Orwell. Człowiek naszych czasów - Bradford Richard - ebook

Orwell. Człowiek naszych czasów ebook

Bradford Richard

0,0
59,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kompletna biografia proroka obecnych nieszczęść politycznych

Minęło ponad siedemdziesiąt lat od śmierci George’a Orwella – twórcy o barwnym życiorysie, skandalisty z ogromnym poczuciem humoru, włóczęgi i fana wypraw motocyklowych. Dopiero teraz możemy poznać go jako człowieka z krwi i kości.

Syn kolonialnego urzędnika pochodzący z klasy średniej, ale brzydzący się wszelkimi przejawami klasizmu. Uchodzący za antysemitę, choć otoczony grupą żydowskich przyjaciół. Żołnierz i – oczywiście – pisarz, którego książki są czytane nieprzerwanie na niemal całym świecie.

W swojej twórczości Orwell zaciera granice między literaturą piękną, dziennikarstwem i komentarzem politycznym. Przepowiadał autorytarne rządy w Europie oraz Ameryce Północnej i prognozował powolną korozję wszelkich unii między państwami. Czy mógł zatem przewidzieć Brexit i odradzające się nacjonalistyczne ruchy w krajach europejskich?

Jego Rok 1984 był inspiracją programu Big Brother, który zgromadził przed telewizorami miliony widzów spragnionych podglądania innych. Sprzedaż tej kultowej książki została zakazana w ZSRR, w 1981 roku na Florydzie, a w 2022 roku również w Białorusi.

Czy tego też się spodziewał?

George Orwell – aktualny jak nigdy dotąd

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 443

Data ważności licencji: 7/15/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla Amy Burns

Przedmowa i podziękowania

Prawdziwe nazwisko Orwella to oczywiście Eric Arthur Blair, jednak dla wygody będę w całej książce nazywał go Orwellem albo George’em Orwellem, a małżonków Erica i Eileen – Orwellami. Bardzo dziękuję za pomoc w przygotowaniu tej publikacji pracownikom Biblioteki Uniwersytetu Ulster oraz Lisie Verner. Wiele zawdzięczam doktor Amy Burns, miłośniczce Orwella, podobnie jak D.J. Howellsowi – z tego samego powodu. Jayne Parsons, moja redaktorka w Bloomsbury, okazała się prawdziwym skarbem.

Wstęp

Biografie mają to do siebie, że opowiadają o przeszłości, ale akurat ta książka o życiu Orwella będzie nieco inna: przeniesie go do współczesności, aby pokazać, że pytania, jakie zadawał swojemu pokoleniu, do dziś pozostają bez odpowiedzi, a na niektóre nawet nie próbowano ich udzielić.

Żaden pisarz nie zna przyszłości, jednak talent proroczy Orwella jest niezwykły. Od początku lat 30. XX wieku błyskotliwie wyławiał te spośród naszych cech, które miały przetrwać i wypłynąć ponownie wiele dekad później: antysemityzm – zwłaszcza wśród skrajnej lewicy, tolerowanie reżimów autorytarnych przez kraje demo­kratyczne – dziś z powodów ekonomicznych, tępy materializm, populizm w polityce, bezmyślny nacjonalizm, dwójmyślenie jako siła napędowa dyskursu politycznego – czyli zwykły blef, powrót ksenofobii, która zdaje się przenikać nasze społeczeństwo, oraz oczywiście Brexit. Ludzi odpowiedzialnych za te zjawiska w większości nie było jeszcze na świecie, kiedy Orwell żegnał się z nim w styczniu 1950 roku, ale nie byłby zdziwiony, widząc odtwórców głównych ról w nowych wersjach jego dzieł: May, Trumpa, Johnsona, Gove’a, Corbyna, Farage’a, Putina, Xi Jinpinga i innych.

W młodości Orwell był antysemitą, w przeciwieństwie jednak do niemal wszystkich ludzi o podobnych skłonnościach – tak wówczas, jak i dziś – potrafił spojrzeć na siebie z dystansu, przyjrzeć się temu, co uznał za złe, zmierzyć się z przyczynami tego zła i w końcu okazać skruchę. Jego pokuta obejmowała zarówno niechęć do samego siebie, jak i straszne odkrycie, że wielu jego współobywateli nie jest lepszych, niż on był dawniej. Każdy, kto sądzi, że okupowana Wielka Brytania ochroniłaby zamieszkujących ją Żydów, powinien przeczytać artykuły Orwella z czasów wojny i rozważyć to jeszcze raz. Fakt, że uznawał on prawdziwy antysemityzm za formę wyrachowanego dwójmyślenia, jest bardzo znaczący, gdy analizujemy działania Partii Pracy pod przywództwem Corbyna.

Orwell bohatersko walczył w Hiszpanii, wiele razy ryzykując życie podczas ataków na okopy i gniazda ogniowe falangistów. Został postrzelony w gardło, a w podzięce Sowieci i ich zachodni sprzymierzeńcy oskarżyli go o zdradę. Razem z żoną Eileen ukrywał się w Barcelonie i uniknął egzekucji z rąk rosyjskich agentów NKWD, uciekając przez granicę do Francji. Przez krótki czas doświadczał wersji tego, co pod rządami Stalina działo się od niemal dekady: rozłamu prowadzącego do pokazowych procesów i egzekucji.

Nienawidził zjawiska biedy, ale w równym stopniu gardził nie­elastycznością marksizmu i komunizmu jako rozwiązań tego problemu – systemy i ideologie, które uniemożliwiają ludziom realizowanie donkiszotowskiego ideału życia i odbierają im prawo do wolności myśli, to w jego odczuciu takie samo okrucieństwo jak nierówność. Wśród angielskiej klasy robotniczej spotkał mężczyzn i kobiety bliskich zezwierzęceniu i niechętnie konstatował, że ogarnia ich apatia połączona z ponurą rezygnacją, jakże odmienną od dzikiej energii rewolucyjnej Katalonii. Prole z Roku 1984 narodzili się ze smutnych postaci opisanych w Na dnie w Paryżu i w Londynie oraz w Drodze na molo w Wigan. Orwell liczył na to, że warunki ich życia się poprawią, jednak nie był optymistą, jeśli chodzi o zbiorową zmianę postaw. Okrzyki radości, którymi tłum nagradzał przewodzącego faszystom Mosleya podczas jego przemowy w Lancashire, miały rozbrzmieć echem wiele dziesięcioleci później: w ustach zwolenników Partii Brexitu stworzonej przez Farage’a. Co najważniejsze, Orwell zdiagnozował nastroje introwersji i ksenofobii przenikające wszystkie klasy i będące kwintesencją angielskości: Brexit był w nas na długo przed powstaniem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Mamy też oczywiście dwójmyślenie – wykorzystanie języka do zniekształcania obiektywnej rzeczywistości. Dziś nie jest to narzędzie Partii Wewnętrznej, ale raczej efekt współdziałania – nie przeszkadza nam to, że jesteśmy okłamywani. A przecież pozbyliśmy się koszmaru rodem z Roku 1984, prawda? Nic podobnego. Jako partnerzy handlowi na skalę globalną płaszczymy się przed Chinami, chociaż rządząca tym krajem Komunistyczna Partia Chin mogłaby wykorzystać dzieło Orwella jako instrukcję.

Jego powieści z lat 30. XX wieku – Birmańskie dni, Córka proboszcza, Wiwat aspidistra! oraz Brak tchu – są świetne literacko, wyczuwa się jednak pewien rozdźwięk między nimi a trzema książkami opublikowanymi w tym samym okresie (Na dnie w Paryżu i w Londynie, Droga na molo w Wigan oraz W hołdzie Katalonii), które są równie poruszające, ponieważ opierają się wyłącznie na doświadczeniach autora. Kiedy wybuchła druga wojna światowa, Orwell uznał, że relacjonowanie prawdy jest ważniejsze od snucia opowieści. Jego działalność dziennikarska w latach 40. XX wieku jest gniewna i konfrontacyjna, ponieważ opiera się na faktach, które zaobserwował i opisał, a które niemal wszyscy wokół niego woleli ignorować. Była to zatem próba generalna przed jego najsłynniejszymi powieściami dys­topijnymi, Folwarkiem zwierzęcym i Rokiem 1984. Obie ucieleśniają jego teorię o roli literatury wyłożoną w eseju W brzuchu wieloryba. Według Orwella literatura nie powinna być rozrywką ani dziedziną „sztuki”. Musi ukazywać najgorsze ludzkie cechy i ostrzegać przed tym, do czego jesteśmy zdolni. Zimna wojna się skończyła, jednak nie wolno nam przestać się wsłuchiwać w to ostrzeżenie. Chińska wersja totalitaryzmu Wielkiego Brata budzi trwogę nie tylko dlatego, że przerasta wszelkie wyobrażenia Orwella. Za jego czasów liberalna lewica miała złudzenia co do faktycznego funkcjonowania reżimu Stalina. Dziś wiemy, co się dzieje pod rządami Xi Jinpinga, ale gospodarczy oportunizm sprawia, że nas to nie obchodzi. Orwell powiedział o swojej ostatniej powieści: „Nie dopuśćcie do tego”. Wygląda na to, że dziś wręcz w tym współuczestniczymy. Wielu ludziom pewnie się wydaje, że Orwell może spoczywać w pokoju na przykościelnym cmentarzu w Sutton Courtenay, skoro nie dopuściliśmy do realizacji jego wizji tutaj i w pozostałych częściach „wolnego świata”. Powinni zatem przeczytać opis Dwóch Minut Nienawiści, potem obejrzeć nagrania z wieców Trumpa, na których skanduje się: „Zamknąć ją! Zamknąć ją!”, i ponownie przemyśleć tę sprawę.

1

Odmieniec i piekło w St Cyprian’s

Fakt, że Orwell wyrósł na dziwaka, nie jest wcale zaskakujący, gdy weźmiemy pod uwagę pierwszych dziesięć lat jego życia. W tym okresie nie miał kontaktu ze swoim ojcem Richardem Walmsleyem Blairem, choć ten żył i pozostawał w związku małżeńskim z matką Orwella, Idą Mabel (z domu Limouzin). Chłopiec tak naprawdę poznał go dopiero w wieku dziewięciu lat, ale już w 1911 roku został wysłany do Szkoły Przygotowawczej St Cyprian’s i przez sześć miesięcy w roku mieszkał w internacie. Richard Blair od 1875 roku pracował w Indiach jako imperialny „agent opiumowy” i wrócił do Anglii na stałe dopiero w 1912. To w Indiach w 1896 roku poznał młodszą o osiemnaście lat Idę i jeszcze w tym samym roku się z nią ożenił, gdy została porzucona przez czarującego zalotnika w swoim wieku (Ida przyszła na świat w 1875 roku, akurat gdy Richard przybył do Indii). W 1904 roku, osiem lat po ślubie, Ida zdecydowała, że przeprowadzi się z powrotem do Anglii z dwójką dzieci. Najstarsza córka Marjorie miała sześć lat, a Eric Arthur Blair (to prawdziwe nazwisko Orwella) był jeszcze niemowlęciem – urodził się rok wcześniej w bielonym ceglanym parterowym domku w Motihari. Ida zamieszkała z dziećmi w wygodnym, skromnie wyposażonym domu w mieście Henley-on-Thames, a Richard na krótko przyjechał do rodziny latem 1907 roku. Orwell miał już wtedy cztery lata i zapewne widywał ojca, nie zachowały się jednak żadne informacje o tym, jak przyjęto w domu głowę rodziny, bo krótkie wizyty Richarda nie wnosiły chyba do jej życia zbyt wiele, jeśli pominąć płodzenie potomstwa. Najmłodsza córka Avril przyszła na świat w kwietniu 1908 roku, mniej więcej siedem miesięcy po powrocie ojca do Indii. Możliwe, że Richard pisywał do syna, choć to mało prawdopodobne. Korespondencję od rodzica mieszkającego w oddalonym o tysiące kilometrów kraju zazwyczaj starannie się przechowuje, a nie przetrwał żaden list od Richarda do Orwella, ten ostatni zaś nigdy nie wspominał o swoich kontaktach z ojcem w tym okresie.

Kiedy w 1912 roku, po trzydziestu siedmiu latach służby kolonialnej, Richard przeszedł na emeryturę, był zapewne dla syna kimś zupełnie obcym, nie tylko ze względu na swoją fizyczną nieobecność. Blair ojciec był na wskroś wiktoriański. Urodził się w 1857 roku, jedenaście lat przed tym, jak w Wielkiej Brytanii zniesiono publiczne egzekucje – do 1868 roku były one obok rozgrywek piłki nożnej i krykieta jedną z najpopularniejszych form masowej rozrywki. Richard był odrobinę starszy od najmłodszej córki królowej Wiktorii, księżniczki Beatrice; przyszedł na świat niecały rok po zakończeniu wojny krymskiej. Zmiany w tkance społecznej Anglii między 1875 rokiem a powrotem Blaira do ojczyzny w znacznym stopniu go ominęły: w Imperium czas stał w miejscu. Richard awansował z młodszego zastępcy agenta opiumowego trzeciego stopnia na stanowisko młodszego zastępcy pierwszego stopnia nadzorującego indyjskie plantacje oraz organizującego dostawy narkotyku do Chin, gdzie opiumiści zapewniali kolonii indyjskiej największe przychody z eksportu. Szczegóły związane z wykonywaną pracą raczej nie były dla niego zbyt istotne, zależało mu przede wszystkim na godziwej emeryturze. Fakt, że w 1912 roku otrzymywał z tego tytułu 438 funtów rocznie, można było uznać za całkiem spory sukces.

W 1912 roku Henley było małym miasteczkiem w hrabstwie Oxford­shire z zabudową przeważnie w stylu edwardiańskim, a nie – jak dziś – przedmieściem metropolii, panowała w nim jednak swobodna, serdeczna atmosfera, co nadawało mu klimat niemal nowoczesny. Sztywne podziały klasowe poprzedniego wieku stopniowo kruszały. Młody Orwell bawił się z synem hydraulika, rolnicy prowadzali bydło główną ulicą, a potem razem z przedstawicielami klasy średniej pili w pobliskim pubie. Ojciec Orwella był w tym miejscu anachroniczny. Przybycie Richarda było jak podróż w czasie – starsi mieszkańcy miasteczka zaczęli się zastanawiać, czy ostatnie czterdzieści lat było złudzeniem. Blair dołączył do Klubu Konserwatystów, ale rzadko rozmawiał z jego członkami. Chodził też do kina – jakby z poczucia obowiązku względem XX wieku – acz większość filmów przesypiał i po seansie nie miał w zwyczaju dzielić się wrażeniami z przyjaciółmi czy rodziną. W miejscowych pubach pił cydr i niekiedy grywał w brydża, nikt wszak nie pamięta, by kiedy­kolwiek otworzył książkę. W domu stanowczo obstawał, by ogień w salonie palił się przez cały dzień, nawet wiosną i latem. Pozostali członkowie rodziny nie znosili panującego tam zaduchu – a Blair żądał dodatkowo, by szczelnie zamykać wszystkie drzwi – i stopniowo stawało się jasne, że jego dziwne, pozornie masochistyczne zachowanie ma swój cel. Chciał odtworzyć tropikalny klimat północnych Indii, który dla ekspatriantów takich jak on był nieznośnym, jednak koniecznym ciężarem związanym ze służbą kolonialną. Kiedy wychodził z domu, pamiętał o innych aspektach życia w Indiach. Garnitury szył u lokalnego krawca, jednak wszelkie próby wciągnięcia szacownego klienta w niezobowiązującą pogawędkę podczas pomiarów i wyboru tkanin kończyły się serią burkliwych mruknięć z jego strony. Richard uważał krawca za członka niższej kasty, a na ulicy nie zamierzał mu się odkłaniać. Jedyną godną odnotowania aktywność na polu towarzyskim podjął, gdy zapisał się do klubu golfowego, ale nawet wtedy mniej interesowały go sama gra czy rozmowy w sali klubowej, a bardziej sprawowanie władzy. W ciągu roku został sekretarzem z pensją i prowadził klub – jak wspomina jeden z członków – „potwornie autokratycznie (…). Jeśli ktokolwiek wchodził mu w drogę (…), to dowiadywał się o tym w sposób jedno­znaczny”. Po raz kolejny odtwarzał zwyczaje panujące w Indiach. Ponieważ w Henley nie miał do dyspozycji służalczej miejscowej ludności, musiał sobie radzić, gnębiąc członków klubu golfowego.

W domu zaś przyjmował zgoła odwrotną rolę – Ida odnosiła się do niego z mieszaniną pogardy i dezaprobaty. Kpiła z niego, kiedy słyszała, jak rozpaczliwie rozgrzebuje ogień, i właściwie nie zmieniła trybu życia w porównaniu z okresem, gdy przebywał za granicą – odwiedzała znajomych w centrum Londynu, jeździła na imprezy takie jak wystawa florystyczna w Chelsea czy turniej tenisowy Wimbledon, nigdy nawet nie pytając Richarda, czy miałby ochotę jej towarzyszyć. W swoim dzienniku z lata 1905 roku zapisała: „byłam w teatrze i widziałam Sarah Bernhardt, poszłam popływać (…). Pojechałam na Wimbledon (…). Spędziłam cały dzień nad rzeką (…)1. Nie są to typowe zajęcia kobiety, która stoicko mierzy się z losem, kiedy jej mąż przebywa tysiące kilometrów od domu i służy Imperium. Dobrze się bawiła, a po powrocie Richarda nic się nie zmieniło. Znosiła jego obecność, jednak pod każdym innym względem był on dla niej odpowiednikiem dalekiego krewnego. Nim minął rok od jego przeprowadzki, małżonkowie mieli już oddzielne sypialnie.

Trzy lata przed emeryturą Richarda po Henley krążyły plotki, że Ida – kobieta niespełna czterdziestoletnia, pełna energii i dumna ze swojego wyglądu – ma romans z miejscowym lekarzem rodzinnym, doktorem Dakinem. Mówiło się, że spotykają się w klubie golfowym, a on proponuje jej wtedy, że odprowadzi ją do domu – i przechadzka ta miała ponoć trwać nawet kilka godzin. Syn doktora, Humphrey Dakin, który w przyszłości miał się ożenić z siostrą Orwella, Marjorie, powiedział w wywiadzie udzielonym w 1965 roku, że jego ojciec „nie był w żaden sposób zachęcany przez Idę”, a plotki rozpuściła zazdrosna żona doktora, aby się zemścić. Uwagę zwraca fakt, że Humphrey nie zaprzeczył romansowi i pozostawił pole do spekulacji na temat przyczyn zazdrości matki. Nasuwa się pytanie, czy despotyczne narowy Richarda w klubie nie były przypadkiem próbą zemsty na miejscu spotkań cudzołożników zamiast na nich samych, jako że jedno z nich – własna żona – budziło w nim strach.

W 1914 roku państwo Blairowie przeprowadzili się do pobliskiego Shiplake, małej, przyjemnej wioski nad Tamizą wyglądającej jak z landszaftu. Nowy dom był nieco mniejszy, ale poza tym nic się nie zmieniło – Richard i Ida żyli każde swoim życiem, a Richard traktował swoje dzieci jako niefortunny efekt małżeństwa, z którego żadna ze stron nie czerpała radości, ale też nie była w stanie całkowicie zrezygnować. Ich sąsiedzi, Buddicomowie, mieli trójkę dzieci – Jacinthę, Prospera oraz Guinever – z którymi Orwell szybko się zaprzyjaźnił. Przedstawił się, stojąc na głowie, i stwierdził przy tym, że „człowiek zwraca na siebie większą uwagę, kiedy stoi na głowie, niż kiedy jest ustawiony normalnie”. Jacintha, na której zrobił wielkie wrażenie, została jego pierwszą dziewczyną, jednak nikt, kto ich znał, nie wątpił w jej nalegania, by związek – trwający do późnego wieku nastoletniego – był czysto platoniczny. Później wspominała, że chociaż Orwell był naprawdę świetnym, wesołym kompanem, to zmieniał się nie do poznania w obecności ojca. Ogród Buddicomów przylegał do ogrodu Blairów i był o wiele większy, jednak zabawę Orwella z sąsiadami zazwyczaj gwałtownie przerywało wołanie na kolację albo wezwanie do odrobienia pracy domowej – bezosobowe warknięcie zza żywopłotu. Richard następnie trzaskał drzwiami, nie okazując przy tym, by w młodych Buddicomach widział ludzi, a co dopiero najbliższych przyjaciół syna.

Dzieci Buddicomów umożliwiały Orwellowi ucieczkę od chłodnej atmosfery własnego domu. Później przyznał, że matka go faworyzowała, aczkolwiek w tamtym czasie bardziej niż rodzina i relacje z posągowym mężem pochłaniało ją życie towarzyskie. Richard był po pięćdziesiątce, ale ubierał się i zachowywał w sposób typowy dla kogoś o piętnaście lat starszego – zgorzkniałego i wycofanego. W Henley Ida łagodnie odwodziła syna od spotkań z dziećmi hydraulika – choć bardziej towarzyska od męża, była jednak snobką – lecz kiedy Richard wrócił z Indii, surowo zakazał synowi choćby rozmów z dziećmi z niższych warstw społecznych. Była to pierwsza lekcja Orwella na temat sztywnych podziałów klasowych – tej na wskroś angielskiej formy apartheidu, która miała go dręczyć przez resztę życia. Dzieci, z którymi wolno mu było spędzać czas, stanowiły „bandę” złożoną z chłopców z klasy średniej pod przywództwem syna lekarza, Humphreya Dakina. Chodzili na ryby, strzelali z wiatrówek i budowali wigwamy na zalesionych obrzeżach miasteczka, przy czym rozpaczliwe próby syna Blairów, by wpasować się w grupę, były tłamszone przez Dakina. Orwell irytował go po prostu dlatego, że gdy Humphrey usiłował zalecać się do Marjorie, jej młodszy brat ciągle mu to utrudniał swoją nachalną obecnością u boku siostry. W 1965 roku Dakin, pomimo że Orwell cieszył się już reputacją jednego z najwybitniejszych brytyjskich powieściopisarzy, wciąż pamiętał go jako „śmierdzącego małego Erica, upierdliwe dziecko zawodzące, że nikt go nie kocha, i zalewające się łzami”2. U młodych Buddicomów Orwell w końcu znalazł swój drugi dom, tyle że w 1915 roku pan Buddicom porzucił rodzinę i uciekł do Australii z kochanką. Dzieci były zrozpaczone i zaczęły rozumieć poczucie izolacji Orwella. Richard wprawdzie nie zniknął, ale równie dobrze mógłby być gdzieś indziej. W czasie wakacji cała czwórka miała swój własny świat i to w nim właśnie zrodziły się ambicje literackie Orwella. Jako ośmiolatek ukradł egzemplarz Podróży Guliwera Swifta i choć w ciągu następnych pięciu lat przeczytał sporo Szekspira, H.G. Wellsa, Poego, Dickensa i Kiplinga, dzieło Swifta pozostało jego ulubionym – przez kolejne cztery dekady stale do niego wracał. Fascynowało go, właściwie uzależnił się od niego, ponieważ Swift z miejsca odrzucił wiarygodność, ukazując zarazem w krzywym zwierciadle aspekty człowieczeństwa, których ludzie woleliby nie dostrzegać. Orwell czytał Jacincie fragmenty i dla obojga Swift stał się inspiracją do własnych prób snucia fantastycznych opowieści. Znacznie później w swoim eseju Dlaczego piszę z 1946 roku autor wspomina czas spędzony z Jacinthą. „Miałem typowy dla osamotnionych dzieci zwyczaj układania różnych historyjek i prowadzenia całych rozmów ze zmyślonymi osobami. Pewnie już od tego momentu poczynając moje ambicje literackie powiązane były z poczuciem izolacji i niedocenienia”3. W swoich wspomnieniach Eric & Us z 1974 roku Jacintha wydaje się wciąż zadziwiona tym, jak rozległa i niecodzienna była wyobraźnia przyjaciela. Kilka razy snuł spekulacje, czy ludzie, których widują na ulicach Shiplake albo Henley, są prawdziwi, czy może są duchami. Miała wrażenie, że Eric wykracza poza opowieść i naprawdę zadaje pytanie, czy przypadkiem odróżnienie prawdziwych ludzi od zjaw nie jest niemożliwe. Jak mówił: „W miasteczku było tylu obcych ludzi, że nie mogliśmy mieć pewności, czy są duchami, czy nie, skoro spacerowali sobie tak samo jak pozostali!”. Czasami po zabawie w chowanego w ogrodzie Buddicomów Orwell opowiadał o znikaniu i ukrywaniu się jako potencjalnych sposobach przejścia do otchłani zapomnienia. „Skąd możesz mieć pewność, że jestem sobą? (…) Przecież mógł we mnie wniknąć cień cienia”4.

