Szatan i Judasz. Szatan i Judasz. Winnetou w Afryce - Karol May - ebook

Szatan i Judasz. Szatan i Judasz. Winnetou w Afryce ebook

Karol May

0,0

Opis

„Szatan i Judasz. Winnetou w Afryce” to piąta część z 11-tomowego cyklu przygodowego autorstwa Karola Maya. Szlachetny indiański wódz i tym razem pojawia się na kartach powieści, aby wraz z innymi znanymi i lubianymi bohaterami wspólnie odbywać szalone podróże, przeżywać ekscytujące przygody, podejmować ryzyko i odnosić zwycięstwo w walce z wrogimi siłami, pazernymi na skarby i czyhającymi na bezpieczeństwo bohaterów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 120

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karol May

Szatan i Judasz, Tom 5, Winnetou w Afryce

Warszawa 2016

Milioner

Zanim rozpocznę dalszą opowieść, sięgnę w przeszłość do wcześniejszego zdarzenia. Przed kilkoma laty, wracając z podróży po Południowej Ameryce, wylądowałem w Bremerhaven i zatrzymałem się w hotelu.

Przy obiedzie siedziałem vis-à-vis młodego, bo zapewne dwudziestosześcioletniego mężczyzny, który nie brał udziału w ogólnej rozmowie i na mnie skupił całą swoją uwagę. Badawcze spojrzenie błąkało się po mojej twarzy. Widać było, że usiłuje coś sobie przypomnieć. Ja również miałem wrażenie, że znam go, ale musiała to być znajomość bardzo przelotna, skoro nie mogłem go umiejscowić w czasie. Wreszcie, przy deserze, oczy mego sąsiada rozjaśniły się, twarz przybrała zadowoloną minę człowieka, który rozwiązał zagadkę. To jednak nie zmniejszyło jego zainteresowania moją osobą, wręcz przeciwnie, nie spuszczał ze mnie oka.

Kiedy zjadłem obiad, przesiadłem się do stolika koło okna i poprosiłem o kawę. Nieznajomy przechadzał się po sali. Wiedziałem, że pragnie mnie zagadnąć i medytuje, jak się do tego zabrać. Wreszcie odwrócił się, przybliżył i z ukłonem, raczej szczerym niż zgrabnym, rzekł:

– Przepraszam pana. Czy nie spotkaliśmy się już kiedyś?

– Być może – odrzekłem, podnosząc się, aby odpowiedzieć na ukłon. – Może pan przypomni, gdzie i kiedy.

– W Stanach jednoczonych, zdaje się, że w Nevadzie, w drodze z Hamiltonu do Belmontu. Czy zna pan te miasta?

– Owszem. Kiedy to było?

– Przed czterema laty. Było nas wielu poszukiwaczy złota. Uciekając przed Nawajami, zbłądziliśmy do tego stopnia, że nie mogliśmy się wydostać z gór i najprawdopodobniej zginęlibyśmy, gdyby nie spotkanie przypadkowe, a tak dla nas zbawienne, Apacza Winnetou.

– Ach, Winnetou...

– A zatem zna pan słynnego wodza Apaczów?

– Trochę.

– Tylko trochę? Jeśli pan jest tym, za kogo pana uważam, to musi pan znać go o wiele lepiej, niż trochę! Wówczas Winnetou zdążał do jeziora Mariposa, gdzie miał się spotkać z przyjacielem, ze swoim najlepszym przyjacielem. Pozwolił nam sobie towarzyszyć, postanowiliśmy bowiem skierować się przez Sierra Nevada do Kalifornii. Dotarliśmy bez przygód do jeziora, a spotkawszy tam gromadę białych, przyłączyliśmy się do nich. Ostatniego dnia przybył przyjaciel Winnetou. Obaj jechali do Big Trees na łowy. Wyruszyli ze świtem. Wskutek tego siedział pan z nami przy ognisku tylko przez kilka godzin i być może dlatego nie przypomina sobie mojej twarzy.

– Ja? – zapytałem z miną zdumioną.

– No tak, pan! Czy też może nie jest pan przyjacielem Winnetou? Był pan wówczas inaczej ubrany; oto dlaczego nie przypomniałem sobie pana od razu. Ale teraz twierdzę z całą pewnością, że rozmawiam z druhem Apacza.

– Jak się nazywa człowiek, za którego pan mnie wziął?

– Old Shatterhand. Jeśli się omyliłem, proszę wybaczyć, że panu zaprzątałem głowę swoją osobą.

– Nie przeszkadza mi pan, wręcz przeciwnie, pozwolę sobie zapytać, czy pije master kawę po obiedzie?

– Właśnie chciałem zamówić.

– A więc proszę, niech się pan przysiadzie. Proszę bardzo.

Usiadł, dostał filiżankę kawy i pociągnąwszy łyk, powiedział:

– Bardzo uprzejmie z pańskiej strony, że mnie pan zaprosił do stolika.

Lecz mniej grzeczne jest to, że pozostawia mnie pan w niepewności.

– No, zaspokoję pańską ciekawość. Zapewniam, że nie omylił się pan.

– Ach! A więc jest pan Old Shatterhandem!

– Jestem nim. Ale proszę nie krzyczeć! Tych panów dookoła nie interesuje, kim jestem i jak mnie na Zachodzie nazywają.

– Krzyknąłem z radości. – Może pan sobie wyobrazić, do jakiego stopnia jestem zachwycony, że tak...

– Ciszej! – przerwałem. – Tu w morzu cywilizacji jestem tylko znikomą kropelką. Oto moje właściwe nazwisko.

Zamieniliśmy się wizytówkami. Jego nazwisko brzmiało Konrad Werner. Kiedy je czytałem, spojrzał na mnie tak, jak gdyby się spodziewał, że będę zaskoczony lub zgoła oszołomiony. A gdy to nie nastąpiło, zapytał:

– Czy słyszał pan kiedyś moje nazwisko?

– Zapewne wielekroć, albowiem Wernerów w Niemczech jest mnóstwo.

– Ale za oceanem, w Ameryce?

– Hm, nie pamiętam. Sądzę, że pan wtedy wymienił nazwisko przy spotkaniu.

– Naturalnie, że wymieniłem. Ale nie to mam na myśli. Nazwisko Werner, Konrad Werner, jest obecnie bardzo popularne w Ameryce. Niech pan pomyśli o Oil-Swamp.

– Oil-Swamp? Aha, zdaje się, że słyszałem tę nazwę i to w szczególnych okolicznościach. Co to właściwie, ustronie jakieś czy mokradła?

– Było mokradłem, ale teraz jest miejscowością, bardzo nawet znaną. Wiadomo, że pan zna Zachód, jak mało kto, i dlatego nie mogę wyjść z podziwu, iż ta nazwa nic panu nie mówi.

– Są powody. Od jak dawna mówi się o tej miejscowości?

– Od dwóch lat.

– Właśnie tyle czasu przebywałem w Ameryce Południowej. I to w takich stronach, dokąd nie dociera żadna wiadomość!

– Cieszy mnie więc, że mogę panu powiedzieć, kim stał się bezradny człowiek, jakim wówczas byłem. Jestem królem nafty.

– Do licha! Królem nafty? Muszę panu serdecznie powinszować.

– Dziękuję! Tak, jestem nim rzeczywiście. Nie myślałem o takim szczęściu wówczas, gdy spotkałem pana i Winnetou. Właściwie zawdzięczam je Apaczowi, gdyż on radził mi porzucić Nevadę i jechać do Kalifornii. Ta rada przyniosła mi parę milionów.

– Jeśli jest pan w istocie milionerem, to proszę, aby się master nie stał złym człowiekiem.

– Nie, nie – roześmiał się król nafty. – Skoro się pan dowie, kim i czym byłem niegdyś, to zrozumie, że niepotrzebnie się o mnie obawia.

– Kim pan był?

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.