49,99 zł
Punkt przełomowy 25 lat później – kontynuacja światowego bestsellera
Dlaczego sportowcom łatwiej jest się dostać na Harvard?
Jak serial z lat 70 zmienił postrzeganie zagłady?
W jaki sposób potrójne recepty wpłynęły na kryzys opioidowy?
Punkt przełomowy to moment graniczny – taki, w którym coś, co wcześniej wydawało się niezmienne nagle przeobraża się w coś zupełnie innego.
Malcolm Gladwell, bestsellerowy autor i inspirujący myśliciel, po 25 latach wraca do koncepcji punktów przełomowych. Tym razem patrzy na nie już nie z entuzjazmem, lecz przez pryzmat kryzysów. Błyskotliwie i z typową dla siebie lekkością wyjaśnia, jakie mechanizmy prowadzą do tak zwanych społecznych epidemii. Nie poprzestaje jednak na diagnozie: udowadnia, że choć nie zawsze możemy przewidzieć przełom, możemy się nauczyć go rozpoznawać — i lepiej rozumieć jego konsekwencje.
Dzięki tej książce dowiesz się czym są nadopowieści, za co odpowiadają superroznosiciele i poznasz tajniki inżynierii społecznej. Nie tylko przestaniesz postrzegać kryzysy jako nagłe katastrofy, ale zaczniesz widzieć w nich sumę kumulujących się sygnałów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 367
Data ważności licencji: 8/21/2029
Tytuł oryginału
Revenge of the Tipping Point: Overstories, Superspreaders, and the Rise of Social Engineering
Copyright © 2024 by Malcolm Gladwell
Copyright © for the translation by Rafał Śmietana
Projekt okładki
Maria Gromek
Fotografia na okładce
© svdolgov / Adobe Stock
Redaktorka nabywająca
Ewa Bolińska-Gostkowska
Redaktorka prowadząca
Aleksandra Grząba
Opracowanie redakcyjne
Pracownia graficzna DoLasu
Opieka promocyjna
Małgorzata Augustyniak
ISBN 978-83-8427-181-0
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Dla Edie, Daisy i Kate
Dwadzieścia pięć lat temu ukazała się moja pierwsza książka, która nosiła tytuł Punkt przełomowy: o małych przyczynach wielkich zmian.
Miałem wówczas małe mieszkanie w dzielnicy Chelsea na Manhattanie, z którego okien widziałem wijącą się w oddali rzekę Hudson. Każdego ranka zasiadałem za biurkiem i pisałem, po czym szedłem do pracy. Ponieważ nigdy wcześniej nie napisałem żadnej książki, nie za bardzo wiedziałem, jak to się robi. Pracowałem napędzany typową dla początkujących pisarzy mieszaniną niepewności i euforii.
„Punkt przełomowy jest swoistą biografią pewnej koncepcji – zacząłem – skądinąd bardzo prostej”.
Koncepcja sprowadza się do tego, że aby zrozumieć takie zjawiska, jak: nowe trendy w modzie, opadanie i podnoszenie się fali przestępstw, fenomen potęgi przekazu ustnego, nazywanego też pocztą pantoflową, przeistoczenie się nieznanej książki w rozchwytywany bestseller oraz wiele innych zagadkowych zmian w naszym codziennym życiu, należy uznać za je epidemie. Idee, produkty, wiadomości i zachowania rozprzestrzeniają się bowiem tak samo jak wirusy 1.
Książka ukazała się wiosną 2000 roku, a pierwszym przystankiem na trasie moich spotkań autorskich była mała, niezależna księgarnia w Los Angeles. Przyszły tylko dwie osoby – nieznajomy i matka mojej koleżanki – ale koleżanka już nie. (Wybaczyłem jej). Pomyślałem: „I to by chyba było na tyle”. Jak bardzo się myliłem! Punkt przełomowy rozprzestrzeniał się niczym epidemia, której był poświęcony – najpierw stopniowo, a potem coraz gwałtowniej. Zanim ukazało się wydanie w miękkiej okładce, moja książka zdążyła się już stać symbolem ducha czasu. Na dobrych kilka lat zadomowiła się na listach bestsellerów „New York Timesa”. Bill Clinton określił ją „książką, o której mówią wszyscy”. Wyrażenie „punkt przełomowy” weszło do powszechnego użycia. Kiedyś żartowałem, że chciałbym, aby te słowa znalazły się na moim nagrobku.
Czy wiem, dlaczego Punkt przełomowy poruszył tak czułą strunę? Niezupełnie. Jednak gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że jako książka przepełniona nadzieją, doskonale wpisywała się w optymistyczny nastrój tamtych czasów. Weszliśmy w nowe tysiąclecie, ciesząc się gwałtownym spadkiem przestępczości i nasilenia problemów społecznych. Zimna wojna dobiegła końca. A ja zaproponowałem przepis na to, jak wspierać pozytywne zmiany lub, jak sugeruje podtytuł, znaleźć sposób na to, by małe przyczyny prowadziły do wielkich zmian.
Dwadzieścia pięć lat to szmat czasu. Pomyślmy przez chwilę, jak bardzo różnimy się od osób, którymi byliśmy ćwierć wieku temu. Nasze poglądy się zmieniają. Gusta zresztą też. Niektóre rzeczy stają się dla nas ważniejsze, inne tracą na znaczeniu. Co jakiś czas powracałem do Punktu przełomowego, zastanawiając się, dlaczego napisałem właśnie to, co napisałem. Cały rozdział poświęciłem serialom edukacyjnym dla dzieci – Ulicy Sezamkowej i ŚlademBlue (Blue’s Clues). Skąd ten pomysł? Przecież wtedy nie miałem dzieci.
Następnie napisałem Błysk!, Poza schematem, Dawida i Goliata, Jak rozmawiać z nieznajomymi i Mafię bombową. Zacząłem tworzyć podcast Revisionist History (Historia okiem rewizjonisty). Zamieszkałem z kobietą, którą kocham. Na świat przyszło dwoje naszych dzieci, zmarł mój ojciec, znów zacząłem uprawiać jogging i ściąłem włosy. Sprzedałem mieszkanko w Chelsea i wyprowadziłem się z miasta. Wraz z przyjacielem założyliśmy firmę produkującą podcasty i audiobooki o nazwie Pushkin Industries. Dostałem kota i nazwałem go Biggie Smalls.
Przypomnijcie sobie teraz, co czujecie, spoglądając na swoje zdjęcie sprzed lat. Kiedy ja to robię, trudno mi rozpoznać znajdującą się na nim osobę. Pomyślałem więc, że z okazji 25. urodzin Punktu przełomowego dobrze byłoby ponownie z zupełnie nowej perspektywy zerknąć na to, co napisałem tak dawno temu: w Punkcie przełomowym 2.0 pisarz powraca na miejsce swojego pierwszego, młodzieńczego sukcesu.
Jednak gdy ponownie zagłębiłem się w świat epidemii społecznych, uświadomiłem sobie, że nie chcę już wracać do tych samych kwestii. Świat zdążył się zmienić. W mojej pierwszej książce przedstawiłem szereg zasad, które pomagają zrozumieć przyczyny i przebieg nagłych zmian w zachowaniach i przekonaniach składających się na naszą rzeczywistość. Nadal uważam te idee za aktualne, ale teraz nurtują mnie inne pytania i odkrywam, że wciąż nie rozumiem wielu aspektów epidemii społecznych.
Kiedy w ramach przygotowań do pracy znów sięgnąłem po Punkt przełomowy,co kilka stron przerywałem lekturę, zadając sobie pytanie: „A to? Jak mogłem coś takiego przeoczyć?”. Odkryłem, że w jakimś odległym zakamarku swojego umysłu wciąż toczę ze sobą wewnętrzną dyskusję na temat najlepszego sposobu wyjaśnienia i zrozumienia zjawiska punktów przełomowych oraz licznych związanych z nimi tajemnic.
Usiadłem więc nad czystą kartką i zacząłem wszystko od nowa. Tak oto powstał Odwet. O małych przyczynach wielkich kryzysów – nowy zbiór teorii, opowieści i spostrzeżeń na temat niezwykłych ścieżek, jakimi idee i zachowania wędrują po naszym świecie.
1 M. Gladwell, Punkt przełomowy, tłum. Grażyna Górska, Znak, Kraków 2009, s. 13 (przyp. tłum.).
1 Przewodnicząca: Chciałabym zadać ostatnie pytanie. Zacznę od pani, pani doktor […]. Czy przeprosi pani Amerykanów za…?
Grupa polityków zorganizowała wysłuchanie poświęcone pewnej epidemii. Wezwano troje świadków. Z uwagi na szczyt pandemii spotkanie odbywa się w trybie zdalnym. Jego uczestnicy znajdują się w domach, a na ekranach widać w tle regały z książkami lub szafki kuchenne. Rozpoczyna się druga godzina obrad. Na razie pomijam wszelkie szczegóły umożliwiające identyfikację uczestników, chcę się bowiem skupić wyłącznie na tym, co zostało powiedziane:na słowach, które padły i na kryjących się za nimi intencjach.
Świadek nr 1: Chciałabym przeprosić Amerykanów za wszelkie cierpienia, których doznali, oraz za tragedie, które dotknęły ich rodziny, chociaż… wydawało mi się, że już to zrobiłam na początku mojego wystąpienia. A przynajmniej miałam taki zamiar.
Świadek nr 1 jest po siedemdziesiątce. Ma krótkie siwe włosy. Jest ubrana na czarno. Na początku ma trudności z obsługą przycisku wyciszania. Widać, że wciąż czuje się zagubiona. Nie jest przyzwyczajona do takich sytuacji. Pochodzi z uprzywilejowanego świata. Nie wygląda na osobę, która kiedykolwiek musiałaby ponieść odpowiedzialność za własne zachowanie. Obserwator nie może się oprzeć wrażeniu, że modne okulary za chwilę zsuną się jej z nosa.
Świadek nr 1: Jestem również bardzo zła. Jestem wściekła, że niektórzy pracownicy, […] naruszyli prawo. Byłam wściekła na to w 2007 roku i nadal czuję to samo w 2020 roku. To-to myślę, że…
Przewodnicząca: Wiem, że jest pani zła. Przykro mi, ale nie o takie przeprosiny nam chodziło. Przeprosiła pani za cierpienie, które dotknęło tak wielu ludzi, ale nigdy nie przeprosiła pani za rolę, jaką odegrała pani w kryzysie […]. Dlatego pytam ponownie: czy przeprasza pani za rolę, jaką odegrała pani w tym kryzysie?
Świadek nr 1: Od dłuższego czasu rozważam tę kwestię. Przez wiele lat zastanawiałam się, czy mogę… czy mog,m podjąć inne decyzje, biorąc pod uwagę wiedzę, którą dysponowałam wówczas, a nie tę, którą mam teraz. I muszę przyznać, że nie. Nie mam pojęcia, co mogłabym zrobić inaczej, biorąc pod uwagę moje ówczesne przeświadczenia oraz informacje zawarte w raportach składanych zarządowi przez dyrektorów działów i moich kolegów z zarządu. To niezwykle przygnębiające. I wywołuje we mnie…
Przewodnicząca zwraca się teraz do Świadka nr 2. To kuzyn kobiety w czerni, młody, zadbany mężczyzna w eleganckim garniturze i pod krawatem.
Przewodnicząca: Panie […], czy przeprosi pan za rolę, jaką pan odegrał…?
Świadek nr 2: Podzielam zdanie mojej kuzynki.
Czy można oczekiwać, że świadkowie przyznają się do wywołania epidemii? Raczej nie. Widać, że zespół prawników przeszkolił ich wcześniej w sztuce samoobrony. Niemniej szczerość, z jaką wypierają się wszelkiej odpowiedzialności, wskazuje na jeszcze inną możliwość: nie uświadomili sobie jeszcze naganności swojego postępowania lub rozpoczęli coś, co wymknęło się spod kontroli w sposób, którego dotąd nie potrafią zrozumieć.
Godzinę później nadchodzi decydująca chwila. Inny członek komisji śledczej – nazwijmy go Politykiem – zwraca się do Świadka nr 3:
Polityk: Panie doktorze, czy jakikolwiek członek zarządu firmy spędził chociaż dzień w więzieniu za jej działania?
Świadek nr 3: Nie sądzę.
Żaden ze świadków nie czuje się odpowiedzialny za zaistniałą sytuację. Wygląda na to, że nikt inny również nie poczuwa się do winy.
Polityk: Pani przewodnicząca, łatwo wyrażać oburzenie wobec niecnych postępków tej firmy, ale co z naszym rządem, który przyzwala na tego rodzaju korporacyjną nieodpowiedzialność, przestępczość i bezkarność?
Polityk zwraca się do Świadka nr 2, młodego mężczyzny. Firma należąca do jego rodziny właśnie podpisała ugodę z rządem w sprawie szeregu zarzutów o charakterze kryminalnym. Kiedyś zasiadał w jej zarządzie i jest spadkobiercą całego imperium.
Polityk nr 1: Czy w ramach ugody z Departamentem Sprawiedliwości musieliście się przyznać się do jakiegokolwiek wykroczenia lub ponieść odpowiedzialność prawną za wywołanie w naszym kraju kryzysu […]?
Świadek nr 2: Nie, nie było takiej konieczności.
Polityk nr 1: Czy w ramach tego śledztwa Departament Sprawiedliwości przesłuchiwał was w związku z rolą, jaką odegraliście w tych wydarzeniach?
Świadek nr 2: Nie.
Polityk nr 1: Czy bierzecie na siebie jakąkolwiek odpowiedzialność za wywołanie tak tragicznego w skutkach kryzysu […]?
Świadek nr 2:Chociaż jestem przekonany, że pełny zapis ugody, który nie został jeszcze ujawniony, potwierdzi, iż zarówno rodzina, jak i zarząd działali zgodnie z prawem oraz zasadami etyki, to jednak odczuwam głęboką moralną odpowiedzialność za zaistniałą sytuację, ponieważ uważam, że nasz produkt […], mimo naszych najlepszych intencji i starań, został powiązany z nadużywaniem i uzależnieniem, dlatego…
Został powiązany.
Polityk nr 2: Używa pan strony biernej, mówiąc, że wasz produkt „został powiązany z nadużywaniem”. Sugeruje to, że w jakiś sposób pan i pana rodzina nie mieliście pojęcia, co się właściwie dzieje…
Jeżeli zapoznacie się z całym wysłuchaniem, którego nagranie trwa 3 godziny i 39 minut, z pewnością zapamiętacie to jedno określenie: „strona bierna”.
2 Dwadzieścia pięć lat temu w Punkcie przełomowym byłem zafascynowany pomysłem, że w epidemiach społecznych drobne przyczyny mogą prowadzić do ogromnych konsekwencji. Opisałem zasady wyjaśniające mechanizm rozprzestrzeniania się epidemii, takie jak prawo garstki, siła wpływu środowiska (moc kontekstu), i czynnik przyczepności. Stwierdziłem, że zasady te można wykorzystać do wprowadzania pozytywnych zmian, takich jak obniżanie wskaźników przestępczości, zaszczepianie dzieciom pasji do nauki lub ograniczenia palenia tytoniu.
„Rozejrzyjmy się wokół siebie – napisałem. – Choć nasz świat wydaje się nieruchomy i nieugięty jak skała, w rzeczywistości wcale taki nie jest. Wystarczy go lekko popchnąć – byleby w odpowiednim miejscu – i się poruszy” 2.
W Odwecie zamierzam przyjrzeć się innemu aspektowi możliwości, które badałem wiele lat temu. Jeżeli świat można poruszyć lekkim pchnięciem, to osoby, które wiedzą, gdzie i kiedy to zrobić, dysponują prawdziwą władzą. Kim więc są ci ludzie? Jakie mają zamiary? Jakie stosują metody? W świecie organów ścigania termin „dochodzenie” odnosi się do badania genezy i zakresu czynu przestępczego: przyczyn, sprawców i konsekwencji. Ta książka jest właśnie próbą przeprowadzenia dochodzenia w sprawie epidemii społecznych.
W kolejnych rozdziałach odwiedzimy pomieszczenia wynajmowane przez bardzo dziwnych ludzi w tajemniczym biurowcu w Miami; hotel Marriott w Bostonie, w którym odbyło się brzemienne w skutki spotkanie kadry kierowniczej pewnej firmy; na pozór idylliczne miasteczko Poplar Grove; pewien zaułek w Palo Alto. A stamtąd udamy się do miejsc, o których słyszeliście oraz do miejsc, o których istnieniu nie mieliście pojęcia. Przyjrzymy się bliżej unikalnym cechom szkół waldorfskich; poznamy Paula E. Maddena – zapomnianego dziś bojownika o ograniczenie dostępu do narkotyków; odkryjemy na nowo powstały w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku miniserial telewizyjny, który zmienił świat, i damy się zaskoczyć kobiecej drużynie rugby na Uniwersytecie Harvarda. Wszystkie te historie pokazują, jak ludzie – celowo lub nieumyślnie, kierując się dobrymi lub złymi intencjami – podejmowali decyzje wpływające na przebieg i kształt takiego lub innego zaraźliwego zjawiska społecznego. Każda z tych decyzji stawia przed nami pytania, na które musimy odpowiedzieć, oraz stwarza problemy, które wypadałoby rozwiązać. Taka jest właśnie istota zemsty punktu przełomowego: narzędzia wykorzystywane do budowy lepszego świata mogą być również użyte przeciwko nam.
Na zakończenie wykorzystam wnioski płynące z tych wszystkich przykładów, by przedstawić prawdziwąhistorię Świadka nr 1, Świadka nr 2 i Świadka nr 3.
Polityk nr 1: Otrzymaliśmy list od pewnej kobiety z Karoliny Północnej […], która straciła dwudziestoletniego syna i wciąż nie może się z tym pogodzić. Pisze: „Ból jest nie do zniesienia. Nie potrafię sobie z nim poradzić. Co dzień mam ogromne trudności ze znalezieniem w sobie chęci do życia”. Chciałbym, aby zapoznał się pan z tymi historiami, bo jest ich więcej, i podzielił się swoją osobistą refleksją.
Świadek nr 2 zaczyna mówić, ale nie słychać jego głosu.
Polityk nr 1: Nie słyszę. Mam pan wyciszony dźwięk.
Świadek próbuje odnaleźć właściwy przycisk na klawiaturze komputera.
Świadek nr 2: Przepraszam…
Jego pierwsze autentyczne przeprosiny tego dnia dotyczą wyłączenia mikrofonu. Kontynuuje:
Odczuwam ogromne współczucie i smutek, lecz także wyrzuty sumienia, że produkt, taki jak […], który powstał z myślą o tym, by pomagać ludziom i który, jak sądzę, rzeczywiście pomógł milionom ludzi, został też powiązany z historiami takimi jak ta przedstawiona przez pana. Jest mi z tego powodu niezwykle przykro. I wiem, że te odczucia podziela cała moja rodzina.
Został też powiązany.
Nadszedł czas na poważną refleksję na temat epidemii. Musimy uznać, że sami przyczyniamy się do ich powstawania. Musimy otwarcie omówić wszystkie subtelne, a niekiedy nawet ukryte sposoby, z jakich korzystamy, by nimi manipulować. Potrzebujemy przewodnika po trapiących nas gorączkach i chorobach.
1 Tamże, s. 243.
Trzy zagadki
„To, co się wówczas działo, można porównać do niekontrolowanego pożaru. Nagle wszyscy rzucili się rabować banki”.
1 Wczesnym popołudniem 29 listopada 1983 roku w delegaturze terenowej Federalnego Biura Śledczego w Los Angeles zadzwonił telefon. Dzwonił pracownik oddziału Bank of America z dzielnicy Melrose. Połączenie odebrała agentka FBI Linda Webster, oddelegowana do obsługi zgłoszeń napadów na banki, zwanych w żargonie agentów 2-11 3. Powiedział jej, że bank przed chwilą został obrabowany. Podejrzanym był młody biały mężczyzna w czapce z daszkiem z logo klubu bejsbolowego New York Yankees. Szczupły. Uprzejmy. Akcent z Południa. Dobrze ubrany. Mówił „proszę” i „dziękuję”.
Webster zwróciła się do swojego kolegi Williama Rehdera, szefa miejscowego wydziału FBI zajmującego się tego rodzaju przestępstwami.
– Bill, to znowu Jankes.
Jankes zaczął działać w Los Angeles w lipcu tamtego roku. Dokonywał seryjnych napadów na banki i za każdym razem uciekał z tysiącami dolarów w skórzanej aktówce. Rehder czuł narastającą frustrację. Kim był ten człowiek? FBI dysponowało tylko jedną wskazówką: mężczyzna nosił charakterystyczną czapkę z daszkiem. Stąd wziął się jego przydomek Yankee Bandit (Jankes Bandyta).
Minęło pół godziny. Webster otrzymała kolejne zgłoszenie opatrzone kodem 2-11, tym razem od pracownika City National Banku, znajdującego się szesnaście przecznic na zachód, w dzielnicy Fairfax. Zrabowano 2349 dolarów. Pracownik banku podał agentce szczegóły. Spojrzała na Rehdera.
– Bill, to znowu Jankes.
Czterdzieści pięć minut później Jankes napadł na oddział Security Pacific National Bank w Century City, a następnie przeszedł jedną przecznicę w dół ulicy i pozbawił First Interstate Bank kwoty 2505 dolarów.
– Bill, to Jankes. Obrobił już czwarty.
Minęła niecała godzina, gdy znów zadzwonił telefon. Jankes właśnie okradł Imperial Bank przy Wilshire Boulevard. W drodze z Century City do Imperial Bank przy Wilshire musiał przejeżdżać obok biura FBI.
– Pewnie po drodze pomachał nam ręką – mruknął Rehder do koleżanki.
Pracownicy biura znaleźli się w stanie najwyższego pogotowia. Na ich oczach działa się historia. Czekali. Czy Jankes uderzy jeszcze raz? O 17.30 zadzwonił telefon. Nieznany biały mężczyzna – szczupły, z południowym akcentem, w bejsbolówce z logo Jankesów – właśnie ukradł 2413 dolarów z First Inzterstate Bank w Encino, 15 minut na północ autostradą numer 405.
– Bill, to Jankes.
Jeden mężczyzna. Cztery godziny. Sześć banków.
„To był nowy rekord świata. Do dziś nie został pobity” – napisze później Rehder w swoich wspomnieniach.
2 W kulturze amerykańskiej żaden rodzaj przestępcy nie miał takiej pozycji jak rabuś bankowy. Po wojnie secesyjnej cały kraj emocjonował się wyczynami gangów, takich jak Jamesowie i Youngerowie, którzy terroryzowali Dziki Zachód, dokonując napadów na banki i pociągi. W czasach wielkiego kryzysu tacy bandyci zyskali nawet status celebrytów, by wspomnieć choćby o Bonnie i Clydzie, Johnie Dillingerze, czy „Pretty Boyu” Floydzie. Jednak po II wojnie światowej tego rodzaju przestępstwa zdawały się zanikać.
W 1965 roku w całych Stanach Zjednoczonych obrabowano łącznie 847 banków. Liczbę tę należy uznać za niewielką, biorąc pod uwagę rozmiary kraju. Pojawiły się spekulacje, że napady na te instytucje samoistnie wygasną, ponieważ niewiele poważnych przestępstw miało wyższe wskaźniki aresztowań i wyroków skazujących. Banki uznały, że nauczyły się skutecznie chronić swoje placówki. Praca doktorska z 1968 roku, w której analizowano tego rodzaju napady, nosiła tytuł Nothing to Lose [Nic do stracenia]. Jej autor dowodził, że czyn ten wydawał się tak irracjonalny, iż jego sprawcy musiało naprawdę zabraknąć lepszych pomysłów na zdobycie gotówki. Przypominało to kradzież bydła w XX wieku. Kto porwałby się na coś równie bezsensownego?
Potem jednak wybuchła istna epidemia. W ciągu jednego roku (1969‒1970) – liczba napadów na banki uległa niemal podwojeniu, a następnie wzrosła ponownie w 1971 i jeszcze raz w 1972 roku. W 1974 okradziono 3517 banków. W 1976 roku ofiarą rabusiów padło 4565 placówek. Na początku lat osiemdziesiątych napadów na banki było pięć razy więcej niż pod koniec lat sześćdziesiątych. Ta fala przestępczości nie miała precedensu, a co gorsza, dopiero wzbierała. W 1991 roku FBI otrzymało 9388 zgłoszeń o kodzie 2-11 z któregoś z banków znajdujących się gdzieś w Stanach Zjednoczonych.
A epicentrum tego zdumiewającego zjawiska znajdowało się w Los Angeles.
Jednej czwartejwszystkich napadów na banki w Stanach Zjednoczonych w tamtych latach dokonano właśnie w tym mieście. Bywały miesiące, w których miejscowy oddział FBI prowadził aż 2600 dochodzeń dotyczących tego rodzaju przestępstw. Tak wielu bandytów napadało na tak wiele banków, że Rehder i jego ludzie musieli nadawać im pseudonimy, aby nie stracić orientacji w nawale spraw. I tak, rabuś z twarzą zasłoniętą gazą opatrunkową zyskał przydomek Mumia, a mężczyzna, który nosił pojedynczą rękawiczkę, został nazwany (jakżeby inaczej?) Michael Jackson. Dwuosobowy zespół z przyklejonymi wąsami stał się Braćmi Marx. Niską, otyłą kobietę rabusia nazwano Miss Piggy, a urodziwą – Miss America. Mężczyzna wymachujący nożem został Bandytą z Benihany 4. I tak dalej. Byli rabusie o przezwiskach Johnny Cash i Robert De Niro. W skład innej grupy przestępców wchodziły trzy osoby: jedna przebrana za motocyklistę, druga za policjanta, a trzecia za robotnika budowlanego. Pytacie, jaki przydomek im nadano? Były lata osiemdziesiąte, toteż nazwano ich Village People 5.
– To, co się wówczas działo, można porównać do niekontrolowanego pożaru – wspomina Peter Houlahan, jeden z nieoficjalnych historyków fali napadów na banki w Los Angeles. – Nagle wszyscy rzucili się rabować banki.
Co niewiarygodne, 10 lat później sytuacja znacznie się pogorszyła. Katalizatorem okazała się dwuosobowa 6 grupa zwana West Hills Bandits. Pod względem sposobu działania pierwsza generacja złodziei w Los Angeles przypominała Jankesa: rabusie podchodzili do kasy, podsuwali obsłudze karteczkę z informacją, że są uzbrojeni, zgarniali gotówkę i uciekali. Mieszkańcy nieco lekceważąco nazywali ich „listonoszami”. Lecz gang z West Hills nawiązał do wielkiej tradycji Jesse’ego Jamesa oraz Bonnie i Clyde’a. Jego członkowie ubrani w peruki i maski zachowywali się bardzo agresywnie. Wpadali do banku, wymachując bronią szturmową. Włamywali się do zabezpieczonych pomieszczeń kasjerów i plądrowali skarbce, jeżeli nadarzyła się taka sposobność, po czym uciekali skrupulatnie zaplanowaną trasą. W dolinie San Fernando mieli bunkier, w którym zgromadzili zapasy broni wojskowej i 27000 sztuk amunicji. W ten sposób przygotowywali się na nieuchronne, zdaniem ich herszta, nadejście Armagedonu. Nawet jak na standardy Los Angeles lat dziewięćdziesiątych gang z West Hills był wyjątkowo agresywny.
Za piątym razem ekipa z West Hills włamała się do skarbca banku Wells Fargo w miejscowości Tarzana, skąd wyniosła 437 tysięcy dolarów – ponad milion w przeliczeniu na dzisiejszą wartość pieniądza. Właśnie wtedy rzecznik banku popełnił brzemienny w skutki błąd, ujawniając mediom dokładną kwotę ukradzioną przez gang. To było niczym przyłożenie zapałki do stogu siana. „Czterysta trzydzieści siedem tysięcy dolarów? To przecież fura kasy!”
Jednym z pierwszych, którzy zwrócili na to uwagę, był przedsiębiorczy dwudziestotrzylatek Robert Sheldon Brown, znany na ulicy jako Casper. Wszystko dokładnie przeliczył. „Robiłem różne rzeczy: napady, włamania, wszystko, co chcecie – wyjaśnił później. – Ale banki to zupełnie inna bajka. Wchodziłem do środka i w ciągu dwóch minut miałem więcej hajsu, niż zarabiałem na ulicy przez sześć albo nawet siedem tygodni”.
John Wiley, jeden z prokuratorów, którzy postawili Caspera przed sądem, wspomina, że „wyróżniał się z tłumu”. „Casper był naprawdę zmotywowany i bardzo inteligentny”. Wiley kontynuował:
Casper zrozumiał, że największym wyzwaniem przy okradaniu banków jest dostanie się do środka. Dlatego zlecał to zadanie innym. Tu moglibyśmy się zastanawiać, jak można zmusić kogoś do obrabowania banku dla nas? Właśnie na tym polegał jego wyjątkowy talent […], dar wpływania na innych. Zwerbował niewiarygodną liczbę ludzi […]. Używając hollywoodzkiego żargonu, można by go nazwać kimś w rodzaju producenta.
Casper miał wspólnika Donzella Lamara Thompsona, noszącego uliczną ksywkę C-Dog. Razem wybierali bank, który zamierzali obrabować. Następnie szukali samochodu, który posłuży im do ucieczki (G-ride w gangowym slangu). Na początku lat dziewięćdziesiątych w Los Angeles odnotowano znaczący wzrost liczby kradzionych aut, co media uznały za kolejną oznakę wzrostu przestępczości i chaosu w mieście. Jednak za spory odsetek tych kradzieży odpowiadali właśnie Casper i C-Dog. Mieli swojego człowieka, któremu płacili za dostarczanie samochodów. Ktoś, kto tak często jak Casper napadał na banki, potrzebował wielu pojazdów do jednorazowego użytku. Potem przychodził czas na skompletowanie załogi. Oddajmy znów głos prokuratorowi Wileyowi:
Wielu z jego rekrutów było jeszcze dziećmi. Podejrzewam, że niektórym z nich nic nie płacił. Po prostu zmuszał ich do dokonania napadu. To wysoki, groźnie wyglądający facet. Był członkiem Rolling Sixties, jednej z najbardziej znanych grup przestępczych zrzeszonych w gangu ulicznym Crips.
Wiley wspomina jednego z rabusiów, który był „bardzo młody”, bo w chwili napadu nie mógł mieć więcej niż 13‒14 lat:
Podjechał pod szkołę i zagadnął go: „No to kiedy zrobisz ten bank?”, a chłopak odpowiedział: „Na długiej przerwie”. Więc przyjechali po niego przed długą przerwą, a Brown i [C-Dog] wytłumaczyli mu, co ma robić. „Wchodzisz, grozisz wszystkim, że ich powystrzelasz, bierzesz kasę i zwiewasz”.
Casper uczył swoich rekrutów metody, którą nazywał „na kamikadze”. Chłopcy wpadali do banku, wymachiwali bronią, strzelali w sufit i wykrzykiwali wulgaryzmy: „Na ziemię, skur…!”. Zdobytą gotówkę upychali w poszewkach na poduszki. Oprócz tego, jeżeli chcieli sobie dorobić, kradli portfele i ściągali kobietom pierścionki z palców.
W co najmniej dwóch przypadkach Casper „wypożyczył” autobus szkolny, aby przewieźć swoich młodych podopiecznych w bezpieczne miejsce, a innym razem skorzystał z ciężarówki pocztowej. Wykazywał się dużą pomysłowością. Nadzorował swoich rekrutów z bezpiecznej odległości z samochodu zaparkowanego w głębi kwartału, po czym ruszał za nimi.
– Te dzieciaki wiedziały, że jeżeli spróbują uciec z pieniędzmi, będą miały na karku dwóch Cripsów – powiedział Wiley – a z nimi nie ma żartów.
Skradzione pojazdy porzucano, załoga meldowała się w kryjówce Caspera, zazwyczaj w motelu, gdzie wypłacał im skromne kieszonkowe i kazał zjeżdżać. Byli młodzi i niedoświadczeni, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że zostaną złapani. Ale Casper miał to gdzieś. Jak stwierdził Wiley, jego filozofia była prosta:
Okej, nie wszystko szło jak po maśle. Naszych chłopaków łapała policja, dlatego musieliśmy szukać nowych. I tak to się kręciło.
W ciągu zaledwie czterech lat Casper „wyprodukował” 175 napadów, co pozostaje niedoścignionym rekordem świata w tej kategorii. Tym samym pobił osiągnięcie Jankesa, które wynosiło 72 napady. Casper i C-Dog zdołali również zbliżyć się do innego rekordu Jankesa, czyli sześć napadów w ciągu jednego dnia. W sierpniu 1991 roku obrabowali pięć placówek: First Interstate Bank przy La Cienega Boulevard, a następnie banki w Eagle Rock, Pasadenie, Monterey Park i Montebello. Warto jednak zauważyć, że Jankes działał sam, podczas gdy Casper robił coś nieskończenie trudniejszego: organizował i nadzorował zespoły rabusiów.
Gdy Casper udowodnił, jak łatwo napaść na bank, do akcji wkroczyły inne grupy przestępców. Gangsterzy z Eight Trey Crips zaczęli zbierać własne ekipy. Duet zwany Nasty Boys dokonał prawie 30 napadów w niecały rok. Nasty Boys, czyli Paskudne Chłopaki, naprawdę byli paskudni: spędzali klientów do bankowego skarbca, głośno rozmawiali o egzekucjach i dla zabawy strzelali z broni tuż nad ich głowami.
– Z perspektywy czasu 1992 rok okazał się rekordowy pod względem liczby napadów na banki. Odnotowaliśmy wówczas 2641 takich incydentów – powiedział Wiley.
Oznacza to, że każdego roboczego dnia średnio co 45 minut dochodziło do jednego napadu na bank. Najgorszego dnia mieliśmy 28 zgłoszeń. FBI o mało nie oszalało. Nasi agenci nie mieli na nic czasu.
Napad na bank trwa tylko kilka minut, a dochodzenie w każdej takiej sprawie zajmuje wiele godzin. Wraz z rosnącą liczbą napadów zaległości śledczych narastały.
Jeżeli jedna grupa rabuje kilka banków dziennie, czyli każdego dnia, dochodzi, powiedzmy, do 27 napadów, warto się zastanowić, czy zebranie potrzebnych dowodów jest fizycznie możliwe. Przestępcy jeżdżą po mieście od jednego banku do drugiego tak szybko, jak tylko mogą. Już samo nadążenie za nimi w ruchu ulicznym jest bardzo trudne. A kiedy wreszcie docieramy na miejsce przestępstwa, musimy przesłuchać wszystkich, którzy są w środku. Ilu ich może być? Załóżmy, że 20 osób. Musimy więc zebrać zeznania od dwadzieściorga świadków napadu. A to już stanowi duże wyzwanie logistyczne.
Więc zaczynamy zabezpieczać ślady, przesłuchiwać świadków. I co dalej?
Jesteśmy na miejscu od 5 do 10 minut, a w tym samym czasie przychodzi zgłoszenie o napadzie na bank po drugiej stronie miasta. FBI naprawdę goniło resztkami sił.
Los Angeles stało się światową stolicą napadów na banki.
– Na domiar złego nie mieliśmy podstaw, by przypuszczać, że osiągnęliśmy punkt kulminacyjny – kontynuuje Wiley, wskazując na krzywą przedstawiającą liczbę tego rodzaju przestępstw w Los Angeles od lat siedemdziesiątych do dziewięćdziesiątych. – Linia trendu przez cały czas zmierzała ostro w górę.
Do prowadzenia śledztwa oddelegowano 50 agentów FBI. Przez długie miesiące zbierali informacje od przerażonych rekrutów Caspera i C-Doga, ujawniali, gdzie i jak para przestępców ukrywała zdobyte łupy, i tropili ich po całym południowym Los Angeles. Doprowadzenie do tego, by wielka ława przysięgłych 7 zgodziła się na postawienie Caspara i C-Doga w stan oskarżenia, zajęło całe wieki, bo co tak naprawdę zrobili? Nic. Nie obrabowali żadnego banku. Po prostu siedzieli w samochodzie zaparkowanym na ulicy. Agenci dysponowali wyłącznie zeznaniami przerażonych nastolatków, którzy wyszli ze szkoły na długą przerwę.
Wreszcie prokuratorzy uznali, że zgromadzili wystarczająco mocne dowody. Znaleźli C-Doga w domu jego babci w Carson i niemal jednocześnie aresztowali wysiadającego z taksówki Caspera. Kiedy obaj znaleźli się za kratkami, fala napadów na banki w Los Angeles wreszcie opadła – w ciągu niecałego roku liczba tych przestępstw w mieście zmniejszyła się o 30 procent, a potem jeszcze bardziej. Trend się w końcu odwrócił. Gorączka ustąpiła.
Kiedy latem 2023 roku Casper i C-Dog po odbyciu wyroków wyszli z więzienia federalnego 8, udali się prosto do Hollywood z zamiarem sprzedania swojej historii filmowcom. Słuchający ich opowieści producenci byli w szoku: coś takiego zdarzyło się tutaj?
Tak, zdarzyło się. Tutaj.
3 Chciałbym rozpocząć Odwet od trzech powiązanych ze sobą zagadek, które na pierwszy rzut oka wydają się niemożliwe do rozwiązania. Trzecia dotyczy małego miasteczka o nazwie Poplar Grove. Głównym negatywnym bohaterem drugiej jest niejaki Philip Esformes. A pierwszy rozdział przedstawia wyczyny Jankesa oraz Caspera i C-Doga.
Kryzys napadów na banki w Los Angeles z początku lat dziewięćdziesiątych był epidemią. Można w nim wyróżnić wszelkie typowe cechy tego zjawiska. Nie da się go porównać do bólu zęba, który dotyka każdego przestępcę z osobna, lecz raczej do choroby zakaźnej. Jej pierwsze symptomy pojawiły się w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku. W latach osiemdziesiątych w Los Angeles wywołującym ją wirusem zaraził się Jankes Bandyta, który z kolei zainfekował bandytów z West Hills. Ale w ich rękach wirus przeszedł mutację. Stał się znacznie bardziej złowrogi i agresywny. Właśnie tym nowym wariantem zarazili się Casper i C-Dog, którzy, jak przystało na kapitalistów z końca XX wieku, zreorganizowali całe przedsięwzięcie, zlecając zadania podwykonawcom i zdecydowanie poszerzając skalę swoich działań. To oni sprawili, że epidemia rozprzestrzeniła się na całe miasto – do Eight Trey Gangsters i Nasty Boys, a nawet dalej – i zainfekowała setki młodych mężczyzn. Gdy boom na napady osiągnął apogeum, kradzieże stosunkowo niewielkich kwot ery Jankesa były już tylko odległym wspomnieniem.
Epidemie społeczne są efektem działania nielicznych wyjątkowych osób wywierających nieproporcjonalnie duży wpływ na otoczenie – i właśnie tak rozwijała się epidemia skoków na banki w Los Angeles. Nie było to wydarzenie o charakterze masowym jak wielkomiejskie maratony, w których uczestniczą dziesiątki tysięcy ludzi. Cały zamęt powodowała stosunkowo nieliczna grupa, która niemal bez przerwy organizowała napady. Jankes Bandyta zdążył obrabować 64 banki w ciągu dziewięciu miesięcy, zanim w końcu wpadł w ręce FBI. Odsiedział 10 lat, a po wyjściu z więzienia obrabował kolejnych osiem placówek.Nasty Boys dokonali 27 napadów na banki. Casper i C-Dog zorganizowali 175 napadów. Gdybyśmy przyjrzeli się tylko Jankesowi, Casperowi i Nasty Boys, uzyskalibyśmy zupełnie miarodajny obraz tego, co działo się w Los Angeles na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – zaraźliwe zjawisko, które przybierało na sile i osiągnęło punkt przełomowy w wyniku nietypowych działań podejmowanych przez nielicznych sprawców. Wiley stwierdził: „Odwołując się do terminologii epidemiologicznej, Caspera można uznać za superroznosiciela”.
Czy w latach osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych środowisko było gotowe na eksplozję napadów na banki? Tak, było. W latach 1970‒1990 liczba placówek bankowych w Stanach Zjednoczonych potroiła się. Czy można wyobrazić sobie prostsze zadanie dla Caspera i C-Doga?
Gorączka napadów na banki, która ogarnęła Los Angeles pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych jest jak najbardziej zrozumiała – z wyjątkiem jednej rzeczy.
Pewnego zagadkowego zjawiska.
4 Wczesnym rankiem 9 marca 1950 roku Willie Sutton wstał i nałożył na twarz grubą warstwę makijażu. Poprzedniego wieczora przefarbował włosy na kolor jaśniejszy o kilka odcieni, co sprawiło, że prawie zmienił się w blondyna, a teraz postanowił dołożyć do tego oliwkową cerę. Uwydatnił brwi, pociągając je tuszem, a do nosa wepchnął kawałki korka, aby go nieco poszerzyć. Następnie założył szary garnitur, skrojony i wywatowany tak, by zmienić sylwetkę właściciela. Upewniwszy się, że nie wygląda już jak Willie Sutton, wyszedł z domu na Staten Island i udał się do Sunnyside w Queens, w kierunku oddziału Manufacturers Trust Company na rogu 44. Ulicy i Queens Boulevard w Nowym Jorku.
Przez ostatnie trzy tygodnie Sutton zajmował dogodny punkt obserwacyjny po drugiej stronie ulicy, notując w pamięci czas przybycia i rutynowe czynności wykonywane przez pracowników banku. Nie posiadał się z zadowolenia. W pobliżu znajdowała się stacja nadziemnej kolejki podmiejskiej, przystanek autobusowy i postój taksówek. Ulica tętniła życiem, a Sutton najlepiej czuł się właśnie w takich warunkach. Strażnik bankowy, poruszający się niespiesznym krokiem mężczyzna o nazwisku Weston, mieszkał w pobliżu. Każdego ranka przybywał z gazetą w ręku i o 8.30 otwierał oddział. Między 8.30 a 9.00 wpuszczał do środka pozostałych pracowników, w tym szefa placówki pana Hoffmana, który pojawiał się zawsze punktualnie o godzinie 9.01. Manufacturers Trust zaczynał przyjmować klientów o godzinie 10.00, czyli znacznie później niż większość oddziałów innych banków. Sutton ucieszył się jeszcze bardziej: pomiędzy przybyciem pierwszego pracownika a przyjęciem pierwszego klienta mijało półtorej godziny, co uznał za „bardzo korzystne”.
O godzinie 8.20 Sutton wmieszał się w tłum pasażerów czekających na przystanku autobusowym. Kilka minut później zza rogu ulicy wyłonił się Weston pochłonięty lekturą gazety. Gdy wyjął klucze, by otworzyć drzwi banku, Sutton stanął tuż za jego plecami. Przerażony strażnik odwrócił się. Sutton spojrzał mu w oczy i powiedział cicho: „Wejdź do środka. Mam ci coś do powiedzenia”.
Sutton nie przepadał za bronią. Dla niego była tylko rekwizytem. Jego prawdziwą siłą był autorytet, który pozwalał mu komenderować innymi. Wyjaśnił strażnikowi, co będzie dalej. Najpierw wpuszczą jednego z jego wspólników. Następnie – dokładnie tak jak co dzień – do środka wejdą pozostali pracownicy, których wspólnik Suttona poprowadzi za rękę i usadzi na wcześniej przygotowanych krzesłach.
Wiele lat później w swoich wspomnieniach – był już wówczas na tyle sławny, że napisał nie jeden, lecz dwa tomy wspomnień, niczym mąż stanu, który czuje potrzebę komentowania wydarzeń historycznych – Sutton zauważył:
Kiedy już przejmiesz kontrolę nad bankiem, tak naprawdę nie ma znaczenia, kto jeszcze wejdzie do środka. Pewnego razu, gdy obrabiałem bank w Pensylwanii, niespodziewanie pojawiło się trzech malarzy, a ja po prostu kazałem im rozłożyć folię na ziemi i zabrać się do pracy. „Bank płaci wam furę kasy i nie stać go na to, żebyście się opieprzali. Jest ubezpieczony od napadu, ale nie od nieróbstwa typów spod ciemniej gwiazdy, takich jak wy”. Przez cały czas żartowałem, że mógłbym już dawno przejść na emeryturę, gdybyśmy my, rabusie bankowi, mieli tak silny związek zawodowy jak oni. Wszyscy świetnie się bawili, a zanim wyszedłem z banku z pieniędzmi, oni zdążyli pomalować jedną ze ścian.
Sutton był przerażająco czarujący. Czy pracownicy Manufacturers Trust Company zdawali sobie sprawę, że tego ranka okradał ich słynny Willie Sutton? Niewątpliwie. Jeden za drugim wchodzili do sali konferencyjnej i zajmowali wyznaczone miejsca. „Nie przejmujcie się, moi państwo – powtarzał. – To tylko pieniądze. I to nie wasze”. O 9.05, spóźniony o cztery minuty, przybył kierownik oddziału, pan Hoffman. Sutton kazał mu usiąść.
– Jeżeli będziesz się stawiał, niektórzy z twoich pracowników zostaną zastrzeleni. Nie chcę, żebyś miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Może nie zależy ci na własnym bezpieczeństwie, ale odpowiadasz za swoich ludzi. Jeżeli coś im się stanie, odpowiedzialność spadnie na ciebie, nie na mnie.
Oczywiście był to blef, lecz zawsze działał. Sutton zabrał pieniądze ze skarbca, wyszedł głównym wejściem, wsiadł do czekającego w pobliżu samochodu i rozpłynął się w nowojorskim ruchu ulicznym.
Willie Sutton był nowojorskim odpowiednikiem Caspera – chociaż to porównanie nie do końca oddaje sprawiedliwość Williemu Suttonowi. W czasie, gdy Casper organizował napady, mało kto o nim słyszał, a jego proces ledwo zasłużył na wzmiankę w mediach. Z Williem Suttonem było zupełnie inaczej. Był sławny. Umawiał się na randki z gwiazdkami ekranu. Był mistrzem kamuflażu. Dokonał nie jednej, ale trzech brawurowych ucieczek z więzienia. Kiedy zapytano go „Dlaczego napada pan na banki?”, odparł „Bo tam są pieniądze”. Później wypierał się tych słów, ale to już nie miało znaczenia. Do dziś jego bon mot funkcjonuje jako „prawo Suttona” i znajduje zastosowanie w różnych dziedzinach nauki. Na przykład w medycynie oznacza, że najpierw należy wykluczyć najbardziej prawdopodobne rozpoznanie. Hollywood nakręciło film o jego życiu, a pewien pisarz opisał jego losy w powieści biograficznej. Sutton twierdził, że w trakcie swojej kariery ukradł ponad 20 milionów dolarów w przeliczeniu na dzisiejszą wartość pieniądza. Casper nie znalazł się nawet w tym samym przedziale podatkowym, co Willie Sutton (zakładając oczywiście, że którykolwiek z nich płacił podatki, o co ich jednak nie podejrzewam).
Chcę przez to powiedzieć, że jeżeli ktokolwiek miałby zainicjować epidemię napadów na banki, powinien to być raczej Willie Sutton. Przecież pojętni przedstawiciele klasy przestępczej Nowego Jorku z pewnością wiedzieli, że Willie Przystojniak bez wysiłku i bez jednego strzału wchodzi do oddziałów banków i wychodzi stamtąd z mnóstwem pieniędzy. Dlaczego nie powiedzieli sobie: „My też tak potrafimy”? W epidemiologii istnieją terminy takie jak „przypadek wskaźnikowy” lub „pacjent zero”, odnoszące się do osoby, od której rozpoczyna się epidemia. (W dalszej części tej książki przedstawię jeden z najbardziej fascynujących przypadków wskaźnikowych w najnowszej historii). Willie Sutton powinien być takim przypadkiem, prawda? Przecież to on z brudnej roboty rabowania banków zrobił dzieło sztuki.
Ale Willie Sutton nie zapoczątkował epidemii napadów na banki w Nowym Jorku – ani w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy był u szczytu sławy, ani później, gdy pisał jeden pamiętnik za drugim. Po wyjściu z więzienia w 1969 roku ze względu na zły stan zdrowia (miał przeżyć jeszcze 11 lat) odnalazł się jako ekspert w dziedzinie reformy więziennictwa, wygłaszając wykłady w całym kraju. Doradzał bankom, jak powinny zabezpieczać się przed napadami. Wystąpił nawet w reklamie telewizyjnej firmy obsługującej karty kredytowe, która wprowadziła na rynek innowacyjną kartę ze zdjęciem właściciela: „Nazywają to kartą ze zdjęciem. Teraz, gdy mówię: »Jestem Willie Sutton«, ludzie mi wierzą”. Czy to spowodowało, że nagle wszyscy zapragnęli go naśladować? Najwyraźniej nie. W czasach Caspera liczba napadów na nowojorskie banki sięgnęła jedynie ułamka tego, co miało miejsce w Los Angeles.
Epidemia z definicji jest zjawiskiem zakaźnym, które nie przestrzega żadnych granic. Kiedy wirus COVID-19 po raz pierwszy pojawił się w Chinach pod koniec 2019 roku, epidemiolodzy obawiali się, że rozprzestrzeni się on na cały świat. I mieli zupełną rację. Jednak wyżej opisany rodzaj gorączki ogarnął Los Angeles, lecz całkowicie ominął inne miasta. Dlaczego?
To pierwsza z obiecanych trzech zagadek. Odpowiedź wiąże się z pewnym intrygującym spostrzeżeniem dokonanym przez lekarza Johna Wennberga.
5 W 1967 roku, zaraz po ukończeniu studiów medycznych, Wennberg podjął pracę w Vermoncie w ramach Regionalnego Programu Medycznego (RMP). W tym okresie administracja prezydenta Lyndona B. Johnsona wdrażała pakiet reform politycznych, znany jako Wielkie Społeczeństwo. Jego celem było między innymi rozszerzenie zabezpieczeń socjalnych, a RMP był programem finansowanym z funduszy federalnych na rzecz poprawy dostępności opieki zdrowotnej w całym kraju. Zadaniem Wennberga było sporządzenie mapy jakości tej opieki w całym stanie i sprawdzenie, czy wszyscy jego mieszkańcy mają dostęp do usług medycznych porównywalnej jakości.
Wennberg był młodym idealistą. Studiował medycynę pod okiem najlepszych specjalistów na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa. Jak powiedział później, po przybyciu do Vermontu wciąż wierzył „w ogólną zasadę, że rozwój nauki przebiega racjonalnie i przekłada się na wzrost efektywności opieki”.
W Vermoncie było wówczas 251 miast. Wennberg zaczął od podzielenia zamieszkujących je społeczności według miejsca, w którym ich członkowie korzystali z opieki medycznej. W ten sposób wyodrębnił 13 stanowych „okręgów szpitalnych”, po czym obliczył kwotę wydawaną na usługi zdrowotne w każdym z nich.
Wennberg przyjął roboczą hipotezę, że w odległych zakątkach stanu, które nie dysponowały znaczącymi funduszami, wydatki te będą niskie. Natomiast w zamożniejszych społecznościach, takich jak Burlington – największym mieście w stanie, siedzibie Uniwersytetu Vermontu i Champlain College, gdzie szpitale były nowoczesne i najlepiej wyposażone, a wśród lekarzy dominowali absolwenci wydziałów lekarskich renomowanych uczelni – powinny one być nieco wyższe.
Hipoteza ta okazała się całkowicie błędna. Owszem, istniały różnice w wydatkach między okręgami obsługiwanymi przez poszczególne szpitale. Ale wcale nie były one małe. Były gigantyczne. I nie udało mu się zaobserwować żadnej zasady, która by je tłumaczyła. Jak to ujął Wennberg: „wymykały się wszelkiej logice”. Na przykład w niektórych okręgach zabieg usunięcia hemoroidów wykonywano pięciokrotnie częściej niż w innych. Prawdopodobieństwo operacyjnego usunięcia powiększonej prostaty, usunięcia macicy lub wycięcia objętego stanem zapalnym wyrostka robaczkowego było trzykrotnie wyższe w niektórych okręgach niż w innych.
– Zmienność była zauważalna dosłownie wszędzie – stwierdził Wennberg. – Na przykład moja rodzina mieszkała pomiędzy Stowe i Waterbury. Dzieci chodziły do szkoły w Waterbury, miejscowości oddalonej od nas o kilkanaście kilometrów. Ale gdybyśmy mieszkali o 100 metrów dalej na północ, należałyby już do okręgu Stowe. W Stowe 70 procent dzieci miało usuwane migdałki przed ukończeniem 15. roku życia, a w Waterbury zaledwie 20 procent.
Trudno było dostrzec w tym jakikolwiek sens. Stowe i Waterbury to urokliwe, małe miasteczka, w których dominuje zabytkowa zabudowa z XIX wieku. Dlaczego jedno z nich miałoby być bardziej nowoczesne i otwarte na świat lub wyznawać zupełnie odmienną ideologię medyczną niż drugie? Nie chodziło również o to, że w Stowe osiedlał się jeden typ ludzi, a w Waterbury – zupełnie inny. Ludzie byli zasadniczo tacy sami – z wyjątkiem tego, że większość dzieci z Waterbury miała migdałki, a większość dzieci ze Stowe – nie.
Wennberg nie posiadał się ze zdziwienia. Czy właśnie odkrył jakąś osobliwą cechę małych miasteczek w Vermoncie? Postanowił zatem poszerzyć swoje badania o inne stany Nowej Anglii. Oto zestawienie dwóch miejscowości: Middlebury w Vermoncie i Randolph w New Hampshire. Przyjrzyjmy się pierwszym 10 wierszom z danymi demograficznymi: oba miasta są niemalże swoim lustrzanym odbiciem. A teraz zwróćmy uwagę na 3 ostatnie wiersze. A tu niespodzianka! Lekarze w Randolph działali niczym w amoku: wydawali ogromne kwoty, hospitalizowali i operowali każdego, kto nawinął im się pod rękę. A Middlebury? Middlebury to był zupełnie inny świat.
Middlebury,
Vermont
Randolph,
New Hampshire
charakterystyka społeczno-ekonomiczna mieszkańca (w procentach)
Rasa biała
98
97
Urodzony/na w Vermoncie lub w New Hampshire
59
61
Mieszka w tej samej okolicy od 20 lub więcej lat
47
47
Odsetek mieszkańców o dochodach poniżej poziomu ubóstwa
20
23
Ma ubezpieczenie zdrowotne
84
84
Regularnie korzysta z opieki zdrowotnej w jednej placówce
97
99
Middlebury,
Vermont
Randolph,
New Hampshire
choroby przewlekłe
Częstość występowania
23
23
Ograniczenie aktywności fizycznej w ciągu ostatnich dwóch tygodni
5
4
Obłożnie chory przez ponad dwa tygodnie w ciągu minionego roku
4
5
dostęp do lekarza
Kontaktował/a się z lekarzem w ciągu minionego roku
73
73
wykorzystanie usług medycznych po pierwszej wizycie
Liczba wypisów ze szpitala na 1000 mieszkańców
132
220
Liczba zabiegów operacyjnych na 1000 mieszkańców
49
80
Wydatki w ramach programu Medicare Part B1 na ubezpieczonego (w dolarach)
92
142
Wennberg nazwał odkryte przez siebie zjawisko „zmiennością małoobszarową” i znalazł dowody jej występowania w całych Stanach Zjednoczonych. Stopniowo coś, co było tylko spostrzeżeniem dotyczącym dziwnych różnic dzielących małe miasteczka w Vermoncie, przekształciło się w niekwestionowaną zasadę, która – pół wieku po zaskakującym odkryciu Wennberga – wciąż pozostaje aktualna. W praktyce oznacza to, że sposób leczenia często ma mniej wspólnego z edukacją lekarza, jego osiągnięciami akademickimi czy osobowością, a bardziejz miejscem jego zamieszkania.
Dlaczego ma to aż tak duże znaczenie? Najprostsze wyjaśnienie różnic w opiece zdrowotnej na małym obszarze polega na tym, że lekarze po prostu dostosowują swoje działania do oczekiwań pacjentów. Dla przykładu przeanalizujmy stosunkowo prostą usługę medyczną: jak często lekarz odwiedza pacjenta w ciągu ostatnich dwóch lat jego życia. W 2019 roku średnia krajowa wyniosła około 54 wizyt. W Minneapolis ta liczba jest znacznie niższa: 36. A jak wygląda sytuacja w Los Angeles? Tam średnia dochodzi do 105! Oznacza to, że osoba dożywająca swoich dni w Los Angeles jest odwiedzana przez swojego lekarza trzykrotnie częściej niż w Minneapolis.
To znacząca różnica. Czy można ją wyjaśnić tym, że umierający obywatele Minnesoty zachowują się jak stoiccy Skandynawowie, podczas gdy wiekowi mieszkańcy Los Angeles są bardziej wymagający i roszczeniowi? Odpowiedź wydaje się negatywna. Wennberg i inni badacze odkryli, że zmienność małoobszarowa nie jest efektem oczekiwań pacjentów wobec lekarzy, lecz raczej tego, co lekarze chcą zaoferować swoim pacjentom.
Ale skąd biorą się tak duże różnice geograficzne w zachowaniach lekarzy? Czy chodzi tylko o pieniądze? Może większa liczba mieszkańców Los Angeles wykupiła swoje polisy u ubezpieczyciela, który nagradza lekarzy za agresywne leczenie pacjentów? Nie, to też raczej nie tłumaczy tego zjawiska 9.
A jeżeli to tylko zdarzenie losowe? W końcu lekarze to też ludzie. A przecież ludzie bardzo różnią się pod względem wyznawanych wartości. Może to właśnie w Los Angeles przez czysty przypadek praktykuje wielu agresywnych lekarzy, podczas gdy w Minneapolis, również przypadkowo, jest ich zdecydowanie mniej?
Nie!
Losowość sugerowałaby, że lekarze preferujący agresywne metody leczenia byliby rozproszeni po całym kraju, a ich rozkład geograficzny w ciągu roku charakteryzowałby się cyklicznymi zmianami. Innymi słowy, w każdym szpitalu ordynowałaby inna kombinacja lekarzy, mających nieco odmienne preferencje w zakresie swojej specjalności. Byliby więc doktor Smith, który zawsze usuwa migdałki, pani doktor Jones, która nigdy tego nie robi, a także doktor McDonald, który w pewnych przypadkach je usuwa, a w innych nie. Jednak to nie tę prawidłowość dostrzegł Wennberg wiele lat temu. Zamiast tego odkrył klastry medyczne, w których lekarze w rejonie obsługiwanym przez dany szpital przyjmowali wspólną tożsamość, zupełnie jakby wszyscy zarazili się tą samą ideą.
– To prawidłowość typu „ciągnie swój do swego” – stwierdził Jonathan Skinner, ekonomista z Uniwersytetu Dartmouth i jeden kontynuatorów myśli Wennberga. – Na przykład lekarze mają różne zdania, różne opinie na temat skuteczności różnych terapii. Jednak zasadnicze pytanie brzmi, jaka cecha danego środowiska sprawia, że statystycznie rzecz biorąc, niektóre grupy lekarzy podejmują identyczne decyzje terapeutyczne?
Coś musi być w wodzie. Lub w powietrzu.
6Zmienność małoobszarowa stała się prawdziwą obsesją niektórych epidemiologów. Spędzają oni długie godziny na jej analizie i piszą liczne prace na ten temat. Fascynujące jest jednak to, że analogiczne, trudne do wyjaśnienia wzorce zmienności pojawiają się także w innych dziedzinach, nie tylko w medycynie. Oto przykład, który to potwierdza.
Władze Kalifornii stworzyły publicznie dostępną bazę danych, w której można sprawdzić, jaki odsetek siódmoklasistów w poszczególnych gimnazjach w stanie otrzymuje szczepienia zgodnie z zalecanym kalendarzem. Wśród tych szczepień są m.in. ospa wietrzna, odra, świnka, różyczka oraz polio. Jeżeli pobieżnie spojrzeć na tę listę – a jest ona długa – trudno dostrzec w niej coś szczególnego. Zdecydowana większość dzieci uczęszczających do szkół publicznych w Kalifornii jest regularnie szczepiona przeciwko wszystkim wymienionym chorobom. A jak wygląda sytuacja w szkołach prywatnych? Szkoły prywatne są zazwyczaj mniejsze i nie zawsze pasują do ogólnego wzorca. Czy to właśnie w nich znajdziemy większą zmienność? Przyjrzyjmy się danym 10.
Oto wybrane losowo wskaźniki wyszczepialności w wybranych prywatnych szkołach podstawowych w hrabstwie Contra Costa, położonym na wschód od San Francisco.
St. John the Baptist
100%
El Sobrante Christian School
100%
Contra Costa Jewish Day School
100%
Lista jest długa. W hrabstwie Contra Costa jest wiele prywatnych szkół podstawowych, a mieszkającym tam rodzicom najwyraźniej bardzo zależy na tym, by chronić swoje dzieci przed chorobami zakaźnymi.
St. Perpetua
100%
St. Catherine of Siena
100%
Ale zaraz. Jest jedna szkoła, w której ta statystka jest zupełnie inna.
East Bay Waldorf
42%
Czterdzieści dwa procent? Może to przypadek, losowe odchylenie od stabilnego wzorca?
Przyjrzyjmy się zatem prywatnym szkołom w hrabstwie El Dorado, zajmującym nieco niższe miejsca na ułożonej alfabetycznie liście.
G. H. S. Academy
94%
Holy Trinity School
100%
Ale zaraz poniżej znajdziemy:
Cedar Springs Waldorf
36%
Zajrzyjmy teraz do Los Angeles. W większości miejskich gimnazjów, podobnie jak w ich odpowiednikach w całym stanie, wskaźniki wyszczepialności wahają się od 90 do 100 procent. Ale i tu znalazł się wyjątek – w ekskluzywnej dzielnicy Pacific Palisades na skraju zachodniej części miasta.
Westside Waldorf
22%
Krótkie wyjaśnienie dla tych, którzy nigdy nie słyszeli o szkołach waldorfskich. Powstały one z inicjatywy austriackiego pedagoga Rudolfa Steinera na początku XX wieku. Te niewielkie i drogie instytucje edukacyjne reprezentują „holistyczne” podejście do nauki, dążąc do rozwijania kreatywności oraz wyobraźni swoich uczniów. Na całym świecie działa kilka tysięcy szkół tego rodzaju – głównie przedszkoli i szkół podstawowych – w tym dwadzieścia kilka w Kalifornii. I prawie bez wyjątku najniższe wskaźniki wyszczepialności w każdym mieście tego stanu, w którym znajduje się szkoła waldorfska, są… właśnie w tej szkole waldorfskiej 11.
Oto dane z hrabstwa Sonoma:
St. Vincent de Paul Elementary School
100%
Rincon Valley Christian
100%
Sonoma Country Day School
94%
St. Eugene Cathedral School
97%
St. Rose
100%
Summerfield Waldorf School
24%2
W latach 2014‒2015 w Kalifornii zarejestrowano dwa ogniska odry, z których jedno pojawiło się w Disneylandzie. Na tej podstawie wiele osób doszło do wniosku, że stan ten boryka się z poważnym problemem sceptycyzmu wobec szczepień. Ale to nieprawda. Przyjrzyjmy się jeszcze raz szkołom, w których wskaźnik wyszczepialności wynosi 100 procent. W rzeczywistości to nieliczne grupy ludzi zamieszkujących ten stan – na przykład rodzice posyłający swoje dzieci do bardzo specyficznych placówek – mają trudności z akceptacją szczepionek. John Wennberg w mgnieniu oka rozpoznałby ten wzorzec. Sceptycyzm wobec szczepionek jest zjawiskiem o ograniczonym zasięgu, czyli charakteryzuje się zmiennością małoobszarową.
To pierwsza lekcja płynąca z epidemii społecznych. Kiedy analizujemy jakieś zakaźne zjawisko, często zakładamy, że z natury rzeczy musi się ono rozprzestrzeniać w sposób chaotyczny i nieprzewidywalny. Ale nie ma nic chaotycznego ani nieprzewidywalnego w epidemii napadów na banki w Los Angeles, w prawidłowościach rządzących rodzajami zabiegów wykonywanych w placówkach medycznych Waterbury i w Stowe, ani w decyzjach rodziców dzieci uczęszczających do szkół waldorfskich. Bez względu na to, jakie zaraźliwe przekonania łączą ludzi w tych środowiskach, nie wykraczają one poza granice ich społeczności. To wskazuje na istnienie pewnych prawidłowości niewidocznych na pierwszy rzut oka.
A to prowadzi nas do zagadki numer dwa.
Dalsza część w wersji pełnej
1 FBI, tak jak większość służb mundurowych w USA, używa własnego systemu kodów cyfrowych, odnoszących się do rodzajów przestępstw, co ułatwia komunikację drogą radiową (przyp. tłum.).
2 Odniesienie do sieci restauracji japońskich, w których posiłki przygotowywane są na oczach gości przez mistrzów kuchni bardzo sprawnie posługujących się przyborami kuchennymi (przyp. tłum.).
3 Amerykański zespół zaliczany do nurtu muzyki dyskotekowej, założony w 1977 r. (przyp. tłum.).
4 Inne źródła mówią o większej liczbie członków gangu, np. https://marymcgrath-81047.medium.com/my-brother-the-bank-robber-8bb6b2af83d2 (przyp. tłum.).
5 W USA zadaniem wielkiej ławy przysięgłych jest wstępna ocena dowodów przedstawionych przez prokuratora i stwierdzenie, czy istnieje prawdopodobieństwo, że dana osoba popełniła przestępstwo i powinna stanąć przed sądem (przyp. tłum.).
6 Drobna nieścisłość: w 1993 r. Brown został skazany na 30, a Thompson na 25 lat więzienia, więc ten drugi powinien był wyjść wcześniej (źródło: https://www.latimes.com/archives/la-xpm-1993-11-02-mn-52421-story.html) (przyp. tłum.).
7 Najlepiej wyjaśnić to, używając terminu technicznego payer mix (proporcja płatników). Miasto, w którym 100 procent mieszkańców objętych jest ubezpieczeniem w systemie fee-for-service (płatności za usługę), w którym lekarz otrzymuje zapłatę za każdy wykonany zabieg, ma zupełnie inny wzorzec wydatków na usługi zdrowotne niż miasto, w którym 100 procent mieszkańców znajduje się w systemie managed care (promującym prewencję i leczenie ambulatoryjne lub w warunkach domowych), gdzie płatności dla szpitali i lekarzy są mniej więcej stałe. Los Angeles nie odbiega jednak znacząco od innych dużych amerykańskich miast pod względem proporcji płatników.
8 Przytaczane statystyki pochodzą z roku szkolnego 2012‒2013. W 2015 roku w Kalifornii uchwalono przepisy zakazujące zwalniania dzieci z obowiązku szczepień „z przyczyn niemedycznych”. Oznacza to, że jeżeli chcielibyśmy się dowiedzieć, czego pragną rodzice posyłający swoje dzieci do placówek waldorfskich – bez interwencji władz – musimy sięgnąć po wcześniejsze dane.
9 Istnieją inne szkoły, w których odsetek niezaszczepionych dzieci jest równie wysoki jak w placówkach waldorfskich. Należą jednak do rzadkości.
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Spis treści
Od autora
Wstęp. Strona bierna „Został powiązany…”
Część pierwsza. Trzy zagadki
Rozdział 1. Casper i C-Dog
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Spis treści
Dedykacja
Meritum publikacji
