Po urlopie się żegnamy - Alex Sand - ebook + książka

Po urlopie się żegnamy ebook

Sand Alex

4,5

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Martyna samotnie wychowuje syna, z którym z roku na rok ma coraz słabszy kontakt. Chłopiec preferuje towarzystwo smartfona zamiast ludzi, a ona – wiecznie zapracowana, by zapewnić mu wszystko – czuje, jak czas dorastania dziecka przecieka jej przez palce.

 

Pod wpływem impulsu kobieta decyduje się zabrać dwunastolatka na wspólne wakacje, na których nie byli od dobrych kilku lat. Pomysł początkowo wydaje się świetny, ale… no właśnie! Najpierw, tuż po przyjeździe do lubuskiego, o mało nie potrąca jej samochód, którego kierowcą okazuje się przystojny instruktor golfa z pobliskiego pola. Później jej syn dowiaduje się, że na tych wymarzonych wakacjach mama zamierza mu zabrać telefon. Jakby tego było mało, urokliwy klimat ośrodka wypoczynkowego nad jeziorem zaburza podejrzany mężczyzna z „psem mordercą” u boku. Co z tego wszystkiego wyniknie?

 

Ta powieść dostarczy czytelnikom humoru, ale i nutki przestrachu. Pokaże, do czego zdolny jest nastolatek z wybujałą wyobraźnią i jak daleko mogą zaprowadzić rzucone na kogoś podejrzenia. Dobra zabawa, młodzi spuszczeni z rodzicielskiego oka i wreszcie wakacyjny romans dwojga dorosłych, którzy po urlopie nie planują dalszego ciągu znajomości. Co przyniesie im życie i czym zaskoczy?

Miejsce akcji: Niesulice nad jeziorem Niesłysz.

Czas: dwa tygodnie lipcowego urlopu.

Ona: poukładana księgowa z dzieckiem.

On: skończony singiel spod znaku kija golfowego.

Porywająca, wakacyjna opowieść z mnóstwem uśmiechu!

 

Po urlopie się żegnamy” w perfekcyjny sposób pokazuje, że każdy pragnie czyjejś obecności. Czasem tylko na chwilę, a czasem… na nieco dłużej. Jestem poruszona i oczarowana. Obyczajówka w wykonaniu autorki mrocznych thrillerów? Alex Sand udowadnia, że można, i robi to w doskonałym stylu! Serdecznie polecam! – A.P. Mist

 

Najnowsza książka Alex Sand totalnie mnie zaskoczyła. Cudowna, ciepła wakacyjna opowieść o niełatwych wyborach, drugich szansach na lepszą przyszłość oraz trudzie rodzicielstwa. Piękna i realistyczna historia przeniesie Was nad polskie jezioro, które będzie świadkiem wielu rozterek i intryg. Polecam tę nietuzinkową powieść niosącą ze sobą niejedno ważne przesłanie. Będziecie zachwyceni. – AT. Michalak, pisarka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (34 oceny)
22
7
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Stara_Czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka, przyjemna lektura na koniec wakacji. Oto jest ☝️ Po urlopie się żegnamy to pełna ciepła matki powieść o wyborze pomiędzy swoim szczęściem a szczęściem dziecka. No cóż... Dzieci czasem dedycduja za nas. 😅 Świetnie się bawiłam
10
gaga1405

Nie oderwiesz się od lektury

Z piórem Alex Sand miałam już przyjemność się spotkać za sprawą lektury obu tomów serii Pan Strach, które bardzo przypadły mi do gustu. Jednak tym razem z mrocznego, pełnego brutalności świata, przeniosłam się do malowniczych Niesulic. Byłam ciekawa zupełnie odmiennego gatunku, który tym razem zaserwowała nam autorka. Martyna to ambitna księgowa, która za cel postawiła sobie zapewnienie swojemu jedynemu synowi wszystkiego czego potrzebuje. Samotna matka w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że ciągła praca, by zapewnić im dostatnie życie, oddala ją od Maksa, który właśnie wkracza w nastoletni wiek. Aby naprawić ich relację, spędzić razem trochę czasu, zabiera go na dwutygodniowy urlop. Z pełnych smogu Katowic wyjeżdżają do pięknej polskiej krainy, zielonogórskich Niesulic. Nowo poznany mężczyzna, relaks, malownicza okolica oraz nowi znajomi pozwolą obojgu na zupełne oderwanie się od rzeczywistości. Jak skończy się pełna przygód wakacyjna historia bohaterów? To świetna, wielowątkowa h...
00
Smoczek26031993

Całkiem niezła

książka niezła ale jakoś mnie nie porwała. czytałam lepsze. Tutaj takie zwykłe romansidło. przyjemna lekka ale bez polotu.
00
Oktawia_czyta

Nie oderwiesz się od lektury

Kto z Was pożegnał się już z urlopem? Mi tęskno 🥹 Od początku historii wkręciłam się. Sama mam nastoletniego syna, hasełka i zachowania były baaardzo mi znane😅 Co zasiejesz to zbierzesz, znacie takie powiedzenie? Bardzo mi tutaj pasowało. I w tym jak główna bohaterka próbowała nawiązać nic porozumienia z synem, ale i to jak Piotr traktował swoją mamę. Niektóre rzeczy wniosę do swojego życia. Wiecie jak młodzież może się świetnie bawić bez dostępu do telefonu? A jak pobudziło to wyobraźnię dzieci, uhuuuhuuu, będziecie zaskoczeni 🤭 Czas z bliskimi jest bardzo ważny, nie raz pędzimy za tym co niepotrzebne. Mimo, że książka Was rozmieszy nie raz! To niesie naprawę wiele mądrości. Pamiętajcie by nigdy, ale to przenigdy nie oceniać człowieka, jeśli nie przeszliście ścieżkami jego życia. Ja się nie spodziewałam, że tu popłaczę sobie, ale i posmieje, powkurzam, zszokuje. Jeśli chcecie jeszcze poczuć malowniczy klimat wakacji to musicie przeczytać tę książkę. I okładka. Taaaak, jedna ...
00
Alexsss

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna historia, chętnie bym posłuchała w wersji audio, bo synchrobook trochę rzęzi
00

Popularność




Tej autorki w Wydawnictwie WasPos

CYKL PAN STRACH

Pan Strach #1

Człowiek w bandażach #2

POZOSTAŁE POZYCJE

Nie zapomnisz o tym, co Ci zrobiłem

Nie denerwuj jej

Po urlopie się żegnamy

W PRZYGOTOWANIU

Transfer. Pradawny dzwon #1 (duet z TomaszNiedzielski)

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Alex Sand, 2023Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2023All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: © PeopleImages.com - Yuri A/Shutterstock

Zdjęcie na 6 stronie:Obraz Kathryn A/Pixabay

Wektor przy nagłówkach: Obraz Raw Materials Design/Pixabay

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

ISBN 978-83-8290-366-9

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Rozdział XVI

Kilka słów od autora

Podziękowania

Dla mnie romans nie oznaczackliwej,przesłodzonejsentymentalności.Jest jak curry, doprawione ekscytacją ihumorem,a także zdrową porcjącynizmu.

Loretta Chase

Rozdział I

Z dala od pracy

Martyna Wójtowicz upewniła się, że czerwony, świeżo położony na paznokciach lakier już wysechł, a później wstała od czytanej przy kuchennym stole książki i podeszła do zlewozmywaka. Ze stojącej przy nim suszarki zdjęła talerze, uważnie przetarła je ściereczką i schowała doszafki.

– Maks! – krzyknęła do syna, niepokojąc się panującą w mieszkaniu ciszą. – Spakowałeśsię?!

Nie usłyszała odpowiedzi, więc tylko zmarszczyła czoło, dobrze wiedząc, co to znaczy. Dokończyła wkładać do szuflady czyste sztućce, a później westchnęła i poszła do pokoju swojegodziecka.

– Maks, pytałam o coś – powiedziała, wchodząc bez pukania. – Spakowałeśsię?

Jej dwunastoletni syn nawet nie podniósł głowy. Leżał na łóżku z nosem w smartfonie i zdawał się kompletnie nie słyszeć, co do niego mówiła. Martyna naprawdę nie zamierzała na niego krzyczeć, bo ten dzień miał być miłym startem ich wspólnego urlopu, ale z tym chłopakiem czasem nie dało sięinaczej.

Cofnęła się do kuchni, podeszła do ustawionego na lodówce routera i po prostu go wyłączyła. Potem oparła się o futrynę i podziwiając ogniście czerwony lakier swoich wreszcie zrobionych paznokci, spokojnie czekała na syna. Nie minęło nawet kilka sekund, kiedy z pokoju Maksa dało się słyszeć rozdzierającykrzyk.

– Maaaaamo! Nie maInternetu!

Uśmiechnęła się pod nosem, ale nie odpowiedziała. Obróciła dłoń, uznając, że kolor lakieru mógłby jednak być mniejintensywny.

– Maaaamo!

Po chwili dwunastolatek wybiegł z pokoju i z miną wściekłego psa przyszedł do kuchni i spojrzał narouter.

– Co jest z netem? – spytał.

– Spakowałeś się już? – powtórzyła po raztrzeci.

– Ja nigdzie nie jadę – warknął i wyciągnął rękę w stronę lodówki. – Router się zgasił? – spytał, jakby nie było nicważniejszego.

– Jedziesz, Maks. – Nic sobie nie robiła z jego bezczelnego tonu. – A router już się nie włączy. Za dwie godziny ruszamy, a ja wciąż nie widzę tu twojejwalizki.

– Nie jestem dzieckiem, mamo! – odparował, przyjmując pozę do ataku. – Zostanę, a ty jedź sobie sama na te cudownewakacje.

Martyna wzięła głęboki oddech i na jego oczach wyjęła z routera jedyny kabel doprowadzający do niego Internet. Drugą część przewodu wysunęła z urządzenia tkwiącego w ścianie, a później całość włożyła do kieszeni swojej bluzy. Obiecała sobie, że nie będzie się zachowywać jak paranoiczka, ale naprawdę zależało jej na wspólnym wyjeździe. Od lat nie byli nigdzie razem i nie zamierzała zmarnować kolejnych wakacji z powodu jegokaprysów.

– Pojawi się walizka, włączę router – powiedziała tak spokojnie, jak tylko mogła, i cofnęła się w stronę kuchennegostołu.

– Mamo! – Maks zaczął krzyczeć, a Martyna założyłaby się o wszystko, że gdyby teraz odwróciła się do niego, to zobaczyłaby, jak tupie zezłości.

Jej syn „gotował się” przez chwilę, a później wrócił do swojego pokoju i z impetem trzasnął drzwiami. Martyna dopiero teraz spojrzała przez ramię i pokręciła głową, zastanawiając się nad tym, kiedy ten dwunastolatek stał się taki nieusłuchany. Owszem, zdawała sobie sprawę z tego, że pracowała na półtora etatu i nierzadko przynosiła pracę do domu, więc nie miała dla niego tyle czasu, ile powinna była mieć. Ale… coś przecież musieli jeść. No i on również miał swoje potrzeby, czego absolutnie mu nie zarzucała, w końcu był dzieckiem, a ona chciała zapewnić muwszystko.

Sęk w tym, że w pogoni za każdą kolejną złotówką traciła z nim kontakt. Nie chciał już opowiadać jej o tym, co w szkole, nie prosił o wspólne wyjście do kina i nie mówił nic o kolegach z klasy, więc zaczęła zastanawiać się nad tym, czy on ich w ogóle ma. Później przyszło jej do głowy, że za dziesięć lat Maks nie podziękuje jej wcale za nowy komputer, konsolę czy wypasiony smartfon, a wypomni to, że nie miała dla niego czasu. Że wszystko, co ważne, przeżył sam, a jej przy tym niebyło.

Ta myśl dotknęła ją tak mocno, że kilka dni wcześniej poszła do gabinetu swojego pracodawcy i powiedziała, że od pierwszego lipca bierze dwa tygodnie urlopu. Szef był wstrząśnięty, bo czegoś takiego nie zrobiła ani razu, a pracowała dla niego już sześć lat. Mężczyzna chwilę burczał coś pod nosem, ale oczywiście nie miał wyjścia. Wolne jej się przecież należało. Na fali jego zgody i własnego pomysłu Martyna przeszła więc do realizacji. W Internecie znalazła ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem gdzieś na drugim końcu Polski i zarezerwowała całe dwa tygodnie, płacąc z góry. Tamtego dnia chodziła cała w skowronkach, a Maks, choć na początku wydawał się zachwycony tym planem, to im bliżej było do wyjazdu, tym gorzej toznosił.

– Proszę! – burknął, wychodząc nagle z pokoju i ciągnąc po podłodze walizkę na kółkach. – Spakowane. Dostanę tenInternet?

– Zaraz zobaczymy – odpowiedziała, wyrywając się z zamyślenia. – Otwórz i powiedz, cozabrałeś.

– To, czego potrzebuję! Dostanę Internet?! – Znów podniósłgłos.

– Maks, kochanie, nie krzycz na mnie, bo nie włączę ci tego routera, rozumiesz?

– O Jezus! – jęknął i przewróciłoczami.

– Żaden Jezus, wystarczy „mamo”.

– Maaamo! – zawodził, dobrze wiedząc, jak Martyna nie znosi tegotonu.

– Walizka. – Wskazałapalcem.

Chłopiec poczłapał do bagażu i otworzył go, wymownie wzdychając. Martyna spojrzała do środka i zobaczyła, że wewnątrz jest tylko jego ładowarka dosmartfona.

– No chyba sobieżartujesz.

– Ja nie potrzebuję nic więcej – odpowiedział poważnie i wydął usta na ostateczne potwierdzenie tegofaktu.

– Chcę tu widzieć koszulki, spodenki, majtki, kąpielówki, skarpetki, ciepłą bluzę i długie spodnie – wyliczała. – Maszeruj z tym z powrotem. – Palcem wskazała mu jegopokój.

Maks fuknął coś pod nosem, z wielce obrażoną miną zamknął walizkę i pociągnął ją za sobą. Po chwili ponownie usłyszała donośny trzask drzwi. Zniecierpliwiona jego humorami zaczęła zastanawiać się nad tym, ile nerwów będą ją kosztować te wymarzone, wspólne wakacje. Na razie jeszcze nie wyjechali, a Maks już dawał jej popalić. Próbowała skupić się na czytanej książce, ale tym razem przerwał jej dźwięk dzwonka. Sięgnęła po telefon i zobaczyła nazwisko szefa naekranie.

– Wójtowicz, słucham? – przedstawiła się, odebrawszypołączenie.

– Dzień dobry, pani Martyno. Klient z Polmexu pyta o kwotę podatku, jaką ma do zapłacenia za maj, podobno mu jej pani nie podała? – zapytałwprost.

– Słucham? – zdziwiła się. – Za maj? Podatki dawno zostały rozliczone i wysłane. Robię to zawsze do piętnastego dnia kolejnego miesiąca, więc musiał się pomylić – wyjaśniła, przyjmując formalnyton.

– Klient twierdzi, że nie widzi na swoim koncie, żeby przelew wyszedł, więc nie podała mu pani kwoty – ciągnąłszef.

– Klient sam odpowiada za swoje przelewy. Mailowo co miesiąc, i to od paru lat, dostaje ode mnie wyliczenia i teraz również je dostał – powiedziała. – Proszę mu przekazać, żeby ponownie sprawdziłmail.

– Może sama mu to paniprzekaże?

– Szefie, jestem od dziś na urlopie, a sprawdzenie poczty to kilka sekund – odparła. – Klient na pewno sobie z tymporadzi.

– Formalnie ma pani urlop od jutra – przypomniał.

Zapadła cisza. Kobieta uznała, że nie będzie wdawać się w niepotrzebne sprzeczki z pracodawcą. Zalogowała się na swoją pocztę na smartfonie i szybko sprawdziła wysłanewiadomości.

– Mam – powiedziała. – Mail z wyliczeniem podatku za maj został wysłany do Polmexu piętnastego czerwca i mam również potwierdzenie jego odbioru przez klienta – dodała z nutką triumfu w głosie. – A teraz kończę, pakuję się. Do zobaczenia za dwa tygodnie, szefie – rzuciła szybko i wcisnęła czerwoną słuchawkę, zanim zdążył cokolwiekodpowiedzieć.

Przezornie od razu wyciszyła dźwięki w telefonie i nie myliła się! Po kilku sekundach szef już do niej oddzwaniał – jak przypuszczała – wkurzony, ale nie zamierzała odbierać połączenia. Do wyjazdu zostało niewiele czasu i chociaż była już spakowana, to poza czekaniem na Maksa miała ochotę doczytać dwie strony książki pozostałe jej do końca rozdziału, spokojnie napić się kawy i przejrzeć jeszcze raz mapy Google, żeby dobrze zaplanowaćpodróż.

Po dwóch kolejnych próbach jej namolny szef wreszcie się poddał. Martyna doczytała fragment i w międzyczasie zalała sobie wielki kubek kawy. Włączyła mapy na smartfonie i wbiła wzrok w ekran. Z Katowic do Niesulic – małej wioski położonej w zachodniej Polsce – miała najszybszą trasą około czterystu kilometrów, więc nie powinno jej to zająć więcej niż cztery, może pięć godzin. Dawno nie jechała przez Wrocław, więc spodziewała się tam pewnych utrudnień, dlatego doliczyła sobie mały zapas. Siorbnęła kawę i spojrzała przezokno.

Dziś w mieście zadymienie było tak duże, że ucieszyła się z wyboru miejscowości w „zielonych płucach Polski”, jak to ładnie mówili o województwie lubuskim. Miała tylko nadzieję, że to prawda, a nie marketingowa papka wymyślona przez ośrodki wczasowe celem opchnięcia turystom wspaniałych wakacji. Cóż, okaże się namiejscu.

Wróciła myślą do smogu wiszącego nad Katowicami i kiedy wpatrywała się w jedną z ciemnych chmur nad sąsiednimi blokami, miała wrażenie, że widzi w niej roześmianą twarz swojego męża. Jego niebieskie, skrzące się radością oczy, które pochłaniały Martynę dogłębnie i sprawiały, że dla niego była gotowa na wszystko. Potrząsnęła głową, chcąc odpędzić te myśli. Jego już dawno nie było, a ona została w tym cholernym mieście pełnym bolesnych, chociaż wspaniałych wspomnień. Sama zdzieckiem.

Los doprawdy potrafił robić sobie z człowiekajaja.

***

Martyna taszczyła pierwszą walizę, schodząc po schodach z drugiego piętra i psiocząc w duchu na brak windy. Niby na co dzień nie mogła narzekać, bo wspinanie się i schodzenie po schodach to zawsze jakaś aktywność fizyczna, ale w tym momencie nie myślała o tym, ile dobrego robi to dla jej krążenia i sylwetki, a klęła na ciężar niesionych tobołów. Dwa tygodnie to w końcu trochę czasu, więc zabrała sporo rzeczy, ale nie przypuszczała, że będą takciężkie.

– Dzień dobry, pani! – Usłyszała czyjś głos za plecami i odruchowo zatrzymała się napółpiętrze.

Kilka stopni nad nią stał jeden zsąsiadów.

– A dzień dobry, dzieńdobry.

– Czyżby wakacje? – spytał zniedowierzaniem.

– A i owszem, najwyższa pora. – Uśmiechnęła się i podziękowała mu, widząc, że złapał w dłoń jej bagaż i zaproponowałpomoc.

– O cholera – jęknął mężczyzna. – Kamienie pani taszczy w góry czy piach na plażę? – zapytał, ledwo dźwigając walizę zziemi.

– No coś w tym stylu. – Zaśmiałasię.

– Uf, no powiem, że niezły mam przedsmak przed siłownią – rzucił, a potem minął ją i zaczął schodzić na dół. – Dalekojedziecie?

– Czterysta kilometrów z kawałkiem – odpowiedziała. – Znalazłam fajne, czyste jezioro w lubuskim i zaszalałam z podkoszulkami – dodała, wskazując nawalizkę.

– Ma tu pani same podkoszulki? – Młody chłopak aż stanął zwrażenia.

Zaprzeczyła ruchem głowy, lecz jej uwadze nie umknęło to, jak spojrzał w tym momencie na jej biust. Niby przelotnie, ale jednak zatrzymał się na uwypuklonym przez obcisłą koszulkę rowku między jej piersiami i nerwowo przełknął ślinę. Gdyby była bardziej pruderyjna, to pewnie zrobiłaby się czerwona, ale szczerze mówiąc, schlebiało jej, że dwudziestokilkuletni mężczyzna z charakterystycznym błyskiem w oku oceniał jej biust. Tym akurat natura hojnie ją obdarzyła, chociaż od lat nikt nie miał okazji oglądać go bez stanika. No, może tylko ona – za każdym razem, gdy wchodziła podprysznic.

Na parterze podziękowała sąsiadowi za pomoc, wysunęła kółka ze spodu walizki i ruszyła na parking. Wyjęła pilot do auta i kliknęła przycisk. Cichy sygnał dźwiękowy, który tak lubiła, oznajmił gotowość jej bestii do jazdy. Minutę później żwawo poderwała z chodnika ciężką walizę i wpakowała ją do bagażnika swojego niebieskiego suzuki. Domknęła klapę i uśmiechnęła się na samą myśl o przygodzie, która czekała i ją i Maksa. Wreszcie długa podróż wnieznane!

Kiedy człowiek pracuje w biurze rachunkowym i przez większość roku podróżuje jedynie do marketu na zakupy oraz odwieźć syna do szkoły, to taka trasa wydaje mu się prawdziwym cudem. Długa droga, autostrady, ludzie, prędkość dociskanego gazu, postoje z burgerami na trasie i wreszcie cel w postaci bajkowego jeziora – ta myśl totalnie jąekscytowała.

Wróciła do mieszkania po rzeczy Maksa, który wreszcie się jednak spakował i teraz siedział w Internecie, robiąc nie wiadomo co i nie wiadomo po co. On jeszcze nie wiedział, że na miejscu, w ramach cywilizacyjnego detoksu, zamierzała zabrać mu telefon na kilka dni i… miała pełną świadomość tego, że nie powinien o tym wiedzieć wcześniej. Z trudem wylazła z powrotem na drugie piętro i weszła do mieszkania. Ku jej zdziwieniu Maks siedział w kuchni z walizką ułożoną przed swoimi nogami i bez telefonu wręce.

– Wszystko w porządku? – zapytała, bacznie mu sięprzyglądając.

– Musimy poważnie porozmawiać, mamo – powiedział, siląc się na uprzejmość, ale Martyna czuła, że chłopak cośkombinuje.

Usiadła na sąsiednimkrześle.

– Nomów.

– Uważam, że jestem już na tyle duży, że mogę decydować o tym, czy chcę jechać z tobą na wakacje, czy nie – zaczął. – A nie chcę i mogę to uargumentować – dodał.

Martyna prawie parsknęła, słysząc to „uargumentować”, bo to było jedno z jej ulubionych słówek powtarzanych podczas telefonicznych konsultacji z klientami. Musiał je gdzieś usłyszeć i teraz wykorzystał, dodając swojej wypowiedzipowagi.

– Proszę, uargumentuj – powiedziała z ciekawości, chociaż wiedziała, że zostawienie dwunastolatka w domu nie wchodziło wgrę.

– Po pierwsze, nie znam tam kompletnie nikogo, więc przez dwa tygodnie będę się nudził i wariował – podjął.

– Bez obaw – przerwała mu. – Mam w planie spędzić z tobą dużo czasu, wzięłam gry, popływamy, zapiszemy się na lokalne atrakcje, skorzystasz ze zjeżdżalni do jeziora, posiedzisz przy ognisku – wyliczała. – Będziefajnie.

– Mamo… my prawie nie rozmawiamy, a teraz mam z tobą jechać do jakiejś dziury i skakać z radości przy planszówkach? – spytał.

– Nie musisz skakać, Maks, ja tego nie oczekuję – odparła, starając się potraktować tę rozmowę poważnie. – Ale możesz dać mi szansę, prawda? Oboje sporo przeszliśmy i przyda nam się zmianaklimatu.

Maks fuknął coś pod nosem, ale ona zauważyła, że był zadowolony, słysząc, że uwzględnia go w tym i że wie, iż on również sporoprzeszedł.

– Ale nie będziesz mnie zmuszać do głupich gier dla dzieci czy śpiewania tych debilnych piosenek przyognisku?

– Nie będę – odpowiedziała. – To jak? Idziemy?

– Miałem jeszcze trzy inne argumenty, ale dobrze, dam ci szansę, mamo – rzuciłłaskawie.

Wstała z krzesła i powstrzymując się od śmiechu, ruszyła w stronędrzwi.

– A moja walizka? – zapytałnagle.

– Co? – Odwróciła się i spojrzała na niego jak na dorosłego. – Przecież sam mówiłeś, że nie jesteś jużdzieckiem.

Maksa na moment zatkało, a potem złapał uchwyt swojego bagażu i pociągnął za niego bez dodatkowego komentarza. Wiedziała, że tak będzie, przecież nie mógł się poddać w takiej chwili. Kiedy zamykała za nimi drzwi wejściowe, Maks już tarabanił się z walizą po schodach. Naprawdę chciała mu pomóc, ale czuła, że zmiana frontu i potraktowanie go jak malucha uderzy w jego najwyraźniej budzące się już do życia męskieego.

Obserwując go z tyłu, zastanawiała się nad tym, jak wiele ich dzieli. Nie pokazała tego po sobie, ale jego słowa o tym, że prawie ze sobą nie rozmawiają, mocno ją uderzyły. Jakby ktoś zasunął jej pięścią wbrzuch.

Tak, dzieciak miał rację. Odwoziła go do szkoły, jechała do pracy, a po powrocie on siedział u siebie, a ona jeszcze dzwoniła do klientów albo skupiała się na kolejnym internetowym szkoleniu dlaksięgowych.

Czy to była jej wina, że polskie prawo podatkowe zmieniało się z prędkością światła i po prostu musiała być na bieżąco? Dziś klienta trzeba było rozliczyć tak, a tydzień później było to już naruszenie podpadające pod kontrolę ikarę.

A może zapracowanie to tylko wymówka, która pozwalała jej nie myśleć o braku męża i o tym wszystkim, co na nią spadło? Szczerze mówiąc, choć nigdy nie powiedziałaby tego głośno, tę drugą możliwość wolałaby wyrzucić sobie zgłowy.

– Gdzie auto? – zapytał Maks, który właśnie wychodził z klatkischodowej.

Wskazałapalcem.

– Po prawej, tam kołodrzewa.

Specjalnie pozwoliła mu iść przodem, a kiedy doszli na miejsce, otworzyła klapę bagażnika i schyliła się po jego walizę. Maks powstrzymał ją ruchemręki.

– Nie – powiedział. – Sam włożę, mam tam ważnerzeczy.

Martyna znowu miała ochotę się zaśmiać, ale wiedziała, że nie powinna lekceważyć wagi jego spraw, więc tylko przesunęła swój bagaż tak, żeby miał więcej miejsca. Maks, sapiąc z wysiłku, załadował toboły do bagażnika i poszedł wsiąść dosamochodu.

Kątem oka widziała, jak do uszu wciska sobie słuchawki i uruchamiatelefon.

***

– Zaraz się zsikam, mamo, dalekojeszcze?

Syn od pół godziny przebierał nogami na siedzeniu pasażera i dosłownie nie mógł jużwytrzymać.

– Dziesięć minut i jesteśmy na miejscu – odparła i lekko docisnęła gaz. – Wytrzymasz?

– Nie – jęknąłboleśnie.

– Okej, sekunda, tu widzę parking, zjadę i skoczysz do lasu, tak?

– Mhm – mruknął chłopak i z nadzieją spojrzał naprawo.

Właśnie wjechali do Niesulic i przed nimi zamajaczyła pierwsza tablica lokalnej smażalni ryb. Po prawej ciągnął się dość gęsty las, a tuż przy nim parking, na który właśnie zjeżdżała Martyna. Zdążyła zatrzymać auto, a Maks, nie czekając nawet, aż zgasi silnik, wypadł na zewnątrz. Ostatnimi siłami powstrzymywał napięty pęcherz i pędem pobiegł w głąblasu.

Martyna sięgnęła po telefon i wysiadła z samochodu, a później przeciągnęła się szeroko, rozprostowując kości. Do celu zostało im wprawdzie niewiele, ale skoro i tak mieli tu spędzić bite dwa tygodnie, to nie musiała się już spieszyć. Kawałek z przodu zauważyła tablicę z kierunkowskazem na miejską plażę i ciesząc się, że już tu dotarli, wciągnęła w płuca świeże, leśne powietrze. Tutaj naprawdę pachniało inaczej niż wKatowicach.

Spojrzała w stronę lasu, ale Maksa jeszcze nie było widać, więc zamiast stać w parkingowym piachu, który pewnie zaraz wpadłby do jej adidasów, wyszła na pustą drogę. Odblokowała ekran i zobaczyła trzy SMS-y oraz pięć nieodebranych połączeń od szefa. Paliło się czy co? Odczytała wiadomości z informacją, że szef nie może znaleźć w jej biurze jakichś ważnych papierów. Westchnęła, wiedząc, że ma idealny porządek zarówno na biurku, jak i w szafach na segregatory, więc skoro czegoś tam szukał, to na pewno zostawił niezły bajzel. A to przecież dopiero pierwszy dzień jej wyjazdu! Czuła nosem, że po powrocie zastaniemasakrę.

Druga szuflada biurka, niebieska teczka, tamsą.

Nagle dobiegł ją rozdzierający krzykMaksa.

– Maaamo!

Odwróciła się niemal w tej samej sekundzie. Zanim jednak zdążyła zlokalizować syna i cokolwiek zrobić, usłyszała za sobą ogłuszający dźwięk klaksonu i aż podskoczyła. Sekundę później dostrzegła zbliżający się do niej biały samochód. Sparaliżowało ją natychmiast. Gwałtownie spięła wszystkie mięśnie, ale nie mogła się ruszyć. Widziała światła pojazdu coraz bliżej i nie była w stanie oderwać stóp od asfaltu. Jakby do niego przyrosły. Stała tak jak słup soli i z rosnącym przerażeniem w oczach patrzyła prosto na białą blachę, która zbliżała się ku niej w mgnieniu oka. Nawet niedrgnęła.

Prowadzący auto mężczyzna nerwowo zaciskał wargi, próbując wyhamować. Po chwili Martyna poczuła lekkie muśnięcie i zamknęła oczy. Serce podeszło jej dogardła.

– Mamo! – Usłyszała wydzierającego się do niejMaksa.

W tle trzasnęły drzwisamochodu.

– Kurwa mać! – krzyczał mężczyzna. – Nic pani niejest?!

Kobieta otworzyła oczy i zobaczyła, że nadal żyje, a jej kolan niemal dotyka zderzak stojącego przed nią pojazdu. Milimetry!

– Jezus Maria, w ostatniej sekundzie – powiedział facet, patrząc na jejnogi.

Maks wybiegł na ulicę i nerwowo złapał Martynę za rękę, próbując niąpotrząsnąć.

– Mamo?

– Nic pani niejest?

Martyna wypuściła powietrze z płuc, ciągle będąc w szoku, i mocno przytuliła do siebie Maksa. On też był całyroztrzęsiony.

– W porządku – wykrztusiła po chwili. – Chyba mam atakpaniki.

– Niech pani zejdzie z drogi – rzucił mężczyzna, którego wyglądu Martyna nawet nie zdążyła zarejestrować. Wskazał palcem na jej samochód. – Zjadę tu obok i zaraz do panipodejdę.

– Chodź, mamo. – Maks pociągnął ją za rękę i zeszli z ulicy, a po chwili syn pomógł jej się oprzeć o ichauto.

Chłopiec z przerażeniem patrzył, jak jego mama ciężko oddycha i próbuje się do niego pocieszającouśmiechnąć.

Mężczyzna z białego pojazdu zjechał z drogi i zaparkował koło nich. Martyna tępym wzrokiem patrzyła na jego białe volvo i bardzo powoli zaczynała wracać do równowagi. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Kiedy wysiadł i podszedł do niej z butelką wody mineralnej, była już prawie gotowa na to, żeby gozabić.

– Ile, do cholery, miał pan na liczniku? – spytała, podnoszącgłos.

– Przepraszam – odpowiedział. – O tej porze zwykle nie ma tu ruchu, jechałem zaszybko.

– Mógł mnie pan zabić! – dodała. – Myśli pan czasem o takich rzeczach, kiedy pędzi jak psychopata? – warczała, zdając sobie sprawę z tego, że do nieszczęścia było naprawdęniedaleko.

– Bardzo panią przepraszam – odparł autentycznie skruszony, a ona dopiero teraz zauważyła, że drży mu dolnawarga.

Mężczyzna podał jej wodę, a ona, czując suchość w ustach, odkręciła nakrętkę i wypiła dwa łyki. Potem nabierała oddech za oddechem i z namysłem wypuszczała powietrze tak, jak to czasem robiła w samolocie, kiedy denerwowała się podczasstartu.

– W porządku, chłopie? – spytał mężczyzna, patrząc na rozdygotanegoMaksa.

– Tak – odparł powoli nastolatek, chociaż wciąż cały się trząsł na myśl o tym, że jego mama właśnie o mało nie zginęła. – Mamo? – zwrócił się do niej, zadzierającgłowę.

– W porządku, Maks. – Kiwnęła głową. – Daj mi chwilkę, zaraz się uspokoję – dodała.

– Stałaś z telefonem w ręce na środku drogi! – Maks jakby nagle oprzytomniał i podniósł na nią głos. – Jakmogłaś?!

– Słucham? – spytałazaskoczona.

– Auta nie było słychać, ale ty stałaś na drodze! – oburzał się nanią.

– No tak, chłopak ma rację, trochę nieostrożnie pani zrobiła – podchwyciłmężczyzna.

Martyna głęboko wciągnęła powietrze, żeby na kogoś zaraz nie krzyknąć. Faktycznie skojarzyła, że odpisywała szefowi na SMS i nie musiała tego robić na środku jezdni, ale to kierowca pojazdu zawsze powinien mieć oczy dookołagłowy.

– To nie zmienia sytuacji! Leciał pan co najmniej osiemdziesiąt w zabudowanym – powiedziałazdenerwowana.

– Przepraszam, ja wiem, że to moja wina, ale rzeczywiście nie powinna była pani stać na środku drogi z telefonem w ręce – rzucił. – To trochę szczeniackie, biorąc pod uwagę fakt, że ma pani dziecko podopieką.

– Słucham? – Uniosła brew. – Zamierza mnie pan terazumoralniać?

– Skądże, nie zamierzam, stwierdzam tylkofakty.

– Mamo, przestań już. Jak w ogóle mogłaś mi to zrobić?! – denerwował się Maks. – Oboje jesteście winni i oboje nieuważaliście.

Martynę zatkało, podobnie jak stojącego obok kierowcęvolva.

– Ile ty masz lat? – zapytał zciekawości.

– Dwanaście.

– Niezły ten pani chłopak. W zasadzie ma rację – zauważył.

Martyna pogłaskała Maksa po włosach, a on otrząsnął się, jakby to była ujma.

Mężczyzna tymczasem wyciągnął do niejrękę.

– Nazywam się PiotrKanda.

– Martyna Wójtowicz – przedstawiła się. – A to jest Maks – dodała.

Przez chwilę stali w ciszy, próbując uspokoić w sobie emocje. Martyna popatrzyła na jego auto i dopiero teraz zauważyła charakterystycznekształty.

– To hybryda? – zapytała.

– Tak – potwierdził.

– Pewnie dlatego jej nie usłyszałam. Podobno są strasznie ciche i to jedna z ich głównychwad.

– To prawda – przyznał Kanda. – Niestety dowiedziałem się o tym już po zakupie. Gdzie się zatrzymaliście? Może podjadę tam z wami dla pewności? – zaproponował.

– Damy sobie radę – odmówiła. – Po kolanach czuję, że jest dobrze, ledwie jemusnęło.

– Wolałbym się upewnić – naciskał. – Przy takiej adrenalinie ból często pojawia się dopiero poczasie.

– Czyżby prawie puknął mnie lekarz? – zapytała, unoszącbrew.

– Niestety nie, jedynie instruktor golfa – wyjaśnił. – Prowadzę zajęcia tu niedaleko, na polu golfowym i właśnie jechałem do pracy. Jeszcze razprzepraszam.

Martyna machnęła ręką i otworzyła drzwi swojegosamochodu.

– Muszę usiąść – powiedziała i zgięła kolana, celowo sprawdzając, czy nie poczuje jakiegoś bólu, ale na szczęście mogła bez problemu usiąść i wstać. – Chyba miałam szczęście – dodała.

Maks przysunął się bliżej i złapał ją za rękę, gładząc pocieszająco po wierzchu dłoni, a ona spojrzała na niego zdziwiona. Zupełnie nie pamiętała, kiedy syn okazał jej tyle czułości. W duchu musiała przyznać, że to było bardzomiłe.

Dała sobie kilka minut na zebranie myśli, a potem powiedziała Maksowi, żeby wracał doauta.

– Myślę, że już spokojnie dojedziemy. – Podniosła wzrok na Piotra Kandę. – Nasz ośrodek jestniedaleko.

Trafiła na ciemne, uważnie wpatrujące się w nią oczy i na chwilę się na nich zatrzymała. Dopiero teraz lepiej przyjrzała się mężczyźnie, oceniając przez moment jego wypielęgnowaną, równo przyciętą brodę i nieznaczny wąsik rysujący się pod nosem. Elegancik z miasta, jak nic. Piotr Kanda miał na sobie jasną koszulkę polo i spodnie z dobrego materiału. Zwróciła na nie uwagę tylko dlatego, że dzisiaj mało kto nie miał na sobiejeansów.

– Niech pan jedzie do pracy, ostatecznie nic się nikomu nie stało, więc damy sobie radę – powiedziała pewnym głosem. – Dowidzenia!

Podniosła rękę w geście niby to machania, a potem zamknęła drzwi samochodu od środka i zapięła pasy. Piotr Kanda cofnął się do swojego auta i patrzył, jak kobieta spokojnie rusza z parkingu, kierując się w głąb Niesulic. Wsiadł do samochodu i pojechał w tym samymkierunku.

Niecałe dziesięć minut później Martyna zatrzymała się przed wjazdem do ośrodka wypoczynkowego Kormoran. Maks zerknął w tylnąszybę.

– Mamo, ten pan też tutajprzyjechał.

Kobieta odwróciła się, widząc, jak niedoszły sprawca wypadku wysiada z volva i idzie w ich kierunku. Kiedy otwierała drzwi i wystawiała nogę ze swojego wozu, on już stałobok.

– Byłbym totalną świnią, gdybym nie pomógł wam z bagażami – powiedział.

Martyna przypomniała sobie cholernie ciężką walizkę i uznała, że właściwie jest to całkiem dobry pomysł. Wykorzysta jego wyrzutysumienia.

– Dziękuję.

Podeszła do bagażnika, uchyliła klapę i wyjęła lekki bagażMaksa.

– Przy tej przyda się wsparcie – powiedziała do Piotra Kandy, wskazując mu swojerzeczy.

Mężczyzna lekko wyciągnął rękę i złapał walizkę, a potem spróbował jąpodnieść.

– O choroba – sapnął.

Pomógł sobie drugą ręką i z trudem wytaszczył bagaż zsamochodu.

– Na długo przyjechaliście? – zapytał, udając, że to nie było nictrudnego.

– Dwa tygodnie – rzucił mu za plecamiMaks.

Martyna podniosła wzrok i zaczęła rozglądać się za ośrodkową recepcją. Zobaczyła ją kawałek dalej i ucieszyła się, że nie będzie musiała iśćdaleko.

– Pójdę nas zameldować, poczekacie?

Kanda skinął, a Maks spojrzał na niegopodejrzliwie.

– Popilnuję tego pana, gdyby chciał ukraść twoją walizkę, mamo – powiedziałpoważnie.

Martyna zdębiała i zaczęła się śmiać, co z kolei rozbawiło też PiotraKandę.

– Mówisz, że są w niej jakieś cenne rzeczy? – zapytał tonem, który sugerował wysokie zainteresowanie jejzawartością.

– Nie pana interes. – Usłyszał rezolutną odpowiedź dwunastolatka i uniósł kącikiust.

– To ja idę. Zaraz wracam. – Martyna odwróciła się do nich plecami i ruszyła szybkim krokiem dorecepcji.

Między Maksem i Kandą zapadła cisza. Chłopiec wpatrywał się w niego, nie spuszczając go z oczu nawet na moment. Mężczyzna o mało nie zabił mu mamy, a poza tym w oczach dziecka wyglądałpodejrzanie.

– Dlaczego pan tak śmiesznie wygląda? – zapytał wreszcie Maks, oceniając jego dziwne, niemodnespodnie.

– Śmiesznie?

– No. Dziwne spodnie panma.

– Aaa – zreflektował się Kanda. – To strój na pole golfowe. Grałeś kiedyś wgolfa?

– W ten sport dla starych dziadków? – zdziwił się Maks. – W życiunigdy.

– Wcale nie takie dziadki grają. – Kanda się uśmiechnął. – A na polu obowiązują pewne zasady co do stroju, dlatego takwyglądam.

– Acha… taki jakbymundurek?

– Coś w tym stylu. Może podejdziemy w kierunku recepcji i poczekamy tam na twoją mamę? – zapytał, zmieniająctemat.

– Możemy.

Maks zaczął ciągnąć swoją walizkę i przez ramię zerkał na to, jak Piotr radzi sobie z bagażem jego mamy. Po chwili stali przy budynku, w którym zniknęła, i czekali, aż wyjdzie. Kilka minut niezręcznej ciszy, która komuś, kto by się temu przypatrywał, uświadomiłaby, że Piotr Kanda nie miał zbyt częstych kontaktów z dziećmi i niespecjalnie potrafił z nimi rozmawiać. Może i udzielał czasem lekcji golfa młodszym grupom, ale praca to praca, a rozmowa z obcym dzieciakiem twarzą w twarz to coś zupełnie innego. Z kłopotliwego milczenia wybawiła ich wychodząca z recepcji Martyna. Dopiero teraz Kanda przyjrzał się jej uważniej. Na twarz kobiety padły promienie słońca, które dzisiaj grzało wyjątkowo mocno i tym bardziej podkreślały jej ciemnowiśniowy kolor włosów. Wyglądała naprawdę ładnie i pewnie przyjrzałby się jej twarzy lepiej, ale wzrok mimowolnie zsunął mu się na jej duże, pełne piersi. Mimo luźno zakrywającej je koszulki wyglądały imponująco. Zapatrzyłsię.

– Jestem! – zawołała, unosząc w ręce klucze dodomku.

Podeszła do nich z uśmiechem, który chyba zapowiadał powrót jej dobrego nastroju. Kanda obserwował, jak kobieta idzie, delikatnie kołysząc biodrami na boki. Cicho przełknął ślinę, gromiąc sam siebie za myśl, która przyszła mu teraz dogłowy.

– Domek jest niedaleko – powiedziała. – Z widokiem na jezioro, tak, jak zarezerwowaliśmy – mówiła zadowolona do syna. – Pomoże pan z tym bagażem? Byłabym wdzięczna – dodała, wskazując Kandziekierunek.

– Jasne. Piotr, bez pan – powiedział.

– Aha… – odpowiedziała trochęzaskoczona.

– Jak twoje nogi, mamo?

– Dobrze, nie czuję żadnego bólu, więc obejdzie się bez gipsu idramy.

– Tym razem się wam upiekło – skwitowałMaks.

– Nam?

– Tobie, że byłaś zapatrzona w telefon, i jemu, że jechał jak wariat – podsumował. – A podobno to ja mam problem z nieodkładaniem smartfona – dodał złośliwie, gromiąc jąspojrzeniem.

Martyna nieskomentowała.

W tym przypadku jej syn miałrację.

Rozdział II

1 lipca

Poniedziałek

Otworzyła oczy o piątej trzydzieści, i to bez pomocy budzika. Jej zawodowy rytm dnia wyraźnie wskazywał, że trzeba wstawać do pracy, i chociaż Martyna miała urlop, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Spojrzała w okno, za którym rozciągała się już niemal całkowita jasność, i wciągnęła w płuca zapach drewnianego domku. Zachwyciła ją wyczuwalna ostrość żywicy, chociaż przez moment zastanawiała się, czy to nie są jednak halucynacje. Bo czy to normalne, by nosem przyzwyczajonym do wszechogarniającego, katowickiego smogu wyłapywać las idrzewa?

Wygodna ciepła pościel sprawiała, że nawet teraz Martynie było pod kołdrą wyjątkowo przyjemnie, więc zapatrzyła się na wystrój pokoju, który wybrała sobie do spania. Domek Dąb View numer dwanaście był wprawdzie pięcioosobowy, a ich było tutaj tylko dwoje, ale specjalnie wzięła właśnie taki i nie przeszkadzała jej cena. Lubiła, gdy pomieszczenia były przestronne, no i chciała zostawić Maksowi trochę więcej przestrzeni. Wysunęła stopę spod kołdry i spojrzała na swoje czerwone paznokcie. Ładnie wyglądały na tle wstawionych tu mebli i choć poczuła chłód panujący poza nagrzaną pościelą, było to miłe uczucie. Coś, jakby muskała ją poranna bryza dnia wolnego odpracy.

Uśmiechnęła się sama do siebie i odgarnęła przykrycie na bok, wyskakując złóżka.

Przeciągnęła się szeroko i postanowiła sprawdzić, czy Maks jeszcze śpi. Narzuciła cieplejszą bluzę, przeszła cicho do jego pokoju i zobaczyła, że leży w łóżku z zamkniętymi oczami. Wyglądał tak spokojnie, że nie miała serca nawet pytać, czy już chce wstać i cieszyć się razem z nią tym pierwszym dniem wspólnychwakacji.

Poczłapała do salonu, w którym znajdował się aneks kuchenny i nalała wody do elektrycznego czajnika. Dobrze, że przezornie wzięła go ze sobą z domu, bo na miejscu była tylko możliwość zagrzania wody na gazie, a to pewnie trwałoby wieki. Pstryknęła przycisk, marząc o swojej ulubionej kawie, pitej z widokiem na jezioro. Czekając na bulgoczącą wodę, otworzyła drzwi domku i wpuściła do środka świeże powietrze. Potem wyszła na niewielki taras, z którego rozciągał się bajeczny widok na plażę, pomosty oraz jezioro, i zachwycała sięwidokiem.

– Tego mi było trzeba – westchnęła. – Nareszcie!

Dość kominów, blokowisk i drażniącego smogu krążącego nad oknami. Czajnik w kuchni pyknął delikatnie, więc cofnęła się do środka i zalała kawę. Chwyciła kubek w dłoń, a potem w spodniach od piżamy i w rozciągniętej bluzie dresowej wyszła na zewnątrz. Pod ich domkiem, w otoczeniu drzew, stały ławeczka i drewniany stolik. Uznała, że na dzisiaj będzie to miejsce idealne. Szybko zeszła po schodkach, usiadła na ławce i rozglądając się po okolicy, sączyła pierwsze łyki gorącego napoju. Dziś smakował jej zupełnie inaczej niż wmieście.

– Chyba jestem w raju – powiedziała i w tym momencie usłyszała nad sobą cicheskrobanie.

Szybko zadarła głowę i spojrzała w górę, widząc pędzący właśnie ku szczytowi drzewa ogonwiewiórki.

– No nie wierzę! – podekscytowałasię.

Martyna Wójtowicz była typową mieszkanką wielkiego miasta i takie widoki były dla niej czymś całkiem nowym. Przez dłuższy moment obserwowała wiewiórkę, podziwiając jej soczysty, rudy kolor i energiczneruchy.

– Maaaamo! – Usłyszała nagle głos Maksa, który wydawał sięrozzłoszczony.

– Tu jestem! – odkrzyknęła, odwracając się w stronędomku.

– Telefon ci wibruje! Wyłącz, bo nie mogę spać! – wołał.

– Jaki wrażliwy – prychnęła, ale podniosła się i wróciła dośrodka.

Telefon znalazła ułożony na talerzu – nie miała pojęcia, kiedy i po co go tam zostawiła – i podczas połączenia, mimo że miała wyciszone dźwięki, wibracje były tak donośne, że nie dało się tego wytrzymać. Podniosła komórkę i krzyknęła dosyna.

– Przepraszam! Jużwyłączam!

– Masakra no – warknął wodpowiedzi.

– Halo, Wójtowicz – odebrała połączenie i ściszając głos, wróciła na ławeczkę przeddomkiem.

– Pani Martyno, mam kilka pytań od klienta z Wanbudu. – Usłyszała głosszefa.

Spojrzała na zegarek i z niedowierzaniem zarejestrowała, że jeszcze nie maszóstej.

– Słucham? – W jej głosie brzmiało oburzenie. – Jest blady świt, a ja jestem naurlopie.

– Klient z Wanbudu ma pytania, zaraz pani przeczytam. – Pracodawca w ogóle nie zwrócił uwagi na to, copowiedziała.

– Chwileczkę – powstrzymała go mocniejszym głosem. – Szefie, z całym szacunkiem, ale jestem na urlopie, a wszystkimi moimi sprawami zajmuje się Helenka Czaj i to do niej proszę kierować pytania – dodała.

– Pani Heleny jeszcze nie ma w pracy – odparł, jakby miało to jakieśznaczenie.

– Nie dziwię się, dochodzi szósta rano! – obruszyłasię.

– Taaak? – spytał, wcale tego niezauważając.

– Tak. Helenka będzie o ósmej i klient na pewno do tego czasu poczeka. Szefie, wyłączam dźwięki i wibracje, więc nie będę słyszeć połączeń, a w razie gdyby się paliło, to co trzy dni sprawdzę maila. Powodzenia i do zobaczenia za dwa tygodnie – rzuciła stanowczo i przeciągnęła palcem po ekranie, kończąc rozmowę i nie dając mężczyźnie szansy na kolejnepytanie.

Ten facet naprawdę był bezczelny. Zawracał jej tyłek na pierwszym urlopie od wielu lat, i to zaraz po wschodziesłońca.

No chyba oszalał. Nie było możliwości, żeby się na coś takiegozgodziła!

Powoli dopiła ostatnie łyki kawy, starając się nie patrzeć na ekran i uspokoić myśli.

Dopiero później poszła szykowaćśniadanie.

Celowo nie wykupiła wyżywienia w ośrodku, bo jej plan odbudowywania relacji z Maksem zakładał wspólne posiłki na świeżym powietrzu i brak konieczności wracania do ośrodkowej stołówki na ściśle wyznaczoną porę. Nie była oczywiście kulinarnym mistrzem, a obok perfekcyjnej pani domu nawet nie stała, ale w Katowicach rzadko miała czas zjeść razem z synem i jeszcze coś przygotować, więc postanowiła, że tutaj tonadrobi.

Wczoraj, kiedy Piotr Kanda odprowadził ich domku i odjechał, wybrała się z Maksem na spacer do pobliskiego sklepu i kupiła trochę rzeczy, z których mogła spokojnie ogarnąć dla nich przyzwoite śniadanie. Wyjęła mały garnuszek, wsadziła do niego jajka i postawiła na kuchence gazowej, a potem zabrała się do kanapek. Jej plan był prosty; robi śniadanie, budzi Maksa i razem jedzą nad jeziorem. Nie widziała sensu w tym, żeby marnować piękną pogodę na siedzenie w czterechścianach.

– Mamo! – zawołał Maks. – Wi-Fi mi tuzacina!

– Możliwe – odpowiedziała głośniej. – To jest wioska, a nie wielkie miasto, pewnie mają słabsze zasięgi – dodała.

– To jak mam sprawdzać w necie wszystko?! Kurde no! – złościłsię.

– Chodź do kuchni, szykuję śniadanie – powiedziała, układając na chlebie plasterki wędliny. – Czytałam na ich stronie, że na plaży jest lepsze Wi-Fi, to tam zjemy i sobiesprawdzisz.

– O! Serio? – Maks nagle pojawił się za jejplecami.

Nie podskoczyła tylko dlatego, że znała już ten jego talent do pojawiania sięznikąd.

– Taknapisali.

– Dobra, to ubiorę się i idę tam – stwierdził zożywieniem.

– Czekaj, pomożesz mi z rzeczami. – Spojrzała na wodę bulgoczącą w garnku. – Jajka są już prawiegotowe.

– Będziemy jeść jajka na plaży? – Maks aż się skrzywił. – Tosiara.

– Jaka znów siara? To są wakacje, poza tym na plaży i tak jeszcze nikogo niema.

Jej syn podszedł do drzwi i spojrzał w stronę jeziora. Rzeczywiście plaża byłapusta.

– No dobra, zaraz wracam – mruknął ł i zniknął w swoimpokoju.

Martyna uśmiechnęła się, zdając sobie sprawę z tego, że mimo trzydziestu dwóch lat wciąż pamięta etap, kiedy jedzenie jajek na twardo w miejscach publicznych wydawało jej się obciachem. Na szczęście im starszym się jest, tym więcej ma się w dupie, dlatego od dawna takie rzeczy już jej nie przeszkadzały. Dokończyła kanapki, zawinęła je w papier i wsadziła do niewielkiego plecaczka. Chwilę później obok wylądowały również schłodzone zimną wodą jajka isolniczka.

Przeszła do pokoju Maksa i zapukała dodrzwi.

– Jestem gotowa – rzuciła, nie otwierającich.

– Jużidę!

Za moment chłopiec wysunął się z pokoju w czystych, krótkich spodenkach i dresowej bluzie. Nos trzymał skierowany w dół, nie spuszczając z oczu smartfona. Szedł do przodu zupełnie tak, jakby nie musiał patrzeć pod nogi i zatrzymał się na wprostMartyny.

– Mamo, nie rób wiochy, włóż krótkie spodenki – powiedział, widząc, że wciąż jest w spodniach odpiżamy.

Martyna spojrzała na siebie i zaczęła sięśmiać.

– Poczułam wakacje – parsknęła i szybko ruszyła do walizki leżącej wsypialni.

W trzy sekundy zdjęła piżamę, rzuciła ją na łóżko i zaraz byłagotowa.

– Idziemy! – zarządziła, łapiąc plecak w rękę. – Weź tylko sok z blatu – dodała.

– Który?

– Pomarańczowy możebyć.

– Dobra. – Maks złapał karton i wyszedł przeddomek.

Powoli zszedł po schodkach i zerkając w stronę telefonu, skierował się na plażę. Chłopiec doskonale wiedział, że im szybciej złapie dobry zasięg, tym bliżej będzie musiał iść następnym razem, więc nie zważając na wyprzedzającą go mamę, ciągnął się za nią krok zakrokiem.

– No pospiesz się. Zaczyna mi burczeć wbrzuchu.

– Mhm – mruknął.

Doszli do kamiennych schodów prowadzących na plażę i na ich końcu Martyna zdjęła sandały, żeby poczuć piasek pod stopami. Był jeszcze dość chłodny, ale wyczuwała przyjemność naturalnego peelingu, jaki będzie ją tutaj codziennie czekał. Pomyślała, że stopy wygładzi sobie na bóstwo! To pewne. Doszli prawie do brzegu i Martyna zamarła na moment, widząc, jak czysta jest tutaj woda. Przy samej granicy z piaskiem pływały nawet maleńkierybki.

– Zobacz, rybki! – zawołała do Maksa, ale ten był dopiero w połowie plaży i rybki kompletnie go nieinteresowały.

Usiadła na piasku, otworzyła plecak i wpatrując się w dal, sięgnęła po pierwsząkanapkę.

– Bosko – powiedziała ni to do syna, ni dosiebie.

– A nie możemy usiąść na pomoście? – zapytał Maks, stając jej zaplecami.

– Siadaj, tu jestfajnie.

– Piasek mi się powbija w buty, a to obrzydliwe. – Skrzywiłsię.

– No rzeczywiście, to byłby dramat – prychnęła. – Zdejmij te buty, po co cione?

– A jak wdepnę w jakąśosę?

– Nie wdepniesz, daj spokój, to jest plaża, niełąka.

– Dobra, tylko żeby nie było, że niemówiłem.

Martyna przewróciła oczami, zastanawiając się, skąd w jej synu takie irracjonalne strachy, ale po chwili zdjął buty i siadł obok niej, więc odpuściła sobiewnikanie.

– Z szynką czy z serem? – zapytała, zerkając doplecaka.

– Zserem.

Podała mu kanapkę, a potem zaczęła obierać do woreczka pierwsze jajko. Zarejestrowała oczywiście, że Maks rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy nikt tego niewidzi.

– Jest zasięg! – zawołał nagle, jakby to było w tej chwilinajważniejsze.

– Mhm, fajnie.

Od razu pomyślała, że da mu jeden dzień na zaaklimatyzowanie się i dopiero jutro zabierze telefon. Cały czas zastanawiała się, jak to rozegrać, żeby nie było histerii, i jedyne wyjście, jakie przychodziło do głowy, to jeden na jeden – dzień ze smartfonem, dzień bez. Może wtedy nie dozna takiegoszoku.

Ciszę na plaży przerwał głos jakiegoś chłopaka, a Maks w tym momencie mało nie zakrztusił sięjajkiem.

– Aaaa! Juhuuuu! – wołał biegnący właśnie w ich kierunku nastolatek wkąpielówkach.

Tempem godnym podziwu przebiegł plażę, minął ich i z impetem wparował do jeziora. Wokół niego rozprysnęła się woda i za chwilę zniknął, nurkując.

– Ale ekstra! – krzyknął, gdy tylko się wynurzył. – Dzień dobry! – Pomachał donich.

– Dzień dobry – rzuciła Martyna. – Ciepławoda?

– Idealna! – odkrzyknął i znowuzanurkował.

Siedzący obok Maks dopiero teraz potajemnie ugryzł jajko drugi raz, wiedząc, że chłopak go już nie widzi. Wyglądał na trochę starszego, więc dwunastolatek z pewnością nie chciał sobie przy nim robićobciachu.

– Nie masz ochoty popływać? – spytałaMartyna.

– Jem – burknął. – Sama mówiłaś, mamo, że nie pływa się zaraz pojedzeniu.

Martyna nie miała kontrargumentu na własne argumenty, więc wzruszyła tylko ramionami i ugryzła kolejny kęs kanapki. Tymczasem chłopiec pływający w jeziorze stanął na nogi, otrzepał się i zaczął iść w ichstronę.

W przeciwieństwie do Maksa miał trochę więcej ciała i dłuższe włosy, ale wyglądał na bardzoaktywnego.

– Hej – kiwnął głową w kierunku jej syna – Dawid jestem, aty?

– Maks.

– Fajnie poznać, z którego domku jesteście? – spytał, otrzepując włosy zwody.

– Ej, zimna! – Ochlapany Maks aż sięwzdrygnął.

– Spoko, nie rozpuścisz się, to nie kwas – prychnął Dawid. – Mieszkam tu po prawej z rodzicami – powiedział, wskazując domek sąsiadujący z ichdwunastką.

– O, to jesteśmy sąsiadami – podchwyciłaMartyna.

– Super! – Chłopak prawie się ucieszył, a Martyna dostrzegła, że łapczywie przygląda się ichśniadaniu.

– Rodzice jeszcze śpią? – spytała.

– Taaak – odparł, przeciągając głoskę i nieznacznie oblizującwargi.

– To może się poczęstujesz? – zaproponowała, uchylając plecak i pokazując mu, że mająwięcej.

– Chętnie! – rzucił i od razu wyciągnął sobie pierwszą kanapkę z brzegu. – Ooo, i nawet jaja macie. – Zaśmiał się, zerkając głębiej, a Maks zrobił się czerwony. – Prawdziwy piknik! Mogęjedno?

– Nie krępuj się. – Martyna skinęła, widząc jednocześnie, że jej syn oddycha zulgą.

To było doprawdy niesamowite, że denerwował się jedzeniem jajek na plaży przy innym dziecku. Dawid usiadł obok i nie przeszkadzając sobie, zacząłwcinać.

– Pycha śniadanko – wybełkotał z pełnymi ustami. – Ile masz lat? – zagaiłMaksa.

– Prawie trzynaście. – Maks naturalnie musiał się postarzyć, chociaż do trzynastu to mu było jeszczedaleko.

– Ja czternaście. – Dawid wyciągnął wolną rękę i krótko się uściskali. – Sam tu jestem z rodzicami od wczoraj i trochę się nudzę – dodał. – W razie czego będę do ciebiewbijał.

– Jasne. – Maks uśmiechnął się, ale w duchu wcale nie był zachwycony nowymtowarzystwem.

– Zapraszamy – wtrąciłaMartyna.

Chłopak posiedział z nimi kilka minut, dojadł, a potem pożegnał się i poleciał do swojegodomku.

– No widzisz, może nawet będziesz miałkolegę?

– Mamo! – jęknął Maks. – Nie musisz mi szukaćkolegów.

– Nie szukam, sam przecieżprzyszedł.

– Chodź. – Wstała z piasku. – Przejdziemy się po pomoście, a potem pozwiedzamyośrodek.

Maks uznał, że zawsze lepsze to niż siedzenie i czekanie, czy ten z domku obok zaraz nie wróci, więc podniósł się z piachu i ruszył za nią napomost.

***

– Opleć kij rękami, najpierw tą. – Piotr Kanda właśnie pokazywał nastoletniej dziewczynie, jak wykonać ten chwyt poprawnie. – Dobrze, a teraz dołóż drugą. Oootak!

Reszta niewielkiej grupy, którą miał dzisiaj pod opieką, uważnie przyglądała się temu, jak układa dłonie, i próbowała powtórzyć to samo na trzymanych przez siebie kijach do golfa. Kanda podchodził do każdego z nich, sprawdzał sposób trzymania kija i chwalił tych, którzy dobrze goułożyli.

Doskonale pamiętał swoje pierwsze lekcje golfa i to, jak ważne było dla niego każde słowo doceniające pierwszepostępy.

To właśnie jego nauczyciel, lata temu, zaszczepił w nim miłość do tej gry i sprawił, że z czasem rozrywka stała się jego sposobem na życie. Za każdym razem, kiedy dostawał nową grupę dzieciaków do nauczenia podstaw, skupiał się na tym, żeby obudzić w nich żądzę gry. Oczywiście marzyło mu się, że któryś z tych młodych gniewnych weźmie się do golfa na poważnie i może kiedyś to właśnie on będzie wspominał jego – swojego nauczyciela, ale jak dotąd żaden z jego uczniów nie przychodził na pole częściej niż dwa, trzy razy w sezonie. Tyle mniej więcej trwało początkowe zauroczenie. Potem większość z nich się zniechęcała, a po golfie w ich życiu zostawało tylko mętne wspomnienie, czasem kilka fajnychfotek.

– Dobrze, teraz kiedy już wiecie, jak trzymać kij, przejdźmy na strzelnicę i spróbujmy pierwszych uderzeń – powiedział i wskazał dłonią znajdującą się za nimiwiatę.

Przed zadaszeniem strzelnicy na Kalinowych Polach ciągnął się sznur oddalonych od siebie stanowisk z charakterystyczną zieloną trawką i śladami po piłkach. Kanda przeszedł do znajdującego się tutaj kantorka i zaczął wyjmować z niego puste kosze na piłki, następnie podawał je każdemu z uczestników letniej szkółki. Później wskazał im automat, z którego mieli nabrać sobie piłek i ruszyć na pierwsze „strzelnicze” stanowisko. Chciał im najpierw zademonstrować uderzenia i sposób wykonywaniazamachu.

– Wszyscy mają już piłki? – zapytał po wydaniu ostatniegokoszyka.

– Ja nie, jeszcze się ładują – odparł któryś z chłopców kończący właśnie napełnianiepojemnika.

– Świetnie, chodźcie za mną, staniemy tutaj i pokażę wam, co i jak – zaczął, idąc w stronęstanowiska.

Nie umknęło jego uwadze kilka spojrzeń uważnie obserwujących go nastolatek, które chichotały pod nosem, zerkając na jego umięśnione ramiona i typową dla graczy opaleniznę. Piotr Kanda doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczynki w tym wieku oceniają wizualnie starszych mężczyzn, podkochują się w tych co przystojniejszych i są na etapie bycia w nieco innym świecie niż ich rówieśnicy. Wiedział o tym nie tylko z opowieści, ale i z różnych nieprzyjemnych historii, które się z tymwiązały.

Rok temu, kiedy prowadził zajęcia golfa w innej części Polski, jedna z takich niby to niewinnych nastolatek oskarżyła jego kolegę po fachu o molestowanie. Gdyby nie fakt, że pomieszczenia w całym ośrodku golfowym były monitorowane i wybitnie wykluczały winę instruktora, to facet miałby przechlapane. Koniec pracy, kariery i zamknięta droga na jakiekolwiek lekcje, które jakby nie patrzeć, stanowiły trzon dochodu w tej branży. Kanda minął obserwujące go dziewczyny bez słowa, okazując im totalne lekceważenie. Miał nadzieję, że jego mina mówiławszystko.

Kiedy cała grupa już się przy nim zgromadziła, postawił kij na ziemi, rozejrzał się wokół, a potem wyprostował plecy i przyjął poważny wyraztwarzy.

– Pierwsza zasada na strzelnicy – zaczął. – Nigdy nie stawaj za kimś, kto trzyma kij! – podkreślił i poprosił osoby stojące za jego plecami o przejście doprzodu.

Dopiero gdy był sam, przyłożył kij do ustawionej niżej piłeczki i zaczął go powoliunosić.

– Zobaczcie, jak duży jest zamach osoby szykującej się do uderzenia – mówił. – Gdyby ktokolwiek stał teraz za mną, a ja wziąłbym pełny zamach, groziłaby mu nie tylko utrata zdrowia – zaznaczył. – Może wam się wydawać, że golf to sport dla dziadków, ale to nie jest prawda. Prędkości, jakie osiąga golfista w czasie zamachu, a potem piłka podczas lotu potrafią zabić, dlatego zanim zaczniecie grę, uważnie obserwujcie, czy obok nikt nie stoi. I sami też nie podchodźcie nikomu pod ręce – dodał.

W pół sekundy później, jakby chcąc udowodnić swoje słowa, wykonał szybki zamach, którego siła mogłaby powalić dorosłą osobę, a potem lekko uderzył piłkę, która przeleciała nad polem i zniknęła dzieciom zoczu.

– Wow! Ale moc! – odezwał się ktoś z grupy, a pozostali charakterystycznymi pomrukami dali wyraz uznania jegouderzeniu.

– Zaraz sprawdzicie tę moc sami, ale wróćmy do uderzenia i postawy – mówił, po czym wytłumaczył im, jak mają się ustawić przy piłce i corobić.

Po kilku pokazowych uderzeniach zaprosił grupę na osobne stanowiska. Dzieci od razu rzuciły się do zajmowania miejsc i zaczęły swoje pierwszepróby.

Kanda cofnął się do kantorka i sięgnął po stojącą tam butelkę mineralnej. Wypił kilka łyków i obserwował z daleka ich poczynania, próbując wyłapać tych, którzy radzą sobie dobrze lub wyjątkowosłabo.

Kiedy widział ich chybotanie nogami do przodu i próby uginania kolan tak, jak robią to zawodowcy, przez głowę przeszły mu wczorajsze wydarzenia. Z miejsca serce podeszło mu do gardła. Pomyślał, że tak niewiele brakowało, żeby cała jego przyszłość rozsypała się jak domek z kart. Golf, piękna pogoda, uczniowie, wśród których szukał mistrza, lata pracy nad poznawaniem kolejnych pól golfowych, konkursy, pasje, chora mama wymagająca opieki – jego umysł pracował na najwyższych obrotach i wręcz widział konsekwencje tego, co mogło się wydarzyć. Nie, wcale nie myślał o tym, że dziecko Martyny Wójtowicz straciłoby matkę. Myślał o tym, co on mógł stracić i co to jemu na zawsze by odebrano. Bez względu na to, czy gapiłaby się wtedy w telefon, stała, przebiegała czy tańczyła na ulicy salsę, to on wyleciał zza zakrętu i jechał w dół na pełnym gazie. Był tak przyzwyczajony do tej drogi, że dałby sobie głowę uciąć, iż o tej godzinie będzie pusta. Uratowały go chyba tylko refleks i dobre hamulce pieprzonejhybrydy.

A potem… pomyślał o tym, jak po raz pierwszy zobaczył tę kobietę, kiedy wysiadł z auta. Najpierw dostrzegł jej wystraszoną bladą twarz, a później wielkie piersi, które nerwowo unosiły się i opadały, gdy próbowała złapać powietrze. Czy on był normalny, żeby w chwili, kiedy mało nie zabił babki na drodze, skupiać się na jej biuście? Pukał się w myślach w czoło, ale wciąż za uszami miał ten powracający widok. To nie było normalne. No, chyba że był już tak wyposzczony od ostatniego razu z kobietą, że zwyczajnie mózg nie pracował mu, jakpowinien.

Otrząsnął się i ruszył w kierunku pierwszego stanowiska, na którym karkołomne wyczyny z kijem wyprawiał może trzynastoletnichłopiec.

– Czekaj, czekaj! – zawołał. – Zaraz pokażę ci, jak złapać odpowiedniąpozycję.

Rozdział III

2 lipca

Wtorek

Martyna siedziała razem z synem na tarasie przylegającym do domku numer dwanaście i zachwycała się drugim śniadaniem w tym niezwykłym miejscu. Usiadła przodem do jeziora, tak żeby móc swobodnie podziwiać widoki. Maks tkwił naprzeciwko z nosem w telefonie i nie przeczuwał tego, co się zaraz stanie, a ona nie zamierzała zacząć, dopóki nie skończy jeść. Jaki jest pierwszy foch dziecka po odebraniu mu ulubionej zabawki? Nie jem, nie lubię, nie chcę, nie pójdę, nie, nie, nie. Dlatego wolała, żeby najpierw zjadł. Ugryzła swoją kanapkę i wypiła łyk fantastycznie dobrejkawy.

– Pięknie tu, prawda? – zapytała.

Jej syn mruknął coś pod nosem, ale nie układało się to w żadne sensowne zdanie. Martyna patrzyła na niego z czułością, widząc teraz, jak bardzo w niektórych sytuacjach jest podobny do swojego ojca. Opuszczona głowa, kosmyk włosów opadający na oko i ta skupiona mina, która pokazywała, że jest szalenie zajęty. Cały tatuś. Kiedyś będzie łamaczem damskich serc, topewne.

Wypiła kolejny łyk i zauważyła, że na plażę znów biegnie ten chłopak z sąsiedniego domku, który zaczepił ichwczoraj.

– O patrz, nowy kolega znowu biegnie pływać – powiedziała.

– Kto? – spytał Maks, nie podnoszącgłowy.

– Damian? Dawid? – Udała, że nie pamięta imienia. – Ten chłopiec, który mieszkaobok.

– Dawid.

Martyna patrzyła przez drzewa, jak młody wskakuje do wody i zanurza się w niej cały, razem zgłową.

– Chyba też pójdę dzisiaj popływać, jeszcze nie ochrzciłam jeziora – stwierdziła.

– No, koniecznie. – Maks brzmiał tak, jakby miał to totalnie wnosie.

– A ty niezamierzasz?

– Taak, tak, pójdę jutro – rzucił zdawkowo, a potem podniósł się z miejsca. – To ja już zjadłem, idę do pokoju – dodał.

– Maks – powiedziała, powstrzymując go ruchem ręki. – Pokaż mitelefon.

Chłopiec skrzywił się, ale wysunął rękę i podał jej smartfona. Spojrzała na wyświetlacz, odblokowała go ruchem palca, a potem nacisnęła boczny przycisk, wyłączającurządzenie.

– Ej! – Maks od razu to zauważył. – Mamo, jak nie umiesz, to powiedz, co chcesz zrobić, bo właśnie go zgasiłaś – obruszyłsię.

– Wiem, Maks, i to właśnie miałam w planie – odparła, po czym wrzuciła jego telefon do leżącej oboktorebki.

– Ale co jest? – Potrząsnął głową, jakby nierozumiał.

– Nowa wakacyjna reguła – wyjaśniła. – Jeden dzień z telefonem, jeden bez. Wczoraj miałeś go cały dzień, dziśprzerwa.

– Że co? A to dlaczego? – W jego głosie czuć było rosnącązłość.

– A dlatego, że to wakacje. Ja wyłączyłam dzwonki, wibracje i szefa, ty wyłączasz Internet – powiedziała. – To chybauczciwe?

– Nie. Ja nie mam problemu, żebyś dzwoniła do szefa, mamo. – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. – Mam prawo do swojegotelefonu.

– Ja również. Zapłaciłam zaniego.

– Maaaamo! – Maks nie wytrzymał. – Ja się zanudzę bez smartfona! Tu nie ma co robić! Tylko piach, woda ilas!

– Na pewno znajdziesz sobie zajęcie, a jutro dostaniesz telefon na całydzień.

– O Jeeezus – jęczał. – To mają byćwakacje?!

– Chodź ze mną na spacer albo razem popływajmy – zaproponowała.

– Co? – prychnął. – No jasne, odbierasz mi telefon i myślisz, że wtedy będę z tobą radośnie pływał? Nie jestem jużdzieckiem!

– Okej, Maks, nie musisz. – Wzruszyłaramionami.

– I nie będę! – warknął, a potem odwrócił się i pobiegł w dół, w stronęplaży.

Martyna powoli podniosła do ust swoją kawę i obserwowała go, pijąc ze spokojem kolejne łyki. Klasyk. Właśnie tego się po nim spodziewała. I proszę: udało jej się! Pierwszy raz poszedł się przebiec, he, he. Uśmiechnęła się pod nosem, czując się prawie jak podstępny agent zagranicznego wywiadu. Cel numer jeden osiągnięty: dziecko biega. Teraz chciała dać mu trochę czasu, póki foch nie minie, i bynajmniej nie zamierzała go błagać o wspólne zabawy. Przed nimi jeszcze trzynaście długich dni, przyzwyczaisię.

Ze stoickim spokojem dojadła śniadanie i nie przejęła się tym, że na chwilę straciła go z oczu. Była pewna, że nie pojawi się przynajmniej przez kilka godzin, zapewne próbując ją ukarać i wystraszyć swoją nieobecnością, ale ona za dobrze go znała, żeby się tym martwić. To sprytny i rozsądny dzieciak, a do tego całkiem cwany, więc trochę swobody nad jeziorem mu niezaszkodzi.

Pozbierała naczynia ze stołu na tarasie, zabrała je do domku, umyła i pobieżnie ogarnęła bajzel. Potem spakowała do torebki kilka rzeczy, włożyła kostium kąpielowy i położyła ręcznik na krześle stojącym przywyjściu.

Sięgnęła po kartkę, napisała na niej, że opala się na plaży, i przymocowała ją do drzwi od zewnątrz, na wypadek, gdyby jednak Maks jej szukał. Potem zabrała rzeczy, zamknęła domek i poszła nakąpielisko.

***

Maks szedł brzegiem i wściekał się o odebrany przez matkę telefon. Czuł się potraktowany jak dziecko, któremu zabrano wszystkie przywileje. Czy to, że ona płaci za ten telefon, znaczy, że ma do niego całkowite prawo? Przecież on też jest człowiekiem i nie można go tak traktować! Nie pchał się wcale na ten świat, ale skoro już na nim jest, to ona, jako matka, chyba ma wobec niego jakieś obowiązki?! Kopnął szyszkę, która nawinęła mu się pod nogi, i ze złością szukał następnej. Myśl o tym, że ma cały dzień spędzić, gapiąc się na kretyńskie widoki, zamiast robić ważne rzeczy na telefonie, przyprawiała go o ciarki. Pomyślał, że jeśli mama liczy na to, że on nagle będzie skakał z radości, spędzając z nią cały czas, to chyba oszalała. Nie było takiejmożliwości!

– Cześć, Maks! – Usłyszał nagle czyjś głos, gdzieś z lewejstrony.

Odwrócił się i zobaczył głowę Dawida, który siedział na brzegu jeziora, schowany w niewysokich krzakach. Chłopak podniósł się trochę i machnął do niegoręką.

Wciąż zły na swój los dwunastolatek podszedł bliżej i zobaczył, że sąsiad siedzi na kamieniu, moczy nogi w wodzie i trzyma w ręku patyk z jakimśsznurkiem.

– Cześć – odpowiedział. – Co turobisz?

– Ryby łowię. A ty spacerek? Jak stare dziadki? – zapytał, uśmiechając sięzłośliwie.

– E, nie. – Maks pokręcił głową. – Mama mnie wkurzyła. Zabrała mi telefon i mam na dzisiajszlaban.

– Powaga? – zdziwił się. – U mnie mój telefon mojasprawa.

– Też tak myślałem, ale jej niewytłumaczysz.

– Siadaj tutaj – powiedział Dawid, wskazując mu duży kamień tuż obok siebie. – Skoro i tak nie masz co robić, to możesz ze mną połowić – dodał.

– Nie znam się na tym. – Maks podszedł bliżej. – Mogępopatrzeć.

– Jak chcesz. – Chłopak wzruszył ramionami i zamachnął się patykiem, wrzucając do jeziora sznurek z czymś zatkniętym na jegokońcu.

– Jak ta ryba ma sięzłapać?

– Na końcu przywiązałem chleb, one tolubią.

– I co złapałeś już cośdzisiaj?

– Jeszcze nie, ale może przyniesiesz mi szczęście – odparł. – Zdjąłbyś buty i połaził tam trochę po wodzie, to może coś nagonisz na wędkę – dodał.

– To tak działa? – zdziwiłsię.

– No. Ryby się boją, płyną w drugą stronę i wpadają prosto na mojąprzynętę.

– Aaa. Okej, dobra, mogęspróbować.

Maks zdjął adidasy, położył je za sobą na trawie i zamoczył stopę wwodzie.

– O kurde, zimna. – Wzdrygnąłsię.

– Nie rozpuściszsię.

– Gdzie mam iść? Tam? – spytał, wskazującpalcem.

– Możebyć.

Maks zaczął krążyć po płytkiej w tym miejscu wodzie i co rusz zerkał na dno, żeby sprawdzić, czy są tam ryby. Pierwsze dojrzał dopiero wtedy, gdy odszedł już kawałek od brzegu i skierował się bliżej trzcin. Małe rybki zaczęły mu podpływać do nóg, a kiedy się poruszał, wystraszone odbijały wbok.

– Boją się! Faktycznie! – zawołał do siedzącego przy brzeguDawida.

– Nomówiłem.

– Nawet nie taka zimna ta woda – bąknął. – A jak złowisz, to co z nią zrobisz? – zawołałgłośniej.

– Nie wiem. Jak duża, to zaniosę tacie, żeby zabił, i zjemy naobiad.

– Nigdy nie jadłem takiej ryby zjeziora.

– Nie ma lepszej. Te ze sklepów to szajs – stwierdził Dawid tonem tak pewnym, że nie ulegało wątpliwości, iż marację.

Maks rozglądał się uważnie, ale nie mógł wypatrzeć żadnej dużej sztuki. Chodził po wodzie dobre pół godziny i zaczął odczuwać, że robi mu sięgorąco.

Nogi do kolan miał chłodne i było mu fajnie, ale pod koszulką zaczynał się pocić. Zerknął na Dawida, który w skupieniu moczył patyk wjeziorze.

– Długo się tak łowi? – spytał.

– Ilechcesz.

– Chyba dzisiaj nic niezłapiesz.

– Bo słabozaganiasz.

– Taaa. Akurat.

Dawid podniósł głowę w jego kierunku i odłożył patyk wkrzaki.

– Idziemy popływać? – zaproponował. – Chyba faktycznie dzisiaj lipa zrybami.

Maks uznał, że to dobry pomysł. Wyszedł na brzeg i chciał włożyć buty, kiedy zobaczył obok siebie bose stopy Dawida. Nie chciał wyjść na jakiegoś dziwnego, więc złapał adidasy w rękę i boso poszli w stronę kąpieliska. Z daleka widzieli, że na plaży zebrało się już trochę ludzi, ale większość siedziała na piasku i tylko sięopalała.

– Wlatujemy z rozbiegu – zarządził Dawid i ściągnął koszulkę, żeby byćgotowym.

– Nie zaostro?

– A co ty baba jesteś czy dziadek? – odparował Dawid, wytrącając mu argumenty zręki.

– No weź, coty!

Maks poczuł się urażony i żeby nie wyjść na słabego, poszedł za przykładem starszego kolegi, zdejmując swój T-shirt. Po chwili doszli do kąpieliska, stanęli przy wejściu do wody, odłożyli rzeczy na piach i zaczęli ściągać krótkie spodenki. Dawid był szybszy i jako pierwszy wparował do jeziora, rozpryskując wodę na wszystkie strony. Maks patrzył na to z pewnym podziwem. Jego sąsiad nie miał żadnych oporów. Chłopiec przełknął ślinę i poczekał, aż Dawid sięwynurzy.

– No dawaj! – krzyknął do niego z jeziora. – Woda jestsuper!

– Dobra, już… raz kozie śmierć – mruknął, rozpędził się i wbiegł do wody aż do pasa. – Aaaa, zimna!

– Nurkuj!

Dwunastolatek ugiął kolana i zamoczył się, ale tylko do szyi. Zaczął płynąć żabką i dopiero po chwili poczuł, jak woda robi sięciepła.

– Uf, super! – krzyknął do Dawida, ale ten już tego nie usłyszał, bo właśnie znikał podtaflą.

Kilkoro dzieciaków siedzących na plaży patrzyło na nich z zaciekawieniem. Wreszcie zaczęlidołączać.

Maks od razu poczuł się lepiej, wiedząc, że wszyscy już nie gapią się tylko na nich. Popłynął w stronę pomostu i wspiął się po drabince. Spojrzał w dół, a potem podjął ważną, męską decyzję. Złapał w usta, ile się tylko dało powietrza, i skoczył na bombę, podkurczając nogi. Kiedy wpadał do wody, był pewien, że właśnie wzbiła się wokół niegofontanna.

– Zajebiście! – krzyknął Dawid, kiedy tylko Maksowi udało się wynurzyć. – Lecimy ztym!

Za chwilę obaj byli na pomoście i już szykowali się do kolejnegoskoku.

– Na trzy! – zarządził Dawid. – Raz! Dwa! Trzy!

***

Martyna leżała na plaży z zamkniętymi oczami i cieszyła się odgłosami lata. Ludzie na sąsiednich kocach o czymś rozmawiali, dzieciaki z