27,32 zł
Napisana przez archeologa popularnonaukowa pozycja, odkrywająca tajniki pochodzenia i niezwykłego sukcesu cywilizacyjnego Słowian, w tym praprzodków Polaków – przystępnie napisana, rzetelna, doskonale łącząca wiedzę z różnych dziedzin nauki: archeologii, antropologii i językoznawstwa. Odpowiada na zaskakujące pytania: czy Mieszko I był wikingiem, co mają wspólnego Słowianki z Amazonkami i wiele innych. Dezawuuje mity i utarte pojęcia, przywraca wiarygodność dawnym podaniom.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 264
Blisko dwieście lat temu Wawrzyniec Surowiecki (1769–1827), twórca polskiego słowianoznawstwa, sformułował w rozprawie Śledzenie początku narodów słowiańskich problem, który do dziś stanowi wyzwanie dla badaczy początków Słowiańszczyzny. Napisał: „Jak w swoich początkach, tak w nadzwyczajnem swojem rozpostarciu po ziemi, naród Słowiański jest zagadką, której dotąd nikt jeszcze należycie nie rozwiązał. Zaledwie posłyszano o Antach i Slawinach, kiedy nawalne ich roje zaymowały już rozległe krainy na wschód, na północ i na zachód cesarstwa greckiego (Bizancjum). Od wschodnich krańców Bałtyku do Pontu (Morza Czarnego) i Adryatyku; stamtąd przez Dunay do źródeł Menu i ujścia Elby. (...) Rzuciwszy okiem na niezmierne przestrzenie tych krajów, zdaje się niepodobieństwem, ażeby jeden naród w tak krótkim czasie zdołał zagarnąć wszystkie i okryć je swoją ludnością (...). Opanowanie połowy Europy przez tak liczny naród mnieyby zadziwiało, gdyby przy zwyczajnych środkach, ze zwyczajnych pobudek było dokonane. Wiadomo, czego dokazać może lud natchniony żądzą łupiestwa i kierowany dzielną wolą jednego. Dzieje świata ukazują nam niemało przykładów wielkich podbojów, lecz żaden z nich nie może być zastosowany do Słowian. Kiedy inne narody skojarzone spólnością sprawy i rządu rzucały się jednocześnie i w ścisłych szeregach na upatrzonych nieprzyjaciół; Słowianie podrobieni na osobne pokolenia, bez związków wzajemnych, występowali w małych gromadach, w osobno obieranych chwilach i w oddzielnych stronach świata. Tamte, ulegając woli i rozkazom udzielnego wodza, szły wszędzie za jego skinieniem; Słowianie przy rządach gminowładnych nim się skłonili do przedsięwzięcia jakowego, ważyli wprzódy korzyści, których się z poświęcenia drogiey spokojności spodziewać mieli. Nareszcie inne zdobywcze narody wprawione do życia wojennego przelatywały z mieysca na mieysce w przerażających tłumach, szukając nieprzyjaciół na to tylko, żeby ich gnębić i wydzierać gotowe łupy; Słowianie nieustraszeni z oręża, łagodni z przyrodzenia, przez wolne wędrówki szukali jedynie ziemi, którą by potem własnego czoła upłodnić mogli. Zdaje się, że same losy, sprzyjając ich postępkom i zamiarom, chciały je uwieńczyć trwałemi skutkami; bo kiedy owe najezdnicze ludy wyginęły razem z prochami swoich łupów, Słowianie, ocaliwszy przez wszystkie burze niespokojnych wieków raz odzierżone siedliska, doczekali się szczęśliwey tey pory, która im rokuje na zawsze stały byt i znaczenie”.
Pomijając romantyczny, powszechny zarówno w czasach Surowieckiego, jak i obecnie, obraz pierwotnych Słowian jako ludzi miłujących pokój i uwielbiających pracę na roli, zauważmy, że autor stawia pytanie najważniejsze w całych dziejach tego wielkiego odłamu Indoeuropejczyków. Jak to się stało, że lud, o którym cywilizowany świat usłyszeć miał dopiero w pięć wieków po narodzeniu Zbawiciela, o którym starożytni Grecy i Rzymianie zgoła nic nie wiedzieli poza kilkoma fantastycznymi plotkami, dokonać mógł tak wielkich podbojów, a później utrwalić te zdobycze na tysiąclecia? Gdzie wcześniej przebywali ci wielcy zdobywcy i kolonizatorzy, gdzie kształtowała się ich moc, gdzie formowała się masa krytyczna, która – nagle uwolniona z ograniczeń – dokonała tak wielkiego dzieła. I jaką niezwykłą tajemnicę życia posiąść musieli Słowianie, aby takie przedsięwzięcie zakończyć mogło się sukcesem.
Pytania te sformułował Surowiecki następująco: „Badacze dziejów świata zastanawiając się nad niesłychanym tym wylewem narodu Słowiańskiego nieznanego przedtem ani z imienia, ani z posady, pytali się ze zdumieniem, i dotąd jeszcze pytają: Skąd się wziął? Gdzie wzrastał? Gdzie ukrywał do ostatniey chwili swój ród i potęgę? Te nieprzeliczone roje jego ludu nie mogły się ani wyśliznąć, ani utaić na rozwidnionych już przestrzeniach Europy”.
Zagadnienia te do dziś stanowią największą tajemnicę Słowian. Zagadkowa jest błyskawiczna i doniosła kariera naszych przodków, przejście od kulturowej prostoty i pierwocin organizacji społecznej do form i osiągnięć obowiązujących wówczas w cywilizowanej Europie i decydujących o jej rozkwicie. Przychodząc z odległych jej peryferii, żyjąc daleko od jej centrów, Słowianie potrafili szybko nadrobić opóźnienia i zająć godne miejsce w rodzinie europejskiej. Okazali się chętnymi i pojętnymi uczniami w trudnej sztuce postępu. Zwracali na to uwagę historycy, chwalili poeci, jak Adam Mickiewicz, który w pierwszym ze swych paryskich wykładów, wygłoszonym 22 grudnia 1840 roku, powiedział, iż: „Żądza zbliżenia się do reszty Europy, zawarcia ścisłych związków z ludami Zachodu nigdzie nie jest tak powszechna i żywa jak w rodzie słowiańskim”. On też w wykładzie VI napisał o Słowianach: „W ciągu tysięcy lat dzieje ich leżą w pomroce; musimy zbierać nieliczne rozproszone nazwy, we wspomnieniach ludów obcych szukać wieści o przeszłości tego niezliczonego ludu. On sam nie posiada wcale historii, bo historia to przeszłość ludu zorganizowanego w cesarstwo lub królestwo, ludu posiadającego państwo, Słowianie zaś żyli zawsze tylko w stanie osad rozproszonych. Ich właściwa historia zaczyna się z chrześcijaństwem. (...) Umysł tego ludu – ciągnął poeta – nie był powołany do pracy nad dociekaniem zagadnień, które dla niego nie istniały. Religia ich pozostawała w stanie wierzeń jedynie. Posiadali wierzenia religijne, nie mieli słowa religijnego, słowa, które głosi prawdy wyższego rzędu, a które wywodzone bywa z natchnienia sił nadprzyrodzonych. Dlatego lud ten nie mógł się skupić około jednego słowa i nigdy nie można go było popchnąć w jakimś kierunku, na przykład do wypraw wojennych, do osiągnięcia jakiegoś rozległego a tajemniczego celu. Oto jedna z przyczyn, dla których Słowianie nigdy nie byli zdobywcami, a nawet w okresie przed przyjęciem chrześcijaństwa nigdy nie byli plemieniem wojennym...”.
W tej ostatniej kwestii nasz narodowy poeta mylił się bardzo, gdyż w rzemiośle i przedsięwzięciach wojennych Słowianie na początku swej europejskiej kariery, a także później, radzili sobie nie gorzej niż inne nacje, a często je na tym polu przewyższali. Wbrew też licznym przekazom starożytnym i nowożytnym Słowianie nie byli bynajmniej narodem biernym i uległym, raczej przypisać im można przebiegłość, umiejętność kamuflażu, udawanie prostactwa. Pod tą maską zaś krył się lud znający własne niedostatki wynikające z długiego bytowania na marginesie cywilizacji, pośród zapadłych puszcz i bagien, ale równocześnie lud o wielkim apetycie na lepsze życie i sukcesy. Dlatego równocześnie, dla zmylenia przeciwników, raz paradowali z gęślami i opowiadali, że są uosobieniem łagodności, innym razem przemieniali się w niosące pożogę i mord zastępy wojowników chciwych łupów, niewolników i ziemi.
Z drugiej jednak strony nie ulega wątpliwości, że pod wieloma względami się różnili od innych europejskich ludów, tak jak i my – ich potomkowie – nadal się różnimy. Tkwi w nas owo tajemnicze dziedzictwo czasów odległych i prastarych, gdy w ukryciu przed światem kształtowała się słowiańska forma i sprężała moc. Odrębność ta to nasz największy i najbardziej ekscytujący spadek i majątek otrzymany od przodków, dziedzictwo, które stanowi o naszej oryginalności i niepowtarzalności, najwartościowszy wkład do europejskiej skarbnicy. Jakie były jego początki, co zadecydowało o jego kształcie, wartości i niepowtarzalności – oto temat tej książki. Fascynacje obcą cywilizacją nie przyniosły bowiem Słowianom jedynie zysków i awansów, pozbawiły ich rodzimej, plemiennej tożsamości mocy. Bo jak napisał inny ówczesny miłośnik słowiańskich starożytności Zorian Dołęga Chodakowski (1784–1825): „Nie jesteśmy sobą, zamordowano nam rodziców, zamieniono nazwiska, wymazano pamięć, skazano na cudzość”. Czas więc odnaleźć utracone dziedzictwo.
Najdawniejsze niepewne i zdawkowe informacje o Słowianach pojawiają się w dziełach greckich autorów w połowie I tysiąclecia p.n.e. Są to wiadomości niepotwierdzone, pozbawione konkretów, często fantastyczne. Jest też oczywiste, że żaden z tych pisarzy nigdy nie dotarł do terenów zamieszkanych przez naszych przodków, nie widział na własne oczy Słowianina ani też nie rozmawiał z kimś, kto mógł odbyć podróż do słowiańskich krain. Co więcej, nie znali nawet nazwy, pod którą występować mogli nasi przodkowie, dlatego my możemy jedynie domniemywać o stanie ich wiedzy. Dopiero Herodot z Halikarnasu, grecki historyk żyjący w V wieku p.n.e., nazywany ojcem historiografii europejskiej, w swych Dziejach dostarczył bardziej precyzyjnych informacji na ten temat. Zbierał je osobiście w greckich koloniach rozrzuconych wzdłuż północnych wybrzeży Morza Czarnego, gdzie zamieszkiwali jego pobratymcy odbywający dalekie wyprawy handlowe na północ, na tereny Scytii. Powiada więc, że północna granica tej krainy położona jest o dwadzieścia dni drogi (ok. 800 km) na północ od Morza Czarnego, a rejon ten zamieszkiwać mają Scytowie Oracze, którzy w przeciwieństwie do swych pobratymców zamieszkujących stepy nadczarnomorskie, trudniących się hodowlą i nazywanych Scytami Królewskimi, utrzymują się z rolnictwa, do czego skłania ich przede wszystkim lesisty charakter ich kraju.
Scytowie ci, według Herodota, sąsiadować mają na północy z Agatyrsami, którzy są: „Nader zniewieściałymi ludźmi i szczególnie kochają się w noszeniu złotych ozdób, a posiadane kobiety traktują jako rzecz wspólną, aby być sobie nawzajem braćmi i wskutek tego nie żywić do siebie wzajemnie nienawiści i wrogości”. Ich sąsiadami są Neurowie, którzy: „Obyczaje mają scytyjskie, ale na jedno pokolenie przed wyprawą Dariusza musieli opuścić swój kraj z powodu żmij. Ziemia ich bowiem wydawała mnóstwo żmij, a jeszcze więcej przychodziło ich z północnych pustkowi, czym udręczeni przenieśli się pomiędzy Budynów, porzucając własny kraj”. Zakończona niepowodzeniem wyprawa króla perskiego Dariusza na Scytów odbyła się w 514 roku p.n.e, zaś kraj Budynów położony był na dalekiej północy i „cały porosły lasami rozmaitymi. W najgęstszym zaś ostępie znajdowało się jezioro wielkie i rozległe, otoczone moczarami i trzcinami naokoło. W nim tubylcy łowią wydry i bobry, i inne zwierzęta o czworograniastym pysku, których futrem obszywa się kożuchy i których jądra użyteczne są przy leczeniu macicy”. O Budynach podaje jeszcze Herodot, że „są jedynymi w tych stronach ludźmi, którzy jedzą szyszki”, zaś Neurowie jego zdaniem „muszą być czarownikami, bo zarówno Scytowie, jak i Grecy osiadli w Scytii opowiadają, że raz do roku każdy Neuryjczyk zamienia się w wilka na parę dni, aby potem na powrót przyjąć ludzką postać”.
Pomimo ogólności i elementów fantastycznych relacja Herodota uznawana jest przez badaczy za źródło wiarygodne, umożliwiające odtworzenie starożytnej lokalizacji wspomnianych ludów na terenie dzisiejszej Ukrainy i Białorusi. W wyniku trwających już ponad dwa stulecia dyskusji dziś większość uczonych zgadza się, że Neurowie zamieszkiwali leśno-łąkowe obszary dzisiejszego Wołynia i nękani przez plagę żmij wywędrowali stamtąd do lesisto-bagiennej krainy Budynów, czyli prawdopodobnie na teren dzisiejszego Polesia. Sąsiadujący z Budynami Androfagowie, czyli Ludożercy (gr. antkrofagos – zjadacz ludzkiego mięsa), o których Herodot wie tylko, że jest to „plemię odrębne i bynajmniej niescytyjskie”, mieszkali zapewne nad górnym Dnieprem, zaś przebywający jeszcze dalej na wschód Melanchlajnowie – Czarnopłaszczowcy (gr. melas – czarny, chlajne – płaszcz), również „plemię niescytyjskie”, zajmowali teren nad górnym Donem. Dalej na północ rozciągała się już tylko bezludna śnieżna pustynia, którą starożytni Grecy nazywali, w nawiązaniu do znanego gwiazdozbioru, krainą Wielkiej Niedźwiedzicy. Niedźwiedź to po grecku arktos, stąd nazwa dzisiejszej Arktyki – krainy polarnych niedźwiedzi.
Rzymianin Pliniusz Starszy (23–79 n.e.) w Historii naturalnej, będącej podsumowaniem wiedzy przyrodniczej antyku również w zakresie geografii, dorzucił nieco nowych informacji o interesujących nas obszarach. On także wymienia Neurów, Budynów, Androfagów i Agatyrsów „o granatowych włosach” oraz trudniących się myślistwem Tyssagetów. „Stamtąd – czytamy w relacji Pliniusza – blisko już do gór Ripejskich i krainy zwanej Pteroforos, biorącej swą nazwę od ciągłych opadów śnieżnych na podobieństwo ptasich piór. Kraina ta przeklęta jest przez bogów, pogrążona w gęstych mgłach i wiecznie ściśnięta lodem, jest siedzibą mroźnego wiatru Akwilona. Poza tymi górami, na północ od Akwilona, mieszka lud szczęśliwy – jeśli chcemy dać temu wiarę – zwany Hiperborejczykami. Tam też rozpoczynać i kończyć mają się drogi gwiazd, słońce zaś świeci tam przez pół roku i jeden dzień, a w pozostałe dni panuje mrok. Kraina to słoneczna, o doskonałym klimacie, wolna od wszelkich szkodliwych wiatrów. Za domy służą tym ludom świetliste gaje, bogom oddają cześć każdy z osobna, nie znają kłótni ani chorób. Śmierci szukają sami, gdy syci są już życia, i skaczą wtedy z pewnej skały do morza, który to rodzaj śmierci uchodzi za najszczęśliwszy”.
Hiperborejczycy bez wątpienia najbardziej fascynowali starożytnych Greków, już choćby z tego powodu, że mieszkali w krainie mroźnej i mrocznej, w której niedające ciepła słońce świeci o północy, będącej symbolem śmierci i przeciwieństwem słodkiej Hellady. Aby tam przetrwać, musieli dysponować ogromną mocą, byli więc potężnymi czarownikami, nadludźmi, nauczycielami ludzkości.
Nic więcej starożytni pisarze nie wiedzą o terenach położonych na północ od ich kolonii i portów nad brzegami Gościnnego Morza. Pliniusz wspomina jeszcze o żyjących na zachód od Neurów potężnych Wenetach, którzy zamieszkiwać mają nad Vistulą (Wisłą) uważaną w geografii starożytnej za ważną rzekę graniczną, oddzielającą barbarzyńską Germanię od Scytii europejskiej, czyli używając współczesnych kategorii, Europę Zachodnią od Europy Wschodniej. Czy jednak pośród tych – mających często mityczne przymioty – ludów, opisanych zdawkowo, obdarzonych nierzadko cechami fantastycznymi, odnajdować można naszych starożytnych przodków?