Siostry z ulicy Wiśniowej. Zawsze będę obok. Siostry z ulicy Wiśniowej - Joanna Nowak - ebook

Siostry z ulicy Wiśniowej. Zawsze będę obok. Siostry z ulicy Wiśniowej ebook

Nowak Joanna

4,5

Opis

Chcieli przechytrzyć miłość, a to ona sobie z nich zadrwiła.

Jagna nie znalazła jeszcze partnera. Sytuacja ta najbardziej nie daje spokoju jej babci, która chciałaby już piastować prawnuki. Staruszka nie przebiera w środkach i robi, co może, żeby przemówić do rozumu wnuczce. Jednak nie ma pojęcia, że Jagna od jakiegoś czasu koresponduje z tajemniczym mężczyzną poznanym przez internet.

W końcu wychodzi na jaw, że internetowym znajomym, któremu Jagna zwierzała się przez ostatnie tygodnie, jest Krystian Walczak, jej przełożony, z którym od dawna ma na pieńku. Oboje są w równym stopniu zaskoczeni. Jedno i drugie bowiem planowało zaproponować udawany związek, byle przekonać bliskich – Jagna babcię, a Krystian mamę – że nie potrzebują ich wstawiennictwa w celu znalezienia partnera.

Jednak po jakimś czasie sytuacja wymyka się spod kontroli. Jagna ma wyrzuty sumienia, że nie może o wszystkim powiedzieć siostrom, w dodatku do głosu zaczynają dochodzić uczucia, co nie ułatwia całej mistyfikacji.

Czy plan kontrolowania emocji się powiedzie? A może życie już napisało dla tej dwójki własny scenariusz?

Do czego może doprowadzić wtrącanie się rodziny w życie osobiste dwojga singli? Przekonacie się z tej budzącej uśmiech, ale jakże prawdziwej życiowo opowieści o klątwie i sile miłości. Znakomita rozrywka, pełna optymizmu i ciepła!

Jola Bugała-Urbańska, czytanienaplatanie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (33 oceny)
21
9
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Joanna Nowak

 

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Maria Buczkowska

 

Korekta

Katarzyna Dubois

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Sławomir Kukurenda

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2022

 

 

eISBN

978-83-67295-46-8

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojej siostrze Magdzie,

za pokładane we mnie nadzieje.

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Czasem słowa wypowiedziane w złą godzinę mają większą moc niż te wyszeptane w dobrej intencji. Kiedy Maria, troskliwa matka trzech córek, patrzyła na swoje pociechy, tak podobne do siebie i zarazem tak różne, pragnęła, żeby nigdy nie zaznały smutku. A ten, ostatnimi czasy, kojarzył się jej jedynie z miłością.

Tego dnia po odebraniu dziewczynek z przedszkola, podaniu im obiadu i zasłużonego deseru postanowiła powiedzieć im prawdę o odejściu ojca. Ojca, który pamiętał, żeby w pokoju Jagny zostawiać wieczorem włączoną lampkę, bo dziewczynka bała się ciemności. Ojca, który zdarł sobie kolana, by nauczyć ukochane gwiazdki jeździć na rowerze. Ojca, który budził je codziennie buziakiem, a wieczorem, pomimo zmęczenia po ciężkiej pracy, opowiadał bajki na dobranoc.

Zresztą, nie dało się już ukryć jego nieobecności.

Tylko jak przekazać pięciolatkom, że ich ukochany tata na widok krótkiej spódniczki, obfitego biustu oraz ładnej buzi poczuł zew natury, jakiego nie doświadczył przy własnej żonie, a ich matce? Żaden podręcznik wychowawczy nie uczył, co powiedzieć dzieciom, gdy rodzic bez uprzedzenia decyduje się opuścić wspólne gniazdo, by przenieść się do innego. Cóż, ten cudowny świat najwyraźniej nie przewidywał opcji rozpadu rodziny z powodu zawarcia umowy o pracę z młodą sekretarką.

A powinien. Maria obserwowała wokół siebie wiele smutnych historii z niewiernymi małżonkami w rolach głównych. Niestety, większością z nich okazywali się mężowie, co kobietę przestało dziwić, kiedy na własnej skórze przekonała się, jak szokujący może okazać się widok ślubnego w objęciach dziesięć lat młodszej panny o długich niczym u modelki nogach.

Bardzo chciała oszczędzić córkom rozczarowań. Wpatrywała się w ich roześmiane oblicza, wypowiadając w duchu jedno życzenie: rozwijajcie się, uczcie, realizujcie marzenia i nie szukajcie szczęścia u boku mężczyzn.

Dopiero po latach zorientowała się, że zamiast dobrej wróżby rzuciła klątwę. Tę zaś, jak pokazało życie, ciężko było zdjąć.

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

Szeroki uśmiech zdobił rozświetloną blaskiem twarz panny młodej. Pod rękę z dumnym ojcem kroczyła główną nawą kościoła w kierunku ołtarza. Na końcu krótkiej ścieżki, wyściełanej dywanem w kolorze biskupiej czerwieni, czekał wyraźnie zdenerwowany pan młody.

Na widok przyszłej małżonki mężczyzna oniemiał z wrażenia. Zgodnie z tradycją nie mógł wcześniej zobaczyć, jak narzeczona prezentuje się w sukni ślubnej. Dochowanie sekretu wiele ją kosztowało, wszak z każdej przymiarki wracała z wypiekami na twarzy, gotowa opowiedzieć ukochanemu o koronkowych rękawach, tiulowej spódnicy czy drobnych kryształkach, zdobiących dekolt. Zawsze jednak sznurowała usta dłonią, obiecując drugiej połówce, że nie pożałuje długich tygodni oczekiwania.

Miała rację. Jego zachwycone oblicze wynagrodziło każdą minutę niecierpliwości obojga. Roziskrzone oczy miłości jej życia najpełniej pokazały, jak bardzo czekali na dzień, w którym wreszcie staną się jednością.

Nieraz słyszała od koleżanek, że małżeństwo niczego nie zmienia, a wręcz przeciwnie – papierek jedynie wszystko utrudni, jeśli za kilka miesięcy albo lat para postanowi się rozstać. Zżymała się wówczas na te słowa, nie rozumiejąc, po co wypowiadać przysięgę, skoro się ma z tyłu głowy wyjście awaryjne w postaci rozwodu. Ona nie przyjmowała tego do wiadomości. Jej decyzja o zamążpójściu była ostateczna. Cokolwiek się nie zdarzy, nie zmieni zamiarów.

Na szczęście on myślał podobnie. Zgadzali się nie tylko w tej kwestii. W wielu innych również podobnie spoglądali na świat. Może właśnie to stanowiło o sile ich związku?

Nie dziś, nie jutro ani nawet za miesiąc czy za rok, ale w końcu przekonają się na własnej skórze, że miłość należy pielęgnować każdego dnia. Przysięganie sobie oddania aż po grób, kiedy ma się naście lat, gdy buzują hormony, a krew w żyłach szybciej płynie, to tylko słowa. A na nich, choćby były najpiękniejsze, nie da się zbudować fundamentów związku, który ma przetrwać do sakramentalnego „póki śmierć nas nie rozłączy”. Dopiero życie weryfikuje uczucia zakochanych w sobie ludzi, codzienność rozdaje karty, monotonia mówi „sprawdzam”. Nie można iść na skróty, wierzyć, że bez przyziemnej rutyny uda się stworzyć coś trwałego, co ma szansę doczekać późnej starości. Tylko naiwni ufają przeświadczeniu o pokrewieństwie dusz, zapominając przy tym o podwalinach zwyczajności. Bo za dziesięć czy piętnaście lat nie będzie ważne, czy on pamiętał, jaką ona miała sukienkę podczas ich pierwszego spotkania, nie będzie się liczyło, co on powiedział, czy patrzył jej głęboko w oczy, czy tak normalnie, bez iskier. Niektórzy zapominają, jak istotne jest poznanie się od każdej strony, bez względu na jej odcienie. Innym wydaje się, że proza tego, co tu i teraz, zabija romantyzm i nie pozwala dojść do głosu sercu, oddając władzę rozsądkowi. Tyle że miłość rodzi się w głowie, a motyle w brzuchu czasem muszą ustąpić miejsca ćmom.

 

 

Jagna ulokowała się w ostatniej ławce, z dala od czujnych oczu babci Jadwigi. Wprawdzie powinna zasiąść na jednym z czołowych miejsc przeznaczonych dla rodziny, ale ostatnim, na co miała ochotę, to przeparadowanie przez cały kościół, by stać się obiektem zainteresowania ciotek, wujków, kuzynów oraz kuzynek.

Janowscy i Michalakowie tłumnie zjechali do Graborówka na uroczystości ślubne Ady, najmłodszej z trojaczek. Pech chciał, że niemal wszyscy, zanim pojawili się w świątyni, zatrzymali się na ulicy Wiśniowej, aby pogratulować Marii oraz Arturowi wydania pierwszej córki za mąż. Pochodząca z Lubelszczyzny i Mazur familia ostatnim razem w pełnym składzie widziała się lata temu, dlatego dziś nadrabiała stracony czas. A przy okazji jej członkowie nie omieszkali wypytać pozostałych dziewcząt o ich matrymonialne plany.

Prym wiodła w tym babcia Jadwiga, owdowiała przed dekadą matka Artura. Jako że do synowej nie odzywała się od czasów jej sławetnej ucieczki z Kraśnika, a syn dość oszczędnie dawkował staruszce informacje na temat życia prywatnego córek, to postanowiła sama wziąć wnuczki w krzyżowy ogień pytań. I zdecydowała, że nie odpuści, póki nie otrzyma satysfakcjonujących odpowiedzi.

Sara, najbardziej asertywna z sióstr, w kilku stanowczych słowach oświadczyła, że nie będzie zdawać raportu ze spraw intymnych, czym zasłużyła sobie na pełen oburzenia komentarz staruszki. Kobieta wymówiła się obwiązkami, jakie spoczywają na niej w roli świadkowej, i w porę ewakuowała się sprzed chmurnego oblicza Jadwigi prosto w objęcia Oskara.

Niezrażona obcesowym potraktowaniem przez najstarszą z trojaczek, babcia skierowała swoją uwagę na jedyną wśród dziewcząt singielkę. Jagna nie zdążyła uciec przed wścibstwem staruszki. Zresztą, w kupionych kilka dni wcześniej szpilkach trudno byłoby jej uciec przed kimkolwiek. Przepiękne czarne buty z czerwoną podeszwą, obiekt westchnień wielu kobiet na całym świecie, nie dość, że okazały się niewygodne, to na dodatek obtarły jej kostki, czyniąc poruszanie się w nich niemal niemożliwym.

Jagna przeklinała w duchu własną niefrasobliwość, przez którą teraz cierpiała prawdziwe katusze. Popełniła bowiem podstawowe błędy, jakich obiecywała sobie unikać podczas podobnych uroczystości. Po pierwsze, zapomniała wziąć ze sobą wygodne obuwie na zmianę, choć torebka z przygotowanymi wcześniej balerinkami posłusznie czekała w korytarzu jej poznańskiego mieszkania. Po drugie, zanim dzisiejszego ranka ubrała cudnie wyglądające czółenka, wcześniej nie zrobiła w nich nawet kroku (poza tymi paroma w sklepie, kiedy zachwycona wyglądem swojej stopy w legendarnych trzewikach, z miejsca zdecydowała się na ich zakup).

Po trzecie zaś, i najważniejsze, nie zdołała się ustrzec przed mieszaniną ciekawości oraz nachalności babci Jadwigi. Przyłapana na opatrywaniu bolących nóg, Jagna została schwytana za nadgarstek przez krewką starszą panią i wprost spytana o osobę towarzyszącą.

– Dzień dobry, babciu. Ciebie też miło widzieć – rzekła, zaskoczona dziewczyna, po czym spróbowała przekierować rozmowę na temat zdrowia staruszki, nader bliski większości osób znajdujących się na zasłużonej emeryturze. Na próżno. Jadwiga Janowska postawiła sobie za punkt honoru przepytać wnuczki z ich postępów w szukaniu męża i ani myślała odpuścić którejkolwiek z nich. Wiadomo, Ada zdała egzamin śpiewająco, wszak to jej ślub zgromadził całą rodzinę. Sara spotykała się z przystojnym policjantem, co w zasadzie rozwiązywało kwestię jej nieodległego w czasie zamążpójścia. Została więc Jagna…

– Nie udawaj, dziecko, że cię to nie interesuje. Od lat nie postawiłaś nogi w moim domu – sarknęła Jadwiga.

Nie bez przyczyny, pomyślała Jagna. Od śmierci dziadka babcia zmieniła się nie do poznania. Owszem, wszyscy współczuli jej straty. Dziadkowie spędzili razem prawie czterdzieści lat i kobieta miała pełne prawo przeżyć żałobę po swojemu. Ale odejście Władysława zmieniło ją w gderliwą, wiecznie narzekającą istotę, u której wizyty przestały być przyjemnością, a stały się obowiązkiem.

– Przepraszam. Tak się złożyło. Najpierw studia, potem praca… – tłumaczyła niewprawnie wnuczka. – Postaram się przyjechać jak najszybciej.

– Już przywykłam, że wy młodzi omijacie mnie szerokim łukiem i nie pamiętacie, że istnieję.

– Co też babcia mówi. – Jagna nie chciała sprawiać nikomu przykrości, lecz słowa babci nie odbiegały od prawdy, za co Ada, Jagna i Sara solidarnie powinny się pokajać.

– Lepiej mi powiedz, kiedy planujesz wyjść za mąż. Bo o ile zdążyłam się dowiedzieć, to twoje siostry znalazły już absztyfikantów, jedynie przy twoim boku zieje pustką.

– Póki co jest mi dobrze samej – wybąkała Jagna, wyraźnie speszona.

– Tak, tak, wszystkie tak twierdzicie. Najpierw kariera, a dopiero kiedy się dorobicie, przyjdzie pora na męża i dzieci. Tymczasem wasz zegar biologiczny nie tyle tyka, co głośno bije na alarm! Nie jesteście już niewinnymi podlotkami. Ja w waszym wieku miałam już trójkę dzieci, a czwarte było w drodze, chociaż czasy były ciężkie i nierzadko nie mieliśmy co do gęby włożyć. Ale nikt nie narzekał, jeno brał się do roboty. Ojczyzna potrzebuje nowych obywateli, bo kto zapracuje na nasze emerytury?

Zatem o to chodziło! W ciągu jednej chwili okazało się, że babcią nie powodowała troska o szczęście wnuczek, a zasobność własnego portfela.

Jagna nie śmiała zaprzeczyć, iż nie rozgląda się za przyszłym małżonkiem. Bąknęła za to nieśmiało o szeroko zakrojonych poszukiwaniach właściwego mężczyzny.

– Nie wiem, czy w twojej sytuacji powinnaś wybrzydzać – stwierdziła na koniec Jadwiga, czym zamknęła usta zszokowanej dziewczynie.

Jagna mocno zacisnęła zęby. Próbowała się nie rozpłakać, żeby nie zniszczyć starannie wykonanego makijażu. Niestety, uwaga babci wciąż na nowo rozbrzmiewała w jej uszach. Na litość boską, przecież nie skończyłam jeszcze trzydziestki, pomyślała, rozżalona. Pięćdziesiąt lat wcześniej, w czasach młodości Jadwigi, mogła uchodzić za starą pannę, ale nie dziś. Granica wieku na urodzenie pierwszego dziecka mocno przesunęła się w górę. Wiele celebrytek świętowało narodziny potomka w kwiecie wieku i mało kto dziwił się późnemu macierzyństwu.

Przez całą uroczystość zaślubin Jagna roztrząsała sugestie seniorki, zamiast skupić się na najważniejszej chwili w życiu młodszej siostry. I na koniec, kiedy młodzi wyszli już z kościoła, a goście zaczęli obsypywać ich drobnymi monetami na szczęście, doszła do smutnego wniosku, że najwyraźniej jest tą w rodzeństwie, której szanse na założenie rodziny są najmniejsze.

Potwierdzili to inni członkowie licznie zgromadzonej familii. Podczas wesela Jagna co najmniej tuzin razy została zagadnięta na temat życia prywatnego, zupełnie jakby fakt, czy się z kimś spotyka, czy też nie, stanowił sprawę wartą omawiania na forum. Z godną podziwu cierpliwością starała się wyjaśniać, że odpowiedzi zachowa dla siebie, co nierzadko spotykało się z obrazą ze strony rozmówcy.

Przy kolejnej, bliźniaczo podobnej konwersacji Jagna policzyła w ciszy do dziesięciu, po czym oświadczyła, że jeśli ciocia rzeczywiście chce się czegoś dowiedzieć o jej życiu, to niech zacznie interesować się nim częściej niż jedynie przy okazji rodzinnych zjazdów. Daleka kuzynka mamy żachnęła się na te słowa i odeszła od stolika przeznaczonego dla singli jak niepyszna.

Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że zachowała się niegrzecznie i pewnie jeszcze tej nocy usłyszy z ust Marii przyganę. Niestety, nie potrafiła się pohamować. Rozglądała się wokół siebie i odnosiła wrażenie, iż wszyscy bacznie się jej przyglądają. A ona wcale nie chciała stać się sensacją dla żądnych wiadomości krewnych. Chowała się więc po kątach, próbując jak najmniej rzucać się w oczy gości. Ojciec niemal siłą wyciągnął ją na parkiet, a Adam i Oskar nieźle się natrudzili, żeby zatańczyć ze szwagierką przynajmniej jeden taniec.

Po godzinie drugiej, kiedy energia przybyłych na uroczystość dość mocno zdążyła już osłabnąć, Jagna wróciła na swoje miejsce. Czując ssanie w żołądku, nabrała sobie na talerz zimne przekąski. Kiedy podnosiła widelec do ust, dosiadła się do niej Ada.

– Nareszcie cię znalazłam – powiedziała siostra. Wyglądała uroczo z zaróżowionymi od emocji policzkami i roziskrzonymi oczami. Najwyraźniej małżeństwo służyło jej od samego początku.

– Przecież nigdzie nie uciekłam.

– Czyżby? Kiedy rzucałam welon w tłum panien, nagle postanowiłaś zabawić się w chowanego.

– Nigdy nie przepadałam za oczepinami – mruknęła Jagna, odsuwając od siebie jedzenie. Nagle straciła apetyt na pysznie wyglądającą sałatkę jarzynową. – Ale poza tym bawiłam się świetnie – rzekła, nieco zbyt entuzjastycznie, na co Ada zmarszczyła czoło.

– Nie ściemniaj. Wyglądałaś jak pięciolatek, któremu powiedziano, że Święty Mikołaj nie istnieje.

– Aż tak bardzo było to widać? – Jagna nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez swoje negatywne nastawienie zepsuła Adzie radość z najważniejszego w życiu dnia. – Przepraszam, ja…

– Za nic nie przepraszaj – weszła jej w słowo najmłodsza z trojaczek. – Lepiej powiedz, co się stało, że wyglądałaś tak, jakbyś trafiła na stypę, a nie na wesele.

– Nic takiego. – Jagna wzruszyła ramionami.

– Odkąd podczas składania gratulacji wujek Zenek życzył mnie i Adamowi sześcioraczków, byśmy okazali się bardziej płodni od rodziców, nie słyszałam większej bzdury.

Jagna mimowolnie parsknęła śmiechem. Wuj Zenek słynął z dosadnego wyrażania opinii. Niestety, nie zawsze właściwie dobierał słowa do okoliczności.

– Powiesz wreszcie, co ci leży na sercu? – Ada złapała siostrę za dłoń, po czym delikatnie ją ścisnęła, dając w ten sposób do zrozumienia, że jest obok i nigdzie się nie wybiera.

Jagna postanowiła zatem zdobyć się na szczerość.

– Dzisiaj chyba każdy się uparł, by mnie zapytać, gdzie podziałam narzeczonego. Po usłyszeniu, że z nikim się nie spotykam, głośno wyrażali zdziwienie, bo przecież w moim wieku brak partnera jest oznaką co najmniej zdziwaczenia, o staropanieństwie nie wspominając.

– Co? – Ada nie kryła zdziwienia. – Kto naopowiadał ci takich głupot?

– Przecież mówię: każdy, z kim rozmawiałam. Za to babcia…

– Nawet mi o niej nie wspominaj. Ponoć za dziewięć miesięcy oczekuje zaproszenia na chrzciny, wyobrażasz sobie?

– Powiedziała ci to prosto z mostu?

– Nie mnie. Zaczaiła się na tatę, kiedy zmierzał do toalety. Wyciągnęła go z kolejki i nie omieszkała oświadczyć, że ze względu na zbliżający się koniec jej żywota liczy na rychłe spotkanie z prawnukiem. Najlepiej płci męskiej, bo dziewczynki nie odziedziczą nazwiska i nie przedłużą rodu.

– Zapomniała, że nie nazywasz się już Janowska, tylko Kamińska?

– Tata wolał nie wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Zwłaszcza że nie mógł się doczekać, aż opróżni pęcherz – wyjawiła Ada. – Babcia nie odpuściła żadnej z nas. Sarę przestrzegła, żeby czym prędzej zaciągnęła Oskara przed ołtarz, bo jako wdowie po policjancie będzie jej przysługiwała pokaźna emerytura. A jak ponoć wiadomo, stróże prawa prędzej niż później schodzą z tego łez padołu, zatem należy zabezpieczyć się na przyszłość.

– Gdyby tylko babcia Jadwiga poruszyła temat mojego zegara biologicznego, puściłabym jej uwagi mimo uszu – przyznała niepocieszona Jagna. – Ale co najmniej połowa gości podzielała opinię seniorki.

– Od kiedy przejmujesz się tym, co mówią inni? Gdybym ja miała brać sobie wszystko do serca, zastanawiałabym się, co jest ze mną nie tak, skoro jeszcze nie zaszłam w ciążę. Skarbie, ludzie gadali, gadają i będą gadać, nic na to nie poradzisz. Zignoruj ich oczekiwania wobec twojego życia. Przyjdzie odpowiedni czas i znajdziesz właściwego mężczyznę. Skoro mnie i Sarze się udało, dlaczego ty miałabyś zostać sama? I nie daj sobie wmówić, że masz się spieszyć albo co gorsza związać z kimś z rozsądku.

– Łatwo wam udzielać rad. Znalazłyście drugą połówkę, jesteście szczęśliwe i możecie snuć śmiałe plany na przyszłość. Ja zaś ciągle szukam i nic.

– Przestań więc szukać i zdaj się na los. On wie, co dla ciebie dobre.

Jagna podziękowała siostrze za wsparcie. Obiecała, że do końca imprezy postara się nie gnębić przykrymi myślami. Uspokojona tym zapewnieniem, Ada wróciła do męża, za którym zdążyła porządnie się stęsknić, bo odtąd nie opuszczała go już na krok.

Tymczasem Jagna wyjęła z torebki telefon. Zalogowała się na popularny portal randkowy, odszukała Aragorna i po chwili namysłu napisała: „Gdyby rzeczywistość była odzwierciedleniem stanu naszej duszy, dzisiaj musiałabym podzielić ją na pół. Z jednej strony cieszę się tym momentem, bo wiem, jak wiele znaczy dla bliskiej mi osoby. Z drugiej jednak pragnę czegoś podobnego dla siebie. Pewnie to egoistyczne podejście. Przecież jeszcze nic straconego, a ja mam wrażenie, jakby dla mnie było to całkowicie nieosiągalne”.

Nim się rozmyśliła, wysłała wiadomość do tajemniczego mężczyzny. Zastanawiała się, czy znów ulegnie jego czarowi na tyle, by przegadać z nim przez komunikator pół nocy.

 

 

 

 

 

 

Rozdział drugi

 

Krystian Walczak starł z twarzy uśmiech zaraz po przekroczeniu progu mieszkania. We własnych czterech ścianach nie musiał udawać, że wszystko jest w porządku. Wreszcie mógł być sobą, nawet jeśli w ostatnim czasie oznaczało to użalanie się nad swoim życiem.

Mężczyzna odwiązał krawat, odpiął górny guzik koszuli, zdjął marynarkę i rzucił ją niedbale na kuchenne krzesło. Zerknął w przelocie na piętrzące się w zlewie naczynia, na zalegający na stole kurz oraz zaschnięte plamy na blacie. Dziś znów nie miał siły, by się z nimi zmierzyć. Wyciągnął z lodówki butelkę piwa, poniewczasie orientując się, że zapas alkoholu kończy mu się w zastraszającym tempie. Na puste półki z jedzeniem nie zwracał uwagi. Od jakiegoś miesiąca żywił się w fast foodach, na co od kilku dni boleśnie zaczęła narzekać wątroba.

Póki co Krystian leczył się pastylkami, polecanymi w reklamie przez rozradowane panie w wieku jego matki.

Przebrał się w koszulkę, którą już dawno powinien wrzucić do kosza na pranie, i spodnie dresowe, pamiętające czasy, kiedy ich właściciel regularnie bywał na siłowni. Dziś po tamtych wizytach pozostawały jedynie wspomnienie oraz okrągła suma, potrącana każdego miesiąca z osobistego konta.

Najwyraźniej Krystian łudził się, że wróci jeszcze do treningów. Albo nie znalazł czasu ani energii na wypowiedzenie umowy z fitness klubem.

Piastujący ważne stanowisko w banku, Krystian ułożył się wygodnie na kanapie z butelką piwa w jednej dłoni i pilotem od telewizora w drugiej. Włączył kanał sportowy, licząc na pasjonującą relację z rozgrywek piłkarskich. Z wielkim skupieniem przyglądałby się nawet pływaniu synchronicznemu kobiet, gdyby miał pewność, że widok pląsających w wodzie zawodniczek oderwie jego myśli od Emilii.

To prawdziwy cud, że przy swoim dotychczasowym podejściu do obowiązków nie nawalił jeszcze w pracy. Zresztą, gdyby przełożeni mu pozwolili, spędzałby w banku całe dnie i noce, bo jedynie podczas wykonywania powierzonych mu przez nich zadań potrafił wyłączyć serce i rozum od widma samotności, jakie sprezentowała Krystianowi kobieta jego życia.

Dyrektor chwalił mężczyznę za poświęcenie oraz oddanie sprawie. Dostrzegłszy, że nowo mianowany kierownik pojawia się w oddziale pierwszy i wychodzi z niego ostatni, chwalił go na każdym kroku, z dumą podkreślając, iż on jako jedyny poznał się na talencie podwładnego, dlatego zaryzykował powierzenie mu odpowiedzialnego stanowiska.

Gdyby znał prawdziwe motywy Walczaka, nie byłby już z niego tak zadowolony.

Krystian miał to gdzieś. Podobnie jak brak sympatii ze strony członków podległego mu zespołu. Zdawał sobie sprawę, że z miejsca został znienawidzony przez pracowników, kiedy tylko nałożył na nich dodatkowe kompetencje, a gratyfikacje pieniężne obniżył do minimum.

Nie zależało mu jednak na ich opinii. Robił to, co do niego należało, i tego samego oczekiwał od innych. Nie znosił bumelanctwa oraz braku zaangażowania. Jeśli wymagały tego okoliczności, nie szczędził cierpkich komentarzy czy uwag pod adresem podwładnych. Wychodził bowiem z założenia, że wszystkim powinno zależeć na wynikach zespołu, zatem nikt nie powinien odstawać od reszty.

Krystian, dzięki wpojonej przez rodziców dokładności i odpowiedzialności, przez co najmniej dwanaście godzin nie zadręczał się wizjami Emilii, oznajmiającej mu, że dziecko, które nosi pod sercem, nie jest jego.

Tylko co miał zrobić z pozostałą częścią doby? Spał niespokojnie, budząc się kilkakrotnie w ciągu nocy. Na wypady ze znajomymi nie znajdował siły – musiałby odpowiadać na trudne pytania, a przecież sam nie znał na nie odpowiedzi.

Siedział więc w domu i zapijał smutki, wyrzucając sobie w duchu, że nie zawalczył o ukochaną. Nie znajdował jednak właściwego oręża w obliczu wieści przekazanych przez Emilię.

Jak głupi cieszył się na myśl o byciu ojcem. Kiedy Emilia powiedziała mu o ciąży, skakał z radości pod sufit. Do tej pory nie rozmawiali o powiększeniu rodziny, ale skoro los podjął decyzję za nich, nie należało się mu sprzeciwiać.

Krystian zwariował na punkcie dziecka. Postanowił kupić działkę pod budowę domu. Marzył o takim, w jakim sam się wychował: z ogródkiem, kominkiem oraz huśtawką na drzewie. Nie wyobrażał sobie wychowywania potomka w ciasnym mieszkaniu w bloku. Zresztą, było go stać na zapewnienie rodzinie wszystkiego, co najlepsze.

Kilka tygodni temu, z aktem notarialnym w ręce, przedstawił Emilii swoje śmiałe plany. Zaskoczona kobieta milczała przez długie minuty. Wreszcie z obojętną miną oznajmiła, że nic z tego nie będzie.

– O czym ty mówisz? – zdziwił się Krystian.

– O nas, o twoich mrzonkach, które nigdy się nie ziszczą.

– Niby dlaczego?

– Bo dziecko nie jest twoje.

Bez zbędnych emocji wyjaśniła, że gdy on starał się o posadę kierownika banku i spędzał całe dnie w pracy, ona zostawała sama. Na nic się zdały tłumaczenia Krystiana, że robił to dla nich. Emilia czuła się opuszczona, a że nie znosiła samotności, nawiązała nowe znajomości. Jedna z nich okazała się gwoździem do trumny ich związku.

Miał na imię Daniel. Nadawali na tych samych falach. A co najważniejsze, zawsze znajdował dla niej czas. Nic dziwnego, że wygrał w starciu z wiecznie nieobecnym Walczakiem.

W ten sposób Krystian dowiedział się, że nieświadomie brał udział w zawodach o serce Emilii. I sromotnie je przegrał, mimo że znajdował się na końcu drogi, zapewniającej całej trójce stabilizację oraz godziwe warunki życia.

Dzwonek do drzwi wyrwał go z ponurych rozmyślań. Nie spodziewał się gości, dlatego zignorował uporczywy dźwięk. Nie miał ochoty z nikim się spotykać. Nie w obliczu własnego nieszczęścia.

Do coraz bardziej nachalnego dzwonienia dołączył sygnał telefonu. Mężczyzna kątem oka zerknął na wyświetlacz aparatu. Wiedział, że nie powinien ignorować rodzonej matki, lecz dyskusja z energiczną starszą panią wydała mu się w tej chwili ponad jego siły. Zwłaszcza że tak pedantyczną kobietę z pewnością zszokuje widok mieszkania, jaki się przed nim rozpościerał.

Krystian miał ochotę schować się pod kocem i udać, że go nie ma. Ów manewr często sprawdzał się w dzieciństwie. Niestety, w dorosłym życiu musiał stawiać czoło wyzwaniom, także takim jak łomotanie w drzwi, którego nie mógł zignorować.

– Słowo daję, jeśli za chwilę nie otworzysz, wezwę policję, straż pożarną i pogotowie – usłyszał głos matki, dochodzący z klatki schodowej.

Walczak zerwał się na równe nogi. Liczył, że wizytą rodzicielki nie zainteresują się sąsiedzi – mogliby wyrobić sobie o nim nie najlepsze zdanie. Ruszył szybko do przedpokoju i przekręcił zamek.

– No nareszcie. Ile można czekać? – Lucyna Walczak schowała telefon do przepastnej torebki. – Niewiele brakowało, żebym zadzwoniła pod sto dwanaście.

– Niby po co? – zdziwił się Krystian. – Nic mi nie jest.

– W takim razie uspokój biedną matkę i obiecaj, że wybierzesz się do laryngologa, bo aż dziwne, że usłyszałeś mnie dopiero wtedy, kiedy zagroziłam telefonem do wszystkich świętych. – Rodzicielka poklepała syna po ramieniu, po czym weszła do mieszkania.

Mężczyzna zamknął drzwi i podążył za mamą. Ta z wypisanym na twarzy zmieszaniem przyglądała się pobojowisku, jakie urządził jej jedynak. Krystian miał na tyle przyzwoitości, by bąknąć coś o sprzątaniu, które planował na najbliższą przyszłość. W międzyczasie próbował schować pod stół piwo, lecz czujne oko matki dostrzegło jego nienaturalne zachowanie.

– Nie chowaj tej butelki. Już ją widziałam – rzekła. Położyła swoje rzeczy na krześle, które wcześniej zdążyła przetrzeć dłonią, po czym zakasała rękawy i zabrała się do pracy.

– Mamo, co ty robisz? – Krystian w ostatnim momencie wyciągnął z jej rąk mleczko do czyszczenia oraz ściereczkę. Kobieta gotowa była wypucować jego mieszkanie na błysk. – Sam to zrobię.

– Jakoś do tej pory nie przyszło ci na myśl, żeby zająć się porządkami.

– Wybacz, ale nie miałem do tego głowy – mruknął w odpowiedzi.

– Nie tylko do tego, synku. – Lucyna Walczak cicho westchnęła. – Specjalnie ci się nie dziwię. Przecież każdy na twoim miejscu czułby złość i żal. Mnie to chyba nie chciałoby się wstać z łóżka, a ty dajesz radę.

– Nie mam innego wyjścia. W pracy gonią mnie obowiązki, nie mogę zacząć się nad sobą użalać.

Krystian spoczął na kanapie. Wyjął spod stołu piwo, po czym wypił je do dna. Owszem, mógłby się załamać, lecz co by mu to dało? Prędzej czy później i tak musiałby się pozbierać. Wszak życie nie stało w miejscu, a świat nie zatrzyma się tylko po to, by wyrazić współczucie z powodu jego złamanego serca. Podobnych historii było tysiące, jeśli nie miliony. Prawdopodobnie w tej sekundzie ktoś dowiadywał się o zdradzie, co nie najlepiej świadczyło o kondycji społeczeństwa. Z drugiej jednak strony, skoro jemu przydarzyła się tragedia, czemu innych miałaby ominąć?

Może i był nieczuły, życząc innym porażki. Ale świadomość, że nie jest jedyny, podnosiła go na duchu oraz pomagała pogodzić się z bólem.

– Gdybym tak dostała w swoje ręce to podłe dziewuszysko…! – wygrażała Walczakowa, wywołując lekki uśmiech na twarzy Krystiana. – Popamiętałaby mnie na wieki.

– Nie wątpię, mamuś.

Lucyna usiadła obok.

– Co ty teraz zrobisz, biedaku? – spytała czułym tonem.

– A co mam zrobić? Będę żył dalej. Przecież sama powtarzałaś, że tego kwiatu jest pół światu. Emilia nie jest ostatnią kobietą na ziemi, a mnie najwyraźniej nie była pisana.

– Mówisz to tak spokojnie. Aż mi się serce kraje, kiedy cię słucham. – Mama otarła kąciki oczu wierzchem dłoni.

– Niepotrzebnie. Nie pozwolę, żeby jedno niepowodzenie zaważyło na mojej przyszłości – rzekł stanowczo Krystian. – Pamiętasz, nieraz zarzekałaś się, że my, Walczakowie, jesteśmy ulepieni z twardej gliny i byle co nie jest w stanie nas złamać.

– Niby tak, ale widziałam, jak bardzo cieszyłeś się na wieść o dziecku.

Krystian poczuł delikatne ukłucie. Zdążył podzielić się z rodzicami wiadomością o ciąży Emilii zanim prawda spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Mama i tata wykazali wówczas nie mniejszy od niego entuzjazm, który ukrócił kilka dni później, kiedy niedoszli dziadkowie przyjechali w odwiedziny z paczką pieluch w ręce.

– Nie ta, to następna. – Krystian uznał, że nadszedł czas na wyrzucenie z pamięci przykrych zdarzeń. Przynajmniej w obecności Lucyny zdecydował się zgrywać bohatera. Tylko w chwilach samotności będzie mógł sobie pozwolić na powrót do niedawnych wydarzeń.

– Jak uważasz. – Rodzicielka nie wydawała się przekonana. Zbyt dobrze znała syna, żeby dać się nabrać na wystudiowane pozy i wyjaśnienia. Powiedział to, co chciała usłyszeć, lecz wiedziała, że nie było to prawdą. Mimo to postanowiła nie ciągnąć Krystiana za język. Co do jednego miał bowiem rację: to jego życie i nikt nie przeżyje go za niego.

Pół godziny później Lucyna pożegnała się z jedynakiem, przykazując, by stawił się na niedzielny obiad w rodzinnym domu. Po chwili zamknęły się za nią drzwi.

Krystian odetchnął z ulgą. Wizyta mamy go zmęczyła. Kochał ją, niemniej bywały chwile, gdy przytłaczała go swoją obecnością. Przypominając mu o zdradzie Emilii, jedynie rozdrapywała świeżo zagojone rany.

Na szczęście był ktoś, komu mógł się zwierzyć z każdej bolączki. I nie bał się, że zostanie oceniony przez pryzmat nieodległej przeszłości. Krystian zalogował się do popularnego serwisu randkowego i odnalazł profil Arweny. Jeszcze miesiąc temu nie sądził, że będzie korespondował z kobietą, której nigdy nie widział na oczy – nie odważyła się nawet dodać do profilu swojego zdjęcia – a dziś nie wyobrażał sobie dnia bez rozmowy z tajemniczą użytkowniczką.

Coraz bardziej pragnął spotkać się z nią w realu. Nie martwił się tym, że nie ma pojęcia, jak wygląda. Nawet jeśli okazałaby się szukającą wrażeń starszą panią albo zaniedbaną szarą myszką, to nic by to nie zmieniło. Była bowiem balsamem na jego znękaną cierpieniem duszę. Potrafiła go pocieszyć i zapewnić, że jeszcze nic straconego, jeszcze przyjdzie czas na to, by Krystian znalazł swoje szczęście.

Z początku nie wierzył jej zapewnieniom. Ból rozsadzał go od środka i potęgował się z każdą minutą, spędzoną z dala od ukochanej. Arwena nie twierdziła, że wszystko się ułoży jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a związek z Emilią nagle stanie się jedynie przyjemnym wspomnieniem. Wręcz przeciwnie, z wprawą godną znawczyni tematu dawała do zrozumienia, że im dłuższa relacja i silniejsze więzi między dwojgiem ludzi, tym trudniej jest dojść ze sobą do ładu po rozstaniu. Dlatego nie kazała Krystianowi się spieszyć. „Daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz. Nie oglądaj się na tych, którzy starają się przekonać ciebie, że powinieneś szybciej uporać się z emocjami. Nie wiedzą, co przeżyłeś, więc ich rady można włożyć między bajki. Ty znasz siebie najlepiej, oni co najwyżej mogą cię wspierać”.

Arwena wspierała go najmocniej. Stała się kołem ratunkowym, trzymającym go na powierzchni. Dzięki niej nie poszedł na dno, choć bywały momenty, kiedy każdy następny oddech wymagał od niego nie lada wysiłku. Na szczęście zawsze się opamiętywał. W najtrudniejszych chwilach odzywał się do Arweny i czekał na jej pełne otuchy słowa.

Gdyby nie dotychczasowe doświadczenia z kobietami, zakochałby się w niej bez mrugnięcia okiem.

Historia z Emilią nauczyła go jednak trzeźwo oceniać rzeczywistość. Postanowił sobie, że już nigdy nie da się omamić żadnej przedstawicielce płci pięknej. I choć przekonywał mamę, iż znajdzie sobie drugą połówkę, to tak naprawdę nie spieszyło mu się do poszukiwań.

Krystianowi wystarczyła przyjaciółka, która sama odnalazła drogę do jego serca.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej