Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Czwarty tom serii Bukowski z bestsellerowej space opery Pola zapomnianych bitew.
Echa niesławnego ataku na Deltę Centuriona nie słabną, antagonizując obie strony konfliktu. Federacja, osłabiana niezrozumiałym oporem najpotężniejszych oligarchów, traci kontrolę nad sporymi połaciami Rubieży, ale i rebelianci nie mają powodów do radości. Przedłużający się konflikt oznacza klęskę głodu w walczących o swoje prawa systemach gwiezdnych.
Wydawać się może, że nadszedł idealny moment na zawarcie porozumienia, ale w mroku czai się ktoś jeszcze, komu taki stan rzeczy jest na rękę. Co gorsza, skutki niewyobrażalnie krwawego ataku na Centuriona przynoszą niespodziewane konsekwencje. Spośród milionów ludzi, którzy potracili na Delcie rodziny, łatwo wybrać desperatów zdolnych do odpłacenia agresorowi podobnym okrucieństwem, co skrupulatnie wykorzystują nie tylko władze Federacji...
Wet za wet, oko za oko, ząb za ząb. Tak może wyglądać nowa rzeczywistość, jeśli Bukowskiemu i jego sprzymierzeńcom nie uda się pokrzyżować planów skrywającej się w mroku trzeciej siły.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 311
O TOMIE PIERWSZYM NAPISANO:
„Fantastyka naukowa to ten rodzaj literatury, który albo się uwielbia, albo którego się nienawidzi. Albo coś czytelnika pociąga w powieści, albo doprowadza do takiego stanu, że nigdy więcej nie sięgnie on po tego typu lekturę. W tym drugim przypadku pozostaje mu tylko żałować, że nie przeczyta Łatwo być Bogiem. (…) To bardzo ciekawa książka, która wbrew pozorom niesie przesłanie dotyczące spraw bardzo przyziemnych, traktująca o nas – ludziach”.
Recenzje Subiektywne – Marek Bachorski-Rudnicki
„W Łatwo być Bogiem autor kreuje łatwo przyswajalną wizję przyszłości, zbudowaną z klasycznych i dobrze znanych elementów, doprawioną odrobiną humoru, wartką akcją i zakamuflowanym, nieco głębszym przesłaniem. (…) Szmidt serwuje bardzo popową, lekką lekturę z atrakcyjnym zakończeniem będącą jednocześnie obietnicą znacznie większego rozmachu i rozwinięcia zaprezentowanego świata w dalszych częściach. Warto czekać”.
www.dzikabanda.pl
„Zimny i brutalny jest wszechświat kosmicznych żołnierzy przyszłości z prozy Roberta J. Szmidta. Nie ma w nim miejsca na czułości, przyjaźnie, związki rodzinne. Jest misja, przymus, odpowiedzialność i smutek. I jeszcze wola przetrwania”.
Republika Kobiet – Sylwia Skorstad
„Łatwo być Bogiem to godny uwagi kawałek literatury. Niezły sam w sobie, ale przede wszystkim wiele obiecujący w kolejnych częściach. Jeśli Szmidt okaże się konsekwentny, to czeka nas naprawdę świetna seria science fiction. Tego właśnie możemy i powinniśmy oczekiwać”.
Gildia
„Dobrze, że w Polsce wydaje się takie książki. One – przynajmniej w moich oczach – ratują obraz klasycznej SF jako tworu rozrywkowego. Poza tym Szmidt udowadnia, że nie tylko Zachód potrafi napisać dobrą fantastykę, ale i nasi autorzy to dobry »towar«. Może nawet eksportowy?”
Co przeczytać? – Mariusz Wojteczek
„Łatwo być Bogiem to jedna z tych książek, które oferują czytelnikowi dokładnie to, co zapowiada okładkowy blurb. Najnowsza powieść Roberta J. Szmidta rzeczywiście jest przedstawicielem twardej fantastyki naukowej i z pewnością przypadnie do gustu wszystkim jej miłośnikom”.
Poltergeist – Bartosz Szczyżański
„Robert J. Szmidt – człowiek, od którego zaczęło się odrodzenie polskiej fantastyki w XXI wieku, który wymyślił i prowadził magazyn »Science Fiction«, kiedy wszyscy pukali się w głowę, że to totalny bezsens – wydał właśnie nową książkę. (…) To bardzo dobra, rozrywkowa space opera z ciekawymi bohaterami, wartką akcją i niepokojącymi pytaniami”.
Aleksander Kusz, szortal.com
„Sama koncepcja powieści to coś więcej niż wymiana ognia z działka laserowego w próżni kosmicznej i spotkania pierwszego stopnia z kosmitami – Robert J. Szmidt bardzo trafnie steruje sugestiami, które mają stworzyć swoistą piramidę zależności ludzkiej cywilizacji wobec całego wszechświata. Autor wciąż przypomina także o samej idei boskości i tego, jak człowiek może postrzegać siły nadprzyrodzone”.
wMeritum.pl – Patryk Wolski
„Czytam W przededniu Orsona Scotta Carda i Aarona Johnstona. Tak strasznie podobała mi się Gra Endera, której prequelem jest ta książka. Niestety, po przeczytaniu Łatwo być Bogiem sci-fi nie jest już takie samo… W przededniu wydaje się blade i naiwne”.
Bartek Rae Rutkowski
Opinie z portalu Lubimy Czytać
(969 ocen, 162 opinie, średnia: 7,3/10)
„Z taką książką nawet najbardziej ponury dzień człowiekowi nie przeszkadza. Żeby nie rozwlekać: Łatwo być Bogiem to stara dobra fantastyka, ale napisana po filmowemu. Chwilami miałem wrażenie, że oglądam rasowe SF w kinie”.
Wojtek Grabowski
„Ta powieść zupełnie mnie nie zaskoczyła. Czemu? Gdyż po tym autorze spodziewałem się dokładnie takiej prozy: ciekawej, dynamicznej fantastyki ze znakiem wysokiej jakości, która pod wierzchnią, rozrywkową warstwą stara się pytać o rzeczy ważne i znaczące. I to właśnie w najnowszej książce Szmidta dostałem”.
Konrad
„A już myślałem, że polskie, klasyczne sci-fi się kończy. Otóż nie! Fabuła trzyma w napięciu i ciekawi, opisywane rasy są fascynujące, a koniec sprawia, że chcę więcej. Zdecydowanie na tak, godne polecenia”.
Arkadiusz
Systemy Centralne,
orbita Delty,
System Centurion, Sektor Tango,
10.05.2234, godz. 06:46
Urwany raptownie wrzask dobiegający zza pleców Brendy Kowal był tak przejmujący i głośny, że nie tylko ona, ale i wszyscy wokół zamarli. Przestronną, tętniącą życiem halę terminalu odlotów w okamgnieniu wypełniła dojmująca cisza, lecz szmery rozmów szybko powróciły, co więcej, ich natężenie rosło z każdą chwilą. Kolejne osoby ruszały w kierunku szeregu panoramicznych okien zdobiących zewnętrzną ścianę stacji orbitalnej.
Brenda nie dołączyła do gęstniejącego tłumu. Strach i zaskoczenie pozbawiły ją władzy w nogach, ale nawet stąd, ze środka zatłoczonej poczekalni, mogła bez trudu zobaczyć to, co sprawiło, że czekający na wahadłowce pracownicy w ułamku sekundy zapomnieli o chęci powrotu do domu.
Kowal zbladła mocno, gdy jej wzrok powędrował ku majestatycznej tarczy Delty, wiszącej zda się na wyciągnięcie ręki, tuż za grubymi płytami transparentnej plastali. Terraformowaną od półtora stulecia planetę, dobrze jej znany, zapierający dech w piersi tygiel pastelowego seledynu wymieszanego ze wszystkimi odcieniami fioletu, szpeciła niewielka mroczna skaza. Wysoko na północy, po sercu największego z kontynentów, rozlewał się z wolna czarny krąg upstrzony mrowiem czerwonych żyłek.
Co u… – tyle zdążyła pomyśleć, zanim paraliżujący ją stupor odpuścił, ulegając naporowi zawodzenia syren przeszywającego każdy nerw.
– Alarm bojowy! – ryknął stojący tuż za nią oficer, nie odrywając spojrzenia od komunikatora wszytego w rękaw kombinezonu. – Zamknąć wszystkie bramki! Ewakuować pasażerów z maszyn czekających na start! Już! Już!
Mało kto reagował na jego wrzaski. Widok za panoramicznymi oknami był tak niesamowity, że ludzie nie potrafili oderwać oczu od kipiącego morza czerni pochłaniającego coraz większą połać ich planety. Czy rozumieli, na co patrzą, trudno powiedzieć. Nikt wcześniej nie widział na żywo, jak wygląda zderzenie z wielką… asteroidą?
Nie, to niemożliwe, pomyślała Brenda.
Systemy wczesnego ostrzegania i obrony orbitalnej Delty były jednymi z najnowocześniejszych i najwydajniejszych w całej Federacji. Lepszymi zabezpieczeniami dysponowały, co zrozumiałe, tylko Ziemia i Mars, niemniej pierwsza skolonizowana przez ludzkość planeta niewiele im ustępowała pod tym akurat względem.
Niezawodna triada. Mrowie sond, nieustannie przeczesujących najgłębsze peryferia systemu. Współpracujące z nimi deflektory przechwytujące średniego zasięgu, skutecznie uniemożliwiające kosmicznym śmieciom trafienie w tak zwaną „dziurkę od klucza”. I wreszcie: krążące po wysokiej orbicie satelity obrony aktywnej. Ich gęsta sieć miała za zadanie zniszczyć każdy bolid albo pocisk, który jakimś cudem dotarłby w pobliże Delty.
Tego systemu nie dało się oszukać. To było po prostu niemożliwe.
Każdy obiekt wchodzący na kurs kolizyjny z zamieszkanymi planetami Centuriona wykrywano na wiele tygodni, czasem nawet miesięcy przed ewentualnym zderzeniem. Niszczono go w dalekiej przestrzeni albo zmieniano jego trajektorię lotu tak, by trafił w któryś z bezludnych księżyców albo wleciał w jedną z trzech gwiazd centralnych.
W całej niemal studwudziestoletniej historii pobytu człowieka w tym systemie nie odnotowano żadnego przeoczenia, żadnego wypadku, który mógłby zagrozić życiu kolonistów bądź doprowadzić do poważniejszych zniszczeń w infrastrukturze, czy to na powierzchni, czy to na orbicie. W każdym razie Kowal nie przypominała sobie niczego takiego, a pamięć miała znakomitą.
Dodatkowo, gdyby jeden element triady zawiódł, powinien go zastąpić drugi, a potem trzeci.
Czyżby więc to był atak? Ale jakim cudem banda roboli z Rubieży zdołała stworzyć broń zdolną do oszukania systemów obrony i do tego przetransportować ją niezauważenie do samego serca Systemów Centralnych? Ta hipoteza wydała się jeszcze bardziej nieprawdopodobna.
– Ruszać się!
Przywołani z głębi terminalu żandarmi natarli właśnie na oniemiały tłum. Dowództwo poszło też w końcu po rozum do głowy i nakazało zmatowić wszystkie okna, odcinając w ten sposób załodze możliwość obserwacji skutków feralnego zderzenia, bo to było zderzenie. Brenda nie miała cienia wątpliwości, na co przed momentem patrzyła.
Ale co mogło spaść na Deltę?
To pytanie zrodziło kolejne, znacznie bardziej mrożące krew w żyłach. Czy jej brat był bezpieczny? Do straszliwego kataklizmu doszło na półkuli północnej, pośrodku największego z kontynentów, czyli… osiem, może nawet dziewięć tysięcy kilometrów od ich domu. Odetchnęła z ulgą. O tej porze Julio zaczynał pracę. Pewnie wracał dopiero z posiadłości wicegubernatorki.
Jakkolwiek tragicznie wyglądała sytuacja, skutki zderzenia nie powinny go dotknąć. Nawet tak potężna fala uderzeniowa zdąży mocno osłabnąć, zanim pokona połowę gigantycznego globu, o ile w ogóle tam dotrze. Równie dobrze może się do tego czasu rozproszyć całkowicie, a jeśli nie, miną długie godziny, zanim jej czoło przewali się przez równiny otaczające Satterling, gdzie zamieszkali niespełna rok wcześniej. Brenda oblizała spierzchnięte wargi.
Wszyscy zdążą zostać ewa…
Poczuła znajome wibracje, zanim popędzający ludzi żandarm zdążył ją popchnąć. Truchtając posłusznie za pozostałymi pracownikami stacji orbitalnej, odczytała krótki komunikat. Polecono jej stawić się w Rezerwowym Centrum Kontroli Lotów.
Nie potrzebowała dalszych zachęt, to było jedyne miejsce, w którym powinna się teraz znaleźć.
– Nieciekawie to wygląda – rzucił przez ramię Giacomo Aoki, kolega ze zmiany, na którego trafiła już podczas krótkiej odprawy, dzięki czemu mogli ponownie zasiąść na sąsiadujących ze sobą stanowiskach.
Może to głupie, ale czuła się pewniej, widząc obok siebie znajomą twarz.
– Fakt – przyznała zwięźle, zapoznając się z tymi samymi danymi.
W Deltę uderzył wielki obiekt, którego system wczesnego ostrzegania nie mógł i nie powinien przeoczyć. Informacje dotyczące jego masy i trajektorii zostały wprawdzie utajnione, ale to, co zobaczyła za oknem poczekalni, odarło ją ze wszelkich złudzeń.
Mieli do czynienia z kataklizmem iście biblijnych rozmiarów.
Kowal zerknęła w stronę stanowiska dowodzenia. Pułkownik Linklater, szef jej zmiany, dyskutował zawzięcie z kilkoma oficerami, nie zawracając sobie głowy kryciem się za ekranami pola siłowego. Połowy trepów Brenda nie znała nawet z widzenia. Choć reprezentowali różne piony, łączyło ich jedno – wszyscy mieli nietęgie miny. Co gorsza, kolejne raporty zdawały się potęgować ich strach.
Niedobrze.
Z tą myślą skupiła się na wywołującym ją dowódcy frachtowca.
– Kontrola lotu, tu DMG-433, proszę o zezwolenie na opuszczenie doku.
– Odmawiam, DMG-433.
– Co ty bredzisz?!
– Kod czerwony.
– To jakiś durny żart?
Zdziwiła ją reakcja rozmówcy. Główny port orbitalny znajdował się obecnie nad południowym biegunem Delty, dokładnie po przeciwległej stronie planety, ale wieści o zderzeniu powinny tam dotrzeć, zanim aktywowała przydzielone jej stanowisko. Od impaktu minęło już ponad siedem minut, to szmat czasu, zwłaszcza według współczesnych kwantowych standardów, co z tego jednak, skoro ten człowiek wydawał się nie mieć bladego pojęcia o powadze sytuacji.
– Na mocy rozporządzenia o stanie wyjątkowym wszystkie jednostki znajdujące się w tym systemie zostają tymczasowo wcielone w szeregi floty przestrzennej – poinformowała go beznamiętnym tonem, przesyłając stosowne dokumenty.
– To jednostka korporacyjna, nie możecie nas tak po… – Szyper nie tyle zamilkł w pół słowa, ile zaczął kląć, gdy zerknął w przesłane mu kwity.
– Niewykonanie rozkazu skutkować będzie postawieniem osób decyzyjnych przed trybunałem polowym – wyrecytowała inną formułkę.
– Ale…
Rozłączyła się, kończąc rozmowę. Nie miała czasu na wysłuchiwanie cudzych żali. Na kontakt czekało czternaście jednostek, a kolejne dołączały do listy w zatrważającym tempie, mimo że Brenda zaliczała się do ponad stuosobowej grupy nadprogramowych kontrolerów.
– Coś tu jest mocno nie tak – rzuciła w kierunku Giacoma po tym, jak już rozprawiła się w identyczny sposób z następnym kapitanem.
– Mnie to mówisz? – odmruknął.
– Dlaczego żaden nie wie, co się wydarzyło? W mediach powinno o tym huczeć. – Kowal zamarła z ręką oddaloną o milimetry od klawisza otwierającego nowy kanał. – Czyżby nałożono blokadę informacyjną?
– Blokadę? W takiej sytuacji? – żachnął się Aoki. – Rządzą nami skończeni durnie, ale nawet oni nie…
– Dlaczego więc nie ogłoszono jeszcze ewakuacji północnej półkuli? – wpadła mu w słowo, zadając znacznie ważniejsze pytanie, po czym zerknęła podejrzliwie w stronę stanowiska dowodzenia. – Im dłużej zwlekają, tym więcej ludzi ucierpi…
Giacomo zbył kolejnego szypra najszybciej, jak umiał, a gdy spojrzał w jej kierunku, był bledszy od trepów, których dopiero co spuściła z oka.
– To może oznaczać tylko jedno – wyszeptał.
– Nie… – Kowal przełknęła z trudem ślinę.
– Tak – sapnął pocący się coraz mocniej Aoki. – Nie ma innego sensownego wytłumaczenia.
Brenda przygryzła nerwowo wargę. Wektory kursów widoczne na głównym ekranie pokazywały jasno, że wszystkie dostępne jednostki kierowane są za równik. Wcześniej uważała, że chodzi o kwestie bezpieczeństwa, ale uświadomiła sobie właśnie, że wyrzucone poza atmosferę śmieci nie zagrażają bezpośrednio większości przekierowywanych jednostek.
– Szlag.
Blokada informacyjna, brak zdecydowanych działań, nerwowe ruchy przełożonych. Ostatni komunikat zawiadamiał o zamknięciu strefy skoku Centuriona. Uznała to za niepojęte, ale milczała, ponieważ KoSIarz nie popełniał błędów – jedyny dysponował pełnią danych, dzięki czemu w ułamkach sekundy mógł wskazać najlogiczniejsze rozwiązanie. Sztuczna inteligencja musiała mieć dobry powód, skoro zdecydowała, że należy odciąć ten system i nie informować mieszkańców o nadciągającej fali uderzeniowej, czym niestety skazywała ich na pewną śmierć.
– Skutki tego uderzenia… – zaczęła mówić, ale kolega szybko jej przerwał.
– Zachowuj się normalnie – ostrzegł ją.
Oni także pracowali w reżimie stanu wyjątkowego, podlegając wszystkim jego rygorom, o czym zostali lojalnie uprzedzeni przed zajęciem swoich stanowisk.
Kowal nabrała głębiej tchu, otwierając kolejne połączenie. Siedem sekund, tyle potrzebowała, by zbyć pieklącego się korporacyjnego drania. Rozmawiała z nim automatycznie, ani na moment nie przestając myśleć o najważniejszej dla niej kwestii: czy Julio jest bezpieczny?
Jeśli fala uderzeniowa nie osłabnie wystarczająco po pokonaniu ośmiu do dziesięciu tysięcy kilometrów…
Poczuła zimny pot na karku. Nie miała dostępu do danych, lecz kaganiec nałożony na media i reakcje przełożonych mówiły same za siebie. KoSIarz przewidywał, że zniszczenia na drugiej półkuli będą nie mniej poważne.
Następnemu połączeniu towarzyszyła jeszcze bardziej niepokojąca myśl.
Na Delcie mieszkały obecnie ponad dwa miliardy kolonistów. Dwa miliardy – inaczej mówiąc, dwa tysiące milionów. Takiej masy ludzi nie da się ewakuować w kilka czy kilkanaście godzin, i to nawet przy zaangażowaniu wszystkich dostępnych środków.
Nagle jeszcze bardziej zwątpiła w nieomylność sztucznej inteligencji.
Zamknięcie strefy skoku uniemożliwi sprowadzenie statków z sąsiednich układów…
Otwierając kolejne połączenie, usiłowała sobie przypomnieć, z jaką prędkością porusza się fala uderzeniowa.
W atmosferze Delty będzie to… półtora tysiąca kilometrów na godzinę? Może ciut więcej.
– Co?! Jaka fala?
Oprzytomniała błyskawicznie, słysząc zdziwienie w głosie rozmówcy.
– Nieważne. Niewykonanie rozkazu skutkować będzie postawieniem osób decyzyjnych przed trybunałem polowym – zakończyła rozmowę, nie bardzo wiedząc, czy wypowiedziała wszystkie formułki, i nie bardzo się tym przejmując.
– UHS-27643 – wywołała następną jednostkę, tym razem był to frachtowiec oczekujący na rozładunek. – Kod czerwony, powtarzam, kod czerwony. Na mocy rozporządzenia o stanie wyjątkowym wszystkie jednostki znajdujące się w tym systemie zostają tymczasowo wcielone w szeregi floty przestrzennej…
– Przyjąłem – odpowiedział jej równie zdenerwowany głos. – Przepraszam, że pytam, ale czy to prawda, że coś wielkiego przywaliło w północną półkulę?
Wiadomości zaczynają się rozchodzić, pomyślała, wyciągając rękę, by zakończyć połączenie. Zawahała się jednak, ponieważ do głowy przyszedł jej właśnie bardzo ryzykowny pomysł.
– Tak – odparła, po czym zniżając nieco głos, dodała pośpiesznie: – Nie rozłączaj się, proszę. Mam na dole kogoś bliskiego.
– Oszalałaś? – syknął obserwujący ją z coraz większym niepokojem Aoki.
– Wiem, co robię – wypaliła.
Łącznościowiec z UHS-27643 nie zadawał na szczęście pytań. Nie zamknął też połączenia, choć powinien to zrobić. Brenda przeszła więc na sąsiedni kanał i w przerwie pomiędzy kolejnymi rozmowami napisała, a potem wysłała przez terminal frachtowca krótką wiadomość tekstową do Julia.
Bezpośrednie połączenie z powierzchnią Delty nie było możliwe ze względu na blokadę, a gdyby nawet zdołała ją ominąć, zostałoby to natychmiast wykryte przez System. Wykorzystanie niezamkniętego prawidłowo łącza z jednostką pozostającą na orbicie mogło jednak umknąć uwadze KoSIarza, zwłaszcza że tempo pracy na przydzielonym Kowal stanowisku nie spadło znacząco.
Zagranie było ryzykowne, lecz Brenda zdecydowała się na nie, wiedząc, że albo się narazi dowództwu, albo straci brata.
Julio zamarł, jak wcześniej jego siostra. Spoglądał z niedowierzaniem na ekran terminala, ale wzrok go nie mylił.
Jeśli to kawał…
Nie, tę myśl odrzucił natychmiast. Brenda użyła hasła bezpieczeństwa, i to dwukrotnie: na początku i na końcu zwięzłej wiadomości.
Plaga. Leć na dopalaczu na kosmodrom w Pitsmouth. Plaga. B.
– Zapnijcie pasy! – rzucił przez ramię do dokazujących na tylnym siedzeniu bliźniąt.
– Dlaczego? – Rozbawiona Maeve popatrzyła na niego z wyrzutem.
– Musimy przyśpieszyć.
Wyjaśnienie było krótkie, a mina, z jaką zostało wygłoszone, skutecznie zdławiła chęć protestu. Córka wicegubernatorki pamiętała wciąż, ile bólu kosztowała ją poprzednia niesubordynacja. Stoczyła się więc z rozchichranego brata, pomogła mu zająć miejsce w sąsiednim fotelu służbowego śmiga i na koniec zapięła pasy, najpierw jego, potem swoje.
Dopalacz aktywował się zaraz po osiągnięciu wysokości przelotowej. Dzieciaki zapiszczały ze strachu, czując wciskające w oparcia przeciążenie, ale Kowal nie odpuszczał – skoro Brenda kazała mu się śpieszyć, zagrożenie musiało być równie poważne jak bliskie.
Maszyna weszła łagodnym łukiem na właściwy kurs. Mimo że ruch w okolicy nie był duży, Julio nie mógł włączyć autopilota, bo ten natychmiast zmniejszyłby pobór mocy, zwalniając do przepisowej prędkości.
– Co się stało? – zapytał wystraszony Rollo.
Kowal nie odpowiedział od razu. W sumie nie miał bladego pojęcia, o co może chodzić, niemniej ton otrzymanej wiadomości był na tyle alarmujący, że zareagował instynktownie. Brenda nie kazałaby mu uciekać, gdyby nie chodziło o bardzo poważne zagrożenie.
Rozglądał się uważnie od chwili startu, lecz do tej pory nie dostrzegł niczego, co odbiegałoby od normy. Jaskrawoseledynowe o tej porze dnia niebo było wyjątkowo czyste. Nigdzie też nie widział oznak paniki. Tylko on jeden pędził na złamanie karku, pozostałe glidery i śmigi leniwie sunęły wytyczonymi korytarzami, zmierzając we wszystkich kierunkach naraz, jakby na Delcie nie wydarzyło się nic godnego uwagi.
Julio włączył na moment holo, ale żadna ze stacji nie nadawała komunikatów specjalnych. Jedyne, co go zastanowiło, to obraz kontrolny na dwu popularnych częstotliwościach, lecz ponieważ chodziło o lokalne kanały z dalekiej północy, nie przejął się tym zbytnio.
– Czy my przed czymś uciekamy?! – Maeve dołączyła do brata.
– Ależ skąd – odparł spokojnie, z każdą chwilą nabierając przekonania, że padł ofiarą głupiego żartu. – Mama kazała nam lecieć pełnym gazem do Pitsmouth, ale nie powiedziała dlaczego.
Kto mógł z niego tak okrutnie zakpić? Na pewno nie Brenda – choć jego siostrę trudno nazwać świętą, z pewnością nie zrobiłaby niczego, co naraziłoby go na gniew wicegubernatorki.
No dobrze, jeśli nie ona, to kto?
Haseł, które ustalili jakiś czas temu, nie miał prawa znać nikt obcy. Oboje o to zadbali, zapamiętując wybrane słowa i nigdzie ich nie zapisując. Jak dotąd ani razu ich nie użyli.
Tknięty tą myślą postanowił sięgnąć do źródła komunikatu, ale i tutaj spotkało go zaskoczenie.
UHS-27643? Dlaczego Brenda wysłała wiadomość za pośrednictwem korporacyjnego frachtowca, skoro mogła to zrobić bezpośrednio?
Czując, że musi to sprawdzić, wywołał jednostkę, która posłużyła za przekaźnik, lecz nikt się nie zgłosił, choć odczekał na linii dłuższą chwilę.
Dziwne, uznał, ale jego komunikator ożył, zanim zdążył wybrać ponownie numer kodowy.
– SATT-268451, przekraczasz dopuszczalną prędkość o trzydzieści siedem procent. Jeśli natychmiast nie zwolnisz, zostaniesz przejęty i przymusowo sprowadzony na powierzchnię. – Cybernetyczny gliniarz wyrecytował standardową formułkę.
Julio zerknął w prawo. Mniej więcej sto metrów od niego leciał równoległym kursem smoliście czarny policyjny interceptor. To na szczęście nie był problem. Praca dla lokalnych polityków nie należała może do najlżejszych, ale miewała swoje plusy.
– Kazano mi jak najszybciej stawić się w ratuszu Pitsmouth – powiedział, włączając służbowy transponder. – Na bezpośrednie polecenie z biura gubernatora – dodał.
Po kilku sekundach ciszy usłyszał głos należący do człowieka.
– Nie mamy w rejestrze żadnej informacji na ten temat.
– Nie do mnie te żale – odburknął. – Robię, co mi każą.
Sprawdzenie tej informacji zajęłoby dyżurnemu minutę, nie więcej, ale Kowal szczerze wątpił, by zdobył się na niepokojenie biura gubernatora. Wkurzanie ludzi, którzy nie bez powodu mają się za nietykalnych, to niezbyt dobry pomysł, a już zwłaszcza w wykonaniu podrzędnego pracownika budżetówki. Kandydaci na gliniarzy dowiadują się o tym na kursach wstępnych.
– Co tam się odwaliło?
Kowal nie był przygotowany na takie pytanie.
– Gdzie? – zaczął ostrożnie.
– W Pitsmouth.
– Pojęcia nie mam. Kazali lecieć, to lecę.
Jego rozmówca milczał dłuższą chwilę, ale najwyraźniej to, co usłyszał, mu wystarczyło. Musiał już wcześniej zauważyć na tej trasie zwiększoną aktywność pojazdów uprzywilejowanych.
To musi być coś naprawdę poważnego, skoro politycy wieją, uznał Julio.
– Przyjąłem, SATT-268451, dopisuję cię do listy – odezwał się w końcu gliniarz. – Wejdź na pułap sześćset pięćdziesiąt i trzymaj się wytyczonego korytarza.
– Wykonuję.
Na wyświetlaczu głównym obok wektora aktualnego kursu pojawiła się nowa czerwona linia. Sekundę później towarzyszący śmigowi policyjny dron skręcił ostro, schodząc w dół i mocno przyśpieszając. Następny przyuważony delikwent zbierze po dupie dwa razy mocniej, niż na to zasługiwał, ale Kowal nie przejmował się jego losem. Miał znacznie ważniejsze sprawy na głowie.
Aby nie budzić dalszych podejrzeń, skorygował kurs, jak mu kazano, po czym raz jeszcze zaczął wybierać numer kodowy frachtowca. I znów przerwał mu sygnał informujący o nadejściu wiadomości. Odruchowo otworzył folder poczty, uprzedzając System, zwykle wykorzystywany do tego w trakcie lotu.
O 06:45 w północny kontynent uderzyło coś wielkiego. Koordynaty 55/11. Fala uderzeniowa zmierza w Waszym kierunku. Musisz dotrzeć jak najszybciej na kosmodrom. Z dzieciakami na pewno Cię wpuszczą. CDN. B.
– To od mamy? – zainteresowała się Maeve.
– Tak – odparł Kowal, ale dopiero po tym, jak nerwowo przełknął ślinę i zaczerpnął głęboki oddech. Nie chciał okazać po sobie zdenerwowania. – Macie od niej pozdrowienia.
Obrócił się do dzieci z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Coś się jednak stało? – Rollo nadal wyglądał na zaniepokojonego.
– Nie, nic takiego – zapewnił go Julio. – Pamiętacie, co będzie za tydzień?
Próba zmiany tematu była tak nieudolna, że sklął się w myślach, zanim skończył mówić. Stres zaczynał go zżerać, lecz za żadne skarby nie mógł tego okazać przy dzieciach. Jeszcze chwila, a któreś z nich zacznie dzwonić do rodziców.
– Urodziny taty! – zapiszczała Maeve.
– Właśnie – brnął dalej. – Mama szykuje dla niego niespodziankę, a to znaczy, że nikt nie może się dowiedzieć o naszym wypadzie!
Na jego szczęście bliźnięta chwyciły przynętę i natychmiast skupiły się na wymyślaniu, jaka powinna być ta niespodzianka. To na razie powinno wystarczyć, choć Julio zdawał sobie sprawę, że niedługo będzie musiał wymyślić lepsze wytłumaczenie. Zarówno na potrzeby biura, jak i policji…
Kto jak kto, ale gliniarze będą mieli dość roboty, by nie przejmować się przekroczeniem przeze mnie dopuszczalnej prędkości, pomyślał. Jeśli Brenda nie kłamała, a nie miała powodu tego robić, na niebie Delty lada chwila zaroi się od uciekinierów.
Włoski zjeżyły mu się na karku.
Dlaczego nie ogłoszono jeszcze alarmu? Skoro sytuacja była tak poważna, władze powinny już dawno rozpocząć ewakuację ludności z zagrożonych terenów, tymczasem ruch w zasięgu jego wzroku był wciąż niemrawy… W polu widzenia radaru śmiga znajdowały się tylko dwie inne jednostki lecące z podobną prędkością, oczywiście w tym samym kierunku. Znał dobrze ich numery.
Włączył ponownie holo i przy wyciszonej fonii przerzucił szybko kilkanaście kanałów. Na żadnym nie zobaczył ani relacji na żywo, ani spodziewanych komunikatów z ostrzeżeniami.
Coś jest nie tak. Albo fala uderzeniowa nie dotrze tak daleko, albo…
Alternatywa była tak straszna, że wolał o niej nie myśleć.
– Możemy coś obejrzeć? – poprosiła Maeve, zauważywszy, że wyświetlacze są włączone.
– Jasne.
Po krótkim wahaniu wybrał nagrania z bazy danych. Lepiej, żeby szkraby nie oglądały kanałów lecących na żywo, gdzie prędzej czy później pojawią się informacje o katastrofie. Po włączeniu projekcji Kowal odizolował tył kabiny polem siłowym. Tak będzie bezpieczniej. Wicegubernatorka lada moment zacznie się do niego dobijać.
Wprowadził do komputera pokładowego koordynaty podane przez Brendę i stwierdził, że nie jest źle. Od miejsca zderzenia dzieliło go ponad dziesięć tysięcy kilometrów, co oznaczało, że fala uderzeniowa – o ile dotrze tak daleko – pojawi się nad tymi równinami za mniej więcej sześć i pół godziny.
Morze czasu, zważywszy, że od kosmodromu w Pitsmouth dzieli mnie zaledwie kwadrans lotu.
Drgnął, gdy ożył komunikator. Tej rozmowy obawiał się najbardziej.
– Gdzie jesteście, u licha? – W głosie wicegubernatorki wyczuł sporą irytację.
– Przekierowano nas na najbliższy kosmodrom – skłamał bez mrugnięcia powieką.
– Co takiego?! – Kobietę zatkało.
Taką szychę jak ona z pewnością poinformowano w pierwszej kolejności, ale dlaczego ktoś miałby ostrzegać jego? Chyba tylko omyłkowo – było to jedyne wytłumaczenie, które miało choć odrobinę sensu.
– Otrzymałem systemowe polecenie jak najszybszego stawienia się w najbliższym porcie kosmicznym – dodał, wykorzystując chwilowe zapowietrzenie szefowej. – Za moment rozpoczynam podejście do lądowania.
– Zabraniam! – rzuciła, czerwieniejąc na twarzy jeszcze bardziej. – Zawracaj!
Lot do rezydencji, która znajdowała się obecnie ponad pięćset kilometrów na północny zachód od jego pozycji, zająłby około czterdziestu minut. Na ziemi straciłby pewnie kolejne pół godziny…
Nie, to nie wchodzi w grę, uznał. Ta stara lampucera ma sześcioosobowy jacht orbitalny. Nie będzie w nim miejsca dla nikogo spoza jej najbliższej rodziny.
– Nie mogę. Wykonuję polecenie Systemu.
– Co ty bredzisz? – wysyczała nienawistnym tonem. – Zawracaj natychmiast albo gorzko tego pożałujesz!
– Nie mogę – powtórzył i zagrał ostatnią kartą: – Zostało mi tylko kilka procent paliwa, ale proszę się nie obawiać. Nie odstąpię dzieciaków na krok, dopóki nie znajdą się na pokładzie właściwej jednostki ewakuacyjnej…
– Wracaj tu, gnoju, albo każę… – umilkła w pół zdania.
Dotarło do niej, że nie może nic zrobić, dopóki bliźniaki przebywają na pokładzie. Gdyby nie wiedział o kataklizmie, pewnie nasłałaby na niego gliny, lecz informacje o tym, że coś jest nie tak, zaczynały się już rozchodzić. Otaczało go ponad trzydzieści maszyn, z których wszystkie poruszały się z przekroczoną znacznie prędkością.
– Przysięgam, pani wicegubernator, że włos im z głowy nie spadnie – powiedział jeszcze, po czym się rozłączył.
Przez dłuższą chwilę próbowała ponownie nawiązać z nim kontakt, ale w końcu dała sobie spokój. W obecnej sytuacji nie mogła skupiać się wyłącznie na nim. Domyślał się też, że zdążyła sprawdzić jego pozycję. Nie kłamał, leciał do najbliższego portu kosmicznego, z którego jej dzieciaki zostaną zabrane na orbitę – tyle że on trafi tam razem z nimi. Perspektywa utraty pracy niespecjalnie go przerażała. Ocalenie życia było najważniejsze.
Zmienił łagodnie kurs, kierując się prosto na główny terminal.
– Zawróć, SATT-268451 – zareagowała niezwłocznie kontrola lotów. – Astroport jest tymczasowo zamknięty dla ruchu cywilnego.
– Mam na pokładzie dzieci wicegubernator Watts – odparł. – Otrzymałem polecenie odstawienia ich do najbliższego punktu ewakuacyjnego.
– Przyjąłem, SATT-268451. Pozostań na linii.
System przełączył go na człowieka.
– Nie ma cię na liście uprawnionych, SATT-268451 – stwierdził nieznany mu kontroler trzydzieści sekund później.
– To mnie dopisz albo skontaktuj się z biurem Watts… – Włączył tamtemu podgląd na tył kabiny. – Lecę na oparach, a jeśli tym dzieciom spadnie choć włos z głowy… – nie musiał kończyć groźby.
System z pewnością rozpoznał ich twarze.
Czekał w napięciu, nie przerywając podchodzenia do lądowania. Mniej więcej po minucie wyświetlacz ożył ponownie.
– Przesyłam kod dostępu. Terminal 16. Ląduj na stanowisku C-34.
– Przyjąłem: 16, C-34 – potwierdził i z ulgą wypuścił wstrzymywane powietrze.
Rozejrzał się wokół. W kierunku astroportu leciało mrowie maszyn, w zasięgu skanerów było ich sto albo i więcej. Widomy znak, że akcja ewakuacyjna już się rozpoczęła. Włączył holo, przeskrolował najważniejsze stacje, ale na żadnym kanale nie zobaczył nawet wzmianki o zderzeniu.
Tak to chcecie rozegrać, pomyślał. Dajecie czas swojakom.
Zdawał sobie sprawę, że na Delcie i jej orbicie nie ma tylu jednostek, by ewakuować całą ludność planety. Północ miała przewalone, ale czegoś tu nie rozumiał: dlaczego władze guberni znajdujących się w okolicach równika nie ogłosiły jeszcze alarmu? Im dłużej będą z tym zwlekały, tym mniej mieszkańców tamtych rejonów zdąży uciec w okolice bieguna południowego, wychodząc ze strefy rażenia.
A można by ocalić wiele milionów istnień…
Rozważenie tej kwestii musiał odłożyć na później. Skierował śmiga do pobliskiej śluzy, jedynej drogi prowadzącej pod kopułę pola ochronnego, posadził go jak najbliżej głównego wejścia na stanowisko startowe C-34. Dokoła niego stało już kilkanaście maszyn. Drugie tyle lądowało właśnie na rozległej płycie. Ludzie biegli małymi grupkami w stronę wysokiego na paręnaście metrów muru okalającego studnię, w głębi której spoczywał statek mogący wzbić się poza atmosferę.
Może nawet transportowiec klasy międzyplanetarnej…
– Wysiadka! – zakomenderował wesołym tonem, wyłączając pole izolujące.
Maeve rozejrzała się ciekawie.
– Astroport! – pisnęła zdumiona.
Julio się zaśmiał.
– Niespodzianka! Polecicie dzisiaj w kosmos!
– Ale super!
Wizja opuszczenia planety podziałała na parę dziesięciolatków jak magiczna różdżka. Oboje natychmiast zapomnieli o setce pytań, którymi powinien zostać zasypany, i skupili się na zastanawianiu, jaki to statek kryje się za ścianą porobetonu.
– Ja cię! – zawołał Rollo, gdy ruszali w stronę wejścia.
W pobliżu bramy wylądowały właśnie dwa transportery opancerzone. Kowal spojrzał w niebo – całe formacje podobnych wojskowych kolosów sunęły wysoko nad jego głową, zmierzając w kierunku dalej położonych terminali. Przeniósł wzrok na maszyny, które usiadły przy bramie. Wysypywali się z nich żołnierze w pełnym rynsztunku, zajmując od razu pozycje obronne za przenośnymi generatorami pól siłowych, jakby szykowali się do odparcia oddziałów wroga. W ciągu kilkunastu sekund dostęp do wejścia został całkowicie odcięty.
Julio zatrzymał się przy jednym z dwóch ustawionych naprędce punktów kontrolnych. Przed nim stało kilka rodzin, które przyleciały chwilę wcześniej. Żołnierze skanowali dokumenty, potem wyłączali ekran energetyczny w wąskim przejściu i wpuszczali kolejne grupki ewakuowanych na teren stanowiska startowego.
– Kod dostępu? – Zakuty w helonowy pancerz sierżant podniósł skaner.
– Oczywiście.
Kowal podstawił komunikator pod czytnik. Dzieciaki zrobiły to samo. Cichutkie piknięcie potwierdziło autoryzację. Zagradzające im drogę pole zniknęło, żołnierze przepuścili bliźnięta, ale jemu zastąpili drogę, gdy ruszył śladem podopiecznych.
– Co wy robicie? – obruszył się Julio. – To dzieci wicegubernator Watts! Jestem ich jedynym opiekunem.
– Od tej pory my się nimi zajmiemy – z głośniczka popłynął mechanicznie zniekształcony głos. – Proszę nie tarasować wejścia.
– Nie rozumiecie… – Wskazał ręką zaskoczone dzieciaki, które przyglądały się tej scenie z zaciekawieniem, nie wiedząc, dlaczego zostały od niego oddzielone.
– To ty nie rozumiesz! – Sierżant odepchnął go bezceremonialnie. – Odejdź po dobroci albo użyjemy broni.
Natychmiast spokorniał. Uniósł ręce, pomachał zdezorientowanym bliźniakom.
– Idźcie dalej z tymi panami! – zawołał. – Mama będzie czekać na orbicie!
Wycofał się wzdłuż szeregu czekających na odprawę, klnąc na czym świat stoi. Wredna jędza zrobiła go na szaro. Tyle dobrego, że nie stracił prawie dwu godzin na dostarczenie bachorów do domu.
Może nie wszystko jeszcze stracone, pomyślał, wracając truchtem do śmiga. Na lądowisku pojawiało się coraz więcej maszyn. Przy bramie zrobiła się spora kolejka, zanim zdążył opaść na fotel.
Zapiął pasy i wyciągnął rękę do klawisza startera, lecz wstrzymał się z jego naciśnięciem. Sprawdził poziom paliwa. Sześćdziesiąt pięć procent, niby sporo, ale… Musiał wszystko dokładnie sobie przeliczyć, by nie popełnić najmniejszego błędu.
Jak szybka mogła być fala uderzeniowa? Tysiąc pięćset, tysiąc sześćset kilometrów na godzinę, plus minus. Śmig lecący na dopalaczu rozwinie co najwyżej połowę tej prędkości. To dawało sześć godzin plus trzy i pół w porywach. Tyle czasu dzieliło go od najgorszego.
Paliwa wystarczy na maksimum pięć godzin lotu z maksymalną prędkością. Niedobrze.
Tam, dokąd się udawał, nie będzie miał możliwości uzupełnienia paliwa, a zamierzał gnać na złamanie karku, by dotrzeć jak najdalej na południe.
Wysiadł ponownie, wygrzebał z luku technicznego serwołom i podbiegł do zaparkowanych obok maszyn. Sprawdzał pośpiesznie odczyty na obudowach kolejnych ogniw. Trzeci z kolei śmig miał jedno pełne, w drugim brakowało niespełna piętnastu procent. Wyłamał nakładkę mocującą i wyszarpnął to pierwsze, nie przejmując się wyciem alarmu. Uciekinierzy mieli gdzieś, co stanie się z porzuconymi przez nich maszynami, a wojskowi nie mogli opuścić posterunków, wokół których zgromadził się w ciągu ostatniej minuty nielichy tłum.
Wrócił pod swoją maszynę i nie zwlekając, wymienił zużyte częściowo ogniwo, by wystartować z pełnym zapasem energii. To, które usunął, rzucił po krótkim zastanowieniu na porobeton.
Nie ma czasu na kombinowanie, uznał. Sto procent musi wystarczyć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Copyright © by Robert J. Szmidt 2024
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2024
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Urszula Gardner
Projekt, opracowanie graficzne okładki oraz ilustracja na okładce: Robert Rajszczak
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Wet za wet, wyd. I, Poznań 2025)
ISBN 978-83-8338-616-4
WYDAWCA
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań, Polska
tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer