79,90 zł
Współczesne plemię to każda grupa ludzi, którą jednoczą podobne przekonania. Może przybierać różne formy – od religijnych stowarzyszeń, przez partie polityczne i państwa, aż po firmy, organizacje czy grupy pasjonatów.
Dlaczego jesteśmy lojalni wobec członków tej samej grupy, a wspólny cel sprawia, że pracujemy efektywniej i możemy więcej osiągnąć? Co sprawia, że instynkt plemienny nie tylko wpływa na nasze decyzje, ale też kształtuje nasze myśli i emocje?
Po pierwsze, działa w nas instynkt stada – niepostrzeżenie dostrajamy się do rytmu większości, chcąc być jej częścią. Po drugie, uruchamia się instynkt bohatera – popycha nas do poświęceń dla dobra grupy i motywuje, by dorównać tym, którzy cieszą się największym szacunkiem. Po trzecie, przemawia do nas głos przodków – każe pielęgnować tradycje i powielać wzorce przekazywane z pokolenia na pokolenie. To właśnie te pierwotne impulsy – pozwalają nam dzielić się wiedzą, współpracować i budować lepszą przyszłość.
Nasze plemienne instynkty są naszą największą supermocą. Używaj jej mądrze!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 454
WSTĘP
Tajemnica Hiddinka
Na półtora roku przed mistrzostwami świata w piłce nożnej, które miały odbyć się w Korei Południowej w 2002 roku, kraj ten – wbrew popularnemu określeniu – w niczym nie przypominał „krainy porannego spokoju”. Południowokoreańska drużyna piłki nożnej, zwykle niemająca sobie równych w regionie, wypadła słabo w Pucharze Azji w 2000 roku, nie zdoławszy pokonać takiego słabeusza jak Kuwejt, podczas gdy Japonia – arcyrywal i współorganizator mistrzostw – bez porażki wyszła z grupy, dotarła do finału i zdobyła trofeum.
Chodziło o coś więcej niż sport. Po stuleciu naznaczonym kolonizacją, wojną i zawirowaniami politycznymi Korea Południowa znalazła się w ścisłej gospodarczej czołówce świata. Właściwa temu państwu etyka sukcesu osiąganego na drodze wysiłku i poświęcenia pomogła zdobyć możliwość organizacji mistrzostw. Potem kryzys finansowy z 1997 roku wstrząsnął gospodarką, odsłonił praktyki korupcyjne i wywołał konieczność upokarzającego proszenia o wsparcie z zagranicy. Przywódcy polityczni zaczęli głosić, że dobry wynik w mistrzostwach może być szansą na przywrócenie nadwątlonej reputacji Korei Południowej jako ojczyzny ludzi kompetentnych. Światowi bukmacherzy uważali jednak, że należy się spodziewać pierwszego przypadku, gdy kraj organizator nie będzie w stanie wyjść poza fazę grupową. Pojawiło się widmo kolejnego upokorzenia.
Zaniepokojony szef Koreańskiego Związku Piłki Nożnej (KFA) Chung Mong-joon zdecydował się zatelefonować do Holandii. Po drugiej stronie połączenia znajdował się Guus Hiddink, nie najmłodszy już holenderski trener, z mocno wyeksploatowanym paszportem, znoszonym dresem i opinią szkoleniowca, który potrafi tchnąć ducha walki w swoje drużyny[1]. W mundialu z 1998 roku skonfliktowaną wcześniej ekipę Holandii doprowadził do półfinału. Po drodze rozgromiła południowokoreańskich Czerwonych 5:0, co wywołało jednocześnie wielki smutek i wielki podziw u ich działaczy. Teraz ci działacze zaprosili Holendra, aby przejął ich borykającą się z problemami drużynę w godzinie próby. Oglądając materiały wideo, Hiddink przekonał się, że styl gry drużyny pozostał powolny i przestarzały. Dowiedział się także, że KFA ingerowała w decyzje kadrowe, niekiedy stawiając na zawodników na podstawie ich pochodzenia społecznego, a nie talentu. Po namyśle oddzwonił do Chunga i przepraszając za swoją holenderską szczerość, postawił bezprecedensowe warunki: absolutną suwerenność decyzji kadrowych, wydłużone obozy szkoleniowe i budżet umożliwiający zapraszanie na spotkania towarzyskie najlepsze ekipy świata.
Miesiąc później czerwonolicy Hiddink wylądował w Seulu, gdzie miał zostać zaprezentowany prasie sportowej. Zaczął od wyznania: „Moja wiedza o Korei jest niewielka”[2]. Nie było w tym fałszywej skromności – o czym przekonali się dziennikarze, gdy wyszło na jaw, że nie pamięta nazwisk czołowych graczy. Zapominanie nazwisk mogło być zresztą celowe. Pierwszym posunięciem Hiddinka było ogłoszenie „otwartego naboru”, w którym szansę dostali nie tylko uznani zawodnicy, lecz także nowicjusze prosto ze szkoły średniej. Wszyscy musieli wykazać się umiejętnościami w specjalnie przygotowanych testach – kilka gwiazd futbolu poległo[3]. Wywołało to gniew wśród graczy i nienawiść wśród fanów w społeczeństwie cechującym się głębokim poszanowaniem wieku oraz doświadczenia.
Hiddink nauczał systemu taktycznego, nazywanego totaalvoetbal („futbolem totalnym”), polegającego na błyskawicznej grze pressingiem, w której zawodnicy poruszają się płynnie po całym boisku, dążąc do stworzenia nieoczekiwanych sytuacji. System ten, stworzony przez Holendrów, przejmowała coraz większa liczba najlepszych zespołów w innych krajach. Pierwsze obozy szkoleniowe pokazały jednak Hiddinkowi, że ten pozbawiony reguł styl gry nie przyjmie się łatwo. Zawodnicy posyłali piłkę w nietrudny do odczytania sposób, często podając po prostu do starszych członków drużyny. Co gorsza, młodzież, którą wybrał ze względu na szybkość, zaczynała się wahać przed bramką, znajdując się na znakomitej pozycji strzeleckiej. Potem przepraszała doświadczonych zawodników za popełnione błędy, niekiedy pogłębiając tę samokrytykę w wywiadach prasowych po meczu.
Reprezentacja grała słabo. Hiddink nie wymieniał jednak nieskutecznych piłkarzy ani nie rugał ich zza linii bocznej. Wezwał za to wszystkich na oficjalne spotkanie. Koreański tłumacz wzdrygał się, gdy przekładał pesymistyczną ocenę trenera, który twierdził, że przy obecnej formie drużyna odpadnie z turnieju w fazie wstępnej. Aby podkreślić powagę sytuacji, przypomniał, że Czerwoni nie wygrali żadnego spotkania w poprzednich pięciu występach na mistrzostwach świata. Jeżeli jednak podporządkują się bezlitosnemu programowi sprawnościowemu podczas długich przygotowań, istnieje nadzieja. Mogą zdobyć przewagę wytrzymałościową podobną do tej, która niosła cudowną reprezentację Korei Północnej w turnieju z 1966 roku. Mężczyźni w czerwonych koszulkach spojrzeli mu przez chwilę w oczy i powiedzieli „Ye!”. Byli gotowi na każde poświęcenie.
Następnie trener wprowadził zestaw zaskakujących reguł. Kolejny obóz szkoleniowy odbędzie się na drugim końcu kontynentu – w międzynarodowym ośrodku piłkarskim w Zjednoczonych Emiratach Arabskich – gdzie najlepsi specjaliści od kinezjologii poprowadzą zawodników przez zaawansowany program ćwiczeń. Media koreańskie otrzymają formalny zakaz wstępu do ośrodka. Zmiany dotknęły nawet kwestii gramatycznych: odtąd zabronione będzie stosowanie formuł grzecznościowych języka koreańskiego, którymi młodsi zawodnicy zwracali się do starszych nawet w ferworze walki na boisku. Hiddink uzasadniał wszystkie te regulacje względami skuteczności, ale zmieniały one także kulturę otaczającą zawodników. Obserwatorzy zaczynali powątpiewać w to, czy Holender nie zatracił kontaktu z rzeczywistością lub przynajmniej wszelkiej wrażliwości. Czyżby „zapomniał o różnicach kulturowych i żądał od Koreańczyków, aby z dnia na dzień zaczęli pracować, grać i trenować jak Europejczycy?”, jak pytał reporter „New York Timesa”. „Być może macie rację”, odpowiadał Hiddink, „a być może zawodnicy dostosują się szybciej, niż wam się wydaje”[4].
Wkrótce okazało się, że strategia Hiddinka zaczyna przynosić owoce. Zmienione warunki wydobyły ukryte strony osobowości graczy i pobudziły ich proces rozwoju. Zawodnicy zachowywali się tak samo jak inni międzynarodowi piłkarze trenujący w tym miejscu. Koreańskie zwyczaje społeczne, które spowalniały grę – przesadne okazywanie szacunku i samokrytyka – rzadziej ujawniały się na boisku. Starsi zawodnicy w mniejszym stopniu trzymali się typowych zagrań, a młodsi chętniej pozwalali sobie na spontaniczne reakcje i korzystali z okazji strzeleckich.
Niemniej kiedy latem 2001 roku Czerwoni rozpoczęli serię pojedynków z najlepszymi drużynami świata, ich totaalvoetbal często przypominał totalny chaos. Kluczową taktyką była zamiana pozycji między zawodnikami, aby zbić z tropu obrońców. Czerwonym brakowało jednak doświadczenia niezbędnego do takiej gry, nie umieli odczytywać intencji i koordynować działań. W maju przegrali z Francją 5:0. Po kolejnej porażce 5:0 w sierpniu z reprezentacją Czech koreańskie media ochrzciły Hiddinka „Oh Dae Young” („Misterem 5-0”)[5]. Czerwoni doznawali bardziej sromotnych porażek niż kiedykolwiek. Były menedżer reprezentacji obciążył całą winą „niekompetentnego” obcokrajowca. Sponsor drużyny, Samsung, wstrzymał emisję kosztownej reklamy telewizyjnej, w której występował pechowy trener.
Podczas długiego obozu szkoleniowego, który nastąpił później, Czerwoni nadal doskonalili umiejętności i podnosili wytrzymałość. Codzienne interakcje społeczne znów zaczęły przebiegać według utrwalonych tradycji zespołu. Weterani – tacy jak Hong Myung-bo, który wystąpił w trzech poprzednich turniejach mistrzostw świata – prowadzili resztę przez przestarzałe rozgrzewki znane Czerwonym od zawsze. Doświadczeni członkowie sztabu szkoleniowego zabawiali zawodników opowieściami o bohaterach poprzednich ekip. Znów zmieniły się rytuały życia obozowego, na przykład młodsi zawodnicy czekali, aż starsi najpierw zajmą miejsca przy stole. Niekiedy czyścili nawet buty weteranów. Hiddink zdał sobie z tego wszystkiego sprawę, gdy pewien młody zawodnik wyznał mu, iż dla niego jest coś niewłaściwego – i niezgodnego z tradycjami Czerwonych – w tym, że ma zmienić sławnego weterana.
Tradycja jednoczy zespół, ale rytuały te uczyły błędnych zachowań. Szacunek dla starszych (czy to jako pochodna koreańskich zwyczajów, czy obecnie tradycja Czerwonych) szkodził płynności gry. Hiddink wierzył jednak w zdolności adaptacyjne. Jeżeli te tradycje Czerwonych ukształtowały się w cieplarnianym środowisku obozów szkoleniowych, to z pewnością można stworzyć w ten sam sposób nowe tradycje. Hiddink znów narzucił nowe reguły, przeobrażając tym razem codzienne interakcje społeczne. Zniósł prowadzone przez weteranów sekwencje rozgrzewkowe jako zrutynizowane. Wyznaczał młodszych graczy do pełnienia funkcji właściwych kapitanowi. Ustalał, kto ma gdzie siedzieć podczas posiłków, mieszając nowicjuszy i weteranów. Sadzał ich razem w samolotach i umieszczał w tych samych pokojach hotelowych. Zaczął odgwizdywać faule, nawet jeśli zawodnik niczym nie zawinił, aż w końcu piłkarze zaczynali protestować, a potem chwalił ich za umiejętność obrony własnego zdania. Dla zawodników wychowanych w kulturze, w której nawet spojrzenie w oczy starszej osobie może uchodzić za przejaw zuchwałości, były to nieznane i nieprzyjemne doświadczenia. Po wielu miesiącach takiego traktowania interakcje jak równy z równym stały się nową normalnością: nową tradycją Czerwonych.
Gdy ewoluowała kultura zespołu – a szkolenie wytrzymałościowe dochodziło do punktu kulminacyjnego – gra Czerwonych w końcu zaczęła się poprawiać. W meczu towarzyskim pokonali Szkocję 4:1. W meczach poprzedzających mistrzostwa udało im się zremisować z Anglią. Potem przegrali tylko jedną bramką z ówczesnym mistrzem świata Francją. Bukmacherzy wciąż nie dawali im wielkiej szansy, ale zawodnicy uwierzyli w siebie[6].
W fazie grupowej pierwszym przeciwnikiem była znacznie wyżej notowana drużyna Polski, co według znawców futbolu ze stanowisk dziennikarskich miało skończyć się dla Korei niechybną porażką. Energiczne ataki Czerwonych zmusiły Polaków do skupienia się na obronie. Trzydziestotrzyletni Hwang Sun-hong zdobył pierwszą bramkę, ustalając niepewną przewagę, a po przerwie trzydziestoletni Yoo Sang-chul znów posłał piłkę do siatki. Przez resztę meczu pięćdziesiąt tysięcy koreańskich kibiców, wśród nich prezydent kraju Kim Dae-jung, klaszcząc na stojąco, dopingowało swoją drużynę, osiągającą historyczny sukces. Następnie Czerwoni zmierzyli się z ekipą Stanów Zjednoczonych – przegrywali, co zagroziło nadziejom na dobry wynik w turnieju. Mimo to fanklub zespołu, Czerwone Diabły, nie przestawał skandować: „Dae-Han-Min-Guk” („Republika Korei”), tłumiąc wszelkie okrzyki „U-S-A!”. Czerwoni przeprowadzali atak za atakiem i wreszcie w ostatnich minutach meczu dwudziestosześcioletni Ahn Jung-hwan (bardziej znany z wyglądu gwiazdy kina niż fenomenalnych zagrań na boisku) pięknym strzałem głową doprowadził do remisu. Ekrany w całej Korei po wielokroć wyświetlały wspaniałą bramkę, a emocje przed ostatnim meczem fazy grupowej z potężną Portugalią rosły. Od samego początku stadion drżał od uderzeń tradycyjnych bębnów koreańskich w sektorach „Diabłów”. Doświadczony pomocnik Hong znakomicie dośrodkowywał i strzały głową minimalnie omijały bramkę, co wprowadzało kibiców w stan ogromnego napięcia. Potem w siedemdziesiątej minucie niezmordowany dwudziestojednoletni Park Ji-sung przejął poprzeczne podanie, odbił piłkę od obrońcy i posłał ją do siatki między nogami bramkarza, zapewniając swojej drużynie zwycięstwo. Na trybunach zapanowało szaleństwo. Zespół niesiony tą energią dalej atakował, podczas gdy wyczerpani Portugalczycy z trudem dotrzymywali kroku.
Czerwoni wygrali mecz i tym samym zajęli pierwsze miejsce w grupie. Drużyna pokazała niezłomną determinację. Co więcej, olśniewała stylem gry, zachwycając kibiców wyszukanymi podaniami i akrobatycznymi bramkami. Gospodarze, którzy szykowali się na sromotną porażkę, byli w siódmym niebie.
Przy okazji każdych mistrzostw świata znawcy futbolu rozprawiają o zderzeniu kultur na boisku: niemiecka pracowitość kontra brazylijska samba, włoska maestria kontra brytyjski pragmatyzm. Dla Hiddinka te stereotypy „narodowego charakteru” nigdy nie były przekonujące.
Holender wychodził z założenia, że kultura i tożsamość wywierają wpływ na zawodników, ale nie do tego stopnia, aby mogli grać tylko w jeden sposób. Wierzył – na podstawie własnego doświadczenia gry w różnych krajach – że rola kultury jest zmienna, a nie stała. Kiedy pierwszy raz został trenerem drużyny w lidze holenderskiej, próbował wprowadzić do drużyny zagraniczną gwiazdę. Doświadczeni trenerzy przepowiadali, że to się nie uda, że Brazylijczyk nigdy nie przystosuje się do futbolu totalnego. Po różnych eksperymentach z modyfikacjami w treningach synergia jednak w końcu zaskoczyła i klub zaczął odnosić sukcesy. Potem Hiddink i inni usiłowali przeszczepić „styl holenderski” do drużyn hiszpańskich, który rzekomo do nich nie pasował, tworząc przy okazji nowe warianty tego stylu[7].
Większość trenerów w tamtym czasie uważała kulturę za coś nienaruszalnego. Hiddink ze swoim bardziej praktycznym podejściem postrzegał ją jako podatną na oddziaływanie, a nawet plastyczną. Podczas gdy wielu trenerów wiedziało, że kultura narodowa wpływa na styl gry, nieliczni przeczuwali, że można „włączać i wyłączać” czynniki kulturowe, zmieniając otoczenie graczy. Choć wielu trenerów starało się wykorzystać kulturę organizacyjną swoich drużyn, tylko nieliczni dopuszczali myśl, że mogą przeprogramować tę kulturę, odpowiednio kształtując interakcje społeczne zawodników.
Po przygodzie z Koreą Południową Hiddink powtórzył tę samą sztuczkę[8], doprowadzając reprezentację Australii pierwszy raz w historii do fazy turniejowej mundialu w 2006 roku, a potem reprezentację Rosji, której nie dawano większych szans, do półfinału mistrzostw Europy w 2008 roku. W każdym wypadku dostosowywał i kształtował kulturę za pomocą sobie tylko znanych metod i trafnie dobranych komunikatów. Australijczycy charakteryzowali się świetnym przygotowaniem fizycznym, lecz brakowało im koordynacji taktycznej. Hiddink zakazał im hałaśliwego dopingowania z ławek (które zakłócało komunikację na boisku) i wytyczył obrońcom ścisłe strefy poruszania się (tak że przestali biegać po całym boisku). Poskromił egoistyczne gwiazdy, odwołując się do egalitarnych przekonań społeczeństwa australijskiego. Z kolei ekipa rosyjska cierpiała na syndrom lęku przed podejmowaniem ryzyka, dlatego Hiddink włączył do sesji treningowych element zabawowy, który miał rozluźnić graczy. Przekonał ich do idei futbolu totalnego, pokazując nagrania jednego z jego wczesnych wcieleń: obrony pressingiem moskiewskiego trenera z lat sześćdziesiątych[9]. Rosyjska duma stała się siłą wspierającą naukę, a nie przeszkodą. Później Hiddink został trenerem zespołu Chelsea, pełnego skłóconych międzynarodowych gwiazd, przeobraził kulturę tej drużyny i osiągnął najbardziej imponujące wyniki w historii Premier League[10].
Tyle sukcesów – na całym świecie i na różnych poziomach – nie mogło być przypadkiem. Musi być metoda w tym szaleństwie Hiddinka, jakiś sposób wydobywania talentów przez odwoływanie się do wzorców kulturowych. Nauczył się wzmacniać cechy pomagające w osiąganiu wyników i osłabiać cechy temu przeszkadzające. Nauczył się przekształcać stopniowo autowizerunek każdego zespołu. Ta kulturowa alchemia – tajemnica Hiddinka – może wykazać skuteczność także poza boiskiem.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Hiddink wypracowywał heretyckie poglądy o kulturowych aspektach futbolu, naukowcy badający kulturę zaczęli zmieniać paradygmaty w dość podobny sposób. Podobnie jak „stara gwardia” trenerów piłkarskich, wcześniejsze pokolenia badaczy zakładały, że krajobrazy kulturalne są ustalone. Antropologia opisywała społeczeństwa pierwotne w kategoriach wiecznych instytucji (np. Haidowie odprawiają ceremonie potlacz przed postawieniem słupów totemowych)[11]. Psychologia porównywała cechy jednostkowe (np. osobowość zorientowana na osiągnięcia jest często spotykana w Stanach Zjednoczonych, ale rzadka w Indiach)[12]. Podejścia te sprowadzały kultury do trwałych wzorców – istniejących od wieków instytucji lub niezmiennych cech charakteru.
U schyłku XX wieku trudno było jednak nie zauważyć tego, że wzorce kulturowe – społeczne i jednostkowe – stały się płynne. Społeczeństwa na całym świecie podlegały głębokim zmianom, gdy młode pokolenie tworzyło nowy styl życia, dokonując wyboru zwyczajów przekazywanych przez rodziców i nie obawiając się zapożyczeń z innych tradycji. Jednostki częściej niż kiedykolwiek wcześniej zmieniały miejsce zamieszkania, ale nie zawsze się przystosowywały – niekiedy utrzymywały różne światopoglądy kulturalne, przeskakując między nimi w zależności od sytuacji[13]. Coraz wyraźniej dostrzegano, że kultura nie jest jedynie efektem działania instytucji społecznych czy psychologii jednostkowej, lecz splotem współzależności między nimi. Instytucje kulturowe kształtują umysł jednostki, a umysł jednostki kształtuje instytucje kulturowe. Kultura i psyche są ze sobą nierozerwalnie splecione[14].
W ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci połączenie antropologii i psychologii doprowadziło do powstania nowej nauki o nazwie „psychologia kulturowa”. Zajmujący się nią badacze zgłębiają rozmaite rodzaje grup kulturowych – od klanów zbieracko-łowieckich przez korporacje po narody – zadając pytania dotyczące struktur poznawczych i społecznych, uprzedzeń oraz zachowań. To miejsce przecinania się różnych dyscyplin, w którym współpracują ze sobą badacze wywodzący się z różnych tradycji naukowych i kulturowych. Miałem szczęście przyczynić się do niezwykłego wzrostu tej dziedziny wiedzy. Dzięki temu, że znalazłem się we właściwym miejscu o właściwym czasie, otrzymałem szansę przeprowadzenia badań, które określiły dalszy jej rozwój[15]. Istotną nauką wynikającą z setek studiów, które przeprowadziłem, jest to, że wzorce kulturowe są zmienne i dają się kształtować oraz że stosując odpowiednie narzędzia, jesteśmy w stanie wykorzystać je do naszych celów.
Chociaż nauka w coraz większym stopniu uznaje ten dynamiczny paradygmat, w praktyce świat nadal pojmuje wzorce kulturowe jako ustalone (i odporne na wpływy). Politycy wskazują na „kulturę biedy” w Appalachach, która czyni daremną wszelką pomoc ekonomiczną[16]. Dziennikarze ostrzegają przed „kulturą gwałtów na kampusach uniwersyteckich”, „kulturą broni palnej w Teksasie” czy „kulturą narkotyków w Hollywood”. Sukces danej grupy wywodzi się z jej kulturowej istoty: Włosi „mają we krwi” zamiłowanie do sztuki; lojalność staje się „drugą naturą” marines; innowacja jest zapisana „kulturowym DNA” IBM. Tego rodzaju często powtarzane wyrażenia zakładają, że członkowie „plemienia” noszą w sobie pewną istotę – esencję – która czyni ich takimi, jakimi są, i leży u podłoża ich charakterystycznych uzdolnień[17].
Esencjalizm stanowi jednak błędną interpretację kultury – niekiedy tragicznie błędną. Naród, korporacja lub zespół, które przypisują swój sukces jakiejś niezmiennej istocie, łatwo popadają w samozadowolenie. Na cmentarzysku historii spoczywają dawne niezwyciężone imperia, korporacje „zbudowane, by przetrwać” oraz mistrzowie, niegdyś uważani za niezniszczalnych.
I odwrotnie: kiedy widzimy w skazach przeciwnika niedające się zetrzeć piętno, nic nas nie powstrzyma przed bezwzględną i nieprzynoszącą nic dobrego zemstą. Po atakach z 11 września 2001 roku wojowniczo nastawieni politycy USA skierowali gniew przeciw madrasom (muzułmańskim szkołom, w których uczą się biedni) jako „wylęgarniom terroryzmu”, zakładając, że tylko mułłowie mogą wpajać ideały dżihadystyczne[18]. Radykalizm jest jednak w większym stopniu wytworem resentymentu niż religii[19]. Żaden z zamachowców nie uczęszczał do madrasy; studiowali kierunki ścisłe na zachodnich uczelniach (jak na ironię Muhammad Atta – rewitalizację miast), a potem ulegli radykalizacji. Podobnie bojownicy ISIS rekrutowali się głównie spośród pozbawionych praw, nie zaś wyznawców. Wywodzili się nie z madras, ale z więzień wojskowych i dzielnic biedy (o czym świadczy choćby książka pozostawiona przez jednego z bojowników w londyńskim mieszkaniu: Islam dla żółtodziobów[20])[21]. Walka z terroryzmem, która bierze za cel całe religie i ich główne instytucje, opiera się na błędnym rozpoznaniu źródeł radykalizmu[22]. Co gorsza, obraca się na korzyść ekstremistów, zrażając środowiska umiarkowane.
Wbrew wyobrażeniom esencjalistów, jakoby charakter kulturowy był wyryty w kamieniu, kulturowe warunkowanie i przekonania ludzi zmieniają się w czasie. Kiedy dołączamy do nowej wspólnoty, internalizujemy nowe tożsamości i kody kulturowe. Możemy to dostrzec u początkujących studentów, którzy wracają do domu na Święto Dziękczynienia jako odmienione osoby – słuchające nowej muzyki, posługujące się nowymi wyrażeniami, ubierające się w innym stylu i być może mające nowe przekonania polityczne. Lub być może znamy kogoś, kto wstąpił do wojska – albo uczęszcza do aszramy – i także zyskał nową tożsamość i sposób postrzegania świata. Ludzki mózg automatycznie koduje zwyczaje wspólnoty, w której przebywamy. Przejmujemy wzorce kulturowe nieświadomie, nawet się o to nie starając. Te automatyczne procesy uczenia się odgrywają taką samą rolę, gdy odmienione doświadczenia grupy stwarzają nowe wzorce zachowań zbiorowych. Kiedy Hiddink umieszczał w tych samych pokojach nowicjuszy i weteranów Czerwonych, zabronił australijskim piłkarzom głośnego dopingowania i pokazywał rosyjskie korzenie futbolu totalnego, kultywował odmienione kultury drużynowe.
Ludzie nie tylko uczą się nowych kultur, lecz także przeskakują między różnymi perspektywami kulturowymi w zależności od sytuacji. Dobrze ujął to poeta Walt Whitman: „Jestem pojemny, zawieram miliony”[23]. Liczne jaźnie kulturowe jednostki nie mogą panować jednocześnie; ujawniają się we właściwej kolejności. Kiedy student wraca do domu, jego nowa osobowość nie dochodzi do głosu każdego dnia. Przejawia się ona wtedy, gdy odwiedza go współlokator z akademika, nie zaś wtedy, gdy spotyka się z przyjaciółmi z dzieciństwa. Kody kulturowe narzucają się naszemu umysłowi, kiedy wywoła je sytuacja. To kolejny element składający się na tajemnicę sukcesu Hiddinka. Grupując Czerwonych w międzynarodowym ośrodku treningowym za granicą, umieszczał ich w kontekście sprzyjającym ujawnieniu się ich norm profesjonalnych jako zawodników, a uciszającym ich narodowe zwyczaje jako Koreańczyków. Na tym etapie drużyna potrzebowała nastawienia pomagającego w nauce nieznanej taktyki wymaganej w grze na światowym poziomie.
W tej książce zamierzam ukazać ukrytą dynamikę kodów kulturowych, którą posługują się Hiddink i inni innowatorzy. Opracowałem narzędzia pozwalające rozumieć i wykorzystywać tę dynamikę podczas lat nauczania na czołowych uczelniach biznesowych (wykładałem przez dekadę w Graduate School of Business Uniwersytetu Stanforda w Dolinie Krzemowej, przez kolejną w Business School Uniwersytetu Columbii w Nowym Jorku i przez krótsze okresy w najważniejszych instytucjach w Londynie, Paryżu, Barcelonie, Hongkongu, Singapurze i innych miejscach). Ponadto pracowałem jako konsultant w firmach informatycznych, globalnych bankach, koncernach medialnych i innych przedsiębiorstwach, pomagając w zmianie ich kultur organizacyjnych, zwiększaniu różnorodności i rozwoju umiejętności międzykulturowych. Współpracowałem ze sztabami wojskowymi[24] nad opracowaniem lepszych modeli wyzwań kulturowych związanych z interakcją z sojusznikami i wrogami, z Departamentem Stanu i obcymi ministerstwami nad rozumieniem dynamiki różnorodności, a także z instytucjami wywiadowczymi nad wykrywaniem uprzedzeń kulturowych u hakerów[25]. Mam też na koncie współpracę z ekspertami zdrowia publicznego i organizacjami pozarządowymi nad sposobami zmiany norm kulturowych związanych ze zdrowiem i płcią w krajach rozwijających się[26]. Byłem doradcą kampanii politycznych w sprawach kulturowych aspektów polityki i komunikacji, w tym kampanii prezydenckiej Baracka Obamy, Hillary Clinton i Joe Bidena[27]. Nie twierdzę, że występując w tych rolach, dokonywałem cudów na miarę Hiddinka, ale na pewno mam duże doświadczenie w praktycznym stosowaniu tych idei.
Mimo wysiłków mających na celu przekazanie wiedzy praktykom dynamika kulturowa wciąż pozostaje niezrozumiana w szerokich kręgach. Choć wielkie korporacje potrafią już czynić z niej użytek, należy pamiętać, że narzędzia te mogą okazać się równie skuteczne w szkołach, restauracjach, biurach projektowych i wielu innych miejscach pracy, gdzie kapitał kulturowy odgrywa ważną rolę. W dzisiejszych czasach różnice kulturowe bywają przyczyną podziałów niemal wszędzie – ale mogą także zostać wykorzystane do podniesienia wydajności i wsparcia innowacji. Wyniki badań naukowych często można znaleźć jedynie w fachowych, dostępnych dla nielicznych czasopismach. Oto przyczyna powstania tej książki. Starałem się wystrzegać technicznego żargonu i przekazywać praktyczną wiedzę za pośrednictwem opowieści o nowatorach kulturowych takich jak trener Guus Hiddink.
Na początku fazy pucharowej mistrzostw świata 2002 roku Korea Południowa zremisowała w przepisowym czasie z faworytem – reprezentacją Włoch. Włosi szybko objęli prowadzenie, a potem ich znakomici obrońcy powstrzymywali zacięte ataki Koreańczyków. Trybuny kibiców Czerwonych, o wymalowanych twarzach i machających flagami, zachęcały swoją drużynę okrzykami i biciem w bębny: „Dae-Han-Min-Guk”, bum-bum, bum-bum-bum! Dalsza gra w letnim wilgotnym powietrzu ujawniła fizyczną przewagę Koreańczyków i pod sam koniec drugiej połowy dwudziestotrzyletni Seol Ki-hyeon dzięki niebywałemu refleksowi zdołał skierować piłkę do siatki, doprowadzając do dogrywki. Hiddink nieustannie krzyczał: „Nagła śmierć!”, aby zmobilizować odruchy obronne i żądzę krwi u swoich zawodników. Tymczasem Włosi zaczęli tracić siły i popełniali faule. W końcu, w sto siedemnastej minucie meczu, napastnik Ahn w niespodziewanym przypływie energii wyskoczył wyżej niż obrońca Paolo Maldini, posyłając piłkę głową do bramki obok bezradnego bramkarza[28].
Stadion eksplodował radością. Kibice machali wyciągniętymi pięściami, co było gestem, którym Hiddink świętował gole. Zwycięstwo odbiło się donośnym echem w całym kraju – całkiem dosłownie: „Kiedy Ahn zdobył bramkę na wagę zwycięstwa, poczułem, że cała kamienica drży od wiwatów”, powiedział dziennikarzom pewien emeryt z Seulu[29]. Szacuje się, że cztery miliony celebrantów przybranych w gadżety reprezentacji wyległo na ulice, popijając soju i skandując „Dae-Han-Min-Guk”, podczas gdy unieruchomione taksówki trąbiły (pi-pi, pi-pi-pi!). Kibice wieszali na balkonach transparenty z napisem „Hiddink na prezydenta!”. W sklepach wykupywano plakaty i figurki przedstawiające znienawidzonego jeszcze niedawno zagranicznego trenera. Wycofaną reklamę Samsunga puszczano co godzinę.
Mecz ćwierćfinałowy z niepokonaną Hiszpanią znów okazał się dreszczowcem. Stadion Kwangdzu utonął w czerwieni. Koreańscy kibice klaskali, ale także załamywali ręce, gdy Hiszpanie dwa razy umieścili piłkę w siatce (choć ostatecznie gole nie zostały uznane przez sędziego). Wynik był bezbramkowy przez dziewięćdziesiąt minut, a potem rozpoczęła się dogrywka. W końcu podczas rzutów karnych koreański spokój znów zatriumfował. Gdy doświadczony Hong zdobył zwycięską bramkę, spojrzał na czterdzieści tysięcy kibiców, którzy stali i cieszyli się jak szaleni. Nie wiedząc, jak się zachować, drużyna zaczęła się kłaniać niczym aktorzy po zakończeniu spektaklu, raz w jedną stronę stadionu, raz w inną, raz ku jednej bramce, raz ku drugiej. Wrzask tłumu przeszedł w dwusylabowy okrzyk – „Hee-dink, Hee-dink, Hee-dink!” – i trener w końcu wyszedł na środek boiska. Zawodnicy unieśli go i zaczęli nim podrzucać. Rozbłysły tysiące lamp. Następnego dnia obraz ten znalazł się na pierwszych stronach wszystkich gazet. Dzięki odmienionej taktyce i tradycji koreańska drużyna została pierwszą azjatycką reprezentacją, która doszła do półfinału!
Wygraną żyli nie tylko kibice piłkarscy – była to wyjątkowa chwila dla całego narodu. W każdym mieście i wiosce spontanicznie zbierały się tłumy, aby świętować wydarzenie, które postrzegano jako ostateczne uwolnienie od marazmu pozostałego po kryzysie gospodarczym. Dziennikarze nazwali zwycięstwo piłkarskie „najwspanialszą chwilą od czasu zakończenia japońskiego kolonialnego panowania”. Prezydent Kim poszedł jeszcze dalej i określił je jako „najwspanialszy dzień od Tanguna[30]” (legendarnego króla, który dał początek państwu koreańskiemu ponad cztery tysiące lat temu)[31].
Ostatecznie Czerwoni zakończyli przygodę z mistrzostwami świata porażką w półfinale z Niemcami, ale reakcja łańcuchowa przekroczyła punkt krytyczny i nie dało się już jej zatrzymać. Odmieniona drużyna podawana była przez prasę jako wzór dla szkół, firm i administracji[32]. Ahn, gwiazda o falistych włosach, który poślubił miss Korei, stał się ikoną, podczas gdy trener Hiddink osiągnął jeszcze wyższy status. Stawiano mu pomniki, a Stadion Kwangdzu został przemianowany na „Stadion Guusa Hiddinka”. Dziennikarze porównywali go do Hendricka Hamela, siedemnastowiecznego holenderskiego żeglarza, który zapoznał Koreę z Zachodem. Rząd zdecydował o umieszczeniu jego wizerunku na koreańskim znaczku pocztowym, a następnie (aby przyznać Hiddinkowi honorowe obywatelstwo) odstąpił od tradycyjnego ograniczenia etnicznego: było to „przezwyciężenie nacjonalizmu krwi”[33]. Symbolicznie i dosłownie Korea Południowa otworzyła się na świat. Był to kluczowy krok w stronę pewnej siebie, kosmopolitycznej Korei Południowej, jaką znamy dzisiaj – eksportera kultury, którego opery mydlane zachwycają telewidzów na Bliskim Wschodzie, którego zespoły K-popu królują na listach przebojów i którego filmy zdobywają Oscary[34].
Metody treningowe Hiddinka, które początkowo miały służyć przygotowaniu jednej drużyny do turnieju, znalazły szersze zastosowanie. Nowe wzorce społeczne przeniosły się z boiska piłkarskiego na trybuny, z trybun na ulice, a stamtąd do instytucji edukacyjnych, firm i administracji.
Świadczy to zarówno o potędze, jak i o niebezpieczeństwach zmiany kulturowej. Kultura nie tylko daje się kształtować; bywa niestabilna, a czasem nawet chwiejna. Hiddinkowi nigdy nie przyszłoby do głowy, że zostanie symbolicznym patronem koreańskiego kosmopolityzmu, ale tak się stało w ciągu paru miesięcy po zakończeniu mistrzostw. Ze względu na sposób, w jaki wzorce kulturowe są przekazywane i utrwalane, mogą niekiedy rozprzestrzeniać się lawinowo, niczym przewracające się kostki domina. Dlatego ludzie zamierzający wprowadzać zmiany muszą rozumieć nie tylko, jak to robić, lecz także wiedzieć, że zmiany mogą zacząć żyć własnym życiem – na dobre i na złe. Aby wykorzystać do naszych celów te szersze oddziaływania, musimy zastanowić się głębiej nad tym, czym jest kultura i jaki ma na nas wpływ. Jak w ogóle doszło do tego, że ludzi łączy tego rodzaju więź?
Arystoteles nazwał człowieka „zwierzęciem społecznym”. Ale nie jesteśmy przecież jedynym zwierzęciem społecznym. Wilki żyją w watahach. Pingwiny tworzą skupiska, gdy chcą się ogrzać. Zgubione słonie wołają do siebie.
Ludzie nie są nawet najbardziej społecznymi zwierzętami. Mrówki, pszczoły i termity zostawiają nas daleko w tyle według wielu miar uspołecznienia. Nieprzeliczone rzesze osobników żyją razem w doskonałej harmonii, wspólnie troszcząc się o potomstwo. Mimo że kolonie owadzie stanowią godne podziwu miejsca uspołecznienia, nie odzwierciedlają naszego rodzaju życia społecznego. Pszczoły zawsze budują sześcioboczne ule, mrówki maszerują jedna za drugą, a termity chodzą zygzakiem[35]. Wzorce te powracają niezmiennie, ponieważ zostały ściśle zaprogramowane genetycznie i są wyzwalane przez feromony. Ludzie mają więcej swobody i są mniej ściśle zaprogramowani genetycznie, a zatem nasze wzorce społeczne mogą być bardziej różnorodne i dynamiczne. Każda grupa ma nieco odmienne tańce, a ta choreografia zmienia się z pokolenia na pokolenie. Wciąż myślimy i działamy w sposób zgodny z tym, jak myślą i działają otaczające nas osoby, ale pośredniczą w tym wzorce, które w większym stopniu kształtuje wychowanie, nie zaś wyłącznie natura.
Nasz najbliższy ewolucyjny krewny, szympans, cieszy się podobną swobodą zachowań. Szympansy mogą wybrać, czy chcą współpracować, czy rywalizować z sąsiadem. Aby współpraca była trwała, szympans musi nawiązać więź z każdym osobnikiem w grupie przez wzajemne iskanie się, co zajmuje wiele czasu[36]. Ta potrzeba bezpośredniej przyjaźni ogranicza wielkość kręgu współpracy. Kiedy stado szympansów rozrasta się powyżej pięćdziesięciu osobników, współpraca załamuje się i dochodzi do walk frakcyjnych. Umieszczenie setki niespokrewnionych szympansów na wyspie skończyłoby się krwawą jatką. Nie do wyobrażenia jest szympansi Manhattan, w którym miliony obcych mijają się każdego dnia.
Ludzie także współpracują ze sobą na podstawie pokrewieństwa i przyjaźni, ale w naszym wypadku działają jeszcze potężniejsze rodzaje kleju społecznego, których inne gatunki nie znają. We wczesnej epoce kamienia zaczęliśmy rozwijać wyspecjalizowane systemy mózgowe, które ułatwiają dzielenie się wiedzą w obrębie grupy. Jeśli ktoś wynalazł metodę strącania z drzewa orzechów kokosowych, wkrótce cała grupa przyswajała tę umiejętność. Dzięki wykonywaniu tego wspólnego skryptu możliwa stawała się lepsza koordynacja działań. W ten sposób grupy zamieszkujące różne nisze ekologiczne rozwijały odmienne zasoby wspólnej wiedzy: odmienne kultury. Członkowie każdej grupy lepiej rozumieli się ze sobą; nawet jeśli chodziło o coś innego niż orzechy kokosowe, wspólna podstawa umiejętności związanych ze strącaniem orzechów kokosowych pomagała w nabywaniu innej ważnej dla przetrwania wiedzy. Przynależność do grupy coraz wyraźniej zaznaczała się w zachowaniu, jej członkowie stawali się bardziej podobni do siebie, przewidywalni i sympatyczni. Nasi przodkowie zaczęli silniej identyfikować się z „my”, co oznaczało poszerzenie tożsamości, poza bliskie pokrewieństwo i bezpośrednią przyjaźń – na szerszą grupę. W tych obszerniejszych klanach zaczęli podkreślać swoją przynależność za pomocą odróżniającego się stylu ubierania się i przystrajania. Jednocześnie ludzki mózg rozwijał się dalej i mógł przekazywać w tych szerszych grupach nowe formy wiedzy, takie jak reputacja, co jeszcze zwiększało nasze przystosowanie się jako zwierząt społecznych. Z czasem interakcje, wykorzystujące nowe formy przekazu wiedzy, takie jak obrzędy, utrwaliły się w ramach klanów, tworząc rozległe sieci wymiany partnerów seksualnych, zasobów i informacji[37]. Ludzie zaczęli odczuwać solidarność z tymi wielkimi wspólnotami (tysiącami innych ludzi żyjącymi w małych grupach zagnieżdżonych w większych grupach) spajanymi klejem wspólnej wiedzy kulturowej. Ta forma organizacji społecznej nie jest ulem ani stadem, lecz plemieniem.
Przetrwanie dzięki dzieleniu się wiedzą w tych solidarystycznych, zagnieżdżonych grupach jest życiem plemiennym. Z całym szacunkiem dla Arystotelesa – należy powiedzieć, że określenie ludzi jako „zwierząt społecznych” jest mylące. Bardziej właściwe będzie nazwanie nas „zwierzętami plemiennymi”.
Słowo „plemię” [ang. tribe] obciążone jest jednak historycznym bagażem. Wywodzi się od łacińskiego wyrazu tribus, odnoszącego się do kulturowych i regionalnych grup, które tworzyły starożytny Rzym. Do języka angielskiego (i innych języków) trafiło ono za pośrednictwem przekładów biblijnych dwunastu plemion Izraela. W czasach Szekspira odnosiło się do narodu żydowskiego[38], klanów germańskich i społeczeństw Nowego Świata. Dopiero w epoce ekspansji kolonialnej słowo „plemię” przybrało negatywne konotacje i zaczęło być kojarzone z prymitywnością. Europejscy podróżnicy mieli interes w tym, aby kategoryzować spotykane ludy tubylcze jako znajdujące się na niższych etapach rozwoju społecznego – „dzikie” lub „barbarzyńskie” plemiona w przeciwieństwie do społeczeństw cywilizowanych[39]. Nienadążające za pochodem dziejów, musiały zostać poddane cywilizacyjnemu wpływowi europejskich armii, misjonarzy i szkół[40]. Kategorie te miały charakter polityczny, a nie naukowy[41].
W miarę rozwoju antropologii jako nauki odrzuciła ona koncepcję etapów ewolucyjnych, a pojęcie plemienia zaczęło być używane w bardzo szerokim sensie. Wkładano wiele wysiłku w wyjaśnienie tego pojęcia w kategoriach pokrewieństwa, władzy czy ciągłości – ale bez jednoznacznego postępu. Badania nad coraz większą liczbą ludów tubylczych ujawniły wyjątki od wszystkich zasad strukturalnych: plemiona bez wodza, plemiona, których członkowie pochodzą przeważnie z innych grup, plemiona, które zmieniły język, religię lub historię swego pochodzenia. Świadectwa etnograficzne tak bardzo odbiegały od klasycznego obrazu plemion ze standardowymi strukturami przywództwa, pokrewieństwa i tradycji, że wielu antropologów porzuciło pojęcie plemienia, dochodząc do wniosku, że nie jest ono niczym więcej niż kolonialistycznym mirażem. Niektórzy odrzucili nawet teorię kultury jako wyznacznika zachowań, wyjaśniając na przykład fenomen indyjskich świętych krów w kategoriach warunków glebowych, a nie hinduistycznych podań[42].
Pod koniec XX wieku niepowstrzymana fala zmian kulturowych położyła kres teoriom plemion jako sztywnych struktur, ale wywołała także wzrost zainteresowania ewolucją kulturową. Powstało wiele pasjonujących teorii i projektów badawczych, które proponowały nowe wyjaśnienia tego, jak doszło do wytworzenia się życia plemiennego u naszych przodków z epoki kamiennej i jak przebiegał jego dalszy rozwój[43]. Od zarania naszego gatunku ewolucja kulturowa i ewolucja genetyczna ściśle się splatały i w dalszym ciągu oddziałują wzajemnie na siebie. Gdy pierwsi ludzie na podstawie doświadczenia zdobywali coraz więcej adaptacyjnej wiedzy („jedz czerwone jagody, nie zielone”), mutacje wyposażające człowieka w systemy mózgowe umożliwiające naukę społeczną i naśladownictwo stawały się adaptacyjne[44]. W następstwie tych psychologicznych adaptacji zasób wspólnej wiedzy posiadany przez wspólnoty ludzkie wzbogacał się, a ta ewolucja kulturowa rodziła potem presję selekcyjną sprzyjającą dalszym adaptacjom genetycznym. I tak to postępowało. Ten cykl bogatszych kultur i lepiej wyposażonych mózgów tworzył nowe gatunki ludzkie w ciągu epoki kamiennej – a każdy inteligentniejszy, o bogatszej kulturze i bardziej skłonny do współpracy niż poprzedni. Ta wznosząca się spirala koewolucji stanowi nie mniej, ni więcej, tylko nową narrację o pochodzeniu naszego gatunku, w której plemiona i psychologia plemienna zajmują centralne miejsce[45].
Nowe zrozumienie ewolucji kulturowej pozwala także rzucić światło na to, w jak złożony sposób kultury zmieniają się na przestrzeni pokoleń[46]. Co prawda teorie opisujące te procesy ewolucji kulturowej są wyrażone za pomocą złożonych modeli matematycznych, ale jedną z naczelnych zasad jest to, że transmisja kulturowa opiera się na procesach uczenia się. Kultura ewoluuje, gdy pewne elementy są dodawane do istniejącej wiedzy, a inne pomijane, w miarę jak nowe pokolenie urządza na swoją modłę społeczność. Dokładne badania wykazały, że społeczne uczenie się podlega określonym tendencjom. Skłonność do dostosowania się do reszty oznacza, że zwyczaje rozpowszechnione będą przekazywane dalej częściej niż zwyczaje rzadkie. Tendencja do ulegania prestiżowi sprawia, że zwyczaje kojarzone z powodzeniem i wysokim statusem mają większą szansę na utrwalenie. Amerykański antropolog Lawrence Rosen twierdzi, że być może najlepiej charakteryzuje plemiona to, w jaki sposób ewoluują – plemiona definiują lepiej nie „ich formy strukturalne, lecz mechanizmy umożliwiające im adaptację”[47].
Mogłoby się wydawać, że inne charakterystyczne cechy społecznego uczenia się, takie jak skłonność do podtrzymywania zakorzenionych tradycji, hamują zmiany kulturowe. Otóż pragnienie ciągłości może stać się narzędziem zmiany reakcyjnej, gdy zostanie wykorzystane przez ruchy polityczne, które mitologizują pomyślniejsze okresy historyczne. Niektórzy badacze wolą posługiwać się ukutym przez teoretyka mediów Marshalla McLuhana terminem „ponowne splemiennienie” (retrybalizacja)[48]. Aby zrozumieć paradoksy zmiany kulturowej, możemy odwołać się do uprzedzeń uczenia się tkwiących w naszej psychologii plemiennej.
W książce tej analizuję wyjątkowy ludzki talent do dzielenia się z innymi, wyróżniając trzy warstwy „instynktów plemiennych”[49]. Powstały one w epoce kamiennej, ale wciąż dzisiaj rozpoznajemy te systemy ewolucyjne w naszych umysłach i sercach. Nasze ukradkowe spojrzenia na kolegów z klasy, współpracowników i sąsiadów są wyrazem instynktu grupy, podobnie jak nasz odruch dopasowywania się do ich sposobów myślenia i zachowania w codziennych życiu. Nasza skierowana w górę fascynacja celebrytami, szefami firm, gwiazdami sportu i innymi przedstawicielami elity wynika z instynktu bohatera, tak jak nasze pragnienie okrycia się sławą i dokonania czegoś wartościowego dla innych. Nasza spoglądająca wstecz nostalgia stanowi wyraz instynktu przodków, podobnie jak otucha, jaką znajdujemy w tradycjach, oraz poczucie, że powinniśmy je podtrzymywać[50]. Te instynkty są jak trzy postaci, które żyją w każdym: konformista, który poszukuje uznania i zrozumienia; dobroczyńca, który marzy o zdobyciu szacunku i przysłużeniu się wspólnemu dobru; oraz tradycjonalista, który czci ciągłość. Każdy z tych systemów ma swoje ułomności, ale – jak zobaczymy – w ogólnym rozrachunku wszystkie skłaniają ludzi do zachowań adaptacyjnych.
Największym cudem wydaje się jednak to, co te trzy systemy są w stanie dokonać razem. W ciągu ostatnich stu tysięcy lat, gdy wykształciły się już wszystkie trzy instynkty plemienne, nasi przodkowie przeżywali okres rozkwitu i ich zachowanie nabrało jednoznacznie ludzkich cech. Nagle – z perspektywy ewolucji było to mgnienie oka – ich narzędzia, oręż, umiejętności techniczne i rytuały stały się znacznie bardziej wyrafinowane. Po milionach lat niewiarygodnie powolnej zmiany złożoność kulturowa zaczęła rosnąć wykładniczo. Z pokolenia na pokolenie zaczęły gromadzić się zasoby wspólnej wiedzy we wspólnotach ludzkich, dostosowując się do lokalnych warunków środowiskowych. To uczenie się na poziomie plemienia (w przeciwieństwie do wyjątkowego intelektu jednostek) stanowi klucz do zagadki przystosowania się naszego gatunku do najbardziej różnorodnych warunków klimatycznych i terenowych. Człowiek stał się na Ziemi dominującym gatunkiem, któremu zagrażać może tylko jego własny sukces.
W Plemiennych zamierzam przywrócić znaczenie słowa „plemienny” w sensie życia w grupie spojonej wspólnym dziedzictwem. W ten sposób ludzkość przekroczyła ciasne opłotki życia rodzinnego i rodowego, aby osiągać więcej w obrębie klanów. I także w ten sposób odważyła się później podejmować wymianę i współpracę z obcymi w szerszej sieci zwanej „plemieniem”. W tych zagnieżdżonych grupach nasi przodkowie przeżyli pierwsze niezwykłe i wzbogacające doświadczenie łączności z całą rozmaitością jednostek i myśli, doświadczenie, które trwa do dziś i które nazywamy „społeczeństwem”. Był to mechanizm umożliwiający zmianę i zróżnicowanie grupowe. Wykazując, że życie plemienne stanowi pierwotne źródło zmiany i postępu, pragnę rozprawić się raz na zawsze z pokutującym skojarzeniem plemienia ze stagnacją oraz prymitywnością. Dzięki życiu plemiennemu staliśmy się w pełni ludźmi.
Właśnie wtedy, gdy wyraz „plemię” praktycznie zniknął w antropologii, zaczął się upowszechniać w języku popularnym. Przyswoiły go sobie wspólnoty wyznaniowe (np. „plemię żydowskie”, „plemię amiszów”) oraz społeczności rdzenne („plemię Nawaho”, „plemię Zulusów”)[51]. Firmy stosują ten wyraz na określenie swoich „bezwarunkowych użytkowników” („plemię Maca”) i oddanych pracowników („plemię Zappos”)[52]. Politologowie opisują nim stronnictwa polityczne[53]. Specjaliści od marketingu widzą nowe plemiona w społecznościach konsumenckich (np. graczach, działaczach na rzecz ochrony środowiska, entuzjastach sportów ekstremalnych)[54]. Wyraz ten przypadł do gustu środowiskom zawodowym, a także wspólnotom połączonym podobnymi zainteresowaniami[55] – fanom zespołów rockowych, surferom, swingersom, rowerzystom i tak dalej[56]. To samo można powiedzieć o związkach absolwentów, kibicach, orkiestrach dętych, grupach neopogańskich. Rzeczownik „plemię” lepiej niż jakikolwiek inny oddaje poczucie sensu i celu, jakie ludzie odnajdują w społecznościach zespolonych wspólną ideologią, wiedzą lub estetyką. Wykorzystuję to pojęcie, dążąc do uchwycenia ogólnych zasad, które rządzą wszystkimi tymi wspólnotami – od klanów tworzących malowidła naskalne przez książkowe kluby dyskusyjne i firmy informatyczne po współczesne państwa narodowe.
Szczególnie w czasach wielkich przełomów politycznych nie powinniśmy lekceważyć naszej głęboko ludzkiej zdolności tworzenia więzi w ramach wspólnot. Nie powinniśmy także ulegać złudzeniu, że chuda strawa racjonalizmu i uniwersalizmu wystarczy do tego, aby zmobilizować ludzi do osiągnięcia pożądanych celów. Guus Hiddink nie doprowadził swojej drużyny do sukcesu, apelując do globalnej kreatywności i moralności. Dokonał tego, wykorzystując motywację plemienną – pragnienie wspólnoty, marzenie o bohaterstwie i tęsknotę do ciągłości tradycji. Okresowe skierowanie uwagi zawodników na ich tożsamość drużynową lub zawodową nie unieważniło ich tożsamości etnicznych i narodowych; raczej je ostatecznie wzmocniło. Przywódcy, którzy potrafią wykorzystać impulsy plemienne, mają szansę doprowadzić zespół do sukcesu, co w sprzyjających warunkach może mieć zbawienny wpływ na cały naród. Innymi słowy, nie powinniśmy zwalczać plemienności (trybalizmu) – powinniśmy nauczyć się nią kierować.
Piszę jako ktoś, kto kiedyś myślał o plemienności zupełnie inaczej. Dawniej uważałem, że instynkt grupy ma ujemny wpływ na ludzkie sprawy. Zostałem wychowany (być może czytelnicy również) w środowisku, które nade wszystko ceniło racjonalność, kreatywność i moralność jako wyjątkowe ludzkie cnoty, a konformizm, dążenie do wysokiego statusu i tradycjonalizm uznawało za błędy. Dziesięciolecia badań nad zachowaniem przekonały mnie jednak, że mój wcześniejszy światopogląd humanistyczny był naiwny lub przynajmniej niepełny. Nasze instynkty plemienne nie są usterkami systemu, które przeszkadzają w rozwoju zasadniczo rozumnego gatunku. Są one wyróżniającymi cechami ludzkości, które umożliwiły jej ewolucyjny sukces – i w dalszym ciągu napędzają nasze największe osiągnięcia. Nie powinniśmy widzieć w nich ludzkich słabości, które nas hamują, ale siły przyrody odpowiedzialne za tworzenie ludzkiej kultury.
W książce tej poznamy kolejno trzy podstawowe instynkty plemienne i przyjrzymy się wewnętrznym mechanizmom, pozwalającym im funkcjonować. Nie jest wielką nowością, że ludzie mają skłonność do naśladowania innych członków grupy, podziwiania bohaterów i zachowywania tradycji. Zdumiewać może jednak to, jak potężne i wszechobecne są te znane instynkty. Podtrzymują kultury o bardzo różnych charakterach – religijne, regionalne, profesjonalne i tak dalej. Instynkty te ujawniają ukryte dźwignie, za których pomocą można zarządzać ludźmi, dodawać im inspiracji i odwagi. Ponadto postaramy się zdemistyfikować paradoksy zmiany, wyjaśniając, dlaczego wiele ambitnych projektów kończy się niepowodzeniem, podczas gdy inne ruchy nabierają rozpędu i się rozprzestrzeniają, przerastając najśmielsze oczekiwania ich pomysłodawców.
Książka składa się z kilku części. W części I, zatytułowanej Wyzwalacze plemienne, przyjrzymy się temu, jak każdy z instynktów rozwinął się u naszych przodków, wyposażając ich tym samym w nowe umiejętności społeczne. Ponieważ kody kulturowe nie mogą działać jednocześnie, aktywują je „wyzwalacze”. Kody grupy, bohatera i przodków są wyzwalane zarówno przez wskazówki sytuacyjne, jak i przez nasze wewnętrzne potrzeby. Są to klucze, które przekręcał Hiddink podczas zebrań i obozów treningowych, aby aktywować lub dezaktywować tożsamości plemienne. Zobaczymy, w jaki sposób postaci tak odmienne, jak Joanna d’Arc, Martin Luther King i Lee Kuan Yew, stosowały wyzwalacze do mobilizacji grup w obliczu epokowych wyzwań. Czasami wyzwalacze pojawiają się naturalnie w celu uwolnienia sił kulturowych niezbędnych do sprostania wyzwaniu – jak wtedy, gdy zespół emerytowanych inżynierów, znany jako „Fukushima 50”, odwołał się do kodu samurajskiego, aby ocalić elektrownię jądrową stojącą na krawędzi katastrofy.
W części II, noszącej tytuł Sygnały plemienne, trzy warstwy kultury – kody grupy, bohatera i przodków – okazują się nie tylko podatne na zmianę, ale też wręcz plastyczne. Hiddink przekształcił tradycje Czerwonych, zmieniając utrwalone nawyki, i zmodyfikował poczucie tradycji zawodników rosyjskich, informując ich o moskiewskiej drużynie z dawnych czasów. Są to przykłady tego, jak kody kulturowe można przeobrażać – czasem wielokrotnie – dzięki sygnałom informacyjnym. Nieuświadomione oddziaływanie sygnałów plemiennych pozwala wyjaśnić wiele radykalnych i tajemniczych zmian, takich jak rozbrojenie przez Brazylijczyków bomby demograficznej bez polityki planowania rodziny, wydźwignięcie Microsoftu na szczyt przemysłu informatycznego przez cichego Satyę Nadellę lub przeprowadzenie narodu południowoafrykańskiego przez zbiorową traumę ku demokratycznej przyszłości.
Część III, Plemienne echa, rozwija dwie poprzednie części, pokazując, jak zmiana kulturowa poszerza swój zakres. Pierwszy rozdział opowiada o tym, jak modele zarządzania zmianą wykorzystują ideę reakcji łańcuchowej. „Ruch oddolny” jest sekwencją zmian zaczynającą się od nawyków zwyczajnych ludzi i sięgającą zbiorowych ideałów oraz instytucji publicznych. „Terapia szokowa” oznacza postęp w przeciwnym kierunku. Psychologia plemienna ujawnia, w jaki sposób każdy model tworzy impuls do zmiany i warunki, do których każda strategia jest najlepiej dopasowana. Zrozumiemy, dlaczego strategia ruchu oddolnego sprawdziła się w przypadku małżeństw jednopłciowych, ale nie w przypadku Okupuj Wall Street. Pojmiemy także, dlaczego strategia terapii szokowej pomogła Mary Barra wyzwolić zmiany w General Motors, ale skończyła się źle dla Ellen Pao w Reddicie.
W ostatnim rozdziale rozważamy niepożądane reakcje łańcuchowe, które zachodzą w eskalujących konfliktach grupowych naszej współczesności – politycznych, rasowych i religijnych. W ostatnich latach komentatorzy polityczni mają zwyczaj winić za te trudne problemy toksyczną plemienność, ponieważ nienawiść plemienna do innych grup miałaby przybierać na sile i rozszarpywać nasz świat[57]. Choć temat nieuchronnego konfliktu i wrogości „my” – „oni” wydaje się pociągający, w rzeczywistości nie można go pogodzić ze świadectwami ewolucyjnymi i psychologicznymi[58]. Większą nadzieję na zrozumienie eskalujących konfliktów i roli, jaką odgrywa w nich nasza psychologia, daje przyjrzenie się charakterystycznym sposobom działania trzech znanych instynktów plemiennych, które w pewnych warunkach mogą wymknąć się spod kontroli, powodując problemy. Na szczęście dzięki zrozumieniu wyzwalaczy i wskazówek możemy podejmować interwencje, które hamują ten proces. Psychologia plemienna jest przyczyną problemów w sytuacjach ostrych konfliktów, ale może również nieść rozwiązania. Zobaczymy, jak niektóre grupy obywatelskie zakopują przepaść, która wyrosła między zwolennikami demokratów a republikanów, jak bohaterowie w rodzaju dyrygenta Gustavo Dudamela naprawiają dziedzictwo wykluczenia i jak interwencje, które przypominają chrześcijanom i muzułmanom o tolerancji głoszonej przez ich święte księgi, mogą zneutralizować ich obronne reakcje wobec zagrożeń, powstrzymując eskalację przemocy na tle religijnym.
W epoce rywalizacji etnicznej, pandemii i kryzysu klimatycznego nasza ludzka zdolność podejmowania wspólnych działań ma szczególne znaczenie. Musimy uwolnić się od manichejskiej obsesji głoszącej, że nasze największe błogosławieństwo ewolucyjne niesie ze sobą nieuniknione przekleństwo. Instynkty plemienne stanowią nasze najlepsze narzędzie współpracy grupowej – nie powinniśmy ich się obawiać, lecz nauczyć się je wykorzystywać. Dają nam one nadzieję na ocalenie przed nami samymi. Ta książka traktuje w gruncie rzeczy o tym, jak się zmieniamy – wspólnie.
PRZYPISY