31,00 zł
Trzynasty tom popularnej serii fantastyczno-przygodowej. Do miasta przyjeżdża ulubiony zespół klasy panny Cornfield! Czy dzieciom uda się wygrać upragnione bilety w konkursie, w którym mają zaprezentować swoją wersję przeboju Debeściaków? Z pomocą magicznych zwierząt powinno się udać! Przygotowania do konkursu to sporo pracy, ale też dużo śmiechu i dobrej zabawy. Tylko jeden z uczniów nie podziela ogólnej radości: jego babcia musiała się właśnie przeprowadzić do domu spokojnej starości. Czy w tej trudnej sytuacji Oliver dostanie magiczne wsparcie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 165
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału:
Die Schule der magischen Tiere
Bravo, bravissimo!
Copyright text and illustrations © 2022 by Carlsen Verlag GmbH, Hamburg, Germany
Originally published in the German language by Carlsen Verlag GmbH
Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit
Copyright © 2025 for the Polish translation by Agata Janiszewska
(under exclusive license to Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.)
Ilustracje: Nina Dulleck
Litografie: Margit Dittes Media, Hamburg
Wydawczyni: Joanna Walczak
Redakcja: Aleksandra Pietrzyńska
Redakcja techniczna: Barbara Brożyna
Korekta: Maria Zając
DTP: Agata Pabian
Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji
w jakiejkolwiek postaci bez uprzedniej pisemnej zgody właściciela praw jest zabronione. Informacji udziela Wydawnictwo Debit.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A jeśli ją kopiujesz, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
ISBN 978-83-8057-893-7
Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1
40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77
Zapraszamy do księgarni internetowej na naszej stronie:
www.wydawnictwo-debit.pl
www.facebook.com/WydawnictwoDebit
www.instagram.com/wydawnictwodebit
Tom 1: Szkoła magicznych zwierząt
Tom 2: Tajemnica szkolnego podwórka
Tom 3: W ciemnościach
Tom 4: Odjazd!
Tom 5: Hit czy kit?
Tom 6: Na głęboką wodę
Tom 7: Gdzie jest pan M.?
Tom 8: Szkolny bal
Tom 9: Kamienny sen
Tom 10: Strzał w dziesiątkę
Tom 11: Obóz przetrwania
Tom 12: Totalny chaosTom 13: Bravo, bravissimo!
W przygotowaniu:
Tom 14: Tu straszy!
Ahoj, przygodo!
Szkoła Winterstone
Całkiem normalna szkoła. Całkiem normalna?
No, prawie. Kryje się w niej pewna tajemnica…
Panna Cornfield
Nauczycielka w szkole Winterstone. Czasem bywa dość zasadnicza, ale bardzo lubi swoich uczniów. I dobrze wie, który z nich akurat potrzebuje pomocy…
Pan Mortimer Morrison
Właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami, które potrafią mówić. Pan Mortimer też ma swoje magiczne zwierzę: zuchwałą srokę Pinkie.
Autobus pana Morrisona
Pan Morrison jeździ nim po całym świecie i zbiera magiczne zwierzęta.
Ashanti, czarna mamba, i Leonardo, pręgowiec
Dwa spośród bardzo wielu gadających zwierzaków ze sklepu z magicznymi zwierzętami. Każde z nich najbardziej marzy o tym, by spotkać człowieka, który będzie do niego idealnie pasował.
A to ci szczęściarze!
Ida i Benni dostali swoje magiczne zwierzęta jako pierwsi:
Ida i lis Rabbat
Trudno powiedzieć, które z nich jest sprytniejsze. Ida powiedziałaby pewnie, że ona, bo Ida zawsze wszystko wie najlepiej…
Benni i żółwica Henrietta
Wszystkowiedząca Henrietta uwielbia nocne przygody. A Benni? Benni też!
A to dopiero początek! W klasie panny Cornfield kłębi się już całe zoo!
Te dzieci znalazły już najlepszych przyjaciół na dobre i na złe:
Jo i pingwin Juri
Jo podoba się chyba wszystkim dziewczynom. Rankami długo przesiaduje w łazience. Więcej czasu na poranną toaletę potrzebuje tylko Juri – ale on kąpie się w szkolnym stawku…
Czoko i dzikan rzeczny Pepperoni
Nierozłączni jak papużki, zwłaszcza gdy w zasięgu wzroku pojawia się czekolada…
Anna-Lena i kameleon Caspar
Z Casparem u boku nieśmiałaAnna-Lena przeszła niezwykłą metamorfozę…
Eddie i nietoperzyca Eugenia
Magiczna nietoperzyca, która czasem mówi gwarą, troszczy się niezmiennie o niezdarnego Eddiego. Dzięki niej Eddie coraz rzadziej potyka się o własne stopy…
Helena i kocur Karajan
Klasowa jędza i kocur arystokrata z Paryża – nikt nie mówił, że będzie łatwo. Choć najpierw zawsze pokazują pazury, potem zwykle mruczą łagodnie jak dwoje kociąt.
Silas i krokodyl Rick
Silas o wiele za często otwiera za szeroko buzię. Tak samo jak Rick paszczę! Przyjaciele z pazurem.
Finja i koala Sydney
Wrażliwa Finja nie czuje się już samotna, od kiedy jest z nią koala Sydney, która tak pięknie pachnie cukierkami przeciwkaszlowymi…
Yannik i szympans Tingo
Yannik nie potrafi spokojnie usiedzieć na lekcji. Ale jego magiczny szympans Tingo umie go przykleić do krzesła! Odkąd są razem, Yannik lepiej sobie radzi.
Franka i szczur Cooper
Franka ma dystans. Dystans do szkoły, dystans do koleżanek i kolegów, dystans do zabawy. Ale jest ktoś, przy kim Franka mięknie: to superhipermegazdystansowany szczur Cooper!
Maks i sowa Muriel
Maks nosi przezwisko Profesorek, bo jako klasowy prymus po prostu wie wszystko. No, prawie wszystko. Resztę wie Muriel.
Henry i lampart Leander
Henry mieszka w ogromnej willi z ogromnym basenem i dostaje ogromne kieszonkowe. Ale jego magiczny lampart jest bezcenny!
Hatice i foka Mette-Maja
Dzięki uroczej foce o imieniu Mette-Maja Hatice, która dotąd bała się wody, dziś czuje się w niej jak ryba! A raczej jak… foka!
Ronja i psi włóczęga Tofik
Ta para najchętniej włóczyłaby się przez cały dzień, a wieczorami siedziała mocno przytulona do siebie...
Lothar i kangur William
Lothar jest najmniejszy w klasie, ale dzięki Williamowi skacze najdalej ze wszystkich!
Zack i jeżozwierz Zeki
Zack potrafi być czasem bardzo szorstki. Ale podobnie jak jego mały jeżozwierz Zeki ma bardzo miękkie serduszko…
Luna i sokół Salim
Miłość od pierwszego wejrzenia: ze swym dumnym sokołem wędrownym Luna przez cały czas fruwa w siódmym niebie!
Katinka i flaming Polly
W każdym dziecku jest coś z bohatera – od kiedy Katince towarzyszy Polly, wytworna samica flaminga, Katinka o tym dobrze wie!
Anthony i świnka morska Margarita
Anthony nade wszystko kocha piłkę nożną, ale jeszcze bardziej kocha swoją świnkę morską, przebojową Margaritę.
Elisa i wilczyca Silver
Włóczęga po lesie z dziką wilczycą u boku to dla Elisy największe szczęście na świecie.
Miriam i wyrak Fitzgeraldo
Miriam to najlepsza przyjaciółka Idy, ale mieszka w innym mieście. Z łasuchem Fitzgeraldo u boku nie jest już samotna.
Tyle zwierząt, tyle dzieci…
Ciekawe, kto będzie następny.
Pocztówka nadana w Bolzano, w Tyrolu Południowym
Cześć, Mary,
dzisiaj dosłownie wszystko mnie boli i mam na stopach pęcherze. Pinkie i ja zdobyliśmy Tschögglberg! Cudownie, prawda?
Jak tam u Ciebie, wszystko w porządku? Wiesz już może, które dziecko dostanie teraz magiczne zwierzę? Rozglądam się uważnie, ale kucyki, które tutaj spotkałem, wolą skubać trawę, niż ze mną gadać. Czy uda się spełnić marzenie Leonie? Ja w każdym razie nie składam broni!
Pozdrowienia
Mortimer
– Szefie, to gdzie dzisiaj nocujemy? – Pinkie krążyła wokół głowy Mortimera. W dziobie trzymała winogrono, które zwędziła z jednego z okolicznych krzewów.
– Oczywiście w autobusie, jak zwykle – mruknął Mortimer Morrison, właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami. – Co byś zjadła? Makaron z szynką czy ziemniaczki? – zaproponował, autobus był bowiem wyposażony nie tylko w wygodne łóżko, ale także w minikuchenkę.
– Pal sześć jedzenie! – Pinkie wypluła winogrono. – I tak już mnie boli brzuch od tych winogron. Ale przydałoby się nam towarzystwo! Od pięciu dni wałęsamy się po winnicach, a ty wciąż nie możesz się zdecydować, kogo ze sobą zabrać!
Znajdowali się w Tyrolu Południowym. Słońce chyliło się ku zachodowi, a liście mieniły się ciepłymi barwami jesieni. Gdzieś w oddali meczała koza.
– Co ja mogę? – żachnął się Mortimer. – Skoro żaden świstak nie umie mówić, nie ma kogo zabrać do domu.
– One cały czas śpią – zaświergotała rozbawiona Pinkie. – Gdyby nie spały, na pewno opowiedziałyby jakiś dowcip. Znasz ten? Dlaczego spóźniasz się do szkoły, pyta Jasia nauczycielka. Bo nie mogę się obudzić na czas, odpowiada Jaś. Nie masz budzika? Mam, ale on zawsze dzwoni wtedy, kiedy śpię. Hi, hi, hi! – Sroce najwyraźniej wrócił humor. – I tak najbardziej lubię podróżować tylko z tobą. No dobrze, teraz ty! – Chwyciła kolejną kulkę winogrona i cisnęła nią Mortimerowi w nos. – Jeden zero!
Pan Morrison niewzruszenie maszerował dalej. Autobus stał zaparkowany przy wjeździe do miejscowości. Następnego dnia mieli wyruszyć w drogę powrotną do domu. Obiecali Mary, że w sobotę będą na miejscu. Panna Cornfield załatwiła bilety do opery, nawet Pinkie nie mogła się doczekać przedstawienia. Czy do tego czasu spotkają jakieś magiczne zwierzę?
Mortimer zastanawiał się przez chwilę nad dowcipem.
– Jak najłatwiej zabić strusia?
– Wystraszyć go na betonie! – zawołała Pinkie, przekrzywiając głowę. – Znam to!
Mortimer uśmiechnął się krzywo.
– Znasz wszystkie moje dowcipy. No cóż, jesteśmy przecież razem od wielu, wielu lat.
Nagle Pinkie ziewnęła.
– Mogę się umościć w kieszeni twojego płaszcza? – spytała.
– Jasne. – Mortimer rozsunął materiał, a sroka wsunęła się do środka. – Słodkich snów, Pinkie! Obudzę cię, jeśli coś się wydarzy. – Szedł dalej, rozmyślając, jak długo jeszcze będzie tak żył: stale w drodze, w poszukiwaniu magicznych zwierząt… A w domu, w sklepie z magicznymi zwierzętami, czekała na niego wygodna kanapa. Czasem czuł się naprawdę zmęczony! – Chyba się nie starzejemy, co, stary? – mruknął do siebie.
– Dawniej chodziliśmy razem na koncerty rockowe, a teraz idziesz do opery, dziadku? – usłyszał głos dobiegający z kieszeni płaszcza.
– Ciii, coś słyszę – syknął Mortimer i przyspieszył kroku.
I rzeczywiście, mniej więcej dwieście metrów dalej, na płocie, coś siedziało. Z okazałą piersią i mocną, grubą szyją.
– „Wstań, unieś głowę!” – zaśpiewał ten ktoś donośnie.
Pinkie wychynęła z kieszeni płaszcza.
– Nie! – zaskrzeczała. – Proszę, żadnych kogutów! To blef! Nie chcemy takich, co wstają o świcie! – Wygramoliła się na zewnątrz i gwałtownie zatrzepotała skrzydłami. – Nie jesteś magiczny, prawda? Jesteś tylko takim rozgadanym ptaszorem, który naoglądał się telewizji, no nie?
– „Wsłuchaj się w słooowa” – odpowiedział sroce kogut – „pieeeśni o małym rycerzu!” – Przyłożył skrzydło do brzucha i skłonił się głęboko. – A właśnie że nie! Jestem Kid Early! Ten autobus to wasz? – Kogut miał na szyi złoty łańcuszek. – Jest na nim napis „Sklep z magicznymi zwierzętami”!
Pinkie westchnęła głośno. Ten kogut potrafił nie tylko mówić, lecz także czytać! Oj, to zły znak! Sroka reagowała alergicznie na koguty. Były dla niej po prostu zbyt hałaśliwe.
– On do nas nie pasuje, szefie – zawołała, przelatując obok Mortimera. – To krzykacz!
Mortimer najwyraźniej miał na ten temat inne zdanie, bo w jego oczach pojawiła się radość. Pinkie natomiast była tak oszołomiona, że wleciała w szybę autobusu.
– Rada na przyszłość: najpierw otwórz okno – powiedział kogut, niedbale machając skrzydłem. – A więc to wy prowadzicie sklep z magicznymi zwierzętami przy ulicy Pod Wieżą? Wiele o was słyszałem.
– Och! – zdziwił się Mortimer i uchylił drzwi. – A od kogo?
– Nieważne – odparł Kid Early i wskoczył do środka. – Och, tu jest naprawdę fajnie! Macie nawet lodówkę! Kukurydza? Czipsy? A tak w ogóle, znacie to? Przychodzi szkielet do lekarza, a lekarz mówi: niestety, obawiam się, że przyszedł pan o wiele za późno!
Teraz roześmiał się już nie tylko Mortimer, ale także Pinkie.
– Niezły komediant – pisnęła Pinkie. – A żonglować umiesz? Kogut przeszedł między rzędami siedzeń.
– Potrafię śpiewać. Co najmniej tak dobrze jak ci goście w radiu!
Zmęczenie Pinkie gdzieś się ulotniło.
Podczas gdy Mortimer przygotowywał kolację, sroka i kogut toczyli ze sobą bitwę na słowa.
– Z czym się rymuje kukuryku?
– Na patyku! – zaskrzeczała Pinkie.
– Takie sobie! – Kid Early pokręcił głową.
– Na nocniku – przyszło do głowy Mortimerowi.
Pan Morrison wystawił na zewnątrz autobusu krzesełka turystyczne i rozdzielił sałatkę z kukurydzą na trzy talerzyki. Mortimer i Pinkie opowiadali o swoich podróżach, Kid Early raczył ich historiami z gospodarstwa.
– Co wieczór przychodzi człowiek i zamyka drzwi do kurnika. No i co to za życie? Ja chcę imprez! Chcę się bawić!
Nawet Pinkie musiała przyznać, że ten kogut jest niegłupi.
Nim zapadła noc, byli już dobrymi przyjaciółmi.
– Na pewno poradzicie sobie sami? – Lissy Bartel wstała i opuściła pokrywę fortepianu.
Oliver i jego tata niemal równocześnie przytaknęli.
– Będziemy wstawać, gdy odezwie się kukułka, codziennie jeść świeże owoce i warzywa i zaraz po dobranocce chodzić spać – oznajmił ojciec Olivera i pocałował żonę. – Ty nie myśl o niczym innym, tylko o próbach i o koncercie w Oslo.
– A ja się będę opiekował babcią Annelie! – zawołał ochoczo Oli.
Chłopiec rozejrzał się wokół: kolorowy pled zrobiony na szydełku, którym babcia zawsze przykrywała sobie nogi, leżał starannie złożony na kanapie. Jakoś tu nie pasował. Powinien leżeć na kolanach babci, babci już tu jednak nie było. Wczoraj, w sobotę, rodzina Olivera zawiozła ją do domu spokojnej starości Promyczek. Zupełnie niespodziewanie zwolniło się tam miejsce.
Zapakowali walizki i torby do samochodu, Oli przytrzymał drzwi i babcia usiadła w fotelu pasażera. Dumnie przejechała tak przez całe miasto, z torebką na kolanach.
– Będzie cudownie – oznajmiła.
Ale głos jej drżał i Oli posmutniał na samą myśl, że już nie będzie jej w domu. Wiedział jednak, że Promyczek to bardzo dobra placówka. Wspólnie znaleźli dla babci ten dom. W świetlicy stał tam fortepian. Była biblioteka, był miły personel i duży park. Mimo to chłopiec już teraz tęsknił za babcią.
Przygnębienie Olego dostrzegła mama.
– Wiem, to nie jest najlepszy moment – powiedziała, obejmując syna od tyłu. – Ale nie mieliśmy wyboru. Nikt nie wie, kiedy znowu zwolni się pokój. Być może musielibyśmy czekać kilka miesięcy. – Palcami wędrowała po ramieniu chłopca. – A przecież wszyscy widzieliśmy, że babcia Annelie już sobie nie radzi. Myślę, że sama to czuje.
Oli pokiwał głową. Mama mówiła prawdę.
Babcia Annelie w ciągu ostatnich tygodni stała się coraz bardziej rozkojarzona. Miała się zajmować Olim, gdy wracał ze szkoły. Dać mu obiad, na przykład pyzy albo kluski na parze. Pochodziła z Austrii i ponad wszystko na świecie kochała potrawy mączne. Ale w ostatnim czasie wszystko stanęło na głowie: to Oli zajmował się babcią.
Kiedy tata pracował w biurze, a mama miała próbę, chłopiec nakrywał do stołu i zawsze pilnował, żeby było coś do jedzenia. Choćby mrożone frytki.
Bo czasami sos waniliowy babci okazywał się mocno przyprawiony ziołowym pieprzem, a kluski na parze wysuszone na wiór. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że babcia w ogóle tego nie zauważała.
– W Promyczku są mili ludzie, którzy zajmą się babcią – dodał tata z zatroskanym wyrazem twarzy.
Oli przypomniał sobie Patryka, który siedział przy wejściu do placówki, i panią Papadopoulos, która prowadziła dom. Pokoje były jasne, w parku urządzono tor do gry w boccię, a jedzenie serwowano naprawdę pyszne. Sos waniliowy nigdy nie był przyprawiony pieprzem.
– Będziemy cię codziennie odwiedzać – obiecał babci przy pożegnaniu chłopiec, a rodzice entuzjastycznie pokiwali głowami.
Nie wspomnieli jednak ani słowem, że na cały kolejny tydzień mama wyjeżdża na koncerty, a tata ma przed sobą parę „okropnie ciężkich spotkań”.
– Będę musiał pracować dzień i noc – powiedział, patrząc na Olivera spod półprzymkniętych powiek. Zawsze mrużył oczy, kiedy czuł wyrzuty sumienia.
Manuel Bartel był programistą i w jego biurze właśnie ważyły się losy kilku ważnych projektów.
– Bardzo mi przykro, że nie będę mógł poświęcić zbyt dużo czasu babci. Ale niektórzy klienci… – Aż się skrzywił.
Oli z zapałem pokiwał głową.
– Chętnie się zajmę babcią – oświadczył. – W szkole niewiele się dzieje. Nie ma żadnych prób ani zajęć dodatkowych. Niestety – wyszczerzył zęby – w środę ominie was wywiadówka.
Rodzice uśmiechnęli się szeroko.
– Wiemy, że dobrze sobie radzisz! – Tata poklepał syna po ramieniu. – O ciebie naprawdę nie musimy się martwić.
Oliver był tego samego zdania.
– Lekcje mogę odrabiać w Promyczku, a jeśli babcia będzie chciała, nauczę ją grać w boccię. Damy radę!
Plan się wszystkim spodobał.
I babcia pojechała. Strasznie dziwnie było bez niej w domu.
Ale zostali przecież rodzice.
Mama musiała spakować jeszcze parę drobiazgów, bo następnego dnia wcześnie rano tata zawoził ją na lotnisko. Manuel Bartel pękał z dumy, że jego małżonka jest słynną pianistką. On sam, jak czasem mówił, był tylko nudnym komputerowcem i w odróżnieniu od reszty rodziny „żaden z niego artysta”.
Babcia Annelie uczyła kiedyś muzyki. Oliver też uwielbiał śpiewać: w przedszkolu zawsze na ochotnika zgłaszał się jako solista na wszystkie uroczystości dla rodziców. Zresztą nie tylko śpiewał: równie chętnie grał na bębenku, na pianinie i na harmonijce ustnej.
Ostatni wspólny wieczór postanowili uczcić w lodziarni Roma. Można tam także było coś przekąsić, na przykład kanapki czy pizzę na kawałki. Ale największą atrakcję – i dlatego koniecznie chcieli pójść właśnie tam – stanowiły lodowe puchary. Oli zamówił sobie puchar truskawkowy, tata lody z adwokatem, a mama swoje ulubione lody orzechowe.
Lissy Bartel promieniała, mimochodem bębniąc palcami po blacie stołu. Zapewne w myślach odgrywała III koncert fortepianowy Beethovena. Oliver wtórował jej z zapałem.
Tata i syn mrugnęli do siebie porozumiewawczo.
– Zapowiada się supermęski tydzień! – wyszeptał tata. – Będziemy chodzić non stop w dresach, no nie?
Lissy Bartel przerwała swój koncert.
– Tylko nie zasuszcie moich storczyków! – upomniała ich. – Kiedy wrócę za tydzień, mają kwitnąć!
Ojciec i syn obiecali poza tym, że nie będą codziennie zamawiali pizzy ani oglądali filmów do północy.
Lissy Bartel pokiwała głową i uśmiechając się, dokończyła koncert na stoliku w kawiarni Roma.
W poniedziałkowy ranek Oli bez problemu wstał z łóżka. Od czego w końcu są budziki? Tata natomiast o mało nie zaspał.
O czwartej rano zawiózł żonę na lotnisko, a po powrocie wsunął się ponownie pod kołdrę. W drzemce nie przeszkodził mu nawet zegar z kukułką w pokoju babci. Wisiał tam od niepamiętnych czasów i wszyscy zdążyli się już do niego przyzwyczaić. O każdej pełnej godzinie otwierały się drzwiczki zegara i kukułka wołała „kuku”. I to tak głośno, że słychać ją było w całym mieszkaniu.
Kiedy Oli obudził tatę, dochodziło już piętnaście po siódmej. Manuel Bartel wskoczył w garnitur, kolorowe sportowe buty i popędził do drzwi.
– Do zobaczenia wieczorem, Mały! – I tyle go widzieli.
Oliver został zupełnie sam.
Wyjął z lodówki sok, posmarował masłem kromkę chleba i włączył radio.
– Zbliża się front deszczowy. – Z głośnika popłynął głos spikera.
Oli narzucił na siebie nieprzemakalny płaszcz.
– A w sobotę w naszym mieście wielkie wydarzenie. Przyjeżdża…
Oli wyłączył radio, chwycił swoje rzeczy i poszedł po rower. Chwilę później jechał już ulicą Agathy Christie w kierunku szkoły.
Ida, tak jak Oli, też jechała do szkoły na rowerze. Obok niej biegł jej magiczny lis, Rabbat.
– Nie tak prędko, rudzielcu! – zawołał Rabbat. – Twoje koleżanki i koledzy zdążą jeszcze usłyszeć te cudowne wieści! – Ida i Rabbat potrafili ze sobą rozmawiać.
Ida pędziła aleją Lipową, mrużąc przy tym oczy.
– Uwaga! – zawołał zdyszany lis.
Dziewczynka przemknęła przez światła dokładnie w momencie, gdy zapaliło się żółte. Omal nie zderzyła się z Olim, który nadjechał z boku.
– Z drogi! – zawołała i pedałowała dalej.
Oli też dodał gazu. Skoro Ida może, to on tym bardziej!
Rabbat karnie spojrzał w lewo, potem w prawo, a potem znowu w lewo. Żadnego samochodu, z żadnej strony. Przemknął przez skrzyżowanie i pognał za Idą i Oliverem, którzy dotarli już do szkoły Winterstone i zdyszani zsiadali właśnie z rowerów.
– Przygotowujesz się do wyścigu kolarskiego czy co? – spytał Oli, ściągając kask z głowy. Cieszył się, że jest ktoś, z kim może porozmawiać. Nie miał dzisiaj zbyt wielu okazji, by rozgrzać struny głosowe.
Ida wyjęła z plecaka gazetę.
– Nowe wieści! Nie uwierzysz!
Rabbat tęsknie spojrzał w stronę szkolnego podwórka. Kocur Karajan, lampart Leander i pies Tofik goniły się wśród krzewów. Może i on pobawiłby się z nimi w berka? Ale jego towarzyszka miała inne plany.
– Rabbat! – Ida gestem przywołała przyjaciela. – Przyjeżdża nasz ulubiony zespół! Debeściaki! Koncert odbędzie się w sobotę w hali miejskiej!
Natychmiast zebrała się cała klasa: Yannik, Zack, Hatice, Helena i cała reszta. Oczywiście razem ze swoimi gadającymi zwierzętami, które przywiózł im pan Morrison, właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami. Rabbat trafił do Idy, Karajan do Heleny, a Tofik do Ronji. Już ponad dwadzieścioro dzieci miało swojego wyjątkowego towarzysza.
Profesorek, czyli Maks, podrapał się po głowie.
– Debeściaki? A kto to? – Chłopiec niespecjalnie interesował się muzyką pop.
– Najlepszy zespół na świecie! – Henry przykucnął i pogładził Leandra. – Prawda?
Oli uśmiechnął się mimowolnie. Leander pochodził z Kenii i większość swojego życia spędził w dziczy. Nie miał pojęcia, o kogo chodzi.
– Ostatnio są na fali! – zawołała Ida. – Koncertują w całej Europie. Tak tu napisali! To teraz międzynarodowe megagwiazdy!
– Wielkie wydarzenie! – przypomniał sobie Oliver. – Coś ogłaszali w radiu dziś rano.
Nagle wszyscy zaczęli mówić jeden przez drugiego.
