Przygody ostatniego z Abenserażów. Les aventures du dernier Abencerage - Francois-Rene de Chateaubriand - ebook

Przygody ostatniego z Abenserażów. Les aventures du dernier Abencerage ebook

Francois-Rene de Chateaubriand

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française. Na język polski przełożył Tadeusz Boy-Żeleński. Kiedy Boabdil, ostatni król Grenady, zmuszony był opuścić królestwo ojców, zatrzymał się na szczycie góry Padul. Z wierzchołka widać było morze, przez które nieszczęśliwy monarcha miał się puścić do Afryki; widać było również Grenadę, Vegę i Xenil, na którego brzegu wznosiły się namioty Ferdynanda i Izabeli. Na widok tego pięknego kraju oraz cyprysów znaczących jeszcze tu i ówdzie grobowce muzułmanów Boabdil zalał się łzami. Matka jego, sułtanka Aixa, która towarzyszyła mu na wygnanie wraz z całym dawnym dworem, rzekła: Płacz teraz jak kobieta za królestwem, którego nie umiałeś bronić jak mężczyzna. Zeszli z góry i Grenada znikła ich oczom na zawsze. A co było potem można się dowiedzieć po przeczytaniu całej książki. Zachęcamy zatem do lektury!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 122

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




François-René de Chateaubriand

Przygody ostatniego z Abenserażów Les aventures du dernier Abencerage

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej Version bilingue: polonaise et française

na język polski przełożył Tadeusz Boy-Żeleński

Armoryka Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: Wiosenne kwiaty (2010), fot. Elżbieta Sarwa (2012)

Archiwum Wydawnictwa Armoryka Fotografia chroniona jest prawem autorskim.    

Tekst na podstawie edycji: polskiej z 1918 r. francuskiej z 1895 r. Zachowano oryginalną pisownię.

Copyright © 2018 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

e-mail:[email protected]

http://www.armoryka.pl/

Przygody ostatniego z Abenserażów

Kiedy Boabdil, ostatni król Grenady, zmuszony był opuścić królestwo ojców, zatrzymał się na szczycie góry Padul. Z wierzchołka widać było morze, przez które nieszczęśliwy monarcha miał się puścić do Afryki; widać było również Grenadę, Vega i Xenil, na którego brzegu wznosiły się namioty Ferdynanda i Izabeli, Na widok tego pięknego kraju, oraz cyprysów znaczących jeszcze tu i owdzie grobowce muzułmanów, Boabdil zalał się łzami, Małka jego, sułtanka Aixa, która towarzyszyła mu na wygnanie wraz z całym dawnym dworem, rzekła: »Płacz teraz, jak kobieta, za królestwem, którego nie umiałeś bronić jak mężczyzna«, Zeszli z góry, i Grenada znikła ich oczom na zawsze.

Maurowie hiszpańscy, którzy podzielili los swego króla, rozproszyli się po Afryce. Plemiona Zegrisów i Gomelów osiadły w królestwie Fezu, z którego wiodły ród, Wanegowie i Alabesowie pozostali na wybrzeżu, od Oceanu aż do Algieru; Abenseraże wreszcie zamieszkali w okolicach Tunisu, i utworzyli, w pobliżu ruin Kartaginy, kolonję, która dziś jeszcze, wykwintem obyczajów i łagodnością praw, odróżnia się od Maurów afrykańskich.

Rody te zaniosły do nowej siedziby wspomnienie dawnej ojczyzny. Raj Grenady żył zawsze w ich pamięci; matki powtarzały miano jego dzieciom wiszącym jeszcze u piersi. Kołysały je pieśniami Zegrisów i Abenscrażów. Co pięć dni, wszyscy modlili się w meczecie, obracając się w stronę Grenady. Błagali Allaha, iżby wrócił swoim wybranym tę ziemię rozkoszy. Daremnie kraj Lotofagów ofiarował wygnańcom swoje owoce, wody, zieloność, promienne słońce; zdała od Krasnych Wież [wieże jednego z pałaców Grenady] ni owoc nie był luby, ni źródło czyste, ni zieloność świeża, ni słońce godne aby nań popatrzeć. Kiedy pokazywano któremu z banitów równiny Bagrady, potrząsał głową i wzdychał: »Grenada!«

Abenseraże zwłaszcza zachowali nad wyraz tkliwe i wierne wspomnienie ojczyzny. Ze śmiertelnym żalem opuścili teatr swojej chwały i wybrzeża, które tak często napełniali okrzykiem wojennym: »Honor i miłość«. Nie mogąc już chwytać za lancę w pustyni, ani też przywdziewać szyszaka w kolonii rolników, poświęcili się badaniu ziół, które-to rzemiosło zażywa u Arabów szacunku porówni z zawodem żołnierza. Tak więc, plemię wojowników, które niegdyś zadawało rany, obecnie parało się sztuką leczenia ich. Zachowali w tem coś z pierwotnego ducha, często bowiem rycerze sami opatrywali rany wroga, którego powalili.

Chata lej rodziny, która niegdyś miała pałace, nie leżała wśród sioła innych wygnańców, u stóp góry Mamelif; zbudowali ją w samych, że zgliszczach Kartaginy, na brzegu morza, w okolicy gdzie św. Ludwik umarł wśród popiołów i gdzie wznosi się dzisiaj mahometańska pustelnia. Do ścian chaty przywiązane były tarcze ze skóry lwa, noszące na lazurowem polu odcisk dwóch postaci Dzikich, burzących miasto razami maczugi. Dokoła tego godła czytało się słowa: »To drobnostka!« — herb i godło Abenserażów. Włócznie przystrojone białemi i niebieskiemi chorągwiami, burnusy, płaszcze jedwabne, wisiały lam rzędem obok tarcz i błyszczały pośród bułatów i puginałów. Tu i owdzie wisiały również rękawice, munsztuki zdobne drogiemi kamieniami, szerokie, srebrne strzemiona, długie miecze o pochwach haftowanych rękami księżniczek, oraz złote ostrogi, które Izoldy, Genowefy, Orjany przypinały niegdyś mężnym rycerzom.

Na stołach, u stóp tych trofeów chwały, spoczywały trofea pokojowego życia; rośliny uszczknięte na szczylach Atlasu i w pustyniach Zaary; niektóre nawet przyniesione z równin Grenady. Jedne zdolne były sprowadzić ulgę w cierpieniach ciała: drugie rozciągały władzę aż na zgryzoty duszy. Abenseraże cenili zwłaszcza te, które pomagały koić ich daremne żale, rozpraszać szalone złudy oraz nadzieje szczęścia, wciąż budzące się i wciąż zawiedzione. Na nieszczęście, zioła te miały sprzeczne przymioty, i często zapach kwiatu pochodzącego z ojczyzny stawał się dostojnym wygnańcom jakoby trucizną.

Dwadzieścia cztery lat upłynęło od zdobycia Grenady. W tym krótkim przeciągu czasu, czternastu Abenserażów zginęło pod działaniem nowego klimatu, wskutek przygód wędrownego życia, a zwłaszcza zgryzoty, która podkopuje tajemnie siły człowieka. Jeden jedyny potomek był całą nadzieją tego sławnego domu. Aben-Hamet nosił miano owego Abenseraża, którego Zegrysi oskarżyli o uwiedzenie sułtanki Alfaimy. Jednoczył w sobie piękność, męstwo, dworność, szlachetność przodków, wraz z tym słodkim urokiem i lekkim odcieniem smutku, które daje szlachetnie dźwigane nieszczęście. Miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, kiedy stracił ojca; postanowił wówczas odbyć pielgrzymkę do kraju przodków, aby uczynić zadość potrzebie serca oraz aby dopełnić zamiaru ukrywanego starannie przed matką.

Wsiadł na okręt w porcie tunetańskim; pomyślny wiatr zaniósł go do Kartageny: wysiadł ze statku i puścił się natychmiast ku Grenadzie; w drodze podawał się za arabskiego lekarza, który przybył zbierać zioła wśród skal Sierra-Newada. Spokojny mul niósł go zwolna przez okolicę, którą benseraże przebiegali niegdyś na ognistych rumakach; przewodnik szedł przodem, prowadząc jeszcze dwa muły, przybrane dzwoneczkami oraz pęczkami różnokolorowej wełny. Aben-Hamel przebył rozległe haszcze oraz palmowe lasy królestwa Murcji; z wieku palm ocenił, iż musieli je sadzić jego ojcowie, i serce ścisnęło mu się żalem. Tu wznosiła się wieża, gdzie czuwała straż za czasu wojen Maurów z chrześcijanami; owdzie, widniały ruiny, których architektura zwiastowała pochodzenie mauretańskie; nowa przyczyna boleści dla Abenseraża! Zsiadł z mula; pod pozorem szukania ziół, ukrył się na chwilę w ruinach, aby dać swobodny bieg łzom. Ruszył następnie w drogę, marząc przy odgłosie dzwonków karawany i monotonnego śpiewu przewodnika. Ów przerywał swą długą romanzę jedynie poto aby poganiać muły, to pochlebiając im, to łając zelżywemi słowy.

Stada baranów, które pasterz prowadził niby wojsko przez żółte i nieuprawne równiny, paru samotnych wędrowców, — wszystko to nie tylko nie napełniało życiem drogi, ale czyniło ją raczej tem smutniejszą i bardzie; opustoszałą. Podróżni mieli wszyscy miecz przy boku: otuleni byli w płaszcze, szeroki zaś kapelusz o zawiniętym brzegu zaslaniał im twarz do połowy. Mijając, pozdrawiali Aben-Hameta, który, wtem dwórnem pozdrowieniu, rozróżniał jedynie wyrazy Bóg, Pan i Rycerz. Wieczorem, na venta Maur zajmował miejsce pośród cudzoziemców, nie nękany zgoła czyjąś niewczesną ciekawością. Nie odzywali się doń, nie pytali o nic; turban jego, suknia, broń, nie budziły żadnego zdziwienia. Skoro Allah chciał aby hiszpańscy Maurowie postradali swą piękną ojczyznę, Aben-Hamet nie mógł się powściągnąć od podziwu dla poważnych zdobywców.

Jeszcze żywsze wzruszenia czekały Abenseraże u kresu wędrówki. Grenada wznosi się u stóp Sierry-Newady, na dwóch wysokich wzgórzach, rozdzielonych głęboką doliną. Domy budowane na spadku — wzgórz, w zagłębieniu doliny, dawały miastu wygląd i kształt wpółotwartego granatu, skąd pochodzi jego imię. Dwie rzeki, Xenil i Duro, z których jedna toczy blaszki złota, druga zaś piasek srebrny, obmywają stopy pagórków, łączą się i wiją następnie pośród uroczej równiny Vega. Równina ta, nad którą wznosi się Grenada, pokryta jest winnicami, drzewami granatu, fig, morw, pomarańczy; otaczają ją góry o cudownym kształcie i barwie. Czarujące niebo, czyste i rozkoszne powietrze, wnoszą w duszę jakąś tajemną omdlałość, której podróżny, bawiący w tej okolicy jedynie przelotnie, z trudnością może się oprzeć. Czuje się, iż, w tym kraju. tkliwe namiętności zdławiłyby rychło heroiczne uczucia, gdyby nie to, iż miłość, jeśli ma być prawdziwą. musi zawsze iść w parze z chwałą.

Skoro Aben-Hamet ujrzał szczyty pierwszych budowli Grenady, serce zaczęło mu bić tak gwałtownie, iż zmuszony był zatrzymać muła. Skrzyżował ramiona na piersi; z oczy ma utkwionemi w święte miasto trwał niemy i bez ruchu. Przewodnik zatrzymał się również; jako Hiszpan, z łatwością zdolny zrozumieć wszelkie podniosłe uczucie, zdawał się wzruszony, i odgadł iż Maur ogląda swą dawną ojczyznę. Wreszcie, wędrowiec przerwał milczenie:

— Przewodniku, wykrzyknął, żyj szczęśliwy! nie ukrywaj mi zgoła prawdy, spokój bowiem panował na falach w dniu twego urodzenia, a księżyc zbliżał się ku pełni. Co to za wieże, które błyszczą niby gwiazdy nad zielonym lasem?

— To Alhambra, odparł przewodnik.

— A tamten drugi zamek na wzgórzu? spytał Aben-Hamet.

— Heneralifa, rzekł Hiszpan. Jest w tym zamku ogród mirtowy, w którym, jak twierdzą, przydybano Abenseraża z sułtanką Alfaimą. Tam dalej widzisz Abbaizyn, a tu, bliżej nas, Krasne Wieże.«

Każde słowo przewodnika przeszywało serce Aben-Hameta. Jakże okrutnem jest musieć szukać pomocy cudzoziemców, aby poznać pomniki własnych ojców! jak boleśnie jest kazać obojętnym ustom opowiadać sobie dzieje rodziny i przyjaciół! Przewodnik, kładąc kres dumaniom Aben-Hameta, wykrzyknął: »Jedźmy, mości Maurze, jedźmy, Bóg tak chciał! Nie gryź się. Żali Franciszek I. nie jest w tejże chwili jeńcem naszym w Madrycie? Bóg tak chciał!« Zdjął kapelusz, uczynił szeroki znak krzyża i popędził muły. Aben-Hameł, przyspieszając również kroku, wykrzyknął: »Tak było napisane«; i puścili się w dół ku Grenadzie.

Przejechali koło wielkiego jesionu, słynnego pojedynkiem Mussy oraz wielkiego mistrza Kalatrawy, za ostatniego króla Grenady. Okrążyli promenadę Alameidy, i wjechali do miasta bramą Elwiry. Niebawem, przybyli na plac, otoczony ze wszystkich stron domami o mauretańskiej architekturze. Na placu tym była otwarta gospoda dla Maurów z Afryki, którzy ściągali tłumnie do Grenady dla handlu wegańsklemi jedwabiami. Tam-to przewodnik zaprowadził Aben-Hameta.

Wędrowiec zanadto był wzruszony aby wytrwać spokojnie w nowem mieszkaniu; dręczyła go ojczyzna. Nie mogąc oprzeć się uczuciom, które mąciły jego serce, wyszedł wśród nocy, aby błądzić po ulicach Grenady. Silił się rozpoznać oczyma lub dotykiem pomniki, które starcy opisywali mu lak często. Być może, ta wysoka budowla, której mury dostrzegał poprzez ciemności, była niegdyś mieszkaniem Abenserażów; być może na tem ustronnem miejscu odbywały się uroczystości, które tak szeroko rozsławiły Grenadę. Tam przesuwali się rycerze, wspaniale odziani w brokaty; tam pomykały galery, obładowane bronią i kwiatami, smoki ziejące ogniem i kryjące w swem łonie znakomitych rycerzy: grzeczny wymysł uciechy i dworności.

Ale, niestety! miast dźwięku rogów, zgiełku trąb i śpiewów miłosnych, głęboka cisza zalegała dokoła Aben-Hameta. Nieme miasto zmieniło mieszkańców, zwycięzcy spoczywali w łożu zwyciężonych. »Tak więc, owi dumni Hiszpanie, wykrzyknął młody Maur z oburzeniem, śpią pod dachami, z których wygnali moich przodków! A ja, ich potomek, czuwam oto, nieznany, samotny, opuszczony, u bram pałacu ojców!«

Zaczem, Aben-Hamet zadumał się nad dolą ludzką, odmiennością fortuny, upadkiem królestw, nad tą Grenadą wreszcie, zaskoczoną przez nieprzyjaciół pośród uciech i mieniącą nagle girlandy kwiatów na łańcuchy. Zdało mu się, iż widzi współrodaków, jak opuszczają swe ogniska w godowych szatach, niby biesiadnicy, których pożar wypędzi nagle w bezładnym stroju z sali balowej.

Wszystkie te obrazy, wszystkie myśli cisnęły się w duszy Aben-Hameta i pełen boleści i żalu myślał zwłaszcza o tem aby wykonać zamiar, który go przywiódł do Grenady. Zaskoczył go brzask. Aben-Hamet zabłąkał się; znalazł się zdała od gospody, w odleglej dzielnicy miasta. Wszystko spało; żaden hałas nie mącił ciszy ulic: drzwi i okna były zamknięte: jedynie w mieszkaniach biedaków głos koguta zwiastował powrót do mozołów i pracy.

Nabłądziwszy się długo bez możności odnalezienia drogi, Aben-Hamet usłyszał, iż jakieś drzwi się otwierają. Wyszła z nich młoda kobieta, ubrana mniej więcej tak, jak owe gotyckie królowe, wyrzeźbione na pomnikach w dawnych opactwach. Czarny stanik, przybrany szklanemi paciorkami, obejmował zręczną kibić; spódniczka, krótka, wąska i bez fałdów, odsłaniała smukłą nogę i kształtną stopę; głowa przykryta była mantylką, również czarną: lewą ręką dama przytrzymywała tę mantylkę ściągniętą pod brodą tak, iż z całej twarzy widać było jedynie wielkie oczy i różane usta. Ochmistrzyni szła obok; paź niósł przodem książkę do modlenia; dwaj słudzy, przybrani w jej barwy, szli w pewnem oddaleniu za piękną nieznajomą. Spieszyła na mszę poranną, którą oznajmiał głos dzwonu z pobliskiego klasztoru.

Aben-Hametowi zdało się, iż widzi anioła Izrafila lub też najmłodszą z hurys. Hiszpanka, niemniej zdumiona, patrzała na Abenseraża, którego turban, szata i broń dodawały jeszcze urody jego pięknej twarzy. Ocknąwszy się z pierwszego zdumienia, z wdziękiem i swobodą właściwą kobietom lego kraju, dala znak cudzoziemcowi aby się przybliżył: »Panie Maurze, rzekła, zdajesz się pan świeżo przybyłym do Grenady. Czyżbyś zabłądził?

— Sułtanko kwiatów, odparł Aben-Hamet, rozkoszy oczu człowieka, o niewolnico chrześcijańska, piękniejsza niż dziewice Georgii, zgadłaś! jestem obcy w tem mieście: zbłąkany wśród jego pałaców, nie moglem odnaleźć gospody Maurów. Niechaj Mahomet wzruszy twe serce i wynagrodzi twą gościnność!

— Maurowie słynni są ze swej dworności, odparła Hiszpanka z najmilszym uśmiechem; ale ja nie jestem ani sułtanką kwiatów, ani niewolnicą, ani leż nie w smak mi owo polecenie Mahometowi. Idź za mną, panie kawalerze, odprowadzę cię do gospody Maurów«.

Lekkim krokiem pomknęła przed Abenserażem, doprowadziła go do wrót gospody, pokazała mu ją ręką, skręciła za jakiś pałac i znikła.

Od czego zależy spokój życia! Już nie sama tylko ojczyzna zaprząta duszę Aben-Hameta: Grenada przestała być dlań pusta, opuszczona, wdowia, samotna i droższa jest niż kiedykolwiek jego sercu; ale nowy-to jakiś czar stroi jej ruiny; do wspomnienia przodków, mięsza się obecnie inny urok. Aben-Hamet odnalazł cmentarz, gdzie spoczywają popioły Abenserażów; ale modląc się, ale padając na twarz, ale wylewając synowskie łzy, myśli o tem, iż stopa młodej Hiszpanki przeszła może niekiedy przez te groby, i dola przodków nie wydaje mu się już tak żałosna.

Napróżne sili się zaprzątać myśl jedynie pielgrzymką do kraju ojców; napróżno przebiega strome wybrzeża Duro i Xenilu aby o brzasku zrywać na nich zioła: kwiat, którego szuka obecnie, to piękna chrześcijanka. Ileż daremnych starali już rozwinął aby odnaleźć pałac czarodziejki! Ileż razy próbował zdeptać tę samą drogę, którą przebył idąc za boską przewodniczką! Ileż razy zdawało mu się, że rozpoznaje dźwięk tego dzwonu, śpiew tego koguta, które słyszał w pobliżu mieszkania Hiszpanki! Zmamiony podobnemi dźwiękami, biegnie natychmiast w tę stronę: ale zaczarowany pałac nie jawi się jego spojrzeniom! Często również jednostajny ubiór mieszkanek Grenady rodził w nim błysk nadziei: zdaleka, wszystkie chrześcijanki podobne były do pani jego serca; zbliska, ani jedna nie miała jej urody ani wdzięku. Wreszcie. Aben-Hamet obiegł wszystkie kościoły aby odszukać nieznajomą; dotarł nawet do grobowca Ferdynanda i Izabeli; ale było też to największe poświęcenie, jakie dotąd uczynił dla miłości.

Jednego dnia, zbierał zioła w dolinie Duro. Południowe wybrzeże rozpościerało się ukwieconem zboczem aż pod mury Alhambry i ogrody Heneralify; śmiejące sady, oraz zamieszkałe przez mnogi lud groty stroiły północne wzgórze. Na zachodnim krańcu doliny, widać było dzwonnice Grenady, które kupiły się do siebie pośród zielonych dębów i cyprysów. Na drugim krańcu, ku wschodowi, oko spotykało, na cyplach skał klasztory, pustelnie, nieco ruin dawnej Illiberji, w oddali zaś szczyty Sierra-Newada. Środkiem doliny płynęła rzeka: widać było wesołe młyny, huczące kaskady, strzaskane łuki rzymskiego wodociągu i szczątki mostu z czasu Maurów.

Aben-Hamet nie był już ani dość nieszczęśliwy ani dość szczęśliwy aby się napawać urokiem samotności; roztargniony i obojętny przebiegał te czarowne wybrzeża. Idąc tak przed siebie, trzymał się alei wijącej się wzdłuż zbocza Albaizynu. Niebawem ujrzał wiejski domek, otoczony pomarańczowym gajem: zbliżając się, usłyszał dźwięk głosu i gitary. Pomiędzy głosem, rysami a spojrzeniem kobiety istnieją związki, które nigdy nie mylą człowieka przepełnionego miłością. »To moja hurysa! — rzekł Aben-Hamet. Słucha z bijącem sercem; imię Abenserażów, kilkakrotnie powtórzone w śpiewie, przyspiesza jeszcze bicie jego serca. Nieznajoma śpiewała kastylską romanzę, opowiadającą dzieje Abenserażów i Zegrisów. Aben-Hamet nie może się już oprzeć wzruszeniu; rzuca się poprzez żywopłot mirtowy i wpada w gromadkę młodych kobiet, które uciekają przestraszone wydając okrzyki. Hiszpanka, która śpiewała i która trzymała jeszcze w dłoni gitarę, wykrzyknęła: „To ów pan mauretański!“ I przywołuje towarzyszki. — Ulubienico genjuszów, rzecze Aben-Hamet, szukałem cię, jak Arab szuka źródła w skwarne południe. Usłyszałem dźwięk twej gitary, opiewałaś bohatera mego kraju, odgadłem cię po piękności głosu, i przynoszę do twych stóp serce Aben-Hameta.

— A ja, odparła dana Blanka, myślałam o panu, kiedy nuciłam romanzę Abenserażów. Od czasu jak cię ujrzałam, wyobraziłam sobie że rycerze mauretańscy muszą być podobni tobie«.

Lekki rumieniec oblał czoło Blanki, kiedy wymawiała te słowa. Aben-Hamet gotów był już upaść do kolan młodej chrześcijanki i wyznać jej, że jest ostatnim z Abenserażów, ale resztka przezorności wstrzymała go; uląkł się, aby imię jego, zbyt głośne w Grenadzie, nie zbudziło obaw w gubernatorze. Wojnę z Moryskami zaledwie że ukończono, obecność tedy Abenseraża w lej chwili mogla zrodzić w Hiszpanach usprawiedliwione obawy. Nie iżby Aben-Hamet lękał się jakiego bądź niebezpieczeństwa, ale, drżał na myśl, iż musiałby może oddalić się na zawsze od córki don Rodryga.

Dona