Raija ze śnieżnej krainy. Podcięte skrzydła. Tom 2 - Bente Pedersen - ebook + audiobook

Raija ze śnieżnej krainy. Podcięte skrzydła. Tom 2 ebook i audiobook

Bente Pedersen

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Raija ma wreszcie swój własny dom, w którym mieszka ze swoim mężem Karlem i ubóstwianą Marją. Nie darzy Karla głębokim uczuciem, choć wiele ich łączy. Pośród wysokich gór i ciemnych lasów nie dane jest jej jednak zaznać spokoju. Tęskni za otwartymi przestrzeniami, gdzie mogła biegać z wiatrem w zawody, i nie potrafi zapomnieć o ukochanym. Wierzy, że Mikkal kiedyś przybędzie i odmieni jej życie.

„Podcięte skrzydła” to drugi tom sagi „Raija ze śnieżnej krainy” opowiadającej o potężnym uczuciu, które pokonuje przeciwności losu. Akcja rozgrywa się w urzekającej surowym pięknem północnej Skandynawii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 231

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 2 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Monika Piasecka

Oceny
4,5 (88 ocen)
53
25
10
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Madalenka82

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca.
00
Master89wt

Całkiem niezła

Fajna seria dla miłośników opowieści rodem ze Skandynawii. Wiele lat temu cała seria była wydana jako dodatek do jakiejś gazety i wtedy w całości ją przeczytałam :) To bardzo interesujące czytadełko na zimowe wieczory.
00
kaskaziolkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Super ❣️
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Brukne vin­ger

Prze­kład z ję­zyka nor­we­skiego: Grze­gorz Skom­mer

Co­py­ri­ght © Bente Pe­der­sen, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Anna Slo­torsz

Re­dak­cja: Elż­bieta Skrzyń­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-413-1

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Pro­log

– Mik­kal! Mik­kal! Śpisz? – Sigga lekko szturch­nęła męż­czy­znę, który po­ciem­nia­łym wzro­kiem wpa­try­wał się w żar pa­le­ni­ska. To nie­po­goda dzia­łała na niego przy­gnę­bia­jąco, ale są prze­cież ja­kieś gra­nice złego hu­moru.

Za­re­ago­wał, kiedy pod­su­nęła mu pod nos to, co zna­la­zła w skó­rza­nym wo­reczku.

Ze zwin­no­ścią gro­no­staja wy­rwał jej z ręki ko­ścia­nego ptaszka i czule po­gła­dził go sil­nymi pal­cami. Sigga za­ci­snęła zęby. Ile mi­nęło już czasu od chwili, kiedy ją tak pie­ścił? Dwa mie­siące? Trzy? To ostat­nie było bliż­sze prawdy.

– Zna­la­złam go – po­wie­działa na swój zwy­kły miękki spo­sób. – Ailo mógłby się nim ba­wić.

– Trzy­maj się z dala od mo­ich rze­czy – wark­nął.

Cof­nęła się. Kiedy był w ta­kim na­stroju, mu­siała po­stę­po­wać roz­trop­nie. Po­winna pójść do Ra­vny i po­pro­sić ją, by prze­mó­wiła do roz­sądku swemu upar­temu i ka­pry­śnemu sy­nowi. Sigga nie miała przy­stępu do jego serca.

Unio­sła ko­ły­skę z dziec­kiem i wy­szła z na­miotu. Na­wet tego nie za­uwa­żył.

Mik­kal wpa­try­wał się w ptaszka, czub­kami pal­ców do­ty­kał chłod­nej gła­dzi kostki, de­li­kat­nie pie­ścił skrzy­dełka, tu­łów – skarb, który utra­cił.

Jak dawno temu? Ra­ija miała wtedy trzy­na­ście lat i była jak pą­czek kwiatu, który wła­śnie się otwiera. Mi­nęły cztery lata. Tylko cztery, choć jemu zdały się ca­łym ży­ciem.

Mik­kal wciąż pa­mię­tał tam­ten cie­pły czerw­cowy dzień. Sa­mot­nie do­glą­dał re­ni­fe­rów na pła­sko­wyżu, tylko ko­mary do­trzy­my­wały mu to­wa­rzy­stwa. Z nu­dów za­czął dłu­bać no­żem w ka­wałku ko­ści i zro­bił dla Ra­iji coś pięk­nego. Coś, co mó­wiło wiele, nie mó­wiąc wszyst­kiego. Wtedy był jej star­szym bra­tem...

Mik­kal uśmiech­nął się gorzko do ko­ścia­nego kruka. Ni­gdy go nie do­stała. Re­ni­fery roz­pierz­chły się, z wiel­kim tru­dem zdo­łał je za­trzy­mać i sku­pić na po­wrót w stado.

Ra­ija cięła tu­rzycę w po­bliżu i przy­bie­gła na po­ga­wędkę. Mała ko­bietka, jakże wy­dała się mu za­chwy­ca­jąca. Dała praw­dziwy spek­takl za­zdro­ści, są­dząc, że rzeźbi coś dla Siggi. Mik­kal ro­ze­śmiał się ci­cho na samo wspo­mnie­nie. Pa­mię­tał też, jak spon­ta­nicz­nie ob­jęła go, zro­zu­miaw­szy, że po­da­ru­nek jest dla niej.

Cztery lata. I wciąż czuł za­pach wrzosu, wi­dział sze­roki, letni nie­bo­skłon, wi­dział ją. Cho­ciaż... Ob­raz Ra­iji z tam­tych dni na pła­sko­wyżu pod fiń­ską gra­nicą za­tarł mu się w pa­mięci. Oczami du­szy wi­dział tę inną Ra­iję, do­ro­słą, sprzed dwóch lat. Tę, która po­wie­działa, że go ko­cha. Ich losy ni­gdy się nie splo­tły, je­dy­nie skrzy­żo­wały, a po­tem każde znów po­szło wła­sną drogą.

Nie byli so­bie pi­sani. Ani te­raz, ani przed­tem. Po­wi­nien wła­ści­wie być wdzięczny za te krót­kie chwile, które spę­dzili ra­zem. żadne z nich nie mo­gło pro­sić o wię­cej. Mik­kal wciąż jed­nak tę­sk­nił i tę­sk­nota do­pro­wa­dzała go na skraj obłędu. Re­la­cja Aslaka z wi­zyty u Ra­iji przy­gnę­biła go na dłu­gie ty­go­dnie. Nie uwie­rzył w nią, nie wie­rzył sło­wom Aslaka. Ra­ija na­le­żała prze­cież do niego, nie mo­gła być szczę­śliwa z kimś in­nym. Szwa­gier mu­siał się my­lić, upie­rał się jed­nak przy swoim. Twier­dził, że Ra­ija jest pięk­niej­sza niż kie­dy­kol­wiek, ja­śnieje ja­kimś we­wnętrz­nym bla­skiem. Szczę­śliwa i brze­mienna. Ra­ija uro­dziła dziecko w tym sa­mym cza­sie co Sigga. Czy i w tym ob­ja­wia się iro­nia losu?

Myśl, że Ra­ija zo­stała matką, ode­brała Mik­ka­lowi ra­dość z syna. To Sigga za­jęła się ma­łym, to ona nadała mu imię Ailo. To ona wresz­cie prze­lała na dziecko całą swą mi­łość. Mik­kal spo­glą­dał na nie z rzadka, nie zdo­łało wzbu­dzić w nim go­rą­cych oj­cow­skich uczuć.

Ailo za­pewne nie róż­nił się od in­nych dzieci. I był jego sy­nem, co do tego Mik­kal nie miał żad­nych wąt­pli­wo­ści. Po­wi­nien sza­leć ze szczę­ścia. Po­wi­nien... Byłby szczę­śliwy, gdyby inna ko­bieta uro­dziła mu chłopca.

Po co za­przą­tać so­bie tym my­śli? To nie ma sensu. Ra­ija Ala­talo z roz­le­głej fiń­skiej do­liny wzdłuż rzeki Tome i Mik­kal syn Pehra z za­la­nych świa­tłem pła­sko­wy­żów pół­noc­nej Nor­we­gii da­rem­nie wpa­try­wali się w gwiazdy.

Ra­ija była córką zu­bo­ża­łego, dum­nego chłopa Erk­kiego Ala­talo. Lata nie­uro­dzaju i za­wie­ru­chy wo­jen­nej zmu­siły go do wy­sła­nia uko­cha­nej naj­star­szej córki na pół­noc, do kra­iny zwa­nej Ru­iją. Po­wie­rzył ją pie­czy La­poń­czyka Pehra, ojca Mik­kala.

Wtedy po raz pierw­szy Mik­kal uj­rzał dziew­czynkę o czar­nych lo­kach tań­czą­cych na bez­li­to­snym wie­trze. Od tam­tej chwili ich losy splo­tły się ze sobą.

Ra­ija zo­stała jego Ma­łym Kru­kiem i młod­szą sio­strą. Pehr i Ra­vna przy­jęli ją do ro­dziny. Zo­sta­łoby tak do dziś, gdyby uczu­cia Mik­kala nie prze­kro­czyły gra­nic bra­ter­skiego przy­wią­za­nia.

Do­strzegł to oj­ciec i od­pra­wił dziew­czynę.

Dwa lata Mik­kal żył ma­rze­niami o pew­nym dziecku.

Uj­rzał je znów, kiedy po­je­chał w kon­kury do Siggi. Po­nowne spo­tka­nie z Ra­iją prze­sło­niło mu cały świat i ka­zało za­po­mnieć o celu wy­prawy. Ra­ija nie była już dziec­kiem, stała się po­nętną ko­bietą. Na jej wi­dok krew za­go­to­wała mu się w ży­łach, a roz­są­dek wy­pa­ro­wał jak rosa o po­ranku.

Tam­tej nocy spę­dził w jej ra­mio­nach kilka upoj­nych go­dzin. Ich cia­sno sple­cione ciała prze­ma­wiały do sie­bie ję­zy­kiem mi­ło­ści, w gorz­kim prze­ko­na­niu, że od­na­la­zły się zbyt późno.

Ostat­nie dwa lata Mik­kal żył wspo­mnie­niami tam­tej nocy. Za­klął ci­cho i za­ci­snął zęby. Na­pięta skóra wo­kół ust po­bla­dła, noz­drza drżały jak u ran­nego zwie­rzę­cia.

Pa­mię­tał do­brze, kto wtedy od­wo­ły­wał się do szla­chet­no­ści, kto mó­wił, że nie po­winni się spo­ty­kać. Pa­mię­tał do­brze, kto pe­ro­ro­wał o roz­sądku, o po­trze­bie da­rze­nia mi­ło­ścią tych, któ­rzy ich ko­chali. Mik­kal miał do­brą pa­mięć i prze­kli­nał sam sie­bie za słowa, które wy­po­wie­dział.

Bła­gała go, by zo­stał, a on mó­wił o obo­wiąz­kach. Sam pchnął ją w ra­miona tego ja­sno­wło­sego, sła­bo­wi­tego chłopca z Lyn­gen. Pro­sił ją, by uczy­niła go szczę­śli­wym. Słowa Aslaka po­wie­działy mu, że Ra­ija po­trak­to­wała jego prośbę do­słow­nie. Zro­biła na­wet wię­cej, zna­la­zła szczę­ście u boku syna ry­baka.

Mik­kal nie mógł tego po­jąć, zże­rała go za­zdrość. Sam oże­nił się z dziew­czyną, która cały czas była mu pi­sana. Mą­drą i piękną Siggą, która znała swoje miej­sce. Dbała o dom, ko­chała go, za­wsze go ko­chała. Dała mu syna, speł­niała wszyst­kie mał­żeń­skie po­win­no­ści. Ale Mik­kal nie osią­gnął pełni szczę­ścia. Ra­ija Ala­talo na­zy­wała się te­raz Elve­jord. Nie poj­mo­wał, dla­czego było jej z tym do­brze, uznał, że zbru­kała to, co ich nie­gdyś łą­czyło. On cier­piał. Jakże więc Ra­ija mo­gła czuć się ina­czej?

Może dla­tego, że tkwiło w niej coś, co do­strzegł dawno temu – praw­dziwa wola prze­trwa­nia. Ra­iji Ala­talo nie spo­sób zła­mać.

Mały Kruk przy­po­mi­nał je­den z tych upar­tych kwiat­ków, które cze­piają się na­giej skały i kwitną rok po roku. Ra­ija... Mik­kal za­głę­bił się w ma­rze­nie, w pustkę, od któ­rej nie mógł, nie chciał uciec. Miał dwa­dzie­ścia trzy lata, a czuł, jakby prze­żył dwa razy tyle. Znał Ra­iję od dzie­wię­ciu lat i przez cały ten czas była jego bło­go­sła­wień­stwem i jego prze­kleń­stwem.

Czy mieli się jesz­cze kie­dyś spo­tkać? Bez­wied­nie po­gła­dził ptaszka, w ką­ciku warg igrał mu uśmiech. Jego twarz wo­kół oczu i ust po­kryła się sie­cią drob­nych zmarsz­czek. Trudne ży­cie wy­ci­skało bez­li­to­sne piętno na twa­rzach sy­nów pła­sko­wyżu.

Sam mu­siał zde­cy­do­wać, czy się jesz­cze spo­tkają, był tego świa­dom. Do­tąd trzy­mał się z dala od Lyn­gen, bo­go­wie je­dy­nie wie­dzieli, ja­kim kosz­tem. Miał tyle oka­zji, ty­siące do­brych wy­mó­wek, ale się po­wstrzy­my­wał. Może te­raz pta­szek da­wał mu znak? Może Ra­ija go po­trze­bo­wała?

Po­bożne ży­cze­nia. Sigga zna­la­zła fi­gurkę przy­pad­kiem i chciała dać ją sy­nowi do za­bawy. Mik­kal spoj­rzał na ptaszka. Kość cał­kiem już po­żół­kła. Rzeźba była nie­zdarna, wtedy nie­zbyt spraw­nie po­słu­gi­wał się no­żem. Te­raz, po la­tach ćwi­czeń, mógłby stwo­rzyć dzieło warte Ra­iji.

Sigga miała ra­cję. Ailo po­wi­nien do­stać ptaszka, ści­skać go w ma­łych pa­lusz­kach, znaj­do­wać ra­dość w za­ba­wie. Po co cho­wać skarby dla ko­goś, kto nie może ich przy­jąć? Zresztą Mik­kal ofia­ro­wał Ra­iji rze­czy naj­cen­niej­sze: swą mi­łość – i broszkę babki.

Dał jej też dar znacz­nie hoj­niej­szy, sam o tym nie wie­dząc. Ra­ija przy­się­gła so­bie, że ni­gdy mu o nim nie po­wie, a Ra­ija Ala­talo za­wsze do­trzy­my­wała słowa.

Mik­kal zna­lazł żonę i syna u swo­jej matki. Nie zdzi­wił się, Ra­vna po­tra­fiła go­dzić zwa­śnio­nych mał­żon­ków. Sta­wała po­mię­dzy nimi z do­brą radą, otwie­rała im oczy. Ko­chała ich, a w sa­mot­no­ści ro­niła nad nimi łzy. Rzu­cił ptaszka na ko­lana Siggi tak, jakby nic dla niego nie był wart.

– Daj go chłopcu – po­wie­dział.

– Są­dzi­łam, że to je­den z two­ich ta­jem­ni­czych skar­bów – zdo­była się na od­wagę Sigga. Wie­działa, że w obec­no­ści matki Mik­kal po­wścią­gnie ję­zyk.

– To je­dy­nie pa­miątka z dzie­ciń­stwa.

Sigga zła­pała ptaszka w dwa palce, jakby fi­gurka na­pa­wała ją obrzy­dze­niem.

– Je­śli to pa­miątka po... niej, to Ailo jej nie do­sta­nie! – rzu­ciła za­pal­czy­wie.

– To pta­szek, Siggo, pta­szek z ko­ści. Chcesz go użyć jako oręża prze­ciwko mnie?

– Kruk? – Draż­niła go z ogniem w oczach.

– Ptak. – Mik­kal mach­nął rę­koma z re­zy­gna­cją. – Wrona. Kruk. Na­zwij go, jak chcesz, dla mnie to po pro­stu pta­szek!

– Do­ro­śli, a za­cho­wują się jak dzieci! – wes­tchnęła Ra­vna. – Uwa­żaj­cie, by Pehr was nie po­sły­szał.

Ukrad­kiem spoj­rzała na fi­gurkę, dzieło Mik­kala sprzed czte­rech lat.

– To pta­szek – zde­cy­do­wała. – Wy­gląda zresztą na mewę, w ży­ciu nie wi­dzia­łam bia­łego kruka. Skąd ci coś po­dob­nego przy­szło do głowy, Siggo?

Sigga za­ci­snęła usta. Ra­vna wzięła stronę Mik­kala – i Ra­iji. Nic dziw­nego, za­wsze czuła sła­bość do tej ma­łej Finki.

Sigga była zbyt mą­dra, by sprze­ci­wić się te­ścio­wej. Z wes­tchnie­niem re­zy­gna­cji wci­snęła ptaszka w dło­nie synka. Mały za­mru­czał z za­do­wo­le­niem.

Czy Ailo miał się zna­leźć pod dzia­ła­niem tego sa­mego czaru, który opę­tał Mik­kala? Złe prze­czu­cie ścięło jej krew w ży­łach.

Był rok 1727.

Fry­de­ryk IV wciąż za­sia­dał na tro­nie Da­nii i Nor­we­gii. W sie­dem lat po za­koń­cze­niu wojny pół­noc­nej po­łą­czone kró­le­stwa trzy­mały się z dala od kłótni wiel­kich mo­carstw. Tak było ko­rzyst­niej dla pań­stwa i dla pod­da­nych, kasa kró­lew­ska, do­tąd świe­cąca pust­kami, za­peł­niała się dzięki han­dlowi z wo­ju­ją­cymi stro­nami. U progu ab­so­lu­ty­zmu zu­bo­żała pół­nocna mo­nar­chia po­trze­bo­wała pie­nię­dzy.

Fin­n­mark.

Na dwo­rze ko­pen­ha­skim trak­to­wano tę pół­nocną część po­nad miarę roz­cią­gnię­tej Nor­we­gii jak pro­win­cję w pro­win­cji, jak ko­lo­nię, na równi z Gren­lan­dią, Is­lan­dią i Wy­spami Owczymi.

Fin­n­mark.

Trzy pań­stwa ro­ściły so­bie prawo do ob­sza­rów da­le­kiej pół­nocy: Da­nia, Szwe­cja i Ro­sja. Na roz­le­głych te­re­nach Fin­n­marku ście­rały się in­te­resy kilku mo­carstw, każde z nich wy­sy­łało tam swo­ich po­bor­ców po­dat­ko­wych.

Gra­nice Fin­n­marku były płynne. Są­sie­dzi, każdy na swój spo­sób, usi­ło­wali za­zna­czyć tu wła­sny wpływ. Szwe­dzi zbu­do­wali ko­ścioły w Kau­to­ke­ino i Utsjok. Nie mieli za­miaru do­bro­wol­nie zrzec się praw do tych ziem.

Kró­le­stwo Da­nii i Nor­we­gii sta­rało się za­sie­dlać nad­mor­skie te­reny od­le­głej pół­nocy i bez­kre­sne ob­szary pła­sko­wyżu Nor­we­gami. W do­brych do­mach Ber­gen i Tron­dheim na­ma­wiano służbę, by jako pio­nie­rzy ru­szała do Fin­n­marku.

To samo czy­niono z oby­wa­te­lami gor­szej ka­te­go­rii. Czysz­czono po­łu­dniowe krańce mo­nar­chii z prze­stęp­ców i wol­nych pta­ków. Z że­la­zną kon­se­kwen­cją wy­sy­łano ich na pół­noc, mo­ty­wu­jąc to po­stę­po­wa­nie do­brem pań­stwa i, ob­łud­nie, wspa­nia­ło­myśl­no­ścią.

La­poń­czycy, pra­dawni miesz­kańcy pół­nocy, nie zdo­byli za­ufa­nia kró­lew­skiej Ko­pen­hagi, trak­to­wano ich jak dzi­waczny, eg­zo­tyczny lud, któ­remu nie przy­słu­guje miano god­nych za­ufa­nia oby­wa­teli. Sto­łeczni mę­drcy nie wie­dzieli pra­wie nic o tych dzie­ciach na­tury i po­mi­jali je w swo­ich ra­chu­bach.

La­poń­czycy byli lu­dem ko­czow­ni­czym, a dwór kró­lew­ski pra­gnął, by tę od­le­głą kra­inę za­sie­dlili lu­dzie pra­co­wici i obe­znani z rolą.

Lata dwu­dzie­ste XVIII wieku przy­nio­sły po­zy­tywne zmiany. Po la­tach upadku pro­win­cja Fin­n­mark od­ra­dzała się jak Fe­niks z po­pio­łów.

Lu­dziom żyło się le­piej, kli­mat ocie­plał się. Od naj­zim­niej­szego roku 1720 tem­pe­ra­tury stale ro­sły. Ode­brano to jako znak, za­po­wiedź po­myśl­no­ści.

Zli­kwi­do­wano mo­no­pole, wpro­wa­dzono za­sadę wol­nego han­dlu. Choć mia­sta Ber­gen i Tron­dheim od­mó­wiły wjazdu cu­dzo­ziem­com i same po­dzie­liły się wpły­wami z han­dlu, to i tak lu­dzie da­le­kiej pół­nocy od­czuli po­prawę swego losu.

Oży­wiły się kon­takty ze świa­tem. W Fin­n­marku po­ja­wili się po­dróż­nicy, ze wschodu nad­cią­gnęli pierwsi kupcy ro­syj­scy. Te­ren za­sie­dlały dwa ludy, Nor­we­go­wie i La­poń­czycy; z po­łu­dnia, z Fin­lan­dii, przy­by­wali przed­sta­wi­ciele trze­ciego na­rodu. Ucie­ka­jąc od wojny, głodu i nie­uro­dzaju, w po­szu­ki­wa­niu lep­szego ży­cia do­cie­rali aż do pół­noc­nych fior­dów. W roku 1727 przy­by­szów było wciąż nie­wielu, po­ja­wiali się po­je­dyn­czo lub w nie­licz­nych grup­kach. Ob­sie­dli brzegi fiordu Lyn­gen lub wę­dro­wali jesz­cze da­lej, aż do Alty.

Byli to do­brzy, pra­co­wici chłopi z rol­ni­czych ob­sza­rów Fin­lan­dii. Z róż­nych po­wo­dów nie wi­dzieli dla sie­bie przy­szło­ści w oj­czyź­nie, a Ru­ija, nad­mor­ska kra­ina, ja­wiła im się ra­jem na ziemi. Byli, rzecz ja­sna, po­śród nich także lu­dzie po­śled­niej­szego au­to­ra­mentu.

We wsiach Tor­ne­da­len mó­wiono, iż je­śli ktoś bez po­wo­dze­nia pró­bo­wał od­mie­nić swój los, zo­sta­wało mu jedno wyj­ście: po­dróż do Ru­iji. Cza­sami w drogę wy­ru­szały dzieci, wy­sy­łane w nie­znane przez nie­szczę­śli­wych ro­dzi­ców. Może w ob­cej kra­inie cze­kał je lep­szy los? Po­wie­rzano je opiece wę­drow­nych La­poń­czy­ków, któ­rzy u kresu drogi sprze­da­wali dzieci miej­sco­wym ro­dzi­nom. Trudno ten pro­ce­der okre­ślić ina­czej niż jako han­del ży­wym to­wa­rem.

W Ru­iji cze­kała dzieci nie­ja­sna przy­szłość. Dla nie­któ­rych ro­dzin były z dawna ocze­ki­wa­nymi po­tom­kami, dla in­nych je­dy­nie ta­nią siłą ro­bo­czą. Je­den los nie­po­do­bny do dru­giego.

Po­śród wielu dzieci, które w ten spo­sób zna­la­zły się w Ru­iji, była Ra­ija. Mały Kruk Mik­kala.

Roz­dział 1

Ra­ija skoń­czyła sie­dem­na­ście wio­sen, od dwóch lat była żoną Karla, za­le­d­wie dzie­więt­na­sto­latka. Trzeci czło­nek ro­dziny, Ma­ria, przez wszyst­kich zwana Mają, nie­spełna roczne dziecko, wła­śnie za­częło sta­wać na nóżki. Cie­kawe świata krę­ciło się wo­kół i nie raz ro­dzice mu­sieli ra­to­wać je z opre­sji.

Nie­długo Ra­ija miała zo­stać sama z córką. Jak więk­szość miesz­kań­ców nad­brzeż­nych oko­lic fiordu Lyn­gen ro­dzina Elve­jor­dów pro­wa­dziła nie­wiel­kie go­spo­dar­stwo i żyła z ry­bo­łów­stwa. Ra­ija do­glą­dała zwie­rząt i upra­wiała nie­wielki spła­che­tek ziemi, Karl miał za sobą kilka se­zo­nów spę­dzo­nych na mo­rzu. Ze­szłej zimy był na Lo­fo­tach, a te­raz zbli­żał się ko­lejny okres po­ło­wów. Każdy, kto pra­gnął za­pew­nić ro­dzi­nie strawę i odzie­nie, mu­siał my­śleć o wy­pra­wie. Karl ru­szał na pół­noc, na ło­wi­ska po­ło­żone u wy­brzeży Fin­n­marku.

Ra­ija była żoną ry­baka i do niej na­le­żało dba­nie o ekwi­pu­nek męża. Cze­kało ją mnó­stwo obo­wiąz­ków, zbyt wiele dla dziew­czyny, która naj­chęt­niej spę­dza­łaby dni na ma­rze­niach. Lecz Ra­ija Elve­jord od dawna już nie od­da­wała się ma­rze­niom. Biedne żony ry­ba­ków wy­peł­niały całe dnie znojną pracą.

Kiedy Karl wy­ru­szy na wy­prawę, zo­sta­nie sama. Re­ijo, naj­lep­szy przy­ja­ciel Karla, wy­pra­wił się wcze­śniej z inną za­łogą na te same ło­wi­ska Fin­n­marku.

W prze­ci­wień­stwie do Karla Re­ijo dawno już po­rzu­cił mrzonki o zło­żach złota w gó­rach ota­cza­ją­cych fiord Lyn­gen.

Re­ijo i jego oj­ciec, Antti Ke­säniemi, byli oprócz te­ścia Kri­stiana je­dy­nymi przy­ja­ciółmi Ra­iji w tej nad­mor­skiej osa­dzie. Matka Karla, Marta, za­cho­ro­wała i zmarła po­przed­niej zimy.

Kri­stian rów­nież ru­szał na mo­rze. Tylko Antti zo­sta­wał w domu.

Ra­ija uwa­żała, że czy­nił tak ze względu na nią, choć Antti go­rąco za­prze­czał. Na swój spo­sób był jej oj­cem, któ­rego tak po­trze­bo­wała – ten godny za­ufa­nia Kwen z domku na cy­plu za­wsze spie­szył jej z po­mocą. Ra­ija nie bała się cięż­kiej pracy i była go­towa zro­bić wiele dla lu­dzi, któ­rych da­rzyła sym­pa­tią. Wro­gom nie po­bła­żała, nie le­żało to w jej na­tu­rze.

Lu­dziom, któ­rych ko­chała, po­świę­cała wszyst­kie siły. Tej wio­sny przy­go­to­wała ekwi­pu­nek dla męża, ale nie za­po­mniała o te­ściu i Re­ijo. Ra­ija dbała o swo­ich. Szy­cie nie było jej mocną stroną, ale zdo­łała za­pew­nić wszyst­kim trzem męż­czy­znom cie­płe odzie­nie. Tylko ona wie­działa, ile bez­sen­nych nocy spę­dziła na tym za­ję­ciu.

Zbli­żał się czas wy­pły­nię­cia, więc Ra­ija pie­kła od rana do wie­czora. Za­pasy cen­nej mąki kur­czyły się w oczach, ale Ra­ija uznała, że da so­bie radę. Zda­rzało się la­tem, iż do Lyn­gen do­cie­rał ten czy ów ku­piec znad Za­toki Bot­nic­kiej, czę­sto poza wy­zna­czo­nymi ter­mi­nami tar­go­wisk. Da so­bie radę. Jak wróci Karl, wszystko znów bę­dzie po sta­remu.

Trzej męż­czyźni do­staną na po­dróż wy­star­cza­jący za­pas chleba i su­cha­rów. Nikt nie za­rzuci jej, że lekko trak­tuje obo­wiązki. ża­den z nich nie za­zna głodu na ło­wi­skach. Karl ocze­ki­wał wy­prawy z nie­chę­cią. No­sił w so­bie prze­ko­na­nie, że nie uro­dził się do za­wodu ry­baka. Miał ty­siące pla­nów i jedno wiel­kie ma­rze­nie, nie dość jed­nak czasu, by je speł­nić.

Ży­cie dzie­więt­na­sto­latka ukła­dało się w jed­no­stajny ciąg obo­wiąz­ków. Jako oj­ciec ro­dziny mu­siał przede wszyst­kim dbać o żonę i dziecko. Walka o chleb co­dzienny trwała okrą­gły rok. Na ma­rze­nia zo­sta­wało nie­wiele czasu.

Wciąż na­ty­kał się na prze­szkody, które ska­zy­wały go na ten sam los, jakby na za­wsze już miał po­zo­stać zgar­bio­nym od pracy ry­ba­kiem.

Trzeba od­wagi, by się prze­ciw­sta­wić prze­zna­cze­niu. Znacz­nie wię­cej od­wagi, niż Karl Elve­jord był w sta­nie z sie­bie wy­krze­sać. Kiedy już jed­nak mi­nie czas po­ło­wów... je­sie­nią, wtedy po­roz­ma­wia z Ra­iją...

Naj­trud­niej­sza jest za­wsze ostat­nia noc. Dla tego, kto ru­sza w drogę, i dla tej, która zo­staje z brze­mie­niem od­po­wie­dzial­no­ści za dom, in­wen­tarz i ro­dzinę.

– Może nie po­wi­nie­nem wy­pły­nąć – szep­nął Karl ze wzro­kiem utkwio­nym w po­wałę. I on, i Ra­ija wie­dzieli, że nie ma wy­boru. – Tylu pod­łych lu­dzi się tu kręci. Zo­sta­niesz sama z Mają, wszystko się może zda­rzyć...

Ra­ija ro­ze­śmiała się.

– Kalle, Kalle – rze­kła piesz­czo­tli­wie – nie ty je­den ru­szasz w drogę. Zo­stają ko­biety, dzieci i starcy. Dam so­bie radę. Je­śli ktoś ze­chce mi się na­przy­krzać, będę mru­czeć pod no­sem za­klę­cia. Jak wró­cisz, do­wiesz się, że masz cza­row­nicę za żonę...

– Nie igraj z ogniem, Ra­iju – wzdry­gnął się. – Cza­row­nice się pali...

Jego uwaga wy­dała się Ra­iji nie­zwy­kle za­bawna.

Dziew­czyna miała szcze­gólne po­czu­cie hu­moru.

– Nic mi się nie sta­nie – za­pew­niła męża z mło­dzień­czą pew­no­ścią sie­bie. – Antti bę­dzie mnie od­wie­dzał, za­łożę się, że kilka razy dzien­nie, tak niby przy­pad­kiem. Co może mi gro­zić?

Karl nie od­po­wie­dział, ale po­my­ślał o czymś bar­dzo kon­kret­nym. Kiedy wy­jeż­dżał z domu, za­wsze prze­śla­do­wały go te same na­trętne my­śli.

Naj­gor­sze mó­wiły mu, że Ra­ija go opu­ściła. Na Lo­fo­tach zlany po­tem bu­dził się z kosz­maru, w któ­rym wi­dział opu­sto­szałe do­mo­stwo.

Ra­ija ni­gdy nie zrobi tego z wła­snej woli. Nie dla­tego, że brak jej od­wagi, ra­czej z nad­miaru lo­jal­no­ści. Karl wie­dział jed­nak, że jej lo­jal­ność koń­czy się tam, gdzie za­czy­nają uczu­cia.

Ist­niał je­den czło­wiek, dla któ­rego Ra­ija rzu­ci­łaby wszystko. Czło­wiek, który mógł urze­czy­wist­nić kosz­mary Karla.

Mi­nęły dwa lata, od­kąd wi­dzieli go po raz ostatni, i za­pewne sporo jesz­cze upły­nie wody w stru­mie­niu, za­nim uj­rzą go po­now­nie. Mimo to Karl nie wąt­pił, że tam­ten w końcu się po­jawi. Nikt, kto da­rzy Ra­iję uczu­ciem, nie oprze się po­ku­sie. A jego ry­wal ko­chał Ra­iję. Tego wła­śnie Karl Elve­jord oba­wiał się naj­bar­dziej – że tam­ten zjawi się w Lyn­gen pod jego nie­obec­ność.

– Masz szczę­ście, że mo­żesz się stąd wy­rwać. – W gło­sie Ra­iji po­ja­wiła się nuta roz­ma­rze­nia.

Strach zła­pał Karla za gar­dło.

– Więc tę­sk­nisz? Chcesz wy­je­chać? Do­kąd? – W tych ury­wa­nych sło­wach za­warł cały swój nie­po­kój.

– Nie mogę prze­cież ru­szyć z wami na po­łów. Komu po­trzebna ko­bieta na ło­dzi? – ro­ze­śmiała się gło­śno.

– Gdy­byś jed­nak mo­gła wy­je­chać – drą­żył, uno­sząc się na łok­ciu. Wpa­try­wał się w żonę po­przez mrok, ale nie po­tra­fił wy­czy­tać nic z jej twa­rzy. Le­dwo ją wi­dział.

– Gdy­byś mo­gła, Ra­iju, wy­je­cha­ła­byś?

– A ty nie? – rzu­ciła wy­mi­ja­jąco.

Obo­jętny ton jej głosu wzbu­dził czuj­ność Karla. Zdra­dziła się. Nie od­po­wie­działa wprost, ale i tak się zdra­dziła.

– Do Fin­lan­dii? – za­py­tał, choć znał od­po­wiedź.

– Czego mia­ła­bym tam szu­kać? – spy­tała bez­na­mięt­nie. – Wszy­scy pew­nie po­marli.

– Więc na pół­noc?

Jej wa­ha­nie trwało o uła­mek se­kundy zbyt długo. – Nie wiem...

Karl jed­nak wie­dział. Ra­ija nie miała ni­kogo w Fin­lan­dii, ale na pół­nocy ktoś na nią cze­kał...

– Ale to się ni­gdy nie sta­nie... – Ra­ija zwra­cała się bar­dziej do sie­bie niż do niego. – W na­szej ro­dzi­nie ty je­steś po­dróż­ni­kiem. Zo­stanę z Mają tu­taj, gdzie na­sze miej­sce.

Karl nie był tego taki pe­wien. Mocne więzy łą­czyły Ra­iję i Maję z in­nym miej­scem na ziemi. Pil­no­wał się, by gło­śno nie wy­ra­zić swo­ich przy­pusz­czeń. Przy­su­nął się do żony i ob­jął ją.

– Długo mnie nie bę­dzie – mruk­nął, wtu­la­jąc wargi w za­głę­bie­nie na jej szyi. Za­nu­rzył się w świe­żym za­pa­chu jej wło­sów. Ra­ija po­gła­skała go po ra­mio­nach. Przez ostatni rok Karl bar­dzo zmęż­niał. Tak, długo go nie bę­dzie.

Zna­lazł ustami jej wargi, a ona się nie cof­nęła. Nie była stwo­rzona do ży­cia w sa­mot­no­ści, po­trze­bo­wała fi­zycz­nej mi­ło­ści rów­nie mocno jak on. Trzy­ma­jąc ją w ob­ję­ciach, Karl mógł nie­omal wy­obra­zić so­bie, że Ra­ija go ko­cha. Nie był już tym nie­zdar­nym ko­chan­kiem z nocy po­ślub­nej.

Wiele się na­uczył, rów­nież w tej dzie­dzi­nie. De­li­kat­nie pie­ścił dłońmi każdy skra­wek jej ciała.

Uwiel­biała piesz­czoty i po­tra­fiła je od­wza­jem­nić.

Po­ca­ło­wał ją, a Ra­ija się uśmiech­nęła. Jej mięk­kie wargi po­tra­fiły do­pro­wa­dzić go do sza­leń­stwa, ob­sy­pu­jąc po­ca­łun­kami w nie­zwy­kłych miej­scach.

Ra­ija przy­warła do męża, za­chę­ca­jąc, by w nią wszedł. Ciała obojga bła­gały o speł­nie­nie. Karl przy­krył ustami jej wargi i kiedy ich ję­zyki spo­tkały się w na­mięt­nym tańcu, znik­nął roz­są­dek, słowa i świat wo­kół. Nie ist­niało nic poza nie­wy­obra­żal­nym szczę­ściem.

Karl usły­szał wła­sny głos, szep­czący słowa pełne mi­ło­ści, sły­szał jęki Ra­iji, czuł jej go­rący od­dech na po­liczku. Pa­znok­ciami wpiła się w jego ra­miona, ale nie spra­wiło mu to bólu. Uno­sił się na fa­lach mi­ło­ści, póki świat wo­kół nie eks­plo­do­wał w spa­zmie roz­ko­szy.

Do­szedł do sie­bie po dłuż­szej chwili. Le­żał wciąż u boku Ra­iji, spo­cony i roz­grzany bli­sko­ścią jej roz­pa­lo­nej skóry. Fu­trzana kapa zsu­nęła się na zie­mię, ale Karl nie czuł chłodu. Jakże mógł mar­z­nąć w ob­ję­ciach Ra­iji? Było w niej wię­cej ognia niż w pa­le­ni­sku.

Ża­den z męż­czyzn w osa­dzie nie dzie­lił łoża z rów­nie na­miętną ko­bietą. Słu­chał ich ru­basz­nych opo­wie­ści i wie­dział, że fan­ta­zjo­wali, ale na­wet w ich naj­od­waż­niej­szych re­la­cjach nie znaj­do­wał nic, co rów­na­łoby się jego do­zna­niom w ra­mio­nach Ra­iji.

A kiedy ze zna­czą­cymi uśmiesz­kami py­tali go o to samo, Karl za­ci­skał usta. Ni­gdy nie przy­znałby, jaki skarb przy­padł mu w udziale. Nie mógł znieść po­żą­dli­wych spoj­rzeń, któ­rymi ob­rzu­cali jego żonę, nie chciał ku­sić ich po­nad miarę in­tym­nymi zwie­rze­niami.

– Bę­dziesz tę­sk­nić? – szep­nął, przy­kry­wa­jąc ją fu­trem. – Do tego...? – do­dał w przy­pły­wie od­wagi.

– Oczy­wi­ście – od­po­wie­działa le­ni­wie. – Prze­cież wiesz...

Wie­dział. Nie był tylko pe­wien, czy jej tę­sk­nota obej­mo­wała coś wię­cej. Łóżko to je­dyne miej­sce, w któ­rym po­tra­fił ją za­do­wo­lić. Poza nim nie speł­niał jej ocze­ki­wań.

Tylko w ta­kiej chwili, w czu­łych ob­ję­ciach nocy, Karl miał pew­ność, że jest w nim dość mę­skiej siły, by za­spo­koić pra­gnie­nia Ra­iji. Było zbyt ciemno, by do­strzegł ten nie­uchwytny cień, który kładł się mię­dzy nimi.

Dość tych po­nu­rych my­śli!

Dłoń Karla spo­czy­wała na udzie żony. Ciało Ra­iji na­brało krą­głych, ko­bie­cych kształ­tów, a jej skóra była nie­wy­obra­żal­nie miękka. Nie mógł się po­wstrzy­mać, jego palce za­częły wę­drówkę. Miał przed sobą dłu­gie mie­siące roz­łąki.

Wie­dział, że może dać upust żą­dzom w inny spo­sób. Chęt­nych dziew­cząt nie bra­ko­wało. Na po­przed­nich wy­pra­wach zda­rzało mu się zna­leźć chwile uko­je­nia u ob­cych ko­biet, ale nie po­zo­stało mu po nich nic poza wy­rzu­tami su­mie­nia. żadna nie po­tra­fiła ofia­ro­wać mu tego, co Ra­ija.

– Uspo­kój się, Kalle! – szep­nęła ze śmie­chem, kiedy po­now­nie usi­ło­wał ją do sie­bie przy­tu­lić, ale nie sta­wiała zbyt­niego oporu. – Noc jest długa...

Jej głos tchnął mięk­ko­ścią, był pe­łen obiet­nic, brzmiał nie­mal mi­ło­śnie.

Karl wy­cią­gnął się na łóżku, a Ra­ija ła­siła się jak kotka. Miała ra­cję, noc jest długa. Lato bę­dzie jesz­cze dłuż­sze...

Ko­chali się raz jesz­cze, za­nim po­ra­nek nie roz­ja­śnił mroku. Od­dali się so­bie na­wza­jem z więk­szą czu­ło­ścią niż za pierw­szym ra­zem. Tak było za­wsze, ko­lejne zbli­że­nie było bar­dziej udane niż po­przed­nie.

Karl usy­piał, roz­grzany i za­spo­ko­jony, trzy­ma­jąc żonę w ob­ję­ciach. Zdo­łał nie­omal wmó­wić so­bie, że stał się cud, i Ra­ija go po­ko­chała.

Nie po­zwo­lił, by od­pro­wa­dziła go nad fiord. Kie­dyś Marta że­gnała tak Kri­stiana i wró­cili z pu­stymi rę­kami. Od tego czasu Kri­stian twardo ob­sta­wał przy tym, by żadna ko­bieta nie stała na brzegu, gdy łódź wy­cho­dzi w mo­rze.

Kri­stian Elve­jord zda­wał się wie­dzieć, co przy­nio­sło im pe­cha, i nie chciał ry­zy­ko­wać po­wtór­nego nie­po­wo­dze­nia. Człon­ko­wie jego za­łogi mu­sieli po­że­gnać się ze swo­imi ko­bie­tami na progu domu. Od tej pro­stej re­guły nie było wy­jąt­ków.

Oprócz Kri­stiana i jego syna Karla za­łogę sta­no­wiło trzech męż­czyzn, oj­ców ro­dzin, i naj­młod­szy brat jed­nego z nich. Miał czter­na­ście lat, był kuch­ci­kiem, po raz pierw­szy ru­szał do Fin­n­marku. W prze­ci­wień­stwie do po­zo­sta­łych nie po­wie­rzono mu sta­łych obo­wiąz­ków pod­czas że­glugi, miał być po­moc­ni­kiem od wszyst­kiego i zbie­rać do­świad­cze­nia.

Karl speł­niał kie­dyś taką samą funk­cję na ku­trze ojca, te­raz zo­stał prze­nie­siony na śród­o­krę­cie. Nikt nie mógł po­wie­dzieć, że Kri­stian fa­wo­ry­zo­wał syna – miał dość roz­sądku, by przy­dzie­lać lu­dzi na sta­no­wi­ska zgod­nie z ich do­świad­cze­niem. Karl wie­dział nie­wiele o pracy na mo­rzu i Kri­stian uznał za rzecz naj­zu­peł­niej na­tu­ralną, by usta­wić go naj­ni­żej w hie­rar­chii za­łogi. Nikt nie pro­te­sto­wał.

Pod­czas że­glugi na pół­noc cze­kała Karla znojna praca, wcale nie ma­rzył o jesz­cze cięż­szej ha­rówce na dzio­bie i ru­fie czy obo­wiąz­kach ster­nika.

Kri­stian był szy­prem, krótko mó­wiąc, pierw­szym po Bogu. To on wy­da­wał roz­kazy, on do­wo­dził ku­trem. Ster­nik pil­no­wał kursu i in­for­mo­wał szy­pra o zda­rze­niach god­nych uwagi, miał jesz­cze inne za­da­nia, cał­kiem nie do po­zaz­drosz­cze­nia. Je­śli sta­tek przy peł­nych ża­glach prze­chy­lał się nie­bez­piecz­nie, ster­nik słu­żył za ba­last, wy­chy­la­jąc się za okręż­nicę. W cza­sie że­glugi nie raz cze­kała go zimna ką­piel w sło­nej wo­dzie.

Czło­wiek na ru­fie pil­no­wał bra­sów, poza tym po­ma­gał szy­prowi przy szo­tach i ża­glach. Sta­wia­nie ża­gli na ło­dziach o sze­ściu prze­dzia­łach wio­sło­wych wy­ma­gało współ­pracy dwóch lu­dzi. Ru­fowy także czer­pał wodę, by­wało, że pod­czas że­glugi w ogóle nie od­ry­wał się od tego za­ję­cia.

Ry­bak na dzio­bie po­ma­gał ster­ni­kowi, tak jak ru­fowy asy­sto­wał szy­prowi. Ob­słu­gi­wał rów­nież wio­sło, któ­rym ob­ra­cano sta­tek pod­czas zwro­tów. Ra­zem ze ster­ni­kiem mu­siał sia­dać na okręż­nicy, by utrzy­mać sta­tek na rów­nej stępce.

Ry­bak na śród­o­krę­ciu pra­co­wał w naj­gor­szych wa­run­kach, sto­jąc na ba­la­ście. W ło­dziach uży­wa­nych na pół­nocy ba­last umiesz­czano za masz­tem. Sto­jąc na ku­pie ka­mieni, ma­ry­narz po­ma­gał wy­le­wać wodę i pil­no­wał ża­gla gniezd­nego, je­śli ku­ter był weń wy­po­sa­żony.

Łódź Kri­stiana nie miała ta­kiego ża­gla, więc Karl nie mu­siał za­wra­cać so­bie nim głowy. I tak cała szóstka nie na­rze­kała na brak obo­wiąz­ków. Przy­szłość ro­dzin spo­czy­wała w ich rę­kach i za­le­żała od ła­ska­wo­ści mo­rza u brze­gów Fin­n­marku.

Ra­ija nie po­szła ich że­gnać. Póź­niej miała ża­ło­wać, że nie sprze­ci­wiła się woli Karla.

Roz­dział 2

Ra­ija cie­szyła się z sa­mot­no­ści, za­wsze cie­szyła się, kiedy Karl wy­ru­szał z domu. Lu­biła go mieć przy so­bie, ale nie na długo, wtedy sta­wała się nie­spo­kojna. Nie po­dzie­liła się z nim tymi zdra­dziec­kimi my­ślami, uznała więc, że go nie ra­nią.

Jak prze­wi­działa, Antti Ke­säniemi od­wie­dził ją po­po­łu­dniem, niby zu­peł­nie przy­pad­kiem. Oj­ciec Re­ijo znał Ra­iję le­piej niż inni, nie zdzi­wił się więc, kiedy zna­lazł ją przed do­mem po­grą­żoną w cał­ko­wi­tej bez­czyn­no­ści. Lu­dzie nie po­winni mieć czasu na ko­rzy­sta­nie z uro­ków ład­nej po­gody. Bez­czyn­ność była grze­chem, istota ludz­kiej eg­zy­sten­cji za­wie­rała się w pracy. Ra­ija miała czas, bo na­wet w wi­rze nie­ustan­nych za­jęć po­tra­fiła wy­go­spo­da­ro­wać chwilkę dla sie­bie. Sie­działa w słońcu, na pół drze­miąc, jed­nym okiem do­glą­da­jąc har­ców córki. Maja bie­gała po łące, skryta nie­omal po­śród traw i kwia­tów. Za­po­wia­dało się piękne lato.

– Fiord wy­glą­dał dziś na­prawdę ład­nie – rzu­cił Antti, sia­da­jąc koło Ra­iji. Nie miała wąt­pli­wo­ści, że cho­dzi mu o wy­pły­wa­jące statki ry­bac­kie.

– Z pew­no­ścią – od­rze­kła. – Po­tra­fię to so­bie wy­obra­zić. Rze­czy­wi­stość mo­głaby mnie roz­cza­ro­wać. Ob­raz, który mam w so­bie, jest bo­wiem nie­zwy­kle uro­czy.

Antti zro­zu­miał. Kto po­trafi ma­rzyć, unika rze­czy­wi­sto­ści, żeby nie stra­cić złu­dzeń.

– Ładne! – Maja przy­ci­snęła zło­ci­sty mlecz do nosa Ant­tiego, żeby go le­piej wi­dział.

Antti ro­ze­śmiał się gło­śno. Ge­sty­ku­lu­jąc za­baw­nie, po­wą­chał kwiat i przy­znał Mai ra­cję. Dziew­czynka, za­do­wo­lona z po­chwały, po­tu­pała z po­wro­tem na łąkę. Śmiała się i ga­wo­rzyła, po­śród zie­leni sama wy­glą­dała jak mały kwia­tu­szek. Antti ści­skał nie­zdar­nie mlecz w sil­nych pal­cach. Kwiat zwie­sił główkę, po­mięty rę­kami le­d­wie rocz­nego dziecka.

– Za­uwa­ży­łaś, że robi się do niego po­do­bna?

Ra­ija wzdry­gnęła się.

– Do Karla?

Po­krę­cił głową. Słońce pod­świe­tliło siwe pa­semka w jego ja­snych wło­sach. Po­su­nął się w la­tach. Ra­ija ni­gdy nie my­ślała o nim jak o sta­rym czło­wieku.

– Mnie nie zwie­dziesz – uśmiech­nął się. – Wie­dzia­łem od po­czątku, kiedy tylko uj­rza­łem ją pierw­szy raz. Inni coś po­dej­rze­wali, ja mia­łem pew­ność. Wie­dzia­łem, Ra­iju, a te­raz trudno już ukryć prawdę. Tamci jed­nak chyba już za­po­mnieli...

– Są tacy, któ­rzy ni­gdy nie za­po­mną – od­rze­kła gorzko.

Z ci­chym wes­tchnie­niem od­gar­nęła włosy z czoła i po­dą­żyła za jego spoj­rze­niem. Maja sie­działa po­śród kwia­tów, jej oczy błysz­czały dzie­cięcą ra­do­ścią. Brą­zowe oczy z nie­zwy­kłą mio­dową otoczką źre­nicy. Włosy oka­lały czarną chmurą okrą­głą twa­rzyczkę o oliw­ko­wej ce­rze i wy­ra­zi­stych ry­sach, znacz­nie bar­dziej wy­ra­zi­stych niż rysy matki i ko­go­kol­wiek z jej rodu.

– Masz ra­cję – przy­znała Ra­ija, nie skry­wa­jąc dumy. – Jest do niego po­do­bna, z każ­dym dniem co­raz bar­dziej. To mnie prze­raża. Po­winna być po­do­bna do mnie, ale może kryje się w tym ja­kiś sens...

– A może kara? – spy­tał żar­to­bli­wie.

Ra­ija wzru­szyła ra­mio­nami, ale Antti wy­czuł, że tra­fił w czuły punkt.

– Nie są­dzi­łem, że ta­kie my­śli roją ci się w gło­wie. To wbrew two­jej na­tu­rze – do­dał.

Ra­ija wy­buch­nęła śmie­chem. Po­ło­żyła się w tra­wie i śmiała ser­decz­nie. Taką ją znał.

– Nie mam ta­kich my­śli – stwier­dziła szcze­rze. – Inni je mają. Sły­sza­łam, jak szep­czą. Na tyle gło­śno, by ich słowa do­tarły do mo­ich uszu...

– Na­uczył­bym ich sza­cunku – wy­buch­nął Antti.

– Już na­uczy­łeś – od­parła, zni­ża­jąc głos. – Isaka Si­gurda i... Sarę – do­dała z bły­skiem w oku.

Antti wy­krzy­wił twarz w gry­ma­sie.

– Bab­sko – wy­ce­dził z od­razą. Sara nie zdo­była uzna­nia u tego dum­nego Kwena, choć pró­bo­wała usil­nie.

Przez długi czas ta prze­bie­gła ko­bieta po trzy­dzie­stce cho­dziła za nim krok w krok. Do­póki, nie prze­bie­ra­jąc w sło­wach, nie po­wie­dział jej, gdzie jej miej­sce.

Wtedy to uczu­cia Sary do Ant­tiego Ke­säniemi ule­gły znacz­nemu ochło­dze­niu. Nie ma groź­niej­szej ko­biety od ko­biety wzgar­dzo­nej. Wzgar­dzona ko­bieta nie za­po­mni męż­czy­zny, który zra­nił jej dumę. A Sara z na­tury była pa­mię­tliwa i nie pusz­czała pła­zem ob­razy. Przy­naj­mniej nie ta­kiej.

– Cóż z tego, że mnie nie lubi? Dla­czego mia­łaby mścić się na to­bie?

– Taka już jest – po­wie­działa Ra­ija. – Nie dbam o nią.

Nic mi nie zrobi.

– Isak może sko­rzy­stać z oka­zji. Si­gurd też.

Antti pa­mię­tał na­paść na Ra­iję przed paru laty. Isak po­tra­fił długo cho­wać w sercu urazę. Po­przy­siągł Ra­iji ze­mstę.

– Są na mo­rzu – uśmiech­nęła się Ra­ija bez­tro­sko. – I niech tam zo­staną! Co roku ja­kieś ło­dzie nie wra­cają. Antti zro­zu­miał alu­zję i wcale mu się nie spodo­bała. Zresztą nie miała ra­cji.

– Isak nie wy­pły­nął – stwier­dził po­nuro. – Cho­ruje, ktoś inny za­jął jego miej­sce.

Ra­ija zbla­dła na chwilkę.

– Jest mocny tylko w gę­bie! – prych­nęła, ale jej oczy z lekka po­ciem­niały.

– Jed­nak miej się na bacz­no­ści!

Antti pa­mię­tał czasy, kiedy Isak prze­szedł od słów do czy­nów. Dwa razy usi­ło­wał zgwał­cić Ra­iję. Nie ko­chał jej, bu­dziła w nim tylko po­żą­da­nie. Była piękna i inna. Lu­dzie ga­dali o niej różne rze­czy, za­rzu­cali nie­przy­zwo­itość. Fakt, że wy­cho­wała się wśród La­poń­czy­ków, tylko wzmac­niał ich po­dej­rze­nia.

Zbyt wielu wi­działo w niej ła­twą zdo­bycz. Za pierw­szym ra­zem Antti po­wstrzy­mał Isaka i po­bił dra­nia do nie­przy­tom­no­ści. Za dru­gim ura­to­wał ją Mik­kal i dał Isa­kowi na­uczkę, któ­rej tam­ten długo nie za­po­mni, nie­omal bo­wiem po­stra­dał ży­cie. Od tam­tej pory Isak wie­lo­krot­nie obie­cy­wał ze­mstę „kweń­skiej suce”. Śmiał się przy tym or­dy­nar­nie, mó­wił, że jak z nią po­tań­cuje, to dziew­czyna za­po­mni o La­poń­czy­kach i tym bla­dym pod­rostku, któ­rego miała za męża.

Antti nie mógł po­zbyć się uczu­cia nie­po­koju.

Ra­ija po­ło­żyła mu dłoń na ra­mie­niu. Spoj­rzała na niego tak, jak córka pa­trzy na ojca.

– Nic mi się nie może stać, prawda? Wszak ty tu je­steś. Obro­nisz mnie, wiem to do­brze. Nie mu­szę się bać, do­póki je­steś przy mnie, Antti Ke­säniemi. Za­wsze by­łeś dla mnie jak oj­ciec...

Za­kło­po­tany po­ma­chał rę­koma. Oczy­wi­ście, że za­dba o nią, prze­cież po­cho­dziła z tego sa­mego ludu.

– A prze­cież wcale nie mu­sisz... Och, Antti, je­steś taki do­bry.

Spon­ta­nicz­nym ge­stem za­rzu­ciła mu ręce na szyję. Znów była tą ży­wio­łową dziew­czyną z Tor­ne­da­len, za­po­mniała o po­wa­dze na­leż­nej za­męż­nej ko­bie­cie. Po­ca­łu­nek po­wie­dział mu, że go ce­niła – i nic wię­cej. Dla naj­bliż­szych miała w so­bie nie­zmie­rzone po­kłady cie­pła. Przed ko­lejną de­mon­stra­cją przy­wią­za­nia ze strony Ra­iji ura­to­wała Ant­tiego Maja. Zła­pała go za kostkę, upo­mi­na­jąc się o za­in­te­re­so­wa­nie swoją osobą.

Antti pod­niósł dziew­czynkę, po­sa­dził ją so­bie na bar­kach i za­czął bie­gać po obej­ściu. Córka Ra­iji krzy­czała z za­chwytu.

Ra­ija nie bała się. Ro­zu­miała nie­na­wiść Isaka, wie­działa, dla­czego się nią syci. Znała po­do­bne od­czu­cia. Był pe­wien czło­wiek, któ­rego nie­na­wi­dziła rów­nie mocno, jak Isak nie­na­wi­dził jej, i miała nie­mal pew­ność, że to się ni­gdy nie zmieni. Pehr, oj­ciec Mik­kala. Znisz­czył jej ży­cie. Gdyby nie on...

Nie!

Ra­ija od­su­nęła od sie­bie te my­śli. Cóż po nich przyj­dzie? ży­cie po­to­czyło się ścieżką, któ­rej może by nie wy­brała, ale wcale nie było ta­kie złe. I wciąż wi­działa przed sobą przy­szłość.

Mik­kal mógł sprze­ci­wić się ojcu, gdyby tylko ze­chciał, ale nie le­żało to w jego na­tu­rze. Na niego po­winna się zło­ścić, nie na Pehra. Tyle, że złość na Mik­kala była dla Ra­iji czymś rów­nie nie­praw­do­po­dob­nym jak śnieg w środku lata. Z dna skrzyni wy­do­była swój naj­więk­szy skarb.

Z na­masz­cze­niem za­częła roz­wi­jać mały pa­ku­nek. Lampa sto­jąca na pod­ło­dze obok niej rzu­cała ma­giczne cie­nie. Nie­świa­do­mie wstrzy­mała od­dech, od­su­wa­jąc ostat­nią war­stwę płótna. Jej oczom uka­zała się broszka, znak mi­ło­ści Mik­kala, ozdoba odzie­dzi­czona po przod­kach, którą miał wrę­czyć swo­jej żo­nie. W tym jed­nym Mik­kal od­wa­żył się sprze­ci­wić ojcu. Dał broszkę dziew­czy­nie, którą ko­chał. Sigga ni­gdy jej nie przy­pnie.

Ra­ija pod­nio­sła ostroż­nie broszkę, która błysz­czała jak świa­tło księ­życa, jak zo­rza po­larna.

Dziew­czyna uwiel­biała przy­glą­dać się har­com zo­rzy po­lar­nej na skraju nieba. Pa­mię­tała noce na da­le­kiej pół­nocy, gdy zo­rza roz­ja­śniała niebo ca­łymi go­dzi­nami, przy­oble­ka­jąc je w nie­zwy­kłe barwy i kształty. Była dla niej jak mu­zyka, zimne ję­zyki ognia opę­tane dzi­kim tań­cem nad pust­ko­wiem.

Zo­rza po­larna tań­czyła rów­nież nad Mik­ka­lem, gdzie­kol­wiek prze­by­wał. Ra­ija wy­obra­żała so­bie, że zo­rza jest drogą pro­wa­dzącą na pół­noc. Gdyby tylko za­pra­gnęła, świa­tło ze­szłoby do niej i po świe­tle, jak po ścieżce, po­bie­głaby do niego...

Ma­rze­nie, czcza fan­ta­zja. A jed­nak do­brze jest ma­rzyć, do­brze jest fan­ta­zjo­wać. To wszystko, co jej zo­stało.

Wiatr za­ko­ły­sał drze­wami i Ra­ija wzdry­gnęła, się bez­wied­nie. Była taka sa­motna...

Nic złego się nie sta­nie. Antti prze­stra­szył ją, choć wcale nie miał ta­kiego za­miaru. Wcze­śniej też zo­sta­wała sama i nic się nie zda­rzyło. Na­cho­dziły ją zło­śliwe baby, ale z nimi da­wała so­bie radę. Miała cięty ję­zyk, po­tra­fiła się od­gryźć.

Nie ma po­wodu, by na­słu­chi­wać od­gło­sów i wy­obra­żać so­bie naj­gor­sze. Trza­ska­jące ga­łę­zie i ta­jem­ni­czy szum drzew nie zmu­szą jej do wyj­ścia na ze­wnątrz w po­szu­ki­wa­niu nie­pro­szo­nych go­ści.

Na­stęp­nego ranka Ra­ija wpa­dła we wście­kłość. Jed­nak po­winna była za­cho­wać czuj­ność. My­liła się, to Antti miał ra­cję. Ktoś chciał ją skrzyw­dzić, za wszelką cenę. Te­raz za­częła się bać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki