47,99 zł
Pastuszkowie, gazeciarze, tkaczki – HARÓWKA opowieść o niedawnym dzieciństwie
Mali robotnicy fabryk, górnicy, pastuszkowie, uliczni sprzedawcy, pracownicy tkalni, hut, tartaków, opiekunki, służące… Chłopcy i dziewczynki, którzy spędzają większą część doby w dusznych zakładach, na kolanach, w polnym skwarze, często w warunkach zagrażających zdrowiu i życiu. Spotkacie ich na kartach tej książki. Dziś trudno w to uwierzyć, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu w Polsce praca dzieci – w tym zaledwie paroletnich – była na porządku dziennym.
Magda Kopeć, historyczka i pisarka, podąża szlakiem losów Jasiów, Stasiów i Janinek – naszych prababć i babć, pradziadków i dziadków. Kreśli obraz życia tych, których głos bywa ledwo słyszalny w źródłach i opracowaniach historycznych – dzieci od kołyski przyuczanych do pracy, wyzyskiwanych za społecznym przyzwoleniem, pozbawionych należytej opieki i troski.
Ta opowieść o utraconym dzieciństwie uświadamia, jak rewolucyjne zmiany zaszły na ziemiach polskich za życia zaledwie kilku pokoleń. I przypomina, że postęp cywilizacyjny był okupiony nieludzką pracą milionów małych dorosłych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 265
Rok wydania: 2025
Mojej Babci Wandzie
Wprowadzenie
Rączki do pracy
Dzieci bez dzieciństwa
W fabryce mebli w Orzawie, pow. Klewań, zdarzył się grozą przejmujący wypadek. Oto sześć lat licząca Olga Rafałówna, niezauważona przez nikogo z pracujących – podeszła do pieca i manipulując z ogniem, spowodowała zapalenie się na niej sukienki. Nieszczęsne dziecko momentalnie stanęło całe w płomieniu, niby żywa pochodnia. Z powodu odniesionego poparzenia na całem ciele – dziecko zmarło niebawem wśród strasznych męczarni[1*].
„Głos Polski”, 17 lutego 1928 roku
Dziś trudno nam pojąć sens tej suchej prasowej notki. Jak to możliwe? Jak sześciolatka mogła sama podejść do przemysłowego pieca? I co w ogóle robiła w fabryce? Odpowiedź jest szokująco prosta – to samo, co miliony jej koleżanek i kolegów w całym uprzemysłowionym świecie: pracowała, „pomagała” rodzicom albo włóczyła się bez opieki, czekając, aż ojciec lub matka skończy dniówkę – przy okazji wdrażając się do zawodu, który mógł czekać ją już wkrótce.
W 1833 roku w Wielkiej Brytanii uchwalono kolejną z serii ustaw określanych zbiorczo mianem Factory Acts. Ich celem była regulacja i poprawa warunków pracy najmłodszych robotników fabryk. Pierwsze ograniczenia wprowadzono już 31 lat wcześniej, ale pozostawały one nieskuteczne. Teraz zakazano – z pewnymi wyjątkami – zatrudniania w fabrykach i przędzalniach dzieci poniżej dziewiątego roku życia, zaś pracę tych w wieku od dziewięciu do dwunastu lat ograniczono do dziewięciu godzin dziennie. Było to prawo niezwykle postępowe w porównaniu z regulacjami obowiązującymi w innych krajach Europy i świata – a w przypadku wielu z nich z brakiem jakichkolwiek regulacji. Uważano, że ta ustawa wreszcie dobrze spełnia swoją funkcję – do czasu, gdy 4 lipca 1838 roku z kopalni węgla Huskar Pit w Yorkshire, zalanej w wyniku burzy, wyciągnięto ciała 26 dzieci.
Mniej postępowe w tym względzie okazały się Stany Zjednoczone. Przeszło pół wieku od ogłoszenia wspomnianego Factory Act w przemyśle pracowało tam przynajmniej półtora miliona dzieci poniżej piętnastego roku życia, a w miarę postępów industrializacji kraju tylko ich przybywało[1]. Dzieci te pozostawały niewidzialne, a zysk z ich pracy skutecznie hamował ewentualne wyrzuty sumienia i ludzkie odruchy przedsiębiorców. W związku z tym National Child Labor Committee – prywatna organizacja działająca na rzecz walki z wyzyskiem dzieci – zatrudniła w 1908 roku fotografa Lewisa Hine’a, by uwiecznił ten straszliwy proceder i stworzył obrazy, od których nie będzie można odwrócić wzroku.
Hine był z wykształcenia socjologiem; w ciągu kilkunastu lat pracy zgromadził dokumentację składającą się z tysięcy zdjęć biedy, wyzysku i bezradności. Jego fotografie do dziś budzą emocje – i najczęściej niedowierzanie. Bo czy to możliwe, żeby ośmiolatka obsługiwała maszynę przędzalniczą długą na całą halę i kilka razy wyższą od niej?
Huta szkła – wnętrze hali, robotnicy przy pracy, prawdopodobnie okres międzywojenny Archiwum Koncernu Ilustrowanego Kuriera Codziennego, Narodowe Archiwum Cyfrowe
W Polsce – a właściwie na ziemiach polskich, bo książka ta dotyczy XIX wieku i dwudziestolecia międzywojennego, czyli czasów zaborów oraz istnienia Drugiej Rzeczpospolitej – nie mieliśmy swojego Hine’a. Działaczom na rzecz obrony praw dzieci niełatwo było więc naświetlić opinii publicznej ów problem. Dziś natomiast trudno podać szczegółowe i wiarygodne dane dotyczące liczby małoletnich pracujących w fabrykach i warsztatach rzemieślniczych. Początkowo w ogóle ich nie rejestrowano. Dopiero z czasem, wraz z wprowadzaniem kolejnych regulacji, pojawiały się spisy i dokumenty. Dzieci nie spisywały też wspomnień – bo większość pisać nie potrafiła. Niektóre z nich dopiero jako osoby dorosłe pokusiły się o uwiecznienie swoich przeżyć z młodości i wysłanie takiej relacji na jeden z konkursów pamiętnikarskich, jakie ogłaszano w okresie międzywojennym i już po drugiej wojnie światowej. Rzadko jednak rozpisują się o pierwszych latach życia. Dziecięce początki kariery zawodowej kwitują tak, jak jedna z łódzkich tkaczek: „Później matka mnie dała na służbę [...]. Nie będę już opisywać męki, jaką tam przechodziłam”[2].
Nie mamy zatem zbyt wielu źródeł, które uzmysłowiłyby nam skalę zjawiska. Śledztwo w tej sprawie będzie poszlakowe. Warto je jednak przeprowadzić. Może i polskiej gospodarki nie zbudowały dzieci – ale czy fakt, że w fabrykach zamiast milionów, jak w Stanach Zjednoczonych, pracowało ich kilkadziesiąt tysięcy[3], jest powodem, by o nich zapomnieć? Traktować jak duchy? By nie poszukiwać przyczyn i skutków takiego stanu rzeczy, nie próbować uczyć się na błędach przeszłości? Te dzieci to odebrane marzenia, wyniszczone ciała, wspomnienia, do których wolałoby się nie wracać. To dorośli stłamszeni w zarodku. Tutaj wreszcie się pojawią i zabiorą głos – zasługują na to, by ich wysłuchać i poznać.
Jak jednak odnaleźć te dzieci?
Są nieliczne spisy pracowników fabryk i akta zakładów, są notatki i strzępki informacji. Niektóre pochodzą jeszcze z XIX wieku, większość – już z międzywojnia, szczególnie z lat trzydziestych, gdy coraz skrupulatniej stosowano się do przepisów i sporządzano zakładowe archiwa. Ale nawet gdyby przejrzeć każdy z tych dokumentów i spisać oraz zliczyć pojawiających się w nich małoletnich, obraz i tak nie będzie pełen. Nie znajdziemy w nich bowiem dzieci „pomagających” rodzicom, ukrywanych przed inspekcją fabryczną, a potem przed inspektorami pracy. Czasem zresztą nie będzie w nich ani słowa nie tylko o dzieciach, ale o robotnikach w ogóle. Jeszcze w początkach XX wieku wiele umów o pracę polegało na ustnym uzgodnieniu wzajemnych zobowiązań. W przypadku małoletnich ustalali je najczęściej rodzice lub opiekunowie.
Jednak już w XIX wieku pojawiają się publikacje: odczyty, artykuły i sprawozdania, które poruszają problem pracy dzieci i podają dane – często dziś już nieweryfikowalne. Oczywiście w niektórych przypadkach mamy powody podejrzewać, że pewne liczby zawyżono lub zaniżono, że dla poparcia swoich tez naciągnięto fakty. Jeśli jednak nałoży się te teksty na siebie – niczym diapozytywy – okaże się, że niektóre elementy i informacje powtarzają się często i można je uznać za wiarygodne.
Są wreszcie źródła najbardziej osobiste, a przez to najtrudniejsze do odnalezienia: fragmenty wspomnień. Szczęśliwie dla współczesnych badaczy zarówno w międzywojniu, jak i po drugiej wojnie światowej, rozwijał się prężnie ruch pamiętnikarski. Ogłaszano konkursy na wspomnienia robotników i chłopów, którzy pozostawali dotąd milczącymi grupami społecznymi. Wcześniej pamiętnikarstwo stanowiło domenę mężów stanu, dam, szlachty i arystokracji. W pierwszej połowie XX wieku pojawił się natomiast pamiętnik masowy[4]. Pewną przeszkodę w tworzeniu takich dokumentów stanowił fakt, że jeszcze na początku lat dwudziestych XX wieku prawie jedna trzecia ludności Drugiej Rzeczpospolitej nie potrafiła pisać ani czytać. Ale braki te nadrabiano. A gdy ludzie zyskali możliwość wyrażenia siebie na piśmie, opowiedzenia o swoim życiu, a czasem także szerzenia w ten sposób idei politycznych, zaczęli garnąć się do konkursów pamiętnikarskich. Zaczęto organizować je w latach dwudziestych i trzydziestych; powrócono do nich po wojnie, a swego rodzaju apogeum zjawisko to osiągnęło w latach sześćdziesiątych[5]. Pamiętnikarstwo robotniczo-chłopskie było oczywiście formą propagandy, ale nie zawsze oznaczało to, że relacje traciły na realizmie – szczególnie, jeśli dana osoba zdecydowała się opowiedzieć bardziej szczegółowo o swoim dzieciństwie. Niestety, ten wczesny okres życia rzadko jest głównym tematem i zwykle stanowi tylko preludium do późniejszych losów. Chcąc odnaleźć te skrawki dziecięcych wspomnień, zagłębiłam się więc w pamiętniki i zapiski dorosłych.
I wreszcie fotografia. W Polsce nikt nie podjął – jak Hine – tematu pracy dzieci w sposób systematyczny. Dokumentujące ten proceder zdjęcia powstawały najczęściej przy okazji, niejako przez przypadek. Były jednak wyjątki. W 1936 roku w Miejskim Muzeum Przemysłu Artystycznego we Lwowie otwarto wystawę 122 fotografii, których bohaterami byli robotnicy, w tym dzieci. I tak kadr zatytułowany Ulica naszym domem przedstawiał grupę bezdomnej młodzieży w Kielcach, a Dożywianie – dziecko włóczęgę, jedzące kukurydzę. Niestety, fotografie te w większości się nie zachowały; z katalogu wystawy wynika jednak, że zaprezentowano i biedaszyby z Zagłębia Dąbrowskiego, i portrety robotników, zdjęcia przy pracy i z osiedli robotniczych[6].
Innym przykładem niezachowanego – i to wcale nie ze względu na zniszczenia wojenne – dziedzictwa jest album Dola i niedola dzieci naszych, wydany w 1938 roku w nakładzie 60 tysięcy egzemplarzy. Była to właściwie broszura; zawierała zdjęcia dzieci – warszawskiej biedoty. Obraz nędzy, jaki się z nich wyłaniał, okazał się dla władz nie do zaakceptowania. Premier Felicjan Sławoj Składkowski nakazał konfiskatę i zniszczenie publikacji[7].
Pastuszek, Białogon koło Kielc, 1937 rokZ albumu Henryka Kadery, Muzeum Historii Kielc
Przetrwały za to zdjęcia wykonywane dla czasopism, zwłaszcza „Kuriera Codziennego”, a także powstałe w innych ciekawych okolicznościach. Na przykład na zlecenie księdza, który chciał udokumentować dzieje swojej wsi, albo stworzone przez amatora, który zamiast atelier, wolał plener i człowieka przy pracy. Mamy wreszcie obszerny zbiór pochodzący z konkursu „Fotografia robotnicza”, ogłoszonego w 1985 roku przez redakcje tygodników „Przekrój” i „Polityka” oraz kwartalnika „Fotografia”, przechowywany obecnie w archiwum Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Łódzkiego.
Na podstawie wszystkich tych skrawków i okruchów – statystyk i wspomnień, raportów i fotografii, powieści i odczytów – kreślę obraz zapomnianego, a powszechnego jeszcze nie tak dawno zjawiska: codziennej harówki milionów dzieci i nastolatków. Naszych babć i prababć, dziadków i pradziadków, pracujących w oborach i warsztatach szewskich, tkalniach i odlewniach, hutach i tartakach, w polu i pod ziemią, na służbie i w lupanarach. Choć dziś trudno w to uwierzyć, jeszcze sto lat temu trudno byłoby wskazać branże, w których nie zatrudniano by małoletnich.
Książka ta nie pretenduje do bycia kompleksową monografią zjawiska. To opowieść o Jasiach, Stasiach i Janinkach – zarys historii, ale i obraz szczegółu. Kolejne rozdziały są efektem wędrówki szlakiem losów małych dorosłych. Dzieci pozbawionych dzieciństwa.
Serdecznie dziękuję wszystkim Muzealnikom i Pracownikom Archiwów, którzy pomogli mi w gromadzeniu materiałów do tej opowieści. Za wielką życzliwość i pomoc w kwerendzie dziękuję szczególnie Annie Deredas z Etnograficznego Archiwum im. Bronisławy Kopczyńskiej-Jaworskiej oraz Marcinowi Kolasie z Muzeum Historii Kielc.
Przypisy