Pola dawno zapomnianych bitew: Bukowski. Wet za wet - Robert J. Szmidt - ebook

Pola dawno zapomnianych bitew: Bukowski. Wet za wet ebook

Robert J. Szmidt

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czwarty tom serii Bukowski z bestsellerowej space opery Pola zapomnianych bitew.

Echa niesławnego ataku na Deltę Centuriona nie słabną, antagonizując obie strony konfliktu. Federacja, osłabiana niezrozumiałym oporem najpotężniejszych oligarchów, traci kontrolę nad sporymi połaciami Rubieży, ale i rebelianci nie mają powodów do radości. Przedłużający się konflikt oznacza klęskę głodu w walczących o swoje prawa systemach gwiezdnych.

Wydawać się może, że nadszedł idealny moment na zawarcie porozumienia, ale w mroku czai się ktoś jeszcze, komu taki stan rzeczy jest na rękę. Co gorsza, skutki niewyobrażalnie krwawego ataku na Centuriona przynoszą niespodziewane konsekwencje. Spośród milionów ludzi, którzy potracili na Delcie rodziny, łatwo wybrać desperatów zdolnych do odpłacenia agresorowi podobnym okrucieństwem, co skrupulatnie wykorzystują nie tylko władze Federacji...

Wet za wet, oko za oko, ząb za ząb. Tak może wyglądać nowa rzeczywistość, jeśli Bukowskiemu i jego sprzymierzeńcom nie uda się pokrzyżować planów skrywającej się w mroku trzeciej siły.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 311

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



O TOMIE PIERW­SZYM NAPI­SANO:

„Fan­ta­styka naukowa to ten rodzaj lite­ra­tury, który albo się uwiel­bia, albo któ­rego się nie­na­wi­dzi. Albo coś czy­tel­nika pociąga w powie­ści, albo dopro­wa­dza do takiego stanu, że ni­gdy wię­cej nie się­gnie on po tego typu lek­turę. W tym dru­gim przy­padku pozo­staje mu tylko żało­wać, że nie prze­czyta Łatwo być Bogiem. (…) To bar­dzo cie­kawa książka, która wbrew pozo­rom nie­sie prze­sła­nie doty­czące spraw bar­dzo przy­ziem­nych, trak­tu­jąca o nas – ludziach”.

Recen­zje Subiek­tywne – Marek Bachor­ski-Rud­nicki

„W Łatwo być Bogiem autor kreuje łatwo przy­swa­jalną wizję przy­szło­ści, zbu­do­waną z kla­sycz­nych i dobrze zna­nych ele­men­tów, dopra­wioną odro­biną humoru, wartką akcją i zaka­mu­flo­wa­nym, nieco głęb­szym prze­sła­niem. (…) Szmidt ser­wuje bar­dzo popową, lekką lek­turę z atrak­cyj­nym zakoń­cze­niem będącą jed­no­cze­śnie obiet­nicą znacz­nie więk­szego roz­ma­chu i roz­wi­nię­cia zapre­zen­to­wa­nego świata w dal­szych czę­ściach. Warto cze­kać”.

www.dzi­ka­banda.pl

„Zimny i bru­talny jest wszech­świat kosmicz­nych żoł­nie­rzy przy­szło­ści z prozy Roberta J. Szmidta. Nie ma w nim miej­sca na czu­ło­ści, przy­jaź­nie, związki rodzinne. Jest misja, przy­mus, odpo­wie­dzial­ność i smu­tek. I jesz­cze wola prze­trwa­nia”.

Repu­blika Kobiet – Syl­wia Skor­stad

„Łatwo być Bogiem to godny uwagi kawa­łek lite­ra­tury. Nie­zły sam w sobie, ale przede wszyst­kim wiele obie­cu­jący w kolej­nych czę­ściach. Jeśli Szmidt okaże się kon­se­kwentny, to czeka nas naprawdę świetna seria science fic­tion. Tego wła­śnie możemy i powin­ni­śmy ocze­ki­wać”.

Gil­dia

„Dobrze, że w Pol­sce wydaje się takie książki. One – przy­naj­mniej w moich oczach – ratują obraz kla­sycz­nej SF jako tworu roz­ryw­ko­wego. Poza tym Szmidt udo­wad­nia, że nie tylko Zachód potrafi napi­sać dobrą fan­ta­stykę, ale i nasi auto­rzy to dobry »towar«. Może nawet eks­por­towy?”

Co prze­czy­tać? – Mariusz Woj­te­czek

„Łatwo być Bogiem to jedna z tych ksią­żek, które ofe­rują czy­tel­ni­kowi dokład­nie to, co zapo­wiada okład­kowy blurb. Naj­now­sza powieść Roberta J. Szmidta rze­czy­wi­ście jest przed­sta­wi­cie­lem twar­dej fan­ta­styki nauko­wej i z pew­no­ścią przy­pad­nie do gustu wszyst­kim jej miło­śni­kom”.

Polter­ge­ist – Bar­tosz Szczy­żań­ski

„Robert J. Szmidt – czło­wiek, od któ­rego zaczęło się odro­dze­nie pol­skiej fan­ta­styki w XXI wieku, który wymy­ślił i pro­wa­dził maga­zyn »Science Fic­tion«, kiedy wszy­scy pukali się w głowę, że to totalny bez­sens – wydał wła­śnie nową książkę. (…) To bar­dzo dobra, roz­ryw­kowa space opera z cie­ka­wymi boha­te­rami, wartką akcją i nie­po­ko­ją­cymi pyta­niami”.

Alek­san­der Kusz, szor­tal.com

„Sama kon­cep­cja powie­ści to coś wię­cej niż wymiana ognia z działka lase­ro­wego w próżni kosmicz­nej i spo­tka­nia pierw­szego stop­nia z kosmi­tami – Robert J. Szmidt bar­dzo traf­nie ste­ruje suge­stiami, które mają stwo­rzyć swo­istą pira­midę zależ­no­ści ludz­kiej cywi­li­za­cji wobec całego wszech­świata. Autor wciąż przy­po­mina także o samej idei bosko­ści i tego, jak czło­wiek może postrze­gać siły nad­przy­ro­dzone”.

wMe­ri­tum.pl – Patryk Wol­ski

„Czy­tam W przeded­niu Orsona Scotta Carda i Aarona John­stona. Tak strasz­nie podo­bała mi się Gra Endera, któ­rej pre­qu­elem jest ta książka. Nie­stety, po prze­czy­ta­niu Łatwo być Bogiem sci-fi nie jest już takie samo… W przeded­niu wydaje się blade i naiwne”.

Bar­tek Rae Rut­kow­ski

Opi­nie z por­talu Lubimy Czy­tać

(969 ocen, 162 opi­nie, śred­nia: 7,3/10)

„Z taką książką nawet naj­bar­dziej ponury dzień czło­wie­kowi nie prze­szka­dza. Żeby nie roz­wle­kać: Łatwo być Bogiem to stara dobra fan­ta­styka, ale napi­sana po fil­mo­wemu. Chwi­lami mia­łem wra­że­nie, że oglą­dam rasowe SF w kinie”.

Woj­tek Gra­bow­ski

„Ta powieść zupeł­nie mnie nie zasko­czyła. Czemu? Gdyż po tym auto­rze spo­dzie­wa­łem się dokład­nie takiej prozy: cie­ka­wej, dyna­micz­nej fan­ta­styki ze zna­kiem wyso­kiej jako­ści, która pod wierzch­nią, roz­ryw­kową war­stwą stara się pytać o rze­czy ważne i zna­czące. I to wła­śnie w naj­now­szej książce Szmidta dosta­łem”.

Kon­rad

„A już myśla­łem, że pol­skie, kla­syczne sci-fi się koń­czy. Otóż nie! Fabuła trzyma w napię­ciu i cie­kawi, opi­sy­wane rasy są fascy­nu­jące, a koniec spra­wia, że chcę wię­cej. Zde­cy­do­wa­nie na tak, godne pole­ce­nia”.

Arka­diusz

PROLOG

Sys­temy Cen­tralne,

orbita Delty,

Sys­tem Cen­tu­rion, Sek­tor Tango,

10.05.2234, godz. 06:46

Urwany rap­tow­nie wrzask dobie­ga­jący zza ple­ców Brendy Kowal był tak przej­mu­jący i gło­śny, że nie tylko ona, ale i wszy­scy wokół zamarli. Prze­stronną, tęt­niącą życiem halę ter­mi­nalu odlo­tów w oka­mgnie­niu wypeł­niła doj­mu­jąca cisza, lecz szmery roz­mów szybko powró­ciły, co wię­cej, ich natę­że­nie rosło z każdą chwilą. Kolejne osoby ruszały w kie­runku sze­regu pano­ra­micz­nych okien zdo­bią­cych zewnętrzną ścianę sta­cji orbi­tal­nej.

Brenda nie dołą­czyła do gęst­nie­ją­cego tłumu. Strach i zasko­cze­nie pozba­wiły ją wła­dzy w nogach, ale nawet stąd, ze środka zatło­czo­nej pocze­kalni, mogła bez trudu zoba­czyć to, co spra­wiło, że cze­ka­jący na waha­dłowce pra­cow­nicy w ułamku sekundy zapo­mnieli o chęci powrotu do domu.

Kowal zbla­dła mocno, gdy jej wzrok powę­dro­wał ku maje­sta­tycz­nej tar­czy Delty, wiszą­cej zda się na wycią­gnię­cie ręki, tuż za gru­bymi pły­tami trans­pa­rent­nej pla­stali. Ter­ra­for­mo­waną od pół­tora stu­le­cia pla­netę, dobrze jej znany, zapie­ra­jący dech w piersi tygiel paste­lo­wego sele­dynu wymie­sza­nego ze wszyst­kimi odcie­niami fio­letu, szpe­ciła nie­wielka mroczna skaza. Wysoko na pół­nocy, po sercu naj­więk­szego z kon­ty­nen­tów, roz­le­wał się z wolna czarny krąg upstrzony mro­wiem czer­wo­nych żyłek.

Co u… – tyle zdą­żyła pomy­śleć, zanim para­li­żu­jący ją stu­por odpu­ścił, ule­ga­jąc napo­rowi zawo­dze­nia syren prze­szy­wa­ją­cego każdy nerw.

– Alarm bojowy! – ryk­nął sto­jący tuż za nią ofi­cer, nie odry­wa­jąc spoj­rze­nia od komu­ni­ka­tora wszy­tego w rękaw kom­bi­ne­zonu. – Zamknąć wszyst­kie bramki! Ewa­ku­ować pasa­że­rów z maszyn cze­ka­ją­cych na start! Już! Już!

Mało kto reago­wał na jego wrza­ski. Widok za pano­ra­micz­nymi oknami był tak nie­sa­mo­wity, że ludzie nie potra­fili ode­rwać oczu od kipią­cego morza czerni pochła­nia­ją­cego coraz więk­szą połać ich pla­nety. Czy rozu­mieli, na co patrzą, trudno powie­dzieć. Nikt wcze­śniej nie widział na żywo, jak wygląda zde­rze­nie z wielką… aste­ro­idą?

Nie, to nie­moż­liwe, pomy­ślała Brenda.

Sys­temy wcze­snego ostrze­ga­nia i obrony orbi­tal­nej Delty były jed­nymi z naj­no­wo­cze­śniej­szych i naj­wy­daj­niej­szych w całej Fede­ra­cji. Lep­szymi zabez­pie­cze­niami dys­po­no­wały, co zro­zu­miałe, tylko Zie­mia i Mars, nie­mniej pierw­sza sko­lo­ni­zo­wana przez ludz­kość pla­neta nie­wiele im ustę­po­wała pod tym aku­rat wzglę­dem.

Nie­za­wodna triada. Mro­wie sond, nie­ustan­nie prze­cze­su­ją­cych naj­głęb­sze pery­fe­ria sys­temu. Współ­pra­cu­jące z nimi deflek­tory prze­chwy­tu­jące śred­niego zasięgu, sku­tecz­nie unie­moż­li­wia­jące kosmicz­nym śmie­ciom tra­fie­nie w tak zwaną „dziurkę od klu­cza”. I wresz­cie: krą­żące po wyso­kiej orbi­cie sate­lity obrony aktyw­nej. Ich gęsta sieć miała za zada­nie znisz­czyć każdy bolid albo pocisk, który jakimś cudem dotarłby w pobliże Delty.

Tego sys­temu nie dało się oszu­kać. To było po pro­stu nie­moż­liwe.

Każdy obiekt wcho­dzący na kurs koli­zyjny z zamiesz­ka­nymi pla­ne­tami Cen­tu­riona wykry­wano na wiele tygo­dni, cza­sem nawet mie­sięcy przed ewen­tu­al­nym zde­rze­niem. Nisz­czono go w dale­kiej prze­strzeni albo zmie­niano jego tra­jek­to­rię lotu tak, by tra­fił w któ­ryś z bez­lud­nych księ­ży­ców albo wle­ciał w jedną z trzech gwiazd cen­tral­nych.

W całej nie­mal stu­dwu­dzie­sto­let­niej histo­rii pobytu czło­wieka w tym sys­te­mie nie odno­to­wano żad­nego prze­ocze­nia, żad­nego wypadku, który mógłby zagro­zić życiu kolo­ni­stów bądź dopro­wa­dzić do poważ­niej­szych znisz­czeń w infra­struk­tu­rze, czy to na powierzchni, czy to na orbi­cie. W każ­dym razie Kowal nie przy­po­mi­nała sobie niczego takiego, a pamięć miała zna­ko­mitą.

Dodat­kowo, gdyby jeden ele­ment triady zawiódł, powi­nien go zastą­pić drugi, a potem trzeci.

Czyżby więc to był atak? Ale jakim cudem banda roboli z Rubieży zdo­łała stwo­rzyć broń zdolną do oszu­ka­nia sys­te­mów obrony i do tego prze­trans­por­to­wać ją nie­zau­wa­że­nie do samego serca Sys­te­mów Cen­tral­nych? Ta hipo­teza wydała się jesz­cze bar­dziej nie­praw­do­po­dobna.

– Ruszać się!

Przy­wo­łani z głębi ter­mi­nalu żan­darmi natarli wła­śnie na onie­miały tłum. Dowódz­two poszło też w końcu po rozum do głowy i naka­zało zma­to­wić wszyst­kie okna, odci­na­jąc w ten spo­sób zało­dze moż­li­wość obser­wa­cji skut­ków feral­nego zde­rze­nia, bo to było zde­rze­nie. Brenda nie miała cie­nia wąt­pli­wo­ści, na co przed momen­tem patrzyła.

Ale co mogło spaść na Deltę?

To pyta­nie zro­dziło kolejne, znacz­nie bar­dziej mro­żące krew w żyłach. Czy jej brat był bez­pieczny? Do strasz­li­wego kata­kli­zmu doszło na pół­kuli pół­noc­nej, pośrodku naj­więk­szego z kon­ty­nen­tów, czyli… osiem, może nawet dzie­więć tysięcy kilo­me­trów od ich domu. Ode­tchnęła z ulgą. O tej porze Julio zaczy­nał pracę. Pew­nie wra­cał dopiero z posia­dło­ści wice­gu­ber­na­torki.

Jak­kol­wiek tra­gicz­nie wyglą­dała sytu­acja, skutki zde­rze­nia nie powinny go dotknąć. Nawet tak potężna fala ude­rze­niowa zdąży mocno osłab­nąć, zanim pokona połowę gigan­tycz­nego globu, o ile w ogóle tam dotrze. Rów­nie dobrze może się do tego czasu roz­pro­szyć cał­ko­wi­cie, a jeśli nie, miną dłu­gie godziny, zanim jej czoło prze­wali się przez rów­niny ota­cza­jące Sat­ter­ling, gdzie zamiesz­kali nie­spełna rok wcze­śniej. Brenda obli­zała spierzch­nięte wargi.

Wszy­scy zdążą zostać ewa…

Poczuła zna­jome wibra­cje, zanim popę­dza­jący ludzi żan­darm zdą­żył ją popchnąć. Truch­ta­jąc posłusz­nie za pozo­sta­łymi pra­cow­ni­kami sta­cji orbi­tal­nej, odczy­tała krótki komu­ni­kat. Pole­cono jej sta­wić się w Rezer­wo­wym Cen­trum Kon­troli Lotów.

Nie potrze­bo­wała dal­szych zachęt, to było jedyne miej­sce, w któ­rym powinna się teraz zna­leźć.

* * *

– Nie­cie­ka­wie to wygląda – rzu­cił przez ramię Gia­como Aoki, kolega ze zmiany, na któ­rego tra­fiła już pod­czas krót­kiej odprawy, dzięki czemu mogli ponow­nie zasiąść na sąsia­du­ją­cych ze sobą sta­no­wi­skach.

Może to głu­pie, ale czuła się pew­niej, widząc obok sie­bie zna­jomą twarz.

– Fakt – przy­znała zwięźle, zapo­zna­jąc się z tymi samymi danymi.

W Deltę ude­rzył wielki obiekt, któ­rego sys­tem wcze­snego ostrze­ga­nia nie mógł i nie powi­nien prze­oczyć. Infor­ma­cje doty­czące jego masy i tra­jek­to­rii zostały wpraw­dzie utaj­nione, ale to, co zoba­czyła za oknem pocze­kalni, odarło ją ze wszel­kich złu­dzeń.

Mieli do czy­nie­nia z kata­kli­zmem iście biblij­nych roz­mia­rów.

Kowal zer­k­nęła w stronę sta­no­wi­ska dowo­dze­nia. Puł­kow­nik Lin­kla­ter, szef jej zmiany, dys­ku­to­wał zawzię­cie z kil­koma ofi­ce­rami, nie zawra­ca­jąc sobie głowy kry­ciem się za ekra­nami pola siło­wego. Połowy tre­pów Brenda nie znała nawet z widze­nia. Choć repre­zen­to­wali różne piony, łączyło ich jedno – wszy­scy mieli nie­tę­gie miny. Co gor­sza, kolejne raporty zda­wały się potę­go­wać ich strach.

Nie­do­brze.

Z tą myślą sku­piła się na wywo­łu­ją­cym ją dowódcy frach­towca.

– Kon­trola lotu, tu DMG-433, pro­szę o zezwo­le­nie na opusz­cze­nie doku.

– Odma­wiam, DMG-433.

– Co ty bre­dzisz?!

– Kod czer­wony.

– To jakiś durny żart?

Zdzi­wiła ją reak­cja roz­mówcy. Główny port orbi­talny znaj­do­wał się obec­nie nad połu­dnio­wym bie­gu­nem Delty, dokład­nie po prze­ciw­le­głej stro­nie pla­nety, ale wie­ści o zde­rze­niu powinny tam dotrzeć, zanim akty­wo­wała przy­dzie­lone jej sta­no­wi­sko. Od impaktu minęło już ponad sie­dem minut, to szmat czasu, zwłasz­cza według współ­cze­snych kwan­to­wych stan­dar­dów, co z tego jed­nak, skoro ten czło­wiek wyda­wał się nie mieć bla­dego poję­cia o powa­dze sytu­acji.

– Na mocy roz­po­rzą­dze­nia o sta­nie wyjąt­ko­wym wszyst­kie jed­nostki znaj­du­jące się w tym sys­te­mie zostają tym­cza­sowo wcie­lone w sze­regi floty prze­strzen­nej – poin­for­mo­wała go bez­na­mięt­nym tonem, prze­sy­ła­jąc sto­sowne doku­menty.

– To jed­nostka kor­po­ra­cyjna, nie może­cie nas tak po… – Szy­per nie tyle zamilkł w pół słowa, ile zaczął kląć, gdy zer­k­nął w prze­słane mu kwity.

– Nie­wy­ko­na­nie roz­kazu skut­ko­wać będzie posta­wie­niem osób decy­zyj­nych przed try­bu­na­łem polo­wym – wyre­cy­to­wała inną for­mułkę.

– Ale…

Roz­łą­czyła się, koń­cząc roz­mowę. Nie miała czasu na wysłu­chi­wa­nie cudzych żali. Na kon­takt cze­kało czter­na­ście jed­no­stek, a kolejne dołą­czały do listy w zatrwa­ża­ją­cym tem­pie, mimo że Brenda zali­czała się do ponad stu­oso­bo­wej grupy nad­pro­gra­mo­wych kon­tro­le­rów.

– Coś tu jest mocno nie tak – rzu­ciła w kie­runku Gia­coma po tym, jak już roz­pra­wiła się w iden­tyczny spo­sób z następ­nym kapi­ta­nem.

– Mnie to mówisz? – odmruk­nął.

– Dla­czego żaden nie wie, co się wyda­rzyło? W mediach powinno o tym huczeć. – Kowal zamarła z ręką odda­loną o mili­me­try od kla­wi­sza otwie­ra­ją­cego nowy kanał. – Czyżby nało­żono blo­kadę infor­ma­cyjną?

– Blo­kadę? W takiej sytu­acji? – żach­nął się Aoki. – Rzą­dzą nami skoń­czeni dur­nie, ale nawet oni nie…

– Dla­czego więc nie ogło­szono jesz­cze ewa­ku­acji pół­noc­nej pół­kuli? – wpa­dła mu w słowo, zada­jąc znacz­nie waż­niej­sze pyta­nie, po czym zer­k­nęła podejrz­li­wie w stronę sta­no­wi­ska dowo­dze­nia. – Im dłu­żej zwle­kają, tym wię­cej ludzi ucierpi…

Gia­como zbył kolej­nego szy­pra naj­szyb­ciej, jak umiał, a gdy spoj­rzał w jej kie­runku, był bled­szy od tre­pów, któ­rych dopiero co spu­ściła z oka.

– To może ozna­czać tylko jedno – wyszep­tał.

– Nie… – Kowal prze­łknęła z tru­dem ślinę.

– Tak – sap­nął pocący się coraz moc­niej Aoki. – Nie ma innego sen­sow­nego wytłu­ma­cze­nia.

Brenda przy­gry­zła ner­wowo wargę. Wek­tory kur­sów widoczne na głów­nym ekra­nie poka­zy­wały jasno, że wszyst­kie dostępne jed­nostki kie­ro­wane są za rów­nik. Wcze­śniej uwa­żała, że cho­dzi o kwe­stie bez­pie­czeń­stwa, ale uświa­do­miła sobie wła­śnie, że wyrzu­cone poza atmos­ferę śmieci nie zagra­żają bez­po­śred­nio więk­szo­ści prze­kie­ro­wy­wa­nych jed­no­stek.

– Szlag.

Blo­kada infor­ma­cyjna, brak zde­cy­do­wa­nych dzia­łań, ner­wowe ruchy prze­ło­żo­nych. Ostatni komu­ni­kat zawia­da­miał o zamknię­ciu strefy skoku Cen­tu­riona. Uznała to za nie­po­jęte, ale mil­czała, ponie­waż KoSIarz nie popeł­niał błę­dów – jedyny dys­po­no­wał peł­nią danych, dzięki czemu w ułam­kach sekundy mógł wska­zać naj­lo­gicz­niej­sze roz­wią­za­nie. Sztuczna inte­li­gen­cja musiała mieć dobry powód, skoro zde­cy­do­wała, że należy odciąć ten sys­tem i nie infor­mo­wać miesz­kań­ców o nad­cią­ga­ją­cej fali ude­rze­nio­wej, czym nie­stety ska­zy­wała ich na pewną śmierć.

– Skutki tego ude­rze­nia… – zaczęła mówić, ale kolega szybko jej prze­rwał.

– Zacho­wuj się nor­mal­nie – ostrzegł ją.

Oni także pra­co­wali w reżi­mie stanu wyjąt­ko­wego, pod­le­ga­jąc wszyst­kim jego rygo­rom, o czym zostali lojal­nie uprze­dzeni przed zaję­ciem swo­ich sta­no­wisk.

Kowal nabrała głę­biej tchu, otwie­ra­jąc kolejne połą­cze­nie. Sie­dem sekund, tyle potrze­bo­wała, by zbyć pie­klą­cego się kor­po­ra­cyj­nego dra­nia. Roz­ma­wiała z nim auto­ma­tycz­nie, ani na moment nie prze­sta­jąc myśleć o naj­waż­niej­szej dla niej kwe­stii: czy Julio jest bez­pieczny?

Jeśli fala ude­rze­niowa nie osłab­nie wystar­cza­jąco po poko­na­niu ośmiu do dzie­się­ciu tysięcy kilo­me­trów…

Poczuła zimny pot na karku. Nie miała dostępu do danych, lecz kaga­niec nało­żony na media i reak­cje prze­ło­żo­nych mówiły same za sie­bie. KoSIarz prze­wi­dy­wał, że znisz­cze­nia na dru­giej pół­kuli będą nie mniej poważne.

Następ­nemu połą­cze­niu towa­rzy­szyła jesz­cze bar­dziej nie­po­ko­jąca myśl.

Na Del­cie miesz­kały obec­nie ponad dwa miliardy kolo­ni­stów. Dwa miliardy – ina­czej mówiąc, dwa tysiące milio­nów. Takiej masy ludzi nie da się ewa­ku­ować w kilka czy kil­ka­na­ście godzin, i to nawet przy zaan­ga­żo­wa­niu wszyst­kich dostęp­nych środ­ków.

Nagle jesz­cze bar­dziej zwąt­piła w nie­omyl­ność sztucz­nej inte­li­gen­cji.

Zamknię­cie strefy skoku unie­moż­liwi spro­wa­dze­nie stat­ków z sąsied­nich ukła­dów…

Otwie­ra­jąc kolejne połą­cze­nie, usi­ło­wała sobie przy­po­mnieć, z jaką pręd­ko­ścią poru­sza się fala ude­rze­niowa.

W atmos­fe­rze Delty będzie to… pół­tora tysiąca kilo­me­trów na godzinę? Może ciut wię­cej.

– Co?! Jaka fala?

Oprzy­tom­niała bły­ska­wicz­nie, sły­sząc zdzi­wie­nie w gło­sie roz­mówcy.

– Nie­ważne. Nie­wy­ko­na­nie roz­kazu skut­ko­wać będzie posta­wie­niem osób decy­zyj­nych przed try­bu­na­łem polo­wym – zakoń­czyła roz­mowę, nie bar­dzo wie­dząc, czy wypo­wie­działa wszyst­kie for­mułki, i nie bar­dzo się tym przej­mu­jąc.

– UHS-27643 – wywo­łała następną jed­nostkę, tym razem był to frach­to­wiec ocze­ku­jący na roz­ła­du­nek. – Kod czer­wony, powta­rzam, kod czer­wony. Na mocy roz­po­rzą­dze­nia o sta­nie wyjąt­ko­wym wszyst­kie jed­nostki znaj­du­jące się w tym sys­te­mie zostają tym­cza­sowo wcie­lone w sze­regi floty prze­strzen­nej…

– Przy­ją­łem – odpo­wie­dział jej rów­nie zde­ner­wo­wany głos. – Prze­pra­szam, że pytam, ale czy to prawda, że coś wiel­kiego przy­wa­liło w pół­nocną pół­kulę?

Wia­do­mo­ści zaczy­nają się roz­cho­dzić, pomy­ślała, wycią­ga­jąc rękę, by zakoń­czyć połą­cze­nie. Zawa­hała się jed­nak, ponie­waż do głowy przy­szedł jej wła­śnie bar­dzo ryzy­kowny pomysł.

– Tak – odparła, po czym zni­ża­jąc nieco głos, dodała pośpiesz­nie: – Nie roz­łą­czaj się, pro­szę. Mam na dole kogoś bli­skiego.

– Osza­la­łaś? – syk­nął obser­wu­jący ją z coraz więk­szym nie­po­ko­jem Aoki.

– Wiem, co robię – wypa­liła.

Łącz­no­ścio­wiec z UHS-27643 nie zada­wał na szczę­ście pytań. Nie zamknął też połą­cze­nia, choć powi­nien to zro­bić. Brenda prze­szła więc na sąsiedni kanał i w prze­rwie pomię­dzy kolej­nymi roz­mo­wami napi­sała, a potem wysłała przez ter­mi­nal frach­towca krótką wia­do­mość tek­stową do Julia.

Bez­po­śred­nie połą­cze­nie z powierzch­nią Delty nie było moż­liwe ze względu na blo­kadę, a gdyby nawet zdo­łała ją omi­nąć, zosta­łoby to natych­miast wykryte przez Sys­tem. Wyko­rzy­sta­nie nie­za­mknię­tego pra­wi­dłowo łącza z jed­nostką pozo­sta­jącą na orbi­cie mogło jed­nak umknąć uwa­dze KoSIa­rza, zwłasz­cza że tempo pracy na przy­dzie­lo­nym Kowal sta­no­wi­sku nie spa­dło zna­cząco.

Zagra­nie było ryzy­kowne, lecz Brenda zde­cy­do­wała się na nie, wie­dząc, że albo się narazi dowódz­twu, albo straci brata.

* * *

Julio zamarł, jak wcze­śniej jego sio­stra. Spo­glą­dał z nie­do­wie­rza­niem na ekran ter­mi­nala, ale wzrok go nie mylił.

Jeśli to kawał…

Nie, tę myśl odrzu­cił natych­miast. Brenda użyła hasła bez­pie­czeń­stwa, i to dwu­krot­nie: na początku i na końcu zwię­złej wia­do­mo­ści.

Plaga. Leć na dopa­la­czu na kosmo­drom w Pit­smo­uth. Plaga. B.

– Zapnij­cie pasy! – rzu­cił przez ramię do doka­zu­ją­cych na tyl­nym sie­dze­niu bliź­niąt.

– Dla­czego? – Roz­ba­wiona Maeve popa­trzyła na niego z wyrzu­tem.

– Musimy przy­śpie­szyć.

Wyja­śnie­nie było krót­kie, a mina, z jaką zostało wygło­szone, sku­tecz­nie zdła­wiła chęć pro­te­stu. Córka wice­gu­ber­na­torki pamię­tała wciąż, ile bólu kosz­to­wała ją poprzed­nia nie­sub­or­dy­na­cja. Sto­czyła się więc z roz­chi­chra­nego brata, pomo­gła mu zająć miej­sce w sąsied­nim fotelu służ­bo­wego śmiga i na koniec zapięła pasy, naj­pierw jego, potem swoje.

Dopa­lacz akty­wo­wał się zaraz po osią­gnię­ciu wyso­ko­ści prze­lo­to­wej. Dzie­ciaki zapisz­czały ze stra­chu, czu­jąc wci­ska­jące w opar­cia prze­cią­że­nie, ale Kowal nie odpusz­czał – skoro Brenda kazała mu się śpie­szyć, zagro­że­nie musiało być rów­nie poważne jak bli­skie.

Maszyna weszła łagod­nym łukiem na wła­ściwy kurs. Mimo że ruch w oko­licy nie był duży, Julio nie mógł włą­czyć auto­pi­lota, bo ten natych­miast zmniej­szyłby pobór mocy, zwal­nia­jąc do prze­pi­so­wej pręd­ko­ści.

– Co się stało? – zapy­tał wystra­szony Rollo.

Kowal nie odpo­wie­dział od razu. W sumie nie miał bla­dego poję­cia, o co może cho­dzić, nie­mniej ton otrzy­ma­nej wia­do­mo­ści był na tyle alar­mu­jący, że zare­ago­wał instynk­tow­nie. Brenda nie kaza­łaby mu ucie­kać, gdyby nie cho­dziło o bar­dzo poważne zagro­że­nie.

Roz­glą­dał się uważ­nie od chwili startu, lecz do tej pory nie dostrzegł niczego, co odbie­ga­łoby od normy. Jaskra­wo­se­le­dy­nowe o tej porze dnia niebo było wyjąt­kowo czy­ste. Ni­gdzie też nie widział oznak paniki. Tylko on jeden pędził na zła­ma­nie karku, pozo­stałe gli­dery i śmigi leni­wie sunęły wyty­czo­nymi kory­ta­rzami, zmie­rza­jąc we wszyst­kich kie­run­kach naraz, jakby na Del­cie nie wyda­rzyło się nic god­nego uwagi.

Julio włą­czył na moment holo, ale żadna ze sta­cji nie nada­wała komu­ni­ka­tów spe­cjal­nych. Jedyne, co go zasta­no­wiło, to obraz kon­tro­lny na dwu popu­lar­nych czę­sto­tli­wo­ściach, lecz ponie­waż cho­dziło o lokalne kanały z dale­kiej pół­nocy, nie prze­jął się tym zbyt­nio.

– Czy my przed czymś ucie­kamy?! – Maeve dołą­czyła do brata.

– Ależ skąd – odparł spo­koj­nie, z każdą chwilą nabie­ra­jąc prze­ko­na­nia, że padł ofiarą głu­piego żartu. – Mama kazała nam lecieć peł­nym gazem do Pit­smo­uth, ale nie powie­działa dla­czego.

Kto mógł z niego tak okrut­nie zakpić? Na pewno nie Brenda – choć jego sio­strę trudno nazwać świętą, z pew­no­ścią nie zro­bi­łaby niczego, co nara­zi­łoby go na gniew wice­gu­ber­na­torki.

No dobrze, jeśli nie ona, to kto?

Haseł, które usta­lili jakiś czas temu, nie miał prawa znać nikt obcy. Oboje o to zadbali, zapa­mię­tu­jąc wybrane słowa i ni­gdzie ich nie zapi­su­jąc. Jak dotąd ani razu ich nie użyli.

Tknięty tą myślą posta­no­wił się­gnąć do źró­dła komu­ni­katu, ale i tutaj spo­tkało go zasko­cze­nie.

UHS-27643? Dla­czego Brenda wysłała wia­do­mość za pośred­nic­twem kor­po­ra­cyj­nego frach­towca, skoro mogła to zro­bić bez­po­śred­nio?

Czu­jąc, że musi to spraw­dzić, wywo­łał jed­nostkę, która posłu­żyła za prze­kaź­nik, lecz nikt się nie zgło­sił, choć odcze­kał na linii dłuż­szą chwilę.

Dziwne, uznał, ale jego komu­ni­ka­tor ożył, zanim zdą­żył wybrać ponow­nie numer kodowy.

– SATT-268451, prze­kra­czasz dopusz­czalną pręd­kość o trzy­dzie­ści sie­dem pro­cent. Jeśli natych­miast nie zwol­nisz, zosta­niesz prze­jęty i przy­mu­sowo spro­wa­dzony na powierzch­nię. – Cyber­ne­tyczny gli­niarz wyre­cy­to­wał stan­dar­dową for­mułkę.

Julio zer­k­nął w prawo. Mniej wię­cej sto metrów od niego leciał rów­no­le­głym kur­sem smo­li­ście czarny poli­cyjny inter­cep­tor. To na szczę­ście nie był pro­blem. Praca dla lokal­nych poli­ty­ków nie nale­żała może do naj­lżej­szych, ale mie­wała swoje plusy.

– Kazano mi jak naj­szyb­ciej sta­wić się w ratu­szu Pit­smo­uth – powie­dział, włą­cza­jąc służ­bowy trans­pon­der. – Na bez­po­śred­nie pole­ce­nie z biura guber­na­tora – dodał.

Po kilku sekun­dach ciszy usły­szał głos nale­żący do czło­wieka.

– Nie mamy w reje­strze żad­nej infor­ma­cji na ten temat.

– Nie do mnie te żale – odburk­nął. – Robię, co mi każą.

Spraw­dze­nie tej infor­ma­cji zaję­łoby dyżur­nemu minutę, nie wię­cej, ale Kowal szcze­rze wąt­pił, by zdo­był się na nie­po­ko­je­nie biura guber­na­tora. Wku­rza­nie ludzi, któ­rzy nie bez powodu mają się za nie­ty­kal­nych, to nie­zbyt dobry pomysł, a już zwłasz­cza w wyko­na­niu pod­rzęd­nego pra­cow­nika budże­tówki. Kan­dy­daci na gli­nia­rzy dowia­dują się o tym na kur­sach wstęp­nych.

– Co tam się odwa­liło?

Kowal nie był przy­go­to­wany na takie pyta­nie.

– Gdzie? – zaczął ostroż­nie.

– W Pit­smo­uth.

– Poję­cia nie mam. Kazali lecieć, to lecę.

Jego roz­mówca mil­czał dłuż­szą chwilę, ale naj­wy­raź­niej to, co usły­szał, mu wystar­czyło. Musiał już wcze­śniej zauwa­żyć na tej tra­sie zwięk­szoną aktyw­ność pojaz­dów uprzy­wi­le­jo­wa­nych.

To musi być coś naprawdę poważ­nego, skoro poli­tycy wieją, uznał Julio.

– Przy­ją­łem, SATT-268451, dopi­suję cię do listy – ode­zwał się w końcu gli­niarz. – Wejdź na pułap sześć­set pięć­dzie­siąt i trzy­maj się wyty­czo­nego kory­ta­rza.

– Wyko­nuję.

Na wyświe­tla­czu głów­nym obok wek­tora aktu­al­nego kursu poja­wiła się nowa czer­wona linia. Sekundę póź­niej towa­rzy­szący śmi­gowi poli­cyjny dron skrę­cił ostro, scho­dząc w dół i mocno przy­śpie­sza­jąc. Następny przy­uwa­żony deli­kwent zbie­rze po dupie dwa razy moc­niej, niż na to zasłu­gi­wał, ale Kowal nie przej­mo­wał się jego losem. Miał znacz­nie waż­niej­sze sprawy na gło­wie.

Aby nie budzić dal­szych podej­rzeń, sko­ry­go­wał kurs, jak mu kazano, po czym raz jesz­cze zaczął wybie­rać numer kodowy frach­towca. I znów prze­rwał mu sygnał infor­mu­jący o nadej­ściu wia­do­mo­ści. Odru­chowo otwo­rzył fol­der poczty, uprze­dza­jąc Sys­tem, zwy­kle wyko­rzy­sty­wany do tego w trak­cie lotu.

O 06:45 w pół­nocny kon­ty­nent ude­rzyło coś wiel­kiego. Koor­dy­naty 55/11. Fala ude­rze­niowa zmie­rza w Waszym kie­runku. Musisz dotrzeć jak naj­szyb­ciej na kosmo­drom. Z dzie­cia­kami na pewno Cię wpusz­czą. CDN. B.

– To od mamy? – zain­te­re­so­wała się Maeve.

– Tak – odparł Kowal, ale dopiero po tym, jak ner­wowo prze­łknął ślinę i zaczerp­nął głę­boki oddech. Nie chciał oka­zać po sobie zde­ner­wo­wa­nia. – Macie od niej pozdro­wie­nia.

Obró­cił się do dzieci z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy.

– Coś się jed­nak stało? – Rollo na­dal wyglą­dał na zanie­po­ko­jo­nego.

– Nie, nic takiego – zapew­nił go Julio. – Pamię­ta­cie, co będzie za tydzień?

Próba zmiany tematu była tak nie­udolna, że sklął się w myślach, zanim skoń­czył mówić. Stres zaczy­nał go zże­rać, lecz za żadne skarby nie mógł tego oka­zać przy dzie­ciach. Jesz­cze chwila, a któ­reś z nich zacznie dzwo­nić do rodzi­ców.

– Uro­dziny taty! – zapisz­czała Maeve.

– Wła­śnie – brnął dalej. – Mama szy­kuje dla niego nie­spo­dziankę, a to zna­czy, że nikt nie może się dowie­dzieć o naszym wypa­dzie!

Na jego szczę­ście bliź­nięta chwy­ciły przy­nętę i natych­miast sku­piły się na wymy­śla­niu, jaka powinna być ta nie­spo­dzianka. To na razie powinno wystar­czyć, choć Julio zda­wał sobie sprawę, że nie­długo będzie musiał wymy­ślić lep­sze wytłu­ma­cze­nie. Zarówno na potrzeby biura, jak i poli­cji…

Kto jak kto, ale gli­nia­rze będą mieli dość roboty, by nie przej­mo­wać się prze­kro­cze­niem przeze mnie dopusz­czal­nej pręd­ko­ści, pomy­ślał. Jeśli Brenda nie kła­mała, a nie miała powodu tego robić, na nie­bie Delty lada chwila zaroi się od ucie­ki­nie­rów.

Wło­ski zje­żyły mu się na karku.

Dla­czego nie ogło­szono jesz­cze alarmu? Skoro sytu­acja była tak poważna, wła­dze powinny już dawno roz­po­cząć ewa­ku­ację lud­no­ści z zagro­żo­nych tere­nów, tym­cza­sem ruch w zasięgu jego wzroku był wciąż nie­mrawy… W polu widze­nia radaru śmiga znaj­do­wały się tylko dwie inne jed­nostki lecące z podobną pręd­ko­ścią, oczy­wi­ście w tym samym kie­runku. Znał dobrze ich numery.

Włą­czył ponow­nie holo i przy wyci­szo­nej fonii prze­rzu­cił szybko kil­ka­na­ście kana­łów. Na żad­nym nie zoba­czył ani rela­cji na żywo, ani spo­dzie­wa­nych komu­ni­ka­tów z ostrze­że­niami.

Coś jest nie tak. Albo fala ude­rze­niowa nie dotrze tak daleko, albo…

Alter­na­tywa była tak straszna, że wolał o niej nie myśleć.

– Możemy coś obej­rzeć? – popro­siła Maeve, zauwa­żyw­szy, że wyświe­tla­cze są włą­czone.

– Jasne.

Po krót­kim waha­niu wybrał nagra­nia z bazy danych. Lepiej, żeby szkraby nie oglą­dały kana­łów lecą­cych na żywo, gdzie prę­dzej czy póź­niej poja­wią się infor­ma­cje o kata­stro­fie. Po włą­cze­niu pro­jek­cji Kowal odizo­lo­wał tył kabiny polem siło­wym. Tak będzie bez­piecz­niej. Wice­gu­ber­na­torka lada moment zacznie się do niego dobi­jać.

Wpro­wa­dził do kom­pu­tera pokła­do­wego koor­dy­naty podane przez Brendę i stwier­dził, że nie jest źle. Od miej­sca zde­rze­nia dzie­liło go ponad dzie­sięć tysięcy kilo­me­trów, co ozna­czało, że fala ude­rze­niowa – o ile dotrze tak daleko – pojawi się nad tymi rów­ni­nami za mniej wię­cej sześć i pół godziny.

Morze czasu, zwa­żyw­szy, że od kosmo­dromu w Pit­smo­uth dzieli mnie zale­d­wie kwa­drans lotu.

Drgnął, gdy ożył komu­ni­ka­tor. Tej roz­mowy oba­wiał się naj­bar­dziej.

– Gdzie jeste­ście, u licha? – W gło­sie wice­gu­ber­na­torki wyczuł sporą iry­ta­cję.

– Prze­kie­ro­wano nas na naj­bliż­szy kosmo­drom – skła­mał bez mru­gnię­cia powieką.

– Co takiego?! – Kobietę zatkało.

Taką szy­chę jak ona z pew­no­ścią poin­for­mo­wano w pierw­szej kolej­no­ści, ale dla­czego ktoś miałby ostrze­gać jego? Chyba tylko omył­kowo – było to jedyne wytłu­ma­cze­nie, które miało choć odro­binę sensu.

– Otrzy­ma­łem sys­te­mowe pole­ce­nie jak naj­szyb­szego sta­wie­nia się w naj­bliż­szym por­cie kosmicz­nym – dodał, wyko­rzy­stu­jąc chwi­lowe zapo­wie­trze­nie sze­fo­wej. – Za moment roz­po­czy­nam podej­ście do lądo­wa­nia.

– Zabra­niam! – rzu­ciła, czer­wie­nie­jąc na twa­rzy jesz­cze bar­dziej. – Zawra­caj!

Lot do rezy­den­cji, która znaj­do­wała się obec­nie ponad pięć­set kilo­me­trów na pół­nocny zachód od jego pozy­cji, zająłby około czter­dzie­stu minut. Na ziemi stra­ciłby pew­nie kolejne pół godziny…

Nie, to nie wcho­dzi w grę, uznał. Ta stara lam­pu­cera ma sze­ścio­oso­bowy jacht orbi­talny. Nie będzie w nim miej­sca dla nikogo spoza jej naj­bliż­szej rodziny.

– Nie mogę. Wyko­nuję pole­ce­nie Sys­temu.

– Co ty bre­dzisz? – wysy­czała nie­na­wist­nym tonem. – Zawra­caj natych­miast albo gorzko tego poża­łu­jesz!

– Nie mogę – powtó­rzył i zagrał ostat­nią kartą: – Zostało mi tylko kilka pro­cent paliwa, ale pro­szę się nie oba­wiać. Nie odstą­pię dzie­cia­ków na krok, dopóki nie znajdą się na pokła­dzie wła­ści­wej jed­nostki ewa­ku­acyj­nej…

– Wra­caj tu, gnoju, albo każę… – umil­kła w pół zda­nia.

Dotarło do niej, że nie może nic zro­bić, dopóki bliź­niaki prze­by­wają na pokła­dzie. Gdyby nie wie­dział o kata­kli­zmie, pew­nie nasła­łaby na niego gliny, lecz infor­ma­cje o tym, że coś jest nie tak, zaczy­nały się już roz­cho­dzić. Ota­czało go ponad trzy­dzie­ści maszyn, z któ­rych wszyst­kie poru­szały się z prze­kro­czoną znacz­nie pręd­ko­ścią.

– Przy­się­gam, pani wice­gu­ber­na­tor, że włos im z głowy nie spad­nie – powie­dział jesz­cze, po czym się roz­łą­czył.

Przez dłuż­szą chwilę pró­bo­wała ponow­nie nawią­zać z nim kon­takt, ale w końcu dała sobie spo­kój. W obec­nej sytu­acji nie mogła sku­piać się wyłącz­nie na nim. Domy­ślał się też, że zdą­żyła spraw­dzić jego pozy­cję. Nie kła­mał, leciał do naj­bliż­szego portu kosmicz­nego, z któ­rego jej dzie­ciaki zostaną zabrane na orbitę – tyle że on trafi tam razem z nimi. Per­spek­tywa utraty pracy nie­spe­cjal­nie go prze­ra­żała. Oca­le­nie życia było naj­waż­niej­sze.

Zmie­nił łagod­nie kurs, kie­ru­jąc się pro­sto na główny ter­mi­nal.

– Zawróć, SATT-268451 – zare­ago­wała nie­zwłocz­nie kon­trola lotów. – Astro­port jest tym­cza­sowo zamknięty dla ruchu cywil­nego.

– Mam na pokła­dzie dzieci wice­gu­ber­na­tor Watts – odparł. – Otrzy­ma­łem pole­ce­nie odsta­wie­nia ich do naj­bliż­szego punktu ewa­ku­acyj­nego.

– Przy­ją­łem, SATT-268451. Pozo­stań na linii.

Sys­tem prze­łą­czył go na czło­wieka.

– Nie ma cię na liście upraw­nio­nych, SATT-268451 – stwier­dził nie­znany mu kon­tro­ler trzy­dzie­ści sekund póź­niej.

– To mnie dopisz albo skon­tak­tuj się z biu­rem Watts… – Włą­czył tam­temu pod­gląd na tył kabiny. – Lecę na opa­rach, a jeśli tym dzie­ciom spad­nie choć włos z głowy… – nie musiał koń­czyć groźby.

Sys­tem z pew­no­ścią roz­po­znał ich twa­rze.

Cze­kał w napię­ciu, nie prze­ry­wa­jąc pod­cho­dze­nia do lądo­wa­nia. Mniej wię­cej po minu­cie wyświe­tlacz ożył ponow­nie.

– Prze­sy­łam kod dostępu. Ter­mi­nal 16. Ląduj na sta­no­wi­sku C-34.

– Przy­ją­łem: 16, C-34 – potwier­dził i z ulgą wypu­ścił wstrzy­my­wane powie­trze.

Rozej­rzał się wokół. W kie­runku astro­portu leciało mro­wie maszyn, w zasięgu ska­ne­rów było ich sto albo i wię­cej. Widomy znak, że akcja ewa­ku­acyjna już się roz­po­częła. Włą­czył holo, prze­skro­lo­wał naj­waż­niej­sze sta­cje, ale na żad­nym kanale nie zoba­czył nawet wzmianki o zde­rze­niu.

Tak to chce­cie roze­grać, pomy­ślał. Daje­cie czas swo­ja­kom.

Zda­wał sobie sprawę, że na Del­cie i jej orbi­cie nie ma tylu jed­no­stek, by ewa­ku­ować całą lud­ność pla­nety. Pół­noc miała prze­wa­lone, ale cze­goś tu nie rozu­miał: dla­czego wła­dze guberni znaj­du­ją­cych się w oko­li­cach rów­nika nie ogło­siły jesz­cze alarmu? Im dłu­żej będą z tym zwle­kały, tym mniej miesz­kań­ców tam­tych rejo­nów zdąży uciec w oko­lice bie­guna połu­dnio­wego, wycho­dząc ze strefy raże­nia.

A można by oca­lić wiele milio­nów ist­nień…

Roz­wa­że­nie tej kwe­stii musiał odło­żyć na póź­niej. Skie­ro­wał śmiga do pobli­skiej śluzy, jedy­nej drogi pro­wa­dzą­cej pod kopułę pola ochron­nego, posa­dził go jak naj­bli­żej głów­nego wej­ścia na sta­no­wi­sko star­towe C-34. Dokoła niego stało już kil­ka­na­ście maszyn. Dru­gie tyle lądo­wało wła­śnie na roz­le­głej pły­cie. Ludzie bie­gli małymi grup­kami w stronę wyso­kiego na parę­na­ście metrów muru oka­la­ją­cego stud­nię, w głębi któ­rej spo­czy­wał sta­tek mogący wzbić się poza atmos­ferę.

Może nawet trans­por­to­wiec klasy mię­dzy­pla­ne­tar­nej…

– Wysiadka! – zako­men­de­ro­wał weso­łym tonem, wyłą­cza­jąc pole izo­lu­jące.

Maeve rozej­rzała się cie­ka­wie.

– Astro­port! – pisnęła zdu­miona.

Julio się zaśmiał.

– Nie­spo­dzianka! Pole­ci­cie dzi­siaj w kosmos!

– Ale super!

Wizja opusz­cze­nia pla­nety podzia­łała na parę dzie­się­cio­lat­ków jak magiczna różdżka. Oboje natych­miast zapo­mnieli o setce pytań, któ­rymi powi­nien zostać zasy­pany, i sku­pili się na zasta­na­wia­niu, jaki to sta­tek kryje się za ścianą poro­be­tonu.

– Ja cię! – zawo­łał Rollo, gdy ruszali w stronę wej­ścia.

W pobliżu bramy wylą­do­wały wła­śnie dwa trans­por­tery opan­ce­rzone. Kowal spoj­rzał w niebo – całe for­ma­cje podob­nych woj­sko­wych kolo­sów sunęły wysoko nad jego głową, zmie­rza­jąc w kie­runku dalej poło­żo­nych ter­mi­nali. Prze­niósł wzrok na maszyny, które usia­dły przy bra­mie. Wysy­py­wali się z nich żoł­nie­rze w peł­nym rynsz­tunku, zaj­mu­jąc od razu pozy­cje obronne za prze­no­śnymi gene­ra­to­rami pól siło­wych, jakby szy­ko­wali się do odpar­cia oddzia­łów wroga. W ciągu kil­ku­na­stu sekund dostęp do wej­ścia został cał­ko­wi­cie odcięty.

Julio zatrzy­mał się przy jed­nym z dwóch usta­wio­nych naprędce punk­tów kon­tro­l­nych. Przed nim stało kilka rodzin, które przy­le­ciały chwilę wcze­śniej. Żoł­nie­rze ska­no­wali doku­menty, potem wyłą­czali ekran ener­ge­tyczny w wąskim przej­ściu i wpusz­czali kolejne grupki ewa­ku­owa­nych na teren sta­no­wi­ska star­to­wego.

– Kod dostępu? – Zakuty w helo­nowy pan­cerz sier­żant pod­niósł ska­ner.

– Oczy­wi­ście.

Kowal pod­sta­wił komu­ni­ka­tor pod czyt­nik. Dzie­ciaki zro­biły to samo. Cichut­kie pik­nię­cie potwier­dziło auto­ry­za­cję. Zagra­dza­jące im drogę pole znik­nęło, żoł­nie­rze prze­pu­ścili bliź­nięta, ale jemu zastą­pili drogę, gdy ruszył śla­dem pod­opiecz­nych.

– Co wy robi­cie? – obru­szył się Julio. – To dzieci wice­gu­ber­na­tor Watts! Jestem ich jedy­nym opie­ku­nem.

– Od tej pory my się nimi zaj­miemy – z gło­śniczka popły­nął mecha­nicz­nie znie­kształ­cony głos. – Pro­szę nie tara­so­wać wej­ścia.

– Nie rozu­mie­cie… – Wska­zał ręką zasko­czone dzie­ciaki, które przy­glą­dały się tej sce­nie z zacie­ka­wie­niem, nie wie­dząc, dla­czego zostały od niego oddzie­lone.

– To ty nie rozu­miesz! – Sier­żant ode­pchnął go bez­ce­re­mo­nial­nie. – Odejdź po dobroci albo uży­jemy broni.

Natych­miast spo­kor­niał. Uniósł ręce, poma­chał zdez­o­rien­to­wa­nym bliź­nia­kom.

– Idź­cie dalej z tymi panami! – zawo­łał. – Mama będzie cze­kać na orbi­cie!

Wyco­fał się wzdłuż sze­regu cze­ka­ją­cych na odprawę, klnąc na czym świat stoi. Wredna jędza zro­biła go na szaro. Tyle dobrego, że nie stra­cił pra­wie dwu godzin na dostar­cze­nie bacho­rów do domu.

Może nie wszystko jesz­cze stra­cone, pomy­ślał, wra­ca­jąc truch­tem do śmiga. Na lądo­wi­sku poja­wiało się coraz wię­cej maszyn. Przy bra­mie zro­biła się spora kolejka, zanim zdą­żył opaść na fotel.

Zapiął pasy i wycią­gnął rękę do kla­wi­sza star­tera, lecz wstrzy­mał się z jego naci­śnię­ciem. Spraw­dził poziom paliwa. Sześć­dzie­siąt pięć pro­cent, niby sporo, ale… Musiał wszystko dokład­nie sobie prze­li­czyć, by nie popeł­nić naj­mniej­szego błędu.

Jak szybka mogła być fala ude­rze­niowa? Tysiąc pięć­set, tysiąc sześć­set kilo­me­trów na godzinę, plus minus. Śmig lecący na dopa­la­czu roz­wi­nie co naj­wy­żej połowę tej pręd­ko­ści. To dawało sześć godzin plus trzy i pół w pory­wach. Tyle czasu dzie­liło go od naj­gor­szego.

Paliwa wystar­czy na mak­si­mum pięć godzin lotu z mak­sy­malną pręd­ko­ścią. Nie­do­brze.

Tam, dokąd się uda­wał, nie będzie miał moż­li­wo­ści uzu­peł­nie­nia paliwa, a zamie­rzał gnać na zła­ma­nie karku, by dotrzeć jak naj­da­lej na połu­dnie.

Wysiadł ponow­nie, wygrze­bał z luku tech­nicz­nego ser­wo­łom i pod­biegł do zapar­ko­wa­nych obok maszyn. Spraw­dzał pośpiesz­nie odczyty na obu­do­wach kolej­nych ogniw. Trzeci z kolei śmig miał jedno pełne, w dru­gim bra­ko­wało nie­spełna pięt­na­stu pro­cent. Wyła­mał nakładkę mocu­jącą i wyszarp­nął to pierw­sze, nie przej­mu­jąc się wyciem alarmu. Ucie­ki­nie­rzy mieli gdzieś, co sta­nie się z porzu­co­nymi przez nich maszy­nami, a woj­skowi nie mogli opu­ścić poste­run­ków, wokół któ­rych zgro­ma­dził się w ciągu ostat­niej minuty nie­li­chy tłum.

Wró­cił pod swoją maszynę i nie zwle­ka­jąc, wymie­nił zużyte czę­ściowo ogniwo, by wystar­to­wać z peł­nym zapa­sem ener­gii. To, które usu­nął, rzu­cił po krót­kim zasta­no­wie­niu na poro­be­ton.

Nie ma czasu na kom­bi­no­wa­nie, uznał. Sto pro­cent musi wystar­czyć.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Copy­ri­ght © by Robert J. Szmidt 2024

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Urszula Gard­ner

Pro­jekt, opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki oraz ilu­stra­cja na okładce: Robert Rajsz­czak

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Wet za wet, wyd. I, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-616-4

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer