była nawet pewna, czy fer był więźniem, bo jego rąk ani nóg nie krępowały żadne kajdany. W dłoni trzymał połyskujący złotem pergamin.

– Bądź pozdrowiona, Thurisaz – powiedział, stanąwszy przed tronem.

Królowa patrzyła na niego tak, jakby się znali.

– Crato – odezwała się. – Co cię do nas sprowadza?

W odpowiedzi dostojny fer rozwinął pergamin i przeczytał:

– Do Thurisaz, Pani Sali Prawdy, Powierniczki Mądrości Drzewa, Królowej Uzurpatorki Tir-na-Nog, słowa te kieruje Czarna Matka, Córka Ziemi i Niebios, Przyjaciółka Słońca i Władczyni Wszystkich Ferów, Ereshkigal. Zmuszona do działania, wziąwszy zdradę Fione ỳl Maas za obrazę dla całej swej krainy, wyzywam cienisty naród na bitwę. Pokonana odda hołd zwyciężczyni, która odtąd zwać się będzie władczynią obu krain. Niechaj o naszych losach rozstrzygnie walka. Mając jednak na względzie konieczność przygotowania armii, obranie terminu zmagań powierzam Waszemu majestatowi. Podpisano: Wojowniczka Czterech Stron, Nosicielka Pradawnej Magii, królowa Ereshkigal.

Kate miała wrażenie, że w ciszy, jaka zapadła po tych słowach, dał się słyszeć nawet trzepot delikatnych skrzydeł awernalii. Mimo że na twarzy żadnego ze zgromadzonych ferów nie dostrzegła najmniejszej zmiany, atmosfera wyraźnie zgęstniała.

Thurisaz wstała, a z jej ust padło tylko kilka słów:

– A więc będziemy walczyć.

Wypowiedziała je spokojnym, pewnym głosem.

– Co do dnia starcia… – zaczął elphamski fer. Królowa powstrzymała go gestem.

– Wyślę do was poselstwo. Teraz odejdź.

Wysłannik wykonał przed nią ukłon i się odwrócił, po czym strażnicy wyprowadzili go z pałacu. Dopiero wtedy władczyni opadła na tron. Kate badała ją wzrokiem. Chciała wiedzieć, jak bardzo udawany był jej spokój.

– To… – zaczęła.

– Prędzej czy później musiało do tego dojść – przerwała jej królowa. – Liczyliśmy się z tym.

– Bez względu na wszystko, to i tak jest…

– Straszne? – Kąciki ust Thurisaz delikatnie zadrgały. – To nie pierwsza bitwa, jaką stoczymy. W innych okolicznościach bardziej bym się tym przejęła. Wprawdzie nie jesteśmy w najlepszym położeniu, ale nie musimy się bać.

Te słowa szczerze zdumiały Kate.

– Jak to? – spytała, nie rozumiejąc, skąd w Thurisaz tyle pewności siebie. Królowa odparła spokojnie:

– W końcu ty tu jesteś.

Uśmiechnęła się, ponownie wstała i ruszyła w głąb sali, gdzie po chwili zniknęła w jednym z przejść do pałacowych tuneli. Kate stała dalej w miejscu, zastanawiając się nad jej słowami. Nie podążyła za nią, bo nie tylko czuła, że Thurisaz nie chce teraz towarzystwa, ale też wiedziała, że władczyni nic więcej jej nie powie.

Nagle sala i cały pałac wydały jej się przerażające. Sądziła, że już do tego przywykła, ale teraz strach nawiedził ją ponownie. Tyle że tym razem pochodził z niej samej. Rozumiała, co Thurisaz miała na myśli. Z całą pewnością w nadchodzącej bitwie planowała wykorzystać kamień Danu. Po raz kolejny Kate nabrała przekonania, że klejnot stał się dla niej przekleństwem.

– Dosyć – mruknęła do siebie. Nie miała zamiaru tu stać i się zamartwiać. Musiała porozmawiać z jedynymi przyjaciółmi, jacy jej zostali.

Ruszyła przed siebie i sama weszła w jedno z przejść wiodących do podziemi Domu Przodków. Teraz znała pałac już całkiem dobrze – przynajmniej jeśli chodziło o te jego części, które pozwolono jej zobaczyć. Awernalie natychmiast zaczęły krążyć wokół jej głowy, rozświetlając przestrzeń. Nie minęło wiele czasu, nim usłyszała, jak ktoś szepcze jej imię. Zatrzymała się. Znała ten głos.

– Fione? – spytała. – Gdzie jesteś?

Z ciemności panującej na końcu korytarza wyłoniła się ferini o jasnej skórze i lśniących włosach. Jej fiołkowe skrzydła pokrywał srebrzysty materiał stanowiący część sukni.

– Co się stało? – spytała szeptem Fione, gdy stanęła już obok Kate. – Podsłuchiwałam – przyznała się, wyplątując z włosów ruchliwą awernalię – ale nie mogłam podejść za blisko, bo te wścibskie stworzenia by mnie zdradziły.

Zamachnęła się i cisnęła awernalię w ciemność, jednak po chwili wokół jej głowy zatańczyły dwie kolejne.

– Nie teraz – zbyła ją Kate.

– Jak to: nie teraz? – Fione zagrodziła jej drogę.

– Powiedziałam: nie teraz – wycedziła Kate i wyminęła ją.

Nie miała ochoty na rozmowę z ferinią. Bądź co bądź, to ona była sprawczynią całego zamieszania. Gdyby nie jej ucieczka, nie musiałoby dojść do żadnych bitew. Oczywiście postępowaniem Fione kierowała miłość, ale czasem trudno było myśleć o jej uczuciu inaczej niż jak o zwykłej zachciance.

Kate czuła się przede wszystkim oszukana. Jeszcze do niedawna – podobnie jak wiele innych osób – uważała, że ferini została uprowadzona. Wyruszyła nawet w niebezpieczną podróż, by ją uratować. W rezultacie straciła część przyjaciół, rodzinę i najprawdopodobniej także chłopaka, a przy tym dowiedziała się, że w rzeczywistości Fione uciekła z domu, by nie musieć wychodzić za księcia Elphame, a zamiast tego poślubić Ailila, swojego tirnańskiego ukochanego.

Na szczęście przy Kate w Cienistej Krainie zostali jeszcze Lilian i Darrin. Miała więc kogo się poradzić.

W Tir-na-Nog traktowano ich wszystkich tak dobrze, że każde dostało osobną, wielką komnatę. Kate zapukała najpierw do drzwi Lilian. Musiała długo pod nimi czekać, nim ta – całkiem rozespana – wreszcie jej otworzyła.

– Kate? – Dziewczyna mrużyła klejące się oczy. – Co jest?

– Musimy porozmawiać.

– Teraz?

– Oczywiście, że teraz. Inaczej po co bym tu przychodziła? – Ton Kate stał się bardzo kategoryczny, ale w sumie ją to cieszyło. Zbyt często zapominała, że miała być przywódczynią wszystkich Strażników Żywiołów. Z jej winy się rozstali. Gdyby była bardziej stanowcza, nie doszłoby do tego.

Lilian, wyczuwając zmianę w głosie przyjaciółki, posłusznie ruszyła za nią do pokoju Darrina. On oczywiście nie spał. Właściwie to zdawało się, że od czasu, gdy tu zamieszkali, nigdy tego nie robił. Otworzył im w pełnym stroju. Miał na sobie długą czarną szatę, spod której wystawały czubki lśniących butów.

– O co chodzi? – Wyglądał na mocno zaniepokojonego ich późną wizytą. Potargane włosy Lilian zszokowały go jeszcze bardziej.