Prawidła życia - Janusz Korczak - ebook

Prawidła życia ebook

Janusz Korczak

0,0

Opis

Prawidła życia” to utwór Janusza Korczaka, polsko-żydowskiego lekarza, pedagoga, pisarza i publicysty, który był prekursorem działań na rzecz praw dziecka.


Oryginalność książki Korczaka polega na tym, że jest to naukowa książka dla dzieci, dotycząca otaczającego ich świata: domu, ulicy, szkoły. Znajdziemy tu cenne i pouczające obserwacje psychologiczne Starego Doktora. Należą do nich choćby uwagi na temat naturalności występowania konfliktów czy roli kłótni w żywiołowych zabawach dziecięcych. Dla dorosłych zaś jest to niezmienny wzór – jak traktować dziecko poważnie, szanując jego ludzką godność.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 107

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Janusz Korczak

PRAWIDŁA ŻYCIA

Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-461-6
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Wstęp

Bałem się, że będą się na mnie gniewali.

Bałem się, że powiedzą: — Głowę dzieciom zawraca.Albo: — Dzieci mają czas myśleć o tem wszystkiem, gdy będą już starsze.Albo: — I tak dzieci niebardzo chcą się słuchać, a teraz na dobre dopiero zaczną krytykować dorosłych. — Będzie im się zdawało, ze wszystko wiedzą, będą zarozumiałe...Dawno, bardzo dawno chciałem napisać taką książkę, ale ciągle odkładałem próbę.Bo to jest próba.Próba może się nie udać.Jeżeli się nawet uda, muszą być błędy. Bo kto robi coś nowego, popełnia omyłki.Będę ostrożny. Będę się starał, żeby książka była zajmująca, chociaż to ani podróż, ani powieść historyczna, ani opowiadanie przyrodnicze.Długo szukałem i nie wiedziałem, jak książkę nazwać.Aż raz powiedział chłopiec: — Dużo zmartwień mamy dlatego, że nie znamy prawideł życia.Czasem dorośli wytłomaczą spokojnie, a często gniewają się.Nieprzyjemnie, gdy się gniewają.I zrozumieć trudno. I zapytać się nie można. I przychodzą do głowy różne, przeciwne myśli.Tak właśnie powiedział chłopiec. — Przychodzą do głowy różne, przeciwne myśli.Wziąłem kartkę papieru i napisałem:„Prawidła życia“.Patrzę.Chłopiec prawdę powiedział: tak dobrze.I ułożyłem plan.Napiszę o domu, o rodzicach, braciach i siostrach, o zabawach i zmartwieniach w domu.Potem o ulicy.Potem o szkole.Potem o chłopcach, którzy myślą, co widzą w domu, na ulicy i w szkole.Bo nie każdy się tylko bawi, ale każdy patrzy, słucha, co mówią inni, i sam rozważa.To nie powieść ani książka szkolna — to książka naukowa.Są ludzie, którzy wolą książki awanturnicze, czarodziejskie, straszne przygody, smutne albo zabawne. A są ludzie, którzy mówią, że najciekawsze są właśnie książki naukowe.Z książek szkolnych człowiek się uczy, powieść czyta się prędko, przy czytaniu książki naukowej człowiek sam dużo myśli. Troszkę przeczyta, potem różne rzeczy sobie przypomina, czasem dziwi się i zastanawia, czy naprawdę tak czy nie.Bo zdarza się, że jeden mówi inaczej i drugi inaczej.Młodzi mają różne własne sprawy, własne zmartwienia, własne łzy i uśmiechy, własne młode poglądy i młodą poezję.Często ukrywają przed dorosłymi, bo się wstydzą, nie ufają, bo boją się, żeby się z nich nie śmieli.Lubią słuchać, kiedy dorośli rozmawiają ze sobą — i bardzo chcą wiedzieć.Chcą poznać — prawidła życia.

Najbliżsi

Pierwszy wyraz małego dziecka:

 — Mama.  Nie pamiętam, czy mi ktoś powiedział czy w książce czytałem, że najstarszy wyraz, który dzicy jeszcze ludzie wymyślili, — też właśnie był: „mama“, i dlatego we wszystkich językach ten pierwszy wyraz ludzki jest podobny.  Po grecku — meter, po łacinie — mater, po francusku — mère, po niemiecku: mutter.  — Moja mama, — ma mère, — meine Mutter, — mea mater, — mia meter.  Już maleńkie dziecko zna swoją matkę. Jeszcze mówić ani chodzić nie umie, a ręce do matki wyciąga. Pozna nawet w ogrodzie, gdy się zbliży — i śmieje się zdaleka. Nawet w nocy pozna po głosie, po oddechu. Nawet dzieci niewidome i ociemniałe, gdy dotkną ręką twarzy, wiedzą i mówią:  — Mama, — mamusia, — mateczka.  Raz chłopiec powiedział tak: — Ja i dawniej myślałem, ale teraz mam trudniejsze myśli. Kiedy byłem mały, miałem łatwe myśli.  Jakie są łatwe myśli o matce?  Że mama jest dobra, że jest wesoła, albo się gniewa, albo smutna, zdrowa czy chora.  Że mama pozwala, daje, albo zabrania, że chce albo nie chce.  Dopiero później spotyka się różne inne matki, nie tylko własną.  Więc są matki młode, wesołe i uśmiechnięte, są skłopotane, zmęczone, zapracowane, są wykształcone bardzo albo mniej, bogate i biedne, w kapeluszu albo w chustce na głowie.  Nieprzyjemnie, jeżeli mama wyszła i długo nie wraca. Bywa, że mama codzień wychodzi do pracy, albo wyjechała na długo. Ciężko myśleć, że są sieroty.  A jeszcze później usłyszy się albo przeczyta w gazecie, że matka podrzuciła dziecko na ulicy. Dziecko nie pamięta nawet, nie ma fotografji ani żadnej pamiątki po matce. Właśnie ta mama, która powinna być najbliższa, jeszcze bliższa, niż ojciec.  — Tatuś, — ojczulek.  I znów:  Łatwe myśli, że ojciec pracuje i zarabia i daje mamie pieniądze. — Ale niezawsze tak bywa: ojciec chory albo nie może znaleźć zajęcia. — Czasem ojciec w domu pracuje, czasem gdzieś na mieście, albo wyjeżdża często do innego miasta, albo wyjechał daleko, i tylko listy przysyła.  Łatwe myśli są wtedy, gdy rodzice zdrowi, gdy jest w domu wszystko, czego potrzeba, gdy wszyscy żyją w zgodzie, i niema zmartwień.  Ja, który piszę tę książkę, znam bardzo wiele rodzin, a w każdym domu jest choć trochę inaczej. Moje dorosłe myśli są bardzo trudne i długie. — Ty miły Czytelniku, możesz obliczyć, ile znasz domów znajomych i kolegów, ja już nie mogę: dużo — bardzo dużo.  Znam chłopca, który mieszka u babci i dziewczynkę, którą ciocia wzięła do siebie. A bardzo wiele dzieci mieszka u obcych: w szpitalach, internatach, schroniskach, na stancjach.  Rodzice mieszkają na wsi, gdzie niema szkoły, więc posyłają do miasta. Albo rodzice w mieście, a doktór kazał posłać chorego na wieś do uzdrowiska.  W szkole poznaje się kolegów i rozmawia — i dowiaduje się raz wraz czegoś nowego. Czyta się powieści i poznaje, jak różnie jest na świecie, jak jednym dobrze, innym niedobrze.  Każdy chce, żeby wszyscy w domu byli spokojni i uśmiechnięci, żeby nie było zmartwień. Ale trzeba się pogodzić, że nie wszystko i niezawsze może być najlepiej. Jeden dzień wesoły, drugi smutny, jedno się uda, drugie nie. Raz słońce świeci, raz deszcz pada.  — Trudno, już takie jest życie — powiedział chłopiec.  Czy lepiej być jedynakiem, czy lepiej mieć brata czy siostrę? — Czy lepiej być młodszym czy starszym?  Ktoś był jeden, potem urodził się mały braciszek. Czy się cieszy?  Nie można nawet obliczyć, jak różnie bywa.  Może być mały brat, duży brat i prawie dorosły. Może być jeden starszy, drugi młodszy. Dwie starsze siostry, dwie małe. Mały brat, duża siostra. Duży brat, mała siostra.  Co lepiej? Nie mogę dać odpowiedzi, nie wiem, i nikt tego nie wie.  — Co wolisz?  — Wolę tak, jak jest — powiedziała dziewczynka.  Są ludzie, którzy łatwo się cieszą, weseli, zadowoleni. Wszystko im się podoba. Nawet nie myślą, żeby było inaczej. Inni łatwo i często się złoszczą.  Jeżeli można coś zmienić, warto się zastanowić; jeśli musi zostać, niewarto się dąsać. — A zawsze można żyć w zgodzie i z małym i dużym, i z bratem i siostrą — i to już naprawdę od nas zależy.  Znałem chłopca, miał brata chorego. To była dziwna choroba. Nawet rodzice długo myśleli, że jest nieposłuszny tylko, niegrzeczny i nie chce się słuchać. Chodził, jadł, spał, jak wszyscy, tylko chwili nie mógł usiedzieć na miejscu, wszystko ruszał, brał, psuł. Jeżeli chciał, a nie dali, rzucał się na podłogę, bił, pluł, gryzł i krzyczał tak głośno, że raz nawet przyszedł policjant dowiedzieć, co się dzieje; myślał, że biją mocno, a nie wolno znęcać się nad dziećmi.  Dopiero rodzice wezwali doktorów.  — Owszem, rozpieszczony, rozkapryszony, to prawda, ale chory: nerwowy, nie rozumie.  — Co robić?  — Trzeba oddać do zakładu, bo w domu zanadto dokucza. Nie poradzicie sobie. Trzeba wiedzieć, jak się z takim obchodzić. Jeżeli ustępować, będzie gorzej. Nie wystarcza tylko nie drażnić.  Rodzicom żal było oddać chorego chłopca.  Powiedziałem:  — Musicie myśleć o zdrowym. Towarzystwo chorego brata szkodzi mu.  I wtedy ten nieduży chłopiec krzyknął:  — Nie chcę, żeby przezemnie on wyszedł z domu. Już niech tak będzie, oddam mu wszystkie zabawki. — Tam, ja wiem, tam będą go bili.  Napisałem o tem wcale nie dlatego, że wszyscy powinni tak robić. Można żądać dobroci, ale nie takiej, która jest poświęceniem.  Rodzeństwo może żyć w zgodzie, ale nie należy się dziwić, że wynikają spory.  O co? — o piłkę, o miejsce przy stole, o atrament; kto się ma pierwszy myć, kto ma podnieść papierek. Jeden chce śpiewać, drugi, żeby było cicho. Jeden chce się bawić, drugi chce czytać.  Są spory, gdy odrazu widać, kto ma słuszność, inne, gdy niebardzo wiadomo. Jeden musi ustąpić — dobrowolnie, albo na rozkaz. Czasem kłótnia, bójka i łzy.  Najgorzej, gdy mały przeszkadza starszemu w odrabianiu lekcyj. Popycha, nudzi, wchodzi na stół, rusza kałamarz. — Starszy chce prędzej skończyć, bo nie każdy umie długo siedzieć i myśleć uważnie. — Mały trąca podczas pisania, a w szkole gniewają się, że niestarannie napisał.  Niezawsze dorośli mają czas i cierpliwość, by dowiedzieć się dokładnie, jak było. — Mówią:  — Ustąp małemu.  Albo:  — Ustąp dziewczynce.  Albo:  — Starszemu należy ustąpić.  Przekonałem się, że najgorsze, zarówno w domu, jak w szkole, są ustępstwa wymuszone. Działają tylko na krótką chwilę. Potem jest gorzej. Poczucie krzywdy jątrzy. Pozostaje osad niechęci. Pozostaje uraza. Przekonałem się, że lepiej nie wtrącać się wcale, niż sądzić bez zbadania powodów zatargu. — Dorosłym wydaje się niekiedy, że kłótnia powstała o głupstwo. — O byle co...  Nie. — Dobrowolnych ustępstw i wybaczeń wśród rodzeństwa jest wiele.  Często skarżą się dorośli, że:  — Cały dzień się kłócą.  — Ciągle się kłócą.  — Nie przestają się kłócić.  — Ani chwili bez kłótni.  Przesada.  Jeśli liczyć, wypadną wśród niezgodnego rodzeństwa 2 — 3 — 4 kłótnie dziennie. Przypuśćmy, że każda kłótnia trwa 15 minut, więc razem godzina. Jedna godzina — to dużo, ale nie cały dzień. — I może lepsza jest godzina wojny, niż stały gniew i cicha, wzrastająca niechęć.  Przekonałem się, że boli i gniewa lekceważenie, okazywane przez starsze rodzeństwo młodszemu.  I drażni i gniewa, gdy młodszy żąda tych samych praw, które są udziałem starszych.  — Ja chcę też — mówi mały.  — Kiedy tak, więc ani jedno, ani drugie.  Dla błędnej zasady równości, albo dla przykładu, odbiera się coś albo nakazuje starszemu.  Gdy później wyniknie kłótnia, nie o głupstwo chodzi, a o wzajemną niechęć.  Są dnie lepsze i gorsze. Już było lepiej, już było dobrze, znów się zaczyna.  — Dlaczego? Trzeba zbadać, trzeba wiedzieć, zanim się coś postanowi, trzeba rozpytać się, bo jakże można nie wiedząc, radzić lub nauczać? Przekonałem się, że nie należy zaraz biec z pomocą. Lepiej poczekać, aż się uspokoją.  Przekonałem się, że więcej, dziesięćkroć więcej jest dobra, niż zła, a zło można przeczekać spokojnie. Każda żywa istota, nietylko człowiek, woli zgodę, niż walkę, więc nie należy oskarżać...  Jeżeli w domu mieszka razem babcia i dziadzio, może być lepiej dla dzieci. Kiedy mama się gniewa, może babcia pocieszy; mama odmówi, może babcia pomoże. Więcej ma czasu, więc uważniej wysłucha. — Ciekawe bywają opowiadania ludzi wiekowych. I wogóle jakie to dziwne.  Babcia pamięta, jak mama była małą dziewczynką, tatuś młodym chłopcem. A jeszcze dawniej babcia była dzieckiem.  Pamięta dawne czasy. Inne były wtedy ulice i domy, inne lampy i zegary, nawet ludzie inni. Nie było takich wynalazków, ani książek, ani zabawek i rozrywek.  Ci już umarli, tamtych jeszcze nie było na świecie.  I przychodzą trudne myśli, już nietylko o tem, co jest na świecie, ale co było, i o tem, co będzie.  Dziwne, bardzo dziwne...

Dom — Mieszkanie

Mieszkają ludzie w dużych miastach, małych miasteczkach i na wsi.  Domem rodzinnym może być chata, dworek, izba budynku drewnianego, jeden pokój lub wiele pokojów wysokiej kamienicy i pałac.  Dom może być własnością rodziców, albo wynajęty od gospodarza, któremu co miesiąc płaci się komorne. Kto nie może zapłacić, że mieszka, musi się wyprowadzić.  Małe dzieci nic o tem nie wiedzą, ich łatwe myśli są takie:  — Tu jest moja mama i tata, tu jest moje łóżko i zabawki, tu śpię i jem i biegnę do tego domu, gdy zimno, deszcz pada.  Jak ptak do swego gniazda.  Dopiero później poznaje inne mieszkania; patrzy, trochę się wstydzi, trochę boi. Widzi inne mamy, inne stoły, łóżka i szafy. Dziwi się, myśli, porównywa, wreszcie wie.  Już starszy chłopiec małego miasta powiedział:  — Myślałem, że w Warszawie są wysokie góry i morze i okręty, i wszędzie same pomniki, jak na cmentarzu. Już nawet sam nie wiem, co myślałem.  Często poplącze się prawda i sen i bajka.  Powiedziała starsza dziewczynka:  — Nie mogę sobie wyobrazić, jak ludzie w zimie mieszkają na wsi. Wszędzie śnieg, tak zimno, a oni tam siedzą.  Kiedy człowiek dobrze pozna własne mieszkanie, dopiero wtedy zaczyna myśleć o tem, co inaczej i daleko. Zupełnie jakby odbywał podróże myślą w nieznane kraje.  Bo małe dziecko bardzo wiele ma pracy, zanim własny dom zrozumie. Kto starszy, już nie pamięta nawet, jak oglądał pokój, podłogę, sufit i ściany, ile niezrozumiałych i trudnych widział rzeczy, ile niespodzianek i tajemnic spotkał.  Więc dziwna lampa, inna w dzień, wieczorem i w nocy.  Więc zegar, który tyka i dzwoni. Co w nim, dlaczego i poco. — Spogląda mama na zegar i wie, że tatuś wróci niedługo do domu. Ten zegar jakby wie, co się dzieje za domem, wie kiedy będzie ciemno, dzwoni, żeby jeść, spać i wstawać z łóżka. Ani na chwilę nie przestaje szeptać na ścianie.  Dziwne lustro. Zupełnie inne, niż obrazy. Różne rzeczy można w niem zobaczyć. Jeżeli mama stanie przed lustrem, robią się dwie mamy.  — A to ja!  Podnosi rękę do góry, wysadzi język, trzyma kotka, podnosi fartuszek — wszystko w lustrze tak samo.  Wiszą obrazy i fotografje — i mówią i tłomaczą coś, a małe dziecko lubi albo nie lubi, cieszy się i niepokoi.