Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Twórczość Wojciecha Młynarskiego jest nie do podrobienia. Trudną, czasami pozbawioną sensu rzeczywistość opisywał lekko i dowcipnie. Mistrz puenty, pisał dla największych. Jego teksty nuciła cała Polska, od „Jesteśmy na wczasach”, „W Polskę idziemy” aż po „Och, życie, kocham cię nad życie!” Nic, co wyszło spod pióra Wojciecha Młynarskiego, nie traci ze swojej aktualności – to wiersze ponadczasowe, zawsze w punkt. Każdy z nas choć raz w życiu odniósł się do słów „Róbmy swoje”. Jeremi Przybora zaliczył go do „trójcy wieszczów polskiej piosenki”, obok Agnieszki Osieckiej i Jonasza Kofty. Najpełniejsze wydanie wierszy i piosenek Wojciecha Młynarskiego, które właśnie trafia w ręce czytelników, jest hołdem oddanym twórczości genialnego poety.
Wojciech Młynarski (1941–2017) – absolwent Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Poeta, satyryk, artysta kabaretowy, konferansjer, dramaturg, scenarzysta, librecista, tłumacz, felietonista, kompozytor, reżyser teatralny i wykonawca swoich piosenek. Autor ponad 2000 tekstów piosenek. Debiutował na początku lat sześćdziesiątych w kabarecie i teatrze studenckiego klubu Hybrydy. Współpracował z kabaretami Dudek, Owca i Dreszczowiec. Przez lata związany ze sceną Teatru Ateneum, na której stworzył legendarne spektakle: „Brel”, „Młynarski ’85”, „Hemar. Piosenki i wiersze”, „Wysocki”. Uznawany jest za twórcę nowej formy artystycznej – felietonów śpiewanych. Jego piosenki, pisane m.in. dla Skaldów, Hanny Banaszak, Kaliny Jędrusik, Haliny Kunickiej, Andrzeja Zauchy, Zbigniewa Wodeckiego, Alicji Majewskiej, Ewy Bem, Maryli Rodowicz, Edyty Geppert, Michała Bajora, Krystyny Prońko oraz Ireny Santor, stały się niezapomnianymi przebojami. Odznaczony Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz tytułem Mistrza Mowy Polskiej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 228
Copyright © Wojciech Młynarski, 2017
Wydawnictwo pragnie podziękować Agacie,
Paulinie i Janowi Emilowi Młynarskim,
którzy od samego początku uczestniczyli
w powstawaniu tego tomu.
Projekt okładki
Michał Poniedzielski
Ilustracja na okładce
© Michał Gmitruk/Forum
Koncepcja książki oraz wybór wierszy
Michał Nalewski
Korekta
Maja Lipowska
ISBN 978-83-8391-847-1
Warszawa 2025
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
MŁYNARSKI. ABSOLUTNIE
Językowy słuch absolutny przejawia się darem wyrażania dowolnej myśli w dowolnych rejestrach języka. Językowa empatia pozwala na wyczucie wszelkich podtekstów i kontekstów w czyichś tekstach, które bywają najlepszymi pretekstami dla naszych tekstów. Gdybyśmy mówili sami do siebie, to by wystarczyło.
Są teksty, niewiele ich, ale może to i dobrze, które mówią do nas tak, jakbyśmy mówili sami do siebie. Gdybyśmy mogli. I wystarczy je usłyszeć, żebyśmy lepiej wiedzieli, co myślimy. Takie bywają oczywiste stwierdzenia i nieoczekiwane paradoksy, opowiadania i opisy, abstrakcyjne refleksje i anegdoty. Czasem przypowieści i parabole. Bywa, że w takim tekście pojawi się myśl szczególna, sama dająca sumę jakiejś wiedzy, sądu, niby oczywistego, a dotąd słabo pomyślanego. I niknie potem ta myśl, jak inne, i zostajemy z tym, co było.
Ale niektóre z takich myśli zostają. I dla ich treści, i dla ich formy. Aż nie chce się odróżniać formy od treści. Potrzebną i oby jak najdłużej trwającą tajemnicą jest, jak się budują skrzydlate słowa, jakie aforyzmy i przysłowia, jakie slogany i szlagworty, jakie wzniosłe cytaty i proste konstatacje, a także jakie całe wiersze, czasem przebrane za piosenki, pozostają w nas dłużej, czasem na zawsze. Niekiedy pomaga im rytm, niekiedy rym – im bardziej oryginalny, tym bardziej pomaga.
Czasem pomaga muzyka. Pieśni, hymny, także niestroniące od melodii rapsody czy ballady stanowią najistotniejszy składnik kultury oralnej, pozwalając przetrwać tekstom o wielkiej wartości. A piosenka? Wcale nie zawsze to, co tak nazywamy, zasługuje na takie protekcjonalne zdrobnienie. U nas Nobla Dylanowi by nie dali (by sięgnąć po taką kuszącą eufonię), ale przecież znamy piosenki, które mogą istnieć bez muzyki, czasem w myśli zresztą skrycie dośpiewywanej.
Jeżeli takie dobrze pomyślane myśli, językowo artystycznie ubrane lub pięknie rozebrane, dają jeszcze satysfakcję estetyczną, przeżywamy małe radostki, a nawet drobne szcząstka, w towarzystwie których możemy się poczuć, jakbyśmy sami do siebie trafili.
*
Historię opowiedzieć dobrze, tak, żeby została, trudno. A umieć ją opowiedzieć tak, żeby była cała i niemała, a w krótkich słowach – to już bardzo rzadkie. To jak bajka Krasickiego. I jeśli jeszcze na końcu, po wabiącym początku i wypełnionym po brzegi treścią środku mamy zakończenie jak uderzającą puentę, z którą możemy na długo zostać, cieszymy się, jakbyśmy tam byli – w środku opowieści.
*
Lepiej nam jest, jeśli nieraz niełatwa pogoda ducha pomaga w uczynieniu z czegoś, co oburza – czegoś śmiesznego, nawet gdyby oburzać nie przestało. I z drugiej strony, jeśli w tym, co bywa wyśmiewane, znajdziemy coś bliskiego, zasługującego na sympatię. I jeśli zobaczymy, że bez potrzeby agresji – choćby tylko myślowej – daje się rozbroić coś groźnego. I że bez patosu można uwznioślić coś, co niezasłużenie lekceważone.
A jeszcze lepiej, gdy spostrzeżemy, że to, co proste, może być głębokie, że to, co cholernie zabawne, może być jednocześnie bardzo mądre. Że możliwa jest inteligencka, a nawet arystokratyczna plebejskość i że liryka i humor to mogą być dwie strony tego samego stosunku do ludzi i świata.
Tak bywało u wielkich poetów, od Kochanowskiego do Gałczyńskiego – ale tak w ogóle to wcale nieczęsto bywało. Nasi wielcy zwykle woleli albo jedno, albo drugie. Przekonanie, że gdzie głębia, tam ciemno, że jak rozbawia, to nie wzrusza, że jak proste, to nie subtelne – mamy gdzieś wpisane i trudno nam się pogodzić z tym, że da się to pogodzić. Na szczęście, nie wszystkim nam.
A poza tym to, co proste, może takim pozostawać, ale może czasem okazywać się, gdy bliżej się temu przyjrzeć, całkiem skomplikowane, i to świetnie skomplikowane. Wielu to lubi najbardziej.
*
Łatwo nam przyjdzie przyznać, że lepiej jest, jeśli po usłyszeniu czy przeczytaniu czegoś będziemy skłonni spostrzegać świat jako nam życzliwszy. I jeśli będziemy mogli uznać swój wkład w tę – oby najpowszechniejszą – życzliwość. Ale przecież z drugiej strony zbyt często kusi nas wspólnota wrogości, często jednoczymy się w oburzeniach i w oskarżeniach. Atrakcyjna jest też, i to bardzo, ponurość pesymistycznych refleksji. Siadamy z takimi skargami nad brzegami i bieleje nam włos. Z satysfakcją sięgamy po mocne słowa, mówiąc o polskim piekle, niemożliwości porozumienia i powszechnej nienawiści. I nie pomagają zapewnienia, że zgoda buduje.
Ale popatrzmy, jak silna może być też radość ze wspólnego zrozumienia jakiegoś czegoś, na przykład ze spostrzeżenia podobieństwa naszych reakcji na głęboki żart. Lubimy czuć się inteligentni, także wspólnie, i wspólnie rozumieć aluzje i inne nieoczywiste odniesienia.
*
Młynarski daje mi wiele radości. Wynikającej z kunsztu formy, z międzytekstowych i międzystylowych zabaw, z pokazywania wielostronnych nieoczekiwanych możliwości językowych. Z operowania niespodziewanie dopuszczalnymi znaczeniami nieoczywiście przywołanych słów. I jednocześnie z nieodpartego poczucia swobody w tym wszystkim. Radości z odczuwania – oby uprawnionych – różnych odmian wspólnoty, wspólnoty myślenia, emocji i chęci. Radości z uznania, że można pisać mądrze i prosto, jasno i głęboko, ciekawie i prawdziwie, żartobliwie i zarazem poważnie. I że jest ktoś, kto tak pisze, jak sam bym chciał. I mówi mi to, co sam bym chciał sobie powiedzieć, gdybym na to wpadł. I gdybym umiał.
*
I cieszę się z tego, że taka dobra muzyka do tego bywa, i że on to tak śpiewa, choć nie śpiewak wcale, i z tego, że nie spotkałem nikogo, kto by go nie znał i kto by nie uważał, że to twórca o ogromnym znaczeniu dla polskiej kultury, a właściwie, że to gość, i że pełny szacun.
*
W temacie Młynarskiego mam jasność.
Jerzy Bralczyk
Cicha, skromna, jak łza czysta
żyła sobie szansonistka,
pierwszy sopran z przyzakładowego chóru,
aż raz kiedyś usłyszała,
jak piosenka rozbrzmiewała,
przy gitarze ktoś powtarzał ją do wtóru:
Ludzie to lu-u-u-bią,
ludzie to ku-u-u-pią,
byle na chama, byle głośno, byle głupio,
do miast i wio-o-o-sek,
do Pewue-e-e-mu,
prosta nauka, licznik stuka
w takt refrenu,
w refrenu takt...
„Z koniunktury czas korzystać
– pomyślała szansonistka –
po co dłużej mam marnować się w tym chórze?”.
W jej piosenkach zakochani
jęczą głucho do księżyca,
gdzieś na Chmielnej jakaś pani się zachwyca...
Ludzie to lu-u-u-bią,
ludzie to ku-u-u-pią,
byle na chama, byle głośno, byle głupio,
do miast i wio-o-o-sek,
do Pewue-e-e-mu,
prosta nauka, licznik stuka
w takt refrenu,
w refrenu takt...
Że słoniowi to broń Boże,
że miłemu coraz gorzej,
że się miła przeziębiła i zawyła,
że kończyny twojej ciepło
i że kukła Dziadka Buło,
raz na miękko, raz na twardo, raz na czuło...
Ludzie to lu-u-u-bią,
ludzie to ku-u-u-pią,
byle na chama, byle głośno, byle głupio,
do miast i wio-o-o-sek,
prosta nauka, każdy wie, za co ludzie płacą,
licznik stu-u--u-ka
w refrenu takt...
1963
Oszukiwałeś mnie! Dręczyłeś mnie!
Na każdą prośbę mą odpowiedź miałeś jedną: „Nie!”.
Może to lepiej, po co dłużej grać,
gdy polska kuchnia i to ciało cię przestało brać...
Byliśmy zbyt sentymentalni,
krótko przeciąłeś ten głupi melodramat:
nad miastem świt, na stole kwit z chemicznej pralni
z krótkim dopiskiem: „Odchodzę, odbierz sama...”.
Z kim tak ci będzie źle jak ze mną,
przez kogo stracisz tyle szans każdego dnia,
kto blady świt, noce bezsenne
tak ci zatruje jak ja?!
Przez kogo w pół się golić przerwiesz,
na deszcz wybiegniesz – zarośnięty, zły,
kto będzie zdrowie miał i nerwy
na takie zero jak ty?!
I w którym z miast, przy której z dam
tak będziesz cierpiał, będziesz taki całkiem sam,
jak zagrać chcesz kolejną z ról,
kto się da nabrać na twój ból?!
Z kim tak ci będzie źle jak ze mną
i kogo rzucisz tak jak mnie któregoś dnia?
Kto będzie czekał w noc bezsenną?
Bo już nie ja!!!
A w końcu zerwać z kimś – zwyczajna rzecz,
w końcu ja pierwsza dawno chciałam ci powiedzieć: „Precz!”.
Mógłbyś się kąpać albo jeść mój chleb,
mnie żadna siła – wyrzuciłabym na zbity łeb!
W końcu – pal sześć – nie jestem winna,
że byłeś taki, że nie byłeś w moim stylu...
Twój beret basque, twych oczu blask zabierze inna,
lecz nim zabierze, pomyśl chwilę...
Z kim tak ci będzie źle jak ze mną,
przez kogo stracisz tyle szans każdego dnia,
kto blady świt, noce bezsenne
tak ci zatruje jak ja...
Przez kogo w pół się golić przerwiesz,
na deszcz wybiegniesz – zarośnięty, zły,
kto będzie zdrowie miał i nerwy
na takie ścierwo jak ty...
I w którym z miast, przy której z dam
tak będziesz cierpiał, będziesz taki całkiem sam,
jak zagrać chcesz kolejną z ról,
kto się da nabrać na twój ból?
Z kim tak ci będzie źle jak ze mną
i kogo rzucisz tak jak mnie któregoś dnia?
Kto będzie czekał w noc bezsenną?
Ty wiesz – że ja!
1963
Szanowni państwo, cóż to była za piosenka!
Pana artystę tłum całować chciał po rękach
i każdy czuł, że ma zachodniej trochę krwi,
taka piosenka – Dimanche à Orly!
W piosence byk non-ironowo-tergalowy
nagle psychicznie trochę poczuł się niezdrowy
i żeby się odprężyć, jeździł na lotnisko,
chciałby odfrunąć – to wszystko!
Pan konferansjer bez zarzutu nam to streszczał
i słuchaliśmy, piękne dzieci strasznych mieszczan,
i większość pań w słowiańskich oczach miała łzy.
Co za piosenka – Dimanche à Orly!
A jeśli ktoś posiadał język obcy,
to tak się mniej więcej (proszę państwa) zachowywał,
jakby do wszystkich chciał powiedzieć:
„Popatrzcie na mnie, chłopcy!”,
i wcielał się w tergalowego byka,
i wchłaniał ten komunikat:
AVION À DESTINATION DE NEW YORK
DÉCOLLAGE PRÉVU DANS UNE HEURE
LES VOYAGEURS SONT DEMANDÉS
DE SE RÉUNIR DEVANT LA PORTE 42.
Szanowni państwo, cóż to była za piosenka!
Szanowni państwo bili brawo co sił w rękach
i większość pań w słowiańskich oczach miała łzy.
Taka piosenka – Dimanche à Orly!
Szanowni państwo, oto projekt całkiem nowy,
jak zlikwidować kompleks Sali Kongresowej,
jak się nie załamywać i nie tonąć w spleenach,
oto recepta jedyna:
Na wszystkie smutki – niedziela na Głównym!
Na oddech krótki – niedziela na Głównym!
Na sypkość uczuć i brak przyjaciela
– niedziela na Głównym! Na Głównym niedziela!
Na niski wskaźnik – niedziela na Głównym!
Na nadmiar wyobraźni – niedziela na Głównym!
Na spleen, frustrację i oddech nierówny
– na Głównym niedziela! Niedziela na Głównym!
W taką niedzielę, gdy czegoś się boisz,
tych słów niewiele ci nerwy ukoi:
POCIĄG POŚPIESZNY DO KUTNA
ODJEŻDŻA Z TORU PIERWSZEGO
PRZY PERONIE B.
POWTARZAM...
Oto najlepszy jest relaks
– niedziela na Głównym! Na Głównym niedziela!
1964
Jedni mają swój intymny mały świat,
drudzy mają trochę zalet, trochę wad
albo forsę i z tą forsą wielki kram
lub pretensje i kłopoty – a ja mam:
Światowe życie! Szum i gwar,
feerią neonów błyszczy mleczny bar,
porcję leniwych zjadam – à la fourchette –
i syty, i szczęśliwy czuję się wnet.
Właśnie wpłaciłem pierwszą z rat,
nową syreną jadę w wielki świat,
mijając setki równie wytwornych aut,
na Bal Spółdzielców czy działaczy raut!
Wszystkiego dotknąć,
wszystko prawie wolno zjeść mi,
każda kanapka
warta chyba z pięć czterdzieści!
Tu wznoszę toast,
ówdzie rzucam kilka zdań,
w krąg czeskie kolie
i kreacje pięknych pań!
Cichnie przyjęcie, czeka mnie
w nowym segmencie kolorowy sen,
zamawiam więc budzenie, wyłączam prąd,
by jutro znowu ruszyć w wielki mond!
Więc nie trzeba, proszę państwa – co tu kryć –
robić kantów ani badylarzem być,
czyś robotnik, czy literat, czy też kmieć –
jeśli spojrzysz odpowiednio – możesz mieć:
Światowe życie, przygód sto,
sweter z CDT-u, metka z PKO,
żubrówka równie dobra jak black and white
i jak z Broadwayu program – Warsaw by Night!
Choć gwiazd estrady śpiewał chór,
że nie dla ciebie samochodów sznur,
ty się z pogardą krzywisz i prężysz tors,
inne ma zdanie na ten temat ORS!
W południe kawka –
po niej lepiej się pracuje,
w krąg przemysławki
europejski zapach czujesz,
dyskretny kelner
na twój każdy gest się zgłasza,
wieczorem PAGART
na sto imprez cię zaprasza...
Po co ci więcej? Taką masz
geograficzną długość, słowiańską twarz,
więc się zachłyśnij aż do utraty tchu
światowym życiem ze mną – właśnie tu!
Światowym życiem ze mną – właśnie tu!
1965
Choć nie mamy wielkich marzeń
i szalenie nam do twarzy
z naszym wschodnioeuropejskim stylem bycia,
choć nie zawsze dobrze wiemy,
skąd przyszliśmy, gdzie idziemy,
jedna sprawa jakoś trzyma nas przy życiu:
Z obłoków nie spadliśmy tu
udawać los człowieczy,
poglądów naszych PZU
i tak nie ubezpieczy.
Za nami parę trudnych dni
I haseł – a przed nami
nowe wizjonerskie sny
i życie jak aksamit!
Choć w nim trzeba nie od dzisiaj
utartych trzymać się ram,
te trochę miejsca w życiorysie
zostanie zawsze nam
na grę va banque, ryzyka smak
i gorzki smak przegranej,
daleki cel i marsz pod wiatr
przez drogi poplątane!
Którejś wiosny albo zimy
przystaniemy i stwierdzimy,
że nas bawić to przestało, że nas nie ma,
że się nagle nasze życie
odmieniło w dobrobycie,
więc powtórzmy, więc powtórzmy, nim znikniemy:
Z obłoków nie spadliśmy tu
udawać los człowieczy,
poglądów naszych PZU
i tak nie ubezpieczy.
Za nami parę trudnych dni
I haseł – a przed nami
nowe wizjonerskie sny
i życie jak aksamit!
Choć w nim trzeba nie od dzisiaj
utartych trzymać się ram,
te trochę miejsca w życiorysie
zostanie zawsze nam
na grę va banque, ryzyka smak
i gorzki smak przegranej,
daleki cel i marsz pod wiatr
przez drogi poplątane!
Na grę va banque, ryzyka smak
i daleki cel, i marsz pod wiatr
te trochę miejsca zawsze zostanie nam.
1965
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI
MŁYNARSKI. ABSOLUTNIE
LUDZIE TO KUPIĄ
Z KIM TAK CI BĘDZIE ŹLE JAK ZE MNĄ
NIEDZIELA NA GŁÓWNYM
ŚWIATOWE ŻYCIE
TROCHĘ MIEJSCA
Okładka