Przyjaciele Blairów pamiętali Orwella jako chłopca, który niechętnie nawiązywał kontakty z innymi dziećmi z klasy średniej, był nieśmiały i wycofany, a kiedy nie mógł spędzać czasu z Buddicomami, wolał przebywać ze zmyślonym kolegą, którego nazywał Fronky.

Prawdziwa była za to jego przyjaźń z bratem Jacinthy, Prosperem – chłopcy mieli jednak swój własny świat. Uwielbiali łowić ryby nad Tamizą, w miejscu koło Shiplake, z dala od pieszych szlaków, w otoczeniu wierzb. Tam czuli się, jakby zostawili resztę ludzkości gdzieś za sobą. Kiedy wracali, zachowywali się tak, jakby mało ich obchodziło, co o nich pomyślą inni. W tamtym czasie w sklepach rowerowych i żelaznych można było kupić proch strzelniczy i prostą broń palną – bez zezwolenia, niezależnie od wieku i przypuszczalnych zamiarów nabywcy. Orwell kupił swoją pierwszą „strzelbę saloonową”, kiedy miał dziesięć lat. Była to jednostrzałowa broń gładkolufowa, jednak dałoby się z niej zabić człowieka z odległości nawet trzydziestu kroków. Razem z Prosperem zabierali ją ze sobą na wyprawy wędkarskie, a w domu radośnie igrali ze śmiercią z użyciem sporego zapasu prochu. W kuchni Buddicomów skonstruowali alembik do whisky ze starych garnków i używanych fajek, sądzili też, że zdołają przyspieszyć proces destylacji, rozprowadzając proch na palniku. Jak się łatwo domyślić, eksplozja spaliła im brwi i osmaliła ubrania. Zafascynowani mocą swojej nowej zabawki upychali proch do parcianych woreczków, które wrzucali do ogniska w ogrodzie. Sąsiedzi zastanawiali się, czy to atak niemieckich wojsk.

W ogrodzie Blairów Orwell stworzył coś na kształt własnej małej komuny. Nikt nie miał pewności, skąd się wzięły kury i kozy, ale chłopiec opiekował się nimi sumiennie w czasie wakacji, a od gosposi uzyskał obietnicę, że będzie o nie dbała pod jego nieobecność. Uprawiał też ziemniaki, rzepę, kapustę i marchewkę na własnych grządkach, by w ten sposób zapłacić gosposi za pomoc. Jego ojciec – celowo lub nie – zdawał się tego nie dostrzegać, matka zaś żyła swoim życiem i z łagodną rezygnacją znosiła zajęcia syna. W latach spędzonych w szkole przygotowawczej pisał do matki listy i ani razu nie wspomniał w nich o ojcu.

Od 1911 roku Orwell uczęszczał do Szkoły Przygotowawczej St Cyprian’s w Eastbourne, założonej w 1899 roku przez Lewisa Wilkesa i jego żonę Cicely – oboje byli wtedy przed trzydziestką. Ową placówkę prowadzili najpierw w dużym podmiejskim domu i innych wynajętych nieruchomościach, jednak już w 1906 roku instytucja przynosiła tak duże zyski, że mogli ją przenieść do zbudowanego specjalnie w tym celu kompleksu z boiskami powstałymi na byłych terenach rolniczych.

Model nauczania w szkole opierał się na zasadach Thomasa Arnolda z Rugby. Postęp intelektualny postrzegany był jako konieczność. Wilkesowie chcieli, by uczniowie dostali się do najlepszych public schools, najlepiej do Eton lub Harrow, a potem rozpoczęli studia na uniwersytetach w Oksfordzie albo Cambridge – skąd mieli trafiać prosto na wpływowe stanowiska w kraju i Imperium. Nie tolerowano abstrakcyjnego myślenia ani kwestionowania przyjętych doktryn. Takie postawy przeczyły przyświecającej placówce idei „muskularnego chrześcijaństwa” – nieodwołalnym zasadom moralnym, uczciwości i sile charakteru.

Główny budynek spłonął w pożarze w 1939 roku i placówka została przeniesiona do hrabstwa West Sussex, jednak uczniów zaczęło ubywać i osiemnaście miesięcy później szkołę zamknięto. Wspomnienia o tej instytucji można znaleźć w tekstach wielu jej szacownych absolwentów, jednak najtrwalszy pomnik wystawił jej Orwell w zjadliwym eseju zatytułowanym Takie to były radości. Został spisany w latach 40. XX wieku, ale opublikowano go dopiero w 1952 roku, dwa lata po śmierci autora. Fredric Warburg, wydawca Orwella, stwierdził, że tekst może być podstawą do oskarżenia o zniesławienie i pomimo zmiany nazwiska Wilkesów właściciele szkoły mieliby dość przesłanek, by wnieść pozew.

Zwykle chwali się Orwella za niewątpliwą prostotę jego prozy, lecz mimo tej jego niechęci do kwiecistego stylu mylilibyśmy się, twierdząc, że był raczej rzemieślnikiem niż artystą. Esej Takie to były radości jest dziełem sztuki – stopniowe dodawanie kolejnych szczegółów, które razem tworzą wyrazisty, groteskowy obraz, to literacki odpowiednik dzieł Breughla. Orwell przywołuje kilka miłych wspomnień: pływanie w morzu za boiskami do gry, spacery po nich na początku lata, kiedy pozwalał na to czas, albo wykradanie godziny po to, by poczytać spokojnie w skąpanej w słońcu sypialni. Potem jednak był inny obraz: „cynowe miski, z których jedliśmy zupę mleczną. Pod ich wystającymi brzegami gromadziły się resztki kwaśnej zupy mlecznej, które można było zrywać długimi płatami. Zresztą sama zupa mleczna zawierała taką ilość grudek, włosów i tajemniczych czarnych przedmiotów, że trudno było uwierzyć, iż nie wrzucano ich tam naumyślnie. Na wszelki wypadek, przed zabraniem się do jedzenia tej zupy wskazane było sprawdzić jej zawartość”5. Dalej mamy szlamowatą wodę w kąpieli, w której autor widział „kiedyś pływające przy brzegu ludzkie gówno”, wilgotne ręczniki „śmierdzące serem”, zatłuszczone umywalki w przebieralniach, skąd przechodziło się do rzędu „ohydnych zniszczonych ubikacji” – żadna z nich nie miała zamka, zatem „można było być pewnym, że ktoś otworzy drzwi”6.

Trudno mi myśleć o moich latach szkolnych, nie mając jednocześnie uczucia wdychania czegoś zimnego i smrodliwego – jest to jakby mieszanina przepoconych skarpet, brudnych ręczników, smrodu fekalnego w korytarzach, widelców z resztkami jedzenia między zębami, duszonych baranich karczków (…) i stukotu nocników w sypialniach7.

Zanim zapisał te zwierzenia, dużo gorszego upodlenia doświadczył w Lancashire, Yorkshire, Paryżu i Hiszpanii. Mimo to skupia się tak mocno na codziennym brudzie w St Cyprian’s, bo, jak sugeruje, ból i poniżenie były najważniejszymi elementami programu wzmocnienia moralnego Wilkesów. Nigdy się nie dowiemy, ile prawdy jest w jego wspomnieniach o upokarzających karach słownych stosowanych wobec uczniów przez Cicely, nazywaną przez chłopców „Flipą”, oraz jej męża Lewisa, przezywanego „Sambo”, jednak opisana finezja i regularność stosowanych metod czynią z nich parę najobrzydliwszych sadystów w literaturze. Orwellowi nie chodziło wyłącznie o osobistą zemstę na ludziach, którzy zniszczyli znaczną część jego dzieciństwa. Chciał raczej wyrównać rachunki z systemem, którego ucieleśnieniem byli Wilkesowie, a który niewiele się zmienił w latach 40. XX wieku i wciąż istnieje – choć w bardziej higienicznym wydaniu – w Wielkiej Brytanii 2019 roku. Unoszące się w łaźni gówna rzadko można zobaczyć w pięknie ilustrowanych dodatkach o szkolnictwie dołączanych do tygodnika „The Spectator”, gdzie opisane są szkoły przygotowawcze, prywatne i niezależne public schools8, ale wciąż da się w nich odnaleźć obietnicę Wilkesów o rozwoju przez dyscyplinę.

Ludzie, którzy równolegle z Orwellem uczęszczali do St Cyprian’s, na różne sposoby dyskredytowali i podważali sposób przedstawienia placówki i Wilkesów przez autora. W spisanej przez Hugo Vickersa biografii Cecila Beatona cytowane są słowa tego ostatniego o rewelacjach Orwella: „Przezabawne – ale przesadzone”. Jak podaje Vickers, Beaton nigdy nie widział odchodów w kąpieli, sugerował też, że inne anegdoty Orwella dotyczące szkoły są nieprawdziwe. Beaton nie był też zachwycony późniejszymi dziełami Orwella, który jego zdaniem „fetyszyzował upodlenie i lubił wyolbrzymiać potworności życia górników czy wyrzutków w różnych miastach świata”. Innymi słowy, Orwell był pisarzem z klasy średniej, który ratował swoje sumienie, biczując się i schodząc do poziomu klas niższych. Tyle że tego rodzaju opinie padające z ust Beatona, jawnego snoba i parweniusza, wcale nie dziwią.

Najbliższym przyjacielem Orwella w szkole był Cyril Connolly, a nawet on był zaniepokojony wspomnieniami kolegi, w których szkoła jawiła się niczym poprawczak dla bogatych. Przy czym Connolly, co prawda nieświadomie, sam dostarcza dowodów na to, że już nastoletni Orwell nienawidził owej placówki równie mocno co Orwell pisarz w średnim wieku. W czerwcu 1916 roku „Flipa” Wilkes poleciła chłopcom, by napisali wiersz upamiętniający lorda Kitchenera, poległego na początku miesiąca. Spośród piętnastu zaprezentowanych prac wiersz Connolly’ego zajął trzecie miejsce, Orwella zaś znalazł się nieco w tyle, na miejscu ósmym. A jednak to Kitchener Orwella był jedynym, który ukazał się w druku, w wydaniu lokalnej gazety „Henley and South Oxfordshire Standard”z 21 lipca. Pierwsza strofa brzmi następująco:

Nie ma kamienia, co stratę upamiętnia,Ani grobowca, by pierś szlachetną skrył;Miejsca spoczynku tego bohateraNie wskaże nawet drewniany krzyż.

Fakt, że ciało Kitchenera nigdy nie zostało wydobyte z Morza Północnego, mógłby skłonić niezbyt łaskawego czytelnika do opinii, że ów fragment jest obrzydliwie oczywisty. Dalsza wszak lektura odsłania nutę może nie ironii, ale lekceważącej dwuznaczności w wyrażanym przez młodego poetę poczuciu straty. Ostatnia strofa zaczyna się od słów: „Idący w jego ślady przed grozą nie ucieka”, co może po prostu sugerować, że następca Kitchenera nie będzie się uchylał przed okropnym losem tych, których namawiał on do służby na froncie zachodnim. Ale już następne trzy wersy są intrygujące:

Nie zniża się do podboju poprzez czyn haniebny,Naród, którym kieruje – szlachetny i szczery,Całkiem wolny od lęku i goryczy.

W klasycznej komedii Goldsmitha She Stoops to Conquer9 ([O tej, co] zniża się do podboju) kobieta dopuszcza się oszustwa, podszywając się pod kogoś innego. Trzynastolatek nie sugerował chyba, że napędzany propagandą pobór prowadzony przez Kitchenera jest nieco obłudny? Być może „szlachetny i szczery naród” składa się z biednych ochotników, których nabrał; nie zapominajmy, że aż do swojej śmierci Kitchener tak naprawdę osobiście kierował wojną propagandową. Śmierć najwyraźniej uwolniła go od „lęku i goryczy”, które mógł zasiać wśród ludzi zmęczonych już zdającym się nie mieć końca ponoszeniem kolejnych ofiar. Niecałe dwa lata wcześniej, niedługo po tym, jak Orwell rozpoczął naukę w Szkole Przygotowawczej St Cyprian’s, ukazał się drukiem pierwszy jego wiersz – również w gazecie „Henley and South Oxfordshire Standard”. Awake! Young Men of England! (Zbudź się, angielska młodzieży!) wygląda na jeszcze jeden hymn ku czci bezinteresownego patriotyzmu – ale tylko jeżeli Orwell, i tym bardziej redaktor gazety, byli ślepi na niezamierzone dwuznaczności, tekst jest bowiem zastanawiający:

Ach! Pomyśl o zaciśniętej pięściWroga, co Anglii cios zadajeI pomyśl o życiu naszych żołnierzyKtóre bez lęku roztrwaniają.

Dopiero w 1917 roku Wilfred Owen napisał Hymn do młodych, skazanych na zgubę, rozpoczynając go od słów: „Jaki dzwon ma pożegnać ginących jak bydło?”10. Dreszcz budzi zatem poprzedzająca go wizja żołnierzy, którzy „bez lęku roztrwaniają” swoje życie.

Sceptykom wyobrażenie o nastoletnim odpowiedniku Bertranda Russella – usuniętego z Trinity College w Cambridge i aresztowanego za sprzeciw wobec wojny – może się wydać absurdalne, jednak Cyril Connolly może nas skłonić do zmiany zdania. Następujący fragment pochodzi z dzieła Connolly’ego Enemies of Promise z 1938 roku:

Byłem buntownikiem na pokaz, a Orwell – prawdziwym (…) należał do chłopców, którzy sprawiają wrażenie, jakby urodzili się starzy. Samotny wśród rówieśników, był intelektualistą, a nie papugą, bo myślał samodzielnie (…) i odrzucał nie tylko [St Cyprian’s], ale też wojnę, Imperium, Kiplinga, Sussex [gdzie mieszkał Kipling i znajdowała się szkoła St Cyprian’s] oraz Charakter.

– Rozumiesz, oczywiście, Connolly – mówił Orwell – że niezależnie od tego, kto wygra tę wojnę, wyjdziemy z niej jako naród drugiej kategorii11.

Dalej Connolly wspomina, jak przyjaciel pokazał mu Krainę ślepców H.G. Wellsa. Bohater opowiadania trafia w Andach do królestwa, gdzie wszyscy obywatele są ślepi i w związku z tym wierzą, że ślepota jest lepsza od wzroku, zwłaszcza w wypadku tych, którzy nimi rządzą. Obaj chłopcy uważali ten tekst za świetną alegorię Wielkiej Brytanii w czasie wojny w 1916 roku. Fraza „lwy prowadzone przez osły” coraz częściej pojawiała się na ustach niezadowolonych żołnierzy na froncie. Connolly’emu i Orwellowi podobała się także książka Sinister Street Comptona Mackenziego, w której Michael Fane uczy się w szkole przygotowawczej i w public school, a następnie w Oksfordzie – podobna droga czekała zapewne ich samych. Jednak Mackenzie (który uczył się w szkole St Paul’s oraz oksfordzkim Magdalen College) podważa ideał moralnie doskonałego „Charakteru”, który w teorii kształtują te instytucje – Fane ulega powabowi sodomii, jest kobieciarzem i hedonistą.

„Flipa” Wilkes oceniała uczniów nie tylko za realizację programu nauczania, ale też na podstawie wybieranych przez nich lektur – Orwell zaś ze szczególną przyjemnością opowiadał o tym, jak przepada za książką Sinister Street, która od publikacji w 1914 roku była zakazana w bibliotekach. Za swój literacki gust dostał zero punktów, otrzymał także publiczną reprymendę za szerzenie zepsucia.

Pomimo nienawiści do szkoły i wszystkiego, co reprezentowała, Orwell osiągał świetne wyniki w nauce. W 1916 roku w St Cyprian’s zatrudniono wykładowcę z All Souls College do oceny czterech najważniejszych prac egzaminacyjnych – w wynikach z greki, łaciny, francuskiego i angielskiego Connolly i Orwell konkurowali o pierwsze i drugie miejsce jako najlepsi uczniowie w szkole. Orwell w towarzystwie „Sambo” Wilkesa pojechał do Eton na egzamin stypendialny – tortura trwała dwa i pół dnia, a obejmowała trzygodzinny egzamin ustny prowadzony przez rektora, wicerektora, dyrektora, przewodniczącego i sześciu pracowników naukowych Eton zajmujących się różnymi dyscyplinami. Orwell zdał egzamin, jednak w tamtym roku nie dostał stypendium, spędził zatem kolejne dwanaście miesięcy w stanie pewnego zawieszenia w Wellington College, public school o przyzwoitym poziomie, uważanej jednak co najwyżej za poczekalnię do znacznie bardziej cenionego Eton.

W dniu zakończenia nauki w St Cyprian’s Orwell włożył swój uczniowski krawat bardziej jako zapowiedź ucieczki z tego miejsca niż w dowód uznania, że coś mu zawdzięcza. Było to tydzień przed Bożym Narodzeniem 1916 roku, Orwell zgodnie ze zwyczajem odwiedził „Flipę” Wilkes, by się pożegnać; później opowiadał, że wolałby iść prosto na stację kolejową, zamiast na krótkie choćby spotkanie z tą podłą istotą. Napisał, że jej pożegnalny uśmiech zdawał się mówić: „wiemy, że nie wierzysz w nic z tego, czego cię tu uczyliśmy i nie jesteś w najmniejszym stopniu wdzięczny za to, co dla ciebie zrobiliśmy”12.

[J]akiż byłem szczęśliwy tego zimowego ranka, gdy pociąg unosił mnie w błyszczącym nowym jedwabnym krawacie (…). Świat się przede mną otwierał, jak szare niebo, w którym prześwituje błękitna szparka13.

Już nigdy więcej nie odwiedził szkoły ani Eastbourne.

1 J. Meyers, Orwell: Wintry Conscience of a Generation, New York 2000, s. 8. Przekłady cytatów, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą od tłumaczki.
2 M. Shelden, Orwell: The Authorized Biography, New York 1991, s. 13.
3 G. Orwell, Dlaczego piszę [w:] tegoż, Eseje, tłum. A. Husarska, Londyn 1985, s. 11.
4 M. Shelden, Orwell…, s. 57.
5 G. Orwell, Takie to były radości [w:] tegoż, Eseje, s. 257–258.
6 Tamże, s. 258.
7 Tamże.
8 Rodzaj płatnych elitarnych placówek oświatowych, głównie dla dzieci w wieku od 11 do 18 roku życia; jedną z najsłynniejszych public schools jest Eton College (przyp. tłum.).
9 Sztuka była wystawiana w Polsce pod tytułami Noc omyłek oraz Pomyłki jednej nocy (przyp. tłum.).
10 W. Owen, Hymn do młodych, skazanych na zgubę [w:] Od Chaucera do Larkina. 400 nieśmiertelnych wierszy 125 poetów anglojęzycznych z 8 stuleci. Antologia, wybór i tłum. S. Barańczak, Kraków 1993, s. 468.
11 C. Connolly, Enemies of Promise, Boston 1939, s. 213.
12 G. Orwell, Takie to były radości, s. 272.
13 Tamże.

2

Eton

Wedle aktualnych badań siedem procent obywateli Wielkiej Brytanii uczęszcza lub uczęszczało do public school. Placówki takie jak kiedyś St Cyprian’s są częścią konkurencyjnego sektora gospodarki; jako zarabiające na siebie przedsiębiorstwa są liczniejsze od zakładów pogrzebowych i gabinetów dentystycznych. Czołowe public schools o długiej historii – zwłaszcza Eton, Harrow i Winchester – kształcą niecałe trzy procent Brytyjczyków, jednak ich absolwenci stanowią ponad jedną trzecią członków Izby Gmin, a także siedemdziesiąt cztery procent starszych sędziów, siedemdziesiąt dwa procent wysokich rangą oficerów w siłach zbrojnych, sześćdziesiąt osiem procent zdobywców Oscarów, czterdzieści dwa procent wice­kanclerzy uniwersytetów należących do Russell Group i Oxbridge oraz czterdzieści dziewięć procent przedsiębiorczyń i przedsiębiorców z pierwszej połowy listy najbogatszych ludzi „Sunday Timesa”.

Orwell w swojej książce Droga na molo w Wigan snuł refleksje o latach poprzedzających pierwszą wojnę światową, kiedy szkoły takie jak St Cyprian’s i public schools stanowiły wstęp do życia w świecie nieograniczonych przywilejów. Przygotowywały one synów i córki elitarnych rodzin do pełnej wdzięku egzystencji w luksusie – była to epoka edwardiańska – aby ci młodzi wybrańcy losu korzystali z odziedziczonej przewagi w sposób odpowiednio cywilizowany. Pisząc Takie to były radości, Orwell miał poczucie, że zbliża się koniec tego spisku wykluczenia i pilnowania przez szkoły prywatne oraz klasy wyższe, by prole nie umieli nawet zachowywać się tak jak rządząca elita, a co dopiero liczyć na zaproszenie do stołu. Powojenne rządy Partii Pracy miały położyć temu kres. Ależ był naiwny…

W Drodze na molo w Wigan napisał o Eton:

Chyba nie ma na świecie drugiego takiego miejsca, w którym snobizm byłby tak rozpowszechniony oraz uprawiany w tak subtelnych i wyrafinowanych formach jak angielska public school. Przynajmniej w tym wypadku nie można powiedzieć, żeby angielskie „wykształcenie” nie spełniało swoich zadań. Już po kilku miesiącach od opuszczenia szkoły zapominasz łaciny i greki – a uczyłem się tej greki przez osiem czy dziesięć lat, teraz zaś, mając lat trzydzieści trzy, nie potrafię nawet powtórzyć greckiego alfabetu – jednak twój snobizm, chyba że wykorzenisz go ze szczętem, tak jak plewi się powój, trzyma się ciebie aż do grobu14.

Orwell opisuje Eton jako miejsce mające fatalny, nieodwracalny wpływ na jego charakter, a cały ten fragment podszyty jest przekonaniem, że już wkrótce nikt nie będzie deformowany w podobny sposób. „Wierzę jednak, iż jest pewna nadzieja na to, że gdy socjalizm stanie się sprawą chwili – a jest to coś, na czym naprawdę wielu Anglikom zależy – problemy klasowe [utrwalone przez system szkolnictwa prywatnego] mogą rozwiązać się same szybciej, niż można to sobie teraz wyobrazić”15. Napisał to w roku 1937, a dekadę później – po traumie, jaką była groźba klęski w wojnie z nazistami – Wielka Brytania rzeczywiście wybrała rząd bliski socjalistycznemu. Przeskoczmy jednak do przodu o ponad siedemdziesiąt lat po powojennym zwycięstwie Partii Pracy. Opis Orwella – dotyczący obsesyjnej nauki łaciny i greki jako symboli statusu i wyższości uczniów public schools pomimo braku praktycznych korzyści z tej wiedzy – przywodzi na myśl pewną osobę. Jest nią oczywiście polityk znany głównie z imienia: Boris. Ostatnio stał się nieco bardziej życzliwy dla mas, do niedawna wszakże w swojej rubryce w „Daily Telegraph” i innych gazetach, w przemówieniach w Izbie Gmin oraz podczas kampanii, a także w wywiadach Johnson niestrudzenie przypominał nam, że posiadł umiejętność, której większość z nas nigdy nie opanuje: zdolność wzbogacania swoich frazesów i płytkiej retoryki zaklęciami z martwego języka.

Istnieją intrygujące paralele między doświadczeniami Johnsona i Orwella w Eton, gdzie obaj trafili jako trzynastolatkowie. Johnson szybko został sekretarzem szkolnego klubu dyskusyjnego, redaktorem szkolnej gazety, a jako siedemnastolatek był członkiem ekskluzywnego Stowarzyszenia Eton – elity wśród elity – którego członkowie mogli nosić kolorowe kamizelki i spodnie w pepitkę, a nie stroje czarne i prążkowane jak reszta uczniów. Członkowie Stowarzyszenia znani są pod przezwiskiem „Poppers”, samozwańczych prefektów, którzy nadzorują chłopców w kaplicy i podczas innych oficjalnych zgromadzeń oraz pilnują dyscypliny w sposób, który często wydaje się arbitralny. Istnieje niepisana zasada, że Pop­persi mogą w zasadzie robić, co chcą, między innymi stosować nepotyzm w okresie nauki, a także po jej zakończeniu.

Orwell również zaczął naukę w Eton jako członek elity wśród elity. Stał się uczniem placówki w 1917 roku jako jeden z siedemdziesięciu stypendystów królewskich zwanych collegers. Connolly opisywał ich jako swego rodzaju zakon – ich oficjalne zachowanie, przywiązanie do hierarchii i rytuałów przywodziło na myśl hiszpańskich dworzan z czasów Velázqueza. Mieszkali w oddzielnym budynku, którego część powstała w epoce wiktoriańskiej, a część w epoce Tudorów. Byli do pewnego stopnia niezależnym stowarzysze­niem, mającym swoje zwyczaje i praktyki, których pilnie przestrzegano, aby odróżnić się od reszty uczniów – a w tamtym czasie w Eton uczyło się około tysiąca chłopców.

Orwell razem z innymi uczniami Eton, Rogerem Mynorsem i Denysem Kingiem-Farlowem, założyli pierwszą niezależną gazetę szkolną, która z początku nosiła nazwę „Election Times” – było to nawiązanie do wewnętrznego systemu wyborczego, w którego ramach collegersi ustanawiali swoją hierarchię. Była nieco prymitywna, pisana ręcznie i sprzedawana tylko innym collegersom za jednego pensa. W 1920 roku ustąpiła miejsca gazecie „College Days”, która była już drukowana, dostępna w całej szkole oraz kolportowana ze snobistycznych pobudek przez okoliczne salony prasowe. Zamieszczano w niej płatne reklamy – między innymi mydła Pears oraz soli owocowych Eno. Orwell regularnie do niej pisywał, a King-Farlow twierdził później, że razem ze swoimi wspólnikami zarobili około stu funtów na egzemplarzach z 1920 roku.

Ale choć zarówno Johnson, jak i Orwell zdawali się korzystać z szans, jakie dawała przynależność do grona wybrańców, to gdy przyjrzymy się bliżej, owe pozorne podobieństwa zaczynają znikać.

Poppersi są niemal parodią placówki, którą reprezentują, i społeczeństwa rządzonego i nadzorowanego przez jej absolwentów. Są bezwstydnie, całkowicie i otwarcie skorumpowani: zaklepują miejsca tym, od których spodziewają się rewanżu w przyszłości, albo tym, którym są winni przysługi. To mikrokosmos infrastruktury stanowiącej o porządku i władzy w Wielkiej Brytanii: od hierarchii politycznej przez sądownictwo po sztukę i media. Johnson był tego w pełni świadom, kiedy robił pierwszy krok na drodze, która miała go zaprowadzić do władzy. Na krótko przed publikacją tej książki został liderem Partii Konserwatywnej i premierem, zabierając do gabinetu tych, których głosy kupił sobie podczas wewnętrznych partyjnych wyborów w Izbie Gmin. Podobnie funkcja sekretarza klubu dyskusyjnego była ćwiczeniem przed przewodniczeniem Oxford Union, wylęgarni cierpkiej retoryki w Izbie Gmin, gdzie hałas, furia i wzajemne opluwanie się wypierają resztki przejrzystości i prawdomówności. A kiedy obejmował redakcję szkolnej gazety, już zerkał w stronę organów propagandy torysów. Był redaktorem tygodnika „The Spectator” i co tydzień pisze dla „Daily Telegraph”, pisma,o którym często mówi się dziś „Daily Borisgraph”.Bez wątpienia ten nastoletni lewiatan niewiele się zmienił podczas podróży ku chwili, gdy osiągnął wiek średni. To, że twardo zaprzecza, jakoby zawieszenie obrad parlamentu miało jakikolwiek związek z Brexitem – i że mówi o tym z przebiegłym uśmiechem – oraz że uparcie zataja fakty podczas cotygodniowych sesji pytań do premiera i przemówień w całym kraju, pokazuje, że w jego przekonaniu słuchacze powinni podzielać jego lekceważenie dla prawdomówności. W szkole, która go wychowała, panował spisek uprzywilejowanych. Kłamstwa są przywilejem elit, a wszyscy pozostali muszą znosić wciskanie im kitu. Dzisiejsze Eton zaczęło przypominać obóz szkoleniowy Partii Wewnętrznej z Roku 1984 – zbiorowisko ludzi, którzy wyłącznie przez wzgląd na przynależność do pewnej grupy mają władzę nad naszym losem. Rezultaty referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej w 2016 roku pozostawią niezatarty ślad na naszym społeczeństwie na całe pokolenie, a tę przyszłość wyreżyserowali dla nas wyłącznie – i czasem niefortunnie – absolwenci Eton. David Cameron był inicjatorem referendum, nie chodziło mu wszak o to, by ludzie niezadowoleni z członkostwa w UE mieli szansę się wypowiedzieć. Wynik był dla niego oczywisty, a swoim zwycięstwem chciał zamknąć usta „wywracającym oczami” wariatom z Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), którzy zagrażali władzy torysów nad elektoratem. Cameron błędnie odczytał nastroje w narodzie, Johnson jednak dostrzegł wśród głosujących skłonność do samooszukiwania się i przyjmowania zmyśleń za prawdę. Jacob Rees-Mogg, lider konserwatywnej Grupy Badań nad Europą (European Research Group, ERG) w partii torysów, stał się sprzymierzeńcem UKIP i dopilnował, by Theresie May nie udało się podpisać względnie korzystnej umowy o wystąpieniu z Unii za pośrednictwem Izby Gmin. Po objęciu stanowiska premiera Johnson zaprosił Reesa-Mogga do gabinetu jako przewodniczącego Izby Gmin. Jego pierwszą inicjatywą było wydanie regulacji obowiązującej wszystkich jego podwładnych, a dotyczącej niestosownego języka. Najwyraźniej błędy językowe to dla Reesa-Mogga takie samo przestępstwo jak paradowanie w smokingu przed osiemnastą. Użycie słowa hopefully w funkcji przysłówka zostało zakazane, choć jest ono powszechne od XVII wieku. Co prawda Rees-Mogg jeszcze nikogo nie skazał na publiczne biczowanie za złamanie tych zakazów, ale przecież to dopiero początek. W marcu 2019 roku absolwent Eton sir Oliver Letwin zgłosił poprawkę, która umożliwiałaby członkom parlamentu przejęcie władzy wykonawczej – był bliski sukcesu, ale tym razem mu się nie udało. Gdy Johnsona namaszczono na kandydata do wyścigu o fotel premiera jako niemal pewniaka, który miał mieć zagwarantowaną przychylność parlamentarzystów ze swojej partii, jedyną osobą, która mogłaby ich skłonić do zmiany zdania, okazał się kolejny absolwent Eton, Rory Stewart – ujmująco ekscentryczny i chwilami nawet myślący realistycznie, jednak skazany na porażkę w zderzeniu z rozwrzeszczanym rywalem-współabsolwentem. Stalinizm był czymś nieporównanie gorszym niż to, z czym musimy się dziś mierzyć, ale choć absolwenci Eton nie wysyłają nas do obozów pracy, mają władzę nad naszym życiem. Można odnieść wrażenie, że dzięki naukom pobieranym w tej instytucji zyskuje się nieograniczoną wolność, i to nie tylko w polityce. Szef kuchni Hugh Fearnley-Whittingstall nie szukał władzy w Westminsterze, pokazał jednak niemal kolonialną tendencję do jej zawłaszczania, do rozkazywania albo – mniej wprost– żądania szacunku w opanowanych przez siebie miejscach i wśród zatrudnionych tam ludzi. River Cottage to jego oligarchia, przemieniony i udoskonalony przez niego kawałek świata, a występujący w tym programie prolowaci sąsiedzi okazują mu stosowną wdzięczność.

Orwell spełniał swoje obowiązki względem zamkniętej hierarchicznej społeczności Eton, a jednocześnie obnażał i wykpiwał wszystko, co symbolizowała ta instytucja. Zgodnie z tradycją uczniowie rozpoczynający lower sixth form (młodszą klasę szóstego etapu nauki) mieli wyrecytować fragment jakiegoś dzieła – zwykle wiersza – wyrażającego ich optymizm i odwagę u progu ostatniego etapu kształcenia w tej szacownej placówce. Dwaj koledzy Orwella wybrali mało zaskakujące wiersze: Ulissesa Tennysona oraz The Scholar Gipsy Matthew Arnolda. Orwell wybrał długi fragment z noweli Roberta Louisa Stevensona Klub samobójców. W „Eton College Chronicle” napisano, że jego występ był imponujący, lecz powstrzymano się od komentarza co do stosowności utworu. Tytułowy klub to grupa okultystyczna, którą tworzą ludzie zamożni oraz arystokraci. Jej członkowie nie zawsze dobrowolnie decydują się na samobójstwo, każdy jednak zdaje się świadomy, że przynależność do organizacji, w której możliwa jest śmierć z własnej ręki, w jakiś sposób odpowiada ich stylowi życia i pozycji. Orwell poświęcił pewnie nieco czasu na wybór tekstu, który – przynajmniej jego zdaniem – zdawał się tak świetnie opisywać klub, do którego wstąpił. Równolegle z Orwellem do Eton uczęszczał między innymi sir Steven Runciman, pomniejszy arystokrata, a w późniejszych latach – szanowany historyk. Gdy z perspektywy czasu wspominał ich wspólne szkolne lata, przedstawił Orwella jako kogoś intrygującego, kogo jednak nigdy tak naprawdę nie poznał. „Eric [miał] niezwykle ciekawą osobowość. Lubiłem jego towarzystwo. Jego umysł pracował inaczej, jego reakcje były inne niż u zwykłych uczniów (…). Uwielbiał chwalić się wiedzą, zwłaszcza przed nauczycielami, którzy byli zaskoczeni, że mają do czynienia z kimś tak oczytanym (…) – opowiadał. – [Lecz był on] ciekawym chłopcem. Tak naprawdę nie lubił innych ludzi. Lubił w nich intelekt, możliwość prowadzenia rozmowy, ale przyjaciele tak naprawdę nic dla niego nie znaczyli”16. Warto mieć na uwadze, że gdy Runciman mówi o niechęci Orwella do „innych ludzi”, chodzi w istocie o jego byłych kolegów z Eton.

W St Cyprian’s Cyrila Connolly’ego i Orwella połączyła postawa cichego buntu, jednak w Enemies of Promise Connolly sugeruje, że w Eton przyjaciel stał się nieco nieprzyjemny. Jego zdaniem Eric był zdecydowanie „chłodny” i wycofany. Całymi dniami „szydził sobie z «Nich» – pojęcie to pożyczył od Marksa i Shawa, a obejmowało ono nauczycieli, absolwentów, Kościół i starszych reakcjonistów”.

Orwell witał nowych uczniów z pozoru przyjaznymi, dobrotliwymi pytaniami o to, w co wierzą: „Cyrenaik, sceptyk, epikurejczyk, cynik, neoplatończyk, konfucjanista czy zaratusztrianin?”. Zaskoczeni tym katalogiem tajemniczych, przestarzałych nazw chłopcy – w każdym razie większość – opowiadali się za opcją pominiętą przez Orwella: „Jestem chrześcijaninem!”, na co ten rzucał: „Ach, tego tu jeszcze nie było”. Dla wielu byłby to tylko przejaw absurdalnego poczucia humoru, można jednak sądzić, że była to kolejna odsłona szerszego, a wynikającego z pogardy ataku Orwella na intelektualne lenistwo społeczeństwa zdominowanego przez chrześcijaństwo. Powiedział któremuś koledze, że „jest co najmniej sześciu pracowników szkoły [duchownych], którzy bardzo dobrze zarabiają na Ukrzyżowaniu. Łącznie jest ono dla nich warte ponad dwa tysiące funtów rocznie (…). To zapewne najbardziej zyskowne wydarzenie w historii – a oni wszyscy muszą opowiadać o nim tak, jakby ża­łowali, że do niego doszło”17.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

14 G. Orwell, Droga na molo w Wigan, tłum. B. Zborski, Warszawa 2005, s. 170.
15 Tamże, s. 271–272.
16 J. Meyers, Orwell…, s. 35.
17 Tamże, s. 34.

3

Birma

Dostępne w wersji pełnej

4

Życie w biedzie

Dostępne w wersji pełnej

5

Czy Orwell był antysemitą?

Dostępne w wersji pełnej

6

Bez nadziei

Dostępne w wersji pełnej

7

Książki, małżeństwo i podróż na północ

Dostępne w wersji pełnej

8

Hiszpania i poważna polityka

Dostępne w wersji pełnej

9

Między wojnami

Dostępne w wersji pełnej

10

Wojna

Dostępne w wersji pełnej

11

Wybuchowe dziennikarstwo

Dostępne w wersji pełnej

12

Zmiany

Dostępne w wersji pełnej

13

Folwark zwierzęcy

Dostępne w wersji pełnej

14

Jura

Dostępne w wersji pełnej

15

Rok 1984

Dostępne w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Bibliografia

Dostępne w wersji pełnej

Indeks

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału

Orwell. A Man of Our Time

Copyright © Richard Bradford 2020

This translation of Orwell. A Man of Our Time, First Edition is published by SIW ZNAK by arrangement with Bloomsbury Publishing Plc.

Copyright © for the translation by Aleksandra Żak

Projekt okładki

Magda Kuc

Redaktor nabywający

Oskar Błachut

Redaktorka prowadząca

Sylwia Tusz

Opracowanie tekstu i przygotowanie do druku

Wydawnictwo JAK

ISBN 978-83-240-9262-8

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk