Opowieści - Simona Kossak - ebook

Opowieści ebook

Simona Kossak

4,5

Opis

Simona Kossak całe życie malowała słowem obrazy. Od dziecka podglądała mrówki, gawrony i żółwie i mówiła o nich z przejęciem. Z wiekiem nabierała wprawy, odwagi i polotu w opowiadaniu o tym, co fruwa w parku, czai się w lesie, czy bzyczy na łące. Gawędy, nagrane w ostatnich latach jej życia, są już popisem tej sztuki opowiadania. Mówi w nich o przyrodzie z taką charyzmą, miłością i pasją, że aż chce się rzucić wszystko, pójść do lasu, jechać do puszczy, czy położyć nad stawem i to wszystko zobaczyć. Tłumaczy najbardziej zawikłane zjawiska w świecie natury tak, że nagle wszystko staje się jasne. Nikt nam wcześniej tak porywająco nie opowiedział o tym, jak wygląda weselisko jeleni, o czym „gęgają” gęsi albo dlaczego migają szympansy. Historie, które Simona snuje o awanturach w małżeństwach bocianów, o haremach, jakie tworzą jelenie, czy o namiętnościach norników nadają się do czytania w samotności, w parze lub w stadzie. Na dzień dobry i na dobranoc. Niezwykły teatr wyobraźni, fenomenalne Opowieści i zmysłowe lekcje biologii. Nikt z takim pazurem, werwą i swadą nie opowiada dziś o przyrodzie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 154

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (18 ocen)
12
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalia_Calgary

Nie oderwiesz się od lektury

Simona jest genialna
10
Maksymilian1q777

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna. Autorka snuje opowieść, prostym językiem, niezwykle barwnie i ciekawie wprowadzając czytelnika w tajemniczy i barwny świat zwierząt. Książka sprawdzi się jako czytanka na dobranoc dla dzieci i jako znakomita lektura odpoczynkowa dla dorosłych. W książce tej spotkamy zarówno wilki jak i kruki, dowiemy się jak polarna niedźwiecica chroni swoje małe przed mrozem, poznamy zwyczaje saren, przeczytamy o fascynującym zjawisku wielokrotnego polowania i wraz z autorką będziemy zastanawiać się dlaczego właśnie tak? Skąd biorą się tak różnorodne zachowania zwierząt? Czy człowiek może się od nich czegoś nauczyć? Polecam
00

Popularność




MOWA

MOWA

Wszyscy mają swój język

Może się zdarzyć, że zwierzątka zagapią się w Wigilię i zaczną mówić do nas w inny dzień. Dlatego warto dowiedzieć się, czym jest język ludzi i język zwierząt.

Mowa ma tylko jeden cel: komunikowanie się. Zwierzęta kontaktują się ze sobą – nieważne, czy przez całe życie, czy na przykład tylko w okresie rozrodu. Podobnie ludzie, którzy większość czasu spędzają w grupie. Owady, takie jak pszczoły żyjące w roju, też muszą się ze sobą komunikować. Wszyscy mają swój język. Można podzielić porozumiewanie się na trzy najprostsze sposoby. Pierwszy to dźwięk: ludzka mowa i wszystkie głosy wydawane przez zwierzęta. Drugi to zapach, który jest bardzo rozwiniętym językiem, nieobcym ani ludziom, ani zwierzętom. Trzeci to tak zwana mowa ciała, o której jest coraz głośniej, zwłaszcza w kontekście psychologii człowieka.

Przecież my – ludzie jesteśmy wzrokowcami. Choć wydaje nam się, że porozumiewamy się za pomocą dźwięków (słów), komunikujemy się jednak w znacznym stopniu ciałem. Można powiedzieć „kocham cię” a wyraz twarzy, ruchy rąk i całego ciała informują: „nienawidzę cię”. W tym momencie osoba, do której się to mówi, zaczyna nabierać wątpliwości, zadaje sobie pytanie: „czy on mnie rzeczywiście kocha?”.

Spryciarze psycholodzy próbują od czasu do czasu uczyć ludzi, jak zafałszować mowę ciała. Od razu „sprzedam” państwu jeden bardzo dobry chwyt, sprawdzony w sytuacji, gdy przedstawiamy się nowej osobie, na której chcemy wywrzeć bardzo dobre wrażenie. Można spróbować wytrenować to w domu, przed lustrem. Otóż na widok tej osoby, kiedy nawiązujemy z nią kontakt wzrokowy, leciutko unieśmy brwi. To wystarczy, żeby pierwsze wrażenie było sympatyczne. Można oczywiście nauczyć się różnych gierek i metod, ale pamiętajmy, że trudno jest opanować mimowolne gesty, które świadczą o przeciwnych uczuciach niż te deklarowane.

Zwierzęta, a zwłaszcza ssaki, podobnie jak ludzie są wzrokowcami. Bardzo dużo informacji jest przekazywanych za pomocą mowy ciała, zarówno między ludźmi i zwierzętami, jak też pomiędzy zwierzętami.

Wigilijne mowy zwierząt

W Polsce nie ma chyba człowieka, który nie wiedziałby, że w noc wigilijną zwierzęta rozmawiają z ludźmi. Na wsi zachował się obyczaj, że gospodarz w tę świąteczną noc idzie z opłatkiem, albo bez opłatka, do swoich zwierząt gospodarskich, poklepuje je i daje im lepsze jedzenie w obawie, że jak nie da, to zwierzę odezwie się i coś mu powie „do słuchu”. Pszczelarze też wiedzą o tym, że trzeba w Wigilię pójść do pasieki i delikatnie postukać w każdy ul. Jeśli pszczoły odpowiedzą cichym, zadowolonym brzękiem, to znaczy, że są zdrowe.

Chyba nie ma i nie było takiego narodu na świecie, który nie marzyłby o tym, żeby poznać mowę zwierząt. Jest tyle bajek, które wszystkie dzieci słyszą: o pastuszkach, o chłopcach i dziewczynkach, o jakichś ludziach uprzywilejowanych, którzy w cudowny sposób nagle zaczynają rozumieć, co mówią zwierzęta. Ja też byłam w dzieciństwie pod wrażeniem takich opowieści. Być może dlatego wybrałam ten, a nie inny kierunek studiów, czyli biologię ze specjalnością psychologia zwierząt. Wydawało mi się, że jeżeli poznam psychikę zwierząt, to zrozumiem ich mowę. To okazało się prawdą.

Podczas rozmowy z posiadaczami szczęśliwych zwierząt (kotów i psów przede wszystkim), zawsze okazuje się, że ich zwierzaki z nimi rozmawiają i oni je rozumieją. Wychodzi na to, że mowa zwierząt nie jest ani bardzo skomplikowana, ani hermetyczna. Trzeba tylko trochę wysiłku, ażeby się te dwa światy – ludzki i zwierzęcy – mogły zrozumieć.

Pierwszy głos, który jest bezwzględnie zrozumiały dla wszystkich istot żywych, to dźwięk trwogi i bólu. Jeżeli słyszymy gdzieś za lasem, nawet daleko, krzyk mordowanej sójki, to wszyscy właściwie wiemy, że dzieje się coś złego. Podobnie, słysząc kwik zarzynanej świni, bitego psa, dręczonego dziecka, właściwie każdy z nas odczuwa niepokój.

Raz miałam taką przygodę: osoba urodzona i mieszkająca w mieście szła środkiem wiejskiego podwórka. Tuż obok niej jastrząb mordował wrzeszczącą kurę, a ona na to nie zwróciła uwagi. Jednak to był wyjątek, który mnie bardzo zadziwił.

Adwokat i tłumacz w jednym

Właścicielowi, który w wieczór wigilijny idzie do swoich zwierząt i oczekuje, że coś mu powiedzą, mogę przekazać, czego miałby się spodziewać. Podczas gdy o tym myślę, w tle słychać cichutkie „stuk stuk stuk stuk”. To moje sikorki, dzięcioły, trznadelki i inne różne ptaszki, które w ten rozkoszny, cudowny dzień przylatują do jedzenia. Gdyby nagle wszystkie one zaczęły mówić ludzkim głosem, usłyszałabym: „Dziękuję, tak trzymać, nie przestawaj nas karmić do wiosny”.

Jeżeli gospodarz wyjdzie przed dom, zobaczy ciepłą, wysłaną słomą budę, osłoniętą od wiatru, swojego psa przy miskach pełnych ciepłego jedzenia i świeżej, niezamarzniętej wody, to można się spodziewać, że usłyszałby: „Dziękuję gospodarzu, będę wiernie pilnował twojego gospodarstwa przez następny rok”. Jeżeli przed dzikim, miejskim kotem ktoś nie zamknie złośliwie wszystkich piwnicznych okienek i biedne zwierzę będzie mogło uniknąć mrozu nocując w piwnicy, to miauknie: „Dziękuję. W miarę możności będę łapał szczury”. Jeżeli jednak okienka będą zamknięte i ta kocina będzie się trzęsła z zimna pod ścianą kamienicy, to nie powie nikomu dobrego słowa. Podobnie będzie w oborze, w stajni czy w chlewie. Jeżeli zwierzęta będą miały wysprzątane, gospodarz wyczyści je, napoi i nakarmi, będą one mówić jednym głosem: „Odwdzięczymy się nawet naszym życiem, żebyś mógł jeść słodkie mięsko, bekony, słoninę”. Jednak, jeżeli zwierzęta będą przerażone, bite, zagłodzone i brudne, popatrzą na człowieka z wyrzutem i nie powiedzą nic.

W obejściu, gdzie będą gęsi, które chwyta się między kolana i kijem wciska do gardła jedzenie, żeby potem dawać smakoszom o zdegenerowanych podniebieniach pasztety z otłuszczonych gęsich wątróbek, ptaki nic nie powiedzą. Gęsi, które przecież mają przepięknie rozbudowany język, popatrzą tylko ze łzą w oku. Natomiast, jeżeli będą to gąski latem chodzące po łące, pływające po okolicznych stawach, zagęgają cichutko miłym głosem: „Dziękuję gospodarzu”.

Tylko od nas, ludzi, zależy, czy w ten wigilijny wieczór pójdziemy do naszych zwierząt z wyrzutami sumienia, czy będziemy czuć, że coś jest nie w porządku. Jeżeli boimy się tego, co nasze gospodarskie i hodowlane zwierzęta mogłyby nam powiedzieć ludzkim głosem, to dlatego, że ten głos byłby głosem skargi.

Gęsi też swój język mają

Opowiadając o odkryciach pewnego wielkiego uczonego, chcę poszukać odpowiedzi na pytanie: czy zwierzęta nas rozumieją, czy tylko my jesteśmy w stanie pojąć ich mowę?

Najbardziej chwytającym za serce, klasycznym przykładem rozwiniętej mowy zwierząt jest język dzikich gęsi. Austriacki noblista, Konrad Lorenz, był pierwszym na świecie człowiekiem, który zrozumiał ich język i nauczył się z nimi rozmawiać. Odkrył on, że pisklęta języka gatunku uczą się, przebywając w jajkach. Dlatego, chcąc wychować gąsiątko siedzące w skorupce, trzeba z nim rozmawiać.

Mówi mama gęś i mówić może człowiek. Na tej wiedzy oparty został wielki eksperyment, który miał doprowadzić do tego, że oswojone gęsi polecą za ludzkimi opiekunami. W pobliżu wysiadującej gęsi innego gatunku (siedzącej na jajach gęsi białoczelnej) ludzie ustawili silniczek motolotni i co jakiś czas go uruchamiali. Mógłby się ktoś zastanawiać, po co ten silniczek. Chodziło o to, żeby gąsiątka w jajkach kojarzyły jego dźwięk z hasłem: „Lecimy”. Drugim dźwiękiem był sygnał trąbki od roweru, takiej z gruszeczką, której badacze używali przy jajkach, wydobywając z niej „kwe kwe kwe” w różnym rytmie. Raz to były trzy dźwięki, raz pięć dźwięków; raz szybciej, raz wolniej. Wszystko to w oparciu o cudowne odkrycia Konrada Lorenza. On zwrócił uwagę na znaczenie poszczególnych głosów gęsi. Jak idzie sobie po łące stado gęsi i rodzice wydają nagle taki sześciogłoskowy „gęg gęg gęg gęg gęg gęg”, to znaczy dokładnie: „Wiecie co? Tutaj jedzenia jest mało. Chyba trzeba będzie się stąd wynosić”. Jeżeli sygnał obejmuje tylko pięć powtórzeń, to znaczy dosłownie: „Żwawiej stadko. Zbierać się, bo będziemy się stąd wynosić”. Cztery powtórzenia to: „Proszę wyciągnąć szyję do przodu i szybko maszerować”, bo gęś, żeby się zerwać do lotu, musi się rozpędzić. Trzy sygnały gęsich rodziców znaczą: „Szybko biegniemy. Uwaga, zaraz będzie start”, po czym następuje „gęg gęg” i cała grupa wznosi się w powietrze. Jeżeli nie ma tego podwójnego dźwięku, młode gęsi nie wzbiją się, bo nikt im tego nie każe. Właśnie dlatego podczas eksperymentu ludzie stosowali klaksoniki przy gęsich jajach. Miały one nauczyć ptaszki odpowiedniego języka.

Nasze gęsi domowe również są fascynującym obiektem do obserwacji. Zachowały one cały swój talent językowy i inteligencję, natomiast straciły zdolność latania. Okazuje się, że te gęsi rozpędzają się na łąkach, chcąc wzlecieć w powietrze. Podobnie jak dzikie gęsi, wołają wtedy „gęg gęg”, ale brzmi to bardziej jak: „rhau rhau”, co znaczy: „Chciałabym polecieć, ale skrzydła mi odmówiły posłuszeństwa”. Ten dźwięk jest znany również dzikim gęsiom. Oznacza, że jedna ze stada nie może odlecieć i wtedy ptaki albo zostają chwilę, żeby zobaczyć co się stało, albo odlatują i zostawiają ją (co się prawie nigdy nie zdarza).

Natomiast w gęsim języku jest też taki przeciągły długi „gęg gęg”, którego oczywiście ja nie umiem imitować. Oznacza alarm, na przykład ostrzeżenie, że się zbliża jakiś drapieżnik. Gęsi czasem je odwołują, a czasem pozostaje ono nieodwołane.

Inteligencja poddana próbie

Doświadczenia Konrada Lorenza, dotyczące porozumiewania się gęsi, wykorzystali z powodzeniem młodzi francuscy badacze. Postanowili zasiedlić gęsiami białoczelnymi okolice, w których one już dawno nie występowały. Z badań austriackiego naukowca dowiedzieli się, że gęś, która wzleci w jakiejś okolicy, na pewno do tego miejsca wróci po następnej zimie. Z tego powodu młodziutkie gęsi wychowane we Francji przewieźli do Laponii i tam nauczyli je latać. Tak samo zresztą robił Lorenz – uczył swoje gęsi latania w Niemczech.

Na czym ta nauka polegała? Wystarczyło zacząć biec, rozłożyć ręce i zawołać dwa razy gęsim głosem „gęg”, a całe stado zaczynało biec i podrywało się do lotu. I to właściwie nie była trudna sztuka. Gorzej, jeżeli gęsi krążyły nad głową i wołało się je, żeby wylądowały na łące. Niestety, wtedy musiałyby ustawić się pod wiatr, żeby bezpiecznie wylądować. Natomiast jeżeli miały wiatr od tyłu, który je pchał, spadały i koziołkowały. Nie mając jeszcze wielkiej wprawy, mogły sobie zrobić krzywdę. W związku z tym Konrad Lorenz, który jako pierwszy miał ten problem (a francuscy badacze już nie – bo go małpowali), w pewnym momencie wpadł na genialny pomysł. Gdy gęsi bezradnie krążyły nad jego głową, zobaczył, że wiatr jest sprzyjający. Wtedy po prostu rozłożył szeroko ręce i przewrócił się na brzuch. W tym momencie wszystkie gęsi, jak po sznurku, wylądowały koło niego. Niestety, eksperymentalny duch ciekawości naukowej podszepnął Lorenzowi bardzo głupi pomysł. Mianowicie, gdy gęsi znowu były w powietrzu, postanowił sprawdzić, czy wcześniej wylądowały, bo chciały, czy dlatego, że on im dał przykład. W związku z tym poczekał, aż wiatr będzie absolutnie niekorzystny. Gęsi nadlatywały i Lorenz zrobił dokładnie ten sam figiel: przewrócił się na trawę. Oczywiście ptaki wylądowały, koziołkując i tłukąc się. Była z tego tragedia – gęsi obraziły się na pana Lorenza. Przez kilka następnych dni nie wierzyły jego poleceniom. Kiedy on je nawoływał do lotu lub wabił je do lądowania, nie słuchały – robiły wszystko po swojemu. Dały w ten sposób panu naukowcowi nauczkę. Oczywiście francuscy badacze już takich żartów nie robili. Ich gęsi przetransportowano do Laponii. Tam nauczyły się latać, po czym odbyła się przepiękna podróż, która w filmie Bracia chmur została pokazana z detalami. Cała rodzina wychowanych przez badaczy gęsi przeleciała za motolotnią ponad tysiąc kilometrów na zimowisko we Francji. W następnym roku można było obserwować zaobrączkowane gęsi, które wróciły z zimowiska (już samodzielnie) do Laponii. Cała ta naukowa akcja była przepiękna. Po pierwsze, pokazała, jak człowiek może pomóc zwierzętom, które kiedyś skrzywdził, bo wytępił. Po drugie, udowodniła, że może dojść do porozumienia dwóch tak różnych gatunków, jak ludzie i gęsi, i jaki wspaniały sukces można odnieść.

Ptasia poczta pantoflowa

Żeby poznać ptasią mowę, wcale nie trzeba wyjeżdżać w dzikie ostępy, nad stawy i jeziora, gdzie można spotkać gęsi. Właściwie wystarczy w dowolnym polskim mieście wyjść na ulicę i poobserwować wszędobylskie gawrony albo kawki, które też znakomicie mają rozwiniętą mowę dźwięków. Ktoś, kto te ptaki lubi i obserwuje, doskonale wie co się dzieje w stadzie, tylko je słysząc, a nie widząc.

Początki badań dotyczących poznania ptasiej mowy były trudne. Jeden z uczonych (M. Frings) stwierdził na przykład, że gawrony mają narzecza, takie lokalne języki. Zauważył, że pewien gawron, przeniesiony w zupełnie nowe miejsce, nie rozumiał głosów tamtejszych ptaków. Natomiast inny obcy gawron robił to samo, co miejscowe. Okazało się, że wśród gawronów są kosmopolici i są „osiedleńcy”. Te ptaki, które lubią wędrować, przemieszczać się, poznają więcej języków – narzeczy, na przykład składających się z podstawowych zwrotów typu „tu jest dużo jedzenia”, „uwaga, wróg” albo „alarm, uciekamy”. Naukowiec w efekcie swoich badań potrafił wyodrębnić z języka gawronów 300 słów. To niesamowicie dużo. Jak on to robił? Otóż nagrywał głosy gawronów na magnetofon, po czym wychodził z tym sprzętem i z głośnikiem na pole, gdzie przylatywały wielkie stada tych ptaków, np. na zimowiska. W ich pobliżu odtwarzał dźwięki. W zależności od tego, jak reagowało stado na konkretny sygnał, Frings zapisywał, który głos znaczy np. „lądujemy”, a który „zrywamy się do lotu”. Dzięki nagrywaniu rozmów gawronów, odkrył szereg cichuteńkich, delikatnych dźwięków, które służyły do porozumiewania się zaprzyjaźnionych ze sobą ptaków albo ptasich par.

Bardzo ciekawym zjawiskiem, które oczywiście zaobserwowali naukowcy (a mógłby to odkryć też każdy mieszczuch), jest tak zwana poczta pantoflowa kawek. Polega ona na przekazywaniu informacji przez jednego ptaka drugiemu ptakowi, który danej sytuacji nie widział. Przypomina to opowiadanie plotek. Na przykład: kawki, którym ktoś zabierze pisklę i dręczy je (nie daj Boże!), wydają alarmujący, charczący, bardzo niemiły dźwięk. Często też słyszy się go wiosną, kiedy kawczak siedzi na trawniku i ktoś zaczyna do niego podchodzić, np. człowiek albo pies. Ptak wydaje wtedy ten charczący głos zwołujący inne kawki, które siadają w pobliżu i zaczynają tym dźwiękiem płoszyć wroga. Jaki to ma związek z pocztą pantoflową? Otóż zdarzyło się, że w pewnym konkretnym miejscu mieszkał niedobry, młody chłopak, który tępił kawki – strzelał do nich z karabinka lub z procy. Ptaki, które bytowały w pobliżu jego domu, nauczyły się witać go tym charczącym głosem za każdym razem, gdy wychodził z domu. Z czasem zaczęło się zdarzać, że ten młody człowiek był „witany” w ten sposób przez kawki, gdy pojawiał się w innych dzielnicach i przypadkowych miejscach. Przez wiele, wiele lat nie mógł się od nich opędzić. Gdzie tylko przychodził, tam gromadziły się ptaki – obce kawki, zupełnie niezwiązane z tamtymi poszkodowanymi przez młodzieńca. Witały go zawsze tym swoim obelżywym, charczącym głosem.

Owadzie „bzykanie”

Żadna to sztuka słuchać i rozumieć śpiew ptaków, zwłaszcza tych stadnych, jak gęsi, kawki, wrony i gawrony. Zastanówmy się zatem, czy takie głupie małe zwierzątka jak koniki polne i świerszcze (właściwie nie wiadomo, czy to jest mechanizm białkowy, czy to jest zwierzę), rozmawiają ze sobą czy nie. Oczywiście, jeśli ktoś ma dużo cierpliwości i przyłoży się do pracy, to może odkryć język, którym porozumiewają się te owady. Podobnie jak w doświadczeniach z gawronami, w przypadku koników polnych udało się nagrać na magnetofon 500 różnych, wydawanych przez nie dźwięków. Ich rozmowy, dźwięki, śpiewy składają się ze strof, wersów, sylab, a nawet pojedynczych impulsów. Ogólnym znaczeniem tego języka, głównym komunikatem jest informacja: „To jestem ja, konik polny gatunku takiego a takiego, odmiany takiej a takiej. Moja płeć to samiec. Szukam godziwej, nadającej się dla mnie żony”.

Oczywiście po tym „ćwierkaniu” następuje cały szereg jeszcze innych zachowań, które owocują potem potomstwem, jednak głównym sposobem odróżnienia płci koników polnych jest dźwięk wydawany przez partnerów. Badacze, którzy zazwyczaj są bardzo krytyczni, zaczęli się zastanawiać: zaraz, zaraz – w grę może wchodzić jeszcze zapach, ruchy odnóży itp., a dźwięk może tylko lokalizować partnerów. W związku z tym przeprowadzili bardzo sprytne doświadczenie. Mianowicie, nagrali dźwięk jednego z samców koników polnych określonego gatunku i odtworzyli przez telefon samiczce. Dzięki temu zyskali pewność, że samiczka ma z samcem tylko kontakt dźwiękowy. Co się stało w tej sytuacji? To biedactwo próbowało wejść do słuchawki telefonicznej, żeby tylko odnaleźć swojego partnera. Był to dowód na to, że nawet u owadów takich jak koniki polne, istnieje mowa obejmująca mnóstwo komunikatów.

Weźmy teraz pod uwagę naszych najbliższych krewnych: ssaki. W tym przypadku odpowiedź na pytanie: czy ssaki mają swoje języki i czy rozmawiają, jest dziecinnie prosta. Oczywiście, że tak. Wystarczy wiosną pójść do lasu, by się o tym przekonać. Można trafić w czas i miejsce, gdzie rodzą się małe dziki. Można bezmyślnie wziąć na ręce takiego maciupeńkiego warchlaczka, który jeszcze się nie boi i chodzi pod nogami, i zupełnie przypadkiem leciutko go przycisnąć. Wtedy on kwiknie, a człowiek natychmiast ma przed sobą rozwścieczoną, broniącą dziecka lochę. Kwiknięcie oznacza wezwanie matki na pomoc. To jest pierwszy podstawowy przykład na to, że i ssaki porozumiewają się głosem.

Zrozumieć sarny

Sarna jest bardzo znanym i lubianym zwierzęciem. Każdy, kto interesuje się jej językiem, szybko zaczyna rozróżniać kilka rodzajów głosów. Jeden z nich to rozmowa matki z dzieckiem. Maleństwo: koziołeczek czy kózka, wydaje cichutki pisk, który ktoś, kto nie zna lasu bardzo łatwo pomyli z głosem ptaka. Sarnia matka natomiast nie pomyli się nigdy. Ona, rozmawiając ze swoim dzieckiem, również wydaje bardzo delikatny, cichy dźwięk: „mh mh mh”. W ten sposób te zwierzęta się komunikują. Mały wstaje i mówi, że już jest głodny. Wtedy matka przybiega (nigdy nie przebywa w pobliżu maleństwa, żeby nie ściągać uwagi wrogów). Dziecko zostaje nakarmione, wylizane i idzie spać.

Inaczej wygląda porozumienie, gdy spotykają się dwie dorosłe sarny w okresie rui. Komunikacja pomiędzy nimi jest bardziej aluzyjna niż językowa. Samiec podnieconym głosem stęka, a samiczka delikatnie popiskuje i ucieka, udając, że się go okropnie boi. Posapujący koziołek podąża za jej piskiem. Jak wygląda sytuacja, gdy spotykają się dwa samce i chcą się bić? Wtedy oczywiście widać przede wszystkim grożące ruchy, ale też słychać groźne posapywania. Żeby do konfrontacji nie dochodziło, a przeciwnik nie przychodził do rewiru danego koziołka, to ten szczeka. To jest głos sarny, który człowiek myli z głosem psa – taki sygnał grożąco-ostrzegający, oznaczający: „Tu jestem. Proszę tu nie wchodzić. Żaden kozioł tu nie ma prawa się pojawić, ponieważ to jest moje królestwo, mój teren”.

Dostąpienie zaszczytu

Nasuwa się kolejne pytanie: skoro ja rozumiem, o czym sarny mówią ze sobą, to czy one mogą rozumieć mnie? Czy mogą do mnie przemówić swoim głosem? Przez wiele lat hodowałam sarny i je badałam. Bardzo mnie interesowało, czy te zwierzęta (komunikujące się ze sobą głosowo, i z którymi ja się komunikowałam cały czas) uczynią mi ten honor i odezwą się do mnie którymś ze swoich głosów. W końcu przez absolutny przypadek otrzymałam jednoznaczną odpowiedź. Było to na przedwiośniu. W młodnikach leżał jeszcze śnieg, a w starodrzewie już go nie było. Weszłam do dużej zagrody, w której mieszkały sarny i zauważyłam, że młode – roczne sarnięta – spłoszyły się, były niespokojne. Widocznie musiało się dziać coś złego. Wyszłam z nimi na brzeg starodrzewu przy uprawie leśnej. Zostawiłam spłoszone zwierzęta wśród drzew i weszłam w krzaki, żeby sprawdzić, co je wystraszyło. Wpatrzone we mnie, stały z postawionymi uszami, zjeżonymi kuperkami. Widać było, że ich zdaniem w młodniku jest coś bardzo groźnego. Proszę sobie wyobrazić, że gdy byłam mniej więcej w połowie drogi, stanęłam jak wryta, bo usłyszałam za sobą chóralne szczekanie pełne grozy. Odwróciłam się i zobaczyłam pięć moich sarenek. Miały sztywno wyprostowane nóżki, wciąż patrzyły na mnie i wołały tym swoim rozpaczliwym głosem: „Nie idź tam. Nie idź tam. Tam jest śmierć”. Przyznam szczerze, że osłupiałam. Jednak poszłam dalej. Okazało się, że w młodniku były świeże, ciepluteńkie ślady rysia. Weszłam głębiej w ten gąszcz i znalazłam kał rysia – rzeczywiście jeszcze ciepły.

Co ta sytuacja znaczyła dla moich saren? Zauważyły, że do zagrody wdarł się drapieżnik. Uciekły spłoszone. Po chwili zobaczyły matkę (bo ja – ludzki opiekun – byłam wtedy ich matką), która szła nieświadomie na pewną śmierć.

Musiały ją ostrzec.

Przyznaję, że ten dzień stał się przełomem. Przekroczyłam granicę, która oddziela świat ludzi od świata zwierząt. Gdyby od nich odgradzała nas szyba lub mur nie do przebicia, sarny by się mną nie przejęły. Uznałyby: „My to sarny, ona to człowiek – co nas ona obchodzi”. Jeżeli one mnie ostrzegły głosem zarezerwowanym dla swojego gatunku, oznaczało to wyłącznie jedno: „Jesteś członkiem naszego stada, nie chcemy, żeby ci się stała krzywda”. Przeżywałam to zdarzenie przez wiele dni. Właściwie do dzisiaj, gdy myślę o tym, czuję w sercu takie miękkie ciepło. Uważam, że jest to dowód na to, jak bardzo można się zaprzyjaźnić z dzikimi zwierzętami i jak wiele obustronnego zrozumienia może nas spotkać.

Rozmowa na migi

Niektórzy ludzie czasem bardziej wierzą w to, co ktoś kiedyś sobie wymyślił, niż w to, co widzą na własne oczy. Na przykład zwolennicy teorii, że zwierzęta reagują tylko na ton głosu, a nie rozumieją, co się do nich mówi. Na szczęście jakiś czas temu rozpoczęto szeroko zakrojone (teraz posuwające się lawinowo) badania tej dziedziny, prowadzone z małpami człekokształtnymi. Wiadomo, że szympansy są bardzo podobne do ludzi, nawet na poziomie budowy i liczby genów (nawet 98% wspólnych), i porozumiewają się między sobą bardzo skomplikowanym językiem. Niestety, budowa ich krtani uniemożliwia artykułowanie słów.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki