Odcienie błękitu - Magdalena Szponar - ebook + książka
NOWOŚĆ

Odcienie błękitu ebook

Magdalena Szponar

0,0

72 osoby interesują się tą książką

Opis

Prequel serii „Odcienie”. 

„Diabeł w roli anioła stróża”.

Jego napędzała chęć zemsty, a ona uwielbiała prędkość i wyścigi. Kochali adrenalinę bardziej niż życie niestanowiące dla nich żadnej wartości. 

Loki, tajemniczy mężczyzna w masce jeżdżący czarnym mustangiem, ma tylko jedną słabość – żądzę odkrycia prawdy o wydarzeniach sprzed lat, które zmieniły go w potwora. Niestety, by dokonać odwetu, musi stać się pionkiem w grze o władzę. 

Kiedy jednak spotyka Elenę, jego myśli zaczynają uciekać w zupełnie innym kierunku, a obsesja na punkcie dziewczyny przejmuje nad nim kontrolę. 

Elena Chrapkowska pragnie jedynie zacząć żyć na nowo, dając sobie ostatnią szansę. Wyjeżdża do Trójmiasta, by odciąć się od przeszłości, i rozpoczyna pracę w radiu. Tam poznaje Oskara Ciemińskiego, prezentera, z którym ma prowadzić wieczorne audycje dla dorosłych. I to właśnie on daje jej nadzieję na nowy start. 

Dziewczyna nie wie natomiast, że pewnej nocy wpadnie w sidła Lokiego. Nie ma pojęcia, że to, przed czym ucieka, prędzej czy później ją dopadnie.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                   Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © for the text by Magdalena Szponar

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Katarzyna Chybińska, Aleksandra Płotka, Wiktoria Garczewska

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8418-476-9 · Wydawnictwo NieZwykłe · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

Ostrzeżenie

Prolog

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

Epilog

Posłowie

Epilog

Podziękowania

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

To diabeł nas pociąga, dzierżąc nici końce, Że w rzeczach wstrętnych dziwne widzimy uroki Charles Baudelaire, Kwiaty zła (tłum. Jan Opęchowski)

Dla Karoliny,

jako pierwsza pokochała Lokiego,

z całym jego mrokiem i charyzmą.

Ta książka jest dla Ciebie

Ostrzeżenie

Drodzy Czytelnicy!

Ta książka zawiera drastyczne treści mogące wywołać szok:

• przemoc fizyczna i psychiczna (w tym morderstwa, tortury, gaslighting),

• porwanie i przetrzymywanie wbrew woli,

• manipulacja emocjonalna,

• stalking,

• non-consent/dub-con (wymuszona/dwuznaczna zgoda),

• myśli samobójcze,

• śmierć bliskich osób,

• działalność przestępcza,

• zaburzenia osobowości,

• alkohol, narkotyki, nielegalne wyścigi.

Postaci, które tutaj opisałam, nie przestrzegają norm moralnych. Nie należy ich romantyzować. To ludzie z zaburzeniami osobowości, będący swoimi najgorszymi wersjami.

Pamiętajcie, by zadbać o swój komfort. Jeśli nie czujecie się na siłach, by czytać tę historię, zrezygnujcie z lektury.

Wszystkie zdarzenia, postaci i to, co dzieje się w różnych zakamarkach Trójmiasta, są wytworem fikcji literackiej i nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości.

Prolog

ZANIM

I’m giving you a nightcall to tell you how I feel.

I want to drive you through the night, down the hills.

I’m gonna tell you something you don’t want to hear.

I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear.

Kavinsky, Nightcall

Mówią, że jestem niebezpieczny. Udowadniam, że mają rację. Mówią, że trzeba na mnie uważać. Przyjmuję to z uśmiechem. Nazywają mnie „Loki”, a ja nigdy się z tym nie kłócę. Powołałem Lokiego do życia w jednym celu. W końcu jestem diabłem. Chaosem. Ogniem. W moim świecie liczy się tylko prędkość. A ją napędza nienawiść.

Kobiety wolą złych chłopców, jestem więc złym chłopcem. Najgorszym z możliwych. Kłamię. Oszukuję. Zdradzam. Zrobię wszystko, by dostać to, czego pragnę, i nawet nie próbuję stać się lepszy.

Pod osłoną nocy wszystko wydaje się prostsze. Rola, którą wybrałem, pasuje mi, sprawia, że czuję się silny. Gdy ryk silnika rozrywa ciszę garażu, zmieniam się w kogoś innego. Staję się nim – Lokim. Niebezpiecznym gościem, któremu wszyscy schodzą z drogi. I uwielbiam to uczucie.

Naciągam kaptur bluzy na głowę. Czarny strój jedynie dopełnia obrazu: sam jestem mrokiem, nie muszę się wyjątkowo o to starać. W ciemności błyszczą jedynie jasne oczy.

Odwracam się, a na ustach gości mi ledwie zauważalny uśmiech. Zapowiada się dobra noc. Jedna z lepszych, jak sądzę.

Budzę bestię. Ryczy siedmiuset sześćdziesięcioma końmi, rozdzierając ciszę. Wyłącznie ten dźwięk mnie uspokaja. Tylko on koi nerwy, odpycha nienawiść gdzieś na tył mojej świadomości.

Wyjeżdżam z garażu, wsłuchując się w mruczenie czarnego mustanga. Rozumiemy się bez słów i lubię myśleć o tym aucie jak o swojej jedynej prawdziwej miłości. Gdy dotykam kierownicy, odnoszę wrażenie, że stapiam się z tą bestią, stajemy się jednym. Moje serce zmienia się w stal. Mięśnie spinają się w oczekiwaniu na przyspieszenie. A w żyłach płynie adrenalina, przywołując mnie na nowo do świata żywych.

Nic nie jest ważniejsze od tego stanu. Niczego nie pragnę bardziej. Prędkość nocą i nienawiść w ciągu dnia.

Sunę po ulicach miasta zajętego swoimi sprawami i nikt nie zwraca na mnie zbyt dużej uwagi. Jeszcze. Wkrótce się to zmieni.

Postaram się, żeby właśnie tak się stało.

1

ELENA

I broke a thousand hearts

Before I met you.

Molly Hatchet, Bad to the Bone

Z nikłym uśmiechem na ustach wchodzę do wielkiego budynku mającego od dzisiaj być moim nowym miejscem pracy. Rozgłośnia radia End w Gdańsku stanie się dla mnie też zupełnie nowym początkiem. Początkiem, na który zasługuję i który wyrwałam losowi z gardła wraz z drugą szansą.

Nie spóźniam się. Chociaż tyle dobrego.

Gdybym okazała się bohaterką książki, mogłabym wpaść tutaj po czasie, rozbić się o tors jakiegoś przystojniaka, być może nawet wylać na niego kawę. Tak, to idealnie wpisałoby się w fabułę banalnego romansu. Niestety rzeczywistość nigdy nie jest nawet w połowie taka cudowna jak fikcja. Nawet jeśli całkiem miło byłoby poznać w końcu kogoś nietoksycznego, wiem, że nie mogę na to liczyć. Mój gust do mężczyzn pozostawia wiele do życzenia i wiem, że w zasadzie powinnam się trzymać od nich z daleka. Uwielbiam angażować się w chore układy i najczęściej źle na tym wychodzę. Przecież właśnie przez jeden z nich przeprowadziłam się na drugi koniec Polski. Konsekwencje – ulubione słowo mojej mamy. Słyszę je w głowie, ilekroć pakuję się w kłopoty – czyli bardzo często – choć jej nie słyszałam tak naprawdę od bardzo dawna. I dobrze. Nie sądzę, by pogodziła się z tym, kim się stałam.

Tym razem jednak obiecałam sobie nowy początek. Nowe miejsce, nowa praca, nowi ludzie. Zero starych przyzwyczajeń. Dlatego właśnie od tygodni staram się, by nic nie zepchnęło mnie z tej ścieżki. Muszę się jej trzymać rękoma i nogami, choćby nie wiem co. To, co na poboczu, wszystkie te kręte ścieżki… To zbyt mocno mnie kusi, za bardzo lubię chadzać po bezdrożach.

– Dzień dobry, jak mogę pani pomóc? – pyta miła dziewczyna zajmująca miejsce za kontuarem recepcji.

Możesz naprawić mi życie, myślę, starając się nie skrzywić.

– Dzień dobry. – Odwzajemniam uśmiech, ale nie jest nawet w połowie tak serdeczny jak jej. – Nazywam się Elena Chrapkowska… – zaczynam, ale ona mi przerywa.

– Wszyscy na panią czekają! – krzyczy ze zbyt wielkim jak na mój gust entuzjazmem i klaszcze.

Wkładam całą siłę w to, by mój uśmiech nie zmienił się w grymas zażenowania. Nie chcę stać się tutaj nową maskotką, na którą wszyscy się gapią. Co w zasadzie może okazać się trudne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że mam prowadzić wieczorny program radiowy o seksie.

Jezu, jakim cudem się w to wpakowałam? Nie wiem. Ale wiem, że był taki moment, gdy stwierdziłam, że to może się okazać dobrą zabawą. O dziwo – podpisałam umowę na trzeźwo.

Nowe początki, nie? Czy coś w ten deseń…

Dziewczyna wychodzi za ladę i odprowadza mnie aż pod same drzwi windy, trajkocząc jak najęta. Słucham tego potoku słów jednym uchem, ale myślami znajduję się już na górze. Skupiam się bardziej na wyrównaniu oddechu, jednak do mojej świadomości docierają strzępki jej wypowiedzi: „jestem fanką”, „kocham pani książkę”, „niesamowite emocje”. Taaa, słyszę to bardzo często. Zaraz po nich pada pytanie…

– To kiedy następna część? – O, właśnie to pytanie.

– Naprawdę nie wiem – odpieram jak zawsze. I jak zawsze widzę gasnący uśmiech na twarzy mojej czytelniczki oraz lekkie niedowierzanie w spojrzeniu.

Zdążyłam się przyzwyczaić do tej reakcji. Ludzie myślą, że skoro napisałam bestseller, to teraz powinnam sypać kolejnymi historiami jak z rękawa, a to tak nie działa. Dobrze rozumiem jednak, że przez takie odpowiedzi wychodzę na zblazowaną księżniczkę starającą się utrzymać zainteresowanie wokół własnej osoby. Cóż, nie chce mi się z tym kłócić… Po prostu to ignoruję. Sprawa jest zbyt skomplikowana, a dobrze wiem, że tylko winny się tłumaczy.

Najdelikatniej, jak potrafię, żegnam się z dziewczyną i chowam w cichej windzie. Biorę głęboki wdech, jeszcze zanim naciskam guzik z cyfrą dziewięć (którą swoją drogą uważam za moją szczęśliwą). W końcu spoglądam w lustro zajmujące całą ścianę. Zaskakuje mnie własne odbicie. Nie zdążyłam się jeszcze przyzwyczaić do nowego wyglądu zaserwowanego sobie wraz z przeprowadzką. Moje niegdyś wściekle niebieskie włosy teraz są po prostu brązowe. Kolor ten jest zbliżony do naturalnego, o ile nie identyczny. Odkąd pamiętam, noszę fantazyjną grzywkę, która jeszcze nie zdążyła odrosnąć, ale przestałam ją eksponować. Nie zmieniłam jedynie długości. Włosy sięgają mi za pas i tylko to zostało po dawnej mnie. Kiedyś malowałam się ostro i wyzywająco, dzisiaj postawiłam jedynie na błyszczyk oraz podkład maskujący odrobinę cienie pod oczami. Obrzucam się uważniej spojrzeniem. Zwykłe ciemne dżinsy z sieciówki, czarna koszulka, ramoneska w tym samym kolorze i ciężkie botki. Zero innych kolorów. Znów jak nie ja. Krzywię się do swojego odbicia, nie mogąc zdecydować, kogo tak naprawdę próbuję oszukać. Jeszcze nie podjęłam decyzji, czy mój nowy wygląd mi się podoba, czy może raczej go nienawidzę. Jedno wydaje się pewne: chcę go, tak jak i chciałam wszystkich pozostałych zmian.

A w zasadzie… ja ich potrzebuję.

Pisk windy wyrywa mnie z zamyślenia. Przywdziewam najbardziej szczery uśmiech, na jaki mnie stać, i wychodzę na korytarz, który okazuje się niepokojąco cichy. Wokół nie zauważam żywego ducha, ale z pozamykanych pomieszczeń dochodzą mnie strzępki rozmów. Ruszam w kierunku ostatniego pokoju z przeszklonymi ścianami. Już z daleka dostrzegam w środku mężczyznę odwróconego do mnie tyłem. Siedzi przed konsoletą, a na uszach ma wielkie słuchawki przygniatające mu jasną czuprynę. Czy to on? Widok szerokich barków i mięśni wyraźnie rysujących się pod rękawami czerwonej koszuli w kratę powoduje, że gubię gdzieś swój uśmiech.

Przygryzam wewnętrzną stronę policzka, gdy odzywają się stare nawyki. Ciekawe, jak by to było spróbować go poderwać… Oczarować, wykorzystać, a później zostawić…

Potrząsam głową, zmuszając się do ogarnięcia. Nie po to tutaj przyjechałam. Nie zamierzam już więcej okręcać sobie wokół palca przypadkowych facetów. Nie będę już mamić, kłamać, oszukiwać, kraść… Te czasy minęły bezpowrotnie.

Mężczyzna nagle wciska jakieś guziki, zsuwa słuchawki i obraca się na fotelu, odpychając od konsolety. Miga mi jego szeroki uśmiech, a wtedy zatrzymuje nagle siedzisko, opierając nogę o podłogę. I spogląda na mnie.

Cholera.

– Cześć! – Słyszę nagle za plecami i aż podskakuję z zaskoczenia.

Dłonią mimowolnie wędruję do kieszeni kurtki, a kiedy czuję pod palcami ciężar noża, wyraźnie się uspokajam. Cóż, może nie wszystkie stare nawyki pozostawiłam za sobą. Przesuwam opuszką po rękojeści, a dotyk anodowanego metalu ułatwia zaczerpnięcie tchu.

Kocham tę broń. Serio.

Jakkolwiek dziwnie to brzmi. I nawet jeśli nie jest jakaś wyjątkowa. W końcu Benchmade 940 Osborne to jeden z najpopularniejszych noży na świecie, ale ten… ten jest mój. I tylko tę jedną rzecz zabrałam ze starego życia. Zostawiłam nawet samochód, a to już o czymś świadczy, prawda?

W końcu się odwracam i zauważam idącą do mnie Renatę Sikorę, dyrektorkę radia. Miałam już okazję się z nią spotkać, by dogadać szczegóły naszej współpracy. Jest starsza ode mnie o jakieś dziesięć lat, jeśli nie więcej, a ja za rok kończę dwadzieścia dziewięć. Mimo to wygląda zachwycająco. Tak, jak chciałaby wyglądać każda kobieta dobijająca do czterdziestki. Wysoka, elegancko ubrana blond piękność o ogromnych pokładach pewności siebie i z niepokornym charakterem, który zdążyłam już poznać. Charyzmatyczna, choć jednocześnie nie wprawia mnie w zakłopotanie, bo potrafi być też naprawdę miła i wyluzowana. Albo tylko sprawia takie wrażenie. Tego nie wiem, ale nie potrafiłam jej do końca zaufać, kiedy przedstawiała mi wizję mojej świetlanej przyszłości w radiu. Nie jestem naiwna i rozumiem, że po prostu chciała mnie mieć. Samo moje nazwisko przyniesie jej mnóstwo słuchaczek.

– Eee… cześć. – Chrząkam cicho, zerkając przez ramię na tamtego mężczyznę. Zauważam, że rusza w naszą stronę, a w moich żyłach bezwiednie rozpływa się podekscytowanie. – Nie zjawiłam się za wcześnie, prawda? – pytam.

– Nie. – Macha ręką. – Coś ty. Oskar jak zwykle się spóźnia. – Śmieje się i przewraca oczami.

– …co w ogóle mnie nie smuci. – Słyszę za sobą ciężki, cholernie męski głos.

W ułamku sekundy dociera do mnie kilka rzeczy. Po pierwsze facet zza ściany nie jest Oskarem Ciemińskim, z którym mam pracować. Po drugie ogromnie mnie to smuci. Po trzecie pragnę się spoliczkować, bo obiecałam sobie, że będę się trzymać z dala od wszystkich facetów. Po czwarte… jaką gwiazdką musi być Ciemiński, skoro najwyraźniej spóźnia się notorycznie i wszyscy to bagatelizują.

Sądzę, że część z tych wniosków rysuje się na mojej twarzy w formie pytań.

– Cień… – wiem, że wszyscy tak właśnie nazywają Ciemińskiego – …uzupełnia barek Stefano, a ten z kolei zawsze musi czekać na swojego zmiennika. Nasi słuchacze szybko się przyzwyczaili, ba, chyba nawet to polubili – wyjaśnia Renata.

– Otóż to. – Wbijam wzrok w mężczyznę uśmiechającego się do mnie szeroko.

Jego prawie granatowe oczy przypominają mi ciemną taflę jeziora, a dołeczek w policzku wydaje się wręcz nieprawdopodobnym darem od losu. Od razu stwierdzam też, że gość cholernie przypomina mi Henry’ego Cavilla z tą swoją kwadratową żuchwą. Jedynie włosy ma jaśniejsze.

– Stefan Wilkosz – przedstawia się.

Znam to nazwisko. Wcześniej zdążyłam poczytać trochę o ludziach pracujących w rozgłośni, bo chciałam przygotować się na to, z kim będę miała do czynienia. Stefan zajmuje się popołudniową audycją i prowadzi listę przebojów. Przez to imię wyobrażałam go sobie jednak jako miłego starszego pana, a nie takiego przystojniaka. Po raz kolejny czuję ukłucie żalu w związku z tym, że to mimo wszystko nie z nim przyjdzie mi pracować. A znając moje szczęście, los pokarze mnie pewnie jakimś starym grzybem w postaci owego Oskara. Cholera. Że też rozgłośnia nie zamieściła w internecie żadnych zdjęć. Ułatwiliby mi życie. Z drugiej strony mogłam poszukać tych ludzi w Google, ale na to okazałam się zbyt leniwa.

I szczerze mówiąc, troszkę miałam to gdzieś. W końcu wiem, że poradzę sobie ze wszystkim.

– Elena Chrapkowska, miło mi. – Wyciągam dłoń w kierunku Stefana, na co ten chwyta ją mocno, ale zaraz potem w szarmanckim geście całuje wierzch nadgarstka.

Cholera, czy ja się czerwienię?

Już dawno… Dobra, co ja pieprzę. Nikt nigdy nie traktował mnie w taki sposób. Przyzwyczaiłam się raczej do szorstkości i…

I nagle rozumiem, że to dość dobitnie świadczy o tym, w jakim towarzystwie się dotąd obracałam.

– Ależ wiem, kim jesteś – śmieje się. – Naszą nową gwiazdą!

Krzywię się, a wstyd ustępuje miejsca zażenowaniu. Zanim jednak zdążę cokolwiek odpowiedzieć, czuję ciarki na plecach i odnoszę wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu spada o kilka stopni. Dobrze znam to uczucie. Pojawia się zawsze, kiedy wpadam w kłopoty, a moje ciało szybciej od rozumu spodziewa się zagrożenia. Odwracam się gwałtownie i zauważam zmierzającego ku nam mężczyznę, który dopiero co musiał wyjść z windy.

– Ktoś tu wstał lewą nogą – mruczy cicho Renata, obserwując zbliżającego się faceta.

Cholera, zachowuje się, jakby był tutaj szefem, myślę.

Stawia ciężkie kroki, ale porusza się cicho. Przypomina to chód drapieżnika świadomego swojej siły, a jednocześnie doświadczonego w polowaniach.

Łowca.

Ten koleś przywodzi mi na myśl cholernego łowcę.

Obrzucam go wnikliwym spojrzeniem i od razu tego żałuję. Bo choć wygląda zupełnie zwyczajnie, coś jest z nim nie tak… Sama nie wiem, ale im dłużej na niego patrzę, tym bardziej to wcześniejsze skojarzenie wydaje się trafne. Czarne, podarte na kolanach dżinsy, czarna koszulka z szarą czaszką na muskularnym torsie i czarna bluza z kapturem. Jezu. Moje serce gubi na chwilę rytm, a kiedy spoglądam na jego twarz, uświadamiam sobie, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczęły.

Zaciska zęby, a jego przeraźliwie jasne oczy przenikają moją duszę. Przez te gładkie policzki z ostro zarysowanymi kośćmi jarzmowymi i pełne, choć napięte usta zaczynam głębiej oddychać. Zerkam jeszcze na jego włosy – ciemne, ale bardzo krótkie, równo przystrzyżone na całej głowie.

Jedno staje się dla mnie jasne: ten facet nie jest miłym chłopcem. A to sprawia, że nagle zaczynam żałować swojej obecności w tym miejscu.

Bo ze mną jest pewien kłopot.

Cholernie lubię pokazywać niegrzecznym chłopcom, gdzie ich miejsce.

– Oskar… – Słyszę Stefana, który wyprzedza mnie i wyciąga rękę do przybysza.

Zauważam jeszcze, jak napinają się żyły na dłoni Ciemińskiego i to, że jego nadgarstek zdobi kilka rzemyków.

– Przedstawiam ci Elenę Chrapkowską.

Wówczas spogląda w moją stronę i przewierca zimnym spojrzeniem błękitnych oczu. Syczy niewyraźnie, a między jego wargami zauważam koniuszek języka. Przekłutego języka.

Cholera, mam przechlapane.

– Oskar Ciemiński. – To ten głos.

Chyba. Na żywo brzmi inaczej.

Marszczę brwi, ale nie zdążę się nad tym nawet zastanowić, bo pochłania mnie co innego – dziwna aura tego mężczyzny, który nawet nie wyciąga do mnie ręki. Zanim ktokolwiek zdąży się odezwać, Renata klaszcze i krzyczy pełna entuzjazmu:

– Zmysły po Zmroku!

Całą trójką patrzymy na nią jak na wariatkę.

– No co?! Tak będzie się nazywał wasz nowy program!

Mrugam, zdenerwowana. Ta, zgodziłam się na prowadzenie audycji dla dorosłych. Ale, do diabła, mogli wymyślić bardziej lotną nazwę!

Krzywię się i zastanawiam, czy wielce niepoprawnym byłoby, gdybym po prostu stąd wyszła…

– Zaczynajmy – odzywa się Oskar – zanim nasza gwiazda spadnie z nieba i roztrzaska sobie tę piękną główkę.

A po tych słowach mija nas i wchodzi do studia, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Zanim drzwi się zamkną, echem roznoszą się jeszcze jego słowa:

– Siema, ludziska! Cień już jest z wami, więc możecie przestać wycierać łzy. Zaczynamy nasz program! – Wiem, że teraz słuchacze zostają uraczeni Bad to the Bone w wersji Molly’ego Hatcheta, czym zawsze zaczyna swoją audycję.

Tak, słucham go od kilku tygodni.

– Uroczy, prawda? – rzuca Renata, wpatrując się z zachwytem w Oskara, lecz on nadal kompletnie nas ignoruje.

– Ta – szepczę, ale chyba nikt mnie nie słyszy. – Mniej więcej tak jak wizyta u dentysty – dodaję jeszcze ciszej, bo „uroczy” to ostatnie słowo, jakim określiłabym Ciemińskiego.

2

ELENA

This is how an angel dies.

AWOLNATION, Sail

– Co powiedziałaś? – pyta Cień, patrząc dziwnie na Renatę.

– Przesuwamy wasz program na późny wieczór – odpowiada z beztroskim uśmiechem, który ten facet chyba ma ochotę dosłownie zerwać jej z twarzy.

– Umawialiśmy się inaczej… – szepczę, bo w gruncie rzeczy też mi się to nie podoba.

Jasne. Wiedziałam, że program planowano emitować wieczorami, ale nie prawie nocą. No i nie sądziłam, że mamy go prowadzić na żywo. O tych wszystkich szczegółach Renata jakoś zapomniała mi wspomnieć. Z pewnością nie zostały zawarte w umowie.

Zapisano tam jednak coś innego. Krótkie zdanie o tym, że to producent podejmuje ostateczne decyzje odnośnie do audycji.

I naprawdę mam ochotę zdzielić samą siebie za to, że nie uznałam tego za pieprzony red flag.

– Oj, przestańcie.

Kobieta macha ręką, jakby nie robiła niczego złego. Jakby nie widziała miny Oskara. A może zwyczajnie nie posiada instynktu samozachowawczego. Ten typ wygląda teraz tak, jakby potrafił zamordować ją tym przesadnie wielkim złotym dziurkaczem stojącym na biurku.

– To wam wyjdzie tylko na dobre! Późne godziny, mniej nadzoru. Będziecie mogli rozmawiać o wszystkim bez spiny.

– Czekaj – przerywam. – W naszych ustaleniach nic takiego nie padło.

Cień prycha pod nosem i odbieram to co najmniej tak, jakby wyzywał mnie od idiotek.

– Ale na pewno wspomniałam ci, że w tej chwili wasz program jest najważniejszy dla radia. Poza tym podpisałaś umowę, Eleno. – Jej spojrzenie twardnieje.

Skończyło się koleżankowanie, myślę.

Chryste, chyba naprawdę wychodzę na głupią. W dodatku dupek obok kręci z rozbawieniem głową, a to wystarczy, bym się odpaliła.

– O co ci chodzi? – zwracam się do niego.

– Dobra, dzieciaki – wtrąca się Renata. – To nie czas na kłótnie. Zarząd uznał, że najlepiej będzie, jeśli program wyemitujemy w każdą sobotę po dwudziestej drugiej. Jeśli się rozkręci, pomyślimy nad zwiększeniem częstotliwości. Na pewno zyskacie masę słuchaczy. Ze wszystkich telefonów, jakie otrzymywał Cień, najczęściej pojawiały się pytania i wątpliwości natury seksualnej.

Zamieram i nie wiem, co wyraża moja mina, ale Renata odbiera to totalnie niewłaściwie, bo dodaje:

– Oj, nie bądź taka pruderyjna! – Puszcza do mnie oczko, a Oskar uśmiecha się pod nosem, jakby nagle zaczął się świetnie bawić.

A to wcale nie tak, że mam problem z mówieniem o seksie. Po prostu… nie chcę spędzać nocy w towarzystwie tego gbura. Wówczas powinnam siedzieć w mieszkaniu. Najlepiej zamknięta na cztery spusty. Jeśli mam latać po mieście do radia, w końcu coś mnie pokusi, żebym zaczęła się szlajać, a Bóg jeden wie, jak to się skończy.

– Wszyscy czytaliśmy twoją książkę – zauważa jeszcze Renata, przez co sama pragnę ją zamordować. – To przez nią tu jesteś. Zostałaś okrzyknięta najbardziej wyzwoloną pisarką w naszym kraju! Twoje nazwisko i ostry charakter Oskara to żyła złota!

Otwieram i zamykam usta na zmianę, ale nie potrafię wydusić z siebie słowa. A kiedy dostrzegam pełną samozadowolenia minę tego dupka i uświadamiam sobie, że przyjdzie mi się wić podczas tych audycji, aż skręca mnie w środku.

– Zostawię was na chwilę – kontynuuje producentka, do której chyba nie dociera, że mnie przeraża.

A może po prostu ma to w dupie. Wydaje mi się, że ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna.

– Dogadajcie szczegóły. Złapcie kontakt. W końcu macie razem pracować. – I po tych słowach wychodzi z gabinetu z dyplomatycznym uśmiechem na ustach.

– Nie zrobię tego.

– Podpisałaś umowę, aniele – zauważa ten złamas.

Na tego „anioła” aż się wzdrygam.

– Chyba nie masz wyboru.

– A tobie to pasuje?! – Świdruję go spojrzeniem, lecz on nic sobie z tego nie robi. – Naprawdę nie masz ciekawszych zajęć na sobotnie noce?

Przyglądam mu się uważnie i dociera do mnie, że zabrakłoby mi życia, by odczytać, jakie odczucia ukrywa w tych niebieskich oczach. Rozumiem za to aż nazbyt boleśnie, że on, patrząc na mnie, wyciąga sobie tylko znane wnioski. Pewnie same mylne, ale coś czuję, że nigdy nie przyznałby się do tego, że się w czymkolwiek pomylił.

– Mam to w nosie – sarka w końcu, wzruszając ramionami.

Ze wciekłości zaczynają palić mnie policzki.

– Wiedziałeś – rzucam bezsensownym oskarżeniem i mrużę oczy.

Coś zapala się w Cieniu, jakaś nowa emocja. Nagle odnoszę wrażenie, że pokój, w którym siedzimy, staje się zbyt mały, zbyt ciasny. Atmosfera gęstnieje, a oddech mi przyspiesza.

Dobry Boże, już teraz się przed nim wiję, a co dopiero się stanie, kiedy zaczniemy rozmawiać o seksie! I to na żywo przy słuchaczach! A przecież… Przecież ja sobie radzę z takimi kolesiami! Pół życia obracałam się wśród dupków o przerośniętym ego i każdy prędzej czy później nabierał do mnie szacunku.

Wpatruję się w Cienia, coraz mocniej skonfundowana. A on, zamiast odpowiedzieć, uśmiecha się szeroko.

Wstaję i podchodzę szybko do okna. Łapię gwałtownie powietrze, próbując się uspokoić, i zaczynam się zastanawiać, jak długo tutaj wytrzymam. Czy to wszystko aby na pewno okaże się dobrym pomysłem?

Musiałam wyjechać. Zdaję sobie z tego sprawę. Próbuję ratować samą siebie, ale nie wiem, czy cokolwiek z tego wyjdzie mi na dobre. Czy już nie jest za późno. Prawda wygląda tak, że tęsknię za swoim starym życiem, za tym, kim wtedy byłam.

Rozumiem jednak – w końcu to rozumiem – że tamten świat mógł sprowadzić na mnie w najlepszym wypadku łzy, a w najgorszym… śmierć.

Bardziej czuję, niż słyszę, że Oskar podchodzi i zatrzymuje się odrobinę zbyt blisko jak na mój gust, a gdy unoszę spojrzenie, dostrzegam w szkle nasze niewyraźne odbicia.

– Z czym masz tak naprawdę problem? – szepcze, przekrzywiając odrobinę głowę. – Przecież napisałaś erotyk. Chyba potrafisz rozmawiać o seksie.

Zaciskam usta na ułamek sekundy. On też musi myśleć na mój temat w ten sposób. Jak cholerny każdy.

– Oczywiście, że potrafię rozmawiać o seksie. – W moim głosie da się wyczuć wahanie, które ten dupek wykorzystuje.

Uśmiecha się krzywo i przebiega po mojej sylwetce spojrzeniem. Ta, zauważyłam to.

Odwracam się gwałtownie, napierając na niego. Myślałam, że się cofnie, ale on najwyraźniej nie ma takiego zamiaru. Za to uśmiecha się jak wariat, patrząc na mnie z góry. No i jasne, że musi być o wiele wyższy.

Dzięki, losie!

– Odsuń się – syczę.

– Dobrze mi tu, gdzie stoję.

Próbuję się przecisnąć obok, mrucząc pod nosem, jaki z niego dupek. Wiem, że mógłby mnie zatrzymać, ale na szczęście tego nie robi. Wystarczy mi, że muszę się o niego otrzeć, żeby wrócić na miejsce.

– Jak mogłam się w to wplątać… – mamroczę raczej sama do siebie i opadam ciężko na krzesło. Zaraz potem opieram łokcie o kolana i chowam twarz w dłoniach.

– Może spróbujemy jeszcze raz – dobiega mnie ten niski głos, a po chwili czuję, że Cień siada obok.

Zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć, łapie moje dłonie i odciąga je od policzków. W oczach wzbierają mi łzy wściekłości i bezradności, co mi uświadamia, że wcale nie radzę sobie tak dobrze, jak sądziłam. A ten facet po prostu na mnie patrzy, jakoś tak może nieco bardziej miękko niż jeszcze kilka minut temu, choć nadal nie wiem, czy zrobiło mu się mnie żal, czy za moment może mnie wyśmieje.

– Jak masz na imię? – pyta, a ja unoszę brew.

– Nie pamiętasz. – Krzywię się. Nic nie mogę na to poradzić. Przecież to wcale nie tak, że przedstawiłam się dzisiejszego popołudnia.

Spogląda mi w oczy, znów przekrzywiając głowę.

– Elena – mruczę, odwracając wzrok.

– Okej. Możesz mówić do mnie po imieniu. – Pieprzony łaskawca. – Albo nazywać Cieniem, obojętnie.

Uśmiecham się nieśmiało. Może to, że ten facet nie ma za grosz uroku osobistego, sprawi, że jakoś łatwiej przyjdzie mi to wszystko znieść.

Może.

– Będziemy musieli poprowadzić ten program… – dodaje.

– Nie zgodziłam się na coś takiego – przerywam, choć to kompletnie bez sensu, co podkreśla już w następnych słowach:

– Ale podpisałaś umowę. Uwierz mi, że Renata skonstruowała ją w taki sposób, że niewiele zdołasz zrobić.

– Wiem, czytałam ją. – Znów się krzywię.

Jasne, że wiem, że nie pozostawiono mi wyboru. Z tej umowy nie mogę się wymiksować przed obowiązującym mnie trzymiesięcznym terminem. Może i jestem zdesperowana, ale nie głupia.

– Jak to w ogóle ma wyglądać? – pytam, godząc się ze swoim losem.

– Tak, że każdy sobotni późny wieczór spędzimy razem, aniele. – Wyszczerza się, aż przewracam oczami. – Do tej pory odbierałem telefony, a właściwie puszczałem nagrane wiadomości i komentowałem je na swój sposób. Teraz mamy rozmawiać ze słuchaczami. Z tego, co zrozumiałem, powinniśmy im dawać rady…

– To wydaje się takie proste, kiedy o tym mówisz – zauważam.

– Bo to jest proste. – Wzrusza ramionami.

Biorę głęboki wdech. Naprawdę nie powinnam mieć z tym problemu, nie? Napisałam ten erotyk. Niewiele pamiętam z samego procesu twórczego, ale to zrobiłam. Byłam w kilku związkach. Uprawiałam seks niezliczoną ilość razy. Odwalałam takie akcje, że moje życie mogłoby posłużyć za fabułę naprawdę porąbanej książki.

Będę rozmawiać na żywo o seksie. Wielkie mi coś.

Co sobotę.

Nocą.

Z typem o aparycji cholernego bad boya, a ci zawsze stanowili mój target.

Próbuję sobie wmówić, że dam radę, że to wcale nie oznacza powrotu do starych nawyków, ale jedyne, co przychodzi mi do głowy, to myśl, że…

…że to może mi się spodobać.

Tak, jak podobało mi się moje poprzednie życie.

Potakuję w tej samej chwili, w której do gabinetu wchodzi Renata. No naprawdę… dała nam może trzy minuty, a to mi podpowiada, że wcale nie odeszła zbyt daleko, ba, może nawet nas podsłuchiwała. W ogóle by mnie to nie zdziwiło. Od progu trajkocze, jak wspaniałym pomysłem wydaje jej się nasz program. Jednocześnie strzela spojrzeniem to we mnie, to w Oskara.

Dobra. Poprowadzę z Cieniem tę audycję. Zrobię, co mogę, by naprawdę się wybiła. Zarobię kasę i pewnie znów zniknę.

Jak zawsze.

Bo ostatecznie okazuję się dobra tylko w jednym.

W uciekaniu.

3

LOKI

DaylightIn bad dreamsIn a cool worldFull of cruel things.Lorn, Acid Rain

Żwir chrzęści pod butami zbyt głośno, kiedy przechodzę obok mojej bestii, sunąc opuszkami po czarnej karoserii.

Dotyk metalu uspokaja bicie serca.

Wypuszczam długi oddech, a para unosi się przez moment przed moją twarzą. Ulotna niczym dusze, które uwalniam. Które odbieram. Które posyłam w dalszą drogę.

Zatrzymuję się i rozglądam.

Cisza. Spowija mnie ta jedyna w swoim rodzaju cisza, gdy da się usłyszeć własne myśli.

Nasuwam kaptur na głowę i trzymając w drugiej ręce maskę oraz sznur, ruszam przed siebie. Staram się nie hałasować, chociaż myślę, że on wie, że po niego idę. Oni zawsze wiedzą. Czują to.

Kiedy zbliża się śmierć, nie da się zignorować otaczającego jej chłodu.

Podążam ścieżką wydeptaną przez tak wielu spacerowiczów i liczę, że nikogo z nich nie spotkam. Jest wieczór. Późny, ale chwilę to potrwa, zanim zapadnie noc, a wraz z nią cienie ukryją wszelkie potwory. Ale to nic. Nic nie szkodzi. Dzisiejsza aura wydaje się łaskawa.

Unoszę wzrok i krocząc dalej, obserwuję las pogrążający się w mroku. Nie, z pewnością nie natknę się na żadną zabłąkaną duszę. Z nieba opada na mnie mżawka, a drzewa kryją się w dziwnej mgle. Nawet ptaki zamilkły w oczekiwaniu na to, co ma nadejść, a może po prostu boją się mnie. Boga chaosu i zniszczenia.

Wiem, że czeka.

Jeszcze trochę i będzie mój.

Kilkanaście minut później nakładam maskę na twarz, stając się w pełni Lokim. Zawsze tu jestem, przyczajony i posępny, czekający na swoją kolej w zabawie. Obserwujący pozostałych, którzy są tylko moją marną namiastką. Ale bywają potrzebni, więc pozwalam im żyć.

Wciągam zgniły zapach wilgotniejącej ściółki i… się uśmiecham.

Tak dobrze być sobą.

Schodzę ze ścieżki wprost na małą polanę. Pełno ich wokół Jeziora Miłoszewskiego. To ono stanie się dziś sceną mojego spektaklu. Ono będzie ostatnim świadkiem upadku człowieka.

– Wiedziałem, że po mnie przyjdziesz – słyszę, gdy zatrzymuję się na skraju lasu. – Gabriel mnie uprzedził.

Jest tam. Czeka.

Widzę, jak drży, jak próbuje utrzymać w dłoniach wędkę i chyba nawet nie dostrzega, że daleko przed nim na tafli wody nie unosi się spławik. Nie dostrzega naprężonej żyłki. Nie dostrzega niczego poza własnym lękiem materializującym się wokół, duszącym go i odbierającym zmysły.

Ruszam do niego, a po chwili zatrzymuję się obok.

– Loki – szepcze. – Mówią, że nigdy nie pokazujesz twarzy.

Milczę. Jak zawsze.

– Mnie możesz pokazać – dodaje, zerkając w moją stronę kątem oka, lecz ja wbijam wzrok w jezioro.

Jest spokojne. O wiele spokojniejsze, niż powinno, zważywszy na okoliczności.

– Przecież i tak tu umrę.

Oczywiście, że tak. Jego dusza musi zostać uwolniona od win pozostających jego udziałem.

Zlecenie musi zostać wykonane. Bez względu na okoliczności.

W końcu przenoszę na niego spojrzenie. Widzę, że gwałtownie ucieka oczami, że nie potrafi na mnie patrzeć, nawet jeśli może zobaczyć jedynie czarną maskę.

Boi się. Wciągam powietrze, a wraz z nim zapach pierwotnego lęku.

I znów się uśmiecham.

– Mogę zapłacić ci więcej – próbuje jeszcze.

Oni zawsze próbują.

Wyciągam z kieszeni fotografię i od razu mu ją podaję. Spędziłem wiele godzin, obserwując każdy jej milimetr. Pod powiekami wyraźnie widzę, co przedstawia.

Kogo przedstawia.

Dziecko.

Chłopca. Może kilkuletniego.

Jak nierozważnym trzeba być, by sprowadzić na świat syna, a później próbować złamać wszelkie obowiązujące w tym świecie zasady. Skazać samego siebie na śmierć.

Jakim głupim trzeba być.

– Nie krzywdź go… – jęczy. Jego dłonie drżą tak, że ledwie utrzymuje fotografię.

Wiem, że go kocha. Że darzy go ludzkimi, słabymi uczuciami. Wiem, że zrobiłby dla niego wszystko.

Wiem o nim wszystko.

Towarzyszyłem mu od miesięcy, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Widziałem, jak zaprowadzał chłopca do przedszkola, a potem kradł.

Okradał niewłaściwych ludzi.

Tylko tyle, a może aż tyle.

To nieważne.

Moim zadaniem jest tylko to, by go uwolnić.

Zaczyna płakać. Wręcz wyje.

Odwracam się i podchodzę do pobliskiego drzewa. Przerzucam sznur przez grubą gałąź, robię dużą pętlę, zostawiając długi koniec roboczy i krótszy stały. Układam oczko, a końcówkę przekładam równolegle do drugiego odcinka. Skórzane czarne rękawice wydają dziwny chrobotliwy odgłos w zetknięciu z liną, brzmiący jak śpiew kostuchy. Owijam końcówkę wokół obu części liny, wykonuję dziewięć ciasnych zwojów i przekładam koniec przez środek.

Zaciskam węzeł.

A on cały czas się wije, płacze. Błaga. Nagle się zrywa i próbuje uciec, ale zamiera, kiedy staję mu na drodze i wyciągam z kieszeni kolejne zdjęcia. Na jego oczach je rozrywam.

Posłusznie wraca na krzesło. Jego urwany szloch niesie się echem po tafli.

Widzę, jak ściska w dłoniach fotografię, mnąc ją tak, że niewiele już na niej widać. W końcu opada na kolana, zawodząc.

Podchodzę do niego i szarpnięciem stawiam do pionu. Kiedy zmuszam go, by uniósł głowę, milknie, bo jego wzrok pada na szubienicę.

– Więc nie masz odwagi załatwić mnie sam, tak? – chrypi głosem zniekształconym strachem i cierpieniem.

Puszczam go i wyciągam więcej zdjęć. Rzucam je na brunatną ziemię tuż przed nim.

Chłopiec bawiący się na placu zabaw na ich wielkim, nowoczesnym strzeżonym osiedlu. Chłopiec z małym jamnikiem i on idący za nimi, śledzący każdy ruch, pilnujący.

Pilnowałeś zbyt słabo, przebiega mi przez myśl.

Kolejne zdjęcie. To sprawia, że mężczyzna zaczyna się trząść.

Chłopiec śpiący w swoim łóżku. Przykryty po uszy pościelą w czerwone auta.

Facet unosi na mnie wzrok.

– Nie krzywdź go – błaga, a po twarzy ciekną mu łzy i smarki.

Wskazuję dłonią szubienicę, a on po długiej chwili kiwa głową.

Odsuwam się w cień, ale on wie, że dalej go obserwuję.

Patrzę, gdy bierze rozkładane krzesło i ustawia je pod sznurem. Patrzę, gdy na nim staje i zakłada pętlę na szyję.

W dłoni wciąż trzyma zdjęcie.

Słyszę jękliwy, drżący, wypełniony przerażeniem szloch.

A potem powietrze przecina świst napinającej się liny.

Fotografia opada powoli na ziemię.