Opowieści z zaczarowanego lasu. Tom 2 - Nathaniel Hawthorne - ebook

Opowieści z zaczarowanego lasu. Tom 2 ebook

Nathaniel Hawthorne

0,0

Opis

Opowieści z zaczarowanego lasu Nathaniela Hawthorne’a są piękną i bezpretensjonalną interpretacją mitologii. Wystrzegając się bombastycznego stylu, z dużym poczuciem humoru, autor prowadzi nas przez „zaczarowany las” – sugestywny, tajemniczy, zaludniony przez nimfy, fauny, bogów i herosów. Ten przystępny, przyjazny dzieciom tekst (nie wznawiany w Polsce od lat 20-stu i szczęśliwie „odkopany” przez Bukę!) zyskał nagle parę sprzymierzeńców – oto Jego Ilustratorska Wysokość Józef Wilkoń zgodził się namalować „las zaczarowany”, a Maciej Rychły z kwartetu Jorgi ilustruje go muzycznie (…) Amerykański XIX-wieczny romantyk powraca do naszych bibliotek w asyście Wilkonia, ozdobiony muzycznymi obrazami Rychłego, które sprawiają, że mitologia przemawia do wszystkich zmysłów. Próżność bogów z Olimpu zostaje zaspokojona. / Joanna Olech

ilustracje Józef Wilkoń
projekt graficzny Grażka Lange
wiek: 8+
© BUKA radość słuchania

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 257

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: „Tanglewood Tales for Boys and Girls”

copyright © by Wydawnictwo BUKA, Warszawa

copyright © for the Polish translation by Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi w Laskach

wydanie elektroniczne, BUKA 2023

ISBN: 978-83-64690-93-8

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydawnictwo BUKA

ul. Niekłańska 38/21

03-924 Warszawa

www.buka.com.pl

email:[email protected]

Instagram: @buka_radosc_sluchania

Facebook: @BUKA.radosc.sluchania

Minotaur

W starym mieście Trojzenie, u stóp wyniosłej góry, żył sobie niegdyś chłopczyk imieniem Tezeusz. Władcą tej krainy był jego dziadek, król Pitteus, który uchodził za bardzo mądrego człowieka, tak iż Tezeusz, ponieważ wychowywał się na królewskim dworze, a z natury był bardzo bystrym chłopcem, skorzystał mnóstwo z nauk starego króla. Jego matka nazywała się Ajtra. Chłopiec nigdy nie widział swojego ojca, ale jak daleko sięgał pamięcią, matka chodziła z nim do lasu i siadała na omszałym głazie, głęboko zagrzebanym w ziemię. Tam często opowiadała synkowi o jego ojcu, mówiąc, że nazywa się Egeusz, że jest wielkim królem i panuje w Attyce, mieszka zaś w Atenach, które sławą nie ustępują żadnemu miastu na świecie. Tezeusz bardzo lubił słuchać o królu Egeuszu i często pytał swą dobrą matkę, dlaczego ojciec nie przyjeżdża, by zamieszkać z nimi w Trojzenie.

– Ach, drogi synku – mówiła Ajtra z westchnieniem – król musi dbać o swój lud. Ci, którymi rządzi, zastępują mu dzieci i rzadko kiedy ma dość czasu, by okazywać miłość własnym synom i córkom, jak to czynią inni rodzice. Twój ojciec nigdy nie będzie mógł opuścić swojego królestwa, by zobaczyć się z synkiem.

– Tak, droga mamo – spytał kiedyś chłopiec – ale dlaczego ja nie mogę pojechać do tych sławnych Aten i powiedzieć królowi Egeuszowi, że jestem jego synem?

– To może kiedyś nastąpi – odrzekła Ajtra. – Bądź cierpliwy, zobaczymy. Nie jesteś jeszcze dość duży ani dość silny, żeby wyruszyć w taką podróż.

– A kiedy będę dość silny? – dopytywał się uparcie Tezeusz.

– Jesteś jeszcze malutkim chłopczykiem – odpowiedziała matka. – Zobacz, czy potrafisz podnieść kamień, na którym siedzimy.

Malec miał bardzo wysokie mniemanie o swojej sile, więc zaraz, uczepiwszy się chropowatych wypukłości na głazie, zaczął szarpać go z całej siły, aż się całkiem zadyszał; ale nie mógł poruszyć ciężkiego kamienia, który zdawał się tkwić korzeniami w ziemi. Nic dziwnego, że nie mógł go poruszyć, bo żeby wydobyć go z ziemnego łożyska, trzeba było całej siły bardzo muskularnego mężczyzny.

Jego matka stała obok i przyglądała się temu, a jej wargi i oczy uśmiechały się smutno na widok pełnych zapału, a przecież tak bezskutecznych wysiłków synka. Nie mogła oprzeć się uczuciu zatroskania widząc, że już tak rwie się do przygód w szerokim świecie.

– Widzisz, jak sprawy wyglądają, mój miły Tezeuszu – powiedziała. – Musisz mieć o wiele większą siłę niż obecnie, zanim będę mogła spokojnie puścić cię do Aten, byś powiedział królowi Egeuszowi, że jesteś jego synem. Ale kiedy zdołasz podnieść ten głaz i pokażesz mi, co się pod nim kryje, przyrzekam, że pozwolę ci wyjechać.

Nieraz jeszcze po tej rozmowie Tezeusz pytał matkę, czy nie czas już, żeby się wybrał do Aten; a ona ciągle wskazywała na głaz mówiąc, że jeszcze wiele lat nie będzie miał dość siły, by go podnieść. I raz po raz różowy, kędzierzawy chłopiec szarpał się i natężał przy ogromnej masie kamienia, usiłując, choć jeszcze był dzieckiem, dokonać tego, co z trudnością udałoby się olbrzymowi, gdyby nawet wytężył wszystkie siły. A tymczasem głaz zdawał się zapadać coraz głębiej w ziemię. Mech porastał go coraz gęściej, aż wreszcie wyglądał jak miękka, zielona ławka, z której wystawało tylko kilka kawałków granitu. Każdej jesieni zwisające nad nim gałęzie drzew obsypywały go pożółkłymi liśćmi, u jego podstawy rosły paprocie i polne kwiaty, a niektóre pięły się po powierzchni. Wszystko wskazywało na to, że głaz tkwi w miejscu równie mocno, jak każda inna część skorupy ziemskiej.

Ale choć sprawa wydawała się niezmiernie trudna, Tezeusz wyrastał już na tak silnego młodzieńca, że według jego własnego mniemania niedaleki był dzień, kiedy będzie mógł pokonać tę ciężką bryłę granitu.

– Mamo, naprawdę myślę, że się poruszył! – zawołał po jednej z prób. – Ziemia dokoła z pewnością trochę popękała!

– Nie, nie, synku! – pośpiesznie odpowiedziała matka. – To niemożliwe, żebyś go poruszył, jesteś przecież jeszcze chłopcem!

I nie dała się przekonać, chociaż Tezeusz pokazał jej miejsce, w którym, jak mu się zdawało, poruszenie głazu wyrwało częściowo z ziemi łodygę jakiegoś kwiatu. Ale Ajtra wzdychała i była bardzo niespokojna, bo zapewne zdawała sobie sprawę, że jej syn nie jest już dzieckiem i wkrótce będzie musiała wysłać go w wielki, pełen niebezpieczeństw i nieszczęść świat.

Upłynął zaledwie rok, a znowu siedzieli na omszałym głazie. Ajtra raz jeszcze opowiadała mu wielokrotnie powtarzaną historię o jego ojcu, mówiła o tym, jak bardzo chętnie przyjmie Tezeusza w swoim królewskim pałacu, przedstawi go swoim dworzanom i ludowi i powie im, że oto jest dziedzic jego włości. Tezeuszowi oczy płonęły entuzjazmem, z trudem mógł usiedzieć spokojnie i słuchać słów matki.

– Kochana mamo – wykrzyknął – nigdy nie czułem się ani w połowie tak silny jak teraz! Nie jestem już dzieckiem ani chłopcem, ani młodzieńcem! Czuję się mężczyzną! Czas, abym podjął poważną próbę dźwignięcia kamienia.

– Ach, mój najdroższy Tezeuszu – odrzekła jego matka – jeszcze nie, jeszcze nie!

– Tak, mamo – powiedział stanowczo Tezeusz – nadszedł czas!

I schyliwszy się przystąpił z powagą do dzieła, napinając wszystkie mięśnie z siłą i stanowczością godną prawdziwego mężczyzny. W trud ten włożył całe swoje odważne serce. Zmagał się z ogromnym, bezwładnym głazem, jakby to był żywy nieprzyjaciel. Usiłował dźwignąć go i podnieść, postanowiwszy, że albo zwycięży, albo zginie – i niech ten kamień będzie jego pomnikiem po wsze czasy! Ajtra stała patrząc na niego i załamując ręce, jednocześnie dumna jak matka i jak matka stroskana. Wielki głaz drgnął! Tak, uniósł się z wolna spośród warstwy mchu i ziemi, wyrywając z korzeniami krzaki i kwiaty, po czym legł na boku. Tezeusz zwyciężył!

Zaczerpnąwszy tchu popatrzył z radością na matkę, a ona uśmiechnęła się do niego przez łzy.

– Tak, Tezeuszu – rzekła – czas nadszedł i nie możesz już dłużej pozostać u mojego boku! Zobacz, co twój królewski ojciec, król Egeusz, zostawił dla ciebie pod kamieniem, kiedy go uniósł z ziemi w swych mocarnych ramionach i postawił na miejscu, z którego go teraz usunąłeś.

Tezeusz spojrzał i zobaczył, że głaz był umieszczony na drugim kamieniu, który miał w środku zagłębienie, tak iż trochę przypominał z gruba ciosaną skrzynię czy kufer z górnym głazem służącym jako wieko. W zagłębieniu leżał miecz ze złotą rękojeścią i para sandałów.

– To jest miecz twego ojca – powiedziała Ajtra – to są jego sandały. Kiedy wyruszał do Aten, by tam wstąpić na tron, przykazał mi, bym traktowała cię jak dziecko, dopóki nie udowodnisz, że jesteś mężczyzną podnosząc ten ciężki głaz. Ponieważ wykonałeś to zadanie, masz wzuć jego sandały, byś zawsze kroczył w ślady twego ojca, i przypasać jego miecz, byś mógł walczyć z olbrzymami i smokami, jak król Egeusz czynił to w młodości.

– Jeszcze dziś wyruszę do Aten! – zawołał Tezeusz.

Ale matka namówiła go, żeby został chociaż dzień czy dwa, a ona tymczasem przygotuje trochę potrzebnych na podróż drobiazgów. Kiedy jego dziadek, mądry król Pitteus, dowiedział się, że Tezeusz pragnie stawić się w pałacu swego ojca, doradzał mu stanowczo, by wsiadł na statek i podróżował morzem; w ten sposób bowiem może dotrzeć na odległość piętnastu mil od Aten bez zmęczenia i niebezpieczeństwa.

– Drogi są bardzo złe – prawił sędziwy król – i roi się na nich od zbójców i potworów. Takiego młodego chłopaka jak Tezeusz nie można jeszcze puścić samego na tak niebezpieczną wędrówkę. Nie, nie, niech podróżuje morzem!

Ale słysząc, że mowa o zbójcach i potworach, Tezeusz nastawił z ciekawością uszu i nabrał tym większej ochoty do podróży drogą, na której można ich było spotkać. Przeto trzeciego dnia pożegnał z uszanowaniem dziadka, dziękując mu za dobroć, i uścisnąwszy serdecznie matkę wyruszył w drogę. Na jego policzkach lśniło wiele wylanych przez nią łez, a także (jeżeli mamy powiedzieć całą prawdę) kilka łez, które wytrysnęły z jego własnych oczu. Ale słońce i wiatr szybko je osuszyły, a on szedł uparcie naprzód, bawiąc się złotą rękojeścią miecza i stawiając prawdziwie męskie kroki w sandałach swego ojca.

Nie mogę się tu zatrzymywać, by opowiedzieć wam o wszystkich przygodach, jakie przeżył Tezeusz w czasie podróży do Aten. Wystarczy wspomnieć, że całkowicie oczyścił tę część kraju ze zbójców, którzy tak bardzo niepokoili króla Pitteusa. Jeden z tych łotrów zwał się Prokrustes. Był to istotnie straszliwy bandyta, mający ponadto brzydki zwyczaj naigrawania się z nieszczęsnych podróżnych, którzy wpadli w jego szpony. Miał w swej jaskini łóżko i udając wielką gościnność zapraszał swoich gości, by na nim spoczęli. Ale jeżeli okazali się przypadkiem za krótcy na to łoże, niegodziwiec rozciągał ich siłą, natomiast gdy byli zbyt wysocy, ucinał im głowy lub nogi, śmiejąc się przy tym do rozpuku, jak z najwspanialszego żartu. Nikt więc, choćby był nie wiem jak znużony, nie miał ochoty kłaść się w Prokrustowym łożu. Inny z tych rozbójników, imieniem Skiron, musiał także być niezłym łajdakiem. Miał on zwyczaj strącania swych ofiar z wysokiej skały do morza, i Tezeusz, chcąc odpłacić mu pięknym za nadobne, zrzucił go do wody dokładnie z tego samego miejsca. Otóż nie wiem, czy mi uwierzycie, ale morze nie chciało się splamić przyjęciem takiego nędznika, a ziemia, raz się go pozbywszy, nie zgadzała się wziąć go z powrotem. Tak więc gdzieś w pół drogi między skałą i morzem Skiron zawisł w powietrzu, które zmuszone było dźwigać ciężar jego łajdactw.

I tak zanim osiągnął cel swojej wędrówki, Tezeusz dokonał wielu bohaterskich czynów osadzonym w złotej rękojeści mieczem swojego ojca i zyskał sobie sławę jednego z najdzielniejszych młodzieńców tych czasów. Fama o nim podróżowała szybciej niż on sam i dotarła do Aten przed nim. Kiedy wszedł do miasta, słyszał, jak mieszkańcy rozprawiają na rogach ulic mówiąc, że Herkules był dzielny, Jazon też, Kastor i Polluks również, ale Tezeusz, syn ich własnego króla, okaże się nie mniejszym bohaterem niż najlepszy z tamtych. Słysząc to Tezeusz przyśpieszył kroku, pewny wspaniałego przyjęcia na dworze swego ojca, skoro przybywał tam poprzedzony Chwałą, która dęła w surmy wołając do króla Egeusza: „Oto twój syn!”

Nie podejrzewał bynajmniej w swojej młodzieńczej niewinności, że właśnie tu, w Atenach, w których panował jego ojciec, czeka go niebezpieczeństwo o wiele większe od tych, jakie napotkał w czasie swej podróży. A jednak tak było. Musicie zrozumieć, że ojciec Tezeusza, chociaż nie bardzo jeszcze stary wiekiem, był tak sterany troskami rządzenia, że zestarzał się przedwcześnie. Jego bratankowie, spodziewając się, że nie pożyje długo, zamierzali zagarnąć władzę nad królestwem. Kiedy jednak usłyszeli, że do Aten przybył Tezeusz, i dowiedzieli się, jakim jest walecznym młodzieńcem, zrozumieli, że nie jest on typem człowieka, który by im pozwolił ukraść koronę i berło ojca, należące do niego jako do prawowitego dziedzica. I dlatego niegodziwi bratankowie króla, którzy byli kuzynami Tezeusza, stali się natychmiast jego nieprzyjaciółmi. Bardziej jeszcze niebezpiecznym wrogiem była Medea, przewrotna czarodziejka, która była teraz żoną króla i chciała oddać królestwo swemu synowi Medosowi, zamiast pozwolić, by przypadło ono synowi Ajtry, której nienawidziła.

Tak się złożyło, że bratankowie króla spotkali Tezeusza i dowiedzieli się, kim jest, właśnie w chwili kiedy stanął przed wejściem do pałacu królewskiego. I chociaż żywili tak złe zamiary, udawali jak największą przyjaźń i wyrażali ogromną radość z poznania kuzyna. Zaproponowali, żeby stanął przed królem jako cudzoziemiec, by wypróbować, czy Egeusz odkryje w rysach młodego człowieka jakieś podobieństwo do siebie lub do Ajtry i w ten sposób rozpozna w nim swojego syna. Tezeusz przystał na to, albowiem wyobrażał sobie, że jego ojciec pozna go w jednej chwili dzięki miłości, jaką miał w swoim sercu. Kiedy jednak czekał przed drzwiami, bratankowie pobiegli do króla Egeusza i powiedzieli mu, że do Aten przybył pewien młodzieniec, który według ich najlepszej wiedzy, zamierza zabić go i zawładnąć królewską koroną.

– I właśnie teraz czeka, by stanąć przed obliczem Waszej Królewskiej Mości – dodali.

– Ach tak! – zawołał na te słowa król. – Cóż, musi to być rzeczywiście niegodziwy młokos! I co radzicie, żebym z nim uczynił?

W odpowiedzi na to pytanie zabrała głos przewrotna Medea. Jak już mówiłem, była to sławna czarodziejka. Według niektórych wieści miała zwyczaj gotować starych ludzi w wielkim kotle, rzekomo po to, aby im przywrócić młodość; ale król Egeusz, jak sądzę, nie miał upodobania do tak nieprzyjemnych sposobów na odmłodzenie, a może był po prostu zadowolony ze starości, i dlatego nigdy nie pozwolił wpakować się do kotła. Gdyby można było oderwać się na chwilę od ważniejszych spraw, opowiedziałbym wam chętnie o ognistym wozie Medei zaprzężonym w skrzydlate smoki, na którym czarodziejka często odbywała przejażdżki wśród chmur. Na tym właśnie wozie przybyła do Aten, gdzie od pierwszej chwili wyrządzała ludziom same szkody. Ale o tym, jak i o innych dziwach nie możemy teraz mówić; wystarczy wspomnieć, że wśród tysiąca rozmaitych brzydkich sztuczek potrafiła także przyrządzać truciznę, która natychmiast zabijała każdego, kto tylko umoczył w niej wargi.

Kiedy więc król spytał, co ma zrobić z Tezeuszem, zła kobieta miała odpowiedź na końcu języka.

– Proszę, zostaw to mnie, Najjaśniejszy Panie – odparła. – Dopuść tego młodego zdrajcę przed swoje oblicze, potraktuj go uprzejmie i poproś, by wypił kubek wina. Jak Waszej Królewskiej Mości wiadomo, zabawiam się niekiedy warzeniem bardzo potężnych leków. Oto jeden z nich w tej flaszeczce. Jeżeli chodzi o jego skład, jest to moja tajemnica. Pozwól mi wpuścić tylko jedną kroplę do wina i niech ten młodzieniec go skosztuje; ręczę, że natychmiast porzuci złe zamiary, z którymi tu przybył.

Mówiąc to Medea uśmiechnęła się, ale mimo uśmiechniętej twarzy zamierzała ni mniej, ni więcej, tylko otruć biednego Tezeusza na oczach jego ojca. A król Egeusz, jak większość innych królów, był zdania, że nie ma dość surowej kary dla kogoś, kto jest oskarżony o spisek na jego życie. Dlatego też nie sprzeciwiał się prawie wcale planowi Medei i gdy zatrute wino było gotowe, rozkazał wprowadzić młodego cudzoziemca przed swoje oblicze. Kubek postawiono na stole obok królewskiego tronu, a mucha, która chciała upić troszeczkę z samego brzegu, natychmiast wpadła martwa do środka. Widząc to Medea spojrzała na bratanków i uśmiechnęła się znowu.

Gdy wprowadzono Tezeusza do sali tronowej, zdawał się nie dostrzegać nikogo poza starym, siwobrodym królem. Oto siedział na swym wspaniałym tronie, w błyszczącej koronie na głowie i z berłem w dłoni. Wygląd miał pełen godności i majestatu, chociaż lata i choroby bardzo go pochyliły do ziemi, jakby każdy rok był kulką ołowiu, a każda choroba ciężkim kamieniem i jakby wszystkie je zebrano w jeden worek i włożono na jego strudzone barki. Łzy radości i smutku napłynęły do oczu młodzieńca; pomyślał bowiem, jak smutno jest oglądać ukochanego ojca w stanie takiej niemocy i jak cudownie byłoby podeprzeć go własną młodzieńczą siłą i dodać mu otuchy potęgą własnej miłości. Kiedy syn przytuli ojca do gorącego serca, starzec odzyskuje młodość o wiele łatwiej niż w magicznym kotle Medei. Tezeusz to właśnie postanowił uczynić. Ledwo mógł się doczekać chwili, kiedy król Egeusz go rozpozna, tak bardzo pragnął rzucić mu się w ramiona.

Zbliżywszy się do stóp tronu próbował wygłosić krótką mowę, którą obmyślał wchodząc na stopnie pałacu. Ale nie mógł wydobyć głosu, bo ogrom żarliwej tkliwości wylał się z głębin jego serca i jakby utkwił w gardle szukając ujścia w słowach. I dlatego biedny Tezeusz, który chętnie by oddał królowi swe przepełnione miłością serce, nie wiedział, co ma robić i mówić. Chytra Medea dostrzegła, co dzieje się w duszy młodzieńca. W tym momencie okazała się jeszcze bardziej niegodziwa niż zwykle, bo (drżę cały, kiedy wam o tym mówię) zrobiła wszystko, co było w jej mocy, by obrócić tę niewysłowioną miłość, która tak poruszyła Tezeusza, na jego własną zgubę.

– Czy Wasza Królewska Mość widzi jego zmieszanie? – szepnęła królowi do ucha. – Jest tak pełen poczucia winy, że drży i nie może mówić. Ten nędznik żyje zbyt długo! Prędko! Poczęstuj go winem.

Król Egeusz przyglądał się z uwagą młodemu przybyszowi, odkąd ten znalazł się obok tronu. Było coś (chociaż nie wiedział co) w jego białym czole, delikatnym wykroju ust czy może pięknych, tkliwych oczach, co sprawiało, że król miał niejasne uczucie, jakby widział już dawniej tego chłopca, ba, jakby huśtał go na kolanach, kiedy ten był jeszcze malutki, i przyglądał się, jak wyrasta na krzepkiego mężczyznę, podczas gdy on sam się starzeje. Ale Medea odgadła jego myśli i nie chciała pozwolić, by poddawał się tym naturalnym nastrojom – chociaż były to głosy jego serca, które mówiło mu tak wyraźnie, jak umiało, że oto jego ukochany syn, syn Ajtry, przybywa, by odzyskać ojca. Czarodziejka znów szepnęła mu coś do ucha i czarami zmusiła go, aby widział wszystko w fałszywym świetle.

Zdecydował się więc kazać Tezeuszowi, by napił się zatrutego wina.

– Witaj nam, młodzieńcze! – powiedział. – Jestem dumny, że mogę gościć tak bohaterskiego młodziana. Zrób mi tę łaskę i wypij zawartość tego pucharu. Jest pełen, jak widzisz, wybornego wina, które ofiarowuję jedynie tym, którzy są tego godni! A nikt bardziej od ciebie nie jest godny tego napitku!

Mówiąc to król Egeusz wziął złoty puchar ze stołu i już miał go podać Tezeuszowi. Lecz częściowo przez swe niedołęstwo, częściowo dlatego, że wydawało się tak straszną rzeczą odbierać życie temu młodzieńcowi, bez względu na to, jak był niegodziwy, wreszcie niewątpliwie i dlatego, że serce króla było mądrzejsze od jego głowy i zadrżało na myśl o tym, co ma uczynić – z tych wszystkich powodów królewska ręka zatrzęsła się tak bardzo, że sporo wina rozlało się na podłogę.

Aby go umocnić w jego zamyśle, a także z obawy, by nie zmarnował reszty cennej trucizny, jeden z bratanków szepnął:

– Czy Wasza Królewska Mość ma jakieś wątpliwości co do winy tego cudzoziemca? Oto miecz, którym zamierza cię zgładzić. Jak błyszczy, jaki jest ostry i groźny! Szybko! Każ mu się napić wina, bo jeszcze teraz może popełnić tę zbrodnię.

Słysząc to król Egeusz wygnał ze swego serca wszystkie inne myśli i uczucia pamiętając tylko o jednym, a mianowicie o tym, jak bardzo ten młody człowiek zasługuje na śmierć. Wyprostował się na swym tronie, pewną dłonią podał Tezeuszowi puchar z winem i zmarszczył czoło z królewską surowością; bo mimo wszystko był zbyt szlachetny na to, by zamordować nawet zdradzieckiego wroga z podstępnym uśmiechem na twarzy.

– Pij! – powiedział surowym tonem, jakim zwykł był skazywać zbrodniarzy na topór. – Dobrze sobie zasłużyłeś na takie wino!

Tezeusz wyciągnął rękę po puchar z winem. Ale nim zdążył go dotknąć, król Egeusz znów zadrżał. Jego wzrok padł na miecz ze złotą rękojeścią, który wisiał u boku młodzieńca. Cofnął dłoń, w której trzymał puchar.

– Ten miecz! – zawołał. – Skąd go masz?

– To miecz mojego ojca – odparł Tezeusz drżącym głosem. – A to były jego sandały. Moja droga matka (jej imię brzmi Ajtra) opowiedziała mi o nim, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Ale upłynął miesiąc, odkąd nabrałem dość siły, by podnieść ciężki kamień, zabrać ukryte pod nim sandały i miecz i udać się do Aten na poszukiwanie mego ojca.

– Mój syn! Mój syn! – krzyknął król Egeusz, odrzucając fatalny puchar i chwiejnie schodząc z tronu, by paść w ramiona Tezeusza. – Tak, to są oczy Ajtry. To mój syn.

Zupełnie zapomniałem, co się stało z królewskimi bratankami. Ale kiedy podła Medea zobaczyła, że sprawy przybierają zupełnie nowy obrót, wybiegła z komnaty wprost do swych prywatnych apartamentów i nie tracąc czasu zabrała się do swoich zaklęć. Już po chwili usłyszała przeraźliwy syk za oknem swojej komnaty: i oto pojawił się tam jej ognisty wóz zaprzężony w cztery olbrzymie, skrzydlate smoki, które wiły się i skręcały w powietrzu i wymachiwały ogonami ponad dachem pałacu, gotowe wyruszyć w podniebną podróż. Medea zabawiła w pałacu tylko tyle, ile trzeba było, aby zabrać z sobą synka i ukraść klejnoty koronne, najlepsze szaty króla i inne cenne przedmioty, do których mogła się dobrać; potem wsiadła do wozu, zacięła smoki batem i wzbiła się wysoko nad miasto.

Usłyszawszy syk węży król podreptał szybciutko do okna i zaczął wrzeszczeć na wstrętną czarownicę, żeby nie ośmieliła się wracać. Wszyscy mieszkańcy Aten, którzy wybiegli na dwór, żeby podziwiać ten niebywały widok, wznosili okrzyki radości, że się jej wreszcie mogą pozbyć. Medea, która pękała ze złości, wydała dokładnie taki sam syk jak któryś z jej węży, tyle że dziesięć razy bardziej jadowity i mściwy, i rzucając wściekłe spojrzenia ze swego płomiennego wozu, potrząsała rękami nad głowami tłumu, jakby rozrzucając wśród niego miliony strasznych klątw. Ale upuściła przy tym niechcący około pięciuset brylantów najczystszej wody wraz z tysiącem pereł i dwoma tysiącami szmaragdów, rubinów, opali i topazów, którymi się obłowiła w królewskim skarbcu. Wszystkie one spadły na ziemię gradem różnobarwnych kulek wprost na głowy dzieci i dorosłych, którzy natychmiast pozbierali je i odnieśli z powrotem do pałacu. Ale król Egeusz oświadczył, że mogą sobie wszystko zabrać i że dałby im dwa razy tyle, gdyby tylko mógł, bo tak się cieszy z odnalezienia syna i zniknięcia niegodziwej Medei. I rzeczywiście, gdybyście widzieli, jak nienawistne było jej ostatnie spojrzenie, gdy ulatywała na ognistym wozie, nie dziwilibyście się, że i król, i naród pomyśleli zgodnie: „Baba z wozu, koniom lżej!”

Książę Tezeusz był teraz w wielkich łaskach u swego królewskiego ojca. Stary król sadzał go wciąż przy sobie na tronie (który był dość szeroki na dwie osoby) i nigdy nie miał dosyć jego opowieści o ukochanej matce, dzieciństwie i niezliczonych chłopięcych wysiłkach, by podnieść ciężki kamień. Ale Tezeusz był zbyt dzielnym i żywym młodzieńcem, by spędzać cały czas na opowiadaniu o rzeczach, które się już zdarzyły. Jego ambicją było dokonać nowych, bardziej bohaterskich czynów, które by były bardziej warte opisu prozą i wierszem. I wkrótce po przybyciu do Aten schwytał i spętał łańcuchami straszliwego, rozjuszonego byka, po czym wystawił go na pokaz ku wielkiemu zdumieniu i podziwowi zacnego króla Egeusza i jego poddanych. Ale po niedługim czasie podjął zadanie, przy którym wszystkie jego wcześniejsze przygody wydają się dziecinną igraszką. Sprawa była następująca:

Zbudziwszy się pewnego ranka książę Tezeusz był pewien, że miał jakiś bardzo niemiły sen, który wciąż jeszcze snuje mu się po głowie, mimo że oczy miał otwarte. Wydawało mu się bowiem, że w powietrzu unosi się smętne zawodzenie; a gdy nastawił ucha, usłyszał łkanie, jęki i krzyki rozpaczy, zmieszane z głębokimi, cichymi westchnieniami, a dochodzące z pałacu królewskiego, z ulic i świątyń, i z niezliczonych domów w mieście. Wszystkie te żałobne dźwięki, wydobywające się z głębi tysiąca różnych serc, zlewały się w jeden wielki głos rozpaczy, który zbudził Tezeusza ze snu. Młodzieniec ubrał się w wielkim pośpiechu (nie zapominając wszakże o sandałach i mieczu ze złotą rękojeścią) i pobiegł do króla pytając, co to wszystko znaczy.

– Niestety, mój synu – rzekł król Egeusz z westchnieniem – to bardzo smutna sprawa! Mamy najtragiczniejszą rocznicę całego roku. Jest to dzień, w którym co roku ciągniemy losy, by się dowiedzieć, kto z ateńskich młodzieńców i dziewic ma być pożarty przez Minotaura!

– Minotaura! – wykrzyknął książę Tezeusz i jak prawdziwie dzielny młody książę, którym zresztą był, położył dłoń na rękojeści miecza. – A co to znowu za potwór? Czy nie można go zabić, nawet ryzykując własnym życiem?

Lecz król Egeusz potrząsnął sędziwą głową i by przekonać Tezeusza, że sprawa jest zupełnie beznadziejna, wyjaśnił mu, o co chodzi. Otóż na wyspie Krecie żył podobno straszliwy potwór, zwany Minotaurem, który miał częściowo postać człowieka, a częściowo byka, a w ogóle był tak odrażający, że po prostu przykro o nim myśleć. Jeżeli w ogóle należało zostawić go przy życiu, to powinien egzystować na jakiejś bezludnej wyspie lub w mroku głębokiej groty, gdzie nikt by nie musiał znosić jego ohydnego widoku. Ale król Minos, który władał Krętą, wydał mnóstwo pieniędzy na budowę domu dla Minotaura i bardzo dbał o jego zdrowie i wygodę, a wszystko to z czystej złośliwości. Kilka lat temu toczyła się wielka wojna między Atenami i Krętą, w której Ateńczycy zostali pobici i musieli prosić o pokój. Ale mogli go uzyskać jedynie pod warunkiem, że co roku będą posyłali siedmiu młodzieńców i siedem dziewic, aby pożarł ich ulubiony potwór okrutnego króla Minosa. Już od trzech lat pokornie znoszono to straszliwe nieszczęście, a szloch, jęki i krzyki, którymi rozbrzmiewało dziś miasto, spowodowane były rozpaczą mieszkańców, ponieważ raz jeszcze nadszedł ów fatalny dzień, w którym miano wylosować nowe ofiary; starsi lękali się, by nie zabrano im synów i córek, a chłopcy i dziewczęta bali się, że to im przypadnie w udziale zapełnić nienasycony żołądek ohydnego człekozwierza.

Kiedy Tezeusz usłyszał tę opowieść, wyprostował się tak, że wydał się znacznie wyższy niż zwykle; na jego twarzy odmalował się jednocześnie wyraz oburzenia i przekory, tkliwości i współczucia.

– Niech Ateńczycy ciągną w tym roku losy dla sześciu młodzieńców zamiast siedmiu – powiedział. – Ja będę siódmy; i niech Minotaur mnie pożre, jeżeli mu się uda!

– Ach, drogi synu – zawołał król Egeusz – dlaczego miałbyś się narażać na tak straszliwy los? Jesteś księciem krwi i masz prawo wznieść się ponad los prostych ludzi.

– Dlatego właśnie, że jestem księciem, twoim synem i prawowitym dziedzicem królestwa, chętnie biorę na siebie nieszczęścia twoich poddanych – odpowiedział Tezeusz. – A ty, mój ojciec, który nad nimi panujesz i odpowiadasz przed Niebem za ich szczęście, winieneś raczej złożyć w ofierze to, co ci jest najdroższe, niż byś miał narażać na szwank syna czy córkę najbiedniejszego z obywateli.

Stary król z płaczem błagał Tezeusza, by nie opuszczał go w starości, zwłaszcza że zaznał szczęścia, jakim jest posiadanie dobrego i mężnego syna. Tezeusz jednak czuł, że słuszność jest po jego stronie, i nie chciał zrezygnować ze swego zamiaru. Ale zapewnił ojca, że nie zamierza dać się zjeść bez oporu, jak baran, i że jeżeli Minotaur go pożre, to będzie musiał przedtem stoczyć zaciętą walkę o swój obiad. Król Egeusz zgodził się go w końcu puścić, bo i tak nie mógł temu przeszkodzić. Przygotowano więc statek z czarnymi żaglami, a Tezeusz wraz z sześcioma młodzieńcami i siedmioma delikatnymi, pięknymi dziewczętami udał się do portu, by wejść na pokład. Towarzyszył im przygnębiony tłum. Przybył też stary król, wsparty na ramieniu syna, a tak zrozpaczony, jakby w jego jednym sercu nagromadził się ból całych Aten.

Książę Tezeusz szedł już na pokład, gdy jego ojciec przypomniał sobie, że chce mu jeszcze coś powiedzieć.

– Synku najmilszy – rzekł chwytając go za rękę – zauważyłeś, że żagle na tym statku są czarnej barwy; i słusznie, takie właśnie powinny być, albowiem odpływa on pod znakiem smutku i rozpaczy. Jestem już sterany chorobą i nie wiem, czy dożyję jego powrotu. Ale do kresu moich dni będę codziennie czołgał się na szczyt tej oto skały i będę wypatrywał, czy na morzu nie pojawi się jakiś żagiel. Otóż, najdroższy Tezeuszu, gdybyś szczęśliwym trafem uniknął zębów Minotaura, zerwij te tragiczne żagle i wciągnij na ich miejsce inne, promienne jak słońce. Widząc je na horyzoncie i ja, i mój lud będziemy wiedzieli, że powracasz zwycięski, i powitamy cię radosną wrzawą, jakiej jeszcze nie słyszano w Atenach.

Tezeusz przyrzekł, że tak zrobi. Na pokład weszli marynarze i nastawili czarne żagle do wiatru, który wiał lekko od brzegu, a był niewątpliwie w znacznej części złożony z westchnień wydawanych przez wszystkich obecnych przy tej smutnej uroczystości. Wkrótce jednak, kiedy wyszli dość daleko w morze, z północnego zachodu powiała ostra bryza i popchnęła ich po białogrzywej fali tak radośnie, jak gdyby wyprawiali się na najprzyjemniejszą wycieczkę. A chociaż cała ta sprawa była nad wyraz żałosna, ja osobiście wątpię, czy czternaścioro młodzieży, nie mając nikogo starszego, kto by ich trzymał na wodzy, mogło spędzić całą podróż w bardzo ponurym nastroju. Podejrzewam, że nieszczęśliwe ofiary trochę potańczyły sobie na rozhuśtanym pokładzie i że było tam dużo wesołego śmiechu i niewczesnej zabawy, nim wysokie, błękitne góry Krety pokazały się wśród odległych chmur. Na ten widok, to prawda, wszyscy znów spoważnieli.

Tezeusz stał wśród marynarzy spoglądając wytężonym wzrokiem w stronę lądu, chociaż, jak dotąd, brzeg wydawał się niewiele bardziej namacalny niż chmury, w których majaczyły szczyty gór. Raz i drugi odniósł wrażenie, że w oddali widzi blask jakiegoś jasnego przedmiotu, który błyszczał ponad falami.

– Czy widziałeś ten błysk? – zapytał kapitana statku.

– Nie, książę. Ale widziałem go już przedtem – odpowiedział kapitan. –Przypuszczam, że pochodzi od Talosa.

W tym momencie powiał silniejszy wiatr, więc kapitan zajął się trymowaniem żagli i nie miał czasu, żeby odpowiadać na dalsze pytania. Ale podczas gdy statek z coraz większą teraz szybkością zbliżał się do Krety, Tezeusz dostrzegł ze zdumieniem olbrzymich rozmiarów postać ludzką, która zdawała się przemierzać miarowo brzegi wyspy. Stąpała ze skały na skałę i nawet z cypla na cypel, a morze pieniło się i grzmiało, spryskując deszczem piany stopy olbrzyma. Jeszcze bardziej godne uwagi było to, że ilekroć na tę ogromną postać padały promienie słońca, zaczynała błyszczeć i migotać; jej kolosalne oblicze również miało metaliczny połysk i rzucało dokoła wspaniałe błyski. Ponadto fałdy jej szaty zamiast powiewać na wietrze, opadały ciężko na jej członki, jakby były utkane z jakiegoś metalu.

Im bliżej podpływał statek, tym bardziej Tezeusz był ciekaw, kim jest ten potężny olbrzym i czy w ogóle jest żywą istotą. Bo chociaż chodził i wykonywał różne ruchy, w jego krokach były jakieś dziwne drgania, które w połączeniu z jego metalicznym wyglądem kazały młodemu księciu podejrzewać, że nie jest to prawdziwy olbrzym, tylko jakaś niezwykła maszyna. Postać ta wyglądała tym groźniej, że miała na ramieniu olbrzymią maczugę z brązu.

– Co to za dziwo? – zapytał Tezeusz kapitana, który miał teraz chwilę czasu, by mu odpowiedzieć.

– To Talos, Człowiek z Brązu – odparł kapitan.

– A czy to żywy olbrzym, czy brązowy posąg? – pytał dalej Tezeusz.

– Prawdę mówiąc – odpowiedział tamten – jest to problem, który mnie gnębi od dawna. Niektórzy istotnie twierdzą, że tego Talosa wykuł własnoręcznie dla króla Minosa sam Wulkan, najzręczniejszy ze wszystkich kowali. Ale kto kiedy widział posąg z brązu mający tyle rozumu, żeby trzy razy dziennie obchodzić dokoła wyspę, tak jak ten chodzi wokół Krety zatrzymując każdy statek, który zbliży się do brzegu? A z drugiej strony, jaka żywa istota, jeśliby jej mięśnie nie były zrobione z brązu, miałaby dość siły, by przemaszerować tysiąc osiemset mil w ciągu dwudziestu czterech godzin, tak jak ten Talos, nie usiadłszy nawet, żeby odpocząć? Mówcie, co chcecie, dla mnie to zagadka.

Statek wciąż parł naprzód podskakując na fali, i Tezeusz słyszał już metaliczny szczęk kroków olbrzyma idącego ciężko po omywanych wodą skałach, które pod jego ciężarem niekiedy pękały i osuwały się w spienione fale. Gdy byli już blisko wejścia do portu, olbrzym rozkraczył się nad nim, stanąwszy każdą stopą na jednym przylądku, i podnosząc maczugę na taką wysokość, że jej grubszy koniec był ukryty w chmurach, stał w tej groźnej postawie, a promienie słońca lśniły na całej jego metalicznej powierzchni. Wydawało się, że za chwilę opuści maczugę i, trzask-prask, rozbije statek na tysiące kawałeczków, nie zważając na to, ile niewinnych ludzi przy tym zginie; bo olbrzymy, jak wiecie, rzadko mają w sobie choć odrobinę litości, tak zresztą jak metalowe wnętrze maszyny. Ale właśnie w chwili, kiedy Tezeusz i jego towarzysze spodziewali się ciosu, brązowe wargi rozwarły się i olbrzym przemówił:

– Skąd przybywacie, cudzoziemcy?

A gdy ten gromki głos już umilkł, rozbrzmiewało jeszcze jego echo, jakie – słyszeliście może? – rozlega się wewnątrz wielkiego kościelnego dzwonu przez kilka sekund po tym, jak uderzy jego serce.

– Z Aten! – odkrzyknął kapitan.

– W jakim celu? – zagrzmiał Człowiek z Brązu i jeszcze groźniej okręcił maczugę nad głową, jak gdyby chciał zadać miażdżący cios w sam środek okrętu, bo Ateny tak jeszcze niedawno prowadziły wojnę z Krętą.

– Przywozimy siedmiu młodzieńców i siedem dziewic Minotaurowi na pożarcie – odpowiedział kapitan.

– Naprzód! – krzyknął Człowiek z Brązu.

To jedno słowo zahuczało po całym niebie i odbiło się głuchym echem w piersi mówiącego. Statek prześliznął się między przylądkami u wejścia do portu i olbrzym podjął swój przerwany marsz. Po chwili ten niezwykły wartownik był już daleko, połyskując w słońcu i siedmiomilowymi krokami okrążając wyspę Kretę, bo takie było jego nigdy niekończące się zadanie.

Ledwie zawinęli do portu, gdy na brzegu pojawił się oddział gwardii króla Minosa i objął straż nad czternastoma młodzieńcami i dziewczętami. Uzbrojeni wartownicy otoczyli ich, zaprowadzili do pałacu i postawili przed obliczem króla. Minos był srogi i bezlitosny. Jeżeli olbrzym, który strzegł Krety, był zrobiony z brązu, to monarchę, który nią władał, można było podejrzewać, że ma w piersi jeszcze twardszy metal, i nazwać go człowiekiem z żelaza. Na widok nieszczęsnych ofiar zmarszczył swe krzaczaste brwi. Każdy inny śmiertelnik, widząc ich świeżą, delikatną urodę i niewinne spojrzenie, czułby się okropnie, dopóki nie uszczęśliwiłby każdego z nich puszczając ich wolno jak ptaki z klatki. Ale nieubłagany Minos chciał tylko przekonać się, czy są dość tłuści, by zaspokoić apetyt Minotaura. Ja osobiście chciałbym, żeby on sam był jedyną ofiarą; a potwór na pewno uznałby, że jest zbyt łykowaty.

Jednego po drugim król Minos wzywał tych pobladłych i płaczących chłopców i dziewczęta do stóp tronu, każdego szturchał berłem w żebra (żeby sprawdzić, czy mają dość ciała) i odprawiał skinieniem głowy w stronę swych gwardzistów.

Lecz kiedy jego oczy spoczęły na Tezeuszu, przyjrzał mu się z większą uwagą, bo twarz młodzieńca była spokojna i nieustraszona.

– Młodzieńcze – spytał surowym głosem – czy nie przeraża cię pewność, że będziesz pożarty przez Minotaura?

– Ofiarowałem swoje życie w dobrej sprawie – odparł Tezeusz – i dlatego daję je chętnie i bez trwogi. Lecz czy ty, królu Minosie, sam nie odczuwasz przerażenia, ty, który rok po roku dokonujesz tego straszliwego czynu, oddając siedmiu niewinnych młodzieńców i tyleż dziewcząt na pożarcie potworowi? Czy nie drżysz, niegodziwy królu, kiedy spoglądasz w swoje własne serce?

Gdy tak siedzisz na tym złotym tronie i w tych królewskich szatach, w twarz ci to mówię, o królu Minosie: jesteś straszliwszym potworem niż sam Minotaur!

– Ach, tak! Więc tak myślisz? – zawołał król i zaśmiał się swym okrutnym śmiechem. – Jutro w porze śniadania będziesz miał możność przekonać się, kto jest większym potworem, Minotaur czy król. Straże, zabrać ich! I niech ten bezczelny młodzieniec będzie pierwszym kęskiem Minotaura!

Obok tronu (o czym nie miałem czasu wam powiedzieć) stała córka króla, Ariadna. Była piękna i dobra i patrzyła na biednych skazańców z zupełnie innymi uczuciami niż król Minos o żelaznym sercu. Płakała, dosłownie płakała na myśl o tym, ile ludzkiego szczęścia idzie niepotrzebnie na marne, kiedy tylu młodych ludzi, w najpiękniejszej wiośnie życia, oddaje się na pożarcie zwierzęciu, które na pewno wolałoby tłustego wołu, czy choćby dużą świnię, od najpulchniejszego z nich wszystkich. A gdy ujrzała bohaterską postać księcia Tezeusza, jego spokój w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, jej litość wzrosła jeszcze bardziej. Kiedy straże wyprowadziły go, rzuciła się do stóp króla zaklinając go, by uwolnił wszystkich więźniów, a zwłaszcza tego młodzieńca.

– Cicho, niemądra dziewczyno! – odpowiedział król Minos. – A cóż ty