Out of my reach. Childhood friends. Tom 1 - Kamila Mikołajczyk - ebook
NOWOŚĆ

Out of my reach. Childhood friends. Tom 1 ebook

Mikołajczyk Kamila

4,5

291 osób interesuje się tą książką

Opis

Znają się od dziecka, są dla siebie najważniejsi, ale relację, która ich łączy, każde z nich postrzega inaczej… On świata poza nią nie widzi, ona widzi w nim tylko przyjaciela.  

Lea Prescott to siedemnastoletnia uczennica elitarnej szkoły w Los Angeles, modelka i przyszła studentka college’u we Francji, która po studiach będzie współtworzyć znaną markę modową. Przynajmniej taki plan ma wobec niej matka, choć dziewczyna marzy o innej przyszłości: chce robić to, co jest jej największą pasją, czyli tatuować. Na razie nie sprzeciwia się rodzicielce, spełnia jej wymagania i cieszy się z ostatnich tygodni wakacji. A ma powód do radości, bo po półrocznej nieobecności do Silver Lake wraca jej najlepszy przyjaciel. Lea nie spodziewała się, że tak bardzo będzie za nim tęsknić. Tak samo jak nie przypuszczała, że jego powrót wywoła lawinę zaskakujących wydarzeń i obudzi w niej tyle nieznanych jej dotąd emocji. Wygląda na to, że jej Micah nie jest już tym chłopakiem, z którym spędziła dzieciństwo.

Dziewiętnastoletni Micah Hayes wraca do rodzinnej miejscowości po sześciu miesiącach pracy w innym stanie. W Silver Lake czeka na niego rodzina, za którą czuje się odpowiedzialny, i przyjaciółka, która od dawna jest dla niego kimś więcej. Chłopak staje przed trudnymi wyzwaniami. Po pierwsze: zapewnić byt rodzinie i zdobyć pieniądze na leczenie mamy, po drugie: poradzić sobie z uczuciem, którym darzy swoją przyjaciółkę. Plan, jak szybko, choć niekoniecznie bezpiecznie, zarobić sporą sumę, ma gotowy, gorzej z drugą sprawą. Micah nie zdołał się odkochać, a Lea wciąż wydaje się kompletnie poza jego zasięgiem… 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 496

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (22 oceny)
16
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
letnerkasia

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna. Bawiłam się przy niej cudownie. Na już potrzebny kolejny tom ❤️
10
Milenka428

Całkiem niezła

Nuda!
00
KingaStrzelec

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna💗 Wiadomo kiedy kolejna część ?
00
Ampi27

Z braku laku…

Ciężko mi było się w nią wkręcić
00
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Jezuniu CUDO
00



Dla wszystkich, którzy próbowali spełniać cudze wymagania własnym kosztem – prawdziwa siła zaczyna się tam, gdzie wybierasz siebie.

Ośmioletni Micah

Przytrzymuję siodełko, pilnując, by Carmen nie straciła równowagi i nie spadła z roweru. Nie muszę za nią biec, jedzie ślimaczym tempem tuż przy wózku, w którym śpi Tony. W dodatku co chwilę chwyta obdartą z materiału rączkę, bo się boi, że upadnie.

Powstrzymuję westchnienie ze zniecierpliwienia. Nie chcę sprawić siostrze przykrości. Jest młodsza ode mnie o dwa lata i jeszcze nie opanowała jazdy na rowerze bez dodatkowych kółek.

– Nie możesz cały czas trzymać się wózka – upominam ją łagodnie. – Nie bój się, nie spadniesz. Będę zaraz za tobą i zdążę cię złapać.

– Wiem, ale już mi się znudziło to jeżdżenie – oznajmia i się zatrzymuje, by następnie zejść z mojego roweru.

Jeździła ledwo kilka minut, odkąd wyszliśmy z domu na spacer, by mały Tony szybciej zasnął. Uparła się, że teraz to ona będzie się uczyć, a mama oczywiście kazała mi ją asekurować. Ale Carmen zawsze szybko traci zainteresowanie nowymi zajęciami, zwłaszcza jeśli czegoś nie potrafi.

Nie będę jednak się z nią kłócić i namawiać do dalszej nauki, skoro sam mogę teraz pojeździć. Od razu wskakuję na rower i czym prędzej się oddalam, pedałując najszybciej, jak potrafię.

– Micah, nie środkiem drogi! – słyszę za sobą krzyk mamy.

Słucham jej polecenia i przybliżam się do chodnika. Przynajmniej już nie każe mi jeździć wolniej. Lubię szybkość. Ale jazda na rowerze nie umywa się do jazdy na motocyklu. Uwielbiam wspólne przejażdżki z tatą.

Tata obiecał, że za kilka lat kupi mi motocykl, a wtedy już razem będziemy przemierzać ulice LA. O ile do nas wróci.

Kilka tygodni temu do naszego domu przyjechała policja i go zabrała. Pewnie znowu trafił do więzienia. Nie wiem, jak długo będzie siedział, mama nie chce mi powiedzieć, bo – jak stwierdziła – nie muszę się niczym martwić. Poprzednio nie widziałem taty pół roku. Ile tym razem go z nami nie będzie?

Bez niego w domu zawsze jest dużo gorzej. Brakuje pieniędzy i często zostajemy sami, kiedy mama musi iść do pracy. Wtedy to ja opiekuję się Carmen i Tonym. Albo zagląda do nas sąsiadka, pani Burns. Jej syn Ray ma tyle lat co ja i jest moim najlepszym kolegą. Chodzimy do tej samej szkoły.

– Micah, skręcamy! – nawołuje mama.

Oglądam się za siebie i widzę, że obie z Carmen pchają wózek w stronę bocznej ulicy. Zawracam i doganiam je po kilku sekundach. Wiem, dlaczego tutaj skręciliśmy. Moja siostra uwielbia patrzeć na te wszystkie piękne domy bogatych ludzi, podziwiać idealnie przycięte trawniki, czystą wodę w basenach i zaparkowane na podjazdach drogie samochody. Mnie to średnio interesuje. Ale lubię jeździć tędy na rowerze, przynajmniej droga jest prosta i bez dziur.

– Chciałabym mieszkać w takim domu – marzy na głos Carmen. – Jak będę kiedyś bogata, to kupię nam taki.

Nie słyszę odpowiedzi mamy, zdążyłem je wyprzedzić i się oddalić. Pędzę przed siebie, a wiatr rozwiewa mi włosy i szumi w uszach. Zwalniam dopiero wtedy, gdy moją uwagę przyciągają stojące na poboczu ciężarówki. Uwijają się przy nich mężczyźni w niebieskich ubraniach, wyjmują z naczepy ogromne, wyglądające na ciężkie pudła i zanoszą je do wnętrza jednego z budynków.

Zatrzymuję się zainteresowany tym widokiem. Ktoś wprowadza się do tego wielkiego domu? Od zawsze stał pusty, choć czasem widywałem tutaj ogrodnika, który kosił trawnik. Ale teraz nie ma już nigdzie tabliczki z informacją „na sprzedaż”.

Mrugam w zaskoczeniu, gdy z budynku wychodzi jakaś dziewczynka. Jest na pewno młodsza ode mnie i niewiele wyższa od mojej siostry. Ciemnobrązowe włosy ma spięte w wysoki kucyk i udekorowane białą kokardą. Ozdoba pasuje kolorem do jej sukienki, która się rozszerza i ma falbanki. Nasza nowa sąsiadka wyglądałaby jak księżniczka albo baletnica, gdyby nie wysokie czarne buty.

Przełykam ślinę, bo nagle serce zaczyna mi szybciej bić.

Przyglądam się dziewczynce i zauważam, że do stroju księżniczki nie pasują też kolorowe tatuaże, których ma sporo na rękach. Zerkam na te, które zdobią moje przedramiona. Niektóre są już zdarte, ale te, co wczoraj zrobiliśmy z Carmen, nadal wyglądają jak prawdziwe.

Chyba oboje lubimy tatuaże.

Obserwuję, jak dziewczynka przemierza równo skoszony trawnik i wychodzi za otwartą bramę ogrodzenia. Nie zauważa mnie, w ogóle nie patrzy w moją stronę. Idzie chodnikiem z niezadowoloną miną, a ja dopiero wtedy dostrzegam, że niedaleko na krawężniku siedzi jakiś chłopiec. Ukrywa głowę między ramionami, drży i chyba płacze.

Dziewczynka zatrzymuje się obok niego i wzdycha markotnie.

– Vinnie, nie płacz. To i tak nic ci nie da.

Jej głos nie jest słodki i piskliwy jak u większości dziewczynek, które znam. Ona brzmi pewnie i poważnie, jakby była starsza, niż wygląda. Od razu przypominają mi się córki szefowej mojej mamy, które kiedyś poznałem w jej pracy. One też mówiły takim tonem i zadzierały nosa, uważając się za lepsze od innych. Ale ta dziewczynka, na którą teraz patrzę, wydaje się inna, mimo że wygląda, jakby się urwała z balu dla księżniczek.

– Nie chcę tu mieszkać! – chlipie chłopiec i wyciera dłońmi oczy. – Chcę wrócić do domu.

Dziewczynka robi znudzoną minę. Chyba już nie raz przerabiali tę rozmowę.

– Ale teraz tutaj jest nasz dom.

– A co z naszymi przyjaciółmi?! – oburza się chłopiec i podnosi na nią oczy.

Doznaję szoku, bo jego buzia wygląda dokładnie tak samo jak buzia tej dziewczynki. Nawet włosy mają tego samego koloru. To bliźniaki.

– Już nigdy ich nie zobaczymy? – dodaje.

Jego siostra wzrusza ramionami.

– Pewnie nie.

Mama z Carmen zatrzymują się obok mnie i też patrzą na rozmawiającą dwójkę. Mały Tony wzdryga się we śnie, gdy jeden z pracowników z ekipy przeprowadzkowej krzyczy coś do drugiego.

– Ojejku, co się stało? – zwraca się z troską do rodzeństwa moja mama, która chyba zauważyła łzy chłopca.

Carmen za to chichocze prześmiewczo:

– Ale beksa!

Dzieci spoglądają na nas ze zdziwieniem. Chłopiec czerwienieje na twarzy i szybko ściera z policzków łzy, za to jego siostra zaciska gniewnie usta. Staje przed bratem i zasłania go własnym ciałem.

– Śmiejesz się z mojego brata? – cedzi do Carmen, piorunując ją wzrokiem. Zwija dłonie w pięści, gotowa do walki z moją siostrą.

Nie, ona na pewno nie wygląda jak córki szefowej mamy.

– Przeproś chłopca! – nakazuje mama i gani Carmen za jej zachowanie: – To było niegrzeczne. Płacz to żaden wstyd!

Moja siostra kuli ramiona w reakcji na tę reprymendę. Jest zakłopotana i zrobiła się cała czerwona na twarzy, mimo to podchodzi do chłopaka.

– Przepraszam. – Wskazuje palcem na żółtego robota, który leży obok niego na chodniku. To chyba z tego filmu Transformers. – Fajna zabawka.

– Będziecie tutaj mieszkać? – pyta z ciekawością mama. Uśmiecha się miło do rodzeństwa i buja wózkiem, bo Tony cicho pojękuje przez sen.

Dziewczynka nadal ma nieufną i zagniewaną minę.

– Jak widać.

– Skąd przyjechaliście?

– A co to panią interesuje? Nie znam pani i nie wiem, czego pani od nas chce.

Zdumiony prawie rozdziawiam usta. Mama reaguje podobnie. Za to Carmen z Vinniem rozmawiają z ekscytacją o transformersach.

Z wnętrza domu wyłania się jakaś kobieta i zaniepokojona rozgląda się dookoła.

– Lea! Vinnie! Gdzie wy się podziewacie? – Zauważa, gdzie jest rodzeństwo, i aż się zapowietrza. – Co wy tam robicie? Nie wolno wam się oddalać od domu!

– Przecież się nie oddalamy – mamrocze dziewczynka, która ma na imię Lea, i przewraca oczami.

Starsza kobieta wybiega za ogrodzenie i spogląda pytająco na moją mamę.

– Dzień dobry, czy coś się stało?

– Przechodziliśmy drogą – tłumaczy jej mama miłym głosem. – Wygląda na to, że będziemy sąsiadami.

– Och, to wspaniale! – ożywia się kobieta. – Tak właściwie to dom państwa Prescottów, ja jestem tylko opiekunką ich dzieci. – Posyła uśmiechy rodzeństwu, ale zaraz krzywi się w grymasie. – Vinnie, nie siedź na tym krawężniku! Wybrudzisz spodnie.

Chłopiec z niechęcią podnosi się na nogi, ale kontynuuje rozmowę z Carmen.

– Dzieciaki tak się bały, że nie znajdą tutaj znajomych – wyznaje opiekunka. – Zwłaszcza Vinnie. Dobrze, że będą miały z kim się bawić.

Poprawia z czułością włosy Lei, ale dziewczynka znowu wywraca oczami i z obrażoną miną krzyżuje ręce na piersi. Ruszam i zaczynam jeździć, ale nie oddalam się za bardzo. Chcę słyszeć, o czym rozmawiają.

– Jesteście do siebie bardzo podobni – zwraca się do rodzeństwa Carmen.

– Bo jesteśmy bliźniakami. – Lea po raz kolejny przewraca oczami. – Ale ja jestem starsza.

– Tylko o trzy minuty! – podkreśla z oburzeniem jej brat i prostuje się jak struna, by zademonstrować swój wzrost. – I jestem od ciebie wyższy.

Ponowne wywrócenie oczami.

– Będziemy chodzić do tej samej szkoły? – pyta z nadzieją Vinnie, patrząc na moją siostrę. – Do Harvard-Westlake?

– Nie, my chodzimy do innej.

Ramiona chłopaka opadają.

– Szkoda.

Ich szkoła jest prywatna i jest jedną z najlepszych w północnej części LA. My chodzimy do zwykłej, publicznej.

– To twój brat? – Pytanie zadane przez Leę sprawia, że na nią zerkam.

Nasze spojrzenia krzyżują się po raz pierwszy. Wstrzymuję na moment oddech, zaskoczony tym, że zwróciła na mnie uwagę. Jej oczy, zielone jak trawa wcześnie rano, kiedy osiada na niej rosa, patrzą wprost w moje. Nie odzywam się, nie reaguję w żaden sposób. Jedynie gapię się na nią i nie mogę uwierzyć, jaka ta dziewczynka jest ładna.

Moja siostra w odpowiedzi kiwa głową, a wtedy Lea z namysłem mruży powieki.

– Nie umie mówić?

Rumieniec oblewa moją twarz aż po koniuszki uszu. Nie chciałem, by uznała mnie za niemowę. Zawstydzony szarpię za kierownicę roweru i podjeżdżam do nich, stojąc na pedałach.

– Umie, ale chyba woli się przed tobą popisywać – rzuca Carmen, zerkając w moją stronę.

Z zażenowania robi mi się gorąco. Uduszę ją.

– Czym? – Lea prycha i splata ręce. – Jazdą na rowerze?

Jej kpiący ton mnie złości.

– Ty niby potrafisz jeździć, dziewczynko? – odgryzam się drwiącym głosem. Chcę rozzłościć Leę tym, że traktuję ją jak małe dziecko.

Udaje mi się, bo zaciska usta i obdarza mnie gniewnym spojrzeniem.

Specjalnie przejeżdżam tuż obok niej i ciągnę za kokardę w jej włosach.

– Ej! – krzyczy za mną zbulwersowana, kiedy oddalam się z białą wstążką w dłoni.

Nie powstrzymuję uśmiechu zadowolenia, cieszę się, że odpłaciłem jej za tamten tekst.

Za późno się orientuję, że Lea za mną biegnie. Najpierw czuję, jak jej palce chwytają moje włosy, a potem następuje bolesne szarpnięcie. Zatrzymuję się gwałtownie, po czym lecę do tyłu i razem z rowerem przewracam się na drogę.

Kolano boli mnie od uderzenia o asfalt, otarte dłonie szczypią, ale ledwo zwracam na to uwagę. Zszokowany szeroko otwartymi oczami patrzę na Leę, która błyskawicznie podnosi mój rower, wsiada na niego i odjeżdża. Posyła mi przez ramię wredny uśmieszek.

– Dziewczynka umie jeździć! – woła kpiąco.

Obserwuję ją, jak bez żadnego problemu pedałuje, i nie potrafię oderwać od niej oczu. Co to za dziewczyna?

Zza moich pleców dobiega podniesiony głos opiekunki rodzeństwa:

– Lea, wracaj tu natychmiast! Jak ty się zachowujesz?! Oddaj chłopcu rower i go przeproś!

– To on zaczął! – odkrzykuje dziewczynka.

– Zaraz powiem twoim rodzicom, co zrobiłaś!

Lea nic sobie nie robi z gróźb kobiety. Dalej śmiga na moim rowerze. Po chwili zbliża się do miejsca, w którym nadal siedzę na drodze, i zaczyna jeździć dookoła mnie. Jej zielone oczy błyszczą złośliwie, a usta są rozciągnięte w wesołym uśmiechu. Dla niej to świetna zabawa.

Moja wcześniejsza złość gdzieś wyparowała. Parskam śmiechem. Chyba udziela mi się wesołość dziewczyny albo po prostu mnie też już bawi ta sytuacja.

Otrzepuję ręce z brudu, ale nim staję na nogach, koła roweru zatrzymują się tuż przede mną. Unoszę oczy na twarz Lei, gdy dziewczynka z uśmiechem podaje mi dłoń. Bez dłuższego namysłu ściskam jej drobne palce, a ona pomaga mi się podnieść.

– Fajne tatuaże – mówię i wskazuję na ręce swojej nowej znajomej.

Zeskakuje z roweru i mi go oddaje. Jej oczy z bliska wydają się jeszcze jaśniejsze.

– Twoje też.

– Pojeździmy kiedyś razem na rowerach? – wyrywam się z pytaniem, licząc, że jeszcze ją zobaczę.

Wzrusza ramionami.

– Czemu nie.

Moje serce przyspiesza wypełnione nadzieją.

– Mam na imię Micah – przedstawiam się.

Dziewczynka uśmiecha się do mnie tak szeroko, że przez moment trudno mi się oddycha. Jest naprawdę śliczna.

– A ja Lea. – Ponownie podaje mi bez zawahania dłoń, którą delikatnie ściskam. – Przepraszam, że zrzuciłam cię z roweru.

Jej zielone oczy nadal się do mnie śmieją, jakby naprawdę cieszyło ją to, że mnie poznała.

Naszą rozmowę przerywa czyjś głośny krzyk.

– Lea! Co wy robicie na tej drodze?! – To jakiś elegancko ubrany mężczyzna, który stoi w progu otwartych drzwi domu bliźniaków. Nawet mimo odległości widzę jego surową minę. – W tej chwili wracacie do domu! Panno Doris, dlaczego moje dzieci biegają po ulicy? Za to pani płacę?!

– Nie krzycz na nią! – podnosi głos Lea, idąc w jego stronę. Jej brat dołącza do niej przy bramie, ale co chwilę ogląda się do tyłu na Carmen. – Po prostu się bawiliśmy.

Ojciec rodzeństwa bierze się pod boki i mierzy córkę zirytowanym wzrokiem.

– Czy ty mi, dziecko, pyskujesz?

– Nie, tatusiu – zaprzecza Lea, choć jej głos nie brzmi szczerze ani pokornie.

Patrzę za nimi, dopóki nie znikają we wnętrzu domu. Cichy śmiech mamy przypomina mi o jej obecności.

– Co za mała pyskula. – Kręci z rozbawieniem głową, po czym żegna się z panną Doris. – Dzieciaki, idziemy dalej.

Kątem oka zauważam ruch obok swojej nogi. Opuszczam wzrok i dostrzegam na drodze białą wstążkę, którą poruszył wiatr. Podnoszę ją i zerkam ponownie w stronę budynku, ale jej właścicielki już nigdzie nie ma.

Ukrywam wstążkę w dłoni, wsiadam na rower i dołączam do mamy. Oddam ją następnym razem, kiedy zobaczę się z Leą.

– Myślisz, że będziemy mogli się z nimi bawić? – pyta nieśmiało Carmen, patrząc na żółtego robota, którego trzyma w dłoni. Mama chyba jeszcze go nie zauważyła. – Polubiłam tego chłopca.

A ja jego siostrę.

– Jeśli ich rodzice pozwolą – odpowiada mama.

– Sukienka tej dziewczynki była śliczna. Kupisz mi kiedyś taką?

– Postaram się, kochanie.

Tak, śliczna – zgadzam się w myślach, mając przed oczami obraz roześmianej buzi Lei.

Tego dnia poznałem Leę Prescott. Dziewczynę, która zrzuciła mnie z roweru z taką siłą, z jaką wtargnęła do mojego życia. Szybko jednak się przekonałem, że wspólnie spędzone dzieciństwo i przyjaźń to jedyne, co może nas łączyć. Bo Lea Prescott zawsze będzie poza moim zasięgiem.

Lea

Śpiewam bezgłośnie refren Softcore moich ukochanych The Neighbourhood i robię szkic tatuażu dla Jonathana. Nic wyszukanego. Trupia czaszka otoczona cierniami. Więcej zabawy będzie przy cieniowaniu, ale z tym też nie będę mieć żadnego problemu.

– Czaicie to, że za trzy tygodnie o tej porze będziemy siedzieć na matmie albo angielskim? – rzuca Nico i z niesmakiem wydaje z siebie odgłos, jakby właśnie zjadł coś obrzydliwego.

– Nie przypominaj mi nawet – wzdycha Audrey. – Już sobie wyobrażam, ile nauki będzie nas czekało w tym roku.

– Chyba tylko ciebie, kujonico – wyśmiewa ją kpiąco. – Ja nie mam zamiaru siedzieć z nosem w książkach.

– A jak zamierzasz dostać się na prawo bez nauki? – drwi dziewczyna. – Na egzaminach końcowych nie uda ci się spisać wszystkiego ode mnie. Od razu by cię wywalili z sali, gdyby ktoś to zauważył.

Nico prycha lekceważąco.

– Urodziłem się w czepku, zawsze wszystko mi się udaje.

– Taa, w czepku. Chyba do pływania. Raczej twoi rodzice zawsze dają łapówki, dzięki czemu w ogóle jesteś w tej szkole.

– No to mówię, że zawsze mi się udaje. A te wakacje minęły zdecydowanie zbyt szybko.

Obracam się na krześle i posyłam im mordercze spojrzenia. Oboje rozwalili się na moim łóżku, Nicholas opiera się o wezgłowie i gra w jakąś gierkę na telefonie, a Audrey leży na brzuchu i przegląda katalog z ciuchami. Przyjaźnimy się od kilku lat, właściwie od momentu, gdy razem z Vinniem poznaliśmy ich w szkole. Oni też, podobnie jak ja i mój brat, należą do zamożnej rodziny. Państwo Andersonowie, rodzice Nicholasa, są prawnikami, pani Montrose, mama Audrey, jest lekarzem, a pan Montrose, tak jak nasz tata, należy do rady miasta.

– Możecie się zamknąć? Jeszcze nie minęły – przypominam, mocno akcentując słowo „jeszcze”.

Nie przyznaję się, że mnie też dołuje powrót do szkoły. We czwórkę, licząc jeszcze Vinniego, rozpoczniemy ostatnią klasę liceum. A te wakacje są jednymi z najgorszych i najnudniejszych, jakie przeżyłam. Ewidentnie brakowało mi obecności Micaha i Raya, którzy sześć miesięcy temu wyjechali do Oregonu. Firma, w której obaj pracują, dostała zlecenia w tym stanie, o wiele lepiej płatne niż te dostępne tutaj na miejscu, dlatego nasi przyjaciele na tak długo opuścili Kalifornię.

– Ogłaszam wszem wobec, że dzisiaj lecę do odcinki – oznajmia Nico, zmieniając temat. Przeczesuje dłonią swoją brązową czuprynę obciętą w stylu middle part, czyli na młodego DiCaprio, i patrzy kolejno na Audrey i na mnie, upewniając się, czy przyjęłyśmy to do wiadomości i ogarniemy jego schlane dupsko.

Wieczorem wybieramy się na plażę Dockweiler. Często tam przesiadujemy, czillujemy i korzystamy z wolnych dni. Robimy wszystko, byle tylko nie gnić w domach. A Dockweiler to jedna z niewielu plaż w LA, na której legalnie można urządzać ogniska. Policja nie pojawia się tam aż tak często jak na innych plażach, dzięki czemu można na niej posłuchać głośnej muzyki w większym gronie. Spożywanie alkoholu jest oczywiście zakazane, ale na razie udawało nam się obchodzić ten zakaz bez konsekwencji w postaci mandatu.

– Chcę maksymalnie wykorzystać ostatnie dni wolności, nim ojciec znowu zacznie mi truć o nauce i studiach – dodaje Anderson i wzrusza ramionami.

Powstrzymuję grymas cisnący się na moje usta. Studia. Ten temat powinien być zakazany. Za każdym razem wywołuje u mnie odruch wymiotny.

– Na mnie nie licz, nie będę znowu świecić oczami przed twoimi rodzicami! – sprzeciwia się Audrey.

Nico aż prostuje się z oburzenia.

– Mam przypomnieć, jak ostatnio trzymałem ci włosy, kiedy rzygałaś na domówce u Mirandy? I to po zaledwie jednym piwie!

– Bo nic cały dzień nie jadłam! – tłumaczy się nasza przyjaciółka. – Poza tym wiesz dobrze, że nie piję często.

– Albo jak na ognisku odciągałem cię siłą od tego typa w obcisłych jeansach? – kontynuuje Nico, udając, że nie usłyszał wyjaśnień przyjaciółki. – Przykleiłaś się do niego jak glonojad! Ciesz się, że Ray tego nie widział, bo zmiażdżyłby go jednym palcem.

Policzki dziewczyny czerwienieją, ale uparcie udaje, że nie ruszają jej te wspomnienia. Odrzuca na plecy blond fale i prezentuje mu wyniosły wyraz twarzy.

– Lepiej się zamknij, jeśli nie chcesz, bym opowiedziała Lei o tym, co robiłeś z pewną osobą w basenie.

Przewracam oczami. Nie interesują mnie ich podboje imprezowe. Ale na Nicholasa najwyraźniej działają te słowa, bo aż sztywnieje z irytacji.

– Nie wiem, o czym mówisz.

Uśmiech Audrey staje się złośliwy.

– Myślę, że bardzo dobrze wiesz. Ciemne włosy, zielone oczy i…

– Takich dziewczyn jest mnóstwo – przerywa jej. – Nawet Lea tak wygląda.

– Może i tak, ale…

Tracę cierpliwość.

– Jesteście obrzydliwi. O co wy się w ogóle kłócicie? O to, kto z was przelizał więcej osób czy kto częściej zalicza zgona? – Kręcę głową z politowaniem. – Żałosne.

– Żałosne jest to, że niektórzy wolą okłamywać swoich przyjaciół i chyba też samych siebie, zamiast… – Audrey nie dokańcza, bo nagle zaczyna wrzeszczeć i zrywa się na równe nogi. – Co on robił pod łóżkiem?!

Odrywam wzrok od rysunku i skupiam się na powodzie tego zamieszania. To Fryderyk wypełzł spod łóżka i teraz zwija się w kulkę, wystraszony krzykami Audrey.

– Spał, dopóki go nie obudziliście swoim darciem mordy! – opieprzam ich i podnoszę węża.

Fryderyk od razu owija się wokół mojej dłoni.

– Zamknij go, bo się zaraz zrzygam! – wydziera się moja przyjaciółka, stojąc na łóżku jak najdalej od węża. – Jak ty możesz spać z tym czymś w jednym pokoju!

Ignoruję jej teksty. To niejadowity wąż piaskowy. Nic by im nie zrobił. Całuję Fryderyka w czubek głowy, ale dla jego bezpieczeństwa postanawiam spełnić żądanie Audrey.

– Zobacz, mamusia ma dla ciebie jedzonko – zwracam się do węża, wskazując martwą mysz, którą włożyłam wcześniej do jego terrarium.

Przez chwilę obserwuję z uśmiechem, jak Fryderyk konsumuje posiłek. Od dawna fascynują mnie węże. Rodzice nie chcieli się zgodzić na to, bym trzymała jednego w domu, ale po moich licznych prośbach w końcu ulegli.

– Lea, zarąbiście tutaj wyszłaś – stwierdza z uznaniem Nico, odwracając w moim kierunku ekran swojego telefonu.

Krzywię się na widok zdjęcia, na którym paraduję w sukience z najnowszej kolekcji mamy. Jestem na nim tak wytapetowana i wyretuszowana, że w ogóle nie przypominam siebie. Mruczę krótkie podziękowanie, choć wcale nie odczuwam dumy.

Od dziecka jestem twarzą marki Serena Prescott Collection, która należy do mamy. A raczej od dziecka byłam do tego zmuszana.

Od kiedy przyszłam na świat, mama stroiła mnie w wymyślne kreacje, które w większości sama projektowała i szyła. Ustawiała mnie do zdjęć, a potem je publikowała, dzięki czemu szybko zyskała rozgłos i zainteresowanie kobiet zachwyconych moim wyglądem i stylizacjami. Mama stworzyła własną markę i zaczęła projektować ubrania dla dziewczynek, które ja reklamowałam. Przez to moje dzieciństwo upływało na niezliczonych sesjach zdjęciowych i niekończących się przymiarkach. Wraz z moim rozwojem rozwijała się również firma. Do ubrań dla dziewczynek doszły ubrania dla nastolatek, ubrania dla młodych kobiet i ostatecznie ubrania dla kobiet w każdym wieku. Serena Prescott Collection aktualnie jest jedną z czołowych marek w LA, a oprócz mnie pracuje w niej jeszcze kilka innych modelek.

Kiedyś udało mi się ubłagać mamę i zabrałam ze sobą na plan Audrey i Carmen. Dla nich to była niesamowita frajda i satysfakcja, gdy ich zdjęcia pojawiły się na stronie sklepu oraz w social mediach. Mnie pozowanie po raz pierwszy sprawiło wtedy przyjemność, bo pracowałam u boku przyjaciółek. Już od dawna pragnę rzucić to w cholerę. Ale uczestniczę do dzisiaj w tym cyrku, bo nie chcę rozczarować mamy. Dla niej firma jest najważniejsza.

Najgorsze jest jednak coś innego. Mama myśli, że pójdę w jej ślady – skończę studia we Francji związane z projektowaniem mody albo zarządzaniem biznesem, by później razem z nią prowadzić firmę, a następnie kontynuować samodzielnie jej dzieło. Ale ja w ogóle się w tym nie widzę. Nie interesuje mnie to. Tak naprawdę nie interesuje mnie nic oprócz rysowania i tatuowania. Nie chcę iść na żadne studia. Niestety moi rodzice nie przyjmują tego do wiadomości. Nigdy nie zgodziliby się na to, bym założyła własne studio tatuażu. To byłaby dla nich hańba, gdyby córka radnego i prezeski słynnej na całe LA firmy modowej skończyła jako tatuatorka.

– LEA! – Ryk mojego brata dociera z parteru.

Marszczę brwi. Nie muszę długo czekać, już po chwili Vinnie wpada do mojego pokoju.

– Co się drzesz? – rugam go, ale on w odpowiedzi jedynie macha energicznie telefonem, jakby to miało być dla mnie wskazówką, o co tyle szumu.

– Micah z Rayem wracają dzisiaj z Oregonu!

Rozdziawiam usta i od razu udziela mi się entuzjazm brata. Nie tylko ja cieszę się z powrotu naszych przyjaciół. Audrey i Nicholas momentalnie podnoszą się na łóżku.

– Dzisiaj? Ale przecież mieli wrócić dopiero w przyszłym miesiącu! – zauważa nasza przyjaciółka.

– Chyba wyrobili się wcześniej z robotą – wyjaśnia podekscytowany Vinnie. – Nie wiem, ale Carmen napisała od razu, kiedy się o tym dowiedziała.

Nie kryję radości. W końcu. Te wakacje jeszcze mają szansę nabrać sensu. Z tymi chłopakami nigdy nie można się nudzić.

Nie przyznam tego na głos, ale stęskniłam się za Micahem. Bardziej niż przypuszczałam, gdy żegnałam się z nim te sześć miesięcy temu.

– Czyli o której wrócicie do domu? – Doris mruży podejrzliwie oczy. – Żebym znowu nie musiała się tłumaczyć przed waszymi rodzicami!

Panna Doris McAllister opiekowała się nami, kiedy byliśmy małymi dziećmi. Była dla mnie i Vinniego drugą mamą, gdy ta pierwsza nie miała dla nas czasu. Czyli praktycznie na okrągło. Teraz nie musi nas już niańczyć, ale mimo to nadal pracuje dla rodziców i zastępuje ich, gdy są nieobecni, dodatkowo będąc też gosposią. Kocham tę kobietę, bo okazała nam więcej troski i wsparcia niż rodzice przez całe nasze życie.

– Wrócimy, zanim skończysz oglądać swój turecki serial – zapewnia Vinnie. Obejmuje Doris ramieniem i szeroko się do niej szczerzy. – Jak tam ten twój Ahmed? Wyznał w końcu miłość Fatmie?

Tłumię parsknięcie. Vinnie dobrze kombinuje. Nic tak nie odwraca uwagi Doris jak jej ukochane tasiemce.

Kobieta od razu podłapuje temat:

– Coś ty! Dalej tchórzy, dureń! A Mustafa to wykorzystuje i mąci! Osiwieję przy tym serialu!

Vinnie prowadzi Doris w stronę barku, w którym ojciec trzyma swoje drogie alkohole.

– To lepiej napij się koniaczku dla rozluźnienia, a my wrócimy, nim Ahmed w końcu odnajdzie jaja.

– Ale nie powinnam! Jestem w pracy!

– Kiedy kota nie ma, myszy harcują, no nie? – bałamuci ją mój brat i sam nalewa jej alkoholu.

Chichoczę bezgłośnie, równocześnie wkładając martensy. Już jest urobiona.

Kilka minut później zmierzamy w stronę plaży naszym range roverem. Dostaliśmy go od rodziców, gdy skończyliśmy szesnaście lat. Jeździ nim głównie Vinnie, bo on zawsze pierwszy się pcha do prowadzenia, ale auto należy w równym stopniu do nas obojga. Kiedy jedziemy na imprezę, o wiele bardziej wolę jednak siedzieć na miejscu pasażera.

Po zaparkowaniu w rzędzie innych samochodów wchodzimy na teren Dockweiler Beach. Długa, szeroka plaża ciągnie się aż po horyzont, a fale oceanu raz po raz z szumem wpływają na miękki, złocisty piasek. Oddycham głębiej, gdy wraz z podmuchem wiatru do moich nozdrzy dociera zapach soli, który miesza się z wonią dymu unoszącego się znad kilku palenisk. Na plaży zebrało się już sporo ludzi, ale jako że wciąż trwają wakacje, ten widok nie jest żadnym zaskoczeniem.

Wokół słychać śmiechy i rozmowy, a z przenośnych głośników dobiega greedy Tate McRae. Muzyka nie zagłusza jednak całkowicie szumu silników przelatującego nad nami samolotu, który musiał dopiero co wystartować z pobliskiego lotniska LAX.

Rozglądam się w poszukiwaniu przyjaciół. Blask ognia pada na uśmiechnięte twarze, dlatego szybko odnajduję Audrey, Carmen i Nicholasa. Skupili się w jednym miejscu, siedzą na piasku w towarzystwie naszych znajomych ze szkoły.

Macham w ich kierunku, czym zwracam ich uwagę. Ale tylko na jednej osobie się koncentruję.

– Ray! – cieszę się na widok wysokiego dziewiętnastolatka, który od razu wstaje i raczy mnie szerokim uśmiechem.

– Presco! – reaguje z podobnym entuzjazmem, a kiedy do niego podbiegam, unosi mnie nad ziemię i obraca się ze mną dookoła, czym wywołuje mój głośny śmiech.

Przyjaźnię się z Raydenem Burnsem, odkąd przeprowadziłam się do Silver Lake. Poznałam go dzięki Micahowi – mieszkają obok siebie i znają się właściwie od urodzenia, bo przyszli na świat w tym samym roku.

– Jak leci? – pyta wesoło chłopak, gdy stawia mnie z powrotem na piasek.

– Moje najgorsze wakacje! Umierałam z nudów bez was, więc nawet sobie nie wyobrażasz, jak się ucieszyłam, gdy usłyszałam, że wra… – gubię wątek i rozdziawiam usta, bo zauważam, jaka zmiana zaszła w jego wyglądzie. – Ściąłeś włosy!

Przyglądam się przyjacielowi, będąc w totalnym szoku. Przydługie, zmierzwione włosy były znakiem rozpoznawczym Raya, a teraz na jego głowie widzę buzz cut. To chyba jednak jedyna zmiana, jaka w nim zaszła. Jego brązowe oczy nadal mają ten sam figlarny błysk, jakby bawiło go wszystko, co dzieje się wokół, a w języku połyskuje kolczyk, gdy chłopak szeroko się do mnie uśmiecha. Dalej gustuje w czerni i preferuje sportowy styl, a umięśnione ramiona ma ozdobione tatuażami. To ja mu je robiłam, tak samo jak Micahowi.

– Musiałem, za gorąco mi było na budowie – odpowiada Ray i przejeżdża dłonią po krótkich włosach.

Rayden pracuje razem z Micahem na placach budowy, ale to w garażu naprawdę ożywa. Samochody to jego pasja – mógłby godzinami dłubać przy silnikach, brudząc ręce smarem i zapominając o całym świecie. Właściwie to całkiem zabawnie się dobrali, bo Micah ma to samo, ale z motocyklami.

– Pasuje ci taka fryzura – komentuję szczerze.

– Dzięki, ale widzę, że ty też zrobiłaś coś ze swoimi. – Przygląda się moim zafarbowanym na bordowo końcówkom. – Ładnie. – Mruży lekko oczy. – Rodzice ci pozwolili?

– Taa, pozwolili. – Śmieję się ironicznie. – Dowiedzieli się po fakcie.

Parska.

– Dlaczego w ogóle mnie to nie dziwi?

Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu dobrze mi znanej czarnej czupryny. On też ściął włosy, a może zgolił na zero, dlatego go nie dostrzegam?

– Gdzie Micah?

– Będzie później. Miał kilka spraw do załatwienia.

– Jakich?

Zbywa mnie machnięciem ręki.

– Opowie ci osobiście.

Unoszę w zainteresowaniu brwi, ale Ray nie wyjaśnia i dołącza do naszych znajomych. Nie mając wyjścia, tłumię ciekawość i idę w jego ślady. Zajmuję miejsce na kocu między Audrey i Carmen i witam się z przyjaciółkami.

– Nie uwierzysz, co zrobił Micah – zwraca się do mnie jego siostra. Jej czarne jak smoła włosy znacznie urosły w ciągu tego lata, teraz sięgają aż do lędźwi dziewczyny. Codziennie je prostuje, ale gdyby tego nie robiła, miałaby loczki podobne do Kiary, najmłodszej z rodzeństwa Hayesów.

Marszczę czoło.

– Co odwalił? – W pierwszej chwili nic nie przychodzi mi na myśl, ale zaraz po tym sapię oburzona: – Wytatuował się u kogoś innego?

Do tej pory był mi wierny w tej kwestii, ale nie widzieliśmy się pół roku, więc mógł mnie zdradzić.

– Nieee – zaprzecza i parska śmiechem. – Zresztą nie będę ci nic mówić, zobaczysz, jak przyjedzie.

Teraz jestem skonsternowana. Nie mam pojęcia, o czym ona i Rayden mówią. On też ściął włosy? Lubiłam jego zmierzwioną fryzurę, ale to dla mnie bez różnicy. Musi chodzić o coś innego. Ma dziewczynę? To byłoby trochę dziwne, ale polubię ją, o ile będzie na niego zasługiwać. Wpakował się w jakieś kłopoty? Nie, wiedziałabym o tym.

Miałam z Micahem przez cały czas kontakt, w końcu jest moim najlepszym przyjacielem, dlatego dziwnie się czuję z myślą, że czegoś o nim nie wiem. Nie widzieliśmy się pół roku, nie miałam przed nim żadnych tajemnic, a on coś przede mną ukrywał? To na pewno nic istotnego. Przecież o wszystkim sobie mówimy. Prawda?

Niepokój wkrada się do mojego umysłu. A może nie o wszystkim? Rozłąka sprawiła, że nie jesteśmy już tak zżyci, jak mi się wydawało? Ani przez chwilę przez ostatnie miesiące nie pomyślałam o tym, że przez odległość nasza przyjaźń mogłaby ucierpieć. Przecież to mój Micah. Mój najlepszy przyjaciel. Znamy się ponad dziesięć lat. Jest dla mnie jak brat. Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.

– No to nie wiem, sprzedał motocykl? – żartuję, dobrze wiedząc, że Micah prędzej zapisałby się na kurs tańca towarzyskiego, niż pozbył swojej ukochanej czarnulki. On nienawidzi tańczyć, za to kocha swój motocykl miłością nieskończoną, zwłaszcza że ta maszyna ma dla niego wartość sentymentalną, bo odremontował ją razem z tatą.

Uśmiech gaśnie na moich ustach, gdy Carmen śmieje się głupkowato. Co?

– Lepiej, żeby sam ci o tym powiedział – odpowiada wymijająco.

Chłód ogarnia moje ciało. Sprzedał motocykl? Ale… jak to? Przecież on był dla niego całym życiem. Co jest grane? Micah nigdy by się na to nie zdecydował.

Planowałam przycisnąć przyjaciółkę, by powiedziała mi od razu, co takiego zrobił jej brat, ale zauważam, że mizdrzy się do Vinniego. Szepczą coś do siebie i chichoczą, nie zwracając uwagi na to, co się dzieje dookoła. Przewracam oczami i od razu podnoszę się na nogi, byle być z dala od tej dwójki. Nie mam nic przeciwko temu, że mój bliźniak związał się z jedną z dwóch moich najlepszych przyjaciółek, ale po prostu mdli mnie na widok par, które publicznie okazują sobie uczucia. Fuj.

Dołączam do Nico, który razem z grupką innych osób gra w picie albo wyzwanie. Zasada jest taka, że albo wykonuje się wymyślone przez poprzedniego gracza zadanie, albo się odpuszcza i zeruje alkohol. Nie zamierzam brać w tym udziału, jedynie przyglądam się z boku i sączę piwo. Za to Nicholas uwielbia takie gry, teraz też świetnie się bawi i wrzeszczy najgłośniej ze wszystkich.

– Miałaś rację, Lea!

Spoglądam w kierunku, z którego dobiega podniesiony głos. To Owen Blackwell, dziewiętnastolatek o krótko ściętych włosach. Stoi na pobliskim parkingu i opiera się o motocykl w towarzystwie swojej ekipy. Znamy się od niedawna, tatuowałam mu kilka tygodni temu na przedramieniu chińskiego smoka.

Unoszę brew i podchodzę do niego.

– Często mam rację, musisz skonkretyzować – odbijam piłeczkę.

– Powiedziałaś, że jak zrobię jeden tatuaż, będę chciał od razu mieć kolejny.

Parskam i potakuję. Rzeczywiście, te słowa padły z moich ust.

– Mówiłam.

Owen przechyla głowę, obserwując mnie z przebiegłym uśmiechem.

– To kiedy znajdziesz dla mnie czas?

Wpatruję się nieobecnym spojrzeniem w jego skórzaną kurtkę, a w myślach analizuję grafik na najbliższe tygodnie. Sesja zdjęciowa, przymiarki nowej kolekcji, kolacja z burmistrzem, na której na pewno będę musiała się pojawić, tatuaż dla tej dziewczyny, której imienia nie pamiętam, i dla tego łysego chłopaka, kumpla Owena. Muszę jeszcze przygotować kilka projektów i umówić się z czekającymi klientami w takich terminach, by rodziców na pewno nie było wtedy w domu. Znalazłabym wolną chwilę, ale skoro Micah wrócił, chciałabym z nim spędzić jak najwięcej czasu.

– Masz już jakiś pomysł? – pytam, grając na zwłokę.

– Mam – odpowiada z błyskiem w oku i wyjmuje z kurtki paczkę papierosów. Częstuje mnie, ale odmawiam. Odpala swojego i zaciąga się tytoniem. Kącik jego ust unosi się w uśmiechu zdradzającym pewność siebie chłopaka. – Przyjadę po ciebie jutro o dwudziestej. Najpierw kolacja, a potem… potem zobaczymy.

Prawie udaje mu się mnie rozbawić. Prawie, bo nie działają na mnie tego typu teksty.

– Nie skorzystam z propozycji.

– Dlaczego? Nie jestem w twoim typie? – Zadziera brew i obdarza mnie powłóczystym spojrzeniem, które zapewne miało wywołać rumieniec na mojej twarzy. Owen jest przystojny, ale jego arogancka buźka nie robi na mnie wrażenia. – Bo wydaje mi się, że jestem.

Jego wymowny wzrok uświadamia mi, co zwróciło jego uwagę. Mój ubiór: skórzana kurtka, oversize’owa koszulka, jeansowe, potargane spodenki i wysokie martensy. Jesteśmy podobnie ubrani.

Tym razem nie powstrzymuję ironicznego prychnięcia. I to ma być tym powodem? To, że ja się tak ubieram, nie oznacza od razu, że podobają mi się faceci lubiący ten sam styl.

Marszczę delikatnie czoło. Ja chyba w ogóle nie mam swojego typu faceta. Poważnie. Mam dużo kumpli, nawet zdecydowanie więcej niż koleżanek. Lubię spędzać czas z chłopakami, ale jeszcze nigdy żaden nie spodobał mi się wizualnie. Ani razu nie poczułam… czegoś więcej. Właściwie czegokolwiek.

Czasem wręcz się zastanawiam, czy nie jestem aseksualna. Zwłaszcza kiedy porównuję się ze swoimi przyjaciółmi albo innymi znajomymi. Audrey co chwilę wzdycha do innego chłopaka, Nico każdą imprezę kończy w objęciach jakiejś dziewczyny, Vinnie od lat kocha się w Carmen, a Ray lubi jednorazowe przygody. Tylko ja jestem odmieńcem i wręcz obrzydza mnie wizja, że miałabym się z kimś pocałować albo zrobić coś więcej. Pociesza mnie jedynie to, że Micah chyba myśli podobnie. On też nigdy nie miał nikogo i nie zauważyłam, by interesował się jakąś dziewczyną, mimo że chętnych nie brakuje. Oboje jesteśmy takimi samymi odmieńcami. I pewnie dlatego tak dobrze się dogadujemy.

– Ale chyba wiem, co może ci się spodobać. – Następne słowa Owena wyrywają mnie z zamyślenia.

Chłopak wyrzuca niedopałek i przydeptuje go butem. Podchodzi do mnie, wciskając dłonie w kieszenie spodni.

– Lubisz adrenalinę?

Nie zaprzeczam ani nie potwierdzam, czekam, aż rozwinie wątek.

– Zabiorę cię w pewne miejsce. Arts District, mówi ci to coś?

Mrużę oczy w namyśle.

– Opuszczone dzielnice przemysłowe.

– A wiesz, co tam się odbywa?

Nie mam pojęcia, ale czuję się zaintrygowana.

– To idealne miejsce na wyścigi uliczne – wyjaśnia, a na jego ustach pojawia się cwany uśmiech.

Ta informacja sprawia, że prostuję się zszokowana.

– Znowu je organizują?

Dawniej w LA często urządzano nielegalne wyścigi, zarówno samochodowe, jak i motocyklowe. Te pierwsze odbywają się do dzisiaj, ale w przypadku jednośladowców temat na długo ucichł. Niespełna dwa lata temu syn burmistrza zginął w czasie jednego z takich wydarzeń, co wywołało burzę w mieście. Policja odkryła miejsce nielegalnych schadzek i zorganizowała masową łapankę. Aresztowano sporo osób, bo nie wszystkim udało się zwiać, przez co na długi czas wyścigi odeszły w zapomnienie. Najwyraźniej teraz temat powrócił.

– Po co jej to powiedziałeś? – wtrąca się jakiś facet stojący obok Owena, na oko dwudziestokilkuletni. Patrzy na mnie złowrogo. – To córka Prescotta! Zaraz wyśpiewa wszystko tatusiowi.

Przez moją twarz przechodzi grymas. Każdy wie, czyją córką jestem.

– Nie sądzę, by to zrobiła – stwierdza Blackwell, patrząc na mnie z uwagą. – Prawda?

Posyłam mu spojrzenie, które ma mu wyraźnie powiedzieć, że nie jestem kapusiem. Zresztą i tak mam w dupie, co o mnie myślą.

– To jak, jesteśmy umówieni? – nalega Owen i muska opuszkami palców mój podbródek.

Odsuwam się o krok, by mnie nie dotykał. Nie kryję niezadowolenia, ale moja reakcja go nie zraża.

– W piątek odbywa się pierwszy wyścig, będę brać w nim udział. Na pewno wygram, jeśli będziesz mi kibicować.

Prycham kpiąco.

– Miałabym tam stać jak kretynka i bić brawo? Skoro mnie zapraszasz, to chcę jechać z tobą.

Nie zliczę, ile razy jeździłam z Micahem na jego czarnulce. Kocham motocykle. Moja miłość do nich nie jest aż tak wielka, bym prowadziła je sama, ale jako osoba towarzysząca zawsze jestem chętna na przejażdżkę.

Owen wybucha śmiechem, jakbym powiedziała coś niedorzecznego.

– To zabawa w pojedynkę, mała.

Krzywię się w reakcji na ten tekst. Żałosne. Tak samo żałosna jest jego propozycja.

– Nudy – krytykuję i ziewam ostentacyjnie. – Nie skorzystam z zaproszenia.

Owen coś jeszcze mówi, ale przestaję go słuchać. Moją uwagę przyciąga warkot zbliżającego się w naszą stronę motocykla. Jest pokryty matowym lakierem w odcieniu głębokiej czerni, a jego reflektory o intensywnym, białym świetle przypominają strzały w ciemności i nadają maszynie groźny wygląd. Dźwięk silnika pozwala sobie wyobrazić drzemiącą w niej moc, przez co nie tylko ja teraz śledzę nadjeżdżającego motocyklistę i jego bestię.

Mrużę oczy. Przez kask nie rozpoznaję kierowcy, ale nie znam nikogo, kto jeździłby na takim motocyklu.

– Kto to jest? – słyszę niechęć w pytaniu Owena. Jego motocykl w porównaniu z motocyklem nieznajomego wygląda teraz jak zwykły pierdzik.

– Nie wiem, ale już mi się podoba – odpowiada jedna z dziewczyn, która wcześniej stała wśród znajomych Blackwella.

Zniesmaczona obrzucam ją wzrokiem, przez co zauważam, że gapi się na tajemniczego motocyklistę jak Fryderyk w mysz, zanim sekundę później wbije w nią zęby.

Koncentruję się z powrotem na widoku przed sobą. Nieznajomy zwalnia i choć ma kask, widzę, że skanuje twarze zebranych ludzi. Jego spojrzenie w końcu ląduje na mnie, a wtedy chłopak zaprzestaje dalszych poszukiwań.

Zaskoczona wstrzymuję na moment oddech. On mnie zna?

Moje zdumienie rośnie, kiedy motocyklista zatrzymuje się tuż przede mną. Dostrzegam przez szybkę kasku, że się we mnie wpatruje. Serce zrywa się w mojej piersi pod wpływem emocji. Nie mam pojęcia, skąd to wiem, ale jestem pewna, że oczy motocyklisty są szare, pełne ciepła i właśnie się do mnie śmieją. Że to oczy, które bardzo dobrze znam.

Nie… To niemożliwe.

Motocyklista zdejmuje kask, a wtedy spostrzegam jego ciemne włosy i szeroki uśmiech, którym mnie obdarza.

– Tęskniłaś, dziewczynko?

Rozdziawiam usta i wyduszam z niedowierzaniem:

– Micah?

Micah

Nie widzieliśmy się pół roku. Przez ten czas utrzymywaliśmy kontakt i często rozmawialiśmy na kamerce, ale kiedy w końcu mam Leę tuż przed sobą, i tak doszukuję się w jej wyglądzie zmian.

Zielone oczy z ciemną oprawą długich rzęs ma jak zawsze podkreślone czarną kreską na powiece, a jej spojrzenie jest jak dawniej mocne i bystre. Styl ubierania się również pozostał ten sam. Skórzana kurtka, oversize’owa koszulka, potargane jeansowe spodenki i jej ukochane, znoszone martensy. Za to włosy jej trochę urosły i zyskały nowy kolor – mniej więcej na wysokości brody przechodzą z ciemnej czekolady w bordo i stopniowo w coraz intensywniejszą czerwień. Uśmiecham się na ten widok. Lea wielokrotnie powtarzała, że kiedyś zafarbuje włosy, ale powstrzymywał ją przed tym kategoryczny zakaz matki. Najwyraźniej jej się sprzeciwiła albo postawiła Serenę Prescott przed faktem dokonanym.

Jedyna zmiana, jaką dostrzegam w Lei, to kolor jej włosów, ale i tak mam wrażenie, że wygląda inaczej niż pół roku temu. Coś się zmieniło. Nie wiem, czy powodem jest nasza kilkumiesięczna rozłąka, czy też to, że się za nią stęskniłem, ale gdy teraz patrzę na swoją najlepszą przyjaciółkę, jedna myśl nie opuszcza mojego umysłu. Lea Prescott jest jeszcze piękniejsza.

Liczyłem, że wyjazd do pracy pomoże mi nabrać dystansu. W końcu przestanę myśleć o Lei jak o kimś więcej niż tylko przyjaciółce, bo nie będę spędzał z nią codziennie czasu. Ale ta chwila i widok dziewczyny zweryfikowały wszystkie moje założenia. Nie udało się, nadal czuję się jak tamtego dnia, gdy jako ośmiolatek zobaczyłem ją po raz pierwszy. Ona zawsze będzie mi się podobać.

Śmieję się bezgłośnie, bo choć minęło kilkanaście sekund, Lea dalej wpatruje się we mnie bez słowa, jakby nie wierzyła, że to naprawdę ja przed nią stoję. Ma zszokowany wyraz twarzy i rozchylone usta, jej mina jest wręcz komiczna.

Mrużę oczy i kręcę głową z naganą.

– Wystarczyło pół roku, a ty już mnie nie poznajesz? Aż tak się zmieniłem?

Moje pytania wyrywają ją z letargu. A może to mój głos? Wypuszcza z westchnieniem powietrze, zamyka usta i mruga kilkukrotnie. Jest w ewidentnym szoku.

Chwilę później w jej zielonych oczach pojawia się autentyczna radość.

– O Boże, Micah! To naprawdę ty!

Zaskakuje mnie, gdy podbiega i rzuca mi się na szyję. Takie gesty nie są w jej stylu, dlatego tym bardziej doceniam to, że postanowiła mnie przytulić. Nadal siedzę na motocyklu, ale obejmuję Leę szczelnie ramionami, a ona przywiera do mojego torsu. Ukrywam nos w jej włosach i zaciągam się dobrze mi znanym słodkim karmelowym zapachem szamponu dziewczyny. Dopiero teraz dociera do mnie z pełną mocą, jak mi jej brakowało w ciągu tych sześciu miesięcy.

Najwyraźniej nie tylko ja mam takie odczucia, bo Lea szepcze mi w szyję:

– Nareszcie wróciłeś.

Uśmiech wypływa na moje usta.

– Chyba naprawdę się stęskniłaś, skoro wyczekiwałaś mojego powrotu i jeszcze mnie przytulasz.

Parska, a jej ciepły oddech przyjemnie owiewa mi skórę.

– Rzeczywiście, to do mnie niepodobne. Ale tak, tęskniłam. – Odsuwa się i nim udaje mi się przejrzeć jej zamiary, uderza mnie lekko pięścią w brzuch, jak zawsze trafiając idealnie w wątrobę. – Nie miałam na kim się wyżywać.

Sapię pod wpływem ciosu i wypuszczam ją z objęć. To było do przewidzenia.

Blokuję motocykl za pomocą pilota. Jest wyposażony w system alarmowy z funkcją zdalnego sterowania, dzięki czemu jednym kliknięciem zamykam blokadę kierownicy, zapłonu i aktywuję alarm. To duże ułatwienie, bo w poprzednim modelu wszystkie te czynności musiałem wykonać w tradycyjny sposób. Opuszczam boczną podpórkę, schodzę z maszyny i chowam pilota do kieszeni spodni.

Rozglądam się wokół i dostrzegam zbiorowisko gapiących się na mnie ludzi.

– Efektowne wejście – zauważa Lea i obdarza mnie kpiącym spojrzeniem. – Teraz już wszyscy będą wiedzieć, że Micah Hayes wrócił na stare śmieci.

Kącik moich ust unosi się w aroganckim uśmieszku.

– Taki był mój cel.

Rozbawiona kręci głową, a jej oczy błyszczą.

– Zawsze uwielbiałeś się popisywać.

Śmieję się w reakcji na ten przytyk. Do dzisiaj wypomina mi sytuację z dnia, w którym się poznaliśmy. Opuszczam podbródek i spoglądam na nią zmrużonymi oczami.

– Tylko przed tobą. Ale niestety nigdy to na ciebie nie działało.

Tak jak i w tym momencie, bo Lea traci zainteresowanie mną i koncentruje się na ocenie mojego motocykla. Przygląda mu się z narastającym zachwytem i obchodzi go dookoła.

– Dzisiaj ci się udało – mamrocze i przesuwa dłonią po matowych owiewkach i tapicerce siedzenia. – Nadal jestem pod wrażeniem.

Wciągam z sykiem powietrze. Przykładam dłoń do klatki piersiowej i teatralnie odgrywam zdumienie.

– Udało mi się zaimponować Lei Prescott?

– A ty widzisz, czym przyjechałeś?

– Auć. Mogłem się domyślić, że chodzi o motocykl, a nie o mnie.

Zerka na mnie jedynie na moment, bym dostrzegł jej kpiącą minę.

– To dlatego sprzedałeś czarnulkę? Dla tego cacka? – dopytuje i pochyla się nad deską rozdzielczą.

Potakuję, ale nie ciągnę wątku.

– Nie mogłam w to uwierzyć, bo dobrze wiem, ile znaczył dla ciebie pierwszy motocykl, ale jak widzę tę bestię, to przestaję się dziwić.

Utrzymuję neutralny wyraz twarzy, nie chcę o tym teraz rozmawiać. Wkładam dłonie do kieszeni spodni i poruszam wymownie brwiami.

– Poczekaj, aż zobaczysz, co ta bestia potrafi.

Tak jak myślałem, te słowa od razu zwracają jej uwagę. Zielone oczy patrzą na mnie z zaintrygowaniem i wyraźną nadzieją. Uwielbia ze mną jeździć na motocyklu, więc taka propozycja jest dla niej jak przynęta.

Nie zdąża nic powiedzieć, bo najpierw zostaję zaatakowany, a następnie ogłuszony.

– Micah! Wróciłeś! – drze się prosto do mojego ucha Audrey.

Przyjaciółka wskoczyła na mnie bez ostrzeżenia, prawie powalając na ziemię. Udaje mi się odzyskać równowagę i równocześnie przytrzymać dziewczynę w talii, tak by nie zaryła tyłkiem albo, co gorsza, twarzą o asfalt.

Stękam z wysiłku, bo choć Audrey jest lekka, na moich plecach zawiesiła się kolejna osoba. Owiewa mnie zapach drogich perfum wymieszany z odorem piwska.

– Nasza morda wróciła! – Teraz to Nico ogłusza mnie swoim wyciem. – Stary, jak nam tu ciebie brakowało! Weź rzuć tę robotę w cholerę i już nigdzie nie wyjeżdżaj!

Wypuszczam Audrey z ramion i mierzwię jej blond włosy, po czym witam się z kumplem. Oboje poznałem dzięki Lei i Vinniemu, bo we czwórkę chodzą do tej samej szkoły. Całe dzieciństwo spędziliśmy razem, głównie bawiąc się przed domem Prescottów, i nasza przyjaźń trwa do dzisiejszego dnia.

Mimo że we czworo są bananowymi dziećmi, które dostają wszystko, czego chcą, i to bez kiwnięcia palcem, nie wywyższają się i nie uważają za lepszych od innych. Traktują mnie, Carmen i Raya jak równych sobie. Luksusy i bajkowe życie ich nie zepsuły, o czym niejednokrotnie zdążyłem się przekonać w ciągu jedenastu lat naszej znajomości.

– Z resztą nie miałeś zamiaru się przywitać? – odzywa się kolejny głos. To Vinnie, który stoi niedaleko i patrzy na mnie spod zmrużonych powiek. – Tylko z moją siostrą?

Kiedy byliśmy dziećmi, Lea i Vinnie wyglądali niemal identycznie. Różniła ich tylko długość włosów i jestem pewny, że gdyby oboje ogolono na łyso, sporo osób miałoby problem z określeniem, kto jest kim. Teraz nadal od razu wiadomo, że są bliźniakami, ale bez problemu można dostrzec różnice między nimi. Rysy twarzy Lei są delikatne, choć ma ostrzejsze kości policzkowe i pełniejsze usta od brata. Vinnie za to jest od niej wyższy o głowę, ma kanciastą szczękę, krzaczaste brwi i większy nos. Ponieważ regularnie ćwiczy na siłowni, jego sylwetka stała się masywna, a ciało nabrało mięśni. Lea przy bracie wygląda na drobną.

Za drobną.

Mrużę oczy i jeszcze raz przyglądam się dziewczynie. Już wiem, co zmieniło się w jej wyglądzie. Dopiero teraz dostrzegam, że Lea znacznie schudła w ciągu ostatnich sześciu miesięcy.

Zawsze była szczupła, ale przed moim wyjazdem miała apetyczne krągłości, przez co tym bardziej trudno mi było patrzeć na nią wyłącznie jak na przyjaciółkę. Zwłaszcza kiedy paradowała przede mną w krótkich spodenkach albo kiedy widziałem zdjęcia, na których pozowała w obcisłych kieckach z kolekcji jej matki, wyglądając przy tym jak rasowa modelka albo jakaś pieprzona bogini. Nie zliczę, ile razy przeglądałem jej fotki w czasie swojego pobytu w Oregonie. Ale teraz te krągłości już nie są aż tak widoczne.

Niepokój i troska o Leę zajmują mój umysł. Zaraz jednak dołącza do nich irytacja, bo mam pewne podejrzenie, kto przyczynił się do tej zmiany w sylwetce dziewczyny. Jej matka.

Nie mam okazji zapytać, jakie głupoty tym razem nagadała Lei, bo moja przyjaciółka odpowiada na pytanie brata.

– Są ważni i ważniejsi, braciszku – odgryza mu się ze złośliwym uśmieszkiem.

Vinnie wymienia ze mną uścisk dłoni i prycha szyderczo w kierunku swojej bliźniaczki:

– I ty niby ta ważniejsza?

– Oczywiście, że tak. – Unosi podbródek, będąc tego pewną. – Prawda, Micah?

– Najważniejsza – potwierdzam bez zająknięcia i mrugam do niej.

Uśmiecha się zadowolona, przechodzi obok brata i szturcha go specjalnie barkiem. Dla niej to tylko żarty, dla mnie szczera prawda.

– Chyba dobrze wam płacili na tej budowie.

Przenoszę spojrzenie z oddalającej się Lei na jej brata i unoszę pytająco brew.

– Skoro ty wróciłeś z taką maszyną, a Ray z samochodem.

Uśmiecham się kącikiem ust. Słuszne spostrzeżenie, w Oregonie mieliśmy o wiele lepsze zarobki niż tutaj, na miejscu. Ale za to robota była dwa razy cięższa. Sześć miesięcy nieustannych fizycznych męczarni przy fundamentach, wylewaniu i formowaniu betonu, mocowaniu stalowych elementów konstrukcji, przenoszeniu materiałów budowlanych i pracy na wysokościach przy prażącym słońcu albo bijącym po oczach wietrze i deszczu.

– Będziesz teraz wyrywał dupeczki, proponując im przejażdżkę?

Kątem oka zauważam, że Nico zbliża się do mojego motocykla i zaczyna podnosić nogę, by na nim usiąść.

– Nocą wśród gwiazd, by potem…

– A ty gdzie się pchasz? – Łapię za kołnierz koszulki polo Nicholasa i przytrzymuję go w miejscu.

– Nie dasz mi się przejechać? – sapie z pretensją.

– Nie ma takiej opcji. – Popycham go lekko w stronę ścieżki prowadzącej na plażę i sięgam po pozostawiony na siedzeniu kask. – Zabiłbyś się na pierwszym zakręcie.

Oczy Andersona rozbłyskują w podziwie.

– Aż taką ma moc?

Krótko kiwam głową i idę razem z nim i Vinniem w kierunku zebranych przy brzegu oceanu ludzi. Dostrzegam z daleka siostrę, która siedzi obok Audrey i Raya, i jeszcze kilka innych osób. Nigdzie nie widzę Lei.

Rozglądam się i szukam jej brązowo-czerwonych włosów. Mrużę oczy, kiedy w końcu ją zauważam. Stoi w towarzystwie znajomych Blackwella i śmieje się z czegoś głośno. Znam tę ekipę, większość z nich jeździ na jednośladowcach. Są nieszkodliwi, ale do przyjemniaczków też nie należą. Kojarzę kilka sytuacji, gdy wszczynali awantury na imprezach albo urządzali sobie nocne wyścigi.

Jedynie Owena nie mogę zdzierżyć. Chodziliśmy do tej samej szkoły i od zawsze mnie irytował. Typowy pozer, który uważa się za lidera i nieustannie chce udowadniać, że jest we wszystkim najlepszy. Nie darzyliśmy się sympatią, bo drażnią mnie takie aroganckie dupki, a jego wkurwiało to, że z łatwością potrafiłem go pokonać na boisku, gdy jeszcze za czasów szkolnych graliśmy w futbol. Nie miałem skrupułów, by go ośmieszyć przy każdej nadarzającej się okazji.

Audrey szturcha mnie ramieniem i podaje mi butelkę piwa. Kręcę głową, nie zamierzam dzisiaj pić.

– Mnie nie zaproponujesz? – pyta Ray, prowokując ją spojrzeniem, mimo że obejmuje w talii siedzącą obok siebie dziewczynę.

Nasza przyjaciółka przewraca oczami i bez zbędnych słów wciska mu do ręki butelkę. Ray jest specyficzny. Lubi się zabawić bez zobowiązań, ale chyba każdy wie, że ma słabość do Audrey. Od jakichś dwóch lat ją bajeruje, jednak Montrose to nie rusza. Dziewczyna niweczy wszystkie jego próby.

Czasem się zastanawiam, jak wyglądałaby moja relacja z Leą, gdybym zaczął ją podrywać. Niestety ona traktuje mnie wyłącznie jak przyjaciela. W dodatku jest niesamowicie ślepa, bo za każdym razem, kiedy rzucam tekstem, który jest ewidentną próbą podrywu, reaguje śmiechem i gasi mnie jakąś ripostą. A ja nie chcę stracić z nią kontaktu ani popsuć naszej relacji, dlatego odpuszczam.

– To jak, Hayes?

Podnoszę wzrok na Vinniego, który szeroko się uśmiecha.

– Od jutra startujemy z treningami? Nie miał mi kto asystować na siłce, bo ten cienias tylko napierdziela fotki przed lustrem. – Wskazuje kciukiem na Nicholasa, który słysząc to, aż zapowietrza się z oburzenia.

– Raz, kurwa! Jeden raz zrobiłem sobie selfie, na czym mnie sześćdziesiona przyłapał, i teraz każdemu to opowiada, jakbym co najmniej robił sobie sesję zdjęciową na siłowni!

– I to był twój największy błąd. Do końca życia będę ci to wypominał.

Parskam śmiechem, przysłuchując się ich sprzeczce.

– Tak? – kpi Nico z szyderczym wyrazem twarzy. – A założę się, że ty po każdym treningu napinasz się do lustra, a potem wysyłasz zdjęcia Carmen i pytasz, czy widzi efekty!

Moja siostra przygryza wargę, ewidentnie tłumiąc śmiech. Anderson, widząc to, rży na całe gardło i pewnie słychać go nawet poza plażą.

– Wiedziałem! – ryczy prześmiewczo. – Ty pieprzony hipokryto!

Kłótnia trwa w najlepsze, ale przestaję ich słuchać. Mój wzrok samowolnie podąża w kierunku Lei. Dalej stoi w tym samym towarzystwie, ale teraz rozmawia już jedynie z Owenem. Nie znała go wcześniej, musieli się poznać w czasie mojej nieobecności.

Rozdrażnienie wzburza przepływ krwi w moich żyłach. Dopiero co wróciłem, nie widzieliśmy się pół roku, a ona ma mnie w dupie i woli spędzać czas z nim? Miałem lekkie obawy, że przez te kilka miesięcy wiele może się zdarzyć, a nasza relacja na tym ucierpi. Nie sądziłem jednak, że Lea zmieni grono znajomych. I to na tych zjebów?

Rozluźniam szczękę, którą nieświadomie zacisnąłem.

– Od kiedy Lea zadaje się z ekipą Blackwella? – pytam głośno, przerywając kłótnię kumpli. Mój głos zabrzmiał nieco za ostro, więc odchrząkuję i próbuję się uspokoić.

Przyjaciele kolejno podążają wzrokiem za moim spojrzeniem. Chyba dopiero teraz się orientują, że Lei nie ma wśród nas.

– Od kiedy zaczęła ich tatuować – wyjaśnia Audrey i wzrusza ramionami, jakby to nie było nic istotnego. – Owen cały czas próbuje się z nią umówić, ale z tego, co mi mówiła, ma ze wszystkimi spoko kontakt.

Yhym, zajebiście.

– Że co proszę? – nie dowierza Vinnie. – Ten chlor chce się umówić z moją siostrą? Po moim trupie!

I po moim.

Carmen prycha kpiąco.

– To, że jesteś jej bratem, nie sprawia, że masz jakiekolwiek prawo do decydowania o jej życiu i mówienia, z kim może się umawiać, a z kim nie. Nie zachowuj się jak zaborczy palant.

– To moja siostra! Oczywiście, że mam prawo mieć jakieś „ale”! Nie będzie się spotykać z taką mendą społeczną!

Dobrze, Vinnie, pilnuj siostry. Ty masz większe możliwości niż ja.

– Dlaczego z góry zakładasz, że Lea chce się z nim umówić? – wtrąca Audrey i zdegustowana wygina pomalowane na bordowo usta. – Pomyśl, czy ona kiedykolwiek wykazywała jakiekolwiek chęci do randkowania bądź zainteresowanie jakimś facetem? – Parska śmiechem, choć w jej wykonaniu brzmi to jak subtelny chichot. – Przecież ją by skręciło z zażenowania, gdyby miała pójść z kimś na randkę.

Na moment zapada cisza i wszyscy przetwarzamy słowa Montrose. Jest w tym wiele racji, Lea nigdy nie umówiła się z żadnym kolesiem ani nawet nie wspomniała, że któryś się jej podoba. Odnoszę wrażenie, że obrzydzają ją relacje damsko-męskie.

Na moje szczęście, bo nie wiem, jak bym zareagował i co bym poczuł, gdyby zaczęła się spotykać z jakimś typem albo, co gorsza, w kimś podkochiwać.

I na moje nieszczęście, bo podejście Lei do przedstawicieli płci męskiej i jakiejkolwiek interakcji z facetami znacznie utrudnia mi zbliżenie się do niej w ten sposób.

– Nie podoba mi się wzrok Blackwella, gdy na nią patrzy – burczę pod nosem, przerywając ciszę. To było silniejsze ode mnie.

Moja siostra w oburzeniu wyrzuca ręce w powietrze.

– Następny! A może przestańcie się na nią gapić? Niech robi, co chce! Ona ma siedemnaście lat, a nie dziesięć!

Obaj z Vinniem posyłamy jej mordercze spojrzenia.

– Ty też na bank byś interweniowała, gdyby do Micaha przystawiała się jakaś lafirynda – ripostuje Prescott.

Carmen robi z ust dzióbek, chyba brakuje jej kontrargumentu. Ale tylko przez kilka sekund, bo zaraz uśmiecha się do mnie z miną niewiniątka.

– Na szczęście mój starszy braciszek jest grzecznym chłopcem i nie muszę nikogo targać za kudły. – Przenosi spojrzenie na swojego chłopaka i poważnieje. – Tak samo jak Lea, która nie robi nic oprócz rozmawiania z tym gościem.

– Na razie – podkreśla dobitnie Vinnie i obraca się w kierunku siostry. – Lea! – wrzeszczy. – Chodź tutaj!

– Nie wierzę – wzdycha Carmen i pociera twarz.

Zaskoczona Lea zerka na brata. Jej mina szybko ulega zmianie, dziewczyna unosi brwi i pokazuje Vinniemu środkowy palec. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o pokojowe sprowadzenie jej do nas.

Gotuję się od środka, kiedy Blackwell posyła w moim kierunku cyniczny uśmieszek. Mówi coś do Lei, zwracając jej uwagę, na co ona śmieje się szczerze rozbawiona. Nie wiem, czy on robi to specjalnie, bo wie, że ich obserwuję, ale w pewnym momencie sięga po kosmyk jej włosów i owija go sobie wokół palca. Obdarza przy tym Prescott tak ordynarnym spojrzeniem, że zgrzytam zębami.

Zrobi coś jeszcze i podejdę do niego w trzy sekundy, a wtedy to ja sięgnę, ale palcami do jego gardła.

– Zapierdolę go zaraz – grozi Vinnie.

On też to zobaczył.

Śmiało. Chętnie cię w tym wyręczę.

– Uspokój się, do cholery! – opieprza go Carmen, ale obaj ją ignorujemy.

– Przestańcie tak się napinać – odzywa się po raz pierwszy od dłuższego czasu Nico, który sączy w spokoju kolejnego browara. – Lea zaraz go zgasi jak peta.

Ma rację, Prescott z niesmakiem wykrzywia wargi, wykonuje gwałtowny ruch głową i odsuwa się z dala od rąk Blackwella. Nie słyszę, co do niego mówi, ale po jej minie poznaję, że nie spodobało jej się jego zachowanie. Musiała go opieprzyć, bo Owen unosi dłonie w obronnym geście. Uśmiech wypływa na moje usta. I co teraz, frajerze?

Przyjmuję obojętny wyraz twarzy, widząc, że Lea idzie w naszym kierunku, ewidentnie poirytowana. Ale jej złość jest skierowana na Vinniego.

– Czy ja ci wyglądam na psa? – syczy przez zęby. – Czego chciałeś?

Chłopak wytrzymuje ostre spojrzenie siostry.

– Nie będziesz się z nim umawiać.

– Bije ci?

– Nie, ale może mi zacząć bić, jak zobaczę, że ten typ znowu się obok ciebie kręci.

Dziewczyna uśmiecha się drwiąco.

– Jak to dobrze, że mam w dupie twoje zdanie.

Carmen wystawia dłoń, a Lea przybija jej piątkę. Powstrzymuję chęć wywrócenia oczami. Przyjaciółeczki.

Mimo sprzeczki z bratem Lea dołącza do naszej paczki i wciska się na wolne miejsce pomiędzy mną a Nico. Anderson podaje jej butelkę z piwem, a ona przyjmuje ją bez oporów i bierze długi łyk, ostentacyjnie ignorując wściekły wzrok swojego bliźniaka.

Następne godziny mijają nam na śmiechach i swobodnych rozmowach, a sytuacja z Blackwellem idzie w zapomnienie. Zamierzałem dzisiejszego wieczoru poruszyć pewien temat i wyznać przyjaciołom, jakie mam plany na najbliższy czas. Początkowo odwlekałem ten moment, aż w końcu stwierdziłem, że zrobię to innym razem. Potrzebowałem tej odcinki. Brakowało mi naszej paczki i rozmów o niczym. To nie jest odpowiednia chwila do wyznania, że chcę ryzykować własne życie, by móc szybko zarobić hajs potrzebny mojej rodzinie.

Odkąd ojciec rok temu znowu trafił do więzienia, staram się, jak mogę, pomóc mamie. Ona i tak się zaharowuje, pracując w dwóch miejscach i biorąc nadgodziny, przez co coraz bardziej podupada na zdrowiu. A pieniądze, które zarabia, i tak ledwie wystarczają naszej rodzinie na życie, bo większa część kwoty idzie na spłatę długów ojca i zaległych kosztów leczenia mamy.

A wydatki na ten cel niestety teraz będą rosły…

Chcę odciążyć mamę i zapewnić nam jako taki byt. Carmen za rok kończy szkołę i jestem pewien, że dostanie się na studia. Mamy nie będzie stać na opłacenie jej dalszej edukacji, bo ma jeszcze dwójkę dzieci na utrzymaniu. Tony ma dopiero dwanaście lat, a Kiara siedem. Jeśli jednak zarobię wystarczająco dużo pieniędzy, nie tylko Carmen pójdzie na studia, ale i reszta mojego rodzeństwa. Zdobędą wyższe wykształcenie, a potem dostaną dobrze płatną pracę. Nie będą musieli tyrać na budowie albo łapać się jakiejkolwiek roboty jak mama, byle tylko coś zarobić.

Te rozmyślania przerywa mi Lea, która w pewnym momencie opiera głowę o mój bark. Spoglądam na nią i zauważam, że szeroko ziewa.

– Chcesz wrócić do domu? – pytam i obejmuję ją ramieniem, przyciągając bliżej.

– Jeszcze nie – mruczy sennie.

Śmieję się bezgłośnie.

– Przecież zaraz tutaj zaśniesz.

– Wcale nie.

Wygląda uroczo, gdy walczy z opadającymi powiekami. Nie mogę się powstrzymać i całuję ją w czubek głowy.

– Odwiozę cię.

Te słowa wzbudzają jej zainteresowanie i od razu wbija we mnie wzrok.

– Motocyklem?

– Samochodu jeszcze się nie dorobiłem – żartuję.

Jej zielone oczy wpatrują się w moje z uwagą.

– Myślałam, że już nie będę mogła z tobą jeździć.

– Ty zawsze będziesz mogła – zapewniam szczerze, po czym poklepuję jej kolano. – To co, spadamy stąd?

Drugi raz nie muszę powtarzać. Zrywa się na nogi i ciągnie mnie za sobą. Już nie wygląda na senną, oczy błyszczą jej ekscytacją.

– A wy gdzie? – dziwi się Audrey.

– Micah odwozi mnie do domu, bo nie zamierzam wracać z tym despotą jednym samochodem – odpowiada jej Lea, wykorzystując okazję do wbicia szpilki bratu.

Vinnie kręci głową z rezygnacją i wzdycha głęboko, ale nie daje się sprowokować do kolejnej kłótni.

– Ty fiutku, a mnie nie pozwoliłeś się przejechać! – wypomina mi Nico z rozżaloną miną.

– Najpierw naucz się jeździć autem i przede wszystkim patrzeć na znaki, a dopiero później pchaj się na motocykl – ripostuje za mnie Rayden.

– Ja zawsze widzę wszystkie znaki – zapewnia Anderson, po czym unosi kącik ust w szyderczym uśmiechu. – Po prostu je ignoruję.

Parskam krótko i razem z Leą żegnamy się ze wszystkimi. Podnoszę leżący na kurtce Carmen kask i zwracam się do Vinniego:

– Masz czy zapomniałeś?

Kumpel, zamiast odpowiedzieć, wyciąga z kieszeni klucze i unosi rękę w kierunku zaparkowanych samochodów. Światła range rovera bliźniaków rozbłyskują na moment, rozpraszając ciemność. Uśmiecham się pod nosem i skinieniem głowy dziękuję mu za pamięć.

Zauważam, że Lea patrzy na mnie pytająco, ale udaję, że tego nie widzę. Idzie za mną, aż zatrzymujemy się przy aucie. Otwieram bagażnik i wyjmuję z niego kask, który dałem jej trzy lata temu. Poprosiłem dzisiaj Vinniego, by schował go tutaj i nie wspominał nic siostrze. Już wcześniej zaplanowałem, że zaproponuję Lei wspólną jazdę.

– Sądziłaś, że pozwolę ci jechać bez kasku? – drwię.

– Byłam pewna, że zaczniesz się wykłócać i dasz mi swój.

Potakuję z namysłem, zapewne tak by było.

– Tym razem unikniemy kłótni.

Lea wpatruje się we mnie spod przymrużonych powiek z delikatnym uśmiechem.

– Zaplanowałeś to.

Wzruszam ramionami i podchodzę do motocykla. Wyjmuję z kieszeni pilota i dezaktywuję system alarmowy.

– Wiedziałem, że nie dasz spokoju i będziesz mnie męczyć, dopóki się nie zgodzę.

Po wypowiedzeniu tych słów dociera do mnie, że tego nie zrobiła. Ani razu nie poruszyła tematu wspólnej jazdy, mimo że zawsze to uwielbiała. Wnioski, jakie same się nasuwają, nie podobają mi się w żadnym stopniu. Mój wzrok podąża w stronę grupki Blackwella. Nawet się nie dziwię, gdy rejestruję patrzącego na nas Owena, bo to tylko potwierdza to, co już wiem. Ten gnój leci na Leę.

– Ale ty chyba wolisz teraz jeździć z kimś innym – dopowiadam z przekąsem.

– Och, proszę cię – oburza się i staje przede mną. Splata ręce na piersi, a jej oczy ciskają pioruny. – Nasłuchałeś się tych bredni, które wygadywał Vinnie, i teraz tobie też odpalił się tryb nadopiekuńczego brata?

Zaciskam usta, ale wybieram milczenie. Inny tryb mi się włączył, na pewno nie brata.

Lea kapituluje i wzdycha z irytacją.

– Z nikim nigdzie nie jeżdżę. Ale to naprawdę jest ostatni raz, kiedy wam się z czegoś tłumaczę.

Rozluźniam się, usatysfakcjonowany pierwszą częścią jej wypowiedzi. Drugą już niekoniecznie, dlatego puszczam ją w niepamięć.

– Nie musisz mi się tłumaczyć, ale cieszę się, że nic cię z nim nie łączy. Blackwell to nie jest ktoś, z kim chciałbym cię widzieć.

Z żadnym typem nie chciałbym jej widzieć.

Jedynie przy moim boku.

Lea przewraca oczami.

Nie umiem powstrzymać szerokiego uśmiechu na widok tej reakcji.