Szkoła magicznych zwierząt. W ciemnościach - Margit Auer - ebook + audiobook + książka

Szkoła magicznych zwierząt. W ciemnościach ebook i audiobook

Margit Auer

4,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trzecia część popularnej serii. Kiedy Eddie dostaje swoje magiczne zwierzę – zabawną nietoperzycę Eugenię – cała klasa chętnie znalazłaby się na jego miejscu. No, prawie cała. Jedna z dziewczynek w ogóle nie chce magicznego zwierzęcia. Czy zgodzi się na to ich nauczycielka, panna Cornfield? Zbliża się wielka noc czytania książek. Ale dla grupy dzieci wydarzenia przybierają niebezpieczny obrót: zostają uwięzione w podziemiach szkoły. Czy magiczne zwierzęta pomogą im wydostać się z pułapki?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 120

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 20 min

Lektor: Maria Seweryn
Oceny
4,9 (78 ocen)
70
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Promyl

Nie oderwiesz się od lektury

ggtmm.b vcmftmoik. .pl
00
KURCZAK_123

Dobrze spędzony czas

ok
00
UlaiOli

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna zabawa czytać tę książkę
00
aczytab

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa seria książek
00
ceciliamaria

Nie oderwiesz się od lektury

to najlepsza seria, jaką kiedykolwiek czytałam
00

Popularność




Tytuł oryginału:Die Schule der magischen Tiere: Licht aus!
Copyright text and illustrations © 2013 by Carlsen Verlag GmbH, Hamburg, Germany Originally published in the German language by Carlsen Verlag GmbH
Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit Copyright © 2019 for the Polish translation by Agata Janiszewska (under exclusive license to Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.)
Ilustracje: Nina Dulleck
Litografie: Margit Dittes Media, Hamburg
Redakcja: Katarzyna Wiśniewska
Korekta: Paweł Łaniewski
Wykonanie okładki: Monika Drobnik
Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez uprzedniej pisemnej zgody właściciela praw jest zabronione. Informacji udziela Wydawnictwo Debit.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A jeśli ją kopiujesz, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo! Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
ISBN: 978-83-8057-384-0
Wydawnictwo Debit Sp. z o.o. ul. Fitelberga 1 40-588 Katowice tel. 32 782 64 77
Zapraszamy do księgarni internetowej na naszej stronie:www.wydawnictwo-debit.plwww.facebook.com/WydawnictwoDebitwww.instagram.com/wydawnictwodebit
E-wydanie 2019
Konwersja:eLitera s.c.
.

Tom 1: Szkoła magicznych zwierząt

Tom 2: Tajemnica szkolnego podwórka

Tom 3: W ciemnościach

W przygotowaniuTom 4: Odjazd!

.

Ahoj, przygodo!

Szkoła Winterstone

Całkiem normalna szkoła. Całkiem normalna? No, prawie. Kryje się w niej pewna tajemnica...

Panna Cornfield

Nauczycielka w szkole Winterstone. Czasem bywa dość zasadnicza, ale bardzo lubi swoich uczniów. I dobrze wie, który z nich akurat potrzebuje pomocy...

Pan Mortimer Morrison

Właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami, które potrafią mówić. Pan Mortimer też ma swoje magiczne zwierzę: zuchwałą srokę Pinkie.

Autobus pana Morrisona

Pan Morrison jeździ nim po całym świecie i zbiera magiczne zwierzęta.

Leonardo, pręgowiec

Jedno z bardzo wielu gadających zwierząt w sklepie z magicznymi zwierzętami. Jak każde z nich o niczym nie marzy bardziej niż o spotkaniu człowieka, który będzie do niego idealnie pasował.

A to ci szczęściarze! Ida i Benni dostali swoje magiczne zwierzęta jako pierwsi:

Ida i lis Rabbat

Trudno powiedzieć, które z nich jest sprytniejsze. Ida powiedziałaby pewnie, że ona, bo Ida zawsze wszystko wie lepiej.

Benni i żółwica Henrietta

Wszystkowiedząca Henrietta uwielbia nocen przygody. A Benni? Benni też!

A ta szóstka to już najlepsi przyjaciele na dobre i na złe:

Jo i pingwin Juri

Dziewczyny uważają, że Jo jest fajnym chłopakiem. Dba o siebie i rano sporo czasu spędza w łazience. Pingwin Juri kąpie się jeszcze dłużej, szczególnie w stawie obok szkoły...

Czoko i dzikan rzeczny Pepperoni

Nierozłączni jak bliźnięta, zwłaszcza wtedy, gdy w zasięgu wzroku pojawia się czekolada...

Anna-Lena i kameleon Caspar

Z Casparem u boku nieśmiała Anna-Lena przeszła niezwykłą metamorfozę...

Tyle zwierząt, tyle dzieci...Ciekawe kto będzie następny?

Wredna Helena?

Profesorek Maks?

Ciamajda Eddie?

A może bezczelny Silas?

Ach, góry! Mężczyzna w długim szarym płaszczu uniósł swój kapelusz z rondem i wziął głęboki wdech.

– Powinienem robić to częściej – mruknął.

Maszerował od trzech godzin. Wspiął się na szczyt, w schronisku pochłonął ogromną porcję naleśników, wymoczył stopy w ciepłym źródle i porozmawiał ze stadem krów. Tak, tak – ze stadem krów!

Spojrzał każdej z osobna głęboko w oczy.

– Mówisz moim językiem? Chcesz pójść ze mną?

Ale krowy tylko się na niego gapiły i dalej przeżuwały źdźbła trawy. Jak nie, to nie! Na pewno jeszcze dziś odkryje jakieś magiczne zwierzę. Mortimer Morrison był tego tak pewny, że czuł to aż w czubkach palców...

Zapadł wieczór. Pan Morrison zdążył już wrócić na parking i wsiąść do swojego starego autobusu. Wzdychając, opadł na zdezelowany fotel i przekręcił kluczyk w stacyjce. Na szczęście silnik zaskoczył!

Mortimer Morrison westchnął z ulgą. Ostatnio autobus często go zawodził.

Mężczyzna prowadził pojazd krętymi wiejskimi drogami i z wysiłkiem rozglądał się wśród zapadających ciemności.

Wieża starego kościoła... Ciekawe, czy osiedliły się tam sokoły? Spory kawałek lasu.... Może żyją w nim dziki? Pastwisko... A jeśli jeden z kucyków mówi jego językiem? Językiem magicznych zwierząt?

Zatrzymał autobus nieopodal złowieszczych ruin zamku. Kątem oka zarejestrował jakiś ruch. Czarne cienie łopoczące w zapadającym zmierzchu? Nietoperze!

Podrapał sie po głowie z namysłem.

– Coś z tego będzie – powiedział cicho i wysiadł z autobusu.

Faktycznie! Kiedy jeden z nietoperzy znalazł się tuż obok niego, pan Morrison stwierdził, że świetnie go rozumie. Zwierzę nuciło cicho jakąś piosenkę.

– Hej, dobrej nocy i sza, do białego śpij dnia...

– Dobry wieczór! – zawołał do niego przyjaźnie pan Morrison.

Nietoperz gwałtownie nakreślił w powietrzu zygzak.

– Ty mnie rozumiesz? Rozumiesz, co ja mówię? Och, tak strasznie długo czekałam, aż ktoś w końcu zrozumie mój język! Nareszcie! Och, jak piękniaście!

Dzielna nietoperzyca lotem koszącym poszybowała ku ziemi, ale tuż przed zderzeniem wykonała pętlę, wzbiła się z powrotem i utknęła głową w dół na rondzie kapelusza Mortimera Morrisona.

– Hu, hu, hu, jestem tu! – Wiszące do góry nogami zwierzę spojrzało mężczyźnie w oczy. Pan Morrison, chcąc nie chcąc, musiał się roześmiać.

– Przydałby mi się taki wesołek w moim sklepie z magicznymi zwierzętami. Chcesz pójść ze mną?

– Jasna sprawa! – pisnęła nietoperzyca.

Droga powrotna mijała im bardzo szybko. Eugenia, bo tak miała na imię nietoperzyca, opowiadała o życiu w ruinach zamku, a Mortimer Morrison – o swoim sklepie z magicznymi zwierzętami.

Tuż przed wjazdem do dużego miasta światła autobusu zamrugały.

– Och nie, znowu to samo! – jęknął Mortimer Morrison. Silnik zaczął kaszleć, światła reflektorów słabły coraz bardziej i bardziej, aż w końcu całkiem zgasły. Mortimer Morrison kilka razy przekręcił jeszcze kluczyk w stacyjce, ale na próżno. Byli uziemieni.

– No to klops! – jeszcze raz westchnął pan Morrison.

– Co się stało? – spytała Eugenia. Podenerwowana zatrzepotała skrzydłami, unosząc się nad fotelem pasażera. – Stoimy? Co teraz?

Poirytowany właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami zacisnął powieki ze złości.

– Teraz – mruknął, wysiadł z autobusu i zatrzasnął za sobą drzwi – teraz pojedziemy dalej pociągiem.

SMS wysłany z dworca kolejowegoNadawca: Mortimer MorrisonOdbiorca: Mary Cornfield

Cześć Mary, ten starygrat znowu siepopsuł. Jestem 300 km oddomu, jutro rano wsiądę dopierwszego pociągu. Bede dopiero po południu. Prosze, zajrzyj domagicznych zwierząt w sklepie, dobrze? Dzieki, siostruniu, dobranoc. Mortimer.

Był chłodny, jesienny, poniedziałkowy poranek. Dochodziło wpół do ósmej.

Benni stał przy furtce prowadzącej do ogrodu i rozglądał się z zaciekawieniem. Jeszcze nigdy nie był u Eddiego.

– Ale odlot – mruknął pod nosem. Furtka, pomalowana na czerwono, zielono i niebiesko, wisiała krzywo na zawiasach. Skrzynka pocztowa z napisem „Petersen” wprost pękała od nadmiaru ulotek i listów. Żwirowa ścieżka okolona paprociami wiła się przez zdziczały ogród. Dwumetrowej wysokości słoneczniki dawno już przekwitły. W ogrodzie stał wielki niebieski plastikowy koń i gapił się na nich.

W domu panowała kompletna cisza. Czy ktoś tu w ogóle jest?

– On jeszcze pewnie kima – rzuciła mała żółwica wyglądająca z plecaka Benniego. Henrietta była magicznym zwierzęciem Benniego, co znaczyło, że tylko on mógł z nią rozmawiać. Od kiedy spotkali się w klasie panny Cornfield, w zasadzie się nie rozstawali.

Żółwica zachichotała.

– Moim zdaniem pan Morrison powinien przywieźć Eddiemu magicznego koguta, żeby codziennie o siódmej rano budził go pianiem!

Pan Morrison był właścicielem sklepu z magicznymi zwierzętami. Od czasu do czasu odwiedzał klasę panny Cornfield, a wtedy wszyscy uczniowie wstrzymywali oddech: kto tym razem dostanie swoje magiczne zwierzę?

Wszystko zaczęło się od Idy i Benniego. Ida dostała lisa o imieniu Rabbat, a Benni – cudowną żółwicę Henriettę. Benni wiedział, jakie miał szczęście: każdy uczeń z klasy chętnie znalazłby się na jego miejscu. Czy teraz przyjdzie pora na Eddiego? Nauczycielka, panna Cornfield, kazała Benniemu pójść po chłopca. Po śpiocha Eddiego. W zeszłym tygodniu spóźnił się do szkoły aż trzy razy i panna Cornfield uznała, że tak dalej być nie może.

– Masz rację, Henrietto – westchnął Benni. – Eddie potrzebuje koguta. Ale czy w sklepie z magicznymi zwierzętami w ogóle jest kogut?

– Na pewno – powiedziała Henrietta. – Dobra, Benni, wchodzimy do środka.

Benni ostrożnie nacisnął klamkę i podreptał żwirową ścieżką w stronę domu.

Dom Eddiego był pomalowany na żółto, miał zielone okiennice i w pewien sposób kojarzył się Benniemu z Włochami. Gęsty bluszcz porastał całą fasadę. Nad drzwiami wisiał stary czerwony rower bez opon.

– Obudź się, Eddie! – zawołał niepewnie Benni. Po chwili powtórzył odrobinę głośniej: – Hej, Eddie, musimy iść do szkoły!

Zasłona nareszcie się poruszyła i za jedną z szyb ukazała się rozwichrzona czupryna. Okno się otworzyło i wyjrzał z niego zaspany Eddie.

– Szkoła? – mruknął zdezorientowany. – Już idę.

Benni usiadł na kamiennym stopniu, ale natychmiast wstał. Schody były strasznie zimne! Ostry powiew wiatru przeszył wilgotne powietrze.

Benni spojrzał na zegarek. Już za dwadzieścia ósma! Koniec końców obaj się spóźnią!

W tym momencie Eddie wybiegł na dwór. Koszulę miał wyciągniętą ze spodni, sznurowadła ciągnęły się za nim po ziemi, a włosy były tak samo rozczochrane jak przed chwilą.

– Dobra, możemy iść – powiedział i pokiwał Henrietcie. – Hejo, Henrietta.

Benni wskazał ręką plecy Eddiego.

– A twój plecak?

Eddie klepnął się otwartą dłonią w czoło i wbiegł z powrotem do domu.

– I pamiętaj o stroju na wf! – zawołał za nim jeszcze Benni.

Był pewien, że Eddie zapomni połowy zeszytów. Bo z Eddiego była taka ciamajda...

W drodze do szkoły Benni zatrzymał się przed tabliczką z nazwą ulicy. Sekundę później wpadł na niego zaspany Eddie.

– Ups!

Benni zwrócił się do Henrietty:

– Małe ćwiczenie czytania – powiedział, wskazując na tabliczkę.

Żółwica Henrietta, która niejedno widziała w swoim długim życiu, odznaczała się nadzwyczajną pamięcią, ale nie potrafiła czytać. Benni koniecznie chciał ją tego nauczyć.

– Eddie mieszka... zaraz, zaraz ci powiem. – Rozpromieniła się, patrząc na Benniego. – Przy ulicy Mięsnej!

Benni się roześmiał.

– To jest ulica Miejska!

Przyjaciele szli dalej ulicą Kolejową („Kolorową”, jak przeczytała Henrietta), a potem Lipową (Henrietta uznała, że „Lipcową”) i po chwili ich oczom ukazała się szkoła Winterstone – staromodny budynek z dwiema wieżami, po lewej i po prawej stronie.

Przed szkołą stała Anna-Lena i do nich machała. Na jej ramieniu siedział kameleon Caspar.

– Anna-Lena jest jakby odmieniona, od kiedy ma Caspara. Kiedyś zawsze była taka nieśmiała – powiedział Eddie.

– Bo wszystko się zmienia, kiedy człowiek ma swoje magiczne zwierzę – odparł Benni. On też był znacznie szczęśliwszy, od kiedy była z nim Henrietta! Żółwica dodawała mu odwagi, kiedy oblatywał go strach i zawsze była u jego boku.

Klasa liczyła dwadzieścioro czworo uczniów. Pięcioro z nich miało już magicznego towarzysza: on, Ida, Anna-Lena, Jo i Czoko.

Byli prawdziwymi szczęściarzami! Jo, nim dostał pingwina o imieniu Juri, był kompletnym bałwanem, a noszący wełnianą czapeczkę Czoko od samego początku stanowił niezwykle dobraną parę z afrykańską świnką rzeczną o imieniu Pepperoni.

– A ty byś nie chciał mieć magicznego zwierzęcia? – spytał Benni, przytrzymując Eddiemu drzwi. – Mogłoby cię na przykład rano budzić i...

Ale Eddie nic z tego nie usłyszał, bo potknął się o próg.

– Ups! – zawołał, szczerząc zęby do Benniego.

– A ty byś nie chciał – powtórzył Benni, tym razem głośniej – mieć magicznego zwierzęcia?

– Jasne, że bym chciał – zawołał Eddie. – Każdy by chciał. Wyobraź sobie na przykład żyrafę! Ale by było mega!

W tłumie weszli po schodach na pierwsze piętro. Żadne z pozostałych dzieci nie widziało Henrietty wystawiającej głowę z plecaka Benniego. Pan Morrison wszystko im wytłumaczył. Działo się tak, bo większość ludzi po prostu nie zauważa magii, która ich otacza. Są zbyt zajęci, by ją dostrzegać.

Ale aby sekret magicznych zwierząt był naprawdę bezpieczny, pan Morrison wymyślił jeszcze pewną sztuczkę. Na wszelki wypadek zwierzęta zawsze mogły „obrócić się w kamień”. Wyglądały wtedy jak zwykłe pluszaki!

Gdy weszli do klasy, Benni opadł na krzesło i umieścił Henriettę w pudełku po butach, gdzie najbardziej lubiła spędzać przedpołudnia. W obecności panny Cornfield magiczne zwierzęta nie musiały oczywiście udawać pluszaków i każde z nich miało swoje stałe miejsce. Lis Rabbat najczęściej układał się wygodnie pod ławką Idy, kameleon Caspar siedział na blacie obok Anny-Leny, a pingwin Juri lubił się chować za wieszakiem na ubrania.

Świnka Pepperoni, która była właściwie dzikanem rzecznym, biegała wokół, węsząc i próbując wyżebrać tu i ówdzie jakieś jabłko czy batonik. Gdy skończyła obchód, przysiadła na drewnianej podłodze i uważnie śledziła przebieg lekcji. Tak jak wszystkie magiczne zwierzęta rozumiała ludzką mowę.

Kiedy chwilkę przed ósmą panna Cornfield weszła do klasy swoim charakterystycznym zamaszystym krokiem, jej spojrzenie od razu padło na miejsce Eddiego. Gdy zauważyła, że chłopiec siedzi w ławce, na jej twarzy wyraźnie odmalowała się ulga. Kiwnęła ręką w stronę Benniego.

– Dobra robota, dzięki, Benni. A jutro już dasz radę sam, prawda, Eddie?

Eddie jej nie usłyszał, bo głowę wetknął właśnie pod stół w poszukiwaniu gumki do ścierania, która potoczyła się gdzieś po podłodze. Panna Cornfield westchnęła i zaczęła lekcję.

– Wyjmujemy zeszyty do matematyki. Będziemy rozwiązywać zadania.

Eddie, którego czerwona jak burak twarz ledwo co wychynęła spod ławki, znowu się schylił i zaczął grzebać w plecaku. Ale znalazł tam tylko zeszyty do języka angielskiego, przyrody i muzyki.

– Cały Eddie! – zachichotała Henrietta.

Gdyby Eddie porządnie spakował swoje rzeczy, nie miałby teraz przykrej niespodzianki. Mógłby też przeczytać magiczną wiadomość, która właśnie w tej chwili migotała w jednym z zeszytów. A brzmiała ona tak:

Ale ten zeszyt leżał w domu, w pokoju na pierwszym piętrze żółtej wilii w stylu włoskim, na biurku Eddiego. Jaskrawozielone litery wyraźnie odbijały się od okładki: Bądź gotów! Bądź gotów!

Zapalały się i gasły, i tak przez cały czas. Nikt tego nie zauważył.

Eddie nie mógł więc przypuszczać, że odwiedziny pana Mortimera Morrisona na ostatniej lekcji mogą mieć z nim coś wspólnego.

Było piętnaście po dwunastej. Klasa właśnie wróciła z wf-u. Uczniowie z ociąganiem przechodzili przez przeszklony korytarz łączący kompleks nowoczesnych sal gimnastycznych ze starym budynkiem szkoły, gdy nagle Silas rąbnął pięścią w szklane drzwi.

– O, nie! To znowu on! – Wskazał dłonią parking, naśladując ochrypły głos pana Mortimera Morrisona. – Czary-mary, jedno z was otrzyma teraz swojego magicznego karalucha...

Helena zawtórowała mu natychmiast. Do drwin z właściciela sklepu z magicznymi zwierzętami była zawsze pierwsza w kolejce.

– Ojej, pan Morrison! W kapeluszu z rondem i szarym płaszczu, jak zawsze! – zmarszczyła nos. – Czy on nie ma w szafie innych ciuchów? Musi strasznie śmierdzieć!

Jej