Rozmowy z seryjnymi mordercami. Stalkerzy - Christopher Berry-Dee - ebook

Rozmowy z seryjnymi mordercami. Stalkerzy ebook

Berry-Dee Christopher

3,8

Opis

Rozejrzyjcie się wokół siebie. Macie wrażenie, że ktoś was obserwuje? To może być stalker, seryjny morderca szukający ofiary.

Christopher Berry-Dee, brytyjski kryminolog i autor bestsellerów o seryjnych zabójcach, tym razem analizuje psychikę, motywy i metody działania stalkerów. Przez wiele lat prowadził wywiady z osławionymi seryjnymi mordercami przebywającymi w więzieniach i nie ma sobie równych jako autor wstrząsających studiów na temat zbrodniarzy, którzy często przez wiele lat chodzą wśród nas nierozpoznani.

Zabójstwo to jedynie finał – zanim zaatakują, stalkerzy potrafią tygodniami śledzić czy nawiązywać kontakty z niczego niepodejrzewającymi ofiarami. Posługują się wieloma rodzajami kamuflażu i są w stanie wprowadzić w błąd najbardziej spostrzegawcze osoby. Ich mentalność podsumował Ted Bundy: „Chcę być panem życia i śmierci […]. Czy śmierć jednej osoby ma jakiekolwiek znaczenie?”.

Horror może być bliżej, niż sądzicie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (26 ocen)
8
9
5
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ostrze­że­nie

W dzi­siej­szych cza­sach tro­chę za bar­dzo zobo­jęt­nie­li­śmy na hor­rory, ból i cier­pie­nia wywo­ły­wane przez mor­der­ców opi­sa­nych w tej książce – wiele ich kosz­mar­nych zbrodni stało się tema­tem popu­lar­nych fil­mów. Sie­dzimy w wygod­nych fote­lach w domu albo w kinie, jemy popcorn, a zabój­stwa są „roz­rywką”. Filmy czę­sto nie mają nic wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią, nie poka­zują pato­lo­gicz­nych cech umy­słów mor­der­ców sek­su­al­nych, w ogóle nie biorą pod uwagę nie­wia­ry­god­nych cier­pień ofiar.

Ni­gdy nie zapo­mi­najmy, że seryjni zabójcy to odra­ża­jące kre­atury, naj­gor­sze szu­mo­winy świata. Typują ofiary, śle­dzą je i tor­tu­rują w spo­sób nie­po­jęty dla nor­mal­nych ludzi, bru­tal­nie gwałcą i zabi­jają naszych bez­bron­nych naj­bliż­szych, ludzi, któ­rych kochamy, i w ogóle się tym nie przej­mują.

Nie twier­dzę, że nie popeł­ni­łem w tej książce żad­nych błę­dów; wielu tak zwa­nych pro­fe­sjo­na­li­stów się ze mną nie zgo­dzi, będą kwe­stio­no­wać każdy drobny szcze­gół, kry­ty­ko­wać ana­lizy psy­chiki mor­der­ców. Ale gdyby cho­dziło o Waszego prze­ra­żo­nego syna albo prze­ra­żoną córkę, uko­cha­nego chło­paka lub uko­chaną dziew­czynę, męża lub żonę – gdyby to ich tro­piono, zwa­biono do ciem­nego zakątka, roze­brano do naga, powie­szono na belce, a potem żyw­cem obdarto ze skóry, czy stan umy­słu sprawcy miałby dla Was jakie­kol­wiek zna­cze­nie?

Sta­ra­łem się przed­sta­wić mecha­ni­zmy zbrodni, zde­ma­sko­wać fał­szywe nar­ra­cje prze­stęp­ców oraz zro­zu­mieć ich psy­chikę i motywy.

Podzię­ko­wa­nia

Zacznijmy od odpo­wie­dzi na pyta­nie, dla­czego zade­dy­ko­wa­łem tę książkę Fra­ze­rowi Ash­for­dowi. Cóż, mija sie­dem­na­ście lat, odkąd John Blake został moim wydawcą. Wszystko zaczęło się przed kil­koma deka­dami, kiedy pozna­łem Fra­zera.

To naj­gor­szy maszy­no­pis, jaki kie­dy­kol­wiek widzia­łem, ale Pań­ska ana­liza zabój­stwa kon­sta­bla Gut­te­ridge’a jest bez zarzutu. Czy zgo­dziłby się Pan, żebym został współ­au­to­rem książki? Pozo­stałby Pan jej głów­nym auto­rem.

ROBIN ODELL, REPOR­TA­ŻY­STA PISZĄCY O PRZE­STĘP­CZO­ŚCI, W LIŚCIE DO AUTORA

Na początku lat dzie­więć­dzie­sią­tych Robin Odell, jeden z naj­lep­szych repor­ta­ży­stów piszą­cych książki o tema­tyce kry­mi­nal­nej, zwró­cił uwagę na moje pierw­sze, nie­zgrabne próby pisar­skie i poka­zał je Eri­cowi Dobby’emu z wydaw­nic­twa W. H. Allen & Co. Wyda­li­śmy razem książki The Long Drop, Dad, Help Me Ple­ase, Lady­kil­ler, a póź­niej A Question of Evi­dence.

Wydaw­nic­two Vir­gin Books opu­bli­ko­wało Mon­sters on Death Row i w tym okre­sie pozna­łem Fra­zera Ash­forda, pro­du­centa Cry­sta­lVi­sion TV z sie­dzibą w Croy­don. Nakrę­ci­li­śmy krótki film na pod­sta­wie mojej książki Dad, Help Me Ple­ase (o spra­wie Cra­iga i Ben­tleya); póź­niej stała się ona pod­stawą sce­na­riu­sza bry­tyj­skiego filmu fabu­lar­nego Dawaj! z 1991 roku w reży­se­rii Petera Medaka, z udzia­łem Chri­sto­phera Ecc­le­stona, Paula Rey­noldsa, Toma Cour­te­naya i Toma Bella.

Po kilku latach Fra­zer i ja znowu nawią­za­li­śmy współ­pracę i nakrę­ci­li­śmy dwu­na­sto­od­cin­kowy serial tele­wi­zyjny The Serial Kil­lers – pierw­szy w histo­rii doku­ment, w któ­rym pozwo­lono mor­der­com mówić wła­snymi sło­wami. Wystą­piło w nim wielu bli­skich krew­nych spraw­ców i ofiar, a także sędziów, poli­cjan­tów i adwo­ka­tów, któ­rzy przed­sta­wili swoje opi­nie… Póź­niej w moim życiu poja­wił się wydawca John Blake.

Roz­mowy z seryj­nymi mor­der­cami, opu­bli­ko­wane w 2003 roku, stały się pierw­szym w dzie­jach repor­ta­żem kry­mi­nal­nym, w któ­rym cyto­wano wypo­wie­dzi i listy zabój­ców. Było to ryzy­kowne, kon­tro­wer­syjne posu­nię­cie Johna Blake’a, a mimo to książka ta do dziś pozo­staje mię­dzy­na­ro­do­wym best­sel­le­rem.

Po sie­dem­na­stu latach w dal­szym ciągu współ­pra­cuję z tym samym wydawcą; od początku żyjemy w sta­nie sym­biozy. Robin Odell napi­sał kilka ksią­żek z nesto­rem repor­tażu kry­mi­nal­nego J.J. Gau­tem, a także z Coli­nem Wil­so­nem – sław­nymi posta­ciami mają­cymi kil­ku­dzie­się­cio­let­nie doświad­cze­nie kry­mi­no­lo­giczne. W jakimś stop­niu na tym sko­rzy­sta­łem, ponie­waż to Robin nauczył mnie pisać repor­taże kry­mi­nalne. Fra­zer Ash­ford jako pierw­szy dostrzegł poten­cjał tkwiący w moich wywia­dach z wyjąt­kowo groź­nymi zbrod­nia­rzami, czę­sto psy­cho­pa­tami; zro­zu­miał, że można je sfil­mo­wać. Moje pierw­sze doświad­cze­nia z tele­wi­zją pomo­gły mi póź­niej w wykła­dach i pre­lek­cjach, a także we współ­pracy z auto­rami fil­mów doku­men­tal­nych, w któ­rych wystę­puję jako kon­sul­tant.

Jesz­cze raz Ci dzię­kuję, Fra­zer. Nie­chaj Cię Bóg bło­go­sławi.

Moim redak­to­rem jest od wielu lat Toby Buchan – mam wobec niego ogromny dług wdzięcz­no­ści. Muszę przy­znać, że to on wpadł na pomysł napi­sa­nia tej książki, gdy sie­dzie­li­śmy przy sto­liku we wło­skiej restau­ra­cji Jamiego Oli­viera przy Tooley Street w dziel­nicy South Bank w Lon­dy­nie; firma Johna Blake’a wydała na moją cześć uro­czy­sty lunch w trak­cie mojego pobytu w Lon­dy­nie, kiedy pod­pi­sy­wa­łem książki w księ­gar­niach Water­sto­nes i Foy­les. Bar­dzo Ci dzię­kuję, drogi przy­ja­cielu, a także Kelly Ellis, ówcze­snej sze­fo­wej John Blake Publi­shing. Wasze wspar­cie było bez­cenne.

Skła­dam rów­nie ser­deczne podzię­ko­wa­nia całemu zespo­łowi redak­cyj­nemu oraz wydawcy ame­ry­kań­skiemu – Ulys­ses Press; zawsze uwa­ża­łem suk­ces książki za efekt pracy zespo­ło­wej. Zaczyna się od stu­diów przy­go­to­waw­czych, póź­niej przy­cho­dzi pisa­nie, mar­ke­ting, pro­jekt okładki, nie­zli­czone poprawki redak­cyjne, sprze­daż w księ­gar­niach i w inter­ne­cie. Ja tylko piszę – nie­za­leż­nie od tego, jak zna­ko­mity jest pomysł autora, bez lojal­nego i peł­nego poświę­ce­nia wydawcy praca nad książką byłaby tylko mar­no­wa­niem czasu.

Dzię­kuję człon­kom swo­jej rodziny i bli­skim przy­ja­cio­łom. Wymie­nię ich imiona i nazwi­ska: Cla­ire, matka mojego cudow­nego syna Jacka; jej rodzice Tre­vor i Carol; sio­stra Liz­zie i Clan Sto­thard; moja kocha­jąca part­nerka Maui; kum­ple Boris Coster, Tony Brown, Ann Sid­ney (była Miss World), wie­lebny Chris Richard­son, Cla­ire Louise, Clive Sturdy, Dan Zupan­sky, Denis Cla­ivaz, Gary i Anita Robert­so­wie, zdu­mie­wa­jąca Hol­lie, Jan Ful­ler, Jay, Jenni, Jenny (WRN) Wise­man, Jon Sot­nick; sta­rzy przy­ja­ciele Karl Spen­cer-Smith, Robert Pothe­cary, Roger Hol­man; Linda i Sherri z zaprzy­jaź­nio­nego sklepu; Mar­tin Maho­ney, Paul Bell, Jay Thor­ley, Steve McCul­lo­ugh, Liam Gre­aney, Wayne Jowers, Willy B. Wil­hem­sen, Tony Brown, Yang Lu i – na koniec – nie­po­prawny Pete „Bit­coin Pete” Aldred, jeden z naj­sym­pa­tycz­niej­szych ludzi na świe­cie.

Oczy­wi­ście mógł­bym skła­dać podzię­ko­wa­nia w nie­skoń­czo­ność, ponie­waż mam dług wdzięcz­no­ści wobec dzie­sią­tek dzien­ni­ka­rzy, felie­to­ni­stów, pro­du­cen­tów tele­wi­zyj­nych i ekip fil­mo­wych. Wymie­nię pro­du­centa wyko­naw­czego Raya Pedret­tiego z Bliz­zard Road Pro­duc­tions (35 Serial Kil­lers) oraz człon­ków zespołu Mon­ster Films: Davisa Howarda i Rika Halla (CBS Reality: Voice of a Serial Kil­ler oraz Mur­der by the Sea). Dzię­kuję rów­nież Sto­ry­Ho­use Pro­duc­tions w Niem­czech (Kil­ling for Kicks – Serial Kil­ler Joanna Den­nehy). Wska­za­nie każ­dego, kto wspie­rał mnie na prze­strzeni lat, wyczer­pa­łoby limit sie­dem­dzie­się­ciu pię­ciu tysięcy słów prze­zna­czo­nych na tę książkę. Jeśli Wasze nazwi­ska się tu nie poja­wiły, i tak będzie­cie wie­dzieć, że mam wobec Was dług wdzięcz­no­ści – więc jesz­cze raz Wam wszyst­kim dzię­kuję.

Chri­sto­pher Berry-Dee

Wstęp

STALK: 1. Śle­dzić lub tro­pić z ukry­cia (zwie­rzę w cza­sie polo­wa­nia, ofiarę itp.). 2. Upo­rczy­wie prze­śla­do­wać osobę, na któ­rej punk­cie ma się obse­sję, czę­sto cele­brytę, co może zakoń­czyć się napa­ścią […]. 3. Poszu­ki­wać ofiar (na jakimś tery­to­rium).

Col­lins English Dic­tio­nary

Seryjne mor­der­stwa to ponury, choć fascy­nu­jący temat; naj­czę­ściej sku­piamy uwagę na zabój­stwach i tech­ni­kach sto­so­wa­nych przez organa ści­ga­nia, by posta­wić spraw­ców przed sądem. Naj­bar­dziej maka­bryczne zbrod­nie w nie­unik­niony spo­sób stają się tema­tem fil­mów o cha­rak­te­rze roz­ryw­ko­wym – krwawe mor­der­stwa dobrze się sprze­dają. W lite­ra­tu­rze kry­mi­no­lo­gicz­nej bra­kuje stu­diów nad moty­wa­cją seryj­nych zabój­ców i innych prze­stęp­ców świa­do­mie polu­ją­cych na ofiary, nad tym, jak funk­cjo­nują ich umy­sły, jakie nie­moż­liwe do kon­tro­lo­wa­nia emo­cje poprze­dzają mor­der­stwo. Mam zamiar prze­ana­li­zo­wać te zagad­nie­nia w niniej­szej książce. Przede wszyst­kim zaj­miemy się meto­dami sto­so­wa­nymi przez seryj­nych zabój­ców i prze­stęp­ców sek­su­al­nych w trak­cie typo­wa­nia ofiar. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że stal­king przy­biera wiele róż­nych form.

W ciągu kilku ostat­nich dekad w inter­ne­cie poja­wiło się mnó­stwo dra­pież­ni­ków, któ­rzy rabują, kradną, napa­dają, oszu­kują, gwałcą – a także zabi­jają. Są to zarówno męż­czyźni, jak i kobiety; sto­sują wyra­fi­no­wane pod­stępy, by zwa­bić ofiary w swoje sieci. Spo­tkamy w tej książce wiele takich osób.

Ana­li­zo­wa­łem sprawy współ­cze­sne, jak rów­nież histo­ryczne. Jed­nak w jed­nym przy­padku – zgwał­ce­nia i zabój­stwa Muriel Maitland, miesz­kanki połu­dnio­wego Lon­dynu – poja­wiła się deli­katna kwe­stia: główny podej­rzany prze­by­wał na wol­no­ści, dopóki kilka lat temu nie zmarł z przy­czyn natu­ral­nych. Roz­ma­wia­łem z nim, kil­ka­krot­nie wypi­łem z nim her­batę w jego obskur­nym domu w Por­ts­mouth. Oka­zał się naj­bar­dziej mani­pu­la­cyj­nym i nie­bez­piecz­nym osob­ni­kiem, jakiego spo­tka­łem poza murami wię­zie­nia. Prze­pro­wa­dzi­łem wywiady z prze­szło trzy­dzie­stoma sady­stycz­nymi mor­der­cami sek­su­al­nymi; to, że uwa­żam Gor­dona Jowersa za wcie­le­nie zła, ma swoją wymowę.

Poświę­ci­łem cały roz­dział prze­ra­ża­ją­cemu mor­der­stwu Muriel Maitland; jest to hołd zło­żony jej pamięci. Mamy tu do czy­nie­nia z kla­sycz­nym przy­pad­kiem stal­kingu z zamia­rem popeł­nie­nia mor­der­stwa. Więk­szość kobiet uzna opi­saną przeze mnie histo­rię za kosz­mar ze swo­ich naj­mrocz­niej­szych snów. Sprawa ta ma smutny aspekt. Kiedy praw­do­po­dobny wino­wajca stał się głów­nym podej­rza­nym, oka­zało się, że poli­cja zagu­biła wszyst­kie dowody rze­czowe, w tym ślady zabez­pie­czone na bie­liź­nie ofiary (nawet po upły­wie wielu lat byłby to zna­ko­mity mate­riał do badań gene­tycz­nych), a także nie­do­pa­łek papie­rosa zna­le­ziony na miej­scu zbrodni – mate­riały te pozwo­li­łyby udo­wod­nić winę mor­dercy Muriel Maitland. Akta sprawy rów­nież prze­pa­dły, jed­nak dzięki łutowi szczę­ścia udało mi się odna­leźć kopie tych cen­nych doku­men­tów w zaku­rzo­nej piw­nicy biura koro­nera w połu­dnio­wym Lon­dy­nie zale­d­wie kilka dni przed ich spa­le­niem. Gdyby do tego doszło, oczy­wi­ście byłyby stra­cone na zawsze. Prze­dziwne są drogi Boga!

Tro­pie­nie ofiar w celu doko­na­nia mor­der­stwa to zacho­wa­nie eks­tre­malne – na prze­ciw­le­głym krańcu spek­trum znaj­dują się akty bez­in­te­re­sow­nego dobra. Popeł­nił­bym błąd, gdy­bym nie opi­sał w tej książce osob­ni­ków, któ­rych można uwa­żać, błęd­nie, za mniej bru­tal­nych prze­stęp­ców: oszu­stów polu­ją­cych w inter­ne­cie na łatwo­wierne ofiary, by zwa­bić je w swoje sieci. Czę­sto są one ogra­biane z całych oszczęd­no­ści, a w naj­gor­szych przy­pad­kach tracą życie.

Moja książka Mur­der.com powstała we współ­pracy z wie­loma insty­tu­cjami zaj­mu­ją­cymi się ści­ga­niem prze­stęp­ców; na czele listy znaj­dują się FBI i rosyj­ska poli­cja z Peters­burga. Nie­dawno współ­pra­co­wa­łem z tymi samymi insty­tu­cjami, sku­pia­jąc uwagę na ser­wi­sach Face­book, Mes­sen­ger, Han­go­uts i cra­ig­slist, by odkryć pułapki zasta­wiane przez oszu­stów i zła­pać ich we wła­sne sidła. Można to uwa­żać za nie­le­galną pro­wo­ka­cję, ale łatwo uza­sad­nić celo­wość takich dzia­łań, kiedy dys­po­nu­jemy wia­ry­god­nymi poszla­kami, a także mej­lami, ese­me­sami, foto­gra­fiami, prze­ka­zami Western Union oraz kar­tami poda­run­ko­wymi, a fał­szywe toż­sa­mo­ści wino­wajcy dowo­dzą ponad wszelką wąt­pli­wość, że sprawą powinna się zająć poli­cja. Nie zapo­mi­najmy, że w wielu podob­nych przy­pad­kach męż­czyźni i kobiety zwa­bieni przez mor­der­ców ponie­śli śmierć, więc to bar­dzo poważny pro­blem. Zamie­ści­łem w książce szcze­góły kilku śledztw, które pro­wa­dzi­łem; te cenne mate­riały dowo­dzą, że w inter­ne­cie roi się od nacią­ga­czy i szan­ta­ży­stów, więc naiw­niacy szu­ka­jący miło­ści w sieci powinni mieć się na bacz­no­ści. Rów­nież mogą zgi­nąć i skoń­czyć w trum­nie z sosno­wych desek (jeśli mają szczę­ście) albo na zawsze prze­paść jak kamień w wodę!

To koniec bar­dzo krót­kiego wstępu do tej książki. Będzie ona prze­ra­ża­jącą lek­turą. Zapew­niam o tym Czy­tel­ni­ków: świa­do­mość, że ktoś nas obser­wuje i pla­nuje strasz­liwą, krwawą zbrod­nię, to wyjąt­kowy kosz­mar.

CHRI­STO­PHER BERRY-DEE,

SOUTH­SEA, WIELKA BRY­TA­NIA,

EL NIDO, PALA­WAN, FILI­PINY

Roz­dział 1

Jasz­czurka o imie­niu Lenny

PRE­DA­TOR: 1. Dra­pież­nik, każde zwie­rzę mię­so­żerne. 2. Czło­wiek polu­jący na ofiary.

Col­lins English Dic­tio­nary

Angiel­skie słowo pre­da­tor („dra­pież­nik”) pocho­dzi od łaciń­skiego wyrazu pra­eda­tor, czyli „łupieżca”, wywo­dzą­cego się od cza­row­nika pra­edare („plą­dro­wać”, „łupić”); jest spo­krew­nione z łaciń­skim sło­wem pra­eda, ozna­cza­ją­cym „łup”, a także angiel­skim wyra­zem prey („ofiara”); mają one wspólny źró­dło­słów. Ponure okre­śle­nie, ale nazwa ta dosko­nale pasuje do dewian­tów, któ­rzy tro­pią, wcią­gają w pułapkę, a póź­niej gwałcą i zabi­jają męż­czyzn, kobiety, dzieci, nawet nie­mow­lęta – dla satys­fak­cji sek­su­al­nej, pie­nię­dzy albo zabawy.

Od ćwierć­wie­cza roz­ma­wiam z seryj­nymi mor­der­cami, kore­spon­duję z nimi; opu­bli­ko­wa­łem na ich temat trzy­dzie­ści sześć ksią­żek. Wygła­szam pre­lek­cje na temat seryj­nych zabój­ców i czę­sto sły­szę pyta­nie: „Jak funk­cjo­nują umy­sły tych potwo­rów?”.

Pró­bo­wa­łem czę­ściowo odpo­wie­dzieć na to pyta­nie w książce Roz­mowy z psy­cho­pa­tami, a także jej kon­ty­nu­acji – Roz­mowy z psy­cho­pa­tami. W otchłani zła. Moi Czy­tel­nicy z pew­no­ścią szybko zro­zu­mieli, że odpo­wiedź jest skom­pli­ko­wana, a nie pro­sta. Pod­sta­wowa defi­ni­cja słow­ni­kowa wyrazu „psy­cho­pata” brzmi: „Osoba cier­piąca na prze­wle­kłe zabu­rze­nie psy­chiczne cha­rak­te­ry­zu­jące się irra­cjo­nal­nymi, nie­nor­mal­nymi i/lub bru­tal­nymi zacho­wa­niami; mie­wają one cha­rak­ter napa­dowy”. Jak wyja­śni­łem w swo­ich wcze­śniej­szych książ­kach, w mózgu psy­cho­paty ist­nieje nie­rów­no­waga bio­che­miczna lub bra­kuje okre­ślo­nych sub­stan­cji, co utrud­nia bądź unie­moż­li­wia doko­ny­wa­nie pra­wi­dło­wych osą­dów moral­nych, pano­wa­nie nad popę­dami (naj­czę­ściej sek­su­al­nymi) i empa­tyczne rozu­mie­nie bólu oraz cier­pień innych ludzi. Sprawa jest jed­nak znacz­nie bar­dziej skom­pli­ko­wana. Nie wszyst­kie osoby o takich cechach stają się mor­der­cami, choć to psy­cho­paci popeł­niają część naj­po­twor­niej­szych zbrodni. W tym miej­scu muszę zro­bić dygre­sję – moi lojalni Czy­tel­nicy wie­dzą, że mam taki zwy­czaj. W niniej­szej książce, jak wspo­mnia­łem wcze­śniej, zaj­muję się głów­nie stal­ke­rami.

W 2018 roku (pisa­łem o tym w jed­nej z poprzed­nich publi­ka­cji) odwie­dzi­łem wspa­niałe oce­ana­rium w Manili na Fili­pi­nach. Zaglą­da­łem do szkla­nych ter­ra­riów w dziale gadów i pła­zów. Widzia­łem tylko zie­lone liście i brą­zowe gałązki. Dopiero po pew­nym cza­sie dozna­łem olśnie­nia – w moim wieku nie jestem już tak szybki jak daw­niej – i zro­zu­mia­łem, na co patrzę.

W każ­dym z ter­ra­riów znaj­do­wał się ukryty dra­pież­nik gotowy do ataku. W tym przy­padku jasz­czurka – ide­al­nie zama­sko­wana, nie­wi­dzialna dla ofiary, która nie mia­łaby prak­tycz­nie żad­nych szans, gdyby została zauwa­żona.

Kiedy je zoba­czy­łem, były już mar­twe.

SERYJNY MOR­DERCA MICHAEL BRUCE ROSS OPI­SU­JĄCY ATAK NA OFIARY W CZA­SIE WYWIADU Z AUTO­REM W ZAKŁA­DZIE KAR­NYM OSBORN W SOMERS W STA­NIE CON­NEC­TI­CUT, 26 WRZE­ŚNIA 1994 ROKU

Metoda polo­wa­nia na ofiary sto­so­wana przez Micha­ela Rossa nie pole­gała na cza­je­niu się w krza­kach; korzy­stał z przy­pad­ko­wych, nada­rza­ją­cych się oka­zji. Tor­tu­ro­wał i zabi­jał napo­tkane młode kobiety, by zaspo­koić per­wer­syjne potrzeby sek­su­alne. Nie ozna­cza to, że nie myślał o gwał­cie i mor­der­stwie, gdy codzien­nie wycho­dził do pracy jako agent ubez­pie­cze­niowy; nie potra­fił prze­stać o tym fan­ta­zjo­wać. W isto­cie rze­czy pod­świa­do­mie poszu­ki­wał ofiar, a póź­niej, gdy młoda kobieta „była w zasięgu ręki”, znaj­do­wał się we wła­ści­wym miej­scu (niewła­ści­wym z jej punktu widze­nia). W jego gło­wie nagle poja­wiały się złe myśli i ata­ko­wał. W dal­szej czę­ści książki poznamy innych mor­der­ców podob­nych do Micha­ela.

Seryjni mor­dercy i gwał­ci­ciele potra­fią tro­pić ofiary całymi godzi­nami, dniami, a nawet mie­sią­cami, nim wresz­cie zaata­kują, po czym ofiara wpad­nie w sta­ran­nie przy­go­to­waną pułapkę. Może się to wyda­wać szo­ku­jące, ale ci wyjąt­kowo groźni ludzie odczu­wają głę­boką przy­jem­ność już we wstęp­nej fazie stal­kingu; dostar­cza im ona takiej samej roz­ko­szy jak samo zabój­stwo. Myśliwy polu­jący na gru­bego zwie­rza, strze­lec wybo­rowy, a nawet zawo­dowy zabójca – oni rów­nież czują dresz­czyk emo­cji, gdy tro­pią ofiary. Tro­pie­nie zwie­rząt, by je zabić i zjeść, jest zako­do­wane w ludz­kich genach od tysięcy lat, kiedy to nasi przod­ko­wie żyli w jaski­niach. Główną przy­czyną był pier­wotny instynkt prze­trwa­nia.

Oczy­wi­ście jasz­czurka o imie­niu Lenny nie jest dra­pież­nym mor­dercą sek­su­al­nym (dzięki Bogu!) ani nikogo nie tropi – po pro­stu wta­pia się w oto­cze­nie i cier­pli­wie czeka na obiad, który pojawi się na hory­zon­cie. Z dru­giej strony tygrysy tro­pią zwie­rzęta w dżun­gli, podob­nie jak afry­kań­skie lika­ony, polu­jące sta­dami, kry­jące się w wyso­kich tra­wach sawanny. Zamie­rzają zdo­być poży­wie­nie i nakar­mić młode – ważna róż­nica.

Czę­sto mówimy, że czło­wiek jest jedy­nym zwie­rzę­ciem, które poluje i zabija dla zabawy. Nie jest to do końca prawda, ale zwie­rzęta rze­czy­wi­ście zabi­jają głów­nie ze zro­zu­mia­łych, moż­li­wych do zaak­cep­to­wa­nia powo­dów – chcą zdo­być pokarm, chro­nić potom­stwo, dzia­łają w obro­nie wła­snej. Cza­sem może się wyda­wać, że zabi­jają dla zabawy – nagle ponosi je tem­pe­ra­ment i nie mogą się powstrzy­mać (jak lis w kur­niku). Szcze­gól­nie czę­sto zacho­wują się w ten spo­sób zwie­rzęta żyjące w sta­dach, gdy eks­cy­ta­cja prze­mie­nia się w sza­leń­stwo. A może postę­pują w ten spo­sób z nie­ja­snych, instynk­tow­nych powo­dów mają­cych coś wspól­nego z prze­trwa­niem stada i rywa­li­za­cją?

Niniej­sza książka poświę­cona jest ludziom o cechach dra­pież­ni­ków, przede wszyst­kim mor­der­com sek­su­al­nym. Był­bym zachwy­cony, gdyby ktoś zechciał mi wska­zać choćby jedno zwie­rzę – oprócz czło­wieka – zabi­ja­jące dla przy­jem­no­ści o cha­rak­te­rze ero­tycz­nym. Cze­kam na infor­ma­cje. Tylko ludzie, nie zwie­rzęta, znaj­dują przy­jem­ność w tor­tu­ro­wa­niu ofiar. Okru­cień­stwo to jedna z naszych wro­dzo­nych cech. Można zadać pyta­nie: „A kot bawiący się z myszą?”. Kot działa instynk­tow­nie: jego metoda zada­wa­nia śmieci myszy polega na łama­niu karku – spo­sób szybki i sku­teczny. W przy­padku małej, wiją­cej się myszy trudno chwy­cić ją za kark i nie zostać ugry­zio­nym. Suge­ro­wano, że „zabawa kota z myszą” polega na tym, by mio­tać nią w różne strony, by zła­mać jej kark; inna hipo­teza polega na tym, że kot pró­buje chwy­cić mysz za kark, by szybko go prze­gryźć.

Nie­za­leż­nie od tego, dla­czego zwie­rzę zabija, jest praw­do­po­dobne, że w więk­szo­ści przy­pad­ków robi to instynk­tow­nie, choć ludziom może się to wyda­wać dzi­waczne i nie­smaczne. Nie da się tego porów­nać z samot­nym, zde­ge­ne­ro­wa­nym seryj­nym mor­dercą/gwał­ci­cie­lem, który powi­nien mieć zasady moralne, ale ich nie posiada. Nie zabija, by bro­nić praw do swo­jego tery­to­rium; nie zabija w celu zdo­by­cia poży­wie­nia ani z powodu spo­rów rodzin­nych; czeka w ukry­ciu albo tropi ofiarę, świa­do­mie lub nieświa­do­mie, zamie­rza­jąc popeł­nić bar­ba­rzyń­skie akty okru­cień­stwa.

Kiedy w przy­padku jasz­czurki o imie­niu Lenny i jej pobra­tym­ców mamy do czy­nie­nia ze zja­wi­skiem noszą­cym fachową nazwę cryp­sis (uni­ka­nie obser­wa­cji), widzimy, że w kró­le­stwie zwie­rząt dra­pież­niki korzy­stają z kamu­flażu (podob­nie jak wiele z ich poten­cjal­nych ofiar). Jasz­czurki – zie­lone, ciem­no­brą­zowe lub szare – wta­piają się w oto­cze­nie, nie­wi­dzialne zarówno dla dra­pież­ni­ków, jak i ofiar. Tygrysy tro­pią zwie­rzęta, nie­do­strze­galne w wyso­kiej tra­wie; sowa nik­nie na tle sza­ro­brą­zo­wego pnia drzewa…

W trak­cie lek­tury tej książki warto pamię­tać o kamu­flażu w wielu jego róż­nych for­mach – pamię­tajmy, że myśliwy, strze­lec wybo­rowy i zawo­dowy mor­derca noszą różne kostiumy, by śle­dzić, zwa­biać w pułapkę i zabi­jać ofiary. Ludzie two­rzą spe­cjalne stroje masku­jące – stąd biorą się powszech­nie znane mun­dury polowe żoł­nie­rzy pokryte nie­re­gu­lar­nymi pla­mami róż­nych kolo­rów, mające wta­piać się w oto­cze­nie – dżun­glę, pusty­nię, ośnie­żone góry itp.; w podobny spo­sób maluje się działa i samo­loty. Naj­bar­dziej wyra­fi­no­wana forma kamu­flażu to tak zwany ghil­lie suit – zło­żony z siatki, skraw­ków płótna wor­ko­wego (juty), a także liści, gałą­zek zerwa­nych z pobli­skich krza­ków i błota, co pozwala jesz­cze lepiej zama­sko­wać strzelca wybo­ro­wego.

Kamu­fla­żem jasz­czurki o imie­niu Lenny jest skóra, coś w rodzaju zwie­rzę­cego ghil­lie suit. Inną formę cryp­sis można spo­tkać w wodach u wybrzeży Austra­lii, gdzie dra­pieżny pła­wi­ko­nik unika roz­po­zna­nia przez inne dra­pież­niki, przy­bie­ra­jąc kolor wodo­ro­stów i nici, które wydają się frag­men­tami dry­fu­ją­cych alg. Dzięki temu jest cał­ko­wi­cie nie­wi­doczny. Seryjni mor­dercy posłu­gują się kamu­fla­żem (cryp­sis) w ten sam spo­sób.

Chcę powie­dzieć, że seryjni mor­dercy i inni prze­stępcy opi­sani w tej książce posłu­gi­wali się swego rodzaju ghil­lie suit. Mun­dur poli­cyjny może być nie­kiedy spo­so­bem ukry­wa­nia mor­der­czych inten­cji, spo­so­bem, by zdo­być zaufa­nie poten­cjal­nych ofiar. David Alan Gore (1953–2012), sady­styczny mor­derca sek­su­alny z Flo­rydy, gwał­cił i zabi­jał ofiary prze­brany za ochot­ni­czego zastępcę sze­ryfa; spę­dził dwa­dzie­ścia osiem lat w celi śmierci i w końcu został stra­cony. John Chri­stie (1899–1953), dzia­ła­jący w Lon­dy­nie, w podobny spo­sób wyko­rzy­sty­wał sta­no­wi­sko ochot­ni­czego kon­sta­bla poli­cji czasu wojny; robił to wiele lat po zwol­nie­niu ze służby, uda­jąc funk­cjo­na­riu­sza pań­stwo­wego, by zdo­być zaufa­nie mło­dych kobiet.

Na prze­ciw­le­głym krańcu spek­trum znaj­dują się oszu­ści inter­ne­towi posłu­gu­jący się kamu­fla­żem, pod­stę­pem i spry­tem. Młode, piękne, nie­winne, pier­sia­ste blon­dynki udają spra­gnione miło­ści nie­wi­niątka wysta­wione do wia­tru przez nie­wier­nego part­nera; cze­kają w mediach spo­łecz­no­ścio­wych i chat roomach, by zain­te­re­so­wał się nimi jakiś męż­czy­zna. Czy pla­nują swoje dra­pieżne ataki z woj­skową pre­cy­zją? Ależ tak – ist­nieje wiele dobrze udo­ku­men­to­wa­nych rela­cji o męż­czy­znach, któ­rzy w ogóle nie zasta­na­wiali się nad tym, co robią. Zako­chali się w rosyj­skiej „laleczce”, pole­cieli się z nią spo­tkać z port­fe­lem wypcha­nym dola­rami, wysie­dli z samo­lotu na lot­ni­sku Sze­re­mie­tiewo, po czym nikt ich ni­gdy nie widział (żywych). Wyobraź­cie sobie śmier­cio­no­śnego pająka sie­dzą­cego w środku paję­czyny: to jesz­cze jedno zna­cze­nie ter­minu World Wide Web.

W kolej­nych roz­dzia­łach książki prze­ko­namy się, że prze­stępcy wyko­rzy­stują różne rodzaje przy­nęt, by zwa­bić ofiary. Postę­pują podob­nie jak węd­ka­rze sto­su­jący różne muchy przy­po­mi­na­jące praw­dziwe owady, ryby lub inne smaczne kąski skła­nia­jące ryby do połknię­cia haczyka.

Zatrzy­majmy się na chwilę i pomyślmy o węd­ka­rzu łowią­cym na muchę albo upra­wia­ją­cym spin­ning na plaży. Obaj polują, to oczy­wi­ste. Bar­dziej doświad­czeni sta­rają się zwięk­szyć szansę na suk­ces: znają głę­bo­kie, ocie­nione zatoczki, w któ­rych pły­wają poje­dyn­cze ryby, albo miej­sca przy brzegu, gdzie poja­wiają się całe ławice. Wie­dzą, jakie przy­nęty sto­so­wać, a potem zarzu­cają haczyk. Wielu seryj­nych mor­der­ców, z któ­rymi roz­ma­wia­łem, postę­po­wało w podobny spo­sób. Bry­tyj­ski seryjny mor­derca Peter Sutc­liffe (ur. w czerwcu 1946) zabi­jał przede wszyst­kim pro­sty­tutki, tak jak ame­ry­kań­ski „Potwór znad Rzeki”, Arthur John Shaw­cross (1945–2008). Oni rów­nież, jak inni seryjni zabójcy, polo­wali głów­nie na pro­sty­tutki, ponie­waż dobrze wie­dzieli, gdzie się zbie­rają (pły­wają) – w mrocz­nych, obskur­nych dziel­ni­cach czer­wo­nych latarni ofe­ru­ją­cych szybki seks za pie­nią­dze. Łatwo je zła­pać i zabić. Okre­śle­nie „dziel­nica czer­wo­nych latarni” suge­ruje przy­nęty przy­cią­ga­jące klien­tów. Dziew­czyny pra­cu­jące na uli­cach czę­sto posłu­gują się sfor­mu­ło­wa­niem „łowie­nie fra­je­rów”. Osten­ta­cyj­nie spa­ce­rują po mie­ście, odwie­dzają bary i kluby ubrane w sek­sowne stroje. Są przy­nętą kuszącą klien­tów, choć czę­sto nara­żają przy tym swoje życie. Angiel­skie okre­śle­nie hooker („pro­sty­tutka”, dosł. „osoba łapiąca na haczyk”) nawią­zuje do węd­kar­stwa. Dziew­czyny zarzu­cają haczyk i łowią klien­tów jak oszu­ści w inter­ne­cie.

Gro­te­skowa żab­nica z gatunku Mela­no­ce­tus john­so­nii ma długi wyro­stek zakoń­czony świę­cą­cym orga­nem zwa­nym foto­fo­rem i wyko­rzy­stuje świa­tło do wabie­nia ofiar – w oce­ana­rium w Manili jest kilka takich oka­zów.

Jeden ze śre­dnio­wiecz­nych bry­tyj­skich seryj­nych mor­der­ców – tak zwany Sza­lony Mnich z Gidle­igh (Mad Monk of Gidle­igh) – wyko­rzy­sty­wał świa­tło do wabie­nia ofiar.

W XIII wieku na obrze­żach miej­sco­wo­ści Gidle­igh w hrab­stwie Devon wybu­do­wano nie­wielką pry­watną kaplicę. Nazwano ją La Wal­len i poświę­cono Naj­święt­szej Marii Pan­nie. W 1332 roku prze­stała peł­nić funk­cje reli­gijne i prze­kształ­cono ją w oborę.

Według archi­wum miej­sco­wej die­ce­zji mnich Robert de Mid­dle­cote „mal­tre­to­wał” Agnes, córkę wiej­skiego mły­na­rza, i zamor­do­wał jej nie­na­ro­dzone dziecko. Źró­dła histo­ryczne nie podają, czy dziecko zostało poczęte wsku­tek „mal­tre­to­wa­nia”, czy mnich uczest­ni­czył w ama­tor­skiej pró­bie abor­cji; nie wiemy rów­nież, co się stało z nie­szczę­sną Agnes. Robert de Mid­dle­cote miał sta­nąć przed sądem, lecz zdo­łał zbiec. Mniej wię­cej w tym samym cza­sie inny mnich lub duchowny o tym samym imie­niu osie­dlił się przy kaplicy Lidwell, także poświę­co­nej Marii Pan­nie, w lesie Hal­don. Wszyst­kie świa­dec­twa wska­zują, że był poboż­nym, peł­nym współ­czu­cia czło­wie­kiem – w ciągu dnia. W nocy zapa­lał świece w oknach, by skło­nić znu­żo­nych wędrow­ców do odwie­dze­nia kaplicy; zja­dali posi­łek i szybko zapa­dali w drzemkę, po czym ni­gdy się nie budzili. Legenda głosi, że okra­dał ich ze skrom­nego dobytku, zabi­jał i wrzu­cał zwłoki do studni, która cią­gle ist­nieje. Pew­nej nie­do­szłej ofie­rze udało się go obez­wład­nić; sta­nął przed sądem i został powie­szony w 1329 roku. (Co dziwne, ist­nieje XIX-wieczna rela­cja o mni­chu o imie­niu Simon, który osie­dlił się tam w poło­wie XVI wieku i popeł­niał dokład­nie takie same mor­der­stwa – naśla­dow­nic­two daw­nych zbrodni czy pomyłka w archi­wach?) Współ­rzędne geo­gra­ficzne ruin kaplicy, w tej chwili wpi­sa­nych do reje­stru zabyt­ków, to 50°34′29′′ sze­ro­ko­ści pół­noc­nej i 3°31′15′′ dłu­go­ści zachod­niej. Zaświad­czam, że nawet w naj­bar­dziej sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach wyjąt­kowo trudno je odna­leźć – trzeba opu­ścić bez­pieczną szosę i poje­chać zdra­dliwą, usłaną kamie­niami drogą na pod­mo­kłe pust­ko­wie. Miej­sce wygląda prze­ra­ża­jąco, więc radzę Czy­tel­ni­kom, by nie odwie­dzali go w środku nocy – zwłasz­cza w cza­sie pełni księ­życa.

Ktoś mógłby pomy­śleć, że zwa­rio­wa­łem, ale pro­szę Czy­tel­ni­ków, by nie odkła­dali książki. Pomy­śl­cie o „prze­myt­ni­kach” i „rabu­siach nad­mor­skich”, któ­rzy przy­wią­zy­wali latar­nie do koń­skich ogo­nów albo uno­sili je na dłu­gich drą­gach, by zwa­biać statki w stronę skał, a póź­niej je obra­bo­wać. Sza­lony Mnich z Gidle­igh był dra­pież­ni­kiem, podob­nie jak prze­myt­nicy i rabu­sie. Wszy­scy sto­so­wali świa­tło do wabie­nia ofiar, zupeł­nie jak żab­nice.

Wielu seryj­nych mor­der­ców, zwłasz­cza posłu­gu­ją­cych się pod­stę­pem, wyko­rzy­stuje inny rodzaj „świa­tła” – ofe­ruje ofia­rom „nadzieję”. Łudzą je mira­żem wspa­nia­łej przy­szło­ści, wabią spe­cy­ficzne osoby, które rado­śnie wpa­dają w pułapkę.

Tak, nadzieja to pod­sta­wowe narzę­dzie oszu­stów inter­ne­to­wych. Star­szy zanie­dbany męż­czy­zna spę­dza całe dnie w chat roomie i nagle napo­tyka pier­sia­stą dziew­czynę z Detroit. Ma on trzy i pół tysiąca „przy­ja­ció­łek”, lecz wszyst­kie to kom­pletna lipa; widać to na kilo­metr. Nagle poja­wia się nadzieja – wysyła jej wia­do­mość, a ona – wow! – odpo­wiada. Po chwili są w sobie zako­chani, pla­nują zarę­czyny. Prze­no­szą się do ser­wisu Han­go­uts. Męż­czy­zna jest tak zauro­czony, że nie zwraca uwagi na to, że dziew­czyna nie ma doku­men­tów ani konta ban­ko­wego, że prze­kazy Western Union można wysy­łać tylko do „przy­ja­ciela” w Nige­rii albo na Bia­ło­rusi, że inte­re­sują ją jedy­nie karty poda­run­kowe, któ­rych odbiorcy nie da się ziden­ty­fi­ko­wać. Naj­waż­niej­sza jest nadzieja – nadzieja, że jasno­włosa seks­bomba będzie szczę­śliwa, wożąc go w wózku inwa­lidz­kim; poza tym chce mieć z nim dziecko. Nasz hipo­te­tyczny – a zara­zem typowy – boha­ter leci na spo­tka­nie z marze­niami. Kiedy, cią­gle niczego nie podej­rze­wa­jąc, wysiada na lot­ni­sku z samo­lotu, wita go bar­czy­sty facet, który zapew­nia, że zawie­zie go do cze­ka­ją­cej bog­danki. Męż­czy­zna zostaje obra­bo­wany, a jego konto opróż­nione do ostat­niego centa; jeśli ma szczę­ście, koń­czy się na cięż­kim pobi­ciu, ale może się też zda­rzyć, że nikt go wię­cej nie zoba­czy. Ten banalny sce­na­riusz powta­rza się w róż­nych odmia­nach.

Oczy­wi­ście w pułapki tego rodzaju wpa­dają nie tylko męż­czyźni. Natych­miast przy­cho­dzi do głowy John Edward Robin­son (ur. 1943), sady­styczny mor­derca sek­su­alny ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych, który ukry­wał zwłoki ofiar w becz­kach. Jego kamu­flaż – ghil­lie suit – pole­gał na tym, że uda­wał sza­cow­nego, poboż­nego, odno­szą­cego suk­cesy biz­nes­mena i ojca kil­korga dzieci, spo­łecz­nika wspo­ma­ga­ją­cego akcje cha­ry­ta­tywne. Pod tą maską krył się praw­dziwy potwór: zło­dziej, fał­szerz, pory­wacz – i stal­ker inter­ne­towy. Dobrze go pozna­łem, pro­wa­dząc stu­dia przed napi­sa­niem jed­nej ze swo­ich ksią­żek. Robin­son, który lubił, gdy nazy­wano go „J.R.”, popeł­nił co naj­mniej osiem zabójstw; prze­bywa obec­nie w celi śmierci w zakła­dzie kar­nym El Dorado w sta­nie Kan­sas. Uważa się, że to pierw­szy seryjny mor­derca w histo­rii, który szu­kał ofiar za pomocą inter­netu. Roz­po­czął swój pro­ce­der po 1993 roku, wabiąc kobiety do sta­ran­nie utka­nej paję­czyny; nawią­zy­wał z nimi kon­takt w inter­ne­towych chat roomach i dawał im pro­myk nadziei na lep­szą przy­szłość. Jego modus ope­randi był bar­dzo pro­sty. Posłu­gu­jąc się pseu­do­ni­mem „Pan Nie­wol­nic”, polo­wał na ofiary w ser­wi­sach spo­łecz­no­ścio­wych odwie­dza­nych przez kobiety lubiące odgry­wać rolę ule­głej part­nerki sek­su­al­nej. Uda­jąc bar­dzo zamoż­nego czło­wieka, pro­po­no­wał im – oprócz dewia­cyj­nego, sado­ma­so­chi­stycz­nego seksu – moż­li­wość pracy na peł­nym eta­cie: miały się opie­ko­wać jego dawno zmar­łym ojcem, pły­wać nie­ist­nie­ją­cym jach­tem. Wyty­po­wane ofiary poły­kały haczyk, po czym J.R. z łatwo­ścią nama­wiał je do zło­że­nia mu wizyty. Ani przez chwilę nie przy­pusz­czały, że zostaną obra­bo­wane, zabite młot­kiem i zgniją w sta­lo­wych becz­kach. Wró­cimy jesz­cze do Robin­sona.

Pora się poże­gnać z jasz­czurką o imie­niu Lenny. W tej chwili praw­do­po­dob­nie sie­dzi wygod­nie wśród listo­wia i czeka na poja­wie­nie się żuka, który abso­lut­nie niczego nie podej­rzewa. Wła­śnie tak wygląda życie zwie­rząt: żuk nie ma poję­cia, że obser­wuje go para nie­ru­cho­mych oczu; po pro­stu idzie po gałązce i szuka cze­goś do zje­dze­nia. Seryjni mor­dercy dzia­łają dokład­nie w ten sam spo­sób. Ata­kują w sprzy­ja­ją­cym momen­cie, a kiedy ofiara zro­zu­mie, co się dzieje, jest już za późno.

Witaj­cie w świe­cie mor­der­czych stal­ke­rów. Miłych snów!

Roz­dział 2

Pre­me­dy­ta­cja: mor­der­czy plan

Pre­me­dy­ta­cja, czyli pla­nowe dzia­ła­nie, z defi­ni­cji ozna­cza celowe, świa­dome popeł­nie­nie prze­stęp­stwa. Sta­nowi ważny ele­ment zbrodni doko­na­nych przez boha­te­rów tej książki.

Pra­wie wszy­scy mor­dercy pla­nują swoje dzia­ła­nia, czę­sto bar­dzo szcze­gó­łowo. Nie ogra­ni­cza się to tylko do seryj­nych zabój­ców. We wto­rek 2 paź­dzier­nika 2018 roku Jamal Kha­shoggi (1958–2018), sau­dyj­ski dysy­dent, dzien­ni­karz „The Washing­ton Post”, były dyrek­tor i redak­tor naczelny Al-Arab News Chan­nel, został zamor­do­wany w sau­dyj­skim kon­su­la­cie w Stam­bule przez grupę oby­wa­teli Ara­bii Sau­dyj­skiej. Jest oczy­wi­ste, że zabój­stwo zostało sta­ran­nie zapla­no­wane. Kha­shoggi był przez dłuż­szy czas obser­wo­wany, śle­dzono każdy jego ruch, był tro­piony i zwa­biono go w pułapkę; nie miał szansy ucieczki. Zbrod­nię popeł­nili „zor­ga­ni­zo­wani” mor­dercy, czy dzia­łali na roz­kaz, czy nie!

Okre­śle­nie „stal­king” suge­ruje pre­me­dy­ta­cję, czy cho­dzi o łowy na gru­bego zwie­rza, czy dzia­ła­nia kogoś takiego jak ame­ry­kań­ski seryjny zabójca Richard Beasley, który pojawi się jesz­cze na kar­tach tej książki. W epoce inter­netu gwał­ci­ciele i mor­dercy coraz czę­ściej śle­dzą ofiary z daleka, nie­kiedy z odle­gło­ści tysięcy kilo­me­trów. Myśliwy polu­jący na gru­bego zwie­rza wyko­rzy­stuje swój spryt i zna­jo­mość ukształ­to­wa­nia terenu; dra­pież­nicy inter­ne­towi w podobny spo­sób trak­tują sieć; jest ona dla nich polem łowów. Wie­dzą, gdzie zna­leźć poten­cjalne ofiary, i tro­pią je w róż­nych miej­scach – chat roomach, ser­wi­sach rand­ko­wych, na blo­gach – aż wresz­cie nada­rzy się sprzy­ja­jąca oka­zja.

W niniej­szej książce można zna­leźć przy­kłady miejsc, gdzie zor­ga­ni­zo­wani prze­stępcy tego rodzaju spę­dzają długi czas, szy­ku­jąc się do ataku: typują ofiary, obser­wują je i śle­dzą z ukry­cia, aż wresz­cie wpadną one w sta­ran­nie przy­go­to­waną pułapkę. Można odnieść wra­że­nie, że część dra­pież­ni­ków obser­wuje, ata­kuje, gwałci i mor­duje ofiary pod wpły­wem nagłego impulsu. Daw­niej uwa­żano, że pre­me­dy­ta­cja wymaga dzia­łań trwa­ją­cych godziny, dni, tygo­dnie, mie­siące, a nawet lata, że prze­stępca pla­nuje zbrod­nię przez dłuż­szy czas. Nie jest to do końca prawda: jeśli ktoś zamie­rza skrzyw­dzić inną osobę pod wpły­wem impulsu, rów­nież mamy do czy­nie­nia ze swego rodzaju pre­me­dy­ta­cją. Wła­śnie dla­tego związki pre­me­dy­ta­cji ze stal­kin­giem są nie­zwy­kle cie­kawe w kon­tek­ście dewia­cyj­nych skłon­no­ści gwał­ci­cieli i mor­der­ców.

Michael Bruce Ross (1959–2005), wspo­mniany wcze­śniej seryjny mor­derca z ame­ry­kań­skiego stanu Con­nec­ti­cut, dzia­łał pod wpły­wem impul­sów. Jeśli zauwa­żył we wła­ści­wym miej­scu i cza­sie poten­cjalną ofiarę (dla niej, oczy­wi­ście, były to nie­wła­ściwe miej­sce i czas), pra­wie natych­miast sku­piał na niej uwagę. Ross, sprawca odra­ża­ją­cych zbrodni, był uza­leż­niony od twar­dej por­no­gra­fii; nie­ustan­nie myślał o sek­sie, świa­do­mie lub podświa­do­mie. Nawet w celi śmierci (został stra­cony) mastur­bo­wał się czter­dzie­ści razy dzien­nie, prze­ży­wa­jąc od nowa swoje fan­ta­zje sek­su­alne; w kon­se­kwen­cji ranił sobie penis. Pra­co­wał jako agent ubez­pie­cze­niowy, lecz stale drę­czyły go nie­moż­liwe do opa­no­wa­nia pra­gnie­nia ero­tyczne. Spra­wiły, że polo­wał na kobiety z zamia­rem popeł­nie­nia mor­der­stwa, uświa­do­mio­nym lub nie.

Droga Czy­tel­niczko, wyobraź sobie, że jesteś dziew­czyną lub młodą kobietą samot­nie wra­ca­jącą do domu ze sklepu albo szkoły. Mija Cię jadący samo­cho­dem schludny, przy­stojny młody oku­lar­nik podobny do Micha­ela Rossa. Włą­cza czer­wone świa­tła hamo­wa­nia… zatrzy­muje się… czeka… Kiedy się z nim zrów­nu­jesz, miłym gło­sem pyta o drogę. Póź­niej rzuca się na Cie­bie, zakrywa Ci dło­nią usta i wie­zie Cię w odludne miej­sce, gdzie zosta­niesz zgwał­cona i zamor­do­wana. Ross nie pory­wał ofiar w nocy; robił to w biały dzień, na uczęsz­cza­nych szo­sach.

Mam pewną radę. Jeśli nie­zna­jomy męż­czy­zna nagle zatrzy­muje samo­chód i pyta o drogę, warto się cof­nąć i zacho­wać ostroż­ność. Dys­po­nu­jemy w tej chwili GPS-em, prawda?

W tym momen­cie wra­cam do teo­rii psy­cho­lo­gicz­nych Freuda na temat ludz­kiej oso­bo­wo­ści. Uwa­żał on, że oso­bo­wość dzieli się na trzy czę­ści: id – źró­dło pry­mi­tyw­nych popę­dów poszu­ku­jące przy­jem­no­ści i uni­ka­jące bólu; super­ego – źró­dło zasad moral­nych i szla­chet­nych instynk­tów; oraz ego – część prag­ma­tyczną, która kon­tro­luje impulsy id oraz zakazy pły­nące z super­ego. Id nie ma kon­taktu z rze­czy­wi­stym świa­tem; źró­dłem jego dzia­łań są dwa pier­wotne motywy:

Eros – instynkt życia, spra­wia­jący, że ludzie uni­kają zagro­żeń i poszu­kują przy­jem­no­ści (np. reali­zują pra­gnie­nia sek­su­alne).

Tana­tos – instynkt śmierci, skła­nia­jący ludzi do destruk­cji, zwró­cony prze­ciwko innym i sobie.

Nie­ży­jący dok­tor Don Ban­ni­ster, bry­tyj­ski psy­cho­log, który nie zawsze zga­dzał się z Freu­dem, iro­nicz­nie pod­su­mo­wał psy­cho­ana­li­tyczne teo­rie na temat natury ludz­kiej:

Czło­wiek […] w grun­cie rze­czy jest polem bitwy: cno­tliwa ciotka [super­ego] i małpa osza­lała na punk­cie seksu [id] toczą ze sobą śmier­telną wojnę w ciem­nej piw­nicy; sędzią jest ner­wowy urzęd­nik ban­kowy [ego].

Don Ban­ni­ster obra­zowo opi­sał trzy czę­ści skła­dowe oso­bo­wo­ści według teo­rii Freuda. Pewne podo­bień­stwa można zna­leźć w zma­ga­niach wewnętrz­nych, które prze­ży­wał codzien­nie Michael Ross:

Czu­łem się jak pająk wspi­na­jący się po śli­skiej szy­bie. Za każ­dym razem spa­da­łem tuż przed dotar­ciem na samą górę. Chcia­łem się pozbyć strasz­li­wych myśli poja­wia­ją­cych się w mojej gło­wie, ale kiedy zbli­ża­łem się do szczytu, znowu spa­da­łem. Czu­łem się jak ktoś, kto ma iry­tu­ją­cego sub­lo­ka­tora; nie­ustan­nie przy­cho­dził i grał mi na ner­wach. Kiedy zaży­wa­łem leki, współ­lo­ka­tor miesz­kał na kory­ta­rzu i zosta­wiał mnie w spo­koju. Wra­cał, gdy prze­sta­wa­łem brać lekar­stwa.

Michael Ross prze­kształ­cił wła­sny samo­chód w pułapkę na kobiety; w dal­szych roz­dzia­łach tej książki poja­wiają się inni użyt­kow­nicy aut, w tym tak­sów­ka­rze, sto­su­jący ten sam modus ope­randi. Ludzie tacy jak Antoni Imiela (1954–2018), uza­leż­nieni od por­no­gra­fii inter­ne­to­wej, spę­dzają dłu­gie godziny w chat roomach o tema­tyce sek­su­al­nej albo ser­wi­sach rand­ko­wych. Podob­nie jak Ross nie pla­nują gwał­tów i mor­derstw, ale pod­świa­do­mie zawsze snują fan­ta­zje sek­su­alne. Kiedy wsiada do ich samo­cho­dów młoda kobieta, być może pijana, fan­ta­zje wypeł­zają z pod­świa­do­mo­ści i docho­dzi do prze­miany dok­tora Jekylla w pana Hyde’a. Z bez­bronną kobietą można zro­bić wszystko. Ross mówił kie­dyś: „Nie mogły nic powie­dzieć ani zro­bić. Kiedy je zoba­czy­łem, były już mar­twe. Wyko­rzy­sta­łem je, zgwał­ci­łem, a potem zabi­łem. Potrak­to­wa­łem je jak śmieci. Co mam jesz­cze powie­dzieć, kurwa?!”.

Spora liczba tak­sów­ka­rzy ginie z rąk pasa­że­rów, więc rachunki w jakiś spo­sób się wyrów­nują, ale przy­czyny zabójstw kie­row­ców są inne. Są napa­dani dla pie­nię­dzy, nato­miast oni sami ata­kują kobiety na tle sek­su­al­nym.

W moim prze­ko­na­niu w przy­padku mor­der­ców korzy­sta­ją­cych z nada­rza­ją­cych się oka­zji zawsze mamy do czy­nie­nia z pre­me­dy­ta­cją. Nie­kiedy ma ona cha­rak­ter pod­świa­domy; w sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach skryte fan­ta­zje sek­su­alne skła­niają sprawcę do dzia­ła­nia. Nawet cał­ko­wi­cie nor­malni ludzie, tacy jak ja albo Czy­tel­nicy, nie­kiedy odczu­wają gwał­towne emo­cje i nie liczą się z kon­se­kwen­cjami. Pod­wzgó­rze dąży do przy­jem­no­ści nie­za­leż­nie od tego, czy cho­dzi o zaspo­ko­je­nie popędu sek­su­alnego, czy pra­gnie­nie wypi­cia szklanki wody; pod­sta­wowy komu­ni­kat brzmi: „CHCĘ TO MIEĆ NATYCH­MIAST!”. Na szczę­ście ja i Czy­tel­nicy jeste­śmy w sta­nie nad sobą zapa­no­wać. Psy­cho­paci opę­tani sek­sem nie zwra­cają uwagi na kon­se­kwen­cje swo­ich czy­nów, ponie­waż nie rozu­mieją, czym są war­to­ści, moral­ność, logika, dobro i zło; poza tym lek­ce­ważą fakt, że sami nara­żają się na nie­bez­pie­czeń­stwo schwy­ta­nia i osą­dze­nia. W ich umy­słach zamiast sumie­nia jest czarna dziura; żaden zbrod­niarz opi­sany w tej książce nie kie­ro­wał się zasa­dami etycz­nymi.

Poznamy rów­nież seryj­nych gwał­ci­cieli i mor­der­ców – psy­cho­pa­tów do szpiku kości – któ­rzy wybie­rali ofiary przy­pad­kiem albo celowo, a póź­niej przez dłuż­szy czas meto­dycz­nie reali­zo­wali zbrod­ni­cze plany.

Dosko­na­łymi przy­kła­dami są seryjny mor­derca Geo­rge Joseph Smith (1872–1915), dzia­ła­jący na początku XX wieku, topiący kobiety w wan­nach, a także John Geo­rge Haigh (1909–1949), roz­pusz­cza­jący zwłoki ofiar w kwa­sie siar­ko­wym. Obaj zabi­jali z chęci zysku, podob­nie jak seryjny mor­derca John Mar­tin Scripps, „Tury­sta z Pie­kła”, z któ­rym prze­pro­wa­dzi­łem wywiad na kilka dni przed egze­ku­cją. Został powie­szony w wieku trzy­dzie­stu sied­miu lat w wię­zie­niu Changi w Sin­ga­pu­rze; nastą­piło to 19 kwiet­nia 1996 roku. Wszy­scy ci prze­stępcy byli zor­ga­ni­zo­wa­nymi zabój­cami; dokład­nie zapla­no­wali i przy­go­to­wali swoje zbrod­nie.

Ist­nieją rów­nież sprawcy, któ­rzy cza­sem dzia­łają z pre­me­dy­ta­cją – reali­zują sta­ran­nie opra­co­wany plan – a kiedy indziej pod wpły­wem impulsu. Ame­ry­kań­ski seryjny mor­derca Harvey „Mło­tek” Louis Cari­gnan (ur. 1927) umiesz­czał w gaze­tach ogło­sze­nia o poszu­ki­wa­niu pra­cow­nic; naj­czę­ściej po pro­stu pory­wał młode kobiety na ulicy.

Inny ame­ry­kań­ski seryjny zabójca, Paul John Know­les (1946–1974), dzia­łał w spo­sób bar­dziej przy­pad­kowy: zabi­jał męż­czyzn, kobiety i dzieci w cza­sie ata­ków mor­der­czego szału. Tak samo postę­po­wała para współ­pra­cu­ją­cych ze sobą zabój­ców Henry Lee Lucas (1936–2001) i Ottis Elwood Toole (1947–1996). Carl Pan­zram (1892–1930) i uro­dzony w Niem­czech Wer­ner Boost, obec­nie mający dzie­więć­dzie­siąt dwa lata, to kolejne przy­kłady męż­czyzn, któ­rych zawzięta nie­na­wiść do rodzaju ludz­kiego spra­wiała, że popeł­niali wie­lo­krotne mor­der­stwa.

Zabójcy wymie­nieni powy­żej, a także nie­zli­czeni inni podobni zbrod­nia­rze, nawet naj­bar­dziej nie­zor­ga­ni­zo­wani, zawsze są dra­pież­ni­kami. Bar­dziej meto­dyczni dzia­łali z pre­me­dy­ta­cją – bar­dzo czę­sto śle­dzili ofiary.

Zanim roz­winę ten temat, chciał­bym przy­po­mnieć, że ist­nieją różne rodzaje stal­ke­rów: zazdro­śni kochan­ko­wie, nie­do­szli kochan­ko­wie, ludzie mający obse­sję na punk­cie cele­bry­tów, dawni narze­czeni, któ­rzy nie chcą się odcze­pić… Wszy­scy tro­pią osoby, które ich fascy­nują. Niektó­rzy kręcą się wokół domu upa­trzo­nej osoby, obser­wują ją, śle­dzą, inni upra­wiają stal­king w inter­ne­cie. Takie sytu­acje zwy­kle wywo­łują nie­po­kój; mogą się zakoń­czyć ata­kiem, a nawet zabój­stwem. Ale ja w tej książce zajmę się przede wszyst­kim zło­wro­gimi seryj­nymi mor­der­cami, któ­rzy tro­pią ofiary, by je zabić.

Roz­dział 3

Obser­wa­to­rzy

Stał na scho­dach. Widziało go mnó­stwo dziew­czyn. Nie tań­czył, nie pił, z nikim nie roz­ma­wiał. Przez długi czas po pro­stu stał i patrzył. Było to tro­chę nie­sa­mo­wite. Dosta­wa­ły­śmy gęsiej skórki.

Dawna człon­kini kor­po­ra­cji stu­den­tek Chi Omega w roz­mo­wie z auto­rem w trak­cie krę­ce­nia dwu­na­sto­od­cin­ko­wego filmu doku­men­tal­nego The Serial Kil­lers, Kam­pus Uni­wer­sy­tetu Stanu Flo­ryda, Tal­la­has­see, 1995

W godzinę po tym nie­przy­jem­nym doświad­cze­niu inną człon­ki­nię kor­po­ra­cji Chi Omega, dwu­dzie­sto­jed­no­let­nią Mar­ga­ret Eli­za­beth Bow­man, pobito i udu­szono, gdy spała w swoim pokoju. Chwilę póź­niej dwu­dzie­sto­let­nia Lisa Levy została pobita, udu­szona i zgwał­cona po śmierci. Następ­nie napast­nik zaata­ko­wał dwu­dzie­sto­jed­no­let­nią Che­ryl Tho­mas; pobił ją, gdy spała w swoim miesz­ka­niu zale­d­wie osiem prze­cznic dalej. Jakimś cudem prze­żyła.

Była nie­dziela, 15 stycz­nia 1978 roku. Mil­czą­cym obser­wa­to­rem był pory­wacz, gwał­ci­ciel i seryjny mor­derca sek­su­alny The­odore „Ted” Robert Bundy (1946–1989), znany wszyst­kim miło­śni­kom kry­mi­no­lo­gii jako jeden z naj­sław­niej­szych seryj­nych mor­der­ców w dzie­jach Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Kiedy krę­ci­li­śmy film doku­men­talny i zbie­ra­li­śmy do niego mate­riały, ja, pro­du­cent Fra­zer Ash­ford i ekipa fil­mowa odwie­dzi­li­śmy Tal­la­has­see, sto­licę stanu Flo­ryda. Robi­li­śmy to, co zwy­kle robią ekipy fil­mowe: jedli­śmy mnó­stwo śmie­cio­wych dań, kłó­ci­li­śmy się, dogry­za­li­śmy sobie, naga­by­wa­li­śmy świad­ków i poli­cjan­tów, by udzie­lili nam wywia­dów, jeź­dzi­li­śmy poli­cyj­nym samo­cho­dem patro­lo­wym z włą­czo­nymi błę­kit­nymi świa­tłami… Roz­ma­wia­li­śmy z sze­ry­fami, przed­sta­wi­cie­lami Flo­rida Depart­ment of Law Enfor­ce­ment (FDLE), tech­ni­kami kry­mi­na­li­stycz­nymi, adwo­ka­tami, odwie­dza­li­śmy miej­sca zbrodni, pili­śmy nędzne piwo i jedli­śmy kosz­marne jedze­nie, marząc o porząd­nej bry­tyj­skiej pie­czeni (z obo­wiąz­ko­wymi dodat­kami)!

Mogłem nawet dotknąć odlewu zębów Teda. Nie żar­tuję. Wyko­nano go po jego aresz­to­wa­niu pod pre­tek­stem, że może wyma­gać pomocy sto­ma­to­lo­gicz­nej. Szybko potwier­dzono, że przed śmier­cią Lisy Levy gryzł ją w pośladki; ślady ide­al­nie paso­wały. Bada­nia kry­mi­no­lo­giczne tego rodzaju noszą nazwę „odon­to­lo­gii sądo­wej”. Warto się wgryźć w ten temat w wol­nej chwili.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki