Oni albo my! - Piotr Plebaniak - ebook + książka

Oni albo my! ebook

Piotr Plebaniak

0,0
74,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jak Chiny planują zniszczyć światową dominację USA

 

Globalna dominacja Stanów Zjednoczonych opiera się na dwóch filarach. Pierwszym z nich jest kontrola dystrybucji energii zaklętej w ropie i gazie ziemnym. Drugi totakie ustawienie międzynarodowej wymiany towarowej, w której transport długodystansowy zostanie możliwie silnie rozdrobniony na kolejnych podwykonawców. Ten finezyjnie skomponowany stan jest jednocześnie bardzo stabilny i bardzo wrażliwy. Zyski z handlu i rozwój gospodarczy osiągają zatem wszyscy albo nikt.

 

Przed światowym hegemonem stoją liczne wyzwania. Inwazja Chin na Tajwan. Wojna domowa w USA. Energetyczne zagłodzenie Europy. Wojna o kluczowe zasoby i stabilny dostęp do nich. Zdolność do produkcji najbardziej zaawansowanych półprzewodników…Największymzagrożeniem dla świata jest jednak zapaść globalnej wymiany towarowej.

 

Informacje o tej toczącej się wielkiej grze imperiów docierają do opinii publicznej jedynie w sposób fragmentaryczny i zniekształcony. W jakich okolicznościach inwazja na Tajwan jest realna i co musi się stać, żeby się udała? Jak można rzucić na kolana hegemona, który twardo kontroluje pieniądz i dystrybucję energii na świecie? A co, jeśli celem Chin nie jest stworzenie wielobiegunowego świata, a zniszczenie Zachodu? Na wszystkie te pytania odpowiada autor bestsellerowych 36 forteli oraz Prawideł geopolitycznej gry o przetrwanie,ukazując nam skrzętnie skrywane przed opinią publiczną współzależności czy konflikty interesów między „sojusznikami”.

 

Głos w tej książce zabierają m.in. amb. Andrzej Byrt, dr Jabin Jacob, płk Andrzej Kruczyński i inni eksperci w zakresie geopolityki, konfliktów militarnych, dyplomacji, ekonomii i handlu międzynarodowego.

 

Piotr Plebaniak - socjolog, historyk i badacz myśli strategicznej oraz tradycji państwotwórczych Chin. W serii „WZORCE”, której niniejsza książka jest częścią, autor pisze o psychologii konfliktów, filozofii wojny oraz analizuje praktyki skutecznego działania. Jego najnowszy bestseller to Prawidła geopolitycznej gry o przetrwanie. Zainspirowany powieścią Obcy w obcym kraju został pasjonatem poznawania obcych kodów kulturowych. Z kolei lektura Myśli nieuczesanych skazała go na kompulsywne kolekcjonowanie sentencji i aforyzmów, co skończyło się m.in . opublikowaniem książki Drogi wędrownych doradców (wznowienie 2024). Zawodowo zajmuje się – zależnie od dyktanda chwili – prewencją, deeskalacją lub wszczynaniem awantur. Półzawodowo fotografuje tajwańskich aborygenów. Prywatnie miłośnik długodystansowych podróży motocyklowych i porządnej kiełbachy wypieczonej nad ogniskiem gdzieś hen, na końcu nieuczęszczanej drogi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 375

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redakcja: Anna Żółcińska

Korekta: Ilona Drobna | drobnakorekta.pl

Projekt okładki: Katarzyna Konior | studio.bluemango.pl

Skład i łamanie: Amadeusz Targoński | targonski.pl

Opracowanie e-wydania:

Konsultacja merytoryczna:

płk Andrzej Kruczyński (działania sił specjalnych)

kpt. rez. Rafał Kolasa (lotnictwo)

Copyright © Piotr Plebaniak | [email protected]

All rights reserved.

Copyright © 2024 for this Polish edition by Poltext Sp. z o.o.

All rights reserved.

Warszawa 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione. Wykonywanie kopii metodą elektroniczną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, optycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Niniejsza publikacja została elektronicznie zabezpieczona przed nieautoryzowanym kopiowaniem, dystrybucją i użytkowaniem. Usuwanie, omijanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.

Poltext Sp. z o.o.

wydawnictwoprzeswity.pl

[email protected]

ISBN 978-83-8175-616-7 (format epub)

ISBN 978-83-8175-617-4 (format mobi)

Ludzie powinni wiedzieć, że są podbijani

Maximus, film Gladiator (1999)

Zastrzeżenie autora

Autor tomu oświadcza, że nie utożsamia się ze wszystkimi poglądami i wizjami świata, które prezentuje w niniejszej książce.

Wypowiedzi osób trzecich

Autor tomu oświadcza, że wszelkie zbieżności bądź rozbieżności poglądów, w tym forma obecności w przestrzeni publicznej, nie były kryterium zaproszenia osób trzecich do zabrania głosu w niniejszej książce. Jedyne kryterium przy podejmowaniu decyzji stanowiła udokumentowana aktywnością publiczną kompetencja autora w jego specjalności oraz jego gotowość do wzbogacenia tomu o swoją wiedzę ekspercką. Wszelkie domniemania co do istnienia klucza decyzyjnego innego niż powyższy nie mają podstaw – mogą być interpretowane jako naruszenie dóbr osobistych.

Podziękowania

Wgląd w proces komponowania siły powstającego mocarstwa i naturę sił zaprzęganych do tych mocarstw zniszczenia. Wiedza z tego zakresu już od tysięcy lat była przedmiotem studiów i rozważań starożytnych mędrców, filozofów, wodzów i władców. Wyposażeni we współczesną wiedzę z zakresu psychologii, antropologii i ekonomii możemy stanąć na ramionach tych wielkich dawnych mistrzów obserwacji świata i ludzkiej natury, by wejrzeć znacznie dalej niż oni w mechanizmy tworzenia i niszczenia imperiów.

Niniejsza książka, w pakiecie z Prawidłami geopolitycznej gry o przetrwanie i Siłami psychohistorii oraz ze swoim drugim tomem (Bliski Wschód) i pozostałymi tomami serii Wzorce, to twórcza kompilacja wiedzy starożytnej i współczesnej, zbieranej przez pokolenia często zapomnianych i niedocenianych praktyków i teoretyków. I to im właśnie składam tu podziękowania, schyliwszy się nieco ku uchu tego obrosłego wiedzą giganta, którego zwiemy potocznie dorobkiem cywilizacyjnym, a na którego ramionach stoję.

System odnośników i konwencje użyte w książkach serii Wzorce

Oba tomy Oni albo my! to pozycje dłuższej serii – Wzorce. Serię tę na wiosnę 2024 otwiera bestseller 36 forteli, a zamyka Prawidła geopolitycznej gry o przetrwanie. Aby uniknąć powtarzania wywodów w wielu tomach, wszystkie tomy serii zawierają wzajemne odniesienia wyróżnione znakiem ‡, które ułatwiają wertowanie w poszukiwaniu dodatkowych informacji.

‡36.II.4.C – Odwołanie do innego tomu serii Wzorce. „36” to 36 forteli, „SW” to Sun Zi i jego Sztuka wojny, „SP” – Siły psychohistorii (wyd. II),„WD” – Wzorce dowodzenia (wyd. 2024) oraz „SK” – Siły i kontrsiły (wyd. 2025).

Pojęcia i koncepcje kluczowe są wyróżnione podwójnie: kursywą i podkreśleniem (np. Moc). Wyjaśnienia wybranych pojęć znajdują się w eseju na s. 81.

W passusach i cytatach: pogrubienia czcionki oraz komentarze w nawiasach kwadratowych, jeśli nie zostały oznaczone inaczej, są moje własne.

Zdjęcia: jeśli nie są podpisane, wykonał je sam autor.

Pod poniższym kodem QR Czytelnik znajdzie

treści on-line przywołane w przypisach.

https://chiny.pl/przypisy-z-ksiazki/onialbomy

Koniec pięciu stuleci globalnej dominacji ZachoduWstęp

Dlaczego „oni albo my”?

Konflikt i współzawodnictwo mogą, ale nie muszą być grą o sumie zerowej. Mogą też być przez jedną lub obie strony błędnie rozpoznawane jako takie. W maksymalnym skrócie gra o sumie zerowej to taka gra, w której gracz zyskuje coś kosztem innego gracza. Nie przez każdego uczestnika i w niejednakowy sposób konflikty mogą być postrzegane jako niemożliwe do deeskalacji. To wynika z różnic w percepcji zysków i strat, traum psychicznych, ukształtowania kulturowego (prestiż, honor) i potrzeb zapewnienia sobie zasobów niezbędnych do przetrwania.

Jeden z uczestników może postrzegać przegraną rywalizację jako zagrożenie egzystencjalne. Takie postrzeganie sprawia, że jest on w stanie sprawniej zmobilizować zasoby, przekonać do wykrzesania więcej energii i poświęcenia po swojej stronie. Jeśli dodatkowo uda mu się postawić siebie w pozycji ofiary agresji (atak na Pearl Harbor) albo poniżenia (niehonorowo przegrana przez Niemcy wojna), to miks składający się na tzw. mit energetyzujący stanie się potężnym mnożnikiem faktycznej siły militarnej czy gospodarczej, zaangażowanej w walkę.

Zarówno w konflikcie Zachód–Chiny, jak i Izrael–świat arabski dochodzi do postrzegania sytuacji jako konfliktu wykluczających się interesów. Stany walczą z Chinami o globalną dominację, co jest podniesioną do większej skali walką o wyłączność lub pierwszeństwo w dostępie do światowych zasobów. Izrael walczy z Palestyńczykami o prawo zasiedlenia pewnego obszaru geograficznego, który obie strony nazywają swoim domem i głoszą swoje pierwszeństwo i wyższość własnych racji moralnych do przejęcia tego zasobu.

W moim głębokim przekonaniu oba te konflikty mają formę „oni albo my” – bez względu na to, jaki rodzaj retoryki, zależny od stadium przebiegu konfliktu, słyszymy w narracjach.

Można by powiedzieć, że to kwestia percepcji i że nie każdy po jednej ze stron myśli w tych kategoriach, lecz tylko ekstremiści. Może i tak, ale odeprę tę tezę natchnioną wypowiedzią Brigitte Gabriel:

Większość Niemców była bezkonfliktowa, ale to naziści dyktowali cel i w rezultacie sześćdziesiąt milionów ludzi straciło życie (…). Cicha większość była w tym nieistotna. (…) Większość Rosjan również była bezkonfliktowa. A jednak Rosjanie byli w stanie zabić dwadzieścia milionów ludzi. Cicha większość była w tym nieistotna. (…) Większość Chińczyków również była bezkonfliktowa. A jednak Chińczycy byli w stanie zabić siedemdziesiąt milionów ludzi. Cicha większość była w tym nieistotna. Jeśli spojrzysz na Japonię przed II wojną światową, większość Japończyków też chciała żyć w pokoju. A jednak Japończycy niczym rzeźnicy wyrąbali sobie drogę przez Azję Wschodnią, zabijając dwanaście milionów ludzi, głównie bagnetami i łopatami. Chcąca żyć w pokoju większość znów była nieistotna[1].

I o tych właśnie nierozwiązywalnych dylematach nawiedzających każdy konflikt jest niniejsza książka. Jej tytułem nie mogło być żadne inne hasło, sprytne spostrzeżenie czy paradoks. Jej tytułem musi być myśl, która przebiega zapewne przez głowę każdego, kto naciska spust, strzelając do żołnierza czy cywila. Każdego, kto detonuje bombę w środku gęstego tłumu czy odpala pocisk w kierunku budynku pełnego ludzi nieświadomych tego, że za kilka sekund przestaną żyć.

„Oni albo my”. A więc my.

Nota: prawidła podejmowania decyzji co do wszczynania wojen są omówione w eseju „Kiedy musimy wszcząć wojnę…” na s. 103.

Stan gry

W historii ludzkości nie było mocarstwa stabilniejszego i bardziej samowystarczalnego niż współczesne Stany Zjednoczone. W historii ludzkości nie było imperium bardziej uzależnionego w przetrwaniu od zasobów zewnętrznych niż współczesna Chińska Republika Ludowa.

W trzeciej dekadzie XXI wieku oba mocarstwa w zupełnie jawny sposób ustawiają się i dostrajają nawzajem do swoich ruchów, szykując się do starcia o dominację w najbliższych dekadach. To konflikt egzystencjalny, który przynajmniej przez decydentów w Pekinie postrzegany jest jako gra o sumie zerowej – mój zysk jest stratą tamtego.

Co ten konflikt oznacza dla Europy, Polski i dla każdego z nas? Ta książka zawiera obraz mentalny, dzięki któremu odpowiedź stanie się jasna.

Jako autor pytań retorycznych, hipotez i tez stawianych w tej książce opieram się na swojej wnikliwej i praktycznej znajomości mentalności chińskiej, ale przede wszystkim na długich studiach nad chińską kulturą państwotwórczą i strategiczną, która kształtowała się od czasów głębokiej chińskiej starożytności dwa i pół tysiąclecia temu.

Trzecim elementem zestawu „cech specjalnych” niżej podpisanego autora jest pełna niezależność od wpływu uczestnictwa w debacie geopolitycznej i propagowaniu narracji geopolitycznych na obszarze szeroko pojętego Zachodu oraz w Polsce. Mówiąc prosto, długotrwałe rezydowanie na Tajwanie daje mi odporność na wszelkie naciski ideologiczne czy inne próby wpłynięcia na treść i formę głoszonych przeze mnie opinii oraz twierdzeń. Swoją misję jako autora niniejszej książki postrzegam jako wspólne z Czytelnikami poznawanie prawideł, którymi rządzi się bezpardonowa geopolityczna gra o przetrwanie.

Rekonceptualizacje

„Percepcja jest wszystkim”. Tak brzmi motto mojej książki o teorii i praktyce oddziaływania na bieg zdarzeń. To proste twierdzenie jest odpowiednikiem chińskiej maksymy „zaatakuj umysł przeciwnika”, która jest myślą przewodnią dla adeptów chińskiej sztuki podstępu. W myśl porad zawartych w starożytnych chińskich traktatach przeciwnika należy omamić, ogłupić i odciąć od źródeł danych pozwalających mu adekwatnie reagować na wymierzone weń zagrożenia.

Wracamy na Zachód. Płk Włodzimierz Sokołowski, były agent polskiego wywiadu znany jako poczytny pisarz Vincent Severski, stwierdził, dokładając swój głos do wiecznego chóru wyrażającego tę samą myśl: „w pracy wywiadu kluczowe jest definiowanie zagrożeń”. Spostrzeżenie to sprowadza się do prostej obserwacji, że zagrożenie dostrzegamy tylko wtedy, gdy potrafimy je skonceptualizować i rozpoznać jako akt wojny.

Teraz przechodzimy do esencji tej książki, która jest starannie skomponowaną symfonią wizji i rekonceptualizacji.

Nie będzie walnej bitwy

Oczekujemy walnej konfrontacji między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Wypatrywanie takiej wojny to podwójnie błędna percepcja. Oto główne przesłanki tej tezy.

Chińczycy są uwarunkowani kulturowo do unikania działań ryzykownych. Jest to m.in. wpływ filozoficznej koncepcji kroczenia Drogą Środka (chiń. zhongyong中庸). Oddziaływania ekstremalne mogą prowadzić do wywołania nieprzewidywalności lub nieprzewidywalnego załamania się wcześniej ustabilizowanych trendów. Nawet w zachodniej myśli wojskowej istnieje dobrze ugruntowana obserwacja, wedle której rezultaty walnych bitew są trudno przewidywalne.

Szczytem finezji i sprawności chińskiego stratega jest doprowadzić przeciwnika do upadku bez toczenia wojny. Atakuje się więc nie umocnione twierdze, ale linie zaopatrzeniowe. Nie uzbrojoną po zęby armię, lecz wrogie społeczeństwo, którego kolektywny wysiłek wysyła tę armię na wojnę.

O takim sposobie wygrywania wojen, których pewne teatry działań współcześnie nazywamy wojnami informacyjnymi, powiemy sobie w części III niniejszej książki.

Cel strategiczny Chin

Myślimy naiwnie, że celem Chin jest rzucenie rękawicy aktualnemu hegemonowi – Stanom Zjednoczonym. Nie, nie jest.

Pojedynek o przywództwo to archetyp, który jest z punktu widzenia Chin oczywistym samobójstwem. Chiny nie mają i mieć nie będą potencjału militarnego, który by dorównał amerykańskiej machinie wojennej. Nie mają i nie muszą mieć.

Celem Pekinu jest zbudowanie alternatywnego i autarkicznego (samowystarczalnego) systemu gospodarczego, który byłby możliwie w pełni niezależny od oddziaływań Waszyngtonu. Realizacją tego celu jest projekt Jednego Pasa i Jednej Drogi (in. Nowy Jedwabny Szlak). Jego przeznaczenie jest podwójne: stworzyć spójny sojusz Niemiec (zaawansowane technologie przemysłowe), Rosji (surowce energetyczne) i Chin (siła geopolityczna i moce produkcyjne).

Ale w mrokach nieznanej przyszłości rysuje się zupełnie inny cel. Cel na pozór mniej ambitny, ale w rzeczywistości ambitniejszy ponad wyobrażenie. Dr Jacek Bartosiak sformułował go jako „cofnięcie skutków wielkich odkryć geograficznych”, które miały miejsce pięć stuleci temu.

Zrekonceptualizujmy ten zamiar. Chodzi o zakończenie globalnej dominacji Europejczyków – tych na „półwyspie europejskim” i tych w Nowym Świecie.

W tej rozgrywce chodzi i o prestiż, i o zdolność pozyskiwania zasobów. Musimy tu pamiętać o tym, że tożsamość chińska w oficjalnej narracji KPCh (Komunistycznej Partii Chin) definiowana jest etnicznie. Musimy pamiętać, że jednym z głównych mitów energetyzujących[2] w propagandzie KPCh jest zmazanie upokorzenia po tzw. stuleciu hańby, czyli upadku państwowości chińskiej w XIX wieku – co przejawiało się przegranymi wojnami opiumowymi i „interwencjami” mocarstw kolonialnych.

Chiński docelowy porządek świata jest porządkiem, w którym Zachód i jego wartości nie mają nic do powiedzenia i nie dysponują sprawczością konieczną do tego, aby pozyskać wszelkie surowce i energię niezbędne do budowania geopolitycznej siły.

Geopolityczne judo

Wiecznym prawidłem geopolityki jest to, że wielkie mocarstwa szukają samowystarczalności. Ta samowystarczalność to zdolność zapewniania sobie zasobów do przetrwania: energii, surowców mineralnych, odpowiednio zmotywowanej ludności, która gotowa jest do ciężkiej pracy celem zbudowania godnej i dostatniej przyszłości dla kolejnych pokoleń. Sprawę tę wyjaśniają pierwsze dwa zdania tego tekstu.

Obecnie Chiny sprowadzają 80 procent energii zużywanej przez przemysł i ludność. Natomiast Stany Zjednoczone dzięki wdrożeniu technologii wydobycia węglowodorów z łupków są eksporterami ropy i gazu netto.

Od trzech dekad Chińczycy stają na głowie, aby zbudować swoją suwerenność surowcową. Od trzech dekad Waszyngton staje na głowie, by uniezależnić swoją gospodarkę od wszelkich potencjalnych perturbacji w globalnych łańcuchach dostaw. Na tym froncie Chiny są w sytuacji wręcz katastrofalnej – ich surowce, energia i produkty poruszają się po szlakach morskich całkowicie odsłoniętych i podatnych na wszelkie niespodzianki takie jak sankcje czy działania US Navy. Natomiast w lipcu 2023 roku po cichutku i bez rozgłosu doprowadziły do czegoś, co powinno być wręcz wykute w granicie na pierwszych stronach wykonanych z papieru gazet. Otóż po raz pierwszy wartość towarów przywożonych do USA z Meksyku była większa niż tych przywożonych z Chin. A Chiny? Przywołajmy przekornie, a może nawet złośliwie, sytuację Cesarstwa Japońskiego w przededniu II wojny światowej. Kraj samurajów 80 procent zużywanej przez siebie ropy importował nie skądinąd jak właśnie ze Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Samowystarczalność jest wszystkim.

Mokry sen chińskich decydentów

W czasach historycznych dostęp do kompletu zasobów niezbędnych do podtrzymania istnienia mocarstwa był możliwy tylko dla państw wielkich. Nie było miejsca dla małych narodów i grup etnicznych mogących aspirować do własnej państwowości.

Dzisiaj w przypadku jakichkolwiek eskalacji militarnych Chiny są całkowicie zdane na łaskę i niełaskę Amerykanów, którzy mają do swojej dyspozycji jedenaście zespołów uderzeniowych lotniskowców.

Przywołajmy przykład Niemiec w przededniu I wojny światowej. Brytyjska blokada morska odcinała Niemcy od dostaw azotanów z Ameryki Południowej, które wszystkim europejskim mocarstwom były potrzebne do produkcji materiałów wybuchowych i produkcji żywności. Niemcy nie miały też własnych zasobów ropy naftowej. Dwie niemieckie przełomowe technologie, proces syntezy benzyny z węgla oraz synteza amoniaku[3], sprawiły, że Niemcy były w stanie rzucić wyzwanie imperium brytyjskiemu, a potem przez cztery lata kontynuować wojnę. W przypadku III Rzeszy i II wojny światowej podobną rolę odegrała benzyna syntetyczna. Bez wspomnianych technologii Niemcy nie miałyby szans w rozgrywce z „narodami anglojęzycznymi”.

Dla egzystencjalnie uzależnionych od energii węglowodorowej Chin Świętym Graalem jest technologia pozyskiwania energii, która w podobny sposób, co Niemcom w pierwszej połowie XX wieku, da Chinom energię, której dostaw Amerykanie nie będą w stanie odciąć.

I tu przechodzimy do sedna współcześnie toczonych geopolitycznych rozgrywek. Odpowiednikiem wymarzonych technologii energetycznych jest dla Chin po prostu dostęp do energii z wnętrza kontynentu azjatyckiego. To oczywiście zasoby rosyjskie, ale przede wszystkim to potężne zasoby zalegające w basenie Morza Kaspijskiego i jego okolicach. Dostęp do tych zasobów stanie się już w najbliższych latach centralnym i krytycznym teatrem geopolitycznych przepychanek.

Największy sekret amerykańskiego imperium trzeciej dekady XXI wieku

Pax Americana to kontrola globalnego systemu dystrybucji energii. Przed pojawieniem się technologii łupkowych Waszyngton musiał wejść w sojusz z największym producentem ropy naftowej – Arabią Saudyjską. Łatwość zwiększania i zmniejszania produkcji saudyjskiej ropy przekładała się na zdolność regulowania cen.

W dobie ropy i gazu ziemnego z łupków Amerykanie nie potrzebują zewnętrznego narzędzia sterowania światowym systemem dystrybucji energii. Energii – dodać należy – dla której nie ma i długo jeszcze nie będzie dobrej alternatywy.

To, że Ameryka po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat stała się eksporterem ropy i gazu ziemnego, dało jej odporność m.in. na wszelkie perturbacje na Bliskim Wschodzie. Inaczej: zarówno Chiny, jak i sojusznicy Waszyngtonu są egzystencjalnie zależni od utrzymania pokoju w skali globalnej. Amerykanie są natomiast na wszelkie takie perturbacje zasadniczo odporni.

Pytanie na wagę trwania i przetrwania wielkich mocarstw jest takie: Na ile jeszcze lat Stanom Zjednoczonym wystarczą zasoby z łupków? Ten, kto zna odpowiedź, będzie wiedzieć, do kiedy Stany Zjednoczone nie odczują geopolitycznych skutków wycofania swojej zdolności oddziaływania na Bliskim Wschodzie.

„Nie z hukiem, ale ze skomleniem”[4]

Walna bitwa czy powolna degeneracja? Tytaniczne starcie czy wojna domowa? W dobie, w której nikt nie wypowiada wojen, a walkę o zasoby toczy się skrycie, unikając odpowiedzialności historycznej i materialnej, oczywiste odpowiedzi są te drugie. Los współczesnego porządku świata przesądzi się zdarzeniami, które będą poza zasięgiem percepcji przeciętnego zjadacza chleba (lub ryżu). Zamierzony przez chińskich strategów efekt, a więc zakończenie dominacji Zachodu, będzie zdarzeniem nieodróżnialnym od naturalnych procesów rozpadu wewnętrznego.

To właśnie takie pokonywanie przeciwnika jest esencją wojen toczonych w chińskiej starożytności. To właśnie takie pokonywanie przeciwnika jest esencją koncepcji „wojny nieograniczonej”, którą zarysowało dwóch chińskich analityków wywiadu w książce o tym tytule. Od właśnie tej książki zaczniemy przegląd teatrów zmagań o przetrwanie, które toczą dwa mocarstwa, dwie cywilizacje, dwie rasy. Dwa potężne homeostaty walczące o przetrwanie – jeden kosztem drugiego.

Piotr Plebaniak

Hualian, Tajwan

grudzień 2023

Część IDecydujące starcie globalnych potęg

Tajwan: w oku tajfunu

Półprzewodniki oraz wielka gra o dominację technologiczną

Tajwan jest aktualnie kluczowym elementem łańcucha produkcyjnego półprzewodników. Umożliwia dzięki temu utrzymanie przez Stany Zjednoczone technologicznej supremacji. Siłą napędową toczonego od dekad wyścigu technologicznego jest najwyższy wysiłek Tajwańczyków walczących o przetrwanie kraju. Smartfony i inne otaczające nas technologie są w dużej części produktem ubocznym tego, że zarówno Stany, jak i Republika Chińska na Tajwanie (ang. ROC – Republic of China, dalej RCh) stosują strategię przelicytowania w inwestycjach każdego konkurenta w produkcji półprzewodników. Amerykanie robią to, by utrzymać przewagę w technologiach militarnych, a Tajwańczycy – by utrzymać swoją centralną rolę w geopolitycznej układance i przetrwać.

Tak w największym skrócie wygląda logika przetrwania Tajwanu, a zarazem główny mechanizm współczesnych rozgrywek geopolitycznych.

Słowem, to nie jest tak, że słynne prawo Moore’a nadal obowiązuje dzięki pracy naukowców. To narracja dla naiwnych. Prawo nie upadło wyłącznie dlatego, że Tajwan od dekad podejmuje egzystencjalny wysiłek napędzania postępu technologii półprzewodników, bez którego wyspa utraci centralną rolę i kluczowe miejsce w amerykańskim kompleksie militarno-przemysłowym.

Plany strategiczne Chin

Chińczycy oficjalnie zaproponowali utworzenie Ekonomicznego Pasa Jedwabnego Szlaku (ang. One Belt One Road – OBOR) w czasie wizyty w Kazachstanie w 2013 roku. Jego esencją jest współpraca trzech mocarstw starających się zrzucić nienawistną im dominację amerykańską. Rosjanie dysponowali surowcami energetycznymi, a Chińczycy zapleczem produkcyjno-przemysłowym. Niemcy miały być dostawcą zachodnich technologii.

Imponujący chiński plan być może dałby się zrealizować, gdyby nie to, że Stany Zjednoczone – a precyzyjniej US Navy – kontrolują globalne przepływy strategiczne, łańcuchy dostaw. Stany są też największym eksporterem chipów do Chin. To dlatego, gdy na początku drugiej dekady XXI wieku Stany stały się strategicznie niezależne od globalnych dostaw węglowodorów, z punktu widzenia Chin sprawa stała się beznadziejna. Dzięki rewolucji łupkowej Amerykanie byli zdolni wyrwać Europę spod działania rosyjskiego szantażu i zależności energetycznej. Równoległym krokiem, uporządkowaniem szyków przed konfrontacją z Rosją, było wyjście wojska Stanów z Afganistanu (we wrześniu 2021 roku) oraz z Iraku. To ten zabieg pozwolił Waszyngtonowi skierować zasoby militarne – amunicję i sprzęt – do pomocy zmagającej się z rosyjską inwazją Ukrainie przed 24 lutego 2022 roku i po nim.

Wzajemna zależność rywalizujących stron w zakresie produkcji i użycia układów scalonych jest zadziwiająca. Aktualnie Chiny wydają więcej środków na import układów scalonych niż na zakup ropy naftowej. Apple nie produkuje żadnego z używanych przez siebie chipów. Jednostki centralne kupuje od tajwańskiej firmy TSMC, a pozostałe zapotrzebowanie zaspokaja u japońskiej firmy Kioxia. Układy radiowe nabywa od firmy California’s Skyworks, a układy audio od firmy Cirrus Logic z Teksasu. Apple projektuje najbardziej zaawansowane procesory, które są głównymi jednostkami smartfonów. Ale nie potrafi tych procesorów wyprodukować. Mogą one powstawać wyłącznie w jednej fabryce na świecie – w zakładzie TSMC na Tajwanie. Wszystkie rządy azjatyckich tygrysów wywalczyły swoje miejsce przez subsydiowanie firm, badań oraz zaniżanie kursu walut i nakładanie ceł. Dynamiczna rywalizacja i współpraca jest wciąż i wciąż renegocjowana i wymuszana. W ciągu ostatnich lat na pozycję dominującą wysunął się tajwański przemysł półprzewodnikowy. Aktualnie trzecia część nowo produkowanej mocy obliczeniowej pochodzi z fabryk tajwańskiego TSMC. Semiconductor Industry Association podaje, że w 2019 roku 37 procent produkcji układów logicznych pochodziło z Tajwanu. W produkcji pamięci dominuje Korea Południowa. Dwie koreańskie firmy to 44 procent rocznej podaży układów pamięci.

Wąskie gardła

Cała ta produkcja jest możliwa wyłącznie dzięki maszynom do fotolitografii wytwarzanym przez zaledwie pięć firm – jedną holenderską, jedną japońską i trzy kalifornijskie. Istnienie wąskich gardeł sprawia, że w przeciwieństwie do rynku dystrybucji energii (ropa, gaz ziemny) rynek układów scalonych jest areną bezustannej i bezpardonowej walki konkurencyjnej.

Ropę można kupić od dziesiątków krajów. Ale nową moc obliczeniową zaledwie od garstki firm, a czasem tylko od jednej. Wynika to z istnienia kilku wąskich gardeł. To maszyny i narzędzia, oprogramowanie projektowe, chemikalia, ultraczysty krzem oraz wiele innych surowców, maszyn, splotów okoliczności biznesowych oraz politycznych.

Jak to wszystko rozwalić? Wrażliwość przemysłu półprzewodnikowego

Dwie koreańskie firmy produkują 44 procent wszystkich układów pamięci. Holenderska firma ASML wytwarza wszystkie maszyny do litografii za pomocą ekstremalnego ultrafioletu (EUV). W porównaniu z tym 40-procentowy udział krajów OPEC w światowym wydobyciu ropy naftowej jest wręcz śmiechu warty.

Cały ten system powiązań to jednocześnie siła i słabość współczesnej cywilizacji. Gdyby pojawił się ktoś zdeterminowany do realizacji destrukcyjnego działania, prowadzącego globalną gospodarkę do cywilizacyjnej zapaści, jego głównym obiektem zainteresowania z pewnością będzie branża półprzewodników.

Jednym z bardziej drastycznych scenariuszy byłby atak bombowy na ASML lub na jej kadrę inżynierską. Skutecznie przeprowadzony atak zatrzymałby postęp niezbędny Tajwańczykom do utrzymania swojej przewagi w segmencie najbardziej zaawansowanych produktów.

Co do samego Tajwanu, nie trzeba czegoś aż tak drastycznego czy ekstremalnego jak desant armii ChRL, aby doprowadzić do wykolejenia lub poważnego rozchwiania tego perfekcyjnie działającego systemu. Wystarczy blokada morska albo atak rakietowy na najbardziej zaawansowane fabryki na Tajwanie. Rozległe łańcuchy powiązań zostaną skutecznie i długookresowo przerwane.

To, że produkcja najbardziej zaawansowanych półprzewodników jest aktualnie ulokowana na Tajwanie oraz w Korei Południowej, jest wynikiem splotu okoliczności: mechanizmów rynkowych i wysiłku decyzyjnego zarówno rządów państw, jak i prezesów korporacyjnych.

Jednym z mechanizmów prowadzących do tego stanu końcowego była potrzeba obniżenia kosztów siły roboczej – nieodzownie związane z kapitalizmem dążenie do ekonomicznej efektywności. Decydenci polityczni użyli tych nowych łańcuchów dostaw do zbudowania silnych związków państw Azji Południowo-Wschodniej i Wschodniej ze strukturami gospodarczymi Zachodu i globalnym organizmem zarządzanym przez kompleks militarno-przemysłowy Stanów Zjednoczonych.

Waszyngton osiągnął swoją dominującą pozycję dzięki przekształceniu potęgi produkcyjnej i innowacyjnej w siłę militarną. Zajmowali się tym ekonomiści z War Production Board (WPB), którzy już w okresie II wojny światowej operowali kategoriami stali, miedzi, aluminium i cyny oraz takich surowców jak kauczuk i produkty pochodne ropy naftowej. Ta siła militarna to zdolność dyktowania innym, co im wolno, a co nie. Sprawia ona, że podmioty geopolityczne pozbawione sprawczości i swobody decyzyjnej nienawidzą Ameryki i zrobią wszystko, aby uzyskać samodzielność w decydowaniu o własnym losie.

Wróćmy do historii technologii półprzewodników. Jednym z ludzi, którzy docenili potencjał tej technologii, był Akio Morita, założyciel firmy Sony. W 1945 roku miał dwadzieścia cztery lata. Wojny, które prowadziło ekspandujące imperium japońskie, wyposażyły go w wiedzę i doświadczenie w opracowywaniu rakiet naprowadzających się na źródła ciepła. Bronie te nie trafiły co prawda na pola bitewne wojny wynoszącej Stany do roli globalnego hegemona. Dały jednak Moricie wgląd w przyszłość. Wgląd w to, że wojny będzie można wygrywać nie dzięki dostępowi do surowców i energii, ale dzięki samoczynnym mechanizmom, które pozwoliłyby bombom i rakietom samodzielnie manewrować w pościgu za pojazdem nieprzyjaciela.

Bronie autonomiczne, mogące identyfikować cele czy realizować manewry obronne, to m.in. słynne „cudowne bronie” mające uratować III Rzeszę. Ale skomplikowane maszyny liczące i gromadzące dane były coraz bardziej potrzebne także w sektorze cywilnym, przy zarządzaniu coraz rozleglejszymi i coraz bardziej skomplikowanymi cielskami gospodarek poszczególnych krajów.

Przed erą elektroniki obliczenia realizowały „żywe komputery” składające się z setek, a nawet tysięcy ludzi mozolnie przeliczających dane sprzedaży, demograficzne i produkcyjne. Aby wspomóc wykonywanie takich zadań, IBM stworzył niesławne maszyny Holleritha, dla których pamięcią i zestawami instrukcji były karty perforowane. Maszyny te wyświadczyły zarządcom III Rzeszy nieocenione przysługi przy organizacji masowych morderstw przeprowadzanych na grupach etnicznych i światopoglądowych, w tym na Polakach.

Ale przed wojną opierano się głównie na pracy zespołów ludzkich. Jednym z projektów mających usprawnić ten proces był Mathematical Tables Project, przedsięwzięcie mające stworzyć tabele logarytmów i potęg uwalniających „żywe komputery” od najbardziej uciążliwych, powtarzalnych obliczeń. Okres II wojny światowej przyniósł gwałtowny postęp technologii lamp próżniowych (właśc. lamp elektronowych). To ta technologia pozwoliła w 1945 roku zbudować ENIAC, komputer do obliczania trajektorii pocisków artyleryjskich, współcześnie imponujący wyłącznie rozmiarem. Machina ta zawierała w sobie aż 18 tys. lamp elektronowych.

Wynalezienie półprzewodników

Materiały będące ciałami stałymi dzielą się z grubsza na dwa rodzaje – te, które przewodzą prąd, i te, które są izolatorami. Materiały przewodzące, przede wszystkim metale, pozwalają w swojej objętości na przemieszczanie się tzw. swobodnych elektronów[5].

W uproszczeniu, istotą działania trzeciego rodzaju substancji, półprzewodników, jest to, że działanie pola elektrycznego przyciąga na ich krawędź swobodne elektrony z jego środka. Gdy ich liczba przekroczy wartość graniczną, materiał zyskuje właściwości przewodzące. Pierwszym dostrzeżonym przez świat naukowy pomysłodawcą hipotezy o takim działaniu niektórych substancji, m.in. krzemu, był w 1925 roku Julius Lilienfeld. Pomysł musiał jednak zaczekać na swój czas aż jedenaście lat. W 1934 roku niemiecki naukowiec Oskar Heil zgłosił patent, na podstawie którego swoją hipotezę wprowadził na salony Amerykanin William Shockley.

To jemu historia i kolejne pokolenia błędnie przypisują zasługę stworzenia prekursorskiej idei. Faktyczny proces powołania do życia działającego tranzystora jest jednak daleki od wersji oficjalnej. Shockley opublikował pracę przedstawiającą ideę działania półprzewodnika, ale nie potrafił przeprowadzić eksperymentu z prototypową konstrukcją, który by potwierdzał właściwości praktyczne wynalazku. A wynalazek ten w swojej istocie był niemechanicznym przełącznikiem uruchamiającym przepływ prądu elektrycznego.

Eksperyment udało się przeprowadzić konkurentom Shockleya. Urażony biegiem spraw naukowiec przekuł swoją złość w twórczą pracę. Zamknął się w pokoju hotelowym na miesiąc i wyszedł z niego w styczniu 1948 roku z rewolucyjną koncepcją tranzystora. Jeśli do tranzystora podłączono napięcie, całe urządzenie stawało się nagle zdolne do przewodzenia znacznie większego prądu. Już wtedy Shockley wiedział, że udało mu się stworzyć coś o niewyobrażalnym potencjale – zawór dla prądu elektrycznego czy też wspomniany wcześniej przełącznik. Reszta była pracą dla inżynierów, a potem przedsiębiorców, którzy znaleźliby dla tranzystorów masowe zastosowanie, generujące potencjalnie krociowe zyski.

Półprzewodniki i układy scalone w rękach inżynierów Doliny Krzemowej

Układy scalone to pojedyncze płytki krzemu, których elementy takie jak tranzystory i połączenia między nimi są nadrukowane. Ogólna zasada tego procesu technologicznego nie zmieniła się od lat 60. XX wieku. Płytkę krzemu pokrywa się substancją światłoczułą (fotorezystem), a następnie naświetla światłem przechodzącym przez matrycę odzwierciedlającą schematy elementów całego układu. Obszary naświetlone dawały się wypłukać, pozostawiając na powierzchni podłoża elementy układu scalonego.

Proces nazwany fotolitografią pozwalał na drukowanie nie tylko tranzystorów, ale – po dodaniu warstwy aluminium – połączeń między nimi, co w sposób zasadniczy obniżało ich awaryjność i wielkość. Aby stworzyć końcowy produkt, firma Texas Instruments musiała uruchomić własną produkcję nie tylko matryc do naświetlania, ale i płytek krzemowych. Te dostępne na rynku były niedostatecznej jakości.

Krzem na wafle krzemowe

Obecnie (rok 2024) większość ultraczystego krzemu oraz krzemu wysokiej czystości pochodzi od producentów chińskich, którzy odpowiadają za 84 procent rynku.

Dane na temat udziałów rynkowych zawierają wszystkie klasy czystości krzemu, a więc przede wszystkim te o czystości 4N (99,99%). Do produkcji najważniejszych układów logicznych potrzeba czystości o całe rzędy większej niż wielkość 3N[6]. Inaczej: czystość krzemu potrzebna do produkcji paneli słonecznych to 9N (99,9999999 – siedem dziewiątek po przecinku). Czystość potrzebna do produkcji ikonicznych wafli krzemowych potrzebuje dodatkowych pięciu dziewiątek.

Ryc. 1. Monokryształy krzemu w całości oraz pocięte na wafle (Fot. Sumco Corporation)

Wytwarzanie tego materiału polega na tworzeniu monokryształów krzemu w procesie wymagającym paranoicznej czystości także dla kwarcowych naczyń, w których formują się monokryształy krzemu. W początkowych latach powstawania technologii półprzewodników używane w niej kryształy kwarcu powstały około 100 milionów lat temu. Twórcy technologii półprzewodników z Doliny Krzemowej sięgali po amerykańskie zasoby wyjątkowo czystego surowca. Do dziś wydobywa się go w Spruce Pine, w Zachodniej Wirginii. W XIX wieku surowiec ten był traktowany jako górniczy odpad. Z czasem dostrzeżono jego wyjątkową czystość i znaleziono rozmaite zastosowania. Najbardziej wyróżniające się było użycie go do odlewu ponad trzymetrowego zwierciadła dla teleskopu astronomicznego, zrealizowanego w latach 30. XX wieku w Obserwatorium Palomar.

Vince Beiser, autor książki The World in a Grain, opisuje coś, czego na wpół świadomie domyślałem się po krótkiej kwerendzie w kwestii statystyk dotyczących światowego wydobycia kwarcu o czystości 3N. Dane na ten konkretny temat są nie tylko niepublikowane, ale także – wszystko na to wskazuje – wyjątkowo skrupulatnie zatajane. Autor opisuje swoje perypetie z próbami nawiązania kontaktu z firmą Unimin, operującą w Zachodniej Wirginii. Interakcja jego własna oraz innych osób z tym i innymi producentami wykazała, że poziom zabezpieczeń przed ujawnianiem danych o wydobyciu, nie mówiąc już o używanej technologii przetwarzania, przekracza to, co znane jest z kopalni diamentów[7].

Ta ciekawostka zasługuje na poważniejsze zastanowienie się nad całością tematu.

Już wtedy potencjał technologii układów scalonych został doceniony w Związku Sowieckim. Do skopiowania technologii sowieckie KGB posługiwało się studentami jeżdżącymi do USA na wymianę naukową. Podejrzenia o taką podwójną rolę młodych ludzi zostały potwierdzone dopiero po upłynięciu całych dziesięcioleci. Zmagania szpiegów i szpiegów przemysłowych są perfekcyjną ilustracją wyjątkowo doniosłej prawidłowości: gotowy produkt, wykradany lub kupowany przez podstawione firmy handlowe, nie wyjaśnia zawiłości procesu produkcyjnego. Wiedza praktyczna to żywa pamięć mająca za nośnik inżynierów, którzy dochodzili metodą prób i błędów do rozwiązania kluczowych problemów z utrzymaniem właściwych temperatur przy naświetlaniu, właściwego czasu naświetlania, właściwej częstotliwości fal świetlnych i dziesiątek innych parametrów. Była to wiedza istotna, tym bardziej że już w latach 60. produkcja układów scalonych stanowiła przedsięwzięcie wymagające stosowania skomplikowanych procedur, także w zakresie zachowania sterylności środowiska linii produkcyjnych.

We wspomnianym okresie na jaw wyszły także wady strategii strony sowieckiej w tym wyścigu technologicznym. Decydenci sowieccy przyjęli strategię kopiowania rozwiązań amerykańskich. Ponadto innowacje były realizowane pod rygorem tajności i całej gamy patologii mechanizmów władzy skutkujących systemową niemożnością generowania innowacji. Przykładem jest jedyna możliwa w warunkach socjalizmu droga awansu – nie przez wypracowanie rozwiązań czy znalezienie zastosowań w użytku przemysłowym, ale przez konformizm wobec sztywnych struktur władzy. Jednym z przejawów tej aktywności było to, że sowieckie maszyny produkcyjne były skalowane w amerykańskim systemie miar – w calach zamiast w milimetrach. Innymi słowy, Sowieci zamiast stworzyć swoje własne centrum innowacyjności, podłączyli się do centrum amerykańskiego.

Akt IJaponia. „Size does matter”

Już pod koniec lat 40. XX wieku Waszyngton zainicjował politykę uczynienia Japonii silnym ośrodkiem przemysłowym. Uznano, że silna Japonia będzie mniejszym ryzykiem w okresie zimnej wojny, niż słaba. Tu ponownie pojawia się wspomniany powyżej założyciel Sony – Morita. Tranzystory jako ucieleśnienie idei miniaturyzacji wpisują się wręcz idealnie w najsilniejsze trendy japońskiej kultury, w której pomniejszenie produktów rzemieślniczych i przemysłowych wymuszone zostało niedostępnością na wyspach japońskich wszelkich surowców, nawet takich jak dobrej jakości rudy żelaza. Morita uznał, że miniaturyzacja i zmniejszone zużycie energii to cechy, które zrewolucjonizują elektronikę użytkową. Jednak przede wszystkim pozwolą towarom japońskim wejść na rynek amerykański. Niezwykle pouczająca jest rekonceptualizacja celu biznesowego, której dokonał Morita: „Nasz plan polega na wskazywaniu społeczeństwu kierunku rozwoju za pomocą nowych produktów, a nie na pytaniu go, jakich produktów chce. Opinia publiczna nie wie, co jest możliwe – my tak”[8].

I tak właśnie znaleźliśmy się wszyscy w świecie, w którym niezwykle innowacyjne radio tranzystorowe marki Sony podbiło wpierw rynek japoński, a potem amerykański. Efektem natchnionej polityki marketingowej był pierwszy duży sukces Sony – radia tranzystorowe. Texas Instruments, firma będąca twórcą technologii tranzystorów, zarzuciła pomysł zabawy w rynek konsumencki po pierwszej nieudanej próbie wprowadzenia na rynek podobnego produktu. Zawiniła polityka cenowa i strategia marketingowa. W rezultacie Japończycy oparli swój model biznesowy na kosztownych licencjach.

Drugim japońskim hitem trafiającym w potrzeby konsumentów były elektroniczne kalkulatory. Amerykańska firma stwierdziła, że nie istnieje rynek na podręczne kalkulatory. Jednak rzeczywistość rynkowa była w oczywisty sposób inna. Ówczesne kalkulatory mechaniczne były toporne i nieporęczne. Rynek na ich zminiaturyzowany zastępnik był przeogromny. W latach 70. rynek USA zdominowała japońska firma Sharp, a ogólnie firmy japońskie.

Amerykanom przechodziły koło nosa gigantyczne pieniądze. W tamtym okresie zaczęły się pojawiać pierwsze zręby współczesnego podziału etapów powstawania produktów opartych na półprzewodnikach. Między Stanami a Japonią wytworzyła się symbioza. A dzięki produkcji masowych dóbr konsumpcyjnych Japończycy produkowali więcej tranzystorów.

Ryc. 2. Dział rachunków Biura Weteranów Stanów Zjednoczonych, 1924

Źródło: Biblioteka Kongresu Stanów Zjednoczonych

Ale to w USA powstawały te najbardziej zaawansowane układy scalone, potrzebne do produkcji zaawansowanych komputerów. Amerykanie stwierdzili, że aby konkurować z produktami japońskimi, muszą obniżyć koszty pracy. I tu, w połowie lat 60., po raz pierwszy na horyzoncie pojawiają się „azjatyckie tygrysy”. W tamtym okresie tajwańscy robotnicy zarabiali „grosze” – 19 centów na godzinę. W innych krajach regionu było jeszcze gorzej… albo lepiej. W Singapurze stawka godzinowa to 11 centów, a w Korei Południowej – 10. Inną zaletą azjatyckiej siły roboczej był praktyczny brak związków zawodowych, w USA już rozpanoszonych.

Wczesne zastosowania militarne półprzewodników

Ikonicznym i jednym z najbardziej spektakularnych wczesnych zastosowań półprzewodników w systemach uzbrojenia były próby zniszczenia mostu w Thanh Hóa w czasie wojny wietnamskiej. Most ten, położony 130 km na południe od Hanoi, opierał się wszelkim próbom zniszczenia za pomocą klasycznej broni – rakietom i bombom. Zanim w ruch poszły bomby naprowadzane laserowo, Amerykanie podjęli – ktoś to policzył – łącznie 638 prób.

Specjaliści armii amerykańskiej wyposażyli zwykłe bomby w prosty półprzewodnikowy czujnik laserowy i kilka tranzystorów. Dopiero tak przekonstruowane bomby zdołały trafić w 1972 roku w świetnie broniony wietnamski cel. Most został doszczętnie zniszczony w trzech oddzielnych akcjach, które doprowadziły do jego całkowitego zawalenia.

Najbardziej fascynującym obszarem postępu technologii obliczeniowych i konstrukcji czujników jest historia amerykańskich pocisków powietrze-powietrze. Późniejsze analizy technologii naprowadzania stosowanych w wojnie wietnamskiej kończą się wnioskami, że marginalna skuteczność pocisków takich jak Sparrow II (AAM-N-8) czy wczesnych wersji słynnego Sidewindera wynikała z zastosowania lamp elektronowych, poprzedników tranzystorów. Lampy bardzo źle znosiły wstrząsy i wilgoć, przez co zwiększały awaryjność.

Przykładem postępu elektroniki opartej na lampach i tranzystorach jest pocisk Sidewinder. Jego pierwsze wersje wykazywały szereg ograniczeń i problemów. Przykładowo, czujnik podczerwieni, który naprowadzał pocisk na cel, miał bardzo wąski kąt obserwacji i wskutek przegrzewania był podatny na zakłócenia przez nasłonecznienie. Z braku dostatecznie szybkiego postępu technologii uciekano się do usprawnień takich jak chłodzenie azotem albo argonem. W kolejnych wersjach usprawniano moduły przeliczające zmiany odczytu czujników na działanie aktuatorów poruszających powierzchniami sterującymi pocisku. Zapamiętajmy ciekawostkę, że pierwsze zestrzelenie rakietą Sidewinder odnotowały tajwańskie siły powietrzne w 1958 roku, w czasie drugiego kryzysu tajwańskiego. Sidewindery usprawnia się po dziś dzień. W 1982 roku, użyte przez Brytyjczyków w wojnie o Falklandy, sprawdziły się w stopniu więcej niż zadowalającym. Polskie F-16 wyposażone są w ich najnowszą wersję – AIM-9X-Block II.

Jak powiemy poniżej, wizja autonomiczności broni, a zwłaszcza pocisków, zmieniła się w rewolucyjną zmianę na polach bitew. Dzięki coraz bardziej niezawodnym urządzeniom półprzewodnikowym wojna w Zatoce w 1991 roku stała się demonstracją przewagi armii amerykańskiej trafiającej w cele irackie jak na strzelnicy. Armia Iraku, wyposażona w broń opartą na sile ognia, była bezradna. W podobny, ale o wiele mniej widowiskowy sposób Amerykanie zrównoważyli liczebną przewagę w głowicach jądrowych, co miało decydujące znaczenie w negocjacjach rozbrojeniowych czasów zimnej wojny.

Akt IITajwan i inne „tygrysy” Azji

Sytuacja strategiczna Republiki Chińskiej

Reżim Czang Kaj-szeka, który relokował się na Tajwan po przegranej w 1949 roku wojnie domowej, miał według ocen amerykańskich strategów nikłe szanse na przetrwanie. W ujawnionych w późniejszych dekadach raportach amerykańskich pisano, że inwestycje militarne czy geopolityczne w Tajwan okażą się chybione. Ocenę tę zdezaktualizowała wojna koreańska (1950–1953). Tajwan nagle stał się ważnym strategicznie sojusznikiem, który dawał Amerykanom punkt zaczepienia na czymś, co później zostanie nazwane „pierwszym łańcuchem wysp”. ROC oraz Stany Zjednoczone zawarły traktat sojuszniczy w 1955 roku. Amerykańska przegrana w Wietnamie sprawiła jednak, że gwarancje bezpieczeństwa dawane Tajwanowi przez Waszyngton straciły na swojej sile przekonywania sojuszników Ameryki.

Działała tu siła oczekiwań krajów regionu, aż po Singapur, że ich rządy nie zostaną pozostawione na pastwę rozmaitych ruchów i działań subwersyjnych, powstańczych czy rewolucyjnych wspieranych przez państwa komunistyczne, przede wszystkim Chiny. Przynależność tych państw do „wolnego świata” była mocno niepewna, czego widoczny przejaw stanowiła i aktywność partyzantek komunistycznych w Malezji, i to, że mniejszość chińska w tym kraju była zorganizowana w sprzyjającą Chinom Partię Komunistyczną. Słowem, zniknięcie Stanów z regionu dla ROC oznaczało ostateczną katastrofę. Dla Czang Kaj-szeka prostą konkluzją było to, że jeśli chce przetrwania swojego reżimu, musi zmaksymalizować swoje powiązania ze Stanami. Im więcej miałby Tajwan fabryk należących do firm amerykańskich – przede wszystkim Texas Instruments – tym większe byłyby szanse, że Waszyngton zdecyduje się ochraniać własność amerykańskich biznesmenów.

Efektem tej logiki przetrwania było powstawanie na wyspie Tajwan kolejnych zakładów Texas Instruments. Wyspa, która w czasach japońskich była kolonią rolniczą, dostarczającą na japońskie wyspy macierzyste 30 procent konsumowanego na nich ryżu, stawała się obszarem przemysłowym. Robotnicy się emancypowali, a ludność sumarycznie bogaciła. Podobne procesy następowały w innych przyczółkach amerykańskiego systemu bezpieczeństwa. Miasta takich krajów jak Malezja czy państwo-miasto Singapur przestawały mieć problem z biedotą robotniczą, która zawsze stanowiła bazę werbunkową dla radykalnych ruchów rewolucyjnych. Już w pierwszej połowie lat 80. 25 procent siły roboczej Singapuru pracowało w przemyśle.

Tu warto wspomnieć o analogicznej logice emancypowania się mas pogrążonych w niedostatku czy biedzie, którą stosował Henry Ford w swoich programach emancypacji robotników pracujących w fabrykach samochodów na początku XX wieku. Szeroko zakrojone programy społeczne, polegające m.in. na wymuszeniu nawyków dbania o zdrowie i higienę, sprawiły, że pracownicy Forda uzyskali realną perspektywę jeśli nie awansu społecznego, to wydobycia się z „zaklętego kręgu biedy” i wypracowania wyrzeczeniami godniejszego życia dla siebie i swoich rodzin. Decydenci polityczni i biznesowi krajów Azji Wschodniej doskonale rozumieli te mechanizmy i prowadzili staranne działania także na poziomie ideologicznym.

Morris Chang

Chang urodził się w Chinach Kontynentalnych – tak na Tajwanie określa się ChRL. Jego rodzina uciekła przed japońskimi wojskami do Hongkongu, w którym w czasie II wojny światowej Chang dorastał. Później studiował na trzech uniwersytetach powiązanych z Doliną Krzemową – na Harvardzie, w MIT i w Stanfordzie.

Pracując m.in. dla Texas Instruments, pomagał ukształtować amerykańską branżę półprzewodników. Rząd Stanów Zjednoczonych wydał Changowi poświadczenie bezpieczeństwa, które uprawniało go do prac nad ściśle tajnymi projektami dla armii. Ale jego największym osiągnięciem było stworzenie na Tajwanie światowego centrum produkcji półprzewodników. Współcześnie centrum to jest tak bardzo zintegrowanym bytem, że nie istnieje fizyczna możliwość jego rozmontowania, czego pragnąłby – z odmiennych motywacji – i Pekin, i Waszyngton. Jest to w całości zasługą wizjonerskich decyzji menedżerskich Changa, któremu rząd Tajwanu już na samym początku współpracy wystawił czek in blanco i bez reszty obdarzył zaufaniem.

Ciekawostką jest, że w swoich wypowiedziach Morris Chang wspominał, iż czytał z najwyższą uwagą opisy batalii o Stalingrad, najkrwawszej bitwy II wojny światowej. Podobne lektury pozwalały mu formułować na własny użytek lekcje o biznesie. O tym, jak ważne w tych wnioskach były dla Changa kwestie motywowania podwładnych i całych ich rzesz, a także czynników motywacyjnych, takich jak starcie o przetrwanie, możemy wyłącznie spekulować.

Równolegle w Hongkongu produkcja elektroniki generowała największą liczbę miejsc pracy wśród wszystkich branż przemysłu z wyjątkiem tekstylnego. Pamięć DRAM (pamięć dynamiczna) to układy scalone przechowujące dane. Są zbudowane z dwóch typów tranzystorów MOS – ten ważniejszy pełni funkcję kondensatora przechowującego dane w postaci pojedynczych bitów (jedynek lub zer). Jest to pamięć ulotna, która kasuje się po odcięciu zasilania. Zapis ten musi być okresowo odświeżany z uwagi na samoistne rozładowywanie się kondensatorów.

Układy pamięci są uniwersalne, gdyż nie muszą być dostosowywane do rozmaitych modeli urządzeń. Sprzyjają więc w naturalny sposób skalowalności produkcji. Układy logiczne, a więc m.in. procesory główne (CPU), były w początkowych dekadach projektowane pod każde nowe urządzenie. Inaczej, z uwagi na ograniczenia pojemności pamięci i mocy obliczeniowej ówczesnych rozwiązań, nie dało się programować uniwersalnych jednostek logicznych.

Sojusznicy, a jednak nie do końca, czyli wydawnicza powtórka Pearl Harbor

W czasach zimnej wojny Stany wykładały na obronność pięćdziesięciokrotnie więcej niż Japonia. W efekcie Japonia mogła skupić zasoby na rozbudowie swojego potencjału gospodarczego i stać się drugą gospodarką świata. Zanim dumni Amerykanie zorientowali się w tym postępie, upłynęły dekady. Identyczne obudzenie się Amerykanie powtórzyli w okresie prezydentury Donalda Trumpa – amerykański przywódca stwierdził, że kosztem Amerykanów swoje prosperity budowali m.in. Chińczycy i Niemcy.

Akio Morita stwierdzał, że w USA kształcono prawników, a w tym czasie Japonia edukowała inżynierów. Krytykował też amerykańskie skupienie się na zysku krótkookresowym, który Japończycy kontrowali inwestowaniem w długookresową dominację na danym rynku. Japończycy jawnie głosili, że choć nie są w stanie dorównać Stanom militarnie, mogą z całą pewnością wyprzedzić je gospodarczo.

Przedstawione w wydanej w 1989 roku wspólnie z Ishiharą książce Japonia, która może powiedzieć „nie” opinie zawodowego prowokatora Ishihary stały się w amerykańskich oczach przejawem japońskiego nacjonalizmu – skrajnego. Ten współautor otwarcie deklarował intencję prześcignięcia i zdominowania Ameryki. Zupełnie jawnie twierdził, że Japonia nie powinna poddawać się dyktatowi Stanów, co wynika z amerykańskiej zależności od japońskiej produkcji zaawansowanych układów scalonych. Układów, bez których najpotężniejsze amerykańskie bronie przestałyby działać lub utraciłyby swoją precyzję.

Książka pojawiła się w momencie idealnym dla zmaksymalizowania swojego efektu. Koniec lat 80. to apogeum japońskiej ekspansji inwestycyjnej. To także wysyp dzieł popkultury i wydarzeń, które unaoczniły amerykańskiej opinii publicznej, że ich wspaniała i wyjątkowa ojczyzna zaraz przestanie być „number one” (ang. numer pierwszy). To takie złowieszcze wizje jak ta przedstawiona w powieści Smok bestsellerowego powieściopisarza Clive’a Cusslera czy też osławiona, zbeletryzowana akcja terrorystyczna w wieżowcu należącym do japońskiego funduszu inwestycyjnego Nakatomi.

Ishihara przytacza niezaprzeczalne fakty – i to najcelniej trafiło w amerykańską dumę (czyt. butę). Najnowocześniejsze wówczas układy o pojemności jednego megabita były produkowane praktycznie wyłącznie w Japonii. Japońską przewagę technologiczną oceniano wtedy na pięć lat. W świecie półprzewodników to cała epoka.

Dzieło Ishihary i Mority było gigantycznym kubłem zimnej wody wylanej frontalnie na głowy Amerykanów. Dodatkowo książce, przełożonej nieoficjalnie w całości przez CIA, a wydanej publicznie bez wkładu Ishihary, towarzyszyły współbrzmiące wypowiedzi japońskich oficjeli. Japoński premier Kiichi Miyazawa publicznie stwierdził, że wstrzymanie japońskiego eksportu elektroniki doprowadziłoby do zapaści gospodarczej w USA. Efekt amerykańskiego szoku zwiększyła też powszechnie cytowana w literaturze wypowiedź japońskiego akademika, który sugerował, że w obliczu własnego zacofania Ameryka może szukać swojej przyszłości w stworzeniu silnego rolnictwa.

Japończycy, w przeciwieństwie do Chińczyków, nie zachowali cnoty pokory i zaalarmowali wszystkich. W Ameryce książka wywołała furię i reakcję emocjonalną nie słabszą niż atak na Pearl Harbor (czyt. wkurwiła wszystkich). Co było kluczowe dla tej reakcji, wywołały ją nie butne japońskie opinie, lecz proste, niezaprzeczalne fakty. Japończycy popełnili kolektywny błąd. Obudzili w Amerykanach potężną motywację do odzyskania technologicznej supremacji.

Amerykańska obecność w Azji została zbudowana na dominacji technologicznej i wypływającej z niej potędze militarnej i handlowej. Powstał blok sojuszniczy broniący się przed wpływem komunizmu przez generowanie prosperity. Drugą siłą integrującą były powiązania gospodarcze.

Efektem postępu w technologiach półprzewodnikowych była miażdżąca amerykańska przewaga w jakości uzbrojenia, dzięki której od lat 80. po pierwszą dekadę XXI wieku żaden przeciwnik nie mógł nawet marzyć o przeciwstawieniu się amerykańskiej machinie.

Naturalna ewolucja rynku pamięci DRAM sprawiła, że spadły ceny, a wraz z nimi marże. Dominujący producenci japońscy tracili płynność. W tym momencie historii na scenie pojawiła się amerykańska firma Micron, która dzięki natchnionej strategii swojego inwestora, Simplota, doprowadziła do radykalnego uproszczenia i obniżenia kosztów cyklu produkcyjnego. Szereg przemyślnych innowacji i modyfikacji gotowych rozwiązań w maszynach do fotolitografii sprawił, że osiągnięto nową jakość w precyzji naświetlania. Jedną ze zmian była zmiana standardu wafli krzemowych. Micron osiągnął upakowanie 250 płytek na wafel, podczas gdy standardem było wówczas zaledwie 150 płytek.

W czasie wyścigu o technologiczną supremację działa bardzo ważne prawidło, które sformułował Clayton Christensen. Kluczową myślą jego teorii innowacji przełomowych jest to, że nowe technologie prowadzą do upadku skostniałych firm. Myśl ta nie ma w sobie nic odkrywczego, jednak historia technologii półprzewodnikowej pokazuje, że nawet najwybitniejsi geniusze potrafią orientować się w tym poniewczasie.

Akt IIIKomputery osobiste

Pierwszy komputer osobisty został zaprezentowany 12 sierpnia 1981 roku przez IBM. Jego pojawienie się na rynku elektroniki użytkowej było wynikiem połączenia wysiłków IBM, Intela i Microsoftu, który podjął się stworzenia systemu operacyjnego. Ten nowy produkt był przełomowy nie tylko w sferze pracy biurowej i naukowej, ale też w branży produkcji półprzewodników. Stawiając na mikroprocesory, Intel zrezygnował z prób konkurowania na rynku pamięci DRAM, na których był prekursorem, zanim zdominowały go firmy japońskie. Z jeszcze innej strony zmiana ta oznacza krok w stronę rynkowej specjalizacji, która w kolejnych dekadach będzie esencją tego, jak działa branża półprzewodników. Owej zmianie towarzyszyło zwiększenie wartości japońskiej waluty. W jego wyniku japońskie produkty stawały się relatywnie droższe.

Amerykanie ze swojej strony uznali, że dodatkowym krokiem powinno być stworzenie źródła tańszych pamięci w innym kraju Azji. Wybór padł na Koreę Południową i firmę Samsung.

Ustandaryzowanie projektowania układów scalonych

Kolejnym krokiem w kierunku współczesnego stanu branży było połączenie dwóch pomysłów Lynn Conway i Carvera Meada. Połączyli oni swoje wizje dotyczące zautomatyzowania i ustandaryzowania procesu projektowania układów scalonych. W tamtym okresie stało się możliwe programowanie uniwersalnych układów logicznych. Dwójka innowatorów połączyła swoje pomysły i stworzyła zestaw reguł projektowania dających się zautomatyzować. Trik był bardzo prosty: ich oprogramowanie pozwalało na korzystanie z gotowych podsystemów układów scalonych zamiast żmudnego dodawania tych systemów przy każdym nowym projekcie. Sam Mead opisywał innowację jako odpowiednik wynalezienia mechanizacji druku książek przez Gutenberga. Proces powstawania nowych projektów został radykalnie uproszczony, a przy tym spadł jego koszt. Conway uruchomiła na MIT kurs projektowania płytek drukowanych, w czasie którego studenci mogli wysyłać do producentów swoje projekty, a po kilku tygodniach otrzymać gotowe urządzenie. To była rewolucja. A zapowiadała rewolucję jeszcze większą.

Proces innowacji prowadzący do przełomów był w warunkach sowieckich nie do powtórzenia. W ramach swoich działań DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency – amerykańska agencja rządowa zajmująca się rozwojem technologii wojskowej) organizowała nieformalne spotkania z naukowcami prowadzącymi podstawowe badania i tworzącymi nowe koncepcje wykorzystania najnowszych odkryć. Ale DARPA była potencjalnie największym klientem na powstające w ten sposób innowacje.

Tymczasem na początku lat 80. Sowieci wciąż polegali na szpiegostwie przemysłowym. Stan ten amerykańska CIA stwierdziła po zbadaniu wyłowionej z okolic wybrzeży sowieckiej boi podsłuchowej. Zawierała ona należycie funkcjonujące układy skopiowane z układów opracowanych przez Texas Instruments.

Sowiecka strategia była korzystna dla Stanów. Zapewniała, że Sowieci – jak skrupulatnie zdiagnozowano – byli cały czas w tyle o jakieś pięć lat. Czasami nawet więcej.

Amerykańskie pociski międzykontynentalne Minuteman II na początku lat 60. zawierały obwody, które Sowieci zaczęli stosować dopiero dekadę później. Pieśnią przyszłości i kluczem do niej była celność. Dane wskazywały, że w dekadzie lat 80. amerykański pocisk MX trafiał w pobliże celu z dokładnością poniżej 110 metrów, ze skutecznością 50 procent. Porównywalny wynik sowieckiego pocisku SS-25 to 365 metrów, a więc ponad dziewięciokrotnie gorzej.

Kwestia dotyczy wyprzedzającego uderzenia na wykryte silosy rakiet międzykontynentalnych przeciwnika. Silosy te są tak konstruowane, że mogą wytrzymać eksplozję nuklearną odległą nawet o sto metrów i wciąż zachować zdolność odwetową. Według krążących, ale oficjalnie nie zweryfikowanych, odtajnionych dokumentów sowieckich w przypadku pierwszego ruchu Amerykanów w tamtym okresie mieli oni szansę zniszczyć niemal wszystkie stanowiska startowe ZSRS.

Jedną z przewag systemowych Zachodu było też to, że państwa Zachodu finansowały postęp w elektronice pieniędzmi pochodzącymi z rynków konsumenckich. To ten mechanizm, poprzez presję konkurencyjną na jakość i obniżenie kosztów, doprowadził wkrótce do przyspieszenia specjalizacji rynkowej.

W sferze kluczowego zastosowania półprzewodników na poziomie operacyjnym i taktycznym pokaz potęgi technologicznej świat mógł zobaczyć w czasie amerykańskiej wojny w Zatoce w 1991 roku. Samonaprowadzające się pociski siały zniszczenie w irackim sprzęcie z poprzedniej epoki, dostarczanym nie skądinąd, jak z ZSRS. Armia iracka była bezradna wobec tej przewagi. Choć użyte w tamtym konflikcie technologie powstawały już dwie dekady wcześniej, w czasie wojny w Wietnamie, to dopiero wojna w Zatoce jasno uzmysłowiła decydentom jedno, ważne po dziś dzień, prawidło: przewaga na polu walki zależy teraz nie od siły ognia, ale od zdolności przetwarzania informacji.

Kluczowy element myśliwca F14

Mikroprocesor Intela, znany jako 4004, wprowadzony do sprzedaży w listopadzie 1971 roku, to pierwszy mikroprocesor wyprodukowany przez Intel, był częścią zestawu MCS-4.

Ale prawidłowo należałoby powiedzieć „pierwszy dostępny komercyjnie”. Pierwszym mikroprocesorem był MP944, wyprodukowany i dostarczony Siłom Powietrznym Stanów Zjednoczonych w czerwcu 1970 roku. Szeroka publiczność dowiedziała się o istnieniu MP944 dopiero w 1998 roku. Odtajnione dokumenty zawierały fascynujące informacje. Chip był centralną jednostką logiczną w komputerze przetwarzającym parametry lotu i sterowania bronią w myśliwcu Grumman F-14 Tomcat (w służbie 1974–2006, choć Iran używa ich do dziś).

F-14 to samolot o zmiennej geometrii skrzydeł. Skrzydła wysuwały się przy niskich prędkościach, aby generować dodatkową siłę nośną. Typowo zawiadywał tym komputer, bez ingerencji pilota. Typowo, gdyż niektórzy piloci zmieniali geometrię ręcznie, aby zmylić przeciwnika w czasie podniebnego pojedynku.

Moc obliczeniowa była potrzebna do przeliczania danych wejściowych: ciśnienia statycznego i temperatury na odczyty instrumentów (prędkość względem powietrza i pułap samolotu oraz inne dane niezbędne do sterowania samolotem i obliczeń dla celów uzbrojenia, np. balistycznych). Zadanie to jest wyjątkowo trudne przy prędkościach bojowych. W grę zaczynają wchodzić nieliniowe współzależności parametrów decydujących o prędkości dźwięku i ściśliwości powietrza w danych warunkach wysokości i temperatury atmosfery. CADC (Central Air Data Computer) był pierwszym pokładowym, opartym na półprzewodnikach komputerem, który to potrafił. Clou jego możliwości stanowiło to, że wydajne przeliczanie parametrów lotu pozwalało automatycznie kierować statecznością samolotu. Typowo konstruktorzy myśliwców za zdolność manewrową płacą właśnie statecznością.

Chip MB944 był sercem komputera sterującego lotem (CADC, Central Air Data Computer) w myśliwcu. Zaprojektował go zespół 25 inżynierów z Garrett AiResearch, którym kierowali Steve Galler i Ray Holt. Procesor był o całe rzędy wielkości bardziej zaawansowany niż produkt Intela. Przede wszystkim był nie czterobitowy, ale dwudziestobitowy. Oznacza to, że był w stanie natywnie przetwarzać liczby w zakresie +/– 524 000 (pierwszy bit oznaczał minus). Przetwarzanie liczb większych wymagało skomplikowanej struktury logicznej i spowalniało działanie całego układu, gdyż czynność mnożenia procesory realizowały przez skompilowane procedury dodawania wyników cząstkowych. Drugą przełomową cechą MP944 była zdolność tzw. potokowego przetwarzania danych, co radykalnie skracało liczbę cykli niezbędnych do realizacji zadanych programem operacji.

Ten „natchniony” projekt mieścił się na płytce obwodu zintegrowanego o wymiarach 15×15 centymetrów. Stworzony zaledwie kilka lat wcześniej układ scalony umieszczony w komputerach zawiadujących działaniem pojazdów misji Apollo to ważące 30 kilogramów ustrojstwo o wymiarach 60×30×15 centymetrów. Postęp technologii półprzewodnikowych w tamtym okresie był niezwykle gwałtowny.

I w latach 70., i współcześnie każdy nowy przełom przekłada się na konkretną przewagę nad przeciwnikiem, liczoną w ludzkich życiach i decydującą o przyszłości wielkich mocarstw. Współcześnie, w czasach technologii takich jak sieciocentryczność, przy współdziałaniu systemów bojowych zdolność przetwarzania informacji to celniejsze lub inteligentniejsze bronie sterowane w całym spektrum – od tych kierowanych przez człowieka do w pełni autonomicznych.

Akt IVHistoryczny upadek Japonii

O ile lata 80. to gigantyczny wzrost potęgi Japonii, o tyle następna dekada zmieniła wszystko. Wielki kryzys w krajach Azji, szczególnie dotkliwy dla Japonii, odwrócił wszystkie trendy i zdruzgotał wszelkie marzenia i aspiracje o prześcignięciu aroganckich Jankesów. Poniekąd wynikało to z arogancji samych Japończyków. Japońska potęga półprzewodnikowa powstała na fundamencie z natury nietrwałym – na tanich kredytach i wsparciu rządowowym. Trendem było kierowanie się przy decyzjach strategicznych zwiększeniem produkcji, a nie generowaniem stabilnych zysków – niemal idealnie na przekór własnym japońskim pouczeniom kierowanym ku Amerykanom, których przemysł półprzewodnikowy upadał dekadę wcześniej. Nadprodukcja układów pamięci – własna w połączeniu z pojawieniem się tańszej konkurencji w Korei i amerykańskiej firmy Micron – przyniosła nieuchronnie moment zderzenia z rzeczywistością. Inaczej mówiąc: decydenci japońskich korporacji inwestowali zbyt łatwo dawane im do dyspozycji kwoty, nie mając przy tym ani wizji, ani projektów i produktów, które swoją innowacją zwiększałyby chłonność rynków lub doprowadziły do wykoncypowania nowych, przełomowych urządzeń.

Kluczowym kolektywnym błędem japońskiego przemysłu półprzewodnikowego była, mówiąc ogólnie, arogancja. Kolektywnie przegapiono innowację w postaci pojawienia się komputerów osobistych. Do komputerów tych potrzebne były najbardziej zaawansowane układy logiczne, a nie pamięci.

W rezultacie z wyjątkiem firmy NEC żaden z japońskich potentatów nie był gotowy, aby rzucić się do produkcji układu logicznego. Było po prostu za późno. To kluczowe odwrócenie trendów stało się faktem dokonanym tuż przed krachem finansowym na giełdzie w Tokio. I tak w 1993 roku Stany ponownie były prekursorem postępu i najsilniejszym uczestnikiem rozgrywki o technologiczny prymat.

Japończyków ostatecznie dobiła konkurencja z Korei – w 1998 roku koreańscy producenci kolektywnie osiągnęli prymat na bezlitosnym rynku pamięci. W ciągu zaledwie kilku lat japoński udział w tym rynku spadł z wysokości 90 procent do zaledwie dwudziestu!

I tak oto skończyła się zimna wojna i będące jej głównym wątkiem zmagania technologiczne. Dla Stanów Zjednoczonych, w sporej mierze zrządzeniem przypadków, a precyzyjnie – w efekcie ułomności ludzkiej natury, wygrała ją Dolina Krzemowa.

Akt VWejście tajwańskiego smoka

„American components,

Russian components…

All made in Taiwan!”

– film Armageddon (1997)

W 1985 roku tajwański premier T.K. Li zatrudnił Morrisa Changa do zadania pokierowania przemysłem półprzewodnikowym ulokowanym na wyspie Tajwan. Budżet – tyle, ile potrzeba.

Wcześniejsza strategia ROC, realizowana od lat 60., polegała na włączeniu wyspy w budowane przez Stany łańcuchy dostaw. Chodziło nie tylko o dostęp do zaawansowanych technologii, ale i emancypację lokalnej ludności, a więc budowanie nowoczesnego społeczeństwa. Kluczowym celem było jednak włączenie Tajwanu w amerykański system bezpieczeństwa – czytaj: włączenie Stanów w system bezpieczeństwa ROC. Cel ten udało się osiągnąć dzięki błyskawicznemu rozwojowi TSMC, firmy założonej przez Morrisa Changa.

Chang w 1985 roku stanął na czele instytutu badawczego. Był to okres, w którym wyspa stanowiła jedną z głównych montażowni urządzeń opartych na półprzewodnikach. Na początku lat 80. Tajwańczycy podejmowali próby samodzielnej produkcji układów scalonych. Już na początku tego okresu uruchomili firmę UMC.

Pod koniec lat 60. Tajwan w obszarze montażu konkurował z pozostałymi krajami Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Dwie dekady później Koreańczykom udało się wybić na czołowego producenta układów pamięci. Wszystkie wymienione kraje starały się dokonać tego, co udało się Koreańczykom. Tajwan jednak nie dawał rady dokonać skokowego postępu.

Co gorsza, Chiny stawały się coraz większą konkurencją o ten segment łańcucha dostaw, który przez wiele lat był żerowiskiem Tajwanu – tani montaż prostych urządzeń. Tajwańscy negocjatorzy rozmawiający z Texas Instruments alarmowali, że ta sytuacja jest dla Tajwanu zagrożeniem egzystencjalnym w czymś, co de facto jest wojną gospodarczą. Skoro nie było szans, by konkurować z tanią chińską siłą roboczą, Tajwan musiał otrzymać możliwość produkowania bardziej zaawansowanych produktów.

Wszystkie te procesy „rynkowe” nabierały pędu już w latach 70. To właśnie wtedy, w 1976 roku, w grze pojawia się Morris Chang i jego rewolucyjna wizja kolejnego etapu specjalizacji. Tajwan miał zbudować fabrykę układów scalonych, która nie zajmowała się projektowaniem chipów, ale jedynie ich wytwarzaniem. Rewolucyjny model biznesowy zakładał separację dwóch etapów produkcyjnych, która gwarantowała, że producent chipów zrezygnuje dobrowolnie z zajmowania się projektowaniem, dzięki czemu nie będzie miał motywacji do naruszania własności intelektualnej firm projektujących.

Rewolucyjność tej innowacji przemysłowej polegała na tym, że dzięki istnieniu niezależnych układów scalonych firmy wykładające krocie na projekty i opracowywanie innowacyjnych zastosowań nie musiały dysponować coraz większym kapitałem potrzebnym do wybudowania własnej fabryki. Nowy model działania branży był natchniony w pełnym znaczeniu tego słowa. W sposób skokowy odblokowywał drogę do istnej lawiny innowacji, mogących zasilać nie tylko wojsko, ale przede wszystkim rynek masowy. Trzeba dodać, że rewolucja ta nie byłaby możliwa bez działania prawa Moore’a, które sprawdza się do dziś w predykcji rokrocznego podwajania mocy obliczeniowej projektowanych coraz to potężniejszych układów logicznych.

Wtedy u progu gabinetu Changa pojawił się premier Tajwanu. Rządowa propozycja zmaterializowała się w postaci pierwszej fabryki TSMC. Firma otrzymała ulgi podatkowe i inne benefity. Sumarycznie sprawiły one, że de facto TSMC nie jest firmą prywatną w ścisłym sensie tego terminu. TSMC jest geopolitycznym systemem obronnym całego państwa. A fundamentem jego zdolności obronnych jest głęboka integracja z amerykańskim kompleksem militarno-przemysłowym. Jedną z decyzji Changa było przekazanie 27,5 procent udziałów w TSMC holenderskiej firmie Philips w zamian za technologię, licencje i 58 mln USD inwestycji.

Z chwilą pojawienia się na rynku TSMC każdy projektant układów scalonych pozyskiwał dostęp do zaufanego partnera, który te układy produkował. Podstawą relacji zaufania było to, powtórzmy, że TSMC w jednoznacznej deklaracji wyrzekł się wszelkich prób projektowania chipów. Każda firma chcąca wejść na rynek produkcji półprzewodników mogła teraz wejść na rynek po radykalnie obniżonych kosztach. Tacy twórcy zostali nazwani „fabless” (ang. fabless manufacturing). Mieli oni zdolność projektowania i sprzedaży produktów, ale nie mieli i nie musieli mieć zdolności do wyprodukowania jego kluczowych komponentów półprzewodnikowych.

Układy scalone wyprodukowane w takim modelu można było umieszczać we wszelkich możliwych produktach z kosztem wdrożenia niewyobrażalnie niskim w porównaniu do lat wcześniejszych. To otwarcie na innowację i nowych producentów radykalnie zmieniło działanie sił rynkowych – balansowało się na innym etapie produkcji półprzewodników. System stał się wyjątkowo podatny na uzyskanie monopolu przez producenta, który zdoła przez efekt skali zdobyć najwięcej kapitału z bieżącej działalności. Przewagę technologiczną zyskiwała ta firma, która pozyskiwała więcej inwestycji kapitałowych. TSMC.

Jednocześnie wciąż działające prawo Moore’a otwierało drogę do powstania zjawiska silnego, poniekąd wymuszonego mechanizmu współzawodnictwa w wypuszczaniu na rynek coraz to lepszych modeli urządzeń. Podobny mechanizm działał dzięki rewolucji siła ognia → moc obliczeniowa w segmencie uzbrojenia. Mówiąc krótko, nowy model pracy branży wymusił na uczestnikach konieczność nieustannej, niezwykle kosztownej innowacji. Nieuchronnie doprowadziło to do bezlitosnego wybicia całej drobnicy. Na scenie pozostali monopoliści.

Ten właśnie natchniony mechanizm sprawił, że w latach 90. TSMC niepostrzeżenie osiągnął bezwzględną dominację w segmencie produkcji najbardziej zaawansowanych układów.

Akt VIUpadek i wzrost ChRL

Po przejęciu władzy nad całością kontynentalnych Chin przez komunistów pod wodzą Mao Zedonga kraj odciął się od powiązań z zagranicą. Doprowadziło to do zduszenia naukowej innowacji, która w dużej części opiera się na swobodzie wymiany idei między naukowcami. Mao Zedong uważał, że wiedza fachowa i wynikający z jej posiadania prestiż elity naukowców jest sprzeczny z ideami równości społecznej. Apogeum tego samozgubnego szaleństwa stała się działalność tzw. Czerwonej Gwardii (pol. hunwejbini) oraz zsyłanie naukowców do pracy na roli w odległych zakątkach kraju.

Ideologiczny terror, zastraszenie i paranoicznie pilnowana ideologiczna lojalność sprawiały, że z Chin znikli wszyscy uzdolnieni naukowcy. Ich praca twórcza przyczyniała się do zasilania przeciwników Chin. Naukowcy i inżynierowie tacy jak Morris Chang trafiali do instytucji badawczych i uniwersytetów na Tajwanie i w USA.

Próba przeniesienia produkcji półprzewodników na możliwie niski poziom, do małych zakładów, była równie sensowna jak podejmowane w czasie rewolucji kulturalnej wysiłki wytopu żelaza w prymitywnych wioskowych dymarkach, a nie w wielkich hutach. Odcięcie się od międzynarodowego świata wymiany naukowej można z trafnością nazwać nałożeniem na własny kraj zabójczego embargo. Zostało ono pogłębione amerykańskimi zakazami eksportu do Chin zaawansowanych technologii półprzewodnikowych.

Hiszpańska wioska[9] amerykańskich związkowców. A.D. 2022

Mao kierował się obsesją uzyskania całkowitej samowystarczalności. Taka samowystarczalność jest całkiem rozsądnym pomysłem, ale w sytuacji, gdy nie prowadzi do zastoju lub zablokowania procesu innowacyjnego. Nie w sytuacji, kiedy nie da się zbudować tej samowystarczalności samodzielnie, bez dopływu kapitału, mózgów i idei z zewnątrz. Trzeba ją balansować. Tu odwołam się do kazusu wybudowania fabryki TSMC w Arizonie.

Wymuszona przez Amerykanów na Tajwańczykach inwestycja napotkała poważne problemy związane z rekrutacją lokalnej siły roboczej. Decydenci TSMC zdecydowali o sprowadzeniu do powstającej instalacji grupy 500 inżynierów tajwańskich, którzy dokonają rozruchu linii produkcyjnych i poprowadzą zakład przez okres wymagany realiami.

W tym momencie Tajwańczycy drugi raz z rzędu zderzyli się z różnicami mentalnościowymi, a ignorując zasady grzeczności – w jakości materiału ludzkiego. Fabryki TSMC są w stanie funkcjonować jako ogniwo ultrakompetytywnego systemu tylko dzięki temu, że wszyscy pracują w nich w maksymalnym sprężeniu i poświęceniu życia osobistego. Mówiąc prosto, najbardziej potrzebni eksperci zapieprzają po piętnaście godzin dziennie siedem dni w tygodniu.

To niemożność znalezienia kadr zdolnych do takiego wysiłku zmusiła stronę tajwańską do decyzji sprowadzenia własnej obsady. Teraz jednak amerykańskie związki zawodowe „dodały obrazę do rany”[10]. Zablokowały wizy dla tajwańskich inżynierów, powołując się na potrzebę ochrony amerykańskiego rynku pracy.

Nie wiem jak szanowny Czytelnik, ale ja do sformułowania komentarza do tego epizodu zatrudniłbym słynnego z wyrazistego formułowania osądów Zbigniewa S. Natomiast z punktu widzenia racjonalnej kalkulacji geopolitycznej na miejscu tajwańskich decydentów wieść o takim obrocie sprawy sprawiłaby, że otworzyłbym szampana. Na marginesie, ruch związkowców to wręcz idealny punkt przyłożenia dźwigni w postaci anonimowej (tajwańskiej) dotacji na ich działalność.

Jednym z przejawów ideologicznie kreowanego zastoju było to, że władze polityczne zlikwidowały kluczowy dla akademików mechanizm motywacyjny w postaci publikowania wyników swoich badań. Uznano, że naukowcy popadaliby w pychę i „samogloryfikację”. Dopiero w latach 80. pieśnią przewodnią stał się racjonalizm i dążenie do dogonienia Zachodu. To w tamtym okresie, w czasie reform Deng Xiaopinga, ukuto nowy slogan. Slogan, który doprowadził ChRL do dzisiejszej pozycji poważnego rywala Stanów:

Pierwsza maszyna importowana,

druga wyprodukowana w Chinach,

a trzecia wyeksportowana.

Nadgonienie opóźnień spowodowanych ideologicznie zajęło Chinom zaledwie trzy dekady. Absolutnie imponujące dekady. W tym czasie moce produkcyjne w USA spadały.

Rok

1990

2000

2010

2020

Udział

37%

19%

13%

20%

Ryc. 1. Udział amerykański w światowej produkcji chipów

Monopolowi TSMC oparł się koreański gigant Samsung. Moloch przetrwał dzięki m.in. wywieranej przez siebie presji na banki i rząd – pozyskiwał niezbędne finansowanie i pomoc państwową. Pozwoliło to Samsungowi utrzymać wiodącą rolę na rynku pamięci DRAM.

Tu warto dodać, że utrzymanie tempa innowacji pozwalającego przetrwać na rynku musi być finansowane nawet w okresach spadku koniunktury. Powoduje to silne fluktuacje, które byłyby (i były) niszczycielskie dla mniejszych graczy na rynku producentów. Efektem działania tego mechanizmu w czasach wysokiego popytu była produkcja i wykładanie ogromnych środków na badania. Ta nadprodukcja generuje nadwyżkę mocy produkcyjnych i nadpodaż, a więc nieuchronny spadek cen i wynikające z nasycenia rynku załamanie popytu. Ktokolwiek by zrezygnował, choćby na rok, z tego szaleńczego wyścigu szczurów, bezpowrotnie straciłby swoje wypracowane ciężkimi miliardami dolarów udziały w rynku.

W chwili pojawienia się nowego gracza w postaci Chin wszyscy wiedzieli, że będzie on piął się z segmentu montażu (wciąż bardzo tania siła robocza) do prób produkcji coraz to bardziej zaawansowanych komponentów. I tak rzeczywiście rozwijały się wydarzenia. Chiny powołały do życia elektroniczną fabrykę świata – Shenzhen. Władze ChRL z sukcesem powoływały w nim do działania kolejne mechanizmy innowacji. Przyświecał im w tym jeden cel. Montażownie przynosiły jedynie niewielki margines zysku. Prawdziwe pieniądze leżały w produkcji najbardziej zaawansowanych elementów. Konfrontacja z dotychczas dominującymi na rynku półprzewodników krajami stawała się nieuchronna.

Jak grzyby po deszczu na terenie Chin powstawały kolejne montażownie, m.in. w rejonie Szanghaju. Ta sama działalność w latach 60. i 70. budowała gospodarkę Tajwanu. Chiny postawiły na zaangażowanie tajwańskiego kapitału w budowę własnego przemysłu półprzewodników.

Jedną z chińskich firm była Grace Semiconductor – wspólne przedsięwzięcie Jiang Mianhenga, syna chińskiego prezydenta Jiang Zemina, i Winstona Wanga, potomka tajwańskich magnatów z branży tworzyw sztucznych. Pomysł zachęcenia Tajwańczyków do wzięcia w nim udziału nie wypalił. Przedsięwzięcie nie powiodło się. Następną próbą było uruchomienie SMIC (Semiconductor Manufacturing International Corporation). U steru przedsięwzięcia stanął Richard Chang, który dysponował kapitałem 1,5 mld USD, pozyskanym od międzynarodowych inwestorów, z których szacunkowo połowa pochodziła z USA.

Do uruchomienia tego potężnego wysiłku zrekrutowano setki zagranicznych inżynierów i naukowców, w tym kilkuset z Tajwanu. Strategią było powtórzyć sukces TSMC. Skopiować. Tak więc SMIC skrupulatnie powtarzał procedurę tajwańską: pozyskiwał najlepszych dostępnych fachowców (około 40 procent kadry inżynierskiej stanowili pracownicy z Tajwanu i USA), wywalczał wszelkie możliwe działania wspomagające rządu ChRL (pięcioletnie wakacje podatkowe i obniżenie podatków z przychodów na rynku wewnętrznym), kupował najbardziej zaawansowane maszyny do fotolitografii.

Nacisk postawiono na ściąganie najbardziej doświadczonych inżynierów, których wiedzę natychmiast podpatrywali i przejmowali lokalni Chińczycy. Po kilku latach biegłość tych chińskich kadr została doceniona na tyle, że zaczęli otrzymywać oni oferty pracy spoza Chin.

Konkurencja między sojusznikami

Producenci zawsze ryzykowali, że rozwiązania udostępnione odlewni chipów Samsunga mogą trafić do jego produktów. W przypadku TSMC oraz amerykańskiej Global Foundries nie było takich konfliktów interesów. Model, jaki zastosował TSMC, nazywany jest w branży „pure play foundry”. Pierwszy człon „pure play” (dosł. czysta gra) oznacza model biznesowy, w którym firma nie angażuje się w jakąkolwiek inną działalność w swojej branży poza konkretnym etapem produkcyjnym. Człon foundry to dosł. „odlewnia” i wskazuje na specjalizację w produkcji – w tym wypadku chodzi oczywiście nie o odlewanie metalu, lecz o fotolitograficzne wycinanie czipów z wafli krzemowych.

W 2004 roku SMIC zadebiutował na giełdzie w Nowym Jorku. Pojawiła się też konkurencja taka jak Chartered Semiconductor, tajwańskie UMC i Vanguard Semiconductor czy Samsung. Na tej konkurencji, finansowanej przez rządy krajów azjatyckich, korzystali Amerykanie, a konkretnie projektanci chipów fabless. Wszystko to było możliwe dzięki offshoringowi: procesowi przenoszenia kolejnych etapów produkcji za granicę.

Produkcja półprzewodników stała się z instrumentu przetrwania Tajwanu wielką machiną postępu cywilizacyjnego. Globalizacja pokazała swoje najpiękniejsze oblicze. Wtedy też, w połowie pierwszej dekady XXI wieku, rozpoczęła się era smartfonów.

Akt VIIEUV (ekstremalny ultrafiolet)

W tamtym czasie doszło do zagrożenia działania prawa Moore’a opisującego przyrost wydajności układów logicznych. Dotychczas stosowane długości fal stawały się niewystarczające dla podtrzymania prędkości postępu. Producentom takim jak Intel groziła zapaść finansowa, branży groził zastój, a dla tajwańskiego TSMC oznaczało to niemożność uzyskania dominującej roli, która dla ROC była gwarancją przetrwania. Nową technologią miała być litofotografia oparta na technologii EUV – naświetlania wafli krzemowych światłem z zakresu ekstremalnego ultrafioletu. Jej stworzenie zainicjowała inwestycją 200 mln USD firma Intel w 1992 roku. Ten skromny budżet był tylko niepozornym początkiem gigantycznych nakładów, które sumarycznie osiągnęły wartość miliardów. Co interesujące, Intel nie planował samodzielnego opracowania tej technologii dla siebie – chciał ją powołać do życia i jedynie pomóc ją opracować którejś z czołowych firm produkujących urządzenia litograficzne.

Już mocno skoncentrowany rynek maszyn fotolitograficznych siłą rzeczy miał zmniejszyć się jeszcze bardziej. Amerykański rynek tych maszyn został mocno przetrzebiony przez firmy japońskie w latach 80. – w latach 90. dominowały Canon i Nikon. Ich jedynym konkurentem spoza Japonii była ASML, mała firma wyodrębniona z Philipsa w 1984 roku. Jej decydenci postanowili stworzyć maszynę do EUV za pomocą komponentów produkowanych przez poddostawców. Firma ta dziś jest absolutnie ultymatywnym mistrzem globalizacji i wszystkich mechanizmów, które się na nią składają. Eksperci ASML stali się ekspertami zarządzania ryzykiem i jakością oraz w wyszukiwaniu na rynku najlepszych możliwych rozwiązań.

Nieco filozoficznym spostrzeżeniem jest to, że ASML powtórzył w miniaturowej skali model sukcesu będącego wytworem międzynarodowej współpracy przy generowaniu postępu naukowego i cywilizacyjnego. Samodzielność i samowystarczalność, choć daje suwerenność na poziomie geopolitycznym, nie ma szans z mechanizmami i siłami działającymi w systemach zglobalizowanych, w których przebiega swobodna wymiana nowinek technicznych i idei. Japońscy giganci (Canon i Nikon) nie mieli szans utrzymać swojej przewagi technologicznej.