Poddaństwo kobiet - John Stuart Mill - ebook

Poddaństwo kobiet ebook

John Stuart Mill

0,0

Opis

Poddaństwo kobiet to jedna z najważniejszych w historii rozpraw na rzecz równego traktowania kobiet. Opublikowana przez angielskiego myśliciela, Johna Stuarta Milla, w roku 1869 książka wywołała burzliwą debatę, dostarczyła ruchowi emancypacyjnemu celnej, uporządkowanej argumentacji, z której wynikały konkretne postulaty: przyznania kobietom praw wyborczych, równego dostępu do nauki, zawodów i urzędów, oparcia prawodawstwa dotyczącego małżeństwa i rodziny na zasadzie równości.

Jak pisze polska tłumaczka we wstępie, Poddaństwo kobiet zawiera „wszystko, co teoretycznie w obronie przedmiotu tego można powiedzieć. Nie znamy dzieła, które by logiczniej, a tym samym bardziej przekonywająco roztrząsało obrany temat (…) praca Milla wcale się nie zestarzała i może się jeszcze długo i skutecznie przyczyniać do wyzwolenia umysłu kobiet z poniżającej niewoli”.

John Stuart Mill omawia nie tylko kwestie, które w XIX i na początku XX wieku stały się kluczowe dla ruchu na rzecz równouprawnienia kobiet. Zwraca uwagę na problem przemocy małżeńskiej, w związku z czym postuluje łatwiejszy dostęp do separacji i rozwodów. Wnikliwie analizuje kwestię tego, „co jest przyrodzone, a co sztuczne w różnicach umysłowych istniejących pomiędzy mężczyzną a kobietą; czy jest istotnie jakaś różnica przyrodzona, albo jaki by się przyrodzony charakter ukazał, gdyby zniesiono wszystkie sztuczne przyczyny powodujące różnice”. Dostrzega przy tym, że na cechy osobowości stereotypowo uważane za naturalnie wrodzone kobietom znaczący wpływ mają zapewne czynniki zewnętrzne: wychowanie i panujący wzorzec kobiecości dogodny dla społeczeństwa męskiej dominacji. Spostrzeżenia Milla o sto lat wyprzedzają rozróżnienie na płeć biologiczną i płeć kulturową, wynikającą z uwarunkowań społecznych.

Swój udział w napisaniu Poddaństwa kobiet miała żona pisarza, Harriett Taylor, działaczka na rzecz praw kobiet i równouprawnienia. To pod jej wpływem Mill zaangażował się w propagowanie praw kobiet i podczas wykonywania mandatu posła w latach 1865–1868 domagał się przyznania praw wyborczych kobietom.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

John Stuart Mill
Poddaństwo kobiet
tłum. M. Chyżyńska
Epoka: Pozytywizm Rodzaj: Epika Gatunek: Rozprawa

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 182

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




John Stuart Mill

Poddaństwo kobiet

tłum. M. Chyżyńska

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-7000-0

Poddaństwo kobiet

Tłumaczenie to poświęcam 
CÓRKOM MOIM, 
ELODII I BRONISŁAWIE. 
Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Kilka słów o tłumaczeniu

Główną pobudką do przekładu tego dziełka była ważność bronionej w nim sprawy. Nikt zapewne gruntownie oświecony i poczuciem sprawiedliwości do głębi przejęty nie zaprzeczy, że sprawa niepodległości kobiet jest arcyważna, chociażby tylko ze względu na ich liczbę. Wiadomo przecież ze statystyki, że kobiety stanowią większą część rodu ludzkiego aniżeli mężczyźni. Tak przynajmniej jest w Europie. Ale nie sama liczba w tej sprawie decyduje: słuszność i sprawiedliwość stanowią daleko silniejszy argument. Więc też widzimy, jak pomimo wielu a wielu zapór legalnych, przesądów towarzyskich, obaw konkurencji na polu ekonomicznym sprawa niepodległości kobiet, czyli raczej ich równouprawnienia z mężczyznami coraz więcej zyskuje sobie miru, tak w sferach prawodawczych, jak i naukowych.

Trzeba mieć nadzieję, że prędzej czy później ten mur chiński dzielący obie płcie upadnie; dzisiaj jest on już mocno podkopany. Póki jednakże kobieta nie stanie się niezależna pod względem prawnym, ekonomicznym, towarzyskim; póki nie będzie uznaną za osobę pełnoletnią, mogącą o samej sobie i własności swojej niezależnie decydować, póty równouprawnienie jej z mężczyzną nie będzie dokonane.

Ażeby jednakże sprawa tego równouprawnienia mogła się naprzód posuwać, potrzeba, jak to już nieraz zauważono, iżby kobiety same tego pragnęły i czynnie ku temu pomagały. I pod tym względem niemało już zrobiono w krajach zachodniej Europy, a szczególniej w Stanach Zjednoczonych Ameryki. U nas widzimy zaledwie początki: współdziałanie w tej dążności powinno być zadaniem wszystkich rozumniejszych i szlachetnych kobiet. Chcąc wszakże współdziałać, należy samą sprawę, o którą chodzi, rozumieć; należy się otrząsnąć z apatii i zacząć interesować nie tylko modnymi „kapotkami”, ale i tym, kto je i z czego wyrabia; należy rozumieć całe poniżenie, jakiego doznają kobiety, nawet w tak zwanych wyższych warstwach społeczeństwa, gdzie je nazywają boginiami, drwiąc w duszy i poniewierając — słowem, należy wyzwolić swój umysł, poczuć godność osobistą i chcieć być wolnym człowiekiem, nie próżniaczą lalką: jest to warunek niezbędny do dalszej pracy około równouprawnienia płci obu.

Żadna z dotychczas wydanych książek, a poświęconych sprawie niepodległości kobiet nie sprawiła takiego wpływu na inteligentne ich przedstawicielki, jak mała objętością, a obfita treścią książeczka Milla O podległości kobiet. Wszystko, co teoretycznie w obronie przedmiotu tego można powiedzieć, zostało przez znakomitego myśliciela powiedziane. Nie znamy dzieła, które by logiczniej, a tym samym bardziej przekonywająco roztrząsało obrany temat. Z autobiografii Milla dowiadujemy się, ile na to dziełko zarówno jak i na inne wpłynęła jego żona, której umysłowi i sercu zaszczytne oddaje świadectwo (Mes mémoires, str. 234 wydania francuskiego).

Wartość książeczki Milla O podległości kobiet oceniono i u nas; ukazało się polskie jej tłumaczenie już przed piętnastu laty pod tytułem: O poddaństwie kobiet (Toruń 1870 r.). Tłumaczenie to było tak niedołężne, iż wcale nie mogło dać polskiej czytelniczce wyobrażenia ani o sile argumentacji autora, ani o jasności jego myśli. Pomimo takiego skażenia w tłumaczeniu wyczerpało się z obiegu księgarskiego. Świadczy to o jego potrzebie. Przypuszczam, że w tej nowej szacie będzie ono bliższe ducha oryginału.

Wiem, że od czasu wyjścia na świat tej pracy w oryginale sprawa niepodległości i równouprawnienia kobiet przeniesiona została na grunt ogólniejszy jako cząstka, i to niepoślednia sprawy wszechświatowej, socjalnej; że dziś problematem jest nie tyle dopuszczenie garstki kobiet do wyższych, chlebodajnych zatrudnień i wyższej edukacji — co w części osiągnięto przynajmniej w niektórych krajach — ile raczej sprawiedliwszy podział dóbr tego świata, zasypanie przepaści dzielących dystyngowane panie, szlachcianki lub kupcowe od znużonych robotnic. Niemniej jednak i pomimo to wszystko sądzę, że praca Milla wcale się nie zestarzała i że może się jeszcze długo i skutecznie przyczyniać do wyzwolenia umysłu kobiet z poniżającej niewoli, do której je wprzęgły z jednej strony siła mocniejszego, a z drugiej własna ich próżność, lekkomyślność i lenistwo ducha. Musimy się tych wad pozbyć, musimy sobie wywalczyć równouprawnienie pracą i rozumem, a wtedy i mężczyźni zrozumieją, że bez dzielnych i rozumnych kobiet ani ich szczęście domowe, ani postęp młodszych pokoleń osiągnąć się nie dadzą.

Warszawa, w grudniu 1865 r.

Podoba Ci się to, co robimy? Jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/

Rozdział I

Zamierzam wyłożyć w tym studium, o ile można najjaśniej, przyczyny, na których opieram zdanie powzięte od chwili, gdy się ustaliły pierwsze przekonania moje w kwestiach społecznych i politycznych, a które nie tylko nie utraciło nic z mocy swojej przez refleksję i doświadczenie, ale tym większej nabrało pewności i siły. Sądzę, że zasada regulująca stosunek dwóch płci, czyniąc jedną drugiej podwładną w imię prawa, jest zła sama w sobie i stanowi dzisiaj jedną z głównych przeszkód tamujących postęp ludzkości; oraz że powinna ustąpić zasadzie doskonałej równości, niedozwalającej na przywileje lub władzę z jednej strony, a niemoc z drugiej. Oto jest, czegom postanowił dowieść, jakkolwiek wydawać się to może trudne. Myliłby się jednak, kto by sądził, że trudność, o której mówię, leży w braku lub niejasności dowodów teoretycznych, na których opieram moje zdanie; trudność ta jest wszędzie jednakowa, gdy chcemy wystąpić do walki z uczuciem powszechnym i głęboko zakorzenionym.

Dopóki przekonanie grunt swój ma w uczuciu, wytrzymuje ono krytykę najbardziej decydujących argumentów, a nawet nabiera wobec nich coraz większej siły, zamiast się uznać pokonanym. Gdyby przekonanie to było wynikiem rozumowania, raz odparte, byłoby w podstawach swoich zachwiane; ale gdy się jedynie na uczuciu opiera, im więcej ucierpi w dyskusji, tym silniejszej zwolennicy jego nabierają wiary, że uczucie ich ma podstawy niedostępne wszelkiemu rozumowaniu. Dopóki trwa uczucie, nie brak mu nigdy teorii, powetuje ono zaraz wszelkie poniesione szkody. Otóż nasze uczucia względem nierówności płci obu są dla wielu powodów najżywotniejsze i najgłębiej zakorzenione wśród tych, pod których cieniem rozwijały się obyczaje i instytucje przeszłości.

Nie należy się zatem dziwić, że najwytrwalszy stawiły one opór i najtwardsze się okazały wobec umysłowych i społecznych przewrotów dokonanych w naszych czasach; ani przypuszczać, że barbarzyńskie instytucje utrzymujące się najdłużej są mniej barbarzyńskie od tych, które już obalono. Ciężkie to zawsze przedsięwzięcie uderzać na opinię prawie powszechną. Wielkiego szczęścia lub wyjątkowych zdolności potrzeba, aby pozyskać sobie słuchaczy.

Daleko trudniej znaleźć trybunał, aniżeli zyskać przychylny jego wyrok. A jeżeli zdołamy zdobyć chwilę uwagi, trzeba ją opłacić niesłychanie trudnymi warunkami. Obowiązek wyszukania dowodów ciąży zawsze na tym, kto chce czegoś dowieść. Jeżeli ktoś jest oskarżony o zabójstwo, do oskarżycieli należy dostarczenie dowodów, a nie do oskarżonego dowiedzenie swej niewinności. Zaprzeczając rzeczywistości jakiegoś historycznego faktu, mało ogół obchodzącego, np. oblężenia Troi, ci, którzy dowodzą jego rzeczywistości, obowiązani są złożyć dowody pierwej niż ich przeciwnicy, a tamci zmuszeni są tylko dowieść bezzasadności złożonych dowodów. W sprawach politycznych znowu obowiązek złożenia dowodów leży na tych, co są przeciwni wolności, na zwolennikach środków ścieśniających i ograniczających swobody, czy chodzi o zasadę ogólną, czy o wyjęcie spod przywileju pewnej osoby lub grupy osób w porównaniu z innymi ludźmi. Opinia a priori1 oświadcza się na korzyść wolności i bezstronności, dopuszczając jedynie legalne zastrzeżenia dla ogólnego dobra. Prawo nie powinno zważać na osoby, winno obchodzić się jednakowo ze wszystkimi, chyba że względy sprawiedliwości albo polityki wymagają zachowania różnicy w traktowaniu jednostek. Wszakże stronnicy zdania, którego tu bronię, nie mogą się powoływać na podobne argumenty. Co się tyczy zaś tych, którzy twierdzą, że mężczyzna ma prawo rozkazywania, a kobieta z natury rzeczy ulegać powinna, że mężczyzna do sprawowania władzy posiada zdolności, których brakuje kobiecie: traciłbym czas na próżno, powtarzając im, że obowiązani są dowieść słuszności swego twierdzenia, w przeciwnym bowiem razie muszą się zgodzić na jego odrzucenie. Na nic by się nie zdało przedstawiać im, że odmawiając kobietom wolności lub praw, które służą mężczyźnie, ściągają na siebie dwojaki zarzut, że podkopują wolność i są nieprzyjaciółmi równości, a zatem powinni albo złożyć ścisłe dowody w obronie swej sprawy, albo uznać się zwyciężonymi. W każdej innej rozprawie tak by się stać musiało, ale z tą rzecz ma się inaczej, Chcąc sprawić skuteczne wrażenie, muszę odpowiedzieć nie tylko na zarzuty czynione mi ze strony przeciwników, ale wydobyć na jaw i odeprzeć wszystko, co by powiedzieć mogli; wyszukiwać za nich argumenty i obalać je, a gdyby już wszystkie odparte zostały, rzecz nie będzie jeszcze rozstrzygnięta. Nalegają, abym dowiódł słuszności mego zdania, opierając się na pozytywnych dowodach, niedających się zbić niczym. Co więcej, gdybym spełnił to zadanie i uszykował do boju całą armię stanowczych, niezbitych dowodów, gdybym obalił wszystkie ich twierdzenia, znalazłbym się w tym samym położeniu, jak gdybym nic nie uczynił. Zdanie bowiem opierające się z jednej strony na powszechnym zwyczaju, z drugiej na uczuciach posiadających siłę wyjątkową, będzie miało za sobą uprzedzenie nierównie potężniejsze niż wrażenie, jakie uczynić może odwołanie się do rozsądku, z wyjątkiem wyższych umysłów.

Jeżeli przypominam te trudności, nie dlatego to czynię, abym się chciał na nie uskarżać; na nic by się to nie zdało: stoją one w drodze każdemu walczącemu z przesądami i zwyczajami w imię rozsądku. Umysły większej liczby ludzi potrzebują lepszej uprawy niż ta, jaką otrzymują, aby można żądać od niej takiej bystrości umysłu, iżby się wyrzekli na pierwszy argument, którego logicznie odeprzeć nie można, przesądów z mlekiem wyssanych, służących za podstawę wielu instytucjom obecnego porządku świata. Nie czynię im z tego zarzutu, że w rozumowaniu nie pokładają dostatecznej ufności, lecz że za wiele ufają zwyczajowi i powszechnemu uczuciu. Jest to jeden z przesądów charakteryzujących reakcję XIX stulecia przeciw XVIII, dzięki któremu ludzie przyznają nieomylność bezrozumnym pierwiastkom ludzkiej natury, tak jak wiek XVIII podobno przyznawał ją racjonalizmowi. Zamiast apoteozy racjonalizmu mamy apoteozę ślepego instynktu, a nazywamy instynktem wszystko, czego nie można oprzeć na podstawach rozsądku. Bałwochwalstwo to bardziej upokarzające od pierwszego; przesąd ten najgroźniejszy w naszych czasach dopóty istnieć będzie, dopóki nie zostanie obalony przez zdrową naukę psychologii, wykazującej rzeczywisty początek większej części uczuć, które nazywają zamiarami natury i wolą Opatrzności. Ale dla sprawy, która mnie obchodzi, przyjmuję warunki niekorzystne, jakie mi narzuca przesąd. Zgadzam się, by uczucie powszechne i zwyczaj wystarczały za dowód przeciw mnie stanowczy, jeżeli nie okażę, iż uczucie to i zwyczaj miały początek nie w swojej słuszności, ale raczej w gorszych niż w lepszych pierwiastkach natury ludzkiej. Uznam się za pobitego, jeżeli krytyków swoich nie pozyskam. Ustępstwa moje nie są tak wielkie, jak się wydają; złożenie dowodów w tej sprawie stanowi najłatwiejszą część mego zadania. Kiedy zwyczaj jakiś stał się powszechny, istnieją silne uprzedzenia, że ma on albo miał kiedyś cele chwalebne. Takimi są zwyczaje od dawna przyjęte, a które przechowały się dotychczas, ponieważ były pewnym środkiem osiągnięcia pożytecznych rezultatów, stwierdzonych przez doświadczenie.

Jeżeli władza mężczyzny w początku swego istnienia była wynikiem sumiennego porównania rozmaitych sposobów urządzania społeczeństwa ludzkiego; jeżeli po rozmaitych próbach czynionych w tej mierze (np. władza kobiety nad mężczyzną, równość płci obu, ta lub owa forma mieszana, jaką by wymyślić można) zadecydowano, że formą najlepiej zapewniającą szczęście płciom obu jest ta, która poddaje zupełnie kobietę mężczyźnie, odmawiając jej wszelkiego udziału w sprawach publicznych, a zmuszając ją w życiu prywatnym do posłuszeństwa względem człowieka, z którym los swój połączyła; jeżeli rzeczy tą drogą doszły do tego, czym są dzisiaj, należy upatrywać w przyjęciu ogólnym tej formy dowód, że w chwili gdy weszła w życie, musiała być najlepsza. Można jednak przypuszczać, że względy, które przemawiały na jej korzyść wówczas, przestały istnieć, jak tyle innych pierwotnych faktów społecznych najwyższego znaczenia.

Otóż rzeczy maja się całkiem inaczej. Najprzód zdanie przychylne porządkowi obecnemu, poddającemu płeć słabszą silniejszej, oparte jest tylko na teorii; innego porządku nigdy nie próbowano i nie można twierdzić, że doświadczenie, które uważane bywa jako przeciwstawienie teorii, o potrzebie jego orzekło. Dalej, przyjęcie systemu nierówności nie było nigdy wynikiem uchwały lub namysłu, albo pewnej teorii socjalnej, lub zdobytych wiadomości w celu zapewnienia ludziom szczęścia i zaprowadzenia społecznego porządku. Powstał on w zaraniu bytu społecznego, gdy każda kobieta stała się niewolnicą mężczyzny (dzięki bądź to wartości, jaką do niej mężczyźni przywiązywali, bądź mniejszej sile mięśni).

Prawo i systemy polityczne uznają zwykle gotowe, istniejące między jednostkami stosunki. To, co było w początkach wynikiem brutalnej siły, zamieniają one w prawo, zapewniając mu sankcję społeczeństwa i dążąc do zastąpienia środkami publicznymi bezprawnej walki sił fizycznych. Ci, których z początku siłą przymuszano do posłuszeństwa, stają się później prawem do niego obowiązani. Niewolnictwo, będące pierwotnie tylko następstwem prawa silniejszego, staje się następnie instytucją legalną; niewolnicy zostają objęci umową, w której właściciele ich zapewniają sobie pomoc wzajemną w celu utrzymania swojej własności, do której się zaliczają i niewolnicy. W początkach historycznego okresu znaczna większość mężczyzn i wszystkie prawie kobiety pozostawali w stanie niewolniczym. Upłynęło dużo wieków, spomiędzy których wiele odznaczało się świetną umysłową kulturą, a nikt nie zaprzeczył słuszności niewolnictwa płci jednej lub drugiej. Nareszcie powstali myśliciele, którzy dzięki ogólnemu rozwojowi społeczeństwa wystąpili odważnie za zniesieniem niewolnictwa.

Znikła niewola mężczyzn u wszystkich chrześcijańskich narodów (utrzymała się ona jeszcze do niedawnego czasu tylko w jednym z europejskich krajów), a niewola kobiety z biegiem czasu została cokolwiek złagodzona. Ale zależność, jaka przetrwała do dni naszych, nie jest wynikiem dojrzałego namysłu, pochodzącego z poczucia sprawiedliwości i użytku społecznego; jest to stan pierwotnego niewolnictwa, które trwa, przechodząc szeregi zmian i modyfikacji, zawdzięczając je tym samym przyczynom, jakie wpływały na stopniowe ogładzenie szorstkich obyczajów, poddając w pewnej mierze wszystkie uczynki ludzkie pod kontrolę sprawiedliwości i pojęć bardziej humanitarnych: plama jednak brutalnego jej pochodzenia nie została zatarta. Nie posiada zatem istniejący porządek na obronę swoją nic legalnego. Powiedzieć tylko można, że przetrwał on do naszych czasów, gdy znikły inne instytucje pochodzące również z tego wstrętnego źródła, i to właśnie nadaje cokolwiek inny pozór tej nierówności praw pomiędzy mężczyzną i kobietą, będącej tylko następstwem przewagi siły.

Jeżeli to zdanie wydaje się paradoksalne, jest to do pewnego stopnia wynikiem cywilizacji i udoskonalenia uczuć moralnych w ludzkości. Żyjemy, lub przynajmniej jeden albo dwa narody najbardziej posunięte w cywilizacji żyją w stanie, w którym prawo silniejszego zupełnie zdaje się być zniesione i bez wpływu na sprawy ludzkie: nikt się nań nie powołuje i w większej części stosunków ludzkich nikt nie ma prawa nim się posługiwać, a ten, co tak czyni, zasłania się pozorami interesów społecznych. Taki jest powierzchowny stan rzeczy; pochlebiamy sobie, że panowanie brutalnej siły skończone, dajemy się łudzić przekonaniu, że prawo silniejszego nie może być źródłem stosunków istniejących dzisiaj; że instytucje obecne, bez względu na swój początek, przechowały się do epoki tak rozwiniętej cywilizacji dlatego, iż uznano z całą słusznością, że odpowiadały najlepiej naturze ludzkiej i służyły ogólnemu dobru. Nie mamy pojęcia o żywotności instytucji, które stawia prawo po stronie siły, ani o tym, z jaką zaciętością za nim ludzie obstają. Nie spostrzegamy, z jaką siłą dobre i złe uczucia tych, którzy dzierżą władzę, sprzymierzają się, aby ją w swoich ręku utrzymać. Nie mamy wyobrażenia, jak powoli złe instytucje stopniowo jedna po drugiej znikają, zaczynając od najsłabszych, tj. tych, które najmniej są złączone z codziennym życiem naszym; zapominamy, że ci, którzy posiadali władzę dlatego, że ją zdobyli fizyczną siłą, rzadko ją z rąk swych wypuszczali, chyba że byli zmuszeni przewagą swoich przeciwników, a nie pamiętamy, że siła fizyczna nie mogła się znaleźć po stronie kobiet. Gdyby się chciano liczyć ze wszystkimi szczególnymi i charakterystycznymi stronami sprawy, którą się zajmujemy, zrozumiano by łatwiej, że ta cząstka systemu praw opartych na sile, chociaż straciła najdziksze swoje rysy i została złagodzona przed innymi, najpóźniej znika, i że ten ślad dawnego stanu społecznego przechowuje się wśród pokoleń godzących się tylko na istnienie instytucji opartych na sprawiedliwości. Jest to wyjątek jedyny zakłócający harmonią praw i zwyczajów nowożytnych; ale ponieważ nie przypomina on jawnie początku swego i do gruntu nie został zbadany, nie dostrzegamy w nim zachodzącej sprzeczności z nowożytną cywilizacją; podobnie jak Grecy, którzy mimo niewoli domowej uważali się za naród wolny. W istocie, pokolenie obecne równie jak dwa lub trzy, które je poprzedziły, straciło prawdziwe pojęcie o pierwotnym stanie ludzkości, z wyjątkiem małej liczby ludzi, którzy odbyli poważne studia historyczne lub zwiedzili części świata zamieszkane przez resztki przedstawicieli wieków minionych i którzy jedynie są zdolni wyobrazić sobie ówczesne społeczeństwo. Ludzie nie wiedzą, że pierwotnie tylko prawo mocniejszego rządziło, że je wykonywano otwarcie, publicznie; nie mówię cynicznie, bezwstydnie, byłoby to dowodem, że do stosowania go przywiązywano pojęcie wstydu, gdyż myśl podobna nie mogła się pomieścić w niczyjej głowie z wyjątkiem filozofa lub świętego.

Historia podaje nam przykład smutnego doświadczenia, jakie przeszedł rodzaj ludzki, ucząc nas, że o tyle szanowano życie, własność i szczęście pewnej klasy ludzi, o ile mogła je obronić sama. Widzimy w tym, że opór stawiany zbrojnej władzy, chociażby ucisk z jej strony był najstraszniejszy, miał przeciwko sobie nie tylko prawo mocniejszego, ale wszystkie inne prawa i wyobrażenia o obowiązkach społecznych. Ci, którzy się jej opierali, uchodzili względem ogółu nie tylko za sprawców zbrodni, i to najcięższej, ale ściągali na siebie najsroższe kary, jakie były w mocy człowieka. Pierwsze przebudzenie się słabego poczucia obowiązku zwierzchnika względem podwładnego nastąpiło wówczas, gdy widział w tym swój interes i gwoli onemu czynił obietnice. Mimo uroczystych przysiąg wspierających te obietnice, przez ciąg kilku wieków zrywano je i odwoływano, korzystając z najbłahszych powodów. Należy jednak przypuszczać, że te pogwałcenia sprawiały winowajcom wewnętrzne udręczenie, jeżeli moralność ich nie stała na najniższym szczeblu. Starożytne rzeczypospolite2 opierały się po największej części na wzajemnej umowie, a przynajmniej tworzyły stowarzyszenie osób niewiele różniących się siłą, więc też przedstawiają nam pierwszy przykład niektórych stosunków ludzkich rządzonych innym prawem niż prawo silniejszego. Pierwotne prawo pięści pozostawało jedynym regulatorem stosunków pana do swych niewolników, jak i rzeczypospolitej do poddanych swoich i innych państw niezależnych, z wyjątkiem przypadków przewidzianych umowami. Dość jednakże było osłabić to prawo, choćby w najmniejszej części, żeby się rozpoczęło odrodzenie ludzkości, dzięki budzącym się uczuciom, których ogromną doniosłość wykazało doświadczenie, nawet z punktu widzenia interesów materialnych, a które od tego czasu coraz dalej się rozwijały. Chociaż niewolnicy nie stanowili organicznej części rzeczypospolitej, jednak w państwach wolnych przyznano im po raz pierwszy niektóre prawa, z tej jedynie racji, że byli ludźmi. Stoicy3 byli pierwsi, z wyjątkiem Żydów, którzy nauczali, że panowie mają moralne obowiązki względem niewolników swoich. Po rozpowszechnieniu chrześcijaństwa nikomu przekonanie to obcym nie było, a po założeniu kościoła katolickiego nie brakło mu nigdy obrońców.

Przeprowadzenie jednakże teorii w czyn stanowiło najtrudniejsze dla kościoła zadanie; walczył on lat tysiące z górą bez widocznych rezultatów, chociaż nie brakło mu władzy nad umysłami. Wpływ jego pod tym względem był nadzwyczajny; królowie i możni wyzuwali się z bogactw swoich na korzyść kościoła; tysiące ludzi w kwiecie wieku opuszczało świat, aby się zamykać w klasztorach, szukając tam zbawienia w ubóstwie, postach i modlitwie. Kościół wysyłał setki tysięcy ludzi przez lądy i morza Europy i Azji, by poświęcali swe życie dla odebrania Grobu Świętego; zmuszał królów do opuszczania ukochanych żon dla tej jedynie przyczyny, że zachodziło między nimi pokrewieństwo w siódmym stopniu, a według prawa angielskiego w czternastym. Kościół zdołał tego wszystkiego dokazać, nie potrafił jednak zapobiec zajazdom szlacheckim ani powściągnąć okrucieństwa panów względem włościan, a czasami i względem mieszczan; nie mógł zmusić ich do wyrzeczenia się dwojakiego zastosowania siły: w czasie wojny i w czasie zwycięstwa. Możni świata nauczyli się umiarkowania dopiero wtenczas, gdy z kolei ulec musieli wyższej sile. Wzrastająca władza królów mogła jedynie położyć koniec tej walce ogólnej, pozostawiając ją panującym lub pretendentom do korony. Pomnażające się zastępy bogatego i dzielnego mieszczaństwa, broniącego się w warownych miastach, pojawienie się zbrojnej piechoty złożonej z plebejuszów, przewyższającej siłą zbrojne rycerstwo, zdołały ograniczyć zuchwałą tyranię feudalnych panów. Tyrania ta trwała długo jeszcze, nawet wówczas, gdy ofiary jej były dość silne, aby się za nią skutecznie pomścić. Na lądzie wiele okrucieństw przetrwało aż do rewolucji francuskiej, ale w Anglii znacznie wcześniej demokracja, lepiej zorganizowana niż na lądzie, położyła im koniec za pomocą praw zaprowadzających równość i wolne instytucje. Na ogół mało znany jest fakt, że przez długie wieki dziejów ludzkich prawo siły było jedynym i absolutnym prawidłem postępowania, każde zaś inne wynikiem specjalnym i wyjątkowym stosunków szczególnych. Również mało komu wiadomo, że czas ten bardzo niedaleki, w którym zaczęto wierzyć, że interesy społeczne powinny być regulowane według praw moralnych. Ale grubsza jeszcze niewiedza zasłania pochodzenie istniejących zwyczajów i instytucji, opierających się jedynie na prawie mocniejszego, w epoce i pod wpływem opinii, które by nie zezwoliły na ich zaprowadzenie. Nie upłynęło jeszcze lat czterdzieści, jak Anglicy mogli trzymać w niewoli, sprzedawać i kupować istoty ludzkie, a w bieżącym jeszcze wieku zabierano je siłą z własnego kraju i zmuszano do ciężkiej pracy.

To nadzwyczajne nadużycie siły, potępione przez tych, którzy zgadzali się prawie na wszystkie inne formy arbitralnej władzy, mogące bardziej niż cokolwiek oburzyć uczucia ludzi niemających w tym żadnego osobistego interesu, było, jak żyjące osoby pamiętają dotychczas, uświęcone prawem w cywilizowanej i chrześcijańskiej Anglii. W połowie anglosaskiej Ameryki niewolnictwo istniało jeszcze niedawno, a co więcej prowadzono handel niewolnikami na ten cel hodowanymi. A jednak występowano tam z objawami uczuć nieprzyjaznych temu nadużyciu siły, chociaż w Anglii przynajmniej uczucia zainteresowanych przemawiające za nim słabiej się manifestowały, niż gdy chodziło o innego rodzaju nadużycia. Niewolnictwo podtrzymywane chęcią zysku okazywaną bezwzględnie, przez małą cząstkę narodu, która z niego korzystała, budziło głębokie oburzenie w przeważającej liczbie ludzi, niezainteresowanych osobiście tą kwestią. Po nadużyciu tak potwornym można by innych nie wymieniać: spojrzyjmy jednak na trwałość absolutnej monarchii. W Anglii panuje ogólne przekonanie, że despotyzm militarny jest jedną z form prawa mocniejszego i nie ma innej racji bytu. U innych wielkich europejskich narodów trwa on jednak dotychczas lub zaledwie ustępować zaczyna, mając zawsze jeszcze za sobą silną partię w narodzie, a zwłaszcza w wyższych klasach.

Taka jest potęga systemu panującego wtedy nawet, gdy nie jest powszechny i gdy wszystkie okresy historyczne, a szczególniej wszystkie społeczeństwa najszczęśliwsze i najgłośniejsze dają nam szlachetny i wielki przykład przeciwnego porządku. W rządzie despotycznym ten, który przywłaszcza sobie władzę i ma interes w jej zachowaniu, stanowi jednostkę, gdy tymczasem poddani znoszący jego władzę tworzą całość narodu. Jarzmo to naturalnie i koniecznie jest upokarzające dla wszystkich z wyjątkiem panującego i może jego następcy.