Przygody Madiki z Czerwcowego Wzgórza - Astrid Lindgren - ebook + książka

Przygody Madiki z Czerwcowego Wzgórza ebook

Astrid Lindgren

4,8

Opis

Zbiorowe wydanie dwóch książek Astrid Lindgren: „Madika z Czerwcowego Wzgórza” oraz „Madika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza”.

Madika i Lisabeth – dwie pełne wdzięku i fantazji dziewczynki – żyją w domu na Czerwcowym Wzgórzu. Madika chce być miła i grzeczna, niestety rzadko jej się to udaje. Ale to chyba nie jej wina, że bez przerwy wpada na takie wspaniałe pomysły? Czasem nawet duże dziewczynki muszą sprawdzić, jak się lata z parasolem z dachu drewutni i czy w pralni sąsiadów naprawdę mieszkają duchy. Przecież liczy się dobra zabawa!

Te pogodne, pełne mądrości opowieści o dzieciństwie, o tym, co małe bohaterki bawi i cieszy, i o tym, co je nierzadko głęboko zasmuca, są wyrazem prawdziwej radości życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 344

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (32 oceny)
27
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JMKMK

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i wzruszająca, i taka być powinna!
10
Audrey_

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka :)
00
EwaMaja24

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesujące
00
AleBe

Nie oderwiesz się od lektury

❤️♥️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️🥰🥰🥰🥰🥰🥰🥰♥️🥰♥️♥️🥰❤️🥰❤️🥰❤️🥰😍😍😍❤️💖💖💖💖💖💖💖💖💖💖💞
00

Popularność




Astrid Lindgren

PRZYGODY MADIKI Z CZERWCOWEGO WZGÓRZA Fragment

Przełożyła Anna Węgleńska

Wersja elektroniczna książki nie zawiera ilustracji

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

Zajrzyj na strony:

Zajrzyj na strony:

www.nk.com.pl

Znajdź nas na Facebookuwww.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia

MADIKA Z CZERWCOWEGO WZGÓRZA

LETNI DZIEŃ NA CZERWCOWYM WZGÓRZU

W dużym czerwonym domu nieopodal rzeki mieszka Madika. Mieszkają tam także jej mama i tata, i mała siostrzyczka Elisabet, i czarny pudel Sasso, i kotka Gosan. No i Alva. Madika i Elisabet mieszkają w dziecinnym pokoju, Alva w pokoiku dla służącej, Sasso w koszyku, a Gosan przy piecu. Mama mieszka niemal w całym domu, tak samo jak tata, z wyjątkiem tych dni, kiedy jest w redakcji gazety i pisze, żeby ludzie mieli co czytać.

Madika właściwie ma na imię Margareta. Ale kiedy była mała, nazywała siebie Madiką. I chociaż teraz jest już duża, bo ma prawie siedem lat, nadal wszyscy mówią na nią Madika. Tylko kiedy coś zbroi i należy ją skarcić, staje się Margaretą. Dość często jest nazywana Margaretą. Do Elisabet można się zwracać Lisabet, bo nie trzeba jej strofować. Ale Madika ma ciągle jakieś zwariowane pomysły i nigdy nie myśli przed… dopiero po… Wtedy żałuje i jest jej smutno. Bardzo chciałaby być miła i grzeczna, aż szkoda, że czasami jej się to nie udaje.

– Temu dziecku pomysły lęgną się w głowie szybciej, niż prosię zdąży mrugnąć – mawia Linus-Ida, i to prawda.

Linus-Ida przychodzi w piątki robić pranie i szorować podłogi.

Dziś jest piątek i Madika siedzi na pomoście do prania nad rzeką i przygląda się, jak Linus-Ida płucze bieliznę. Madika jest zadowolona, kieszeń fartuszka ma pełną słodkich żółtych śliwek i od czasu do czasu zjada jedną. Stopy zanurzyła w wodzie, macha sobie nimi i śpiewa dla Linus-Idy:

ABCD

kotka biegnié,

kotka biegnié, ojej,

bo nie kocha, nie kocha nikt jej!

EFGH

któż serce jej da,

któż serce jej da, ojej,

bo nie kocha, nie kocha nikt jej!

Tę piosenkę Madika wymyśliła prawie sama. Kawałek wzięła ze starego elementarza mamy, a kawałek z piosenki, którą zwykle śpiewa Alva przy zmywaniu naczyń. Madika uważa, że to jest piosenka dobra do śpiewania także wtedy, kiedy się płucze bieliznę i zajada śliwki, ale Linus-Ida jest innego zdania.

– A cóż to za wycie? – mówi. – Nie zna Madika jakichś ładnych piosenek?

– A dla mnie to jest ładna piosenka – odpowiada Madika. – Chociaż te, co Ida śpiewa, są ładniejsze. Kochana Ido, zaśpiewaj tę o pociągu Jezusa do nieba.

Ale Linus-Ida nie chce śpiewać, w każdym razie nie wtedy, kiedy płucze bieliznę. I słusznie. Bo wprawdzie Madika bardzo pragnie posłuchać piosenki o pociągu Jezusa do nieba, zawsze jednak doprowadza ją ona do płaczu. Wystarczyło, że teraz tylko pomyślała o niej, a już zamilkła i jej oczy zaczęły podejrzanie błyszczeć. Piosenka jest taka smutna. Mowa w niej o jednej małej dziewczynce, która myśli, że pociągiem może pojechać do nieba i spotkać tam swoją mamę, która umarła… Nie, Madika nie chce myśleć o tym właśnie teraz. Wszystkie piosenki Linus-Idy są takie smutne. Mamusie tylko umierają i umierają, a tatusiowie nic, tylko siedzą w knajpie i piją tak długo, aż dzieci w końcu także umierają. Wtedy tatusiowie idą do domu i płaczą, i strasznie żałują, i przyrzekają, że nigdy więcej nie będą pić… ale jest już za późno!

Madika wzdycha, potem bierze jeszcze jedną śliwkę. O, jaka jest szczęśliwa, że jej mama żyje i jest tam, w czerwonym domu! Każdego wieczoru, kiedy już leży w łóżku po zmówieniu Ojcze nasz, Madika odmawia dodatkową modlitwę, żeby Lisabet i ona sama, i mama, i tata, i Alva, i Linus-Ida, i Abbe Nilsson mogli pojechać do nieba wszyscy naraz. Jasne, że najlepiej byłoby, według Madiki, żeby nigdy nie musieli tam jechać, przecież tak miło jest tu, w domu. Ale oczywiście nie ośmiela się prosić o to Pana Boga, mogłoby mu być przykro.

Linus-Ida uważa, że to dobrze, gdy ktoś płacze, słuchając jej piosenek.

– Proszę bardzo, Madika może posłuchać, jaki żałosny jest los biednych dzieci. Żeby była wdzięczna, że sama ma tak dobrze jak perła w złocie.

Jasne, że Madika ma dobrze jak perła w złocie. Ma przecież mamę i tatę, i Lisabet, i Alvę, i Linus-Idę, i Abbego Nilssona i mieszka na Czerwcowym Wzgórzu. Nigdzie nie ma chyba ładniejszego miejsca. Gdyby ktoś zapytał Madikę, jak ono wygląda, pewnie odpowiedziałaby tak:

– Och, to jest zwyczajny czerwony dom! W każdym razie sprawia wrażenie zwykłego domu. Najprzyjemniej jest w kuchni. Lisabet i ja bawimy się w schowku na drewno, no i pomagamy Alvie, kiedy coś piecze. Zresztą nie, najmilej to jest na strychu. Lisabet i ja bawimy się w chowanego, a czasami przebieramy się za kanibali i udajemy, że zjadamy ludzi. Na werandzie też jest świetnie. Wyłazimy i włazimy przez okna i bawimy się, że jesteśmy piratami, którzy schodzą ze statku i na niego wchodzą. Wokół domu rośnie mnóstwo brzóz, na które ja się wdrapuję, ale Lisabet nie, bo jest za mała, ma dopiero pięć lat. Czasami włażę też na dach drewutni. Drewutnia, stolarnia, magiel i pralnia stoją koło płotu Nilssonów. Jeśli siądzie się na dachu drewutni, można zaglądać do kuchni Nilssonów i jest to bardzo zabawne. I jeśli się jeździ tam i z powrotem na maglownicy, kiedy Alva i Linus-Ida maglują, to także jest zabawne. Ale i tak najlepsza jest rzeka. Wolno nam przebywać na pomoście, bo woda nie jest tam głęboka, ale trochę dalej jest już głęboko. Z drugiej strony domu jest ulica, a wzdłuż niej rośnie żywopłot z bzów, tak że nikt nie może zobaczyć, co robimy. Ale my za to możemy leżeć za żywopłotem i słuchać, co mówią przechodzący ludzie. To świetne, prawda?

Tak mniej więcej mówi Madika, kiedy się ją pyta, jak wygląda Czerwcowe Wzgórze.

I zdarza się naprawdę, że leży schowana za żywopłotem i słucha, o czym mówią ludzie przechodzący obok.

Czasami słyszy:

– Spójrz tylko, jakie urocze dziecko!

Wtedy Madika wie, że zobaczyli Lisabet, która stoi w otwartej furtce i uśmiecha się całą buzią. Siebie samej Madika nie uważa za szczególnie urocze dziecko, ale jest bardzo zadowolona, kiedy mówią tak o Lisabet. Wszyscy twierdzą, Linus-Ida także, że Lisabet jest śliczna.

– Mówię to i powiadam, ona jest piękna, że aż strach – powtarza często Linus-Ida.

– I dobra także – dodaje Madika i leciutko gryzie Lisabet w ramię. Wtedy Lisabet śmieje się, zupełnie jakby Madika ją połaskotała. Prawie cała Lisabet jest pulchniutka, gładziutka i miękka, ale ma małe ostre ząbki i gryzie Madikę w policzek całkiem mocno.

– A ty jesteś dobra jak ogórek – mówi i śmieje się jeszcze radośniej.

Madika wcale nie jest pulchniutka, gładziutka i miękka. Ale ma sympatyczną, opaloną drobną twarzyczkę, szczere błękitne oczy i gęste brązowe włosy. I jest wysoka, szczupła i zwinna jak kociak.

– Coś tu się poplątało, że ona jest dziewczynką – powtarza Linus-Ida. – Mówię to i powiadam, ona miała być chłopcem, to jasne jak słońce.

Madika jest całkiem zadowolona ze swego wyglądu.

– Ja jestem podobna do taty. I to jest świetne. Bo wtedy na pewno wyjdzie się za mąż.

Lisabet natychmiast staje się niespokojna. Pomyśleć, a jeśli ona nie wyjdzie za mąż, jest przecież podobna do mamy, wszyscy to mówią. Nie żeby tak bardzo obchodziło ją wyjście za mąż, ale jeśli Madika to zrobi, to Lisabet chce także. Chce mieć wszystko dokładnie tak samo jak Madika.

– Jesteś jeszcze za mała, żeby o tym myśleć – mówi Madika i głaszcze Lisabet po głowie. – Poczekaj, aż będziesz duża i zaczniesz chodzić do szkoły, tak jak ja.

To niezupełnie prawda, że Madika zaczęła chodzić do szkoły, ale jest już zapisana, a pozostał jeszcze tylko tydzień wakacji, tak więc jest prawie uczennicą.

– Zresztą może ja wcale nie wyjdę za mąż – stwierdza Madika, żeby pocieszyć Lisabet.

W głębi duszy nie do końca rozumie, co takiego zabawnego jest w wychodzeniu za mąż. Ale jeśli musi tak być, to wyjdzie za Abbego Nilssona, to już postanowiła. Chociaż Abbe jeszcze o tym nie wie.

Linus-Ida skończyła płukać bieliznę, a Madika zjadła śliwki. Wtedy nadchodzi Lisabet i gramoli się na pomost. Była na werandzie i bawiła się z Gosan. Ale znudziło jej się, teraz chce wiedzieć, co zamierza Madika.

– Madika – odzywa się Lisabet – co będziemy robić?

Co robić będziemy?

Z parą kotów popłyniemy

przez jezioro i wszędzie,

koci ogon sterem będzie

– odpowiada Madika. Tak właśnie się odpowiada, tak odpowiada zawsze Abbe.

– Cha, cha, cha! Ja już to zrobiłam – mówi Lisabet. – Z Gosan… Trzymałam ogon jak ster… Na werandzie!

– To cię stłukę – oświadcza Madika. – Jeśli ciągnęłaś Gosan za ogon, to cię stłukę, przecież wiesz o tym.

– Wcale nie ciągnęłam – tłumaczy Lisabet. – Ja nie ciągnęłam ani odrobinkę. Ja tylko trzymałam za ogon. To Gosan sama wyrywała się i strasznie ciągnęła.

Nawet Linus-Ida spogląda surowo na Lisabet.

– A to nie wie Lisabet, że aniołowie boscy płaczą w niebie, kiedy dzieci są niedobre dla zwierząt?

– Cha, cha! Ale wtedy pada – odpowiada Lisabet. – A teraz nie pada.

Nie, teraz nie pada. Słońce rozlewa ciepły blask, a od strony klombu dochodzi słodki zapach pachnącego groszku, trzmiele brzęczą tuż nad trawą, a obok Czerwcowego Wzgórza płynie rzeka, leniwie i cicho. „Całym ciałem czuje się, że jest lato” – myśli Madika i wymachuje nogami w wodzie.

– Mówię to i powiadam, ten upał to jakieś dziwy – stwierdza Linus-Ida i ociera pot z czoła. – To jakby płukać bieliznę w Nilu w Afryce, a nie w Szwecji.

Nic więcej Linus-Ida nie mówi, ale Madice już błysnęła pewna myśl. W jej głowie przecież pomysły lęgną się szybciej, niż prosię zdąży mrugnąć.

– Lisabet, wiem, co zrobimy – mówi Madika. – Będziemy się bawić w Mojżesza w sitowiu.

Lisabet podskakuje z zachwytu.

– A ja będę Mojżeszem?

Linus-Ida śmieje się.

– Tak, to będzie śliczny Mojżesz.

Po chwili Linus-Ida idzie wieszać pranie, a Madika i Lisabet zostają same nad brzegiem Nilu.

Wieczorami, kiedy lampka w pokoju dziecinnym jest zgaszona i wszędzie panuje cisza, Madika zwykle opowiada coś Lisabet. Czasami opowiada o „duchach, mordercach i wojnie”, choć wtedy Lisabet musi leżeć w łóżku Madiki, ponieważ boi się słuchać takich historii. Ale czasami Madika powtarza opowieści z Biblii, które usłyszała od Linus-Idy. Dlatego teraz Lisabet wie, kto to był Mojżesz. Wie, że leżał w koszyku i wtedy przyszła córka faraona, która była księżniczką egipską, i go znalazła. Mojżesz w sitowiu! To będzie znakomita zabawa! Na brzegu rzeki stoi pusta balia, świetnie się nada dla Mojżesza… Lisabet włazi do niej natychmiast.

– Nie – protestuje Madika. – Ona nie może stać na lądzie, bo to nie będzie Mojżesz w sitowiu. Wyłaź z balii, Lisabet!

Lisabet wychodzi posłusznie i Madika spycha balię na wodę. Balia jest ciężka, ale Madika to silna dziewczynka. Nie ma wiele sitowia w rzece, ale tuż za szczytową ścianą pralni rośnie duża kępa. Gdyby jej nie było, to z pomostu Czerwcowego Wzgórza można by widzieć pomost Abbego Nilssona, a tak to nie można. Zdaniem Madiki to wielka szkoda, ale zdaniem mamy to dobrze. Mama uważa, że im mniej widać od Nilssonów, tym lepiej, ale dlaczego, nikt nie wie. Po to się chyba ma oczy, żeby widzieć, ile tylko się da. No ale teraz to akurat dobrze, że jest ta kępa. W przeciwnym razie przecież nie byłoby żadnego sitowia, w którym mógłby się znaleźć Mojżesz.

To nie takie proste zaciągnąć tam balię. Madika i Lisabet ciągną tak, że są całe czerwone z wysiłku, w końcu jednak balia znajduje się w samym środku kępy. Lisabet włazi natychmiast do balii i sadowi się wygodnie, ale nagle patrzy niespokojnie.

– Madika, wiesz co? – pyta. – Całe majtki mam w wodzie.

– Ech, zaraz wyschną – odpowiada Madika. – Wyschną, jak cię uratuję.

– To ratuj mnie szybko – mówi Lisabet i Madika jej to przyrzeka.

Właściwie mogłaby zacząć od razu. Ale patrzy na swoją bawełnianą sukienkę w paseczki. Niemożliwe, żeby tak była ubrana córka faraona.

– Zaczekaj chwilę, Lisabet! – woła Madika. – Zaraz wracam! Muszę tylko powiedzieć coś mamie!

Ale mamy nie ma w domu, poszła na rynek, a Alva jest w piwnicy. Madika musi więc sama wynaleźć sobie coś odpowiedniego na suknię księżniczki. Rozgląda się dookoła. Na haczyku w sypialni wisi mamy szlafrok. Jedwabny, jasnobłękitny. Madika wkłada go, och, jaki jest cudowny! Może prawdziwa córka faraona miała właśnie taki, kiedy schodziła do rzeki wtedy, dawno temu.

Może miała też welon na włosach… Madika szpera w bieliźniarce i znajduje cieniutką białą firankę z kuchni, kładzie ją na głowę. Potem przygląda się sobie w lustrze w sypialni. Jest tak piękna, że aż przenika ją dreszcz. Tak, tak musiała wyglądać córka faraona.

Tymczasem Lisabet jest całkiem miło w balii, choć dość mokro. Wiatr kołysze sitowiem tam i z powrotem, ważki latające między łodygami są takie błękitne, a w wodzie dookoła balii pływają malutkie, malutkie ukleje. Lisabet przygląda się im przechylona nad brzegiem balii.

Wtem zbliża się Madika, krocząc przez wodę w mamy szlafroku i przytrzymując go rękami. Lisabet także uznaje, że Madika wygląda zupełnie jak córka faraona, i śmieje się radośnie. Zaczyna się prawdziwa zabawa.

– Tu sobie leżysz, mały Mojżeszku? – odzywa się Madika.

– Aha, tu leżę – odpowiada Lisabet. – Mogę zostać twoim małym chłopczykiem?

– Tak, możesz – wyraża zgodę Madika. – Ale najpierw uratuję cię z tej balii. Kto cię w niej położył?

– Sama się położyłam – mówi Lisabet, ale Madika rzuca jej ostre spojrzenie i szepcze:

– To uczyniła moja mama, żeby faraon mnie nie zabił.

Lisabet posłusznie powtarza.

– W takim razie jesteś chyba zadowolony, że możesz zostać u mnie, tak pięknie ubranej?

– Tak, bardzo – zapewnia Lisabet.

– Ty także będziesz pięknie ubrany – obiecuje Madika. – Bo dostaniesz nowe ubranie.

– I suche majtki – dodaje Lisabet. – Madika, wiesz co? Myślę, że w balii jest dziura.

– Cicho! – strofuje ją Madika. – Wkrótce przypłyną krokodyle, wiesz, Mojżeszku, a one zjadają dzieci. Najlepiej uratuję cię natychmiast.

– Apselutnie – mówi Lisabet.

Ale Madika szybko uświadamia sobie, że ratowanie dzieci z Nilu wcale nie jest takie łatwe. Lisabet wisi jej na plecach jak kloc, a szlafrok ciągle zsuwa się do wody.

– Dość dużo tu krokodyli – stęka Madika i zatacza się w kierunku brzegu. – Myślę, że zaniosę cię do pomostu Nilssonów, bo jest bliżej.

– Tam stoi Abbe – oznajmia Lisabet.

Madika staje jak wryta.

– Co? – pyta. – Złaź, Lisabet, możesz iść sama.

Ale Lisabet protestuje:

– Jasne, że nie mogę, przecież jestem Mojżeszem.

I zaciska ramionka wokół szyi Madiki tak mocno, jak tylko potrafi.

– Ja się boję kroketilów – oświadcza.

– Tu nie ma żadnych krokodyli – mówi Madika. – Już się nie bawimy, złaź!

Ale Lisabet nie chce zejść, a wtedy Madika robi się zła. Lisabet jeszcze mocniej zaciska rączki na jej szyi. Uwolnić się od nich nie byłoby dla Madiki wcale takie trudne, gdyby nie mamy szlafrok. Madika musi podtrzymywać go obiema rękami, bo ciągle zsuwa się do wody. Dlatego może zrobić tylko kilka niewielkich, pełnych wściekłości podskoków, żeby strącić z siebie Lisabet. Na pomoście Nilssonów stoi Abbe i ma niezłą zabawę.

– Nie skacz prosto w Wielką Głębię – mówi i spluwa do wody.

Madika dobrze wie, że w jednym miejscu przy pomoście Nilssonów od razu robi się głęboko. Ale teraz jest zła i chce tylko pozbyć się Lisabet. Dlatego skacze i wierzga niczym dziki źrebak i nie patrzy wokół siebie.

– Ja się boję kroketi… – piszczy znów Lisabet.

Potem słychać tylko niewielki plusk. Madika i Lisabet zniknęły w Wielkiej Głębi.

Może pozostałyby tam, może nie byłoby już żadnych dziewczynek na Czerwcowym Wzgórzu, gdyby przypadkiem Abbe nie stał tam, gdzie stał.

Z całkowitym spokojem podnosi bosak, który leży na pomoście, i wkłada go do wody, w miejscu Wielkiej Głębi. I od razu czuje, że ma niezły połów. Kiedy podrywa bosak, wiszą na nim mocno uczepione dwie małe mokre dziewczynki. Szybko wdrapują się na pomost, a Lisabet wyje, jakby ją ktoś obdzierał ze skóry.

– Cicho – uspokaja ją Madika. – Bądź wreszcie cicho, bo nigdy więcej nie pozwolą nam bawić się nad rzeką.

– To dlaczego skoczyłaś ze mną w Wielką Głębię? – zawodzi Lisabet.

I wcale nie myśli tak zaraz przestać płakać, dopiero przecież zaczęła. Ze złością spogląda na Madikę.

– Wszystko powiem mamie.

– Tego bym ci nie radził – mówi Abbe.

– Skarżypyta bez kopyta! – woła Madika.

Ale w tym momencie dociera do niej, że to mokre, co ma na sobie, to przecież mamy szlafrok. Jak tylko mama go zobaczy, i tak wszystkiego się domyśli, Lisabet nie musi nic mówić.

– Chodźcie, dostaniecie po obwarzanku – zaprasza Abbe.

Abbe jest cudowny nie tylko dlatego, że ma piętnaście lat i umie wyławiać ludzi bosakiem, ale piecze też słodkie obwarzanki i sprzedaje je na rynku. Właściwie to jego tata powinien piec obwarzanki, a mama sprzedawać je na rynku, ale najczęściej Abbe sam musi zadbać o wszystko. Madice bardzo jest żal Abbego. Abbe chce być marynarzem i pływać po morzach, gdy sztorm szaleje. Wcale nie chce piec ciastek. Ale musi, bo jego tata też wcale nie chce piec ciastek. Kiedy Linus-Ida śpiewa swoje piosenki o biednych dzieciach i o tym, jak „ich ojcowie do knajpy tylko ciągną”, Madika czasami myśli, że to o wujku Nilssonie. Chociaż wujek Nilsson tylko w soboty do knajpy ciągnie, ale i tak Abbe musi piec obwarzanki przez cały tydzień, zamiast pływać w tym czasie po morzach, gdy sztorm szaleje. Biedny Abbe!

Ale jeśli wpadło się w Wielką Głębię, słodki obwarzanek jest dokładnie tym, czego potrzeba. Lisabet milknie. Gryzie obwarzanek i naburmuszona przygląda się swojej mokrej sukience.

– Madika, powiedziałaś, że zaraz wyschnę, kiedy tylko mnie uratujesz… Tak mówiłaś…

Kiedy mama chwilę później przychodzi do domu, znajduje swoje dwie małe córeczki zupełnie suche, przebrane w kuchni u Alvy. Wsadziły Sassa do schowka na drewno i bawią się, że jest on lwem cyrkowym. Madika prezentuje go Alvie i Lisabet. Żeby przyglądać się cyrkowemu lwu, trzeba zapłacić dwa öre. Oczywiście to nie są prawdziwe pieniądze, tylko guziki od spodni.

– Bo to nie jest prawdziwy lew cyrkowy – mówi Lisabet – więc wystarczą guziki od spodni.

Na dworze, na sznurze do wieszania bielizny, między jabłoniami Linus-Ida powiesiła poszewki i ręczniki, a także dwie małe sukieneczki i niebieski szlafrok.

Mama całuje Madikę i Lisabet, po czym zaczyna wyjmować z koszyka zakupy.

– Myślę, że ugotujemy dziś na obiad zupę – mówi do Alvy i wykłada na stół pęczek marchwi, kalafior i por. – A na drugie zrobimy naleśniki.

Potem zwraca się do swoich córeczek:

– Coście robiły przez cały dzień?

W kuchni zapada cisza. Lisabet z przerażeniem patrzy na Madikę. A Madika spuszcza oczy i wpatruje się w swój duży palec u nogi, jak gdyby nigdy przedtem go nie widziała.

– No, co robiłyście? – pyta znów mama.

– Prałyśmy i płukały swoje ubrania – odpowiada Madika niechętnie. – I twój szlafrok też… to dobrze, prawda?

– Margareta! – mówi mama.

Na dworze w łagodnym letnim wietrze powiewa uprana bielizna, a od strony Nilssonów dobiegają wesołe słowa:

Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal,

Gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal!

To Abbe sobie śpiewa, piekąc słodkie obwarzanki.

RICKARD

Madika zaczęła chodzić do szkoły i to jest bardzo przyjemne. Naprawdę przyjemnie mieć elementarz oprawiony w ładny zielony papier z nalepką, na której napisane jest: „Margareta – Klasa I”. „Margareta”, nie „Madika”, uczennica nie może przecież nazywać się „Madika”. Przyjemnie mieć łupkową tabliczkę i gąbkę przymocowaną na sznurku, i butelkę po wodzie do włosów wypełnioną teraz zwykłą wodą, którą zmywa się tabliczkę, żeby znów była czysta. Przyjemnie mieć rysik i piórnik, do którego wkłada się rysik, i tornister, do którego wkłada się piórnik. A najlepsze ze wszystkiego… do elementarza dołączony jest kogut! I jeśli się jest pilną uczennicą i odrabia zadane lekcje, można go lekko nacisnąć, a wtedy ten kogut znosi pięcioörowe monetki, aż dźwięczą.

Tak, to naprawdę przyjemne chodzić do szkoły i już pierwszego dnia Madika mówi z westchnieniem:

– Och, że też muszą być ferie świąteczne!

Co prawda pozostały do nich jeszcze cztery miesiące, ale zawsze!

Madika pokazuje elementarz, tabliczkę i piórnik Lisabet i mamie, i tacie, i Linus-Idzie, i Alvie, i Abbemu Nilssonowi. Pozwala Lisabet kartkować elementarz i pisać troszkę na tabliczce, choć po wielu przestrogach. Każdego ranka, kiedy Madika idzie do szkoły, Lisabet stoi w przedsionku i też pragnie wyruszyć w drogę z takim wspaniałym tornistrem na plecach. A potem czas się tak wlecze, zanim Madika wróci do domu. A kiedy już wreszcie przyjdzie, to ma lekcje do odrobienia. Siedzi w pokoju i czyta, tak że słychać w całym domu:

– I U O. I U O!

Lisabet nie rozumie, że tak długo trzeba czytać I U O, ale ona nie jest przecież jeszcze uczennicą.

Tatuś każdego dnia przy obiedzie pyta:

– No, Madiko, jak ci idzie w szkole?

– Świetnie – odpowiada Madika. – Jestem najlepsza w klasie.

– A kto to mówi? – chce wiedzieć mama. – Ty czy pani?

– Obie tak uważamy – odpowiada Madika.

Mama i tata spoglądają na siebie zadowoleni. No, proszę! Zupełnie niepotrzebnie tak się niepokoili. Szkoła potrafi zrobić człowieka nawet z takiego urwipołcia jak Madika.

Ale mijają dni i Madika traci zapał do odrabiania lekcji. Mama musi jej przypominać, że ma nauczyć się liczyć. I już nie słychać tak często I U O z pokoju dziecinnego. Dochodzi stamtąd tylko hałas, kiedy Madika i Lisabet skaczą po meblach i przewracają krzesła.

Pewnego dnia słychać jeszcze coś innego.

– Chodź, Adolfino, obejmij mnie – śpiewa Madika.

Mamie się to nie podoba.

– Fe, Madiko – mówi. – To taki głupi szlagier. Kto cię tego nauczył?

Mama nic nie wie! Nie wie, co mają Nilssonowie. Coś wspaniałego… gramofon! Z wielką, wielką tubą. Wujek Nilsson gra Chodź, Adolfino każdego dnia i tańczy z ciocią Nilsson. Wprawdzie gramofon strasznie trzeszczy, buczy i szumi, ale mimo wszystko można zrozumieć, że to Adolfina rozlega się z tuby.

Mama nie przepada za Nilssonami, zupełnie nie wiadomo dlaczego.

– No, Madiko – powtarza mama. – Kto nauczył cię tego głupiego kawałka?

Madika robi się czerwona.

– To… to Rickard – bąka. Bo nie chce powiedzieć, że nauczyła się u Nilssonów.

– Kto to jet Rickard? – pyta Lisabet.

– Rickard… to mój kolega z klasy – odpowiada Madika pospiesznie.

– Coś takiego! – mówi mama. – Ten chłopiec nie jest dla ciebie odpowiednim towarzystwem.

Kilka dni później kogut z elementarza zniósł pięć öre dla Madiki, chociaż, prawdę mówiąc, w ostatnim czasie nie uczyła się szczególnie pilnie. Za pięć öre można kupić pięć mlecznych cukierków w małym sklepiku tuż koło szkoły. Madika przyrzeka Lisabet, że da jej dwa cukierki, i Lisabet cały dzień snuje się po domu, czekając na nie. A kiedy Madika wreszcie wraca ze szkoły, spotyka Lisabet już w sieni.

– Biedna Lisabet – mówi Madika. – Rickard zjadł twoje cukierki.

– Rickard powinien dostać lanie – oświadcza Lisabet i robi się smutna.

Tak, na pewno przydałoby się temu Rickardowi przemówić do rozumu. Bo to wcale nie ostatni raz wpadł mu do głowy głupi pomysł.

Pewnego dnia Madika wróciła do domu w jednym kaloszu. Drugi gdzieś przepadł. A to był taki ładny kalosz, czarny i lśniący, z czerwoną podszewką.

– Gdzie masz drugi kalosz? – pyta mama.

– Rickard zabrał mi i wrzucił do kanału – odpowiada Madika.

– Rickard powinien dostać lanie – stwierdza Lisabet.

Mama jest zła na Rickarda.

– To prawdziwe nieszczęście, że macie w klasie takiego chłopca. Doprawdy, muszę porozmawiać z panią.

Ale mama jest tak zajęta, że z planowanej rozmowy z panią nic nie wychodzi. A Rickard nadal robi głupie kawały. Prawie każdego dnia jakiś psikus.

Madika wraca z wielką plamą z atramentu na nowej sukience… naturalnie Rickard! Pewnego dnia tabliczka Madiki pękła na samym środku… No, bo Rickard cisnął nią o ścianę. Chciał sprawdzić, czy to jest mocna tabliczka. Ale nie była. W każdym razie nie aż tak mocna.

W książce Madiki jest fotografia królowej, która dawno temu mieszkała w Szwecji. Któregoś dnia królowej wyrosła broda i wąsy.

– No coś takiego! Margareta, dlaczego mażesz w książce? – pyta mama surowo.

– To nie ja – odpowiada Madika. – To ten Rickard.

– Rickard powinien dostać lanie – mówi Lisabet.

Madika każdego dnia przy obiedzie opowiada o okropnym Rickardzie i jego sprawkach. Pani ma tyle z nim kłopotów, że się w głowie nie mieści. Rickard hałasuje w czasie lekcji i prawie stale stoi w kącie.

– I wiecie – dodaje Madika – dziś zjadł mi gumkę.

– Zjadł gumkę? – zaniepokoiła się mama.

– Z tym chłopcem musi być coś nie w porządku – mówi tata.

– Rickard powinien dostać lanie – oświadcza Lisabet.

Pewnego dnia Madika wraca ze szkoły i ma zupełnie nową fryzurę. Znów oczywiście ten Rickard. Pożyczył od Madiki nożyczki do prac ręcznych, a w drodze do domu uciął jej grzywkę. I to jaką grzywkę!

Ale tym razem cierpliwość mamy się wyczerpała.

– Jutro idę do szkoły porozmawiać z panią – mówi zdecydowanym tonem.

– Rickard powinien dostać… – zaczyna Lisabet.

– Cicho bądź! – krzyczy Madika z wściekłością. – Rickard nie może dostać lania, bo już przestał chodzić do szkoły.

– Przestał? – pyta mama ze zdumieniem.

– Tak, on… nie chce już chodzić do szkoły – wyjaśnia Madika.

– Chce, nie chce! – irytuje się mama. – Co ty wygadujesz? Pewnie się przeprowadza i zacznie chodzić do innej szkoły.

– Tak, może będzie chodził do innej szkoły i tam zjadał gumki – mówi Lisabet z zadowoleniem.

Parę dni później ciocia Lotten obchodzi urodziny. Ciocia Lotten mieszka w małym żółtym domku tuż przy szkole. Mama z obiema córeczkami idzie złożyć jej życzenia.

Przed samym domkiem cioci Lotten spotykają panią ze szkoły. Mama zatrzymuje się, mimo że Madika ciągnie ją za spódnicę. Madika wcale nie chce rozmawiać z panią, ale chce tego mama.

– Jak tam nasza Margareta sprawuje się w szkole? – pyta mama.

Właściwie nie potrzebuje pytać. Madika powiedziała przecież, że idzie świetnie. Mama uważa jednak, że byłoby miło, gdyby pani potwierdziła, że Madika jest najlepsza w klasie.

Tymczasem pani mówi coś bardzo dziwnego:

– No, tak, z pewnością będzie lepiej, kiedy Margareta trochę przywyknie. Niektóre dzieci mają kłopoty z przystosowaniem się do szkoły.

Na twarzy mamy pojawia się wyraz zamyślenia… Naprawdę pani uważa, że Madika należy do tego rodzaju dzieci? To co ona musi sądzić o Rickardzie?

– Tak, choćby ten Rickard – mówi mama. – To prawdziwe szczęście, że przestał chodzić do tej klasy. Na pewno to wielka ulga, kiedy można pozbyć się takiego łobuziaka.

– Rickard? – pyta zdziwiona pani. – Nie mieliśmy chłopca o imieniu Rickard.

– No, ale… – zaczyna mama. Szybko jednak milknie i ostro spogląda na Madikę.

– Rickard powinien dostać lanie – oświadcza Lisabet.

Madika jest czerwona jak burak i wbija wzrok w swoje buty. Lanie, powiedziała Lisabet! Ktoś na pewno dostanie lanie, tylko kto? Och, jaka się czuje samotna, kiedy Rickard zniknął.

MADIKA i LISABET URZĄDZAJĄ WYCIECZKĘ

Nigdy więcej Madika nie opowiada o Rickardzie i Lisabet uważa, że jest o wiele nudniej. Nie rozumie, że Rickard zniknął całkowicie i nieodwołalnie. Zwłaszcza przy obiedzie Lisabet odczuwa jego brak. Czasem więc mówi:

– Ciekawa jestem, jak Rickardowi idzie w nowej szkole?

Wtedy Madika świdruje ją wściekłym wzrokiem. Mama udaje, że nic nie słyszała. Ale zdarza się, że tata śmieje się i leciutko pociąga Madikę za włosy.

– Tak, tak, panno Świetnie, mogłabyś coś powiedzieć. Opowiedz, jak tam ci idzie w szkole… bez Rickarda.

I Madika opowiada, że pani ma taki piękny mały złoty zegarek na długim łańcuszku i że Mia ma pełno wszy we włosach, że chłopcy biją się na podwórku szkolnym każdego dnia i że bardzo przyjemnie jest siedzieć na korytarzu w czasie przerw i jeść kanapki.

– Z czym wy macie te kanapki, dzieci? – pyta Lisabet. Chce wszystko wiedzieć o szkole.

– Z kiełbasą i z serem – odpowiada Madika.

Lisabet wzdycha. Pomyśleć, że są dzieci tak szczęśliwe! Mogą sobie siedzieć na korytarzu i jeść kanapki z kiełbasą i serem, i mogą mieć piórniki i łupkowe tabliczki, i tornistry. Ach, jak Lisabet żałuje, że nie chodzi do szkoły!

Tata ciągle zadaje pytania. Następnego dnia przy obiedzie pyta znów:

– No, panno Świetnie, co było dziś w szkole?

Madika zastanawia się chwilę. Teraz, kiedy zabrakło Rickarda, nie ma tak wiele do opowiadania.

– Mia ma tak dużo wszy, że łażą po ławce – mówi. – Chciałabym też mieć kilka.

– Nie, dziękuję bardzo – protestuje mama.

Lisabet, która właśnie miała wepchnąć do buzi całą górę kartoflanego purée, odkłada łyżkę.

– W mojej szkole – oznajmia triumfująco – w mojej szkole wszystkie dzieci mają wszy we włosach.

– Ech – krzywi się Madika – ty przecież nie chodzisz do żadnej szkoły.

– Właśnie że chodzę – upiera się Lisabet.

Tatuś śmieje się.

– Ach, tak? Ty też masz szkołę? To pewnie ta sama, do której przeniósł się Rickard, co?

Lisabet promienieje. Jaki wspaniały pomysł! Nie tylko sukienki i buty może dziedziczyć po Madice, ale także Rickarda. Lisabet uśmiecha się szeroko i kiwa głową.

– Tak, Rickard przyszedł do mojej szkoły i ma masę wszy na głowie – zapewnia.

– Jaka ty jesteś dziecinna, Lisabet – mówi Madika.

Mijają tygodnie. Pewnej wrześniowej soboty Madika wpada ze szkoły jak szalona z roziskrzonymi oczami.

– Mama w domu?! – krzyczy jak zwykle już od drzwi, a potem wyrzuca z siebie całkiem zdyszana: – Mama, jedziemy na wycieczkę… w środę… cała szkoła! Najpierw pojedziemy pociągiem, a potem pójdziemy spory kawał drogi, potem wejdziemy na górę i będziemy tam siedzieć i jeść kanapki, i oglądać widoki. O, jaka jestem szczęśliwa!

Nie może ustać w miejscu, z promienną buzią w podskokach podbiega do mamy i zarzuca jej ręce na szyję. Tuż obok stoi Lisabet, ponura jak chmura gradowa. Chwilę milczy, a potem oświadcza z naciskiem:

– W mojej szkole też mamy wycieczkę i pojedziemy pociągiem, i wejdziemy na górę o wiele wyższą.

– Aha, to akurat coś dla was! – mówi z lekceważeniem Madika.

– Głupia jesteś! – krzyczy Lisabet, po czym rzuca się ku mamie i ukrywszy twarz na jej kolanach, zanosi się rozpaczliwym łkaniem.

– Ja też chcę mieć wycieczkę i siedzieć na górze, i jeść kanapki!

Wtedy Madice robi się żal Lisabet.

– Możemy sobie zrobić wycieczkę we dwie, tylko ty i ja – proponuje.

Lisabet płacze jeszcze chwileczkę, tak na wszelki wypadek, potem podnosi oczy pełne łez.

– I siedzieć na górze? – pyta.

– Może – odpowiada Madika. – Jeśli znajdziemy jakąś.

– To bardzo miłe z twojej strony, Madiko – mówi mama. – Obie pójdziecie na wycieczkę. To będzie przyjemne, prawda, Lisabet?

Mama uważa, że świetnie się składa, bo akurat dzisiaj oboje z tatą zostali zaproszeni na wczesny obiad do Berglundów.

– Spakujemy kosz, który zabierzecie w jakieś miłe miejsce – mówi mama i głaszcze Lisabet po policzku.

– Na jakąś miłą górę – poprawia ją Lisabet.

Mama przynosi czerwony wiklinowy kosz, który stoi zwykle na półce w spiżarni, i wkłada do niego mnóstwo dobrych rzeczy: klopsiki, małe kiełbaski, dwa ugotowane na twardo jajka, kawałek szarlotki, butelkę mleka i dwie bułeczki z cynamonem.

– Tak dużo dobrych rzeczy mama i tata nie dostaną u Berglundów – stwierdza Madika.

Mamie się spieszy. Nakłada kapelusz i płaszcz i jednocześnie napomina Madikę:

– Nie idźcie za daleko i powiedz Alvie, dokąd się wybieracie.

A do Alvy mówi:

– Droga Alvo, uważaj na dzieci, kiedy mnie nie będzie.

– Dobrze, proszę pani, oczywiście, że będę uważać – odpowiada Alva.

I mama wychodzi.

Madika i Lisabet biorą koszyk. To dopiero będzie wycieczka!

– Gdzie jest jakaś góra? – dopytuje się Lisabet.

Madika stoi zamyślona na schodkach werandy. Akurat tu w pobliżu nie ma żadnej góry, a mama mówiła, że nie wolno im iść daleko. Ale Madika nie potrzebuje zastanawiać się zbyt długo, przecież w jej głowie pomysły lęgną się szybciej, niż prosię zdoła mrugnąć. I teraz coś sobie przypomniała. Przypomniała sobie historię, którą kiedyś czytała im mama. Jest w niej mowa o tym, że kilkoro dzieci miało iść na wycieczkę, zupełnie tak samo jak teraz Madika i Lisabet, i one też miały kosz, tylko że pełen naleśników. Ale zamiast iść do lasu i tam sobie posiedzieć, wdrapały się na dach chlewu, a wszystkie naleśniki spadły do środka, prosto między świnie. To była śmieszna historia.

– Wiesz co, Lisabet – proponuje Madika. – Jakiejś góry to tu nie mamy, ale możemy wleźć na dach drewutni.

Lisabet podskakuje.

– Zupełnie jak tamte dzieci – mówi radośnie. – Chociaż my nie mamy żadnych naleśników.

– No i żadnych świń – dopowiada Madika. – Więc nic się nie stanie, nawet jeśli kosz nam spadnie.

– A mama by nam pozwoliła? – pyta Lisabet.

Madika zastanawia się przez moment.

– Mama powiedziała, żebyśmy poszły w jakieś miłe miejsce, które nie jest zbyt daleko. Dach drewutni jest miłym miejscem, to wiem na pewno, i ma się stamtąd także widok. W środę też przecież będziemy mieli widoki.

W tej samej chwili mija je w pośpiechu Alva.

– Dokąd idziecie? – pyta. – Muszę to wiedzieć.

– Zupełnie niedaleko – odpowiada Madika. – Zostajemy w domu.

Lisabet chichoce.

– Zupełnie niedaleko. Bo my tylko…

– Cicho bądź! – przerywa jej Madika. – Powiedziałam przecież, że zostajemy w domu.

Alva jest zadowolona. Może dalej prasować spokojnie.

Przy drewutni stoi drabina. Madika korzystała z niej wiele razy, żeby wejść na dach. Zwykle balansuje potem na szczycie dachu, idąc aż do pralni, bo Nilssonowie mają gruszę, której gałęzie zwieszają się nad dachem pralni, a Madika lubi drobne, smaczne sierpniowe gruszki.

Lisabet także ma zwyczaj włazić na drabinę, ale tylko na te najniższe szczeble. Teraz ma wejść na samą górę i usiąść na dachu. „To jest i cudowne, i straszne, ale tak pewnie jest z wycieczkami” – myśli Lisabet.

Madika włazi pierwsza i to ona niesie kosz. Mimo to idzie szybko i lekko. Lisabet wdrapuje się ostrożnie i im jest wyżej, tym trudniej jej iść. W końcu sięgnęła nosem ponad szczyt dachu i widzi, że Madika siedzi i wypakowuje wszystkie pyszności. Ale Lisabet już nie uważa, żeby dach był szczególnie miłym miejscem. Nagle uświadamia sobie, że góra byłaby o wiele lepsza.

– Madika, wiesz co? – mówi. – Ja nie chcę wchodzić na ten dach.

– Nie marudź teraz, bo to nie będzie żadna wycieczka – strofuje ją Madika. – Chodź, pomogę ci.

Lisabet tak się boi, że cała aż drży, ale Madika napręża się i ją wciąga. W końcu Lisabet siedzi na dachu, choć cały czas biadoli:

– Ty nie masz dobrze w głowie, Madika, ty apselutnie nie masz dobrze w głowie.

Potem, kiedy siedzą już okrakiem na kalenicy z koszem ustawionym między sobą, Lisabet zaczyna się to podobać.

– Patrz, mogę zajrzeć do kuchni Nilssonów – zachwyca się.

Madika kiwa głową z zadowoleniem.

– No, a nie mówiłam? Że ma się widok… można dokładnie zobaczyć, co robią Nilssonowie. Wiele razy tak robiłam.

Dłuższą chwilę tak sobie siedzą i spoglądają na Nilssonów. Jak zwykle Abbe stoi przy blasze do pieczenia. Cioci Nilsson nie widać, ale wujek Nilsson leży na ławie w kuchni i śpi.

– Pewnie jest pijany – stwierdza Madika, bo taki zwykle bywa wujek Nilsson w soboty.

Abbe spogląda w górę i spostrzega je. Natychmiast przerywa pracę. Podchodzi do okna i zaczyna robić najstraszniejsze miny, tak że obie krztuszą się ze śmiechu. Madika nie pojmuje, jak ktoś może tak straszliwie się wykrzywiać. Bo tak w ogóle to Abbe jest ładny, zdaniem Madiki; ma bardzo jasne włosy, jego oczy są jasnobłękitne, a usta szerokie. Tak, Abbe jest ładny. Chociaż gdy marszczy twarz, jak akurat w tym momencie, wygląda jak troll i wcale nie jest ładny, ale za to taki śmieszny, że można spaść z dachu, kiedy się na niego patrzy.

Po chwili Abbe wychodzi na dwór.

– Hej, wy, tam! – woła, patrząc na Madikę i Lisabet. – Na pewno wszystko z wami w porządku?

– Aha! Wszystko z nami w najlepszym porządku – odpowiada Madika.

Nie może być nic wspanialszego, niż siedzieć na dachu drewutni i rozmawiać sobie z Abbem.

– Jesteśmy na wycieczce – wyjaśnia Lisabet dla pewności.

– No, to nawet widać – mówi Abbe. – Co tam macie w koszyku?

– Klopsiki i małe kiełbaski, i wiele dobrego – odpowiada Madika.

– Całkiem dużo dobrego – potwierdza Lisabet.

Abbe opiera się o płot, który dzieli Czerwcowe Wzgórze od Zacisza, tak się nazywa dom Nilssonów. Stoi tam w milczeniu i wygląda, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Załóżmy się, co? – odzywa się w końcu. – Załóżmy się, że nie potraficie wrzucić mi w usta klopsika, choćbyście się starały nie wiem jak.

Madika i Lisabet wydają radosne okrzyki. Naprawdę tylko Abbe potrafi wymyślić coś tak zabawnego!

– Cha, cha! Czekaj no tylko, to zobaczysz! – woła Madika i porywa z kosza klopsik. Celuje dokładnie i ciska go w kierunku otwartych ust Abbego. Ale klopsik trafia go prosto w środek czoła. Potem toczy się po ziemi i układa na posłaniu z żółtych jesiennych liści. Abbe podnosi go błyskawicznie i wkłada do ust.

– A nie mówiłem? Nie umiecie celować, to widać.

– To dziwne – mówi Madika i rzuca następny klopsik. – Teraz zobaczysz!

Ale klopsik przelatuje tuż obok ucha Abbego i też toczy się po ziemi. Abbe podnosi go i wsadza do ust.

– Tak, tak, to widać – mówi. – Wcale nie umiesz trafiać, Madika.

– Teraz ja – prosi Lisabet. – Ja też chcę rzucać klopsikami.

Rzuca jednego, wcale nie celując, i ten nie dolatuje nawet do płotu.

– Obie jesteście równie niezdarne – stwierdza Abbe.

Wsadza rękę obsypaną mąką między sztachety i przyciąga do siebie klopsik.

Madika i Lisabet próbują znowu. Wiele jeszcze razy próbują, ale w końcu Madika oświadcza:

– Już nie możemy rzucać, bo klopsiki się skończyły.

– Możliwe, że lepiej wam pójdzie z kiełbaskami – kusi Abbe. – One są jakby lepiej wyważone, spróbujcie, zobaczymy.

Madika i Lisabet ochoczo sięgają po kiełbaski. Jeden raz Madika wcelowała kiełbaską dokładnie między oczy Abbego, ale lepiej już się jej nie udało.

– Zostały tylko dwie kiełbaski – mówi Madika. – A te musimy mieć dla siebie.

– No, chyba nie sądzicie, że mam czas stać tak cały dzień tylko po to, żebyście mogły ćwiczyć się w rzucaniu kiełbaskami – obrusza się Abbe. – Cześć, maluchy, musicie skombinować sobie kogoś innego i na nim ćwiczyć.

Abbe znika w swojej kuchni.

– Teraz musimy być na wycieczce – odzywa się wtedy Lisabet.

To oznacza, że chce jeść.

I jedzą kiełbaski, które pozostały, i jajka, i szarlotkę, i bułeczki z cynamonem, a wszystko jest takie dobre. Wkrótce są najedzone, chociaż celując w Abbego, wystrzelały klopsiki i prawie wszystkie kiełbaski. Piją też mleko z butelki, ale Lisabet trzyma krzywo swój kubek i cieniutka biała strużka płynie w dół po dachówkach do rynny.

– Pomyśl, jakie zdziwione będą wróble, kiedy przylecą i zobaczą, że w rynnie jest mleko – śmieje się Madika.

– No, i zadowolone – przypuszcza Lisabet. – Co będziemy teraz robić, Madika?

– Musimy zobaczyć więcej widoków, bo to właśnie robi się na wycieczkach – zapewnia Madika.

– Naprawdę? – pyta Lisabet.

– Tak, pani tak mówiła i to będziemy robić w środę. Chociaż chłopcy twierdzili, że gwiżdżą na widoki, chcą mieć tylko wesoło.

Ale Madika i Lisabet nie są takie jak chłopcy, patrzą na widoki, ile się da. Nie tylko do kuchni Nilssonów, nie, obracają głowy na wszystkie strony, dokładnie tak, jak się robi na wycieczce. Mogą widzieć stąd rzekę, hen, aż do miejsca, gdzie skręca, i wierzby płaczące, których gałęzie zwieszają się nad wodą, i wszystkie domy i ogrody wzdłuż brzegu rzeki. Jest pięknie, liście na drzewach mienią się złotem i jesienną czerwienią, a niebo nad nimi takie błękitne i czyste. Odchylają więc głowy do tyłu i wpatrują się długo w niebo, żeby zobaczyć wszystkie widoki, jakie tylko się da. Wtedy spostrzegają ptaka, który unosi się wysoko, wysoko w górze.

– Pomyśl, jaki on ma widok – mówi Madika. – Och, jak ja chciałabym latać.

– Ludzie nie mogą latać – stwierdza Lisabet.

– Mogą, w samolotach – wyjaśnia Madika.

Abbe opowiadał jej kiedyś o samolotach. Na wojnie są samoloty, ale tu w Szwecji też jest ich trochę. Madika dałaby wszystko za to, żeby zobaczyć choć jeden. Ale Linus-Ida twierdzi, że to grzech latać.

– Mówię to i powiadam, gdyby Bóg chciał, żeby ludzie latali, toby ich stworzył ptakami – mawia Linus-Ida.

Lisabet uważa, że samoloty to niezwykła rzecz, ale wie, że są jeszcze przecież tacy, co mogą sami latać.

– Madika, wiesz co? – mówi. – Jon Blund, on może latać tylko z parasolem.

Madika prycha.

– Jakaś ty dziecinna, Lisabet.

Ale nagle Madika zaczyna rozmyślać. Abbe opowiadał, że na wojnie był taki jeden, który ze swojego samolotu wyskoczył z ogromnym parasolem. Jasne, że Madika rozumie, że nie można latać sobie dookoła tu i tam z parasolem jak Jon Blund, ale może się uda wyskoczyć na ziemię z samolotu. Albo… z jakiegoś innego miejsca!

Madika namyśla się. Dach drewutni to niezłe miejsce.

– Myślę, że spróbuję – odzywa się Madika.

– Co takiego? – chce wiedzieć Lisabet.

– Z parasolem – odpowiada Madika.

Kiedy do Lisabet dociera to, co Madika wymyśliła, zaczyna śmiać się tak, że aż w niej bulgocze.

– Ty nie masz dobrze w głowie, Madika – mówi. – Będziemy się bawić, że ty jesteś Jon Blund?

– Nie, wyobraź sobie, że nie będziemy – tłumaczy Madika. – Nie bądź dziecinna. Będę udawała, że wyskakuję z samolotu, rozumiesz?

– Ty nie masz dobrze w głowie, Madika – powtarza znów Lisabet.

Teraz trzeba tylko przynieść z sieni duży parasol taty, tak żeby Alva tego nie zauważyła. Bo nie jest całkiem pewne, czy Alva zna się na lataniu z parasolem. Mogłaby zacząć robić jakieś trudności tylko dlatego, że nigdy nie słyszała, jak to jest na wojnie.

Lisabet przestaje się śmiać, kiedy pojmuje, że ma zostać sama na dachu, ale Madika pociesza ją:

– Ech, zaraz wracam. Przez ten czas możesz zaglądać do Nilssonów. Siedź tylko bez ruchu, żebyś nie stoczyła się w dół.

I Madika znika z pola widzenia Lisabet, schodzi po drabinie.

Zagląda do kuchni. Alva prasuje, aż pot się z niej leje. Musi mocno palić w piecu, żeby grzać żelazko. Dlatego, mimo otwartych okien, w kuchni jest gorąco jak w piekarniku.

Alva cieszy się, widząc Madikę.

– Jak to dobrze. Nie muszę wylatywać na dwór, żeby mieć was na oku. Jak tam z wycieczką?

– Świetnie – mówi Madika.

– A gdzie Lisabet? – dopytuje się Alva.

– Ona została na… wycieczce – odpowiada Madika i wymyka się do sieni, zanim Alva zdąży zapytać o coś jeszcze.

W stojaku na parasole stoi parasol taty. Madika zdążyła właśnie go capnąć, kiedy Alva uchyla drzwi.

– Sasso jest z wami? – pyta.

– Nie – odpowiada Madika i próbuje schować parasol za plecami.

– To poleciał do miasta, jak zwykle. A po co ci ten parasol?

– Myślałam… jeśli zaczęłoby padać – mówi Madika.

– Padać! Dzisiaj! Nie, na pewno nie – oświadcza Alva. – Postaw parasol na miejsce.

Madika robi się zła. Nie ma czasu stać tu i roztrząsać problem pogody, kiedy za chwilę ma latać pierwszy raz w życiu.

– Trzeba mieć parasol na wycieczce – mówi rozgoryczona. – Pomyśl, jeśli pogoda się zmieni…

– Aha, nie zmieni się, zanim wrócicie na werandę – śmieje się Alva. – Chociaż, jeśli o mnie chodzi, weź sobie parasol. Ale uważaj, żeby wrócił na miejsce, inaczej tata będzie zły.

– Tak, tak, tak – zgadza się Madika niecierpliwie i wybiega przez drzwi werandy.

Wszędzie dookoła panuje niezwykła cisza. Można by przypuszczać, że na całym Czerwcowym Wzgórzu nie ma żywego ducha. Zaraz odbędzie się najwspanialszy lot, a tu nie ma nikogo, kto by go oglądał. Nikogo poza Lisabet. Okno kuchenne Alvy wychodzi na zupełnie inną stronę. Abbe zniknął gdzieś w Zaciszu. Wujek Nilsson leży ciągle na ławie i śpi.

Dlatego tylko Lisabet może być świadkiem tego, jak Madika poleci w taki sposób, jak to robią na wojnie. Tylko Lisabet widzi, jak Madika staje na samym końcu kalenicy i rozkłada duży, czarny parasol. Tylko Lisabet widzi, jak wznosi go wysoko nad głową i szykuje się do skoku.

– Ty nie masz dobrze w głowie – odzywa się Lisabet. – Ty apselutnie nie masz dobrze w głowie.

– E tam, to nie jest niebezpieczne – mówi Madika.

Choć widzi, że do ziemi jest całkiem spory kawałek. Ale jeśli można skakać z parasolem z samolotu, który szybuje w powietrzu tysiąc metrów wyżej, to tym bardziej powinno być to możliwe z dachu drewutni.

Stoi chwilę z uniesionym parasolem i próbuje naśladować dźwięki, jakie wydaje samolot. Nauczył ją tego Abbe. Co prawda Abbe nigdy nie widział ani nie słyszał samolotu, ale i tak wie, jaki dźwięk on wydaje. Abbe wie wszystko.

– Prutt, prutt, prutt – mówi Madika.

– Oj! – krzyczy Lisabet.

Wtedy Madika leci. Robi krok prosto w powietrze. Potem słychać głuche uderzenie o ziemię.

– Ale to szybko poszło! – woła Lisabet.

Podpełza na brzuchu do krawędzi dachu i zerka na Madikę. Ale Madika leży zupełnie cicho twarzą do ziemi i nie odpowiada. Koło niej parasol, pręt zakończony rączką jest złamany na pół.

– Co z tobą? – krzyczy Lisabet. – Nie żyjesz?

Nie ma odpowiedzi.

– Madika, powiedz, czy ty nie żyjesz?! – krzyczy przestraszona Lisabet.

Ale Madika nadal nie odpowiada. Wtedy Lisabet zaczyna zawodzić prosto w błękit nieba.

– Mama! – wyje. – Mama!

Wydaje jej się, że jest zupełnie samiuteńka na świecie. I w dodatku nie może zejść z dachu. Kiedy tak krzyczy na całe gardło, wujek Nilsson wystawia głowę przez okno.

– Co ty tam robisz na górze? I dlaczego tak piejesz?

– Madika nie żyje! – krzyczy Lisabet. – Ona nie żyje!

Wtedy wujek Nilsson szybko wyłazi przez okno i jednym skokiem przesadza płot. Rzuca się na kolana w trawę obok Madiki i odwraca jej bladą twarz. Na czole widać krew.

W tym samym momencie przybiega Alva. Kiedy widzi Madikę, staje jak wryta i uderza w głośny lament.

– Na litość boską, co się stało?

Wujek Nilsson ponuro kiwa głową.

– To koniec – mówi głucho. – To koniec z małą Madiką z Czerwcowego Wzgórza!

CAŁKIEM MIŁY SMUTNY DZIEŃ

Madika leży w łóżku z obandażowaną głową i nie wolno jej się ruszać.

– Tylko kiedy musisz wymiotować – mówi Lisabet. – Wtedy możesz troszeczkę się ruszać.

Madika żyje i Lisabet cieszy się z tego. Madika ma tylko wstrząs mózgu, a to nie jest tak bardzo niebezpieczne. Wymiotuje się od tego, ale nie umiera, tak powiedział wujek Berglund, a on jest doktorem.

Straszne było zamieszanie na Czerwcowym Wzgórzu, kiedy Madika po swoim locie leżała na ziemi i długą chwilę nie chciała się zbudzić! Mama płakała i tata płakał, choć nie tak bardzo jak mama, i Alva płakała jeszcze bardziej niż mama i tata razem.

– To moja wina! – lamentowała. – Ale czy mogłam się spodziewać, że ona chciała parasol, żeby na nim latać?!

Teraz Madika leży sobie w łóżku i zupełnie nie pamięta, co czuła podczas lotu. Trudno wprost wyrazić, jakie to okropne! Bo w ten sposób latała całkiem na próżno. A na dodatek dostała tego nieszczęsnego wstrząsu mózgu. Najmniej cztery dni musi leżeć w łóżku, tak orzekł wujek Berglund.

Kiedy mama to powiedziała, z piersi Madiki wydarł się przejmujący krzyk:

– Cztery dni… to niemożliwe! W środę mamy wycieczkę i ja muszę…

– Niczego nie musisz – odpowiada mama. – Miałaś już taką wycieczkę, że wystarczy.

Lisabet kiwa głową z aprobatą.

– Miałaś już wycieczkę, więc wystarczy! Teraz musisz tylko leżeć i wymiotować.

Wtedy zaczyna się Wielkie Trzęsienie Ziemi. Tata tak to nazywa, kiedy Madika jest tak niesamowicie zła i zrozpaczona, jak tylko Madika może być. Łzy tryskają z jej oczu i krzyczy tak, że rozlega się w całym domu:

– Ja chcę tam być! Muszę tam być! Wolałabym nie żyć!

Lisabet patrzy na nią z zainteresowaniem i próbuje ją pocieszyć:

– W mojej szkole to wszystkie dzieci mają wstrząsy mózgów i w ogóle nie mogą chodzić na wycieczki.

Mama także próbuje uspokoić Madikę.

– Od płaczu będzie cię tylko bardziej bolała głowa.

– Gwiżdżę na to! – krzyczy Madika. – Wolałabym wcale nie żyć!

Wtedy mama spogląda zasmucona i wychodzi. W kuchni na dole Linus-Ida pomaga Alvie przygotować mus jabłkowy. Kiedy słyszy te dzikie wrzaski, idzie na górę do pokoju dziecinnego i surowo patrzy na Madikę.

– Mówię to i powiadam, teraz Madika odzywa się jak bezbożnica! Pomyśl o swym Stwórcy w czas twej młodości, napisane jest w Piśmie, i tak ona powinna robić, a nie leżeć tu i życzyć sobie śmierci.

Ale Madika nie chce myśleć o niczym innym, tylko o wycieczce, krzyczy więc do Linus-Idy:

– Zostaw mnie w spokoju!

Wtedy Linus-Ida kręci głową zmartwiona.

– Aha, to tak – mówi. – Zauważyłam, że znów, zdaje się, mamy tu Sebastiana Nigge!

Sebastian Nigge oznacza zdaniem Linus-Idy coś najgorszego, co się może zdarzyć. Przychodzi on zawsze wtedy, kiedy Madika i Lisabet nie są tak grzeczne, jak Linus-Ida uważa, że powinny być. Można by przypuszczać, że to Madika leży w łóżku i krzyczy, ale to nieprawda. W rzeczy samej jest to Sebastian Nigge, a prawdziwa, grzeczna Madika siedzi sobie w kominie póty, póki Sebastian Nigge nie raczy odejść.

– To byłoby prawdziwe nieszczęście, gdyby on chciał przyjść właśnie dzisiaj – mówi Linus-Ida.

– Nie, ja uważam, że to dobrze – odpowiada Lisabet. – Bo wtedy to jego będzie bolała głowa i to on będzie wymiotował, a Madika posiedzi sobie w kominie i będzie się świetnie bawić.

Ale Madika patrzy kwaśno na Lisabet i Linus-Idę. Historyjka o Sebastianie Nigge może jest dobra dla Lisabet, ona, Madika, jest za duża na takie dziecinady.

– Dobrze, już dobrze, teraz niech się już uspokoi – mówi Linus-Ida. – Niech Madika będzie zadowolona, że żyje, naprawdę mało brakowało, żeby od tego latania się zabiła.

Ale Madika wcale nie jest zadowolona. Naciąga kołdrę na głowę i płacze. I każdego ranka, kiedy się budzi, ma nadzieję, że stanie się cud: nagle wejdzie mama i powie mniej więcej tak:

„Ech, co to jest mały wstrząs mózgu! Zresztą podobno taka wycieczka jest nawet wskazana na wstrząs mózgu… Nie sądzisz, że mimo wszystko dałabyś radę pojechać z nimi w środę?”.

Ale mama nic takiego nie mówi. Uśmiecha się tylko, by dodać jej otuchy, i gładzi Madikę po policzku.

– Nie martw się – mówi. – Może wymyślimy coś innego miłego.

Coś innego miłego! Jakby na świecie było coś bardziej miłego niż wycieczka.

We wtorek wieczorem Madika prosi Boga, żeby jej pomógł. Leży pod kołdrą i szepcze, żeby Lisabet tego nie słyszała:

– Kochany Boże, pomóż mi! Bo ja tak bardzo chcę być na tej wycieczce. Zrób tak, żeby wujek Berglund zatelefonował do mamy i powiedział, że jestem już zdrowa, bo przecież jestem. Ale pospiesz się, jeśli mamy zdążyć wszystko przygotować. Będę miała ze sobą kanapki i czekoladę! Alva musi wyprasować moją nową marynarską sukienkę. Więc powiedz wujkowi Berglundowi, żeby zadzwonił teraz, natychmiast. Zrób to, kochany Panie Boże, bo ja tak bardzo chcę być na tej wycieczce, amen!

Potem Madika leży i w napięciu nasłuchuje dzwonka telefonu. Ale słyszy tylko Lisabet, która marudzi ze swego łóżka:

– Opowiedz o duchach, mordercach i wojnie!

Madika jednak nie chce opowiadać o niczym. Długą chwilę leży i nasłuchuje sygnału telefonu, a potem płacze pod kołdrą i usypia.

W środę rano budzi się wcześnie. Słońce świeci i niebo jest błękitne. Jaki cudowny dzień dla wszystkich szczęśliwych uczniów, którzy nie mają wstrząsu mózgu. Szybko spogląda na zegarek. Dochodzi ósma. Wkrótce odjeżdża pociąg. Teraz wszyscy jej szkolni koledzy są już pewnie zebrani na stacji. Niemal widzi, jak śmieją się i rozmawiają, i rzucają się do przedziałów, i przepychają, żeby mieć miejsce przy oknie, i jest im wesoło, kiedy czekają, żeby pociąg ruszył w drogę.

Madika patrzy z goryczą na zegar z kukułką, który wisi na ścianie nad jej łóżkiem. Widzi, jak wskazówka minutowa porusza się, i słyszy, jak zegar tyka coraz bliżej ósmej. Nagle wyskakuje kukułka i kuka. Szyderczo kuka osiem razy, wtedy Madika zaczyna płakać, bo wie, że pociąg właśnie odszedł.

Lisabet budzi się i od razu jest w dobrym humorze. Nie rozumie, jak smutny to jest dzień, i śpiewa:

ABCD

kotka biegnié,

kotka biegnié, ojej,

bo nie kocha, nie kocha nikt jej!

Śpiewa dokładnie tak, jak nauczyła ją Madika. Ale Madika warczy:

– Cicho bądź, głupie dziecko, cicho bądź, cicho bądź!

– Ach, więc to tak! Mamy tu Sebastiana Nigge! – mówi Lisabet i czuje się jak Linus-Ida.

Ale w tym momencie otwierają się drzwi i wchodzi mama. Przed sobą niesie ładnie nakrytą tacę. Stoją na niej dwie duże, niebieskie filiżanki, dzbanek z czekoladą i półmisek świeżych wafli.

Lisabet wytrzeszcza oczy.

– Czy to moje urodziny? – pyta.

– Nie – odpowiada mama. – Można chyba czasem zrobić sobie coś miłego bez urodzin. Usiądź, Madiko, dostaniesz czekolady i wafli.

Madika wolno wysuwa głowę spod kołdry. Oczy ma mokre. Mama całuje ją w policzek, potem nalewa czekoladę i podaje wafle. Madika zaczyna jeść bez słowa. W zupełnej ciszy wpycha w siebie jedno serce waflowe za drugim. Oczywiście na jej rzęsach wiszą łzy i oczywiście jest to smutny dzień, ale wafle i czekolada są całkiem dobre.

Lisabet też tak uważa.

– To smakuje jak w prawdziwe urodziny – oświadcza.

– Tak też myślałam – mówi mama, a potem wychodzi.

Lisabet wkrótce kończy jeść. Zlizuje cukier i tłuszcz z palców, potem postanawia się ubrać. Kiedy jest prawie gotowa, na dole rozlega się dzwonek u drzwi.

– To listonosz – mówi Lisabet. – Madika, chcesz, żebym zeszła i sprawdziła, czy jest coś dla nas?

Bardzo rzadko zdarza się, żeby coś przyszło pocztą do Lisabet i Madiki, choć dla pewności każdego ranka zaglądają do skrzynki. Madika wzrusza ramionami. To jest smutny dzień, dlaczego więc ma przyjść coś pocztą?

Lisabet rusza jednak na dół. Madika zostaje sama i może znów myśleć o wycieczce. Patrzy na zegar… podróż pociągiem już się skończyła. Teraz wszyscy jej szkolni koledzy idą pewnie drogą i śpiewają. Ma ich przed oczyma tak wyraźnie, para za parą; idą marszowym krokiem, zaraz będą u stóp góry, gdzie zjedzą kanapki. A ona leży i nigdy już nie spotka jej nic miłego!

Nagle przybiega Lisabet zupełnie bez tchu.

– Ty nie masz dobrze w głowie, Madika! – woła. – Dostałaś trzy kartki i paczkę!

– Naprawdę? – pyta Madika i podniecona siada w łóżku.

Bo Madika i Lisabet zbierają pocztówki. Każda ma prawie pełny album. Najpiękniejsze karty dostaje się, kiedy się ma urodziny i imieniny. Czasami są na nich kwiaty, a czasami małe, słodkie kotki albo szczeniaczki, a czasami pięknie ubrani brodaci panowie stoją i obejmują panie w pięknych sukniach. Niektóre karty są błyszczące, te są najpiękniejsze ze wszystkich. I teraz Madika dostała aż trzy takie karty naraz, choć nie ma urodzin ani imienin, tylko wstrząs mózgu. Madika różowieje na buzi, kiedy patrzy na karty. O, jakie są piękne! Na pierwszej jest biały gołąb z czerwoną różą w dziobku, na drugiej różowy anioł, zlatujący z ciemnoniebieskiego nieba pełnego błyszczących złotych gwiazdek, a na trzeciej mały chłopczyk w aksamitnym ubranku trzyma w objęciach bukiet żółtych róż. Madika patrzy i wzdycha ze szczęścia, aż ją zatyka, bo to są tak niebiańsko piękne kartki!

– Zobacz, od kogo one są – przypomina Lisabet i Madika szybko odwraca kartki.

Na wszystkich trzech napisano drukowanymi literami: OD PRZYJACIELA.

– Co to wszystko ma znaczyć? – pyta Madika.

Kartki zwykle przychodzą od babci czy kuzynów, a nie od przyjaciela. To coś całkiem nowego i dziwnego dostać kartki od kogoś nieznanego.

– Może to Abbe? – podsuwa Lisbet.

– Który przysyła trzy kartki? – pyta Madika. – Chyba jeszcze nie zwariował zupełnie!

Jest tak zadowolona z kartek, że niemal zapomniała o paczce. Ale zaraz z pośpiechem zaczyna ją rozpakowywać.

W środku jest karton, a w kartonie cała masa błyszczącej bibułki. Madika i Lisabet patrzą na siebie i aż drżą z podniecenia. Pod tym różowym papierem może być przecież wszystko, a to takie wspaniałe uczucie, że się nie wie, co tam jest. Madika nachyla się i wącha.

– Co to może być, jak myślisz?

Lisabet także wącha.

– Nie mam pojęcia.

– Uważasz, że powinnam zobaczyć? – pyta Madika.

– Apselutnie – odpowiada Lisabet zdecydowanie.

Bibułka szeleści pod żwawymi palcami Madiki. Lisbet wstrzymuje oddech.

Na samym wierzchu leży list. „Do Madiki od Babci” jest napisane na kopercie. Ale babcia nie przysłała tylko listu, nie, naprawdę! Wewnątrz leży mała, maleńka laleczka bobasek i maleńka wanienka, żeby kąpać w niej laleczkę, i maleńka butelka ze smoczkiem, żeby wydawało się, że laleczka ssie, i maleńkie mydełko, którym laleczkę można myć. I jeszcze torebka z perłami, z których można zrobić naszyjnik, i dwa małe zielone pudełeczka ze ślicznymi obrazkami na wieczkach i różowymi serduszkami z cukru, i pięknymi pierścionkami w środku.

Oczy Lisabet stają się coraz bardziej okrągłe, kiedy widzi to wszystko, co Madika dostała. Staje się coraz bardziej i bardziej zamyślona. W końcu wydaje ryk jak trąba jerychońska:

– Ja też chcę mieć wstrząs mózgu!

Wtedy Madika bierze pudełeczka, po jednym w każdą dłoń.

– Który chcesz? – pyta. – Wolisz pierścionek z czerwonym oczkiem czy niebieskim?

– Z zielonym – odpowiada Lisabet.

– Głuptasie, przecież nie ma zielonego – mówi Madika.

– To ja chcę niebieski – mówi Lisabet. – O, jaka jesteś miła, Madika!

Madika także uważa, że jest miła. To bardzo przyjemne uczucie. I tak przyjemnie nie być już smutną i przestać myśleć o wycieczce.

– Góra może być całkiem niezła – mówi do Lisabet. – Ale myślę, że miałyśmy lepszy widok z dachu drewutni.

– Apselutnie – odpowiada Lisabet. – Bo mogłyśmy zajrzeć do kuchni Nilssonów.

Madika i Lisabet nakładają pierścionki. Rozcapierzają palce i obie czują się jak wytworne damy.

– Moje oczko wygląda jak kropla krwi – mówi Madika. – A twoje jak co wygląda, Lisabet?

– Moje wygląda jak niebieskie – mówi Lisabet. – I takie właśnie jest.

Długą chwilę porównują pierścionki. Kładą ręce obok siebie i zastanawiają się, który piękniejszy. Madika uważa, że czerwone oczka są najpiękniejsze, bo wyglądają jak krople krwi. Lisabet uważa, że niebieskie są najpiękniejsze, bo są niebieskie.

– Oj, nie przeczytałam listu od babci – przypomina sobie nagle Madika i rozrywa żywo kopertę.

Babcia napisała dużymi drukowanymi literami, bo Madika umie czytać tylko takie pismo. Lisabet nie pojmuje, jak Madika, patrząc na te kreski i znaczki w liście, może wykombinować, czego chce babcia.

– Naprawdę to potrafisz? – pyta.

Jasne, że Madika potrafi. Kiedy dojechała do końca listu, wie dokładnie, czego chce babcia. Babcia chce, żeby Madika skończyła raz na zawsze latać i żeby jedno z pudełeczek dała Lisabet, a także połowę pereł z torebki.

– Pomyśl, jaka jestem miła, Lisabet, że dałam ci pudełeczko, zanim przeczytałam list – mówi Madika.

– Tak, byłaś wtedy miła – potwierdza Lisabet i zachłannie chwyta torebkę z perłami. – Dawaj moje perły, zaraz zrobię naszyjnik.

Ale Madika wydziera jej z rąk torebkę.

– Zostaw – mówi. – Musisz poczekać, aż będę miała czas, żeby je podzielić.

– Teraz masz czas – stwierdza Lisabet.

– Wyobraź sobie, że właśnie go nie mam – upiera się Madika.

Bierze karafkę, która stoi na stoliku przy łóżku, i nalewa sobie wody. I pije wolniutko małymi łyczkami, aż szklanka jest pusta. Wtedy bierze różową bibułkę i zaczyna bardzo starannie ją składać. Składa i składa, teraz każdy może zobaczyć, że ma co innego do roboty, niż liczyć perły. Jednocześnie rozmyśla. Właściwie pudełeczko jest ładniejsze niż torebka z perłami, a mimo to jakoś łatwiej było dać Lisabet pudełeczko, niż dzielić się z nią perłami. Madika w głębi duszy czuje wyraźnie, że chciałaby wszystkie perły zostawić sobie, ale wie, że jeśli Lisabet nie dostanie trochę pereł, poleci do mamy i naskarży, i wtedy Madika i tak będzie zmuszona je podzielić.

Wkłada bibułkę do kartonu tak starannie, jak tylko potrafi, potem oznajmia z westchnieniem:

– Teraz mam czas.

Wysypuje perły na tacę i dzieli je sprawiedliwie na dwie kupki. Ale zostaje duża żółta perła i tę daje Lisabet.

– Weź ją ty – mówi. Bo Madika nigdy nie jest skąpa dłużej niż jedną krótką chwilkę.

Potem Madika i Lisabet robią sobie naszyjniki i są jeszcze bardziej wytworne. Bawią się też laleczką i kąpią ją w maleńkiej wanience, i myją maleńkim mydełkiem, które tak ślicznie pachnie. A potem robią jej posłanie w pudełku od cygar i dają butelkę ze smoczkiem, żeby ssała.

– Właściwie jest to smutny dzień – mówi Madika. – Chociaż właściwie jest to naprawdę miły dzień.

Lisabet jest tego samego zdania.

– Tak, to jest całkiem miły smutny dzień – potwierdza.

Ale w końcu Lisabet robi się nudno, chce wyjść.

– Muszę zrobić rundkę z Sassem – mówi i myk, już jej nie ma.

Bawić się samej nie jest miło. Madika nudzi się śmiertelnie i nie wie, co robić. W tym momencie tata przychodzi na drugie śniadanie. Niespodziewanie zagląda do pokoju dziecinnego.

– No, jak tam? – pyta.

– Świetnie! – odpowiada Madika. – Tylko nie mam co robić.

– Możesz sobie poczytać gazetę – mówi tata i wyciąga gazetę z kieszeni. – A tu masz blok rysunkowy, narysuj coś ładnego. Dasz mi to, kiedy przyjdę na obiad.

Madika nauczyła się czytać tak szybko, że pani jest zdumiona. Kiedy tata wyszedł, posłusznie bierze gazetę. Ale nie bardzo rozumie, o czym tam jest napisane. Najwięcej napisano o wojnie, no i są ogłoszenia o prosiętach i wołach do sprzedania, i o ludziach, którzy umarli, i o tych, co się zaręczyli, i o eleganckich płaszczach damskich i sukniach. Jest też trochę o czymś innym, ale to wszystko jest takie nudne. Madika zaczyna nieufnie czytać rubrykę „Z minionych czasów”. Czy to może być coś zabawnego? Madika nie wie, co znaczą „Minione czasy”, ale szybko to sobie uświadamia. Cały artykuł opowiada o tym, co ludzie robili w dawnych czasach. Biedni ludzie, jakie oni mieli smutne życie! Madika wzdycha i odkłada gazetę. „Jakie to dziwne, że taki wesoły człowiek jak tata robi taką nudną gazetę. To on jest redaktorem i decyduje, co znajdzie się w gazecie, dlaczego więc nie wymyśli czegoś wesołego. Ale może trudno pisać artykuły… Można by spróbować samej, wtedy będzie wiadomo, jak to jest” – myśli Madika. I natychmiast postanawia zrobić własną gazetę. Nie będzie ona naturalnie drukowana, ale napisana na bloku rysunkowym, a tytuły można wyciąć z gazety taty, wtedy wszystko będzie wyglądało bardziej prawdziwie.

Na tacy przed sobą kładzie blok rysunkowy, pióro, nożyczki, słoik kleju i od razu zabiera się do roboty. U góry kartki wkleja tytuł: „Z minionych czasów”, który wycięła z gazety taty. Teraz trzeba wymyślić coś, co może być pod tym tytułem. Madika gryzie koniec pióra i namyśla się, po chwili pisze:

Z MINIONYCH CZASÓW

JA CHCE OPOWIEDZIEĆ CO ROBIŁY DZIECI DAWNIEJ. BYŁY MIŁE DLA SWOICH MAMUŚ ALE KILKA BYŁO NIEGŻECZNYCH I NIE ZA BARDZO MIŁYCH. MIELI PROCE Z KAMIENIAMI ALE SZYPKO NAUCZYLI SIĘ STRZELAĆ Z DUBELTUWEK.

Potem Madika nie ma już sił pisać więcej o minionych czasach. Z gazety taty wycina nowy tytuł: „Z teatru działań wojennych”. Nakleja go na następnej kartce wyrwanej z bloku, potem gryzie pióro i zastanawia się. Po chwili pisze:

Z TEATRU DZIAŁAŃ WOJENNYCH

NA WOJNIE JEST STRASZNIE ŻOŁNIEŻE SA GŁODNI I SIEDZĄ W DOŁACH I MARZNĄ IM NOGI ALE JEDEN ŻOŁNIEŻ WYSKOCZYŁ Z PARASOLEM I NIE MIAŁ WSZCZĄSZ MUZGU I TO BYŁO Z SAMOLOTU.

W ten sposób Madika zakończyła pisanie o wojnie. Teraz przegląda gazetę w poszukiwaniu nowego pomysłu. „Ogłoszenia”… pewnie też trzeba je napisać, jeśli to ma być prawdziwa gazeta.

Ze szpalty „Zmarli” wycina tytuł i przykleja go na kolejnej kartce, potem gryzie pióro i myśli. Myśli dłuższą chwilę, wreszcie kiwa z zadowoleniem głową i zaczyna pisać.

Kiedy ogłoszenie jest gotowe, rysuje wokół niego czarną ramkę. I ma już dość robienia gazety, o wiele przyjemniej jest po prostu rysować. Rysuje więc dla taty. Rysunek przedstawia ją samą lecącą z dachu drewutni i jest naprawdę dobry.

Tata dostaje go, kiedy przychodzi do domu na obiad. Też mu się podoba. Madika siedzi przy stole razem ze wszystkimi, ma na sobie szlafrok. Jechać na wycieczkę nie ma jeszcze sił, ale na zjedzenie musu z jarzyn i kisielu jabłkowego ma siły dość.

Nastał wieczór. Madika i Lisabet leżą już w łóżkach, wkrótce będą spały. Ale jeszcze na chwilę przed zaśnięciem przychodzą mama i tata. Mama opowiada o Królewiczu Kapelusiku, a tata pokazuje cienie na ścianie. Lampa naftowa w pokoju dziecinnym rzuca łagodne światło, ale tata zdejmuje klosz. Światło robi się silniejsze, a cienie wyraźne. Ruszają się na ścianie, raz jest to rogaty kozioł, kiedy indziej tancerka, a przecież to tylko cienie rąk taty.

To przyjemnie, gdy mama i tata są razem w pokoju dziecinnym. Madika chciałaby zatrzymać ich długo, długo. Ale w końcu mama mówi:

– No, teraz musicie już spać!

I patrzcie, Lisabet już zasnęła. Ale Madika tego wieczoru długo leży bezsennie. Znów myśli o wycieczce. Co prawda już dawno się skończyła, ale jednak! Pojutrze Madika pójdzie do szkoły i dobrze wie, o czym będą rozmawiać wszyscy jej koledzy. Tylko o tym, jak miło, jak nadzwyczajnie miło było na wycieczce. Ale nie Madika. Ach, dlaczego nie mogła być z nimi?

Tego wieczoru gwiazdy na niebie są takie duże. Przez szczelinę w rolecie widzi ich mnóstwo. Są prawie tak samo piękne jak gwiazdy na jej kartce z aniołem. Próbuje je liczyć, ale nie najlepiej to idzie. Od liczenia gwiazd człowiek robi się senny.

Całe Czerwcowe Wzgórze otoczone białymi brzozami nad spokojną w dole rzeką pogrążone jest we śnie. W ciemnym domu śpią wszyscy z wyjątkiem mamy. Wkrótce ona także położy się do snu, najpierw jednak idzie do pokoju dziecinnego, żeby okryć swoje dziewczynki.

Mała lampka rzucająca zielonkawe światło świeci nad łóżeczkiem Lisabet, która jak zwykle leży na brzuchu. Można dojrzeć jedynie brązowy karczek i masę jasnych loków. Kiedy mama pochyla się nad nią, Lisabet mruczy przez sen:

– Ty nie masz dobrze w głowie, Madika!

Potem mama podchodzi do swojej dużej dziewczynki.

Ale jej duża dziewczynka wygląda na taką maleńką, kiedy śpi. Maleńką i słodką, a jej rzęsy są czarne na tle policzków. Na podłodze koło łóżka leży kartka. Mama podnosi ją i czyta w świetle lampy:

ZMARLI

JAK TO DOBRZE BO ZMARŁ NASZ NIEDOBRY I ZŁOSLIWY SEBASTIAN NIGGE NIE CHCE BYĆ POGŻEBANY

W piątek rano Madika idzie do szkoły, niechętnie powłócząc nogami. Nie chce tam iść i słuchać o wycieczce.

Dwadzieścia minut później wpada do domu jak burza. Biegnie, nie, leci prosto do kuchni i śmiertelnie niemal przeraża mamę, która myśli, że stało się coś strasznego, bo dlaczego Madika wpada do domu w środku lekcji i wygląda tak dziko?