Siła kobiecości - Iwona Majewska-Opiełka - ebook + audiobook + książka

Siła kobiecości ebook i audiobook

Iwona Majewska-Opiełka

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

"Nie trzeba być feministką, by być szczęśliwą kobietą. Podważam stereotypy, naruszam tabu, namawiam do odkrycia siły kobiecości, która wesprze świat" Iwona Majewska-Opiełka

W książce "Siła kobiecości" Iwona Majewska-Opiełka porusza kwestie nurtujące kobiety od zarania dziejów. Pokazuje, że nie trzeba być radykalną feministką, by być jednocześnie silną i kobiecą. Podkreśla wartość dialogu damsko-męskiego i męsko-damskiego, przy czym nie atakuje ani nie oskarża żadnej ze stron, obiektywnie patrzy na ich argumenty. Rozkłada na czynniki pierwsze naturę kobiet i mężczyzn, ukazuje mechanizmy, które kierują nami na co dzień, a niekoniecznie działają na naszą korzyść. Dzięki wieloletniemu doświadczeniu jako psycholog, doradca w zakresie rozwoju osobowości i trener liderów podaje przykłady z życia wzięte i radzi, jak zachowywać się w trudnych sytuacjach. Dotyka każdej dziedziny życia kobiety: poczynając od wspomnień z dzieciństwa, relacji z matką i innymi kobietami, przez związki partnerskie, przyjaźnie, macierzyństwo, a kończąc na chęci rozwoju, kariery zawodowej i odnoszenia sukcesów. Tłumaczy, skąd biorą się w nas nie zawsze pozytywne nastawienia i zachowania, uświadamia, że rozwiązywanie problemu należy zacząć od siebie, i pokazuje, jak to zrobić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 604

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 15 min

Lektor: Donata Cieślik

Oceny
4,4 (8 ocen)
6
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Iwona Majewska-Opiełka & Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Sopot 2009.

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego.

Wydanie pierwsze 2011

Redaktor prowadzący: Patrycja Pacyniak

Redakcja polonistyczna: Agnieszka Łysik

Korekta: Patrycja Pacyniak

Skład: Mirosław Tojza

Projekt okładki: Monika Pollak

Zdjęcie na okładce: © Images.com/Corbis

ISBN 978-83-7489-638-2

Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne Sp. z o.o.

ul. J. Bema 4/1a, 81–753 Sopot

tel./faks 58 551 61 0

e-mail: [email protected]

www.gwp.pl

Skład wersji elektronicznej: Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

Dziękuję Babci i Mamie za pierwsze wzory kobiecej siły.

Dziękuję Córkom, Magdalenie i Weronice, za to, że jesteście moimi

najlepszymi i kochającymi nauczycielami życia.

Dziękuję Wszystkim Wspaniałym Kobietom, które spotykam na

swojej drodze, za to, że pokazujecie światu siłę kobiecości. A mojej asystentce

i pierwszej Czytelniczce tej książki dziękuję również za to, że

dzięki Tobie, Aniu, mam więcej czasu na pisanie.

Nie rodzimy się kobietą, lecz stajemy.

Wstęp,czyli znowu to robię

Ze wszystkich pięknych prawd penetrujących duszę żadna nie jest bardziej radosna i owocna boską obietnicą i pewnością – niż ta, że człowiek jest panem myśli, rzeźbiarzem charakteru, że tworzy on i kształtuje okoliczności, środowisko i przeznaczenie.

Tak jak diamenty i złoto uzyskuje się tylko dzięki poszukiwaniu i kopaniu, tak i człowiek może znaleźć każdą prawdę złączoną z jego jestestwem, kiedy zejdzie głęboko do kopalni własnej duszy.

James Allen

Jest piękny lipcowy poranek. W moim warszawskim mieszkaniu przy kochanym biurku zaczynam wstukiwać w pamięć komputera kolejną książkę. Różnie to bywa z tymi początkami – nieraz są łatwe, a nieraz wymagają pokonania jakiegoś dziwnego oporu. Nie wiem, od czego to zależy. Dziś jest łatwo, bardzo łatwo i przyjemnie. Z radością zbieram się do tej pracy. To już moja druga książka o kobietach – o naszej sile i wielkich możliwościach… Ale i o potrzebie zadbania o niektóre obszary naszego funkcjonowania. Od ponad dziesięciu lat jest czytana – nie tylko przez kobiety – moja pierwsza książka na ten temat – Czas kobiet. Doczekała się już dwóch wydań, trzech wznowień i kilku dodruków. Wciąż cieszy się dużą popularnością, a ja cieszę się, że mogę trafiać tak bezpośrednio i intymnie do tysięcy osób. Czyż kontakt nawiązany za sprawą książki pomiędzy jej autorem i czytelnikiem nie jest bowiem niezwykle intymny? Myślę, że nawet przyjaciółki nie zawsze mówią sobie w oczy to, co ja piszę w książkach, a sama wiem, jak bardzo osobiste myśli i przeżycia towarzyszą każdemu, kto wczytuje się z zaangażowaniem w treść książki. Wiem też, co piszą do mnie w listach Czytelniczki i… Czytelnicy albo co mówią mi na spotkaniach osoby, które pod wpływem Czasu kobiet wiele zmieniły w swoim życiu. Wierzcie mi, to są często naprawdę bardzo głębokie i osobiste listy i rozmowy. Chętnie przytoczyłabym kilka wypowiedzi, by pochwalić się (tak, właśnie pochwalić!), jaką to dobrą robotę robię swoimi książkami, i może przez to zachęcić inne osoby do czytania. Nie zrobię tego jednak, by w żaden sposób nie narzucać odbioru tym, którzy będą to czytać, by nie stawiać poprzeczek i nie ograniczać Czytelników. Niech książka żyje na swój sposób z każdą z pań, niech zasila te części kobiecości, które najbardziej tego potrzebują, niech tworzy kolejne indywidualne przeżycia i nowe życiorysy.

Dlaczego pisze mi się dziś tak łatwo? Może także dlatego, że mnie samą wręcz rozpiera siła kobiecości. Zawsze mam największą moc twórczą właśnie w tym okresie. Jestem dzieckiem lata. Za dwa tygodnie liczba mojego PESEL-u oznaczająca rok urodzenia po raz pierwszy będzie niższa niż liczba lat, które przeżyłam. Cóż, piękny wiek dla kobiety! Wszak tak naprawdę każdy wiek jest dla kobiety piękny, każdy dobry, każdy ważny. Każdy niesie też swoją porcję zagrożeń, szczególnych wyzwań i charakterystycznych dla niego trudności. Część z nich mam za sobą. Z niektórymi radziłam sobie lepiej, z innymi gorzej. Zawsze jednak wiedza, jaką sama czerpałam z podobnych książek i seminariów, chroniła mnie przed naprawdę poważnymi obrażeniami ciała lub duszy. Pokonywanie wyzwań wieku i okoliczności upewniało mnie też wciąż od nowa, że choć nie ma uniwersalnej recepty (w ogóle nie ma recepty) na zdrowe, spełnione i pełne radości życie kobiety, to z całą pewnością istnieją zasady postępowania, których przestrzeganie pozwala zbliżać się do ideału. Są też wskazówki, które przydają się w różnych życiowych sytuacjach, pozwalając oszczędzić energii, zdrowia i czasu, kierując te wszystkie cenne dobra na właściwe pola. Takimi zasadami i wskazówkami pragnę dzielić się w tej książce. Jednym z istotnych elementów ludzkiej siły jest wiedza. Warto posiąść wiedzę tak, by nie tylko wiedzieć, ale chcieć z niej korzystać we własny, unikatowy sposób, uzależniony od miejsca, w jakim się jest w życiu.

Posiąść wiedzę to znaczy również zrozumieć i uwierzyć, a to może nam dać jedynie sprawdzanie, ćwiczenie, powtarzanie.

Przecież wiedza nie służy jedynie przechowywaniu i posiadaniu. Ona jest po to, by zamieniać ją w mądrość. A tu już potrzebny jest namysł, a także uznane wartości i osąd moralny. Już Arystoteles mówił o mądrości jako o „wiedzy na temat pewnych reguł i przyczyn”1. Nie wystarczy zatem przeczytać książkę; trzeba się nad nią zastanawiać, wypisać zdania, które poruszają (obojętnie, pozytywnie czy negatywnie), bo znaczy to, że są przeznaczone dla tegoż właśnie odbiorcy, jemu są niejako dedykowane. Wszak to z jakiegoś powodu niektóre rzeczy zauważamy, a innych nie. Bywa i tak, że w tej samej książce odnajdujemy inną wiedzę, w zależności od tego, w jakim okresie i w jakim stanie ją czytamy. Jeśli coś budzi w nas emocje negatywne, tym bardziej wymaga przemyślenia. Może to bowiem być obrona naszego ego przed niewygodnymi dla nas informacjami. Ich przyjęcie mogłoby wymagać zmiany zachowania, albo też jakiegoś działania w ogóle. Trzeba również wykonać ćwiczenia, które proponuję2, i – koniecznie – zanim upłynie czterdzieści osiem godzin od momentu przeczytania jakiejś porcji wiedzy, podzielić się nią z kimś bliskim: córką, przyjaciółką, matką… albo z mężczyzną, którego obdarzamy zaufaniem. Wszystko to spowoduje, że teoria przenikać będzie do praktyki, a książka stanie się życiem. Zaczniecie obserwować wiele pozytywnych zmian, zarówno tych świadomie oczekiwanych, jak i miłych niespodzianek. Nie przejmujcie się trudnościami, trochę gorszym samopoczuciem w niektórych momentach czy zniecierpliwieniem, że zmiany nie zachodzą tak szybko, jak byśmy sobie tego życzyły. To trochę tak jak z mądrą dietą: na początku może być trudno, trzeba zrezygnować z niektórych pokarmów i pewnych nawyków, trzeba też wytworzyć nowe. Jednak kiedy przejdzie się przez ten okres spokojnie, rozsądnie i z umiarem, nowy styl jedzenia i życia stanie się naszym drugim Ja. I będzie dawał tylko radość.

Siła kobiecości to kwintesencja siły wielu wspaniałych kobiet, które spotykałam na swojej drodze poprzez książki, szkolenia, wykłady, kontakt osobisty. To także siła i mądrość wielu mężczyzn, którzy wzbogacili naukę o przydatny w życiu rodzaj wiedzy. Mądrych mężczyzn też spotykałam. I spotykam – codziennie. To również moja siła. Marzę o tym, by cała moja siła stała się siłą każdej kobiety. Ta książka to krok w kierunku realizacji moich marzeń.

Teraz my,czyli dlaczego jestczas kobiet

Gdyby człowiek był czystą tablicą, każde stulecie zapisywałoby na niej coś zupełnie innego, a sentencje antyku byłyby dla nas niezrozumiałe niczym ryk słoni.

Bogdan Wojciszke

Gdyby listę niezbędnych spraw do rozpatrzenia w Sejmie układały osobno kobiety i osobno mężczyźni, to zestaw problemów pewnie byłby ten sam, ale kolejność byłaby inna. Dlatego uważam, że w polityce – jak w dobrym małżeństwie – muszą być głosy obu stron.

Ludwika Wujec

„Napisała pani Czas kobiet. Czy to znaczy, że uważa pani, iż ten wasz czas jest właśnie teraz?” – pyta mnie otyły mężczyzna w średnim wieku, o twarzy niebudzącej natychmiastowej sympatii, a w jego głosie wyraźnie pobrzmiewa zaczepny ton. Rzecz dzieje się na moim szkoleniu, zatem choćby z tego powodu mam większy przydział czasowy na mówienie. Nie korzystam jednak z niego specjalnie i odpowiadam jedynie: „Tak”. Ponieważ tematem naszego seminarium jest Umysł lidera, a nie spotkanie dla kobiet, stąd nie widzę powodu, żeby obszernie odpowiadać na wyraźną zaczepkę – raptem jednego – uczestnika. Ale on nie daje za wygraną, napiera dalej i z lekką agresją w głosie pyta: „A kiedy będzie czas mężczyzn?”. Patrzy wyraźnie triumfującym wzrokiem to na mnie, to na kolegów i… jedną koleżankę. Widać, że chce zaimponować grupie, pokazać, jak to świetnie daje sobie radę, i jednocześnie trochę „utrzeć nosa” pewnej siebie trenerce. W pytaniu nie słychać prawdziwego zainteresowania, ciekawości czy w ogóle chęci dyskusji. Szybko zatem decyduję się, by dać mu małą lekcję. „Już był” – mówię spokojnie z najładniejszym uśmiechem, na jaki mnie stać. Na sali jest szesnaście osób. Śmieje się sześciu mężczyzn i ta jedyna kobieta. Pan Dowcipny ma lekko zdziwiony wyraz twarzy. I wtedy pada stwierdzenie z nutą beznadziei w głosie: „No to mamy trenera feministkę”. Mówi to młody, trzydziestokilkuletni mężczyzna. „Feministkę? Szowinistkę damską!” – zupełnie poważnie – najwyraźniej odzyskał rezon – odzywa się znowu autor pierwszego pytania. „Feministki walczą o równość, a nasza pani uważa, że kobiety mają przewagę. Nie docenia mężczyzn!” – nie do wiary, ile informacji potrafił wyciągnąć ów pan z trzech moich słów. W każdym razie zostałam w końcu sprowokowana do pełniejszej wypowiedzi. Wyjaśniłam panom krótko, acz dobitnie, że nic im nie grozi, że nie chcemy ich pozbawiać wpływu i siły oddziaływania, a jedynie wesprzeć w tym, co od stuleci robią na świecie. Wesprzeć! Dołożyć do tego nasz cenny, jak mniemam, wkład – kobiecy pierwiastek. Nie było konfliktu, nigdy go nie ma, zrobiło się nawet przyjemnie. Panowie zostali uspokojeni, a jedyna pani na sali (oprócz mnie) poczuła się wyraźniej silniejsza.

To tylko jeden z przykładów, jak reagują niektórzy panowie, gdy słyszą o sile kobiet, o naszych możliwościach i – a niech to! – o naszym czasie. I jest to przykład dość sympatyczny. Zauważyłam, że sporo mężczyzn jest pod tym względem wręcz przewrażliwionych. Potrafią zachowywać się w takich momentach nawet nieprzyjemnie. Bronią się, atakując. Kiedy mówię na zajęciach o jakichś różnicach pomiędzy płciami – a szczególnie kiedy wspominam o przewadze kobiet w niektórych czynnościach – panowie często się buntują. Robią to na różny sposób. Najczęściej słyszę, że „jestem feministką”, ale bywa również, że dowiaduję się, iż „nie lubię mężczyzn” albo „jestem stronnicza”. Najsilniejszy „argument”, jaki usłyszałam, brzmiał: „Chyba miała pani pecha do facetów”. Ciekawe, że nawet wtedy, kiedy porównując obie płcie czy dając przykład konkretnych zachowań, zaznaczam, że w danym wypadku właściwsze czy bardziej zrozumiałe lub skuteczniejsze jest zachowanie mężczyzn, oni wciąż słyszą, że ich dezawuuję. Muszę bardzo uważać, by ich zbytnio nie dotknąć, gdyż grozi to tym, że przestaną mnie słuchać i będą (choćby w myśli) dyskutować ze mną także w innych częściach zajęć.

Takie zachowania, a także rozpaczliwe akcentowanie swojej obecności na szkoleniach, w pracy i w domu, rywalizacja już nie tylko pomiędzy sobą, co zawsze było wśród mężczyzn obecne, ale także z kobietami (często z własną żoną czy partnerką) wskazują na wysoki u mężczyzn poziom lęku, poczucia zagrożenia czy też niespełnienia. Skąd to się bierze i co mamy z tym wspólnego my – kobiety? Jak jest z tym „naszym czasem”? I co możemy zrobić, żeby naprawdę im pomóc? Jak ich wesprzeć? Nie tylko w budowaniu świata, co robią po swojemu od dawna, ale i w odnalezieniu nowej tożsamości, innych celów i nieco innej roli w społeczeństwie.

Jak ich budować, a nie niszczyć i upokarzać? Jak współdziałać i współpracować, a nie walczyć i wykluczać?

„Mosty zamiast murów!” – tak brzmi nazwa fundacji mojej przyjaciółki Grażyny Paturalskiej. Powołana została w bardziej ogólnym celu, myślę jednak, że słowa te pięknie oddają również ideę, o której tu piszę.

Dlaczego nasz czas się zaczął właśnie teraz, zupełnie niedawno? I czy to znaczy, że teraz my przejmiemy pałeczkę i będziemy kierować światem? Od dawna dziewczynki i kobiety mogą uczęszczać do szkół, i skwapliwie z tego korzystają. Wiadomo nawet, że uczą się chętniej i często lepiej niż mężczyźni, a zwłaszcza chłopcy. Jednak szturm pań na wyższe uczelnie rozpoczął się tak naprawdę dopiero w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. I proszę pamiętać, że mówimy tu o obszarze Europy i Ameryki Północnej powiększonym o Australię i Japonię. W innych rejonach świata walka kobiet o takie prawo lub możliwość korzystania z niego trwa bądź lada moment wybuchnie. Tę walkę rozumiem i usprawiedliwiam. W bogatszej i podlegającej zachodnim wpływom kulturowym części świata (w Polsce szczególnie) kobiety uczą się dłużej, częściej i więcej. Kiedyś nierzadko wstępowały na wyższe uczelnie (zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych) po to, by mieć lepszy „dostęp” do dobrze rokujących mężczyzn, a uczyły się, by mieć z nimi o czym rozmawiać. Dziś kobiety sięgają po wiedzę, by ją wykorzystywać – zawodowo i prywatnie – w dążeniu do samorealizacji. Zmienił się paradygmat – schemat, według którego postrzega się rzeczywistość, tak głęboko wdrukowany w ludzką podświadomość, że wydaje się jedynym słusznym: rzadko kto jeszcze sądzi, że kobiecie potrzebne są… uroda, a potem dobry i dobrze zarabiający mąż. Przynajmniej głośno nikt tak nie mówi i świadomie chyba tak nie uważa. Jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia program nauczania prac ręcznych w szkole podstawowej inny był dla dziewcząt i dla chłopców. W ich pracowni (sama to pamiętam) były imadła i inne urządzenia, u nas maszyny do szycia. Oni robili karmniki dla ptaków, my plotłyśmy siatki na zakupy i wyszywałyśmy serwetki. Tylko w niektórych szkołach jedna i druga grupa robiła to samo1. Dziś można jedynie ubolewać, że za mały nacisk kładzie się w szkołach na prace ręczne w ogóle, co do programu zaś – jest on taki sam dla wszystkich. I słusznie. Przy czym nie chodzi tu o zdobywanie konkretnych umiejętności – choć na pewno mężczyźnie przyda się kiedyś doświadczenie w szyciu, a kobiecie kontakt z techniką – ale o poznawanie obu rodzajów pracy uaktywniających inne rejony mózgu i angażujących różne funkcje psychiczne, a także o to, żeby nie budować już na początku życia schematu przeznaczenia jednej i drugiej płci. Albowiem przy takich silnych założeniach już we wczesnej młodości kiedyś tylko naprawdę wybitne osobowości mogły go przełamywać.

Dziś dziewczęta i chłopcy mogą (i powinni) swobodnie wybierać swoją drogę zawodową. I nie tylko zawodową. Również prywatnie mamy prawo do rozszerzenia wyborów poza „mężatkę” i „niezamężną”.

Drugi powód, dlaczego ten czas należy do nas, to fakt olbrzymiego rozwoju technologii i techniki, dostępności najróżniejszych ułatwień w każdej dziedzinie. Nawet gdy kobieta chce (lub z jakiegoś powodu musi) samodzielnie zajmować się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci, nie zajmie jej to już tyle czasu, czas faktycznie na to potrzebny uległ radykalnemu skróceniu. Czytałam, że kobiety w epoce wiktoriańskiej przygotowywały się do świąt Bożego Narodzenia już… w lipcu. Moja mama zaczynała polowanie na produkty świąteczne przynajmniej na początku grudnia, a kilka ostatnich dni adwentu poświęconych było pracom w kuchni i w domu. Ja zaś zakupy (oprócz prezentów, oczywiście) na ostatnie Boże Narodzenia zrobiłam dzień przed Wigilią. Wystarczyły mi wieczór i wigilijne przedpołudnie, żeby przygotować miłe Święta. Kto dziś ceruje, pierze ręcznie, krochmali każdą zmianę pościelową i nosi ją do magla (i magluje w towarzystwie innych pań, co zdecydowanie wydłużało czas tej czynności), a nawet robi przetwory albo piecze ciasto na każdą niedzielę? Ponadto dzieci również spędzają w domu mniej czasu niż kiedyś. Przedszkole, szkoła (rozpoczęta wcześniej niż dawniej), a także liczne zajęcia dodatkowe znacznie skracają czas koniecznej opieki rodziców. Tak naprawdę nie ma zatem sensu wymagać od współczesnej kobiety, żeby siedziała w domu. Tam przecież nikogo nie ma! Jeszcze w XIX wieku rzadko kiedy wszystkie dzieci jednej matki dożywały wieku dorosłego. Na przykład śmiertelność wśród dzieci polskich, szczególnie w rejonach wiejskich, sięgała ponad 40%. Niemal co drugie dziecko nie dożywało piątego roku życia. W innych państwach nie było lepiej. Ponadto, kobiety nienawykłe do nauki, kształcenia i rozwijania motywacji poznawczej nie miały wewnętrznej potrzeby intelektualnego rozwoju i wykorzystywania go dla dobra innych. Nie myślały nawet o pracy, bo też i praca, którą mogły wówczas wykonywać, nie była specjalnie frapująca. Zajmowały się zatem domem i rodziły dzieci. Rodziły ich dużo. Także dlatego, że kiedy w ich życiu pojawiała się chandra, rodzaj pustki wewnętrznej, jakiegoś bliżej nieokreślonego pragnienia, tłumaczono im, że jest to efekt „pustej macicy”.

Kiedy Coco Chanel już w XX wieku prosiła Liebarda Balsaina, mężczyznę, z którym żyła, o pożyczkę na wynajęcie lokalu na pracownię kapeluszniczą, ten zaśmiał się i powiedział: „Ty to naprawdę masz głowę pełną bochnów i zieleniny. Brakuje ci tu czegoś?”. „Jestem pusta w środku” – odparła. „Jak wszystkie kobiety” – skwitował. „Macicę masz pustą, skarbie, to dlatego. Każda kobieta jest przede wszystkim samicą, a życie samic sprowadza się do macicy, do tej otwartej i pustej przestrzeni w brzuchu”2. Rzadko komu przychodziło wtedy do głowy, że może to być tęsknota za działaniem, za rozwojem, za tworzeniem, za znaczeniem i poczuciem większego sensu swojego istnienia niż patrzenie, jak dorastają dzieci. Nie inaczej rzecz się miała w powojennej Ameryce. Wykształcone w college’ach kobiety, a nawet te po prostu pracujące w czasie wojny, kiedy po jej zakończeniu przyszło im zajmować się jedynie domem, popadały w melancholię, depresję czy inne kłopoty ze zdrowiem psychicznym. I co robiły, żeby się z tego wyleczyć? Ten sam wewnętrzny głód, który Coco Chanel zrozumiała jako wołanie o własną karierę, o rozwój, one odczytywały jako kolejne pragnienie dziecka. I rodziły. Faktycznie, przez pierwszy okres ich problemy z psychiką ustępowały. Znowu były aktywne, szczęśliwe, zadowolone. Jednak po odchowaniu noworodka problemy wracały. To wtedy nastąpił rozkwit amerykańskiej psychoanalizy. Kobiety wręcz uzależniały się od swoich spotkań z lekarzami.

Dziś, mimo alarmu podnoszonego przez niektórych przedstawicieli białych zachodnich populacji, nie ma potrzeby, by kobiety rodziły po kilkoro dzieci. Ludzi jest na ziemi wystarczająco dużo, może lepiej pomyśleć o sposobach sprawiedliwszego podziału dóbr i większej troski o dzieci świata. Nie tylko przy wychowaniu własnych dzieci można się spełniać w macierzyństwie, choć nie ulega wątpliwości, że sama ciąża i poród są unikatowymi, silnymi, właściwymi jedynie kobietom doświadczeniami. Warto jednak być wyczulonym, ponieważ faktyczne pragnienie urodzenia dziecka może być łatwo odczytane jako potrzeba większych osiągnięć zawodowych. Niechcący można zrezygnować z bycia matką. Osobiście nigdy bym tego nie chciała. I nie musiałam rezygnować. Tak jak nie muszą i inne kobiety. Mając różne możliwości, mamy różne pragnienia. To oczywiste, że dzisiejsze wykształcone i nawykłe już do wykorzystywania swojej wiedzy panie pragną mieć większy wpływ na to, co dzieje się na świecie. Zresztą niektórymi problemami są w stanie zająć się znacznie lepiej niż mężczyźni, choćby stwarzaniem możliwości do rozwoju zawodowego kobiet przy jednoczesnej opiece nad dzieckiem. Same rozumiejąc ten problem czy potrzebę, powinny łatwiej rozumieć inne panie i pracować w kierunku tworzenia warunków umożliwiających kobietom pełną samorealizację w XXI wieku. Ponadto, skoro społeczeństwo łoży na kształcenie dziewcząt i kobiet, powinno w następstwie tego dostawać właściwy zwrot poniesionych nakładów. I tu dochodzimy do trzeciego powodu, dlaczego czas kobiet jest teraz:

Jesteśmy potrzebne na rynku pracy.Jesteśmy potrzebne społeczeństwu.

Nie zgadzam się (na szczęście nie ja jedna, potwierdza to wiele prac badawczych) z niektórymi wypowiedziami części feministek, że zjawisko „kobieta” to wyłącznie wytwór środowiskowy. Nasza płeć ma inne parametry zarówno w wymiarze fizycznym, jak i chemicznym, a także inną rolę biologiczną do zagrania. Celowo używam słowa „zagrania”, choć może zręczniej ze względów stylistycznych byłoby napisać „odegrania”3. Chodzi mi o podkreślenie naszej sprawczej roli w tym, co gramy, a nie jedynie o odgrywanie ustalonego schematu biologii. Chciałabym, żeby była to rola „kobiety” – z natury innej od mężczyzny. Mamy wszak inne hormony, inną zawartość poszczególnych substancji we krwi, inny wygląd… Dlaczego miałybyśmy mieć taki sam mózg i taką samą psychikę? Dlaczego miałybyśmy pełnić przyjmowane role społeczne w taki sam sposób, jak robią to mężczyźni? Jesteśmy inne. I właśnie dlatego potrzebne do współzarządzania domem, firmą, państwem, światem. Jeszcze nigdy określenie ezer kenegdo, użyte w Biblii4 na oznaczenie kobiety, nie miało takiego znaczenia jak dziś. Z pewnością to nie przypadek, że dopiero współczesne podejście do tłumaczenia ujawniło jego głębszy sens. Robert Alter, hebrajski naukowiec i badacz Starego Testamentu, stwierdził, że to „zwrot bardzo trudny do przetłumaczenia”. Wszelkie próby, takie jak „pomocnica”, „towarzyszka” czy ostatnie – „partnerka”, są niefortunne i nie oddają jego istoty. Lepiej brzmi „rozpaczliwie potrzebna, bez której nie da się rady niczego właściwie zrobić”. Słowo ezer użyte jest w Starym Testamencie jeszcze dwadzieścia razy i zawsze dotyczy samego Boga właśnie w kontekście takiej niezbędnej pomocy, jego i tylko jego wsparcia5. Rolę kobiety w życiu w dużym stopniu modelowano, opierając się na Biblii i jej aktualnym tłumaczeniu oraz wynikającej z nich interpretacji. Stąd też po części odmienna jest jej rola w różnych okresach i w różnych państwach.

Sposób traktowania kobiet nie jest efektem jakiejś okrutnej zmowy mężczyzn, ich egoizmu i dogadzania sobie, ale funkcją zdolności rozumowania i pojmowania świata przez poszczególne narody.

Jak brzmi określenie „pomocnica mężczyzny”? W jakiej pozycji stawia to kobietę? Mężczyzna rządzi, a ona pomaga mu robić to, co on uznaje za stosowne. I tak też było. A „towarzyszka”? To osoba towarzysząca w życiu, umilająca je, ale… znowu raczej bez specjalnego prawa głosu. A partnerka? To słowo, gdyby rozumiano je właściwie, nawet dobrze oddawałoby sens kobiecej roli, jednak nie wszyscy wiedzą, że partnerstwo to prawdziwe dzielenie odpowiedzialności i uprawnień. I niekoniecznie musi być – jak niestety niektórzy myślą – „po równo”, „sprawiedliwie” i „wszyscy robią to samo”.

Mężczyźni również rozwinęli się przez minione stulecia i dziś rozumieją, przynajmniej ci światlejsi i niezakompleksieni, że kobietę trzeba w pełni przywrócić światu. Prawda jest taka, że gdyby tak bardzo protestowali i nie otwierali się na nasze wołania i oczekiwania, nie byłoby nas tu, gdzie jesteśmy. Znaleźliby sposób, by nas spacyfikować.

Ezer kenegdo znaczy, że bez kobiety, bez jej udziału i wpływu świat nie będzie mógł przetrwać, i to nie tylko w wymiarze biologicznym, ale i psychologicznym czy społecznym. Potrzebny jest nasz wyjątkowy udział. Teraz, natychmiast. Już.

Tu nie chodzi o to, że my możemy mieć wkład w życie społeczne, my musimy przejąć za nie współodpowiedzialność na równi z mężczyznami.

I nie tylko za te dziedziny, którymi kobiety zajmowały się od dawna, ale za całokształt sytuacji na ziemi. A może i dalej… Cechy umysłu kobiety, a także jej walory psychiczne i emocjonalne są tym właśnie, co jest szczególnie potrzebne w dzisiejszym świecie.

Człowiek się zmienił – ten z początku XXI wieku ma zupełnie inne nastawienie do życia i inne potrzeby, niż miał ten żyjący pięćset czy dwieście lat temu, a nawet ten z drugiej połowy ubiegłego stulecia. Coraz bardziej zależy nam na samorealizacji, akceptacji, przynależności i spełnieniu, czyli na realizacji wyższych potrzeb ludzkich. Nie wystarcza już „jakakolwiek praca” dla zarabiania pieniędzy. Chcemy poczucia sensu, spełnienia, świadomości wkładu. Pragniemy, by nami kierowano mądrze, bez przemocy, bez wzbudzania lęku, poprzez przykład, zachętę, wydobywanie z nas tego, co najlepsze. Walka, wojna, rywalizacja coraz częściej ustępują negocjacji, mediacji, współpracy. A te wojny czy rywalizacje, które jeszcze się pojawiają, nie mają tak drastycznego obrazu, jak te sprzed kilkudziesięciu lat. Świat jest mniej brutalny, mniej bezlitosny i odrobinę bardziej solidarny. To efekt działań mężczyzn, ale również kobiet, które zmieniały go własnymi rękami albo sercem czy krzewieniem idei.

To jednak wciąż mało – nasz świat potrzebuje więcej miłości. Potrzebna jest ona wszędzie. Kto, jak nie kobieta, potrafi zaspokoić tę potrzebę najlepiej? Świat potrzebuje jeszcze większej dozy solidarności i zrozumienia potrzeb emocjonalnych różnych ludzi. To także domena kobiet. Potrzebuje wreszcie zdolności zarządzania wieloma projektami jednocześnie. I tę sztukę posiadłyśmy.

Poprzednie wieki to okres niemal niepodzielnego panowania mężczyzn. Chłopców oddawało się w jakimś momencie pod nadzór ojców (formalnie lub nie) i uczono w określony sposób, by kontynuowali oni dzieło swoich przodków. I tak też robili. Efekt jest taki, że w dzisiejszym świecie, szczególnie w miejscach, do których kobiety nie mają w ogóle dostępu lub mają go od niedawna, brakuje kobiecego elementu, damskiego wpływu – serca, ducha czy jakkolwiek nazwiemy tę najwspanialszą część kobiety.

Mężczyźni przejmowali kontrolę nad wychowywaniem synów, by przekazywać im zasady funkcjonowania świata i… ich życia w świecie. Oczywiście były to nauki w zgodzie z zasadą „świat według mężczyzny”. Uważano, że tak jest lepiej. Zabierano chłopców spod opieki matki, by nie „babieli”. Dziś jeszcze niektórzy uważają, że mężczyzna „nie płacze”, „jest twardy” i nie zajmuje się drobiazgami, że opiekowanie się dziećmi nie jest dla niego, że jako „głowa” powołany jest do zarządzania domem i światem. Są jednak i tacy, którzy szczerze oburzają się w rozmowie ze mną, że w książce Wychowanie do szczęścia byłam tak pewna, iż czytają ją głównie kobiety, że nawet napisałam: „Założę się, że jesteś kobietą”. Przepraszam tych oburzonych. Mają rację – to pachnie damskim szowinizmem. Tak jak szowinizmem pachnie wiele innych stwierdzeń, którymi posługujemy się czasami zbyt swobodnie. Mężczyźni są już dziś inni. Wielu z nich włącza się aktywnie w wychowywanie dzieci. Zapraszają kobiety do współdecydowania o państwie czy świecie. Nawet premier Donald Tusk nie wstydził się wyznać, że byłby lepszym premierem, gdyby był kobietą. Powiem nieskromnie: jest to bardzo możliwe. Wielu mężczyzn rozumie, że nie mając kobiecych cech, skazani są na współpracę z kobietami. I skwapliwie z tej możliwości korzysta. Jesteśmy ich ezer kenegdo, niezastąpionymi i niezbędnymi współpracowniczkami. Dobrze na tym wychodzą – oni sami, ich przedsięwzięcia i świat.

Cześć mężczyzn odrzuca jednakowoż ten fakt „niezbędności”. Co najwyżej łaskawie dopuszcza nas do współdziałania. Wielu też boi się kobiet, bo nas nie rozumie. Są i tacy, którzy obawiają się właśnie naszej siły, lękają się o siebie i swoją przyszłość. Nie liczmy jednak, że się do tego przyznają. Pragnę to bardzo mocno zaznaczyć: nie boją się nas, tylko lękają się o siebie.

Dlaczego się boją? Po części dlatego, że nie bardzo wierzą w siebie, w swoje siły. Widzą, jak świetnie my, kobiety, radzimy sobie w różnych sytuacjach. Czują naszą siłę, są świadomi wykształcenia i zdolności interpersonalnych. Myślę, że nie baliby się jednak, gdybyśmy nieco inaczej postępowały. Może łagodniej? Może ciszej? Może mniej zaczepnie? Dlaczego się boją? Bo jesteśmy zbyt ostre. Walczymy, krzyczymy, domagamy się, przybieramy groźne miny, poniżamy ich i upokarzamy. Ma to miejsce zarówno w biurach, jak i w koszarach czy sypialniach. Czy to najlepszy sposób? Nie sądzę. Nie na tym polega siła kobiecości. Moje zachowanie opisane na początku tego rozdziału również nie było specjalnie roztropne, dyplomatyczne, ani nawet grzeczne. Miast proaktywnego (czyli zamiast zgodnej z własnymi wartościami i opartej na świadomym wyborze reakcji) podejścia do zachowania owego pana wygrała we mnie słabość i małostkowość. Wciąż ze zdziwieniem zauważam, że mimo iż naprawdę nad sobą pracuję, nie zawsze wygrywa we mnie to, co bym chciała. Od samego początku mogłam wyjaśnić, że nie chodzi tu o czyjś wyłączny czas, ale o zwiększenie naszego kobiecego udziału w zawiadywaniu światem, o współpracę dla dobra nas wszystkich i przyszłych pokoleń.

Niepotrzebnie wymachujemy szabelką, która w żadnym wypadku nie jest naszym atrybutem.

Niepotrzebnie dążymy do przewagi. Mamy swój czas, został już wywalczony – dziś trzeba go jedynie mądrze wykorzystywać. Mądrze znaczy: dając to, co tylko my dać możemy – siłę kobiecości.

Czas prawdziwych kobiet,czyli właściwa pani nawłaściwych włościach

Gdyby kobiety posiadały w przeszłości władzę tworzenia praktyk dominujących w kulturze, to prawdopodobnie niebezpieczeństwo zagłady ludzkości i całej naszej planety byłoby obecnie o wiele mniejsze. Prawdopodobnie zasady nauki i moralności, jak również reguły każdej innej dziedziny życia ludzkiego, byłyby także zupełnie odmienne.

Sandra Lipsitz Bem

Politycy nadużywają argumentu, że w polityce kobiet jest niewiele, bo do polityki kobiety się nie garną. Czy to znaczy, że do biznesu też się nie garną, skoro jest ich tam tak mało? To do czego w takim razie garną się kobiety?

Beata Stelmach

To było jakieś cztery lata temu. Aż trudno uwierzyć, że to przypadek. Zresztą może nie przypadek, tylko kolejny dowód na czas kobiet i przyczynek do refleksji. Taksówka, która wiozła nas do warszawskiego Traffiku na promocję drugiego wydania Czasu kobiet, prowadzona była przez kobietę, zresztą moją imienniczkę. Pani kierowca (Czy może kierowczyni? Wszak niektóre panie zaangażowane w feministyczną walkę o świat dla kobiet1 szukają nowych nazw na zawody wykonywane przez kobiety) była niezwykle rozmowna. Poinformowała nas, że oto poznałyśmy 50% kobiet pracujących w jej korporacji taksówkarskiej, opowiedziała nam krótko o swoim niełatwym życiu, a w międzyczasie instruowała męża, jak ma przysmażyć cebulę. „Uznał, że zrobienie obiadu to żaden problem, więc pozwoliłam mu się wykazać” – skomentowała jego telefon. Potem jeszcze pomagała swojemu bratu znaleźć właściwą ulicę w Warszawie. „Czwarty dzień jeździ taksówką, nie zna jeszcze miasta” – powiedziała. Na koniec dała mu przepis na grzane piwo z żółtkiem. „Przeziębiony jest, a nie ma nic lepszego niż grzane piwo z żółtkiem i imbirem”. Rozgadała się o mężczyznach. Twierdziła, że pewne sprawy ich przerastają, choćby zrozumienie, że różne rzeczy różnie się pierze, w innej temperaturze na przykład. W końcu powiedziała coś, co skłoniło mnie do napisania tego tekstu: „Idę do sąsiada pożyczyć wiertarkę, bo chciałam przymocować półkę, a on otwiera mi zapłakany, bo umarła… [i tu podaje imię jakiejś kobiety]. Mają panie pojęcie, facet spłakał się na brazylijskim serialu”.

Pamiętam, że już wtedy pomyślałam, jak bardzo zmienił się świat i jak zwykła rozmowa w taksówce daleka jest od stereotypów społecznych. Zgodnie ze stereotypami ponoć to mężczyźni mają lepszą orientację w przestrzeni, są mniej sentymentalni i nie lubią zajmować się domem, kobiety zaś wybierają zawody raczej stacjonarne, są pasywne i podległe. Wypowiedzi pani Iwonki zdawały się temu przeczyć. Ula, moja towarzyszka, podtrzymywała rozmowę, a pani kierowca chętnie ją rozwijała. „Czy myśli pani, że kobiety powinny bardziej zająć się polityką?” – zapytała w pewnym momencie Ula. „Oczywiście!” – odpowiedziała. „Najlepiej w ogóle odstawić tych facetów, bo się na niczym nie znają”. Próbowałam delikatnie oponować, że może jednak niektórzy znają się na pewnych rzeczach i że może nie warto wszystkich „odstawiać”, ale Ula już pytała: „Zagłosowałaby pani na kobietę prezydenta?”. „Jasne” – odpowiada pani Iwonka – „I jeszcze wiele osób bym namówiła, bo mam duże zdolności do perswazji”.

I wtedy z przerażeniem pomyślałam, że są w polityce kobiety, które nie mówią, że nie mają ochoty kandydować na prezydenta. A gdyby się na to – nie daj Boże – zdecydowały!? Pani Iwonka i inne panie mogą głosować na taką kandydatkę tylko dlatego, że jest kobietą. Wszak właśnie do tego namawiają niektóre panie. Do kobiecej solidarności mającej się realizować i tym, że mając do wyboru dwie osoby i dwie płcie, wybierać będziemy kobietę.

Politycy-kobiety, o których myślę, są pełne gniewu, jakiejś tłumionej agresji, czasem atakują mężczyzn i czynią ich niejako odpowiedzialnymi za znaczną część kobiecych problemów, innym zaś razem (to zależy od partii, do jakiej należą) winnych widzą w systemie albo opozycji. I chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że tym samym właśnie zdejmują z niektórych kobiet odpowiedzialność za siebie i wcale nie dodają im siły. Bo skoro to mężczyźni są odpowiedzialni, co my mamy z tym wspólnego? Z ogniem w – trzeba to przyznać – często ładnych oczach wygłaszają płomienne mowy rzekomo w imieniu kobiet albo rodziny. Ja zaś wcale nie czuję, że chciałabym się pod tym podpisać. A już za zupełne nieporozumienie uważam to, aby któraś z takich pań miała reprezentować naród.

Nie uważam też, że do parlamentu, samorządu czy zarządu trzeba wybierać jakąkolwiek, byle kobietę, że sam ten fakt zmieni na lepsze obraz naszej społeczno-politycznej rzeczywistości.

Tak naprawdę bowiem wspomniane tu panie „od polityki” różnią się od mężczyzn, moim zdaniem, jedynie urodą. No i głos mają wyższy. Ich poglądy, choć bronią kobiecych racji, są jakieś takie męskie. I sposób ich artykułowania nie jest inny. A mnie przeszkadza siłowe, niezgodne z prawem zabieranie jednym, by dawać innym. Samo głosowanie na kobietę nie zniweluje barier społecznych, jakie wciąż stoją przed kobietami. Wybieramy osoby, którym ufamy, które reprezentują podobne do naszych poglądy. Gwarantuje nam to Konstytucja. Nie odmawiam żadnej znanej pani polityk prawa do reprezentowania części kobiecych poglądów, także w Sejmie – to prawo demokracji. Rozumiem, że pewnym kobietom może się podobać ta lub inna pani, i niech one na nią głosują. Jednak nie zgadzam się, aby wypowiedzi którejkolwiek z nich utożsamiać z głosem kobiet w ogóle.

Skąd taki przeskok od pani „taksówkarki” do „polityczki”? I jak ma się to wszystko do kobiecości i czasu kobiet? Nie każda kobieta znajduje się na właściwym dla siebie miejscu. Właściwym w tym sensie, że cechy, temperament, charakter, a nawet przekonania, jakie posiada, pomagają jej w tym, co robi. Pomagają, czyli sprawiają, że wywiera naprawdę najlepszy wpływ na istniejącą i pozostającą w kręgu jej wpływu rzeczywistość. Podobnie jest z mężczyznami. Ale to jest książka o kobietach.

Pani Iwonka, kobieta uważająca za normalne i swój zawód, i posługiwanie się wiertarką, jest przerażona tym, że mężczyzna płacze na filmie. Ja sama niechętnie wspominam swoją przygodę z wiertarką i jeśli się uda, nie chcę jej więcej oglądać, natomiast nie przeszkadzałby mi pochlipujący ze mną w kinie partner. Zresztą, prawdę mówiąc, raczej takich miałam w swoim życiu, a jedyny „twardziel”, jaki dzielił ze mną fragment mojej drogi, dziś też jest wrażliwszy. Pani Iwonka prowadzi taksówkę. I to dobrze. Czuję się tam z nią bezpieczna. Gdyby jednak ze swoją osobowością i poglądami chciała iść do polityki, na pewno ja nie głosowałabym na nią. Nie głosowałabym na żadną kobietę, która sprzeniewierza się temu, co uważam za kobiecą siłę, która sprzeniewierza się sile kobiecości. A to dlatego, że na świeczniku – na poziomie samorządu, a zwłaszcza na poziomie państwa – chciałabym widzieć wzory kobiet, które – w moim pojęciu – lepiej służą teraźniejszości i przyszłości. Dają większą gwarancję na przetrwanie świata i ludzkości. Na takie kobiety patrzą inne. One stanowią w pewnym sensie wzór do naśladowania, a w każdym razie punkt odniesienia. Wzór ten może być oczywiście także negatywny, jednakże wtedy trudniej z niego czerpać. Tymczasem społeczeństwo poprzez różne systemy, w tym szczególnie edukację, oraz poprzez swoich liderów ma obowiązek dostarczania wzorów do naśladowania.

Jak poradzą sobie z ukształtowaniem siebie dzisiejsze dziewczynki, jeśli dzisiejsze kobiety nie pokażą im przykładu, który będą chciały wziąć sobie do serca?

Pani Iwonka prowadzi taksówkę – rozmawia wprawdzie z pasażerami, ale nie ma wielkiego wpływu na kształtowanie pokolenia. Nie chciałabym jednak słyszeć, że jakaś kobieta z polityki czy innego wymiaru życia społecznego w telewizyjnym lub innym wywiadzie głośno śmieje się z wrażliwych mężczyzn. My raczej powinnyśmy wzmacniać te, często dla nich nowe, męskie sposoby zachowania. Mężczyźni niczego nie tracą ze swojej siły, wzbogacając się o wrażliwość, tak jak kobieta nie traci nic, zyskując siłę i umiejętność korzystania z wiertarki czy ucząc się radzić sobie w sytuacjach, w których kilkadziesiąt lat temu nigdy by sobie nie poradziła. Są jednak elementy kobiecej i męskiej natury, które warto kultywować, powielać i przekazywać kolejnym pokoleniom. Wolałabym, by zachowanie kobiet w żadnym wypadku nie dawało podstaw tym mniej grzecznym mężczyznom do nazywania części z nas „babochłopami” czy „kobietonami”. Powiem więcej, chciałabym, byśmy zachowywały się tak, aby nam samym takie określenia nie przychodziły do głowy w odniesieniu do niektórych przedstawicielek naszej płci.

Zdając sobie sprawę z tego, że inni ludzie, w tym także kobiety, mają prawo myśleć i postępować odmiennie, bronię w tej książce swojej wizji „prawdziwej kobiety”, godnego według mnie naśladowania modelu kobiecości. Nie ukrywam, że chciałabym, aby coraz więcej kobiet aspirowało do takiego sposobu bycia i życia. Namawiam do tego, by przynajmniej tam, gdzie można, kobiety emanowały tym, co dla nas właściwe: wrażliwością, współczuciem, łagodnością, delikatnością, miłością, umiłowaniem piękna, harmonii, współpracą.

Róbmy w życiu wszystko, docierajmy do stanowisk i zawodów związanych z naszym pragnieniem, edukacją i umiejętnościami, ale róbmy to tak, by móc wzbogacać to o nasz kobiecy wkład.

Pewne zawody i zajęcia z założenia nie dają takiej możliwości. Czy w wojsku można realizować wymienione wcześniej cechy? Z pewnością nie. Wojsko to z założenia męska, wyrastająca z głęboko męskich cech organizacja. Okrucieństwa kolejnych wojen i coraz większe włączanie do nich kobiet – także wbrew ich woli – sprawiły, że dziś wiele uodporniło się tak bardzo na krzywdę innych, iż same są gotowe być jej sprawczyniami. Czy to sprawiedliwe, że kobiety mogą być żołnierzami? Z pewnością tak. Dlaczego społeczeństwo miałoby stać na drodze jakichkolwiek ich wyborów? Czy jest to dobre dla pojedynczej kobiety wybierającej karierę żołnierza? Nie sądzę, ale być może się mylę. Czy jest to dobre dla ludzkości? Nie. I nie sądzę, abym tutaj mogła się mylić. Nadziwić się nie mogę, co robią kobiety w wojsku, dlaczego dokonują takich wyborów. Mało tego: od wykładowców i opiekunów studentów jednej z wyższych szkół oficerskich dowiedziałam się na szkoleniu, że kobiety często prześcigają mężczyzn w wyjątkowo brutalnych i okrutnych zachowaniach. Dlaczego? Co też chcą przez to udowodnić? Co osiągnąć? To pytania, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi. A jeśli ją znajduję, to nie pokazuje mi ona obrazu spełnionej, dumnej ze swojej kobiecości kobiety. Wojsko nie jest dla kobiet z atrybutami kobiecości, tak jak je rozumiem. Polityka jest. Biznes również. Tu jesteśmy bardzo potrzebne właśnie w wydaniu uzupełniającym ten od lat budowany przez mężczyzn obszar życia.

Każdy ma prawo do obrony swoich poglądów i przekazywania własnych racji. Agnieszka Graff napisała książkę Świat bez kobiet, która jeśli chodzi o poglądy znajduje się na na lewo od mojej pracy. Żona uległa, poradnik Laury Doyle, znajduje się pewnie daleko po prawej stronie. Moja książka jest wyrazem moich poglądów, których zasadność postaram się wyłożyć na jej kolejnych kartach. Piszę ją po to, żeby skłonić nas do odkrywania w sobie tej siły kobiecości, która wesprze, umocni i upiększy świat.

Myślę, że warto, by kobiety reprezentujące różne poglądy na temat naszego miejsca w świecie i sposobów dążenia do jego zajęcia rozmawiały również pomiędzy sobą i wypracowywały w miarę wspólne stanowisko2.

Mam wrażenie, że jak dotąd kobiety, które wyrażają głośno swoje postulaty, mówią do kobiet i mężczyzn, ale rozmawiają jedynie z tymi drugimi. Więcej, zdania takie jak moje często są lekceważone, zbywane, traktowane złośliwym słowem lub niedbałym gestem. To tak, jakby ten, kto nie jest z nami, był przeciwko nam. Nie identyfikuję się z ruchem feministycznym w całości jego działań i postulatów; nie akceptuję wybieranych przez niektóre panie metod obrony interesów kobiet, sama stosuję inne. Nie podpisuję się pod każdym naukowym – filozoficznym, psychologicznym czy socjologicznym – nurtem feminizmu, chociaż i tam znajduję poglądy i przekonania, które są mi bliskie. Jestem przeciwniczką zakładania partii kobiet, ponieważ uważam, że partię powinno łączyć coś więcej niż interesy płci, ale opowiadam się za pełniejszym uczestnictwem kobiet w polityce i zawsze będę popierać te, które wzbudzają moje zaufanie. Popieram stowarzyszenia i organizacje, w których kobiety łączą się, by sobie pomagać, uczyć się wspólnie – a także od siebie nawzajem – i dążyć do samorealizacji. Dziwię się też, że mężczyźni jeszcze nie zakładają takich stowarzyszeń.

Obie moje córki to feministki. Kocham je i podziwiam, ale nie przeszkadza mi to dyskutować (także z nimi) z niektórymi postawami feminizmu i z zachowaniami pewnych feministek. Sadzę też, że lepiej niż niejedna feministka realizuję w praktyce prawa kobiet do pełnego uczestnictwa w życiu i samodzielnego decydowania o sobie. Łamię stereotypy, naruszam niektóre tabu i zachęcam kobiety do większego korzystania z praw. Sądzę też, że moje niekoniecznie feministyczne teorie niejednej kobiecie pomogły żyć lepiej i pełniej.

Nie trzeba być feministką, by być szczęśliwą kobietą. Ale możliwe jest również bycie szczęśliwą feministką.

Czasy się zmieniły i wciąż się zmieniają. To, co jeszcze wczoraj miało sens (także walka o pewne prawa), dziś już go nie ma. Metody działania również ulegają zmianie. Gdyby biblijna Ewa żyła dzisiaj, na pewno nie dopuściłaby się aktu nieposłuszeństwa i samowoli ale… negocjowałaby z Bogiem rozszerzenie uprawnień w Edenie. Dlaczego zatem współczesna Ewa nie miałaby modyfikować zachowania? Co możemy zrobić my, kobiety, by nie ulegać nierzadko populistycznym hasłom, a raczej dopasować swoje wymagania do faktycznych potrzeb i pragnień i działać skuteczniej w obecnej rzeczywistości? Przede wszystkim zadbać o to, by reprezentowały nas kobiety mądre, szlachetne, dobre, posiadające wszystkie atrybuty kobiecości. Najpierw powinnyśmy dokonać spokojnej, ciepłej i życzliwej refleksji nad stanem rzeczy, wspartej otwartą, szczerą dyskusją z innymi kobietami i mężczyznami, także tymi, którzy mają nieco odmienne zdanie w kwestii dzisiejszego obrazu feminizmu. Z tego powinny wypływać wnioski stymulujące działania w kierunku, który jest dla kobiet i świata najlepszy, nie jedynie najwygodniejszy. Nie można tego utożsamiać, na dłuższą metę może się to okazać groźne. Silna, ale po kobiecemu, kobieta jest potrzebna w Sejmie, w rządzie i zarządzie, silna kobieta jest potrzebna w różnych miejscach pracy, a także w domu – do wychowywania dzieci i przekazywania wzorów. Wszędzie. Silna, ale myśląca jak kobieta i realizująca się w ramach własnej, dobrze pojętej kobiecości.

Cytat zaczynający ten rozdział jest niekompletny. Nie oddaje całej opinii Sandry Lipsitz Bem – naukowca i feministki. Pisze ona dalej: „Według teoretyczek, stawiających kobietę w centrum swoich zainteresowań, problem z mężczyznami i tworzoną przez nich kulturą polega na tym, że zbytnio skupiają się na rozdzielaniu, dominacji i hierarchii, a nie zwracają wystarczającej uwagi na powiązania, wzajemne wzmacnianie i harmonię”3. Zgadzam się z tym podejściem jako obserwatorka współdziałająca z mężczyznami i kobietami oraz czytelniczka literatury poświęconej biznesowi prowadzonemu przez obie płcie. Tak jest generalnie. Jednakże obserwując zachowania niektórych pań działających rzekomo na rzecz poprawienia sytuacji kobiet i dla wspólnego dobra, mam poważne wątpliwości, czy ich zachowania są charakterystyczne dla tych raczej kobiecych, które dla mnie są właśnie wyrazem prawdziwej kobiecości i siły. Raczej nie, one właśnie często skupiają się na tym, co nas dzieli, i… dzielą dalej. Nierzadko bardziej niż dobro sprawy interesuje je także hierarchia i zaszczyty.

Rozumiem, że każdy wybiera swoich przedstawicieli i ma do tego prawo, jednakże ja sama kobiet rywalizujących, dominujących i hierarchizujących grupy i społeczeństwo chciałabym widzieć w polityce i życiu społecznym jak najmniej.

Tę rolę z powodzeniem pełnią w większości mężczyźni. Musimy starać się, by zarażając mężczyzn naszym podejściem, nie ulec temu, co proponują oni sami. Ten system sprawdził się w przeszłości, ale dziś potrzeba czegoś innego. Dlatego – może ktoś uzna to za przewrotne – popieram walkę o parytety w polityce.

Zrób to!

Popatrz na otaczające Cię kobiety – w biznesie, polityce, życiu społecznym. Czy dużo ich jest? Czy widzisz różnice w sposobie ich bycia i załatwiania spraw? Jaki sposób zachowania tych kobiet bardziej Ci się podoba? Dlaczego?

Parytety

„[…] do wszystkich zajęć nadaje się z natury kobieta i do wszystkich mężczyzna, tylko we wszystkich kobieta słabsza jest od mężczyzny”4 pisał Platon w Państwie, i choć potraktował kobietę nie inaczej niż przed nim i długo po nim ją traktowano, zwrócił jako pierwszy uwagę na fakt, że kobieta i mężczyzna są jednak do siebie w znacznym stopniu podobni. W ogóle ją zauważył w kontekście społecznego życia. Rewelacja! Najprawdopodobniej jemu pierwszemu zawdzięczamy to, że odniósł się do kobiety mogącej pełnić te same role, jakie pełnią mężczyźni. Myślę, że choćby dlatego możemy mu wybaczyć, iż uznał ją jednak za słabszą w tych wszystkich działaniach. Więcej, sądzę, że takie wówczas rzeczywiście były kobiety. Nie chodziły do szkół, nie uczyły się nawet w domu, nie myślały o tym, by się utrzymać, w gospodarstwach domowych trzeba było robić swoje, a do tego fizjologia (dzięki za środki higieny osobistej oraz tabletki przeciwbólowe łagodzące objawy menstruacji!) prawdopodobnie dawała się we znaki bardziej niż dziś.

Osho, wyjątkowy mędrzec inspirowany wschodnimi filozofiami, odważnie głosi, że tabletka antykoncepcyjna była jednym z największych i najważniejszych wynalazków, uwolniła bowiem kobietę od przymusu wiecznego bycia w ciąży i kolejnych porodów, które to praktycznie wykluczały ją przez większą część czasu z życia społecznego5. Patrząc na historię, nie sposób nie przyznać mu racji. Ileż to kobiet dzięki temu może poświęcać się zadaniom innym niż prokreacja i prowadzenie domu. Ileż pań może się cieszyć tak pracą zawodową, jak i chcianym macierzyństwem? Pomijając tabletkę, która wciąż dla wielu kobiet jest rozwiązaniem nie do przyjęcia, sama wiedza o tym, kiedy zachodzi się w ciążę, ratuje dziś mózgi i serca licznych pań dla kogoś więcej niż tylko rodziny.

Wciąż jednak jest nas za mało w polityce, w rządach, w samorządach regionalnych i w parlamencie.

Zrób to!

1. Zastanów się, kto jest Twoim ulubionym politykiem. Czy wśród tych, których cenisz, jest kobieta? Spróbuj w najbliższym czasie przyjrzeć się dokładniej politykom, zwłaszcza kobietom. Tylko nie mów, proszę, że nie interesuje Cię polityka. Nasza rzeczywistość w dużej mierze kreowana jest przez politykę.

2. Koniecznie głosuj w najbliższych wyborach. Jeśli wśród kandydatów jest kobieta, której ufasz, oddaj na nią głos.

3. A może polityka zainteresuje Cię na tyle, że sama zechcesz czynnie wziąć w niej udział?

Kiedy piszę te słowa, w Polsce trwa akcja afirmatywna we wspomnianej sprawie. Jest listopad 2009 roku. W ostatnią sobotę zbierano podpisy pod wykazem obywateli, którzy udzielili poparcia projektowi ustawy o zmianie ustawy Ordynacja wyborcza do Sejmu RP i Senatu RP, ustawy Ordynacja wyborcza do Rad Gmin, Rad Powiatów i Sejmików województw oraz ustawy Ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego, w związku z wprowadzeniem parytetu płci na listach kandydatów6. Wiele się zmieniło od czasów Platona! Jedną z osób, która publicznie mówiła o zbieraniu tych podpisów, był Kamil Sipowicz, partner życiowy Olgi Jackowskiej, długoletniej wokalistki zespołu Maanam. Inny mężczyzna, mądry i powszechnie szanowany, to profesor Wiktor Osiatyński. Obaj panowie w piękny sposób podkreślają potrzebę istnienia kobiet w polityce, nasz bezcenny wkład i zwykłą sprawiedliwość. Zdziwiłby się tak postępowy w swoim czasie Platon, słysząc, że kobiety nie tylko są tak samo dobre w różnych zajęciach, ale nawet bardziej przydatne niż mężczyźni. Jednak równowagi liczbowej w życiu politycznym ani w wyższych sferach życia gospodarczego pomiędzy obiema płciami nie ma. Gospodarka jest w rękach prywatnych i kieruje się innymi prawami – zrozumiałe, że tutaj nie może być parytetów czy nakazowej konieczności awansowania kobiet. Polityka jednak to sprawa państwowa, dotyczy wszystkich obywateli demokratycznego państwa, w którym większość stanowią kobiety. Tutaj można wymagać i można się domagać, aby skład liczbowy obu płci odpowiadał choćby w przybliżeniu stanowi państwa.

Można się zastanawiać, dlaczego polityka jest chyba najtrudniejszym dla kobiet obszarem do zdobycia. Można też postawić pytanie, czy jest trudnym, czy może niechcianym…

Osobiście uważam, że kobieta – w przeciwieństwie do mężczyzny – sprawdza się w tak wielu obszarach zainteresowania, iż polityka, głównie z powodu nadawanego przez mężczyzn kolorytu, nie jest jej potrzebna do szczęścia. Ale to moje zdanie, są też i inne. Już w 1970 roku, kiedy to nikt nie wątpił w prawo zarówno biernego, jak i aktywnego udziału kobiet w życiu społecznym i politycznym, Lionel Tiger napisał artykuł The possible biological origins of sex discrimination (Ewentualne biologiczne pochodzenie dyskryminacji płciowej). Wyraził w nim poglądy, które dwadzieścia lat później uznano by za niepoprawne politycznie. Otóż dowodził, że wykluczenie kobiet z udziału w podejmowaniu decyzji w głównych kwestiach politycznych, ekonomicznych i militarnych w dzisiejszych czasach nie jest wynikiem męskiego szowinizmu czy też przymusowego procesu socjalizacji, ale genetycznie zaprogramowanej skłonności behawioralnej mężczyzn do tworzenia więzi z innymi mężczyznami. „Więzi te nieodłącznie wiążą się z politycznymi, ekonomicznymi, militarnymi, policyjnymi i innymi podsystemami władzy i dominacji […], a obecność żeńskich kolegów, nawet jednego, mogłaby tylko przeszkodzić [w tworzeniu tych więzi]”7.

Fakt, że obecność kobiet może panów rozpraszać, nawet bardzo, jest prawdą. Co pewien czas słyszymy doniesienia o rozproszeniu takiego czy innego posła, czasami dochodzi wręcz do skandali seksualnych. Tyle tylko, że rzecz nie w kobietach i to nie je trzeba trzymać z dala od zapracowanych władców świata, ale to panowie powinni trzymać z dala od swoich koleżanek myśli i… ręce.

Jest jednak w twierdzeniu Tigera sporo prawdy. Mężczyźni chyba łatwiej niż kobiety nawiązują ten rodzaj więzi, który owocuje politycznymi, gospodarczymi czy społecznymi przedsięwzięciami.

Bardzo konkretnie ujmuje to Henryka Bochniarz w rozmowie zapisanej w książce powstałej po Kongresie Kobiet: „Jeden uważa, że drugi to oszust albo karierowicz, ale gdy jest ważna sprawa do załatwienia, to zapominają o wszelkich różnicach i robią wspólnie interes. A jak zrobią, to znów mówią, że ten jest złodziej, a drugi aparatczyk. I jeden idzie na wódkę, a drugi na koniak, ale sprawę mają załatwioną. Tymczasem kobiety, dopóki się nie lubią, to uważają, że usiąść przy wspólnym stole jest grubą przesadą”8.

Profesor Małgorzata Fuszara ujmuje to podobnie, wyjaśniając poniekąd, dlaczego oni nie sięgają po naszą pomoc: „Mężczyźni znają się, chodzą razem na ryby, grają w golfa, piją wódkę i przy okazji bez przerwy ze sobą rozmawiają. Dzięki temu znają swoje kompetencje. Kompetencji kobiet nie znają, bo spotykają się z nimi tylko na imieninach u cioci. Parytet zmusi partie do sprawdzenia kompetencji kobiet”9.

I tak, mimo iż powszechnie uważa się, że to raczej kobieta ma orientację grupową, a u mężczyzny jest ona jednostkowa, to tym drugim łatwiej wychodzi organizowanie się wokół idei. Kilka razy zapraszano mnie do udziału w tworzeniu stowarzyszeń kobiecych. Raz z tego skorzystałam i przyznam, że z pewnym niesmakiem wyszłam z pierwszego spotkania. Okazuje się, że samo tworzenie i początki organizacji nie są dla nas łatwe. Mamy zbyt wiele pomysłów, szczegółów, spraw, a wszystkie wydają się jednakowo ważne. I – niestety – ster szybko przejmują agresywne kobiety w męskim typie, a te, których udział w życiu społecznym jest właśnie potrzebny (te bardziej delikatne), odsuwane są przez nie na dalszy plan. Z podobnych obserwacji musiało zrodzić się niechlubne powiedzenie zmarłego tragicznie Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego, że „feministki chcą po plecach kobiet wejść do parlamentu”10. Zdanie to padło w rozmowie z Moniką Olejnik, a szczególnie ciekawy w kontekście moich wcześniejszych rozważań jest fakt, że pan Kochanowski… przeciwstawiał feministki kobietom. Oczywiście chodziło mu na pewno o te agresywne, walczące, krzyczące, domagające się i roszczeniowo nastawione do państwa. Nie usprawiedliwiam tej wypowiedzi, jest niegrzeczna i zbyt uogólniona, jednakże obserwując zachowania niektórych polskich czy zachodnich feministek, zastanawiam się, czy na pewno chcę tego, co one. Kobiety często należą do partii socjalistycznych albo tych nastawionych na solidarność, rzadziej znajdziemy je w partiach liberalnych pod względem ekonomicznym. Są bowiem wrażliwsze na niesprawiedliwość społeczną, na wszelkie przejawy zła. Jednak paradoksem nie do pogodzenia jest dochodzenie krzykiem, chamstwem i agresją praw mających wynikać z wrażliwości.

Osobiście jestem za parytetem, ponieważ wierzę, że właśnie dzięki temu rośnie szansa, by do parlamentu weszły prawdziwe kobiety – te wrażliwsze i nastawione na współpracę, komunikację i wygraną – wygraną.

Joanna Mucha, posłanka Platformy Obywatelskiej, 25 września 2009 roku powiedziała w rozmowie z dziennikarzem TVN: „Odparowanie testosteronu z polityki wyszłoby jej na dobre”. Myślę podobnie i wierzę, że parytety sprawią, iż o status posła ubiegać się będą także te kobiety, które bez parytetów nie miałyby szans, gdyż nie chciałoby im się tracić energii na pokonywanie męskich kandydatów, na przepychanki, docinki i pyskówki z kontrkandydatami. Mam nadzieję, że dzięki temu do parlamentu wejdą kobiety, które nie potrafią się rozpychać łokciami, za to mają otwarte umysły i dobre serca oraz chęć wprowadzania zmian na lepsze.

Energię oszczędzoną w kampanii wyborczej kobiety, które za sprawą ustawy o parytetach znajdą się na listach i zostaną wybrane, będą mogły natychmiast wykorzystać w Sejmie.

Dlatego jestem za parytetami. Chciałabym również, by zaprzestano prześmiewczej, wprowadzającej społeczeństwo w błąd kampanii na ten temat. Parytety nie oznaczają, że na listach znajdować się będą kobiety bezwartościowe czy nienadające się do pracy w Sejmie, nie oznaczają również automatycznego wyboru. W dalszym ciągu to naród (kobiety i mężczyźni) będzie decydował, kogo wybierze jako swojego reprezentanta. Znowu odwołam się do niezwykle oryginalnych, głównie z powodu ich nowatorstwa, wypowiedzi Osho. Twierdzi on, że podczas wyborów powinny funkcjonować dwie listy, kobieca i męska, oraz że kobiety powinny wybierać swoje reprezentantki, zaś mężczyźni swoich reprezentantów. Idąc tym torem, można wygenerować jeszcze inny pomysł: każdy obywatel wybiera dwie osoby – jedną z listy kobiet, jedną z listy mężczyzn. To wydaje mi się najbardziej rozsądne i sprawiedliwe. Może kiedyś do tego dojdziemy.

Pierwsze amerykańskie feministki Elizabeth Cady Stanton i Susan B. Anthony uważały, że kobietom należy przyznać prawo wyborcze dlatego, że nie różnią się od mężczyzn. Dla mnie taka argumentacja jest bezsensowna, bo skoro się nie różnią, po co walczyć o to, by wybierały i były wybierane – to niczego nie zmieni i nie wniesie dodatkowej wartości. Widać tu niewątpliwy brak konsekwencji feminizmu. Nigdy nie popierałabym parytetów, gdybym myślała jak Stanton i Anthony.

Lucy Stone uważa natomiast, że powinnyśmy mieć prawa wyborcze z innego powodu: unikatowych cech kobiecych, takich jak wspominana już wrażliwość, a także opiekuńczość czy wyżej rozwinięta moralność. To właśnie dlatego, że jesteśmy inne i możemy wnieść do tego obszaru coś nowego i kobiecego, dostrzegam w parytetach głęboki sens. Oczywiście oryginalny mędrzec Osho uważa, że to kobiety powinny rządzić, mimo regulowanej na listach wyborczych obecności w parlamencie. Jego zdaniem kobiety łatwiej się zgodzą, są mniej nastawione na rywalizację i bardziej solidarnościowo patrzą na społeczeństwo11. Moim zdaniem to jednak wielka przesada i… wielka niesprawiedliwość.

Są dwie płcie. I żadna z nich nie jest lepsza od drugiej. Kobiety są bardziej potrzebne jedynie z racji nikłej obecności w polityce.

Pamiętasz cytowaną wcześniej wypowiedź posłanki PO Joanny Muchy? Ona może tak mówić, jej jest łatwo. To piękna i mądra kobieta. Ma też wystarczająco duże poczucie własnej wartości, by nie bać się innych kobiet. Podpisała się na liście osób wspierających przygotowanie ustawy o parytecie na listach wyborczych, w myśl której kobiet miałoby być nie mniej niż 50%. Czy zrobi to każda posłanka? „Parytet to jednak kobieca sprawa i myślę, że mężczyźni czuli zagrożenie. To walka o władzę, a oni nie chcą jej oddać!”12 – mówi Agnieszka Graff, feministka i publicystka, komentując powody, dla których to kobiety znacznie częściej podpisywały się pod projektem. A ja z pozycji kobiety, będąc za parytetami, pozwolę sobie jednak wyrazić pewną wątpliwość. Wcale nie jestem taka pewna, czy tylko mężczyźni boją się tej ustawy. Niewykluczone, że kobiety boją się jej w równym stopniu. Może ona być też zagrożeniem dla niektórych z tych kobiet, które już są w Sejmie. Szczególnie właśnie dla tych „męskich”, dla tych niezbyt podobających się mężczyznom i dla tych śmiesznych, które pełniły role jedynie ozdóbek albo „dowodów” na to, że „w naszej partii nie ma dyskryminacji”. Są też panie, które dla zasady bronią innym kobietom szansy na obecność w polityce. Do tych kobiet bardzo ładnie i po kobiecemu w różnych miejscach apeluje Grażyna Paturalska, niegdyś posłanka (najpierw z PO, potem niezależna), dziś działająca poza oficjalnymi politycznymi ugrupowaniami w organizacji pozarządowej „Mosty zamiast barier”. „Nie rozumiecie takiej potrzeby” – mówi – „Same nie myślicie o polityce. Znakomicie. Dajcie szansę tym, które tego chcą. A potem wybierzcie w zgodzie z własnym sumieniem reprezentantów waszego regionu”.

„Kobiety dla Polski, Polska dla kobiet” – z takim hasłem na chorągiewkach 20 grudnia 2009 roku reprezentanci ruchu obywatelskiego (głównie kobiety) na rzecz parytetów w polityce przynieśli do gmachu Sejmu zapakowane w czerwone pudła i przewiązane kokardami podpisy pod obywatelskim projektem ustawy o parytetach. Ponad 120 tysięcy Polaków, z czego w jednej czwartej mężczyźni, podpisało się pod projektem.

Zupełnie możliwe, że czytasz tę książkę w czasach, kiedy w polskim parlamencie jest ponad 40% kobiet. Ja piszę ją w dniach, kiedy jest ich zaledwie 20%.

Mam nadzieję, że kobiety, które wejdą do Sejmu, będą właściwymi paniami na właściwym miejscu i że będą to kobiety silne siłą kobiecości.

W rozmowie z dziennikarzem TVN24 Irena Eris powiedziała, że nie rozumie, dlaczego wokół tej sprawy jest w ogóle tyle krzyku. To normalne, że daje się szansę, a przecież i tak zdecydują wyborcy. Tak, tylko wyborcy dość rzadko głosują na kobiety, również one same na siebie. Boleją nad tym nawet mężczyźni. Zatem nie tylko róbmy parytetowe listy wyborcze, ale wybierajmy potem zgodnie z przekonaniami, my – kobiety, nasze przedstawicielki w Sejmie.

Kobiecość.Cóż to takiego?

Poszukiwanie tożsamości stanowi formę komunikacji, tyle że z samym sobą.

Alan Aldridge

W historii myśli feministycznej od dawna istnieje rozłam pomiędzy badaczkami usiłującymi minimalizować różnice między kobietami i mężczyznami a badaczkami maksymalizującymi te różnice.

Sandra Lipsitz Bem

Daleka jestem od biologizowania życia społecznego, walczę z tym nawet. Sprzeciwiam się psychologii biologicznej, nie lubię, kiedy wyniki badań zwierząt przenosi się na ludzi. Jednakże nie przyjmuję stwierdzenia, że odrębność biologiczna – nawet jeśli więcej jest pomiędzy nami podobieństw (choć gdzieś przeczytałam, że każda z płci ma więcej wspólnego z naszymi zwierzęcymi rzekomymi praprzodkami niż ze sobą nawzajem) – nie determinuje różnic osobowościowych i nie wpływa na tożsamość. Nikt nie zaprzeczy, że kobieta lub mężczyzna to podstawowe określenia i samookreślenie człowieka. Rzadko która ankieta czy formularz nie zawiera specjalnego okienka na wpisanie płci. Służy to różnym celom, z jednej strony czysto statystycznym, ale z drugiej upoważnia do wysnuwania wniosków i podejmowania określonych decyzji, tak biznesowych, prokonsumenckich, jak i społecznych czy politycznych. Od budowania ubikacji i łazienek czy zabudowy pokoju, po określone wzornictwo, dobór kolorów, wystrój wnętrz, aż po „właściwe” hasła polityczne dla każdej z płci. I trzeba powiedzieć, że na podstawie tych wniosków udaje się podejmować zupełnie trafne decyzje, szczególnie jeśli propozycje dla mężczyzn przygotowują mężczyźni, a dla kobiet – kobiety1.

W języku polskim słowo „płeć” oznacza jednocześnie determinację seksualną związaną z wrodzonymi (biologicznymi) cechami ludzi i osobowość dyktowaną obserwowanymi na zewnątrz zachowaniami kobiet i mężczyzn. Studia kobiece, a także teoria feminizmu doprowadziły do powstania dwóch terminów sex i gender, do oddzielenia płci (biologicznej) od rodzaju (płci kulturowej)2. Nauki te i w Polsce od kilku lat są obecne, a ich doniesienia wydają się na tyle wiarygodne, że często pojawiają się w różnych pracach zdania takie jak to: „W rzeczywistości jednak cechy odnoszące się do pojęcia gender to jedynie konstrukty społeczne i psychologiczne. Fizyczne właściwości zostają związane z tą kategorią nie w sposób naturalny, lecz sztuczny, arbitralny”3.

W moim odczuciu to zdanie jest nieprawdziwe. Nie wydaje mi się, żeby mój rodzaj był związany w jakikolwiek sztuczny czy arbitralny sposób z moimi biologicznymi atrybutami kobiety. Przeciwnie, czuję nawet głęboki związek mojej psychicznej kobiecości z faktem, że fizycznie jestem kobietą. Czuję tym bardziej, że wiem, jakim metamorfozom poddawana była moja kobiecość, a zawsze kryły się za tym moje osobiste poszukiwania i czas zmieniający moją kobiecą anatomiczną strukturę. Zupełnie inaczej objawia się osobowość młodej, nierzadko powodowanej hormonalnymi procesami kobiety, niż osobowość matki opiekującej się niemowlakiem czy kobiety w okresie menopauzy. Dziwią mnie kobiety, które głoszą zdania podobne temu, które zacytowałam. Czyżby nie czuły, jak bardzo nasze pewne zachowania związane są z biologią płci?

Wstęp, czyli znowu to robię

1 P. A. Linley, S. Joseph, Psychologia pozytywna w praktyce, przeł. A. Jaworska-Surma, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN 2007, s. 138.

2 W tej książce oznaczyłam je hasłem „Zrób to!”.

Teraz my, czyli dlaczego jest czas kobiet

1 W liceum ogólnokształcącym zajęcia były wspólne. Miałam pęcherze od pilnika, z czego chętnie bym zrezygnowała. To były typowo męskie zajęcia techniczne.

2 C. Sanchez-Andrade, Coco, przeł. A. Krakowska, Warszawa: Świat Książki 2008.

3 Jestem przekonana, że każdy redaktor poprawiłby mi to słowo.

4Biblia. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, red. ks. M. Peter, ks. M. Wolniewicz, Poznań: Święty Wojciech 2009, Rdz. 2; 18.

5 J. Eldredge, Urzekająca. Odkrywanie tajemnicy kobiecej duszy, przeł. M. Sabiłło-Widera, Warszawa: Logos 2005.

Czas prawdziwych kobiet, czyli właściwa pani na właściwych włościach

1 Nawiązanie do tytułu książki Agnieszki Graff Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym (Warszawa: W.A.B. 2001).

2 Znakomitą inicjatywą mogącą to zapoczątkować były dwa kongresy zorganizowane w 2009 i 2010 roku w Warszawie, które odbyły się z pomysłu głównie Magdaleny Środy i Henryki Bochniarz. Książka Czas na kobiety powstała z rozmów z organizatorkami (zob. bibliografia), a cytat z wypowiedzi Beaty Stelmach zaczynający ten rozdział pochodzi właśnie z niej.

3 S. Lipsitz Bem, Męskość, kobiecość. O różnicach wynikających z płci, przeł. S. Pikiel, Gdańsk: GWP 2000, s. 125.

4 Platon, Państwo, przeł. W. Witwicki, Warszawa: PWN 1958, t. 2, s. 438.

5 Osho, Księga kobiet: duchowa siła kobiecości, przeł. P. Karpowicz, Warszawa: Czarna Owca 2009.

6 Tak wyglądał napis na owych listach. A dziś, kiedy ostatecznie poprawiam książkę, by oddać ją do wydawnictwa (jest sierpień 2010), propozycja ustawy jest już w Sejmie. Kiedy czytam tę książkę już przed oddaniem jej do druku, wiadomo, że została ustalona kwota – nie mniej niż 35% kobiet na listach wyborczych. To jeszcze nie parytet, ale dobry początek.

7 L. Tiger, The possible biological origins of sex discrimination, „Impact of Science on Society” 1970, nr 20, s. 29–44; cyt. za: S. Lipsitz Bem, dz. cyt., s. 26.

8 H. Bochniarz, Czas na kobiety. Rozmowy z twórczyniami I Kongresu Kobiet, Warszawa: Fundacja Aletheia 2010, s. 23.

9Tamże, s. 154.

10 Kiedy to pisałam, Janusz Kochanowski pełnił tę funkcję. Zginął w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku.

11 Osho, dz. cyt.

12 Zob. http://wyborcza.pl/1,75478,7389128,Parytet_w_Sejmie_na_razie_w_tylko_podpisach.html

Kobiecość. Cóż to takiego?

1 Nieco inaczej jest wciąż w modzie. Faceci (nie mylić z mężczyznami) męczą tu wciąż kobiety, ale robią to niejako za ich przyzwoleniem. To efekt braku poczucia własnej wartości i przemożnej chęci bycia atrakcyjną właśnie dla mężczyzn. Mało kto bierze pod uwagę fakt, że większość projektantów kobiecej mody to mężczyźni zainteresowani raczej wyglądem mężczyzn. Ja osobiście z radością stwierdzam, że coraz więcej w modzie do powiedzenia mają kobiety.

2 Tak tłumaczy te słowa na przykład Sylwia Pikiel we wstępie do książki Sandry Lipsitz Bem i wydaje się to trafne, choćby poprzez korespondencję z gramatyką – rodzaj męski i żeński – to stosowane tam formy.

3 S. Lipsitz Bem, Męskość, kobiecość. O różnicach wynikających z płci, przeł. S. Pikiel, Gdańsk: GWP 2000.