Ronja, córka zbójnika - Astrid Lindgren - ebook + książka

Ronja, córka zbójnika ebook

Astrid Lindgren

4,7

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Piękna i wzruszająca opowieść o dzieciach dwóch zwalczających się hersztów zbójników, Ronji i Birku. Mieszkają oni w starym zamku, a dni spędzają w wielkim lesie, w którym żyją dzikie konie, a także okrutne Wietrzydła, Szaruchy i Mgłowce zagrażające ich życiu. Początkowa wrogość Ronji i Birka przemienia się w przyjaźń, a potem w miłość. Dzięki sile tego uczucia udaje im się doprowadzić do pojednania zatwardziałych zbójników. Ulubiona lektura dzieci w każdym wieku i dorosłych!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 201

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (309 ocen)
243
44
18
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olga111

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała
10
AgnieszkaOst

Nie oderwiesz się od lektury

była super
00
kinia2206

Nie oderwiesz się od lektury

Przepięknie napisana książka
00
Szybki_Gomez

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna fantastyka dziecięca w szczególności wietrzydla, szaruchy i pupiszonki.
00
martacizmowska

Nie oderwiesz się od lektury

😍😍😍😍😍😍😍🤪bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo wciągająca. Jak tylko zaczęłam to już za 3 dni koniec.🥰😻😽🐎🐴🦊
00

Popularność




AstridLindgren
Ronja, córka zbójnika Fragment
Przełożyła Anna Węgleńska Wersja elektroniczna książki nie zawiera ilustracji
Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA
1

Tej nocy, gdy Ronja miała przyjść na świat, nad górami przetaczała się burza tak gwałtowna, że wszystko, co tylko żyło, a co mieszkało w Lesie Mattisa, w popłochu wciskało się w swoje norki i kryjówki. Tylko złowrogie dzikie Wietrzydła, jedyne, które lubiły burzę, z wyciem i wrzaskiem latały wokół zbójeckiego zamku na Górze Mattisa. Przeszkadzało to leżącej w zamku Lovis, która miała właśnie rodzić, więc powiedziała:

– Przepędź Wietrzydła, żeby było cicho, bo nie słyszę, co śpiewam.

Bo to było właśnie tak, że Lovis rodziła, śpiewając. Idzie wtedy łatwiej, twierdziła, a małe, jeśli przyjdzie na świat podczas pieśni, będzie przypuszczalnie z gatunku tych pogodniejszych.

Mattis chwycił kuszę i przez otwór strzelniczy w murze obronnym wypuścił kilka strzał.

– Wynoście się stąd, Wietrzydła! – krzyknął. – Właśnie dziś w nocy urodzi się moje dziecko! Ech, wy, zmory, rozumiecie to?

– Hu! hu! Dziś w nocy urodzi się jego dziecko! – hukały Wietrzydła. – Dziecko burzy! Pewno małe i brzydkie! Hu! hu!

Wtedy Mattis strzelił jeszcze raz, prosto w stado. Ale one tylko zaśmiały się szyderczo i z wściekłym wrzaskiem uleciały nad wierzchołki drzew.

Gdy Lovis śpiewała i rodziła, a Mattis odpędzał Wietrzydła, jego zbójnicy siedzieli na dole w wielkiej kamiennej sali przy ogniu, jedząc i pijąc, i wrzeszcząc prawie tak samo jak Wietrzydła. Czymś musieli się przecież zająć, kiedy tak czekali i czekali, wszyscy, jak ich było dwunastu, na to, co miało się teraz wydarzyć w izbie na wieży. W ciągu całego ich zbójnickiego życia nigdy jeszcze w Zamku Mattisa nie urodziło się żadne dziecko.

Najbardziej niecierpliwił się Łysy Per.

– Przyjdzie wreszcie to zbójnickie pisklę czy nie? – odezwał się. – Jestem już stary i słaby i niewiele mi pozostało zbójnickiego życia. Dobrze byłoby, zanim nastąpi koniec, zobaczyć nowego herszta.

Ledwie to powiedział, drzwi rozwarły się i wpadł nieprzytomny z radości Mattis. W radosnych podskokach okrążył salę i wrzasnął jak szalony:

– Urodziło się! Słyszycie? Urodziło się moje dziecko!

– A co się urodziło? – zapytał Łysy Per ze swojego odległego kąta.

– Zbójnicka córka! Radość i szczęście! – wykrzyknął Mattis. – Zbójnicka córka! Oto ona!

Przez wysoki próg weszła Lovis ze swoim maleństwem w ramionach. Wśród zbójców zrobiło się zupełnie cicho.

– No, zakrztusiliście się piwem, czy co?! – zawołał Mattis. Wziął dziewczynkę od Lovis i ruszył dookoła sali, pokazując ją zbójcom. – Patrzcie! Jeśli chcecie ujrzeć najpiękniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek urodziło się w zbójeckim zamku!

Leżąc na jego ręce, córeczka przyglądała mu się szeroko otwartymi oczkami.

– Ta mała już wszystko rozumie, to widać – powiedział.

– A jak będzie miała na imię? – chciał wiedzieć Łysy Per.

– Ronja – odezwała się Lovis. – Tak, jak już dawno temu postanowiłam.

– No, a gdyby to był chłopiec? – spytał Łysy Per.

Lovis popatrzyła na niego spokojnie i surowo.

– Jeśli postanowiłam, że moje dziecko będzie się nazywać Ronja, to będzie Ronja.

Potem zwróciła się do Mattisa:

– Chcesz, żebym ją teraz zabrała?

Ale Mattis nie chciał oddać córeczki. Stał, wpatrując się ze zdumieniem w jej błyszczące oczka, małe usteczka, kosmyki czarnych włosków, nieporadne rączki, i aż zadrżał z miłości.

– Dziecino, w tych małych rączkach trzymasz już moje zbójnickie serce – powiedział. – Nie pojmuję, jak to się dzieje, ale tak właśnie jest.

– Czy mogę potrzymać ją troszkę? – poprosił Łysy Per, więc Mattis złożył Ronję w jego ramiona tak ostrożnie, jakby to było złote jajko.

– Masz tutaj nowego herszta, o którym gadałeś od tak dawna. Tylko jej nie upuść, bo będzie to twoja ostatnia godzina.

Ale Łysy Per tylko uśmiechnął się do Ronji swymi bezzębnymi ustami.

– Wydaje się, jakby ona wcale nie ważyła – odezwał się zdziwiony i parę razy uniósł ją w górę i w dół.

Wtedy Mattis rozzłościł się i wyrwał mu dziecko.

– A ty czegoś się spodziewał, barani łbie? Dużego, tłustego herszta zbójców z wielkim brzuchem i spiczastą brodą, tak?

W tym momencie wszyscy zbójcy zrozumieli, że jeśli nie chcą rozzłościć Mattisa, to w żadnym wypadku nie wolno im krytykować tego dziecka. A drażnić Mattisa było naprawdę niebezpiecznie, dlatego też natychmiast zaczęli wychwalać i podziwiać noworodka, a że przy tym opróżniali wiele kufli piwa na jego cześć, więc Mattis był zadowolony. Usiadł na honorowym miejscu pośród nich i raz po raz pokazywał swoje nadzwyczajne dziecko.

– Teraz Borka zagryzie się na śmierć – powiedział. – Może sobie tam siedzieć w swojej nędznej jaskini i zgrzytać zębami z zazdrości, tak, nic mu innego nie pozostało, tylko płacz i zgrzytanie zębów. Podniesie taki lament, że wszystkie Wietrzydła i Szaruchy w Lesie Borki będą musiały zatkać sobie uszy, wierzcie mi!

Łysy Per z uciechą potakiwał głową i powiedział, chichocząc:

– Pewnie, Borka zagryzie się na śmierć. Bo teraz ród Mattisa żyje dalej, a ród Borki idzie prościutko do diaska.

– Tak – przyznał Mattis – prościutko do diaska, to pewne jak amen w pacierzu. Bo o ile ja wiem, to do tej pory Borka nie ma dziecka, no i już na pewno nie będzie miał.

W tym momencie rozległ się grzmot, jakiego jeszcze nie słyszano w Lesie Mattisa. Był tak silny, że nawet zbójcy pobledli, a słabowity Łysy Per aż się przewrócił. Ronja nieoczekiwanie zakwiliła i to wstrząsnęło Mattisem bardziej niż grzmot.

– Moje dziecko płacze! – wykrzyknął. – Co robić? Co robić?

Ale Lovis ze spokojem wzięła od niego córeczkę, przystawiła ją do piersi i płacz ustał.

– Nieźle huknęło – odezwał się Łysy Per, kiedy już trochę przyszedł do siebie. – Niech mnie diabli, jeśli nie walnęło gdzieś tutaj.

Tak, walnęło, i to jeszcze jak. Wystarczyło spojrzeć, gdy nastał ranek. Prastary Zamek Mattisa na szczycie Góry Mattisa pękł na dwoje. Od najwyższego zwieńczenia murów do najgłębszego piwnicznego sklepienia zamek był teraz podzielony na dwie części, a między nimi ziała przepaść.

– Ronja, twoje dzieciństwo zaczęło się wspaniale – powiedziała Lovis, stojąc z dzieckiem na ręku przy zburzonym murze i patrząc na całe to zniszczenie.

Mattis szalał jak dziki zwierz. Jak mogło coś takiego stać się ze starym zamkiem jego ojca? Ale wściekłość Mattisa nie trwała nigdy długo, w każdej sprawie potrafił doszukać się dobrych stron.

– Ech, dla nas to tylko mniej błądzenia, piwnicznych dziur i rupieci, które trzeba sprzątać. No i teraz nikt już nie zabłądzi w Zamku Mattisa. Pamiętacie, jak to kiedyś Łysy Per sobie poszedł i nie mógł trafić z powrotem przez cztery dni?

Łysy Per jednak nie lubił, kiedy mu o tym przypominano. Czy to jego wina, że wyprawa skończyła się tak fatalnie? Przecież chciał tylko sprawdzić, czy rzeczywiście Zamek Mattisa jest aż tak ogromny, i, jak już powiedziano, znalazł go tak wielkim, że w nim zabłądził. Biedaczysko, był na wpół żywy, zanim w końcu odnalazł dużą kamienną salę. Na szczęście zbójcy tak wrzeszczeli i hałasowali, że usłyszał ich z daleka, inaczej nigdy by nie trafił.

– Całego zamku i tak nigdyśmy nie używali – stwierdził Mattis. – A te sale, izby i pokoje na wieży, w których mieszkamy, i tak nam zostały. Jedyne, co mnie złości, to to, żeśmy stracili nasz zamkowy ustęp. Tak, to prawdziwa rozpacz, bo leży po drugiej stronie przepaści. Biedny ten, co nie będzie mógł wytrzymać, nim zdążymy urządzić nowy.

Ale ta sprawa została wkrótce załatwiona i życie w Zamku Mattisa toczyło się tak samo jak przedtem. Z tą tylko różnicą, że teraz było tu dziecko. Małe dziecko, które, jak zauważyła Lovis, stopniowo sprawiło, że Mattis i wszyscy jego zbójcy zachowywali się jak mniej lub bardziej pomyleni. Przejawiało się to nie w tym, że stali się łagodniejsi i bardziej dbający o maniery, gdyż to by im bynajmniej nie zaszkodziło, ale we wszystkim, co robili. Bo było chyba przeciwne naturze, że dwunastu zbójców razem ze swoim hersztem siedziało, uśmiechając się głupawo i wydając okrzyki radości tylko dlatego, że jeden maluch właśnie nauczył się raczkować wokół kamiennej sali, zupełnie jakby większego cudu nigdy na tej ziemi nie widzieli. Rzeczywiście Ronja ruszyła w drogę niesłychanie szybko, ponieważ odkryła sztukę odpychania się lewą nóżką, co rozbójnicy uznali za jedyne w swoim rodzaju. Ale ostatecznie większość dzieci uczy się raczkować, mówiła Lovis. Bez wrzasków radości całego otoczenia, a ich ojcowie z tej przyczyny nie zapominają o bożym świecie i nie zaniedbują pracy.

– Czy chodzi wam o to, aby Borka rabował także tutaj, w Lesie Mattisa? – pytała kwaśno, kiedy zbójcy z Mattisem na czele wpadali z hałasem do domu o niecodziennej porze tylko po to, żeby zobaczyć, jak Ronja je kaszkę, zanim Lovis ułoży ją w kołysce na noc.

Ale Mattis nie słuchał tego gadania.

– Ronja moja, gołąbeczka moja! – wykrzykiwał, gdy Ronja, odpychając się lewą nóżką, sunęła w jego stronę przez całą salę, jak tylko przekraczał próg.

Potem siadał ze swoją gołąbeczką na kolanach i karmił ją kaszą, a jego dwunastu zbójców przyglądało się temu. Miska z kaszą stała na płycie pieca w pewnym oddaleniu, a Mattis ze swymi potężnymi łapami zbójcy był trochę niezdarny. Wiele kaszy wychlapywało się więc na podłogę, a w dodatku Ronja od czasu do czasu odpychała łyżkę, tak że część kaszy bryzgała aż na brwi Mattisa. Gdy zdarzyło się to po raz pierwszy, zbójcy gruchnęli takim śmiechem, że przestraszona Ronja rozpłakała się. Ale bardzo szybko pojęła, że zrobiła coś wesołego, i zaczęła to powtarzać, co radowało jednak bardziej zbójców niż samego Mattisa.

Chociaż poza tym uważał, że wszystko, cokolwiek robiła Ronja, było niezrównane, a ona sama była najcudowniejszym dzieckiem pod słońcem.

Nawet Lovis musiała się roześmiać, kiedy zobaczyła Mattisa z jego pisklątkiem na kolanach i z kaszą na brwiach.

– Mattis, kochany, któż by przypuszczał, że właśnie ty jesteś najpotężniejszym hersztem zbójców wszystkich gór i lasów. Gdyby Borka cię teraz zobaczył, toby się posiusiał ze śmiechu.

– Szybko by mu się odechciało – powiedział Mattis ze spokojem.

Borka, jego zacięty wróg. Tak samo jak ojciec i dziad Borki byli zaciętymi wrogami ojca i dziada Mattisa; od kiedy sięga ludzka pamięć, ród Borki i ród Mattisa brały się za łby. Zbójcami byli od zawsze. I postrachem uczciwych ludzi, którzy ze swoimi końmi i załadowanymi wozami przejeżdżali przez głębokie lasy, gdzie na nich napadano.

– Niechaj Bóg ma w swojej opiece każdego, kto musi jechać Zbójnickim Szlakiem – zwykli mawiać ludzie, mając na myśli wąski przesmyk między Lasem Borki i Lasem Mattisa.

Zbójcy czatowali tam stale, a czy byli zbójcami Borki, czy Mattisa, nie miało to znaczenia; w każdym razie dla tych, co zostali obrabowani, było to bez różnicy. Ale dla Mattisa i Borki różnica była duża. Obaj walczyli o życie i łupy, a kiedy brakowało wozów przejeżdżających przez Zbójnicki Szlak, zdrowo grabili jeden drugiego.

O wszystkim tym Ronja nic nie wiedziała. Była za mała. Nie rozumiała, że jej ojciec jest straszliwym hersztem zbójców. Dla niej był tylko brodatym, miłym Mattisem, który śmiał się i śpiewał, wydawał radosne okrzyki i karmił ją kaszką. Bardzo go lubiła. Ale dziewczynka z każdym dniem rosła i powoli zaczynała odkrywać świat wokół siebie. Długi czas sądziła, że świat kończy się na wielkiej kamiennej sali. I czuła się tam dobrze i bezpiecznie. Siadała sobie pod strasznie długim stołem i bawiła się szyszkami i kamykami, które znosił jej Mattis. W ogóle kamienna sala była całkiem niezłym miejscem dla dziecka. Było tam miło i można się było wiele nauczyć. Ronja lubiła, kiedy wieczorami zbójcy, rozlokowawszy się na wprost ognia, śpiewali. Siedząc cichutko pod stołem, przysłuchiwała się zbójnickim piosenkom, a kiedy już nauczyła się wszystkich, przyłączała się czystym głosikiem, wprawiając Mattisa w radosne zdumienie, że jego niezrównane dziecko śpiewa tak pięknie. Nauczyła się także tańczyć. Bo gdy zbójcy rozochocili się na dobre, tańczyli i podskakiwali jak szaleni dookoła sali, Ronja wkrótce tańczyła więc i podskakiwała jak oni, a nawet, ku radości Mattisa, wykonywała prawdziwe zbójnickie skoki. A gdy później zbójcy siadali przy długim stole, żeby orzeźwić się kuflem piwa, chełpił się córką:

– Ona jest piękna jak młode Wietrzydełko, musicie przyznać. Tak samo gibka, tak samo ciemnooka i tak samo czarnowłosa. Nigdy nie widzieliście drugiego tak pięknego dziecka, przyznajcie sami.

I zbójcy potakiwali i przyznawali. Tymczasem Ronja siedziała cichutko pod stołem ze swoimi szyszkami i kamykami, a kiedy pojawiały się tam stopy zbójców obute w kudłate futrzane ciżmy, bawiła się, że to są jej niesforne kozy, które znała z obory, gdzie Lovis zabierała ją, idąc doić.

W pierwszym okresie swojego niedługiego życia Ronja nie widziała jednak zbyt wiele. Nie wiedziała też, co znajduje się na zewnątrz warowni Mattisa. A pewnego pięknego dnia Mattis zrozumiał – wprawdzie bardzo niechętnie – że oto nadszedł czas.

– Lovis – powiedział do żony – nasze dziecko musi nauczyć się, jak się żyje w Lesie Mattisa. Wypuść ją na dwór!

– Coś takiego! Więc wreszcie to pojąłeś? To powinno było stać się już dawno, jeśli mi wolno zauważyć.

Tak więc Ronja otrzymała swobodę i mogła wałęsać się, gdzie tylko chciała. Przedtem jeszcze Mattis powiedział jej to i owo.

– Uważaj na Wietrzydła, Szaruchy i zbójców Borki.

– A jak poznam, że to są Wietrzydła, Szaruchy i zbójcy Borki? – zapytała Ronja.

– Zauważysz – odparł Mattis.

– Aha – powiedziała Ronja.

– I uważaj, żeby nie zabłądzić w lesie – ciągnął Mattis.

– A co mam robić, jak zabłądzę? – zapytała Ronja.

– Odnaleźć właściwą ścieżkę.

– Aha – powiedziała Ronja.

– I uważaj, żeby nie wpaść do rzeki.

– A co mam robić, jeśli wpadnę do rzeki? – spytała Ronja.

– Pływać.

– Aha – odparła Ronja.

– I uważaj, żeby nie wpaść w Diabelską Czeluść.

Mattis miał na myśli przepaść, która dzieliła na dwoje Zamek Mattisa.

– A co mam robić, jeśli wpadnę w Diabelską Czeluść? – zapytała Ronja.

– Wtedy nic już nie zrobisz – odparł Mattis i wydał z siebie ryk, jak gdyby zwaliły się na niego nieszczęścia całego świata.

– Aha – powiedziała Ronja, gdy Mattis przestał wyć. – W takim razie nie wpadnę w Diabelską Czeluść. Coś jeszcze?

– O tak, sporo – odrzekł Mattis. – Ale tego nauczysz się z czasem sama. A teraz idź już!

2

I Ronja poszła. Szybko zrozumiała, jak bardzo była niemądra, myśląc, że wielka kamienna sala jest całym światem. Nawet ogromny Zamek Mattisa nie był całym światem. Nawet wysoka Góra Mattisa nie była całym światem, nie, świat był jeszcze większy. Był taki, że zatykało dech w piersiach. Naturalnie, słyszała nieraz Mattisa i Lovis, jak mówili o tym, co jest poza zamkiem. O rzece przecież mówili. Ale nim sama na własne oczy nie zobaczyła, jak hucząc kipiącymi wodospadami, wpada głęboko pod Górę Mattisa, nie rozumiała, czym była rzeka. Mówili też o lesie. Ale nim sama nie zobaczyła, jak jest mroczny i zadziwiający ze swymi szumiącymi drzewami, nie rozumiała, czym jest las. I teraz śmiała się cichutko tylko dlatego, że istnieją rzeki i lasy. Prawie nie była w stanie tego pojąć – oto istnieją ogromne drzewa i wielka woda, i one żyją, czyż na samą myśl o tym można się nie uśmiechać?

Poszła ścieżką w najgłębszy las, aż trafiła na małe jeziorko. Dalej według słów Mattisa nie wolno jej było iść. Jeziorko leżało czarne między ciemnymi świerkami, tylko pływające na powierzchni lilie wodne połyskiwały biało. Ronja nie wiedziała, że to były lilie wodne, ale patrzyła na nie długo i zaśmiała się cichutko tylko dlatego, że istnieją.

Nad jeziorkiem zatrzymała się na cały dzień i robiła dużo takich rzeczy, o których przedtem nie miała pojęcia. Rzucała do wody świerkowe szyszki i śmiała się, kiedy zauważyła, że wystarczy plaskać stopą o powierzchnię wody, żeby zrobiły się fale, które poniosą szyszki na jeziorko. Nigdy przedtem nie przeżyła czegoś przyjemniejszego. Miło było tak plaskać stopami o wodę, a jeszcze milej, kiedy odkryła, że wokół jeziorka leżą duże omszałe głazy, dobre do włażenia, i rosną świerki i sosny, na które można się było wdrapywać. Ronja właziła więc i wdrapywała się, póki słońce nie zaczęło tonąć za porosłymi lasem grzbietami gór. Wtedy wydobyła ze skórzanego woreczka chleb i butelkę z mlekiem. A kiedy zjadła i wypiła, położyła się na mchu, żeby chwilę odpocząć. Wysoko nad nią szumiały drzewa. Leżała i patrzyła na nie, i śmiała się cichutko tylko dlatego, że istnieją. Później zasnęła.

Kiedy się zbudziła, był późny wieczór. Nad wierzchołkami świerków świeciły gwiazdy. Wtedy zrozumiała, że świat jest jeszcze większy, niż sądziła. I zrobiło jej się smutno, że istnieją gwiazdy, których nie można dosięgnąć, choćby się tego najbardziej pragnęło.

Teraz była już w lesie dłużej, niż jej było wolno. Musiała szybko iść do domu, inaczej Mattis oszaleje, dobrze wiedziała o tym. Gwiazdy odbijały się w jeziorze, wszystko inne było najczarniejszą ciemnością. Ale to jej nie przerażało, do ciemności była przyzwyczajona. Jakże czarno bywało w Zamku Mattisa w zimowe noce, kiedy ogień zgasł, czarniej niż we wszystkich lasach razem wziętych; nie, ciemności się nie bała.

Kiedy już była gotowa do drogi, przypomniała sobie o skórzanym woreczku. Został na głazie, gdzie przedtem siedziała i jadła. W ciemności wdrapała się na kamień. W tym momencie wydało jej się, że podeszła bliżej gwiazd, więc wyciągnęła w górę ręce i spróbowała, czy nie można by ściągnąć kilku i zabrać w woreczku do domu. Ale nie udało się, wzięła więc woreczek i zbierała się do zejścia.

Wtedy zobaczyła coś, co ją przestraszyło. Naokoło między drzewami lśniły jakieś oczy. Nie zauważyła ich przedtem, a one teraz śledziły ją, utworzywszy krąg wokół kamienia. Nigdy jeszcze nie widziała świecących w ciemności oczu. Te zaś nie spodobały jej się.

– Czego chcecie?! – krzyknęła.

Nie otrzymała żadnej odpowiedzi, ale oczy zbliżyły się. Powoli, po kawałeczku podchodziły bliżej i bliżej. Usłyszała też szmer głosów, dziwnych, starczych, bezbarwnych głosów, które mruczały i powtarzały monotonnie:

– Hej, Szaruchy! Człowiek! Człowiek w Borze Szaruchów! Hej, Szaruchy, gryźcie i bijcie! Wszystkie Szaruchy, gryźcie i bijcie!

I nagle znalazły się tuż przy kamieniu, dziwne, szare stwory, które chciały zrobić jej coś złego. Nie widziała ich, ale czuła, że one tam są, i cała się trzęsła. Teraz wiedziała, jak niebezpieczne były Szaruchy, których Mattis kazał jej się wystrzegać. Ale było już za późno.

Bo właśnie zaczęły walić w kamień maczugami i drągami albo czymś tam innym, co miały. W wielkiej ciszy huczało, łomotało i trzeszczało tak straszliwie, że z piersi Ronji wydarł się krzyk. Była śmiertelnie przerażona.

Stwory przestały walić, ale zamiast łomotu usłyszała coś, co było jeszcze gorsze. Zaczęły włazić na kamień. Podchodziły w ciemności ze wszystkich stron. Słyszała szurgot ich stóp i pomruk:

– Hej, Szaruchy, gryźcie i bijcie!

Wtedy Ronja w rozpaczy krzyknęła jeszcze głośniej i zaczęła dziko wymachiwać wokół siebie skórzanym woreczkiem. Wkrótce rzucą się na nią i zagryzą na śmierć, to pewne! Jej pierwszy dzień w lesie będzie jej ostatnim.

Ale w tym momencie usłyszała ryk, a tak szaleńczo mógł wrzeszczeć tylko Mattis. Tak, nadchodził jej Mattis ze swoimi zbójcami, ich pochodnie świeciły między drzewami, a ryk Mattisa niósł się echem po lesie:

– Wynocha już, Szaruchy! Idźcie do diaska, zanim was utłukę!

I Ronja usłyszała, jak zakotłowało się od drobnych ciał, które spychały się z kamienia, a w blasku pochodni także je zobaczyła, małe, szare stwory, które uciekały w ciemność i tam przepadały.

Usiadła na skórzanym woreczku i zjechała ze stromego kamienia. Natychmiast znalazł się tam Mattis i porwał ją w ramiona. A kiedy niósł ją do zamku, płakała, wtuliwszy twarz w jego brodę.

– Teraz wiesz, co to są Szaruchy – powiedział Mattis, kiedy usiedli przy ogniu, żeby Ronja ogrzała zziębnięte stopy.

– Tak, teraz wiem, co to są Szaruchy – odparła Ronja.

– Ale jak masz sobie z nimi poradzić, tego nie wiesz – ciągnął Mattis. – Jeśli czujesz, że czegoś się boisz, wtedy to właśnie jest dla ciebie niebezpieczne.

– Tak – powiedziała Lovis – to się mniej więcej zgadza. Dlatego najlepiej jest nie bać się w Lesie Mattisa.

– Postaram się o tym nie zapomnieć – powiedziała Ronja.

Mattis westchnął i objął ją mocno.

– Ale pamiętasz, na co masz uważać?

Pewnie, że pamiętała. I podczas następnych dni Ronja nie robiła nic innego, tylko uważała na to, co było niebezpieczne, i uczyła się pokonywać strach. Miała uważać, żeby nie wpaść do rzeki, powiedział Mattis, dlatego ochoczo skakała po gładkich kamieniach przy samym uskoku wodnym, tam gdzie najbardziej huczało. Nie mogła przecież zapuszczać się w las i tam uważać, żeby nie wpaść do rzeki. Jeśli ma być jakaś korzyść z tych ćwiczeń, to muszą się one odbywać przy samym progu rzecznym i w żadnym innym miejscu. Żeby dostać się do wodospadu, Ronja musiała zejść z Góry Mattisa po zboczu, które stromo opadało ku rzece. Tym sposobem mogła także ćwiczyć się w pokonywaniu strachu. Pierwszy raz to było trudne; tak się wtedy bała, że musiała zamknąć oczy. Ale powoli stawała się coraz odważniejsza i wkrótce wiedziała, gdzie są szczeliny, w których można było postawić stopę, a gdzie należało podkulać palce nóg, żeby się utrzymać i nie spaść na wznak w kipiel.

„Jakie to szczęście – myślała – znaleźć miejsce, gdzie można i uważać, żeby nie wpaść do rzeki, i ćwiczyć się w pokonywaniu strachu”.

Tak mijały dni. Ronja uważała i ćwiczyła więcej, niż Mattis i Lovis mogli przypuszczać, i w końcu stała się, niczym zdrowe, małe zwierzątko, gibka i silna, i nie czuła strachu przed niczym. Ani przed Szaruchami, ani przed Wietrzydłami, ani przed tym, żeby nie zabłądzić w lesie, ani przed tym, żeby nie wpaść do rzeki. Jeszcze tylko nie zaczęła uważać, aby nie wpaść w Diabelską Czeluść, ale pomyślała, że wkrótce nauczy się i tego.

Poza tym zbadała Zamek Mattisa aż do zwieńczenia murów. Oswoiła się z tymi wszystkimi bezludnymi salami, gdzie nikt poza nią nie postawił stopy, i ani razu nie zabłądziła w żadnym z kilku podziemnych przejść, pełnych ciemnych pieczar i piwnic. Zamkowe tajemne przejścia i leśne tajemne ścieżki – teraz znała je wszystkie i wszędzie umiała trafić. Najchętniej jednak przebywała w lesie i biegała po nim tak długo, póki starczało dnia.

Ale gdy nadchodził wieczór i zapadała ciemność, i ogień płonął na palenisku w kamiennej sali, wtedy wracała do domu zmęczona tym wszystkim, na co musiała uważać i w czym musiała się ćwiczyć cały dzień. O tej porze także Mattis i jego zbójcy powracali ze swoich wypadów i Ronja siadała razem z nimi przed ogniem i śpiewała ich pieśni. Ale o ich zbójnickim życiu nie wiedziała nic. Widziała ich, jak wieczorami przyjeżdżali konno do domu z jukami przytroczonymi do końskich grzbietów, z mnóstwem różnego rodzaju towarów w workach, skórzanych torbach, skrzyniach i pakach. Ale skąd brali to wszystko, tego nikt jej nie mówił, a jej nie interesowało to bardziej niż zeszłoroczny śnieg. Po prostu na świecie znajdowały się różne rzeczy, to zdążyła już zauważyć.

Czasami słyszała, jak mówiono o zbójcach Borki, i wtedy przypominała sobie, że ich także ma się wystrzegać. Ale żadnego jeszcze nie widziała.

– Gdyby Borka nie był takim draniem, byłoby mi go prawie żal – powiedział Mattis któregoś wieczoru. – Z rozkazu namiestnika żołnierze polują na niego w jego własnym lesie, nie ma on teraz chwili spokoju. I wkrótce wykurzą go pewnie z jego zbójnickiej jaskini. Tak, tak, z niego kawał łajdaka, więc to wszystko furda, ale zawsze jednak.

– Ludzie Borki to same łajdaki – dodał Łysy Per i wszyscy się z nim zgodzili.

„Jakie to szczęście, że zbójcy Mattisa są lepsi” – pomyślała Ronja. Powiodła po nich wzrokiem, gdy siedząc przy długim stole, siorbali zupę. Brodaci, niechlujni, łatwo wpadali w złość i byli skłonni do bójek. Nikt jednak nie mógłby nazwać ich łotrami, w każdym razie w jej obecności. Łysy Per, Tjegge, Pelje i Fjosok, Jutis, Joen, Labbas i Knotas, Turre, Tjorm, Sturkas i Mały Klippen, wszyscy oni byli jej przyjaciółmi i każdy z nich skoczyłby za nią w ogień, tego była pewna.

– Teraz jeszcze bardziej chwalę sobie nasz zamek – odezwał się Mattis. – Tutaj człowiek jest bezpieczny jak lis w norze czy jak orzeł na szczycie skały. A jeśli nawet przyszłoby jakiemuś półgłówkowi do łba, żeby szukać tu zwady i nasyłać żołnierzy, poślemy każdego do diaska.

– Prościutko do diaska, nawet smrodu nie będzie – powiedział Łysy Per z uciechą.

Wszyscy przytaknęli i ryknęli śmiechem na samą myśl o tym, jakim durniem musiałby być ten, kto by próbował pchać się do Zamku Mattisa. Ich zamek, stojący na niedostępnej skale, był nie do zdobycia. Jedynie od południa zbiegała zakosami wąziutka dróżka dla koni niknąca na dole w lesie. Ze wszystkich pozostałych stron zamek otaczały strome urwiska. „Tylko głupiec mógłby się na nie wdrapywać” – rechotali. Nie wiedzieli przecież, że właśnie tam Ronja zwykle ćwiczyła swoją odwagę.

– A jakby zaczęli wchodzić końską ścieżką, to natychmiast zatrzymamy ich przy Wilczej Pułapce – powiedział Mattis. – Tam możemy ich przygwoździć wielkimi kamieniami. No i wszystkim innym po trochu.

– I wszystkim innym po trochu – przytaknął Łysy Per i zachichotał na myśl o tym, jak to przy Wilczej Pułapce można będzie przygwoździć żołnierzy. – W dawnych czasach zabiłem tam wiele wilków – dodał. – Ale teraz jestem już za stary i zabijam wyłącznie swoje własne pchły, tak, tak.

Ronja zgadzała się, że to wielka szkoda, że Łysy Per jest taki stary, ale zupełnie nie rozumiała, dlaczego żołnierze i inne półgłówki mają tu przyjść i bić się przy Wilczej Pułapce. Zresztą chciało jej się spać i nie miała już siły przejmować się tym wszystkim.

Wlazła więc na swoją pryczę i leżąc z otwartymi oczami, czekała, aż Lovis zacznie śpiewać Pieśń Wilków. Lovis czyniła to co wieczór, gdy nadchodziła pora, żeby zbójcy wstali od ognia i rozeszli się do swoich izb sypialnych. W kamiennej sali sypiali tylko oni troje: Ronja, Mattis i Lovis. Ronja lubiła tę chwilę, gdy leżąc w łóżku, mogła patrzeć przez szpary w zasłonie, jak ogień pełga coraz słabiej i w końcu gaśnie, podczas gdy Lovis śpiewała. Jak tylko sięgała pamięcią, zawsze przed nadejściem nocy słyszała, jak jej matka śpiewa Pieśń Wilków. To był sygnał, że czas spać, wiedziała o tym, ale zawsze przed zaśnięciem zdążyła jeszcze pomyśleć radośnie: „Jutro wstaję z samego rana”.

Z pierwszym brzaskiem zeskakiwała z pryczy i bez względu na pogodę pędziła do lasu. Lovis szykowała jej jedzenie, chleb i mleko, do skórzanego woreczka.

– Znać, że przyszłaś na świat podczas burzy, kiedy pioruny biły, taki z ciebie duch niespokojny – mówiła Lovis. – Takie dzieci łatwo stają się dzikusami, wiadomo. Uważaj tylko, żeby cię Wietrzydła nie schwytały.

Ronja już nieraz widziała Wietrzydła krążące nad lasem, rzucała się wtedy błyskawicznie w kierunku najbliższej kryjówki. Ze wszystkich niebezpieczeństw w Lesie Mattisa Wietrzydła były największym niebezpieczeństwem. Jeśli się chce żyć, trzeba się mieć przed nimi na baczności – mówił Mattis. I to był główny powód, dla którego tak długo trzymał Ronję w zamku.

Piękne, szalone i okrutne były Wietrzydła. Z kamiennym spojrzeniem latały nad lasem, czatując na każdego, kto się nawinie, żeby go rozszarpać swymi ostrymi pazurami. Jednak nawet najdziksze Wietrzydła nie były w stanie odstraszyć Ronji od odkrytych przez nią dróżek i miejsc, gdzie pędziła swój samotny leśny żywot. Tak, była samotna, ale nie odczuwała tego. Kogóż zresztą mogło jej brakować? Czuła się szczęśliwa, jej dni pełne wrażeń uciekały szybko.

Lato minęło, nadeszła jesień. Wietrzydła stawały się o tej porze roku jeszcze bardziej szalone. Któregoś dnia tak goniły Ronję po całym lesie, że tym razem poczuła nad sobą prawdziwe niebezpieczeństwo. Myślała, czyby nie smyrgnąć gdzieś niczym lis, znała przecież wszystkie leśne kryjówki, ale Wietrzydła leciały za nią uporczywie i wyraźnie słyszała ich przenikliwy wrzask:

– Hu! hu! Ładny człowieczek! Zaraz popłynie krew! Hu! hu!

Wtedy skoczyła do jeziorka i przepłynąwszy pod wodą na drugi brzeg, ukryła się za grubym świerkiem. Słyszała, jak Wietrzydła, krążąc nad wodą, wrzeszczą z wściekłością:

– Gdzie jesteś, człowieczku? Gdzie jesteś? Chodź tutaj! Rozerwiemy cię! Rozszarpiemy! Zaraz popłynie krew! Hu! hu!

Ronja przycupnięta w swojej kryjówce ani drgnęła. Wyszła dopiero, gdy zobaczyła, że Wietrzydła znikają za wierzchołkami drzew. Ale nie chciała już dłużej przebywać w lesie. Do wieczoru jednak i do Pieśni Wilków pozostało jeszcze wiele godzin, przyszło jej więc na myśl, że teraz mogłaby zrobić to, o czym już dawno myślała. Wyjdzie na szczyt zamku i będzie uważała, żeby nie wpaść w Diabelską Czeluść. Wiele razy słyszała o tym, jak to tej nocy, gdy się urodziła, rozerwało ich zamek. Sam Mattis opowiadał o tym ciągle od nowa.

– Prawdziwa rozpacz! A jaki był huk! To powinnaś była słyszeć! Zresztą pewnie słyszałaś. Mały, nowo narodzony robaczek! Trzask! I zamiast jednego zamku mieliśmy dwa, z dzielącą je przepaścią. Pamiętaj zawsze, co ci mówiłem: uważaj, żeby nie wpaść w Diabelską Czeluść!

Właśnie teraz tego spróbuje. To najlepsze, czym można się zająć, kiedy Wietrzydła szaleją w lesie.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

3

Dostępne w wersji pełnej

4

Dostępne w wersji pełnej

5

Dostępne w wersji pełnej

6

Dostępne w wersji pełnej

7

Dostępne w wersji pełnej

8

Dostępne w wersji pełnej

9

Dostępne w wersji pełnej

10

Dostępne w wersji pełnej

11

Dostępne w wersji pełnej

12

Dostępne w wersji pełnej

13

Dostępne w wersji pełnej

14

Dostępne w wersji pełnej

15

Dostępne w wersji pełnej

16

Dostępne w wersji pełnej

17

Dostępne w wersji pełnej

18

Dostępne w wersji pełnej

ASTRID LINDGREN OPOWIADA O SOBIE

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału szwedzkiego

Ronja Rövardotter

Rabén & Sjögren Bokförlag AB, Stockholm, Sweden

© Saltkråkan AB/Astrid Lindgren 1981

All foreign rights are handled by Saltkråkan AB,

Sweden, [email protected]

For information about Astrid Lindgren’s books, see

www.astridlindgren.com

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 1985

© Copyright for the Polish translation by Anna Węgleńska

Projekt layoutu okładki Agnieszka Kucharz-Gulis

Redakcja Małgorzata Grudnik-Zwolińska

Korekta Ewa Mościcka

Korekta plików po konwersji Irmina Garlej

ISBN 978-83-10-12707-5

Plik wyprodukowany na podstawie Ronja, córka zbójnika, Warszawa 2014

www.naszaksiegarnia.pl

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o.

02-868 Warszawa, ul. Sarabandy 24c

tel. 22 643 93 89, 22 331 91 49,

faks 22 643 70 28

e-mail: [email protected]

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl