Słówka - Tadeusz Boy-Żeleński - ebook

Słówka ebook

Tadeusz Boy-Żeleński

0,0

Opis

Słówka. Zbiór wierszy i piosenek“ to dzieło Tadeusza Boya-Żeleńskiego, wybitnego polskiego intelektualista i literata.

Książka ta jest zbiorem wierszy i piosenek które powstały w większości na potrzeby kabaretu literackiego “Zielony balonik”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 105

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tadeusz Boy-Żeleński

SŁÓWKA

Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-402-9
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Słówka

Gdy coś mnie nadto wzruszy

Lub serce mi podrażni, Chowam się aż po uszy Do swojej wyobraźni.

Tam, o każdziutkiej porze, Schronienie mam zaciszne, Gdzie myśl wyprawiać może Przeróżne rzeczy śmiszne.

Miast czerpać próżną chwałę W tem, że jak z książki gada, W głupiutkie słówka małe Calutka się rozpada.

Te słówka mi uciechy Sprawiają nieraz mnóstwo, Lubię ich puste śmiechy I ducha ich ubóstwo.

Jak błazenkowie mali Słówko się z słówkiem cacka, To jęzor mu wywali, To szczypnie je znienacka.

Jedno przez drugie hasa Wydając kwik wesoły, Niby dzieciaków masa Gdy wyrwie się ze szkoły.

Jednemu w tej pogoni Pąsem nabiegną lice, Gdy żywszy ruch odsłoni Młodziutkich płci różnice;

Inne troszeczkę z boku Przystanie gdzieś nieśmiele I stoi z mgiełką w oku Jak zadumane ciele;

Te dwa w pustocie nowej Objęły się przyjemnieI same w rym gotowy Splatają się bezemnie;

Ja patrzę na niewinne Figielki miłych dziatek I wolę niźli inne Ten mały, własny światek...

O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej i jej strapionej ciotce

J.E. Prof. Dr Hr. St. Tarnowskiemu poświęcam.

 I.

Pełna gracyi, zacna, słodka, Żyła sobie stara ciotka. Bez zbytków, lecz i bez braku, Miała swój domek na Szlaku. Oprócz cnót rozlicznych wieńca Hodowała też siostrzeńca. Brzydki chłopiec z krzywą buzią Zwał się — dajmy na to — Józio. Ciotka była panną czystą, A Józio był modernistą. (Modernista — znaczy chłopak, Co wszystko robi na opak; Każdego się głupstwa czepi, A zawsze chce wiedzieć lepiej). Z tym smarkaczem ciotka stara Miała strapień co niemiara. Zawsze jej czemś umiał dopiec. Taki był już brzydki chłopiec.

Próżno ciotka mu wymienia Albo Lucka, albo Henia, Co ich przykład wszystkim świeci Jako grzecznych dobrych dzieci; On rozeprze się wygodnie, Obie ręce włoży w spodnie, Śmieje się i kiwa głową Jakby mówił: gadaj zdrowo!

 II.

To rzecz nie do uwierzenia Co on ma za przywidzenia! Czasem coś bez sensu maże I mówi że to witraże. To znów wieczór biega nago I rozbija wszystkich lagą. Ciotka krzyczy: Joseph! arrête!A on: Ciociu to kabaret! Wszystkie meble w domu psuje, Mówi, że sztukę stosuje. Wszędzie wlezie, wszędzie dotrze, Deprawuje dzieci młodsze. To rzecz w Polsce niesłychana: Nie chcą wierzyć już w bociana! — Ciociu, jestem rotomanka! „Któż cię tak nauczył?!” — Józio Mówi z rozpaloną buzią.

„A ja — szepleni Ludwiczka — Jestem święta pla-samiczka”. Chociaż zwykle dobra, słodka, Zawyła ze zgrozy ciotka, Raziła ją nakształt gromuTaka hańba w polskim domu!

 III.

Czasem dobra ciotka woła: „Usiądźcie dzieci dokoła, Powiem wam o dawnych dziejach, O hetmanach, kaznodziejach, Potem każde z was wymieni, Którego najwyżej ceni”. A Józio ze śmiechu kona I krzyczy: Ciociu! Kambrona!

 IV.

Czasem, a najczęściej w poście, Przychodzą do ciotki goście „Józiu, przywitaj się z Panem! Co ty tam za parawanem?! Wyłaź stamtąd puść Haneczkę I powiedz gościom bajeczkę”. Wylazł Józio, głową kiwaI w te słowa się odzywa:

Bajeczka pana Jachowicza.Staś na sukni zrobił plamę,Oblał bowiem ponczem mamę;A widząc ją w srogim gniewie,Jak przepraszać, sam już nie wie.Plama głupstwo, mama doda,Ale ponczu, ponczu szkoda!

Skończył Józio, gość się śmieje, A ciotkę wnet krew zaleje; Biedaczka dostała mdłości I ze wstydu i ze złości. Tak ten niegodziwy chłopiec Zawsze ciotce umiał dopiec.

 V.

Tak się trapi dobra ciotka, Pełna gracyi, zacna, słodka, Lecz największą ma subjekcyę Gdy rozpocznie z Józiem lekcyę. Dojdźże ładu z taką głową: Zawsze ma ostatnie słowo! Ciotka prawi o Trzech Psalmach: Józio o „tańczących palmach”; Ciotka mu o apostołach, On jej o spermatozoach; Ciotka uczy kto był Gallus, On poprawia: Ciociu, „Phallus!” Ciotka znów z innego wątku Baje o świata początku,

Józio się ząb za ząb kłóci, Że świat cały powstał z CHUCI. (Mruknie ciotka w pasyi szewskiej: Wciąż ten łajdak Przybyszewski!) Ciotka znów o ideałach — Józio: ciociu, co to wałach? Taką ciotka ma subjekcyę, Gdy rozpocznie z Józiem lekcyę.

 VI.

Kiedy wieczór już zapada, Ciotka do snu się układa: Józiu! zostaw ten rozporek I chodź odmówić paciorek. Niech Józio przy łóżku klęknie I powtarza głośno, pięknie: „Boziu, usłysz głos chłopczyny, Odpuść synów naszych winy! Polska cię na pomoc woła! Niech tradycyi i Kościoła Pozostanie sługą wierną! Erotyzmem, ni moderną Niech się naród ten nie spodli!” Teraz Józio się pomodli, Za mamusię, za tatusia, Potem grzecznie się wysiusia I spokojnie, cicho zaśnie. Brzydki chłopak mruknął: „Właśnie!”

Ach! co za prześliczne abecadło

(Fragment zamierzonego dzieła).

B, b.

Barbara się bawiła z Bernardynem bardzo, Lecz że taką zabawą zacni ludzie gardzą, Teraz każde z osobna winy swoje maże, Bernardyn beczy Bogu, a bęben Barbarze.

C, c.

Certował się conocy z Cecylią Celestyn Z ilu dań ma się składać ich miłosny festyn; Dziś błąd swój po niewczasie pojmować zaczyna Cesia, całując chłodne ciało Celestyna.

D, d.

Długą dyskusyę z durniem dorzeczna Dorota Wiodła, co jest ważniejsze, czy miłość czy cnota; Tymczasem się zciemniło: gdy weszli rodzice, W dłoniach durnia dostrzegli Dorotę dziewicę.

E, e.

Excytowała Edzia eteryczna Emma Iż przewrotnej miłości chce poznać dilemma; Póty się naprzykrzała, aż wreszcie, znudzony, Edward ewakuował Emmy edredony.

Dziadzio

Raz maleńka Fryderyka Miała dziadzię tabetyka. A że stąpał dość niezdarnie, Dziecię pusty śmiech ogarnie. „Przestań — rzecze jej na to staruszek łagodnie — I ja biegałem niegdyś żwawo i swobodnie, A że mi dziś chodzenie idzie jak po grudzie, To dlatego, żem w pracy żył ciężkiej i trudzie”. Dobre dziecię, zawstydzone, Poszło płakać aż na stronę; Odtąd zawsze w czci głębokiej Podpierało starca kroki.

Pamiętajcie, drogie dziatki, Nie żartować z ojca, matki, Bo paraliż postępowy Najzacniejsze trafia głowy.

Stefania

Powieść psychologiczna z kajetu pensyonarki.

Kto poznał panią Stefanią Ten wolał od innych pań ją.

Coś w niej już takiego było Że popatrzyć na nią miło.

Oczy miała jak bławatki I na sobie ładne szmatki.

Chociaż to rzecz dosyć trudna Zawsze była bardzo schludna.

Aż mówił każdy przechodzień: „Ta się musi kąpać codzień”.

Choć męża miała filistra W innych rzeczach była bystra.

Jeździła aż do Abacyi Po temat do konwersacyi.

Prócz tego natura szczodra Dała jej b. ładne biodra.

Raz ją poznał jeden malarz Który często pijał alasz.

Jak ją zobaczył na fiksie Zaraz w niej zakochał w mig się.

Miała w uszach wielki topaz I była wycięta po pas.

Przedtem widział różne panie Ale zawsze bardzo tanie.

I do swego interesu Miały dosyć podłe dessous.

Strasznie się zapalił do niej Wszędzie za Stefanią goni.

Miał kolorową koszulę I przemawiał bardzo czule.

Żeby dała mu natchnienie Ale ona mówi że nie.

Że umi kochać bez granic Ale to tyż było na nic.

Potem jej mówił na raucie: „Dałbym życie żebym miał cię„.

Jak zobaczył, że nie sposób Poszedł znów do tamtych osób.

Ale już zaraz za bramą Mówił że to nie to samo.

Takiej dostał dziwnej manii Że chciał tylko od Stefanii.

Bo to zawsze jest najgłupsze Kiedy się kto przy czem uprze.

Mówili mu przyjaciele Czemu jesteś takie ciele.

Z kobietami trzeba twardo A nie cackać się z pulardą.

Więc jej zaczął szarpać suknie A ta jak na niego fuknie.

Wtedy całkiem stracił humor I upijał się na umor.

Potem do Stefanii lubej List napisał dosyć gruby.

Że to będzie znakomicie Jak sobie odbierze życie.

A ona myślała chytrze Toby było nienajbrzydsze.

Lecz jak przyszło co do czego Jakoś nic nie było z tego.

Potem znowu za lat kilka Przyszła na nią taka chwilka.

I myślała czy to warto Było być taką upartą.

Lecz tymczasem mu wychłódło Bo już była stare pudło.

Tak to ludzie trwonią lata Że nie są jak brat dla brata.

Z tem największy jest ambaras Żeby dwoje chciało naraz.

Ernestynka

Powieść obyczajowa z kajetu tejże pensyonarki.

Druga znów była dziewczynka A zwała się Ernestynka. Jeden miała smutek wielki Bo ojciec robił serdelki. A przeciwnie zato ona Była bardzo wykształcona. Wciąż czytała co się zmieści Śliczne francuskie powieści. Mówili o niej Bógwico Że jest tylko pół-dziewicą. Nie każda jest taka święta Żeby zaraz mieć bliźnięta. Raz ją ojciec przez to złapał Bo jej narzeczony chrapał. Straszny krzyk się zrobił w domu Że tak czynią pokryjomu. Każdy wrzeszczał o czym innym Jak zwykle w domu rodzinnym. Ojciec najgorsze wyrazy Powtarzał po kilka razy.

Ona płakała cichutko Bo ją przytem kopnął w udko. A potem jeszcze jej ostro Zakazał bawić się z siostrą. Że się taka sama świnka Zrobi jak ta Ernestynka. Z książkami tyż była heca Wszystkie powrzucał do pieca. Choć sam nie wiedział dlaczego Co ma jedno do drugiego. Wkońcu ustały te krzyki Poszedł rano do fabryki. Na co człowiek się naraża Kiedy ojca ma masarza.

Franio

Powieść dydaktyczna.

Franio był to chłopiec mały Ale był bardzo nieśmiały. Lubił widzieć u siostrzyczki Kiedy zdejmuje spódniczki. Zaraz robił się niebieski I w oczach miał rzewne łezki. Aż mówiła dobra niania: „Żeby szlak nie trafił Frania”. Albo się w kąpieli śmiała: „Tobie by się żona zdała”. A on patrzył przestraszony Bo nie był uświadomiony. Naradził się Tato z Mamą I Babunia tyż to samo. Że to już ostatnia pora Zawieźć Frania do doktora. Doktór zaraz wziął trzy ruble I kazał go moczyć w kuble.

Powiedział że to dziedziczne Cierpienie psycho-fizyczne. I że mu to przejdzie z wiekiem Jak będzie dużym człowiekiem.

Złe sobie daje świadectwo Gdy kto wyszydza kalectwo.

Z nastrojów wiosennych

Niemasz nic milszego ponad Ciągnący żeński pensyonat. Sunie sznurkiem przez plantacye W ciszy, zwolna, uroczyście — Zielono, pachną akacye, Słońce gzi się poprzez liście — — Ciągnie podwójny sznureczek Takich przemiłych owieczek. Cieplutko, wiosna, południe, Ławeczka, próżniactwo boskie, Myśli rozigrane cudnie W jakieś koziołki szelmoskie — — Idę: duża, mniejsza, mała, Kobiecości gama cała.

Ptaszek ćwierka gdzieś tam z góry Swoich liryk „pierwszą seryę”, Zapoznanych serc tortury I celibatu mizerye — — Pod kapotką granatową Rysuje się to i owo. „W rytm melodyi jakiejś sennej „Kołyszą się stare drzewa, „Płynie falą dech wiosenny, „W sercu puka coś, coś śpiewa — — Ta mała mogłaby troszkę Obciągnąć sobie pończoszkę... Jakiś czar nieznany jeszcze Jakieś czucie wiotkie, śliczne — Jakieś dziwne w piersiach dreszcze Pan i pani-teistyczne — — ............ Czy to nie znaczy przypadkiem Że czas mi już zostać dziadkiem...?

Naszym hymenografomanom

Literacki nasz ogródek Pachnie wśród księgarskich półek Wonią mirtów, niezabudek I przeróżnych innych ziółek.

Te inspekta czyste, ładne, Co od rosy lśnią porannej, To królestwo samowładne Legendarnej polskiej panny.

Dla Niej, dla tej jasnej wróżki Nasi geniusze się trudzą, Aby mogła do poduszki Ubrać się w poezyę cudzą.

Przez Nią, za Nią, dla Niej, od Niej Wszystko bierze swój początek, Od HYMENU jej „pochodni” Natchnień się rozpala wątek.

W prochu wielbi nasza małość Dziewiczości Arcy-statut: Panieńskiego... wdzięczku całość To najwyższy Stwórcy atut!

Póki tej ozdoby swojej Nie uroni dumna Polka, Póty małe czółko stroi Wszechpotęgi aureolka;

Tłumów, co jej żebrzą łaski, Brzmi w powiastkach naszych lament, Tak czarowne rzuca blaski Anatomii cenny dyament;

Gdzie otworzyć, tam się miele Jedną życia wciąż zawiłość: Jak i kiedy polskie ciele Swojskiej gęsi zyska miłość...

Musisz poznać naszej „Czystej” Papę, mamę, cały dom jej, W końcu służyć do asysty Przy niewinnej tej sodomii.

Lecz gdy klejnot swój postrada, Pożegnajmy się z nią smutni; Ach, po trzykroć takiej biada, Zmarła już dla polskiej lutni!

Wszystko pierzchło, wszystko znikło Jakby trumnę już zabito: Idzie życia ścieżką zwykłą Już w kompletnem incognito.

Co wyrośnie z małej gąski, Która z tak krzykliwą pychą Wpływa w życia strumyk wązki, O tem w naszych księgach cicho;

Nasi piewcy idealni Ignorują światek ciasny, Co się kręci wśród sypialni Czasem cudzej, czasem własnej;

Gdy już hukną wielkim głosem: „Zdrowie zacnej młodej pary!” Któżby się tam troszczył losem Krajowej Madame Bovary...

Rzucona z takim hałasem Jak tam plącze się zagadka?... Jakieś echa tylko czasem Nas dochodzą: żona... matka...

Aż po lat przydługiej seryi Znowu ją sadowią na tron, Gdzie ozdobą jest galeryi Legendarnych polskich matron.

Litania ku czci p. t. matrony krakowskiej

 Inwokacya: Dostojna Pani! Sporo lat już mija, jak słucham potulnie i cierpliwie potoków Twej wymowy; racz więc przymknąć teraz na chwilę Twe słodkie usteczka i pozwól mi przemówić, a postaram się —w przeciwieństwie do Ciebie, Pani — być zwięzłym i treściwym.

O ty, polskiej ziemi chwało, Ty postaci wpół-monarsza, Ty czcigodna, nazbyt mało Opiewana, „damo starsza”;

Ty, co z głębin swej kanapy Wychylając kibić tłustą, Brzydkie swe nadstawiasz łapy Przerażonym naszym ustom;

Ty, co z dostojeństwem w twarzy