O wolności. Przewodnik po świecie, który można ocalić - Timothy Snyder - ebook + książka

O wolności. Przewodnik po świecie, który można ocalić ebook

Timothy Snyder

0,0
67,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

SUWERENNOŚĆ – NIEPRZEWIDYWALNOŚĆ – MOBILNOŚĆ – FAKTY – SOLIDARNOŚĆ

Snyder wraca w wielkiej formie. Rozpatrując historię, współczesność i przyszłość – od nazistowskich Niemiec, przez ZSRR, po Amerykę Trumpa i Rosję Putina – buduje mapę myślenia o wolności. Nie jako braku ograniczeń, lecz jako zrywie do działania, ćwiczeniu bliskości społecznej i pielęgnowaniu życia w prawdzie.

Suwerenność, nieprzewidywalność, mobilność, fakty i solidarność – to pięć filarów refleksji Snydera. Są one nie tylko filozoficznymi kategoriami, ale także konkretnymi narzędziami ułatwiającymi zrozumienie współczesnych zagrożeń i odzyskiwanie sprawczości.. Co to znaczy być suwerenną osobą? Czemu przewidywalność oznacza zniewolenie? Kto przeciera nam szlaki, a komu przecieramy szlaki my? Fakty oznaczają życie w prawdzie, a solidarność łagodzi trudną logikę życia. Wolność nie istnieje w oderwaniu od innych.

O wolności to śmiała intelektualna i moralna propozycja, jak odzyskać sprawczość w epoce dezinformacji, dryfu w stronę autorytaryzmu i obywatelskiego zmęczenia. To książka o odpowiedzialności – i głęboko humanistyczna wizja przyszłości.

Timothy Snyder to jeden z najbardziej oryginalnych i przenikliwych współczesnych myślicieli zajmujących się historią Europy, amerykańską polityką, a teraz także wolnością. Każdy, komu zależy na tej ostatniej – kto rozważa, czym wolność jest i czego trzeba, by ją ocalić – powinien przeczytać tę książkę.

Anne Applebaum

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 526

Data ważności licencji: 10/1/2028

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

On Freedom

Copyright © 2024 by Timothy Snyder

Projekt okładki

Ludwika Mach

Grafika na pierwszej stronie okładki

Adobe

Opieka redakcyjna

Karolina Pawlik

Ewelina Olaszek

Opieka promocyjna

Maciej Pietrzyk

Koordynacja procesu wydawniczego

Agata Błasiak

Adiustacja

Maciej Waligóra

Korekta

Małgorzata Nowak

© Copyright for the translation by Bartłomiej Pietrzyk

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

ISBN 978-83-8427-500-9

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Dla tych, którzy pragną być wolni

PRZEDMOWA

„I jak sądzisz?” – zapytała z uśmiechem Marija, ubrana w jasną sukienkę, gdy schyliłem się w drzwiach i wyszedłem z jej schludnej chatki na zewnątrz, gdzie świeciło słońce i leżał gruz. „Wszystko jak trzeba?”. Tak właśnie było. Ułożone w eleganckie, geometryczne wzory dywaniki i koce przywodziły na myśl ukraiński futuryzm. Przewody prowadzące do generatora uporządkowano, a butelki z wodą ustawiono zapobiegliwie pod ręką. Na łóżku leżała otwarta, gruba książka.

Obok blaszanej chaty – tymczasowego schronienia Marii, zapewnionego przez organizację międzynarodową – na sznurze schły wełniane swetry. Na ławce, niczym otwarta puszka Pandory, spoczywała wyklejona filcem ładna drewniana szuflada. Gdy wyraziłem swoje słowa uznania, Marija zaproponowała, że da mi ją w prezencie. Była to jedyna rzecz ocalała z jej znajdującego się przed nami domu, który bomby i pociski obróciły w ruinę. Nerwowo spojrzała na przelatujący samolot. „Wszystko się wydarzyło”, westchnęła, „choć nic z tego nie musiało się wydarzyć”.

Dom Marii, jak wszystkie inne w wiosce, został zniszczony podczas rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Posad-­Pokrowśke, położone na samym południu kraju, wśród żyznych pól obsadzonych słonecznikami, znalazło się na skraju rosyjskiego natarcia. Pod koniec 2022 roku wojsko ukraińskie wyparło Rosjan z tej miejscowości na odległość przekraczającą zasięg ostrzału artyleryjskiego, dzięki czemu można do niej bezpiecznie powrócić lub odwiedzić ją, tak jak robię to teraz – we wrześniu 2023 roku.

Siedząc na ławce i słuchając Marii, myślę o wolności. Można powiedzieć, że wioska została wyzwolona. Czy jej mieszkańcy są wolni?

Z życia Marii z pewnością zniknęło coś strasznego: okupacja zagrażająca codziennie gwałtowną śmiercią z rąk oprawców i morderców. Ale czy jest to rzeczywiście wyzwolenie?1

Marija ma 85 lat i mieszka sama. Teraz, mając niewielkie i schludne lokum, jest niewątpliwie bardziej wolna niż wtedy, gdy była bezdomna, a to dlatego, że przyszli jej z pomocą rodzina i wolontariusze, a ponadto zadziałał rząd, z którym czuje się związana głosem oddanym w wyborach. Marija nie narzeka na swój los. Płacze natomiast, gdy mówi o trudnych wyzwaniach stojących przed prezydentem jej kraju.

Ukraińskie słowo деокупація (deokupacja), którego oboje używamy w rozmowie, jest precyzyjniejsze od konwencjonalnego „wyzwolenia”, ponieważ zachęca nas do zastanowienia się, czego – oprócz pozbycia się ucisku – możemy potrzebować, abyśmy byli wolni. Ostatecznie doprowadzenie do sytuacji, w której starsza kobieta może przyjmować gości i utrzymywać z godnością normalne kontakty społeczne, wymaga pewnego wysiłku. Trudno mi sobie wyobrazić Mariję naprawdę wolną bez prawdziwego domu z krzesłem i równą ścieżką, dzięki której dotrze do drogi, wspomagając się swoim chodzikiem.

Wolność to nie tylko nieobecność zła, lecz także obecność dobra.

Południowa Ukraina to step, północna – las. Podczas wizyty w miejscowości na północy kraju, z której wypędzono okupantów, miałem podobne przemyślenia na temat wolności. Po odwiezieniu dzieci do przyjaznych szkół w New Haven w stanie Connecticut udałem się w podróż do opuszczonego budynku szkolnego w Jahidnem, który rosyjscy okupanci przekształcili w miniaturowy obóz koncentracyjny. Przez większość okupacji Rosjanie trzymali 350 cywilów – całą ludność wsi – w piwnicy o powierzchni niecałych 200 metrów kwadratowych. Wśród więźniów było 70 dzieci, w tym niemowlę.

Okupacja Jahidnego zakończyła się w kwietniu 2022 roku, a ja przyjechałem we wrześniu tego samego roku. Rosyjscy żołnierze zniszczyli meble znajdujące się na parterze szkoły, a na ścianach nabazgrali dehumanizujące obelgi pod adresem Ukraińców. W budynku nie było elektryczności. Przy świetle telefonu zszedłem do piwnicy i przyjrzałem się dziecięcym rysunkom na ścianach. Zdołałem odczytać napis („Nie dla wojny”), a moje dzieci pomogły mi później ziden­tyfikować narysowane postacie (takie jak Impostor z gry Among Us).

W pobliżu drzwi sporządzono kredą dwie listy z nazwiskami ofiar – po jednej stronie tych, którzy zostali straceni przez Rosjan (na ile zdołałem ustalić, 17 osób), a po drugiej tych, którzy zmarli z wycieńczenia lub chorób (o ile się nie mylę, było ich 10).

Gdy dotarłem do wsi, ocalałych nie było już w piwnicy. Czy byli wolni?

„Wyzwolenie” sugeruje zakończenie niedoli, ale dorośli potrzebują wsparcia, a dzieci – nowej szkoły. To bardzo ważne, że miejscowość nie jest już okupowana, błędem byłoby jednak kończyć historię Jahidnego w chwili, gdy ocalali wyszli spod ziemi, tak jak błędem byłoby kończyć historię Posad-Pokrowśkego w momencie, gdy ustał ostrzał.

Mężczyzna, który przechowuje klucz do szkoły w Jahidnem, poprosił o pomoc w budowie placu zabaw. Może się wydawać, że to dziwne pragnienie w obliczu zniszczeń wojennych, w sytuacji, gdy Rosjanie zabijają dzieci rakietami lub porywają je w celu asymilacji. Brak tych zbrodni to jednak za mało, samo pozbycie się okupanta nie wystarczy. Dzieci potrzebują miejsc, gdzie będą mogły się bawić, biegać i pływać – wprawiać się w byciu sobą2. Dziecko nie jest w stanie stworzyć parku ani basenu, radosnym doświadcze­niem młodości jest natomiast odkrywanie takich rzeczy w swoim sąsiedztwie. Budowa struktur wolności – zarówno dla ludzi młodych, jak i starszych – wymaga zbiorowej pracy.

Do Ukrainy przybyłem podczas wojny, w trakcie pisania tej książki o wolności. Tutaj jej temat jest namacalny i wszechobecny. Miesiąc po inwazji Rosji na Ukrainę rozmawiałem z kilkoma ukraińskimi ustawodawcami: „Rezygnując z ucieczki, wybraliśmy wolność”, „Walczymy o wolność”, „Wolność sama w sobie jest wyborem”.

I nie chodzi tylko o polityków. Stykając się podczas wojny w Ukrainie z żołnierzami, wdowami i rolnikami, aktywistami oraz dziennikarzami, nieustannie słyszałem słowo „wolność”. Moi rozmówcy używali go w interesujący sposób. W czasie, gdy znaczna część ich kraju znalazła się pod ludobójczą okupacją, mogłoby się wydawać, że Ukraińcy będą pojmować wolność jako wyzwolenie od zła – nieobecność tego zła. W żadnym przypadku tak nie było.

Nikt, kogo pytałem, co rozumie przez wolność, nie mówił o wolności od Rosjan. Jeden z Ukraińców powiedział mi: „Kiedy mówimy »wolność«, nie mamy na myśli »wolności od czegoś«”. Inny zdefiniował zwycięstwo jako bycie „za czymś, nie przeciwko czemuś”. Okupanci nadeszli w chwili, gdy rodziło się poczucie, że świat się otwiera, życie następnego pokolenia będzie lepsze, a podejmowane decyzje będą miały znaczenie w nadchodzących latach.

Represjom trzeba było położyć kres, aby osiągnąć to, co filozofowie nazywają „wolnością negatywną”3. Jednak usunięcie okupanta – pozbycie się szkodliwego czynnika – było zaledwie warunkiem koniecznym wolności, nie prowadziło do niej samej. Według żołnierza w ośrodku rehabilitacyjnym istotą wolności jest to, że po wojnie każdy będzie miał szansę, by zrealizować swoje cele. Oczekujący na protezę weteran stwierdził, że wolność przyjmie postać uśmiechu na twarzy jego syna. Młody żołnierz na przepustce uznał, że wolność to dzieci, które chciałby mieć. Zdaniem Wałerija Załużnego, dowodzącego wojskiem z ukrytego pomieszczenia sztabowego, wolność oznacza normalne życie z perspektywami.

Wolność była przyszłością, w której niektóre rzeczy pozostawały takie same, inne zaś stawały się lepsze. Była życiem, które rozwijało się i rosło.

W tej książce próbuję zdefiniować wolność. W pierwszej kolejności słowo to trzeba uratować przed nadużywaniem i przeinaczaniem. Martwi mnie fakt, że w moim własnym kraju – Stanach Zjednoczonych – mówimy o wolności, nie zastanawiając się, czym ona jest. Amerykanie często myślą w tym kontekście o nieobecności czegoś: okupacji, ucisku, a nawet rządu. Uważamy, że jednostka jest wolna, gdy rząd nie wchodzi jej w drogę. Zdroworozsądkowo postrzegamy wolność w jej sensie negatywnym.

Z pewnością kuszące jest – zgodne z tą negatywną koncepcją – ujęcie wolności w kategoriach „my przeciwko światu”. Jeżeli jedynym problemem są bariery, to z nami samymi wszystko musi być w porządku. Takie przedstawienie sprawy poprawia nam samopoczucie. Sądzimy, że bylibyśmy wolni, gdyby nie świat zewnętrzny, który nas krzywdzi. Czy jednak usunięcie czegoś ze świata naprawdę wystarczy, by nas wyzwolić? Czy dodawanie do niego rzeczy nie jest równie ważne, a może nawet ważniejsze?

Jeżeli chcemy być wolni, musimy afirmować, a nie jedynie zaprzeczać. Czasem będziemy musieli niszczyć, lecz częściej – tworzyć. Najczęściej zaś będziemy musieli zmieniać zarówno świat, jak i siebie samych na podstawie naszej wiedzy oraz tego, co jest dla nas ważne. Potrzebujemy odpowiednich struktur zarówno moralnych, jak i politycznych. Nieodłączną częścią wolności jest cnota.

„Bezsilne są kamienne ściany / I sztaba krat żelazna” – napisał poeta4. Czasem tak bywa, a czasem nie. Ucisk to nie tylko przeszkoda, lecz także stojąca za nią ludzka intencja. W ukraińskim Doniecku opuszczoną fabrykę przekształcono w laboratorium sztuki, pod rosyjską okupacją ten sam budynek stał się katownią5. Szkolna piwnica, jak w Jahidnem, może służyć za obóz koncentracyjny.

Początkowo nazistowskie obozy koncentracyjne lokowano zresztą w barach, hotelach i zamkach. Pierwszy stały – Dachau – zorganizowano w opuszczonej fabryce. Au­schwitz powstało w polskich koszarach mających chronić ludność przed niemieckim atakiem6. Sowiecki obóz jeniec­ki w Kozielsku7, gdzie przetrzymywano przed egzekucją polskich oficerów, był wcześniej klasztorem – tam właśnie w Braciach Karamazow Dostojewskiego miał miejsce dialog, w którym padło słynne pytanie: czy jeżeli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone8?

Wolnymi nie czyni nas żadna większa od nas siła ani brak takiej siły. Natura daje nam ni mniej, ni więcej tylko szansę bycia wolnymi. Słyszymy często, że „rodzimy się wolni”, ale to nie jest prawda. Rodzimy się i kwilimy, uwiązani pępowiną i pokryci krwią kobiety. To, czy staniemy się wolni, zależy od działań innych, od struktur umożliwiających te działania i od wartości ożywiających te struktury – a dopiero potem od spontanicznych przebłysków oraz odwagi naszych własnych wyborów.

Struktury, które nas powstrzymują lub otwierają przed nami możliwości, mają charakter fizyczny i moralny. To, jak mówimy oraz myślimy o wolności, jest ważne. Aby być wolnymi, musimy najpierw pozbyć się złych idei z naszych umysłów. Są bowiem idee dobre i złe. W świecie relatywiz­mu oraz tchórzostwa wolność jest absolutem absolutów, wartością najwyższą. Nie jest tak dlatego, że wolność jest jedyną dobrą rzeczą, która ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi. Stwarza ona natomiast warunki, w których możemy doświadczać wszelkiego dobra i przekazywać je sobie wzajemnie.

Nie chodzi też o to, że wolność jest próżnią pozostałą po martwym Bogu lub panującą w pustym świecie. Wolność nie jest nieobecnością, lecz obecnością – życiem, w którym podejmujemy liczne zobowiązania i łączymy je na różne sposoby, po czym je wypełniamy. Cnoty są realne, podobnie jak gwiaździste niebo nad nami. Gdy jesteśmy wolni, uczymy się ich, okazujemy je i wprowadzamy je w życie. Z czasem wybory, jakich dokonujemy między cnotami, definiują nas jako obdarzone wolą jednostki.

Kiedy zakładamy, że wolność jest czymś negatywnym – nieobecnością tego czy tamtego – uznajemy, że aby stać się wolnymi, wystarczy usunąć bariery. Zgodnie z takim rozumowaniem wolność jest domyślnym stanem wszechświata – darem jakiejś większej od nas siły, który otrzymujemy, gdy otworzymy sobie do niego drogę. To naiwne myślenie.

Jako Amerykanie słyszymy, że wolność dali nam ojcowie założyciele, nasz charakter narodowy lub nasza kapitalistyczna gospodarka. Nic z tego nie jest prawdą. Wolności nie można dać. Nie otrzymuje się jej w spadku. Amerykę nazywamy „wolnym krajem”, lecz żaden kraj nie jest wolny. Odnotowując różnicę między retoryką ciemięzców i ciemiężonych, poetka dysydentka z Erytrei Yirgalem Fisseha Mebrahtu stwierdza: „oni mówią o kraju, my mówimy o ludziach”9. Wolni mogą być tylko ludzie. Kto sądzi, że wolnym czyni go zewnętrzna siła, nigdy nie dowie się, co trzeba robić. W chwili, w której uwierzysz, że wolność jest dana, tej wolności już nie ma.

My, Amerykanie, mamy tendencję do myślenia, że w wol-ności chodzi o usuwanie rzeczy, a zadanie to wykonuje za nas kapitalizm. Wiara w takie lub jakiekolwiek inne zlokalizowane poza nami źródło wolności jest pułapką. Jeżeli wolność utożsamiamy z siłami działającymi z zewnątrz, a ktoś nam mówi, że świat zewnętrzny stanowi zagrożenie, poświęcamy wolność dla bezpieczeństwa. Ma to naszym zdaniem sens, gdyż w głębi serca już wcześniej nie byliśmy wolni. Wierzymy, że możemy zrezygnować z wolności, by zyskać bezpieczeństwo. To śmiertelny błąd.

Wolność i bezpieczeństwo idą w parze. W preambule Konstytucji USA stanowi się, że celem dążeń mają być „błogosławieństwa wolności” wraz z „ogólną pomyślnością” i „wspólną obroną”10. Potrzebujemy zarówno wolności, jak i bezpieczeństwa. Aby ludzie byli wolni, muszą czuć się bezpiecznie, zwłaszcza jako dzieci. Trzeba im dać szansę, by poznali siebie nawzajem i świat. Później, gdy stają się wolnymi ludźmi, decydują, jakie ryzyko podejmować oraz z jakich powodów.

Kiedy Rosja napadła na Ukrainę, prezydent Wołodymyr Zełenski nie powiedział swoim obywatelom, że muszą wyrzec się wolności w imię bezpieczeństwa. Powiedział im, że zostaje w kraju. Po wizycie w Jahidnem rozmawiałem z nim w biurze (obłożonym workami z piaskiem) w Kijowie. Pozbycie się okupantów określił jako szansę na przywrócenie zarazem bezpieczeństwa, jak i wolności. Powiedział, że „pozbawienie wolności oznaczało brak bezpieczeństwa”, a „brak bezpieczeństwa był pozbawieniem wolności”.

Wolność polega na tym, że wiemy, co jest dla nas ważne, i wprowadzamy to w życie11. Zależy ona więc od tego, co możemy zrobić, to z kolei zależy od innych: ludzi, których znamy, i tych, których nie znamy.

Pisząc tę przedmowę w nocnym pociągu jadącym z Kijowa na zachód, wiem, jak długo jeszcze potrwa podróż do polskiej granicy. Ta wiedza daje mi pewne poczucie bezpieczeństwa i umożliwia swobodną pracę – dzięki wysiłkom innych ludzi. Ktoś ułożył tory i naprawia je po ostrzale, ktoś inny zbudował wagony i o nie dba, jeszcze ktoś inny prowadzi pociąg. Po usunięciu okupanta z miasta ukraińska armia zawiesza flagę i publikuje zdjęcia. Ukraińcy uznają jednak takie miasto za wyzwolone po przywróceniu połączeń kolejowych.

Rosyjscy propagandyści twierdzą, że prawość i dobro nie istnieją, a więc wszystko jest dozwolone. Konsekwencje tego poglądu widzę wokół siebie w Ukrainie wszędzie tam, skąd wypędzono okupantów – w dołach śmierci w Buczy, w zrujnowanych osadach takich jak Posad-Pokrowśke, w obozach koncentracyjnych takich jak Jahidne. Rosyjscy żołnierze w Ukrainie mówią o zniszczonych przez siebie miastach jak o „wyzwolonych”. Rzeczywiście: z ich perspektywy wszystkie bariery udało się usunąć. Jak w Mariupolu mogą wyrównać spychaczami zwały gruzów i zwłok, zbudować coś innego, a potem to sprzedać. W tym negatywnym sensie są wolni – mogą swobodnie mordować i rabować.

Koła oraz tory pode mną nie czynią mnie wolnym, lecz niosą mnie naprzód, tworząc dla mojej wolności warunki, których sam nie mógłbym stworzyć. Gdyby nie było pociągu lub gdyby Rosja zniszczyła dworzec kolejowy w Kijowie, byłbym teraz mniej wolnym człowiekiem. Ludzie w Ukrai­nie nie byli bardziej wolni, gdy Rosjanie niszczyli infrastrukturę komunalną i szkoły publiczne.

Wolność osiągamy nie przez odrzucenie rządu, lecz przez afirmację, że jest ona wyznacznikiem dobrych rządów. Uważam, że z prawidłowej definicji wolności można wyprowadzić właściwy rodzaj rządów, tak więc niniejsza książka zaczyna się od wprowadzenia traktującego o wolności, a w zakończeniu jest mowa o rządzie. Pięć dzielących je rozdziałów pokazuje drogę od filozofii do polityki.

W jaki sposób wolność przejawia się w naszym życiu? Związki między wolnością rozumianą jako zasada a wolnością rozumianą jako praktyka składają się na pięć form wolności.

Formy te tworzą świat, w którym ludzie działają zgodnie z wartościami. Nie są one regułami ani nakazami. Są powiązaniami logicznymi, moralnymi i politycznymi między wspólnym działaniem a kształtowaniem wolnych jednostek. Formy te przynoszą rozwiązanie dwóch pozornych paradoksów: po pierwsze, wolna osoba jest jednostką, lecz nikt nie staje się jednostką samodzielnie; po drugie, wolności doświadczamy podczas jednego życia, ale musi ona być dziełem pokoleń.

Pięć form wolności to: suwerenność, czyli wyuczona zdolność do dokonywania wyborów; nieprzewidywalność, czyli umiejętność wykorzystywania fizycznych prawidłowości do osobistych celów; mobilność, czyli zdolność do poruszania się w przestrzeni i czasie zgodnie z wartościami; uznanie faktów, czyli kontrola nad światem, która pozwala nam go zmieniać; oraz solidarność, czyli uznanie, że wolność jest dla wszystkich.

Proces dochodzenia do wolności zaczyna się po narodzinach. Dziecko ma potencjał, by oceniać świat i go zmieniać, a niezbędne w tym celu zdolności rozwija przy pomocy innych osób oraz w ich towarzystwie. To suwerenność.

Dorastając, młody człowiek uczy się widzieć świat takim, jaki jest, i wyobrażać go sobie takim, jaki mógłby być. Suwerenna osoba łączy wybrane cnoty ze światem zewnętrznym, aby stworzyć coś nowego. Drugą formą wolności jest zatem nieprzewidywalność.

Potrzebujemy miejsc, do których moglibyśmy podążyć. Jako młodzi ludzie nie jesteśmy w stanie samodzielnie stworzyć warunków, które pozwolą nam być suwerennymi i nieprzewidywalnymi. Kiedy jednak te warunki zostaną stworzone, buntujemy się przeciwko dokładnie tym instytucjom, które to umożliwiły, i idziemy własną drogą. Właśnie tę mobilność – trzecią formę wolności – należy wspierać.

Mamy wolność do robienia tylko tych rzeczy, które umiemy, i udawania się tylko tam, dokąd potrafimy dotrzeć. To, czego nie wiemy, może nam wyrządzić krzywdę, a to, co wiemy, daje nam siłę. Czwartą formą wolności jest uznanie faktów.

Nikt nie osiąga wolności w pojedynkę. Z praktycznego i etycznego punktu widzenia wolność dla ciebie oznacza wolność dla mnie. Przyjęcie tego do wiadomości jest solidarnością – ostatnią formą wolności.

Rozwiązaniem problemu wolności nie jest, jak uważają niektórzy na prawicy, wyśmianie rządu lub pozbycie się go. Nie jest nim również, jak uważają niektórzy na lewicy, zignorowanie bądź odrzucenie retoryki wolności.

Wolność stanowi usprawiedliwienie dla rządów12. Formy wolności pokazują nam sposób, w jaki to się dzieje.

Ta książka podąża za logiką przedstawionej argumentacji i logiką życia. Pierwsze trzy formy wolności odnoszą się do kolejnych etapów życia: suwerenność do dzieciństwa, nieprzewidywalność do młodości, mobilność zaś do wczesnej dorosłości. Uznanie faktów i solidarność są dojrzałymi formami wolności, które umożliwiają zaistnienie pozostałych. Każdej z tych form poświęciłem osobny rozdział.

We wstępie czerpię z własnej biografii, poczynając od pierwszej zapamiętanej refleksji na temat wolności z lata 1976 roku, czyli 200. rocznicy powstania Stanów Zjednoczonych. Na podstawie pięciu dekad własnych błędów staram się pokazać, jak wokół wolności narosły pewne nieporozumienia i jak można je skorygować. Na zakończenie opisuję dobry rząd, który moglibyśmy stworzyć razem. Wyobrażam sobie tam Amerykę w roku 2076 – w trzechsetlecie jej narodzin – jako kraj wolnych ludzi.

Rozdziały podzielone są na mniejsze podrozdziały, z których część stanowi zapis wspomnień przywołanych przez próbę zmierzenia się z daną kwestią filozoficzną. Przebłyski pamięci umożliwiają refleksję. Dzięki nim mogę do swojego wcześniejszego „ja” zastosować skromną wersję metody sokratejskiej: zakwestionować sens słów i nawyków, by obudzić to, co w pewnym sensie już wiem. Chodzi o to, by wydobyć na jaw prawdy o moim kraju i o wolności, które nie były dla mnie wówczas oczywiste – i które nie byłyby dla mnie oczywiste teraz, gdybym nie miał tych wcześniejszych doświadczeń.

Jest to (jak mam nadzieję) metoda filozoficzna odpowiednia dla historyka, którym sam jestem. Opieram się na przykładach historycznych, a o przeszłości niektórych regionów wiem więcej niż o historii innych. Chociaż jest to książka o Stanach Zjednoczonych, kreślę w niej porównania z Europą Zachodnią i Wschodnią, Związkiem Radziec­kim oraz nazistowskimi Niemcami.

Dyskutuję ze starożytnymi, nowożytnymi i współczesnymi filozofami. Do niektórych idei odnoszę się nie wprost – uważni czytelnicy wychwycą te nawiązania. Wyraźnie powołuję się natomiast na pięcioro myślicieli: Frantza Fanona, Václava Havla, Leszka Kołakowskiego, Edith Stein i Simone Weil. Nie byli oni Amerykanami i nie są dobrze znani w Ameryce, z niewielkimi wyjątkami nie mieszkali w Stanach Zjednoczonych ani o nich nie pisali. Bodziec z innej tradycji (lub termin z innego języka) może uwolnić nas od błędnych przekonań. Od każdego z cytowanych myśli­cieli zapożyczam koncepcję, która służy poparciu mojej tezy. Nie twierdzę przy tym, że zgadzają się oni wzajemnie ze sobą (lub ze mną) w każdej kwestii.

Ta książka jest konserwatywna, ponieważ czerpie z tradycji, a zarazem radykalna, gdyż proponuje coś nowego. Zawiera ona przemyślenia filozoficzne, lecz powiązane z osobistym doświadczeniem. Kilka zdań pochodzi z wiadomości tekstowych, które pisałem do samego siebie w szpitalnym łóżku w rzadkich chwilach świadomości, kiedy choroba sprawiła, że byłem o włos od śmierci. Przedstawione tu argumenty narodziły się, gdy prowadziłem zajęcia w amerykańskim więzieniu o zaostrzonym rygorze. Znaczna część treści powstała podczas trzech podróży do ogarniętej wojną Ukrainy.

Najważniejsze pytania zadali czytelnicy. Moje studia nad masowym zabijaniem – Skrwawione ziemie i Czarna zie-mia – stały się przedmiotem publicznej dyskusji, która skiero­wa­ła mnie ku zagadnieniu etycznemu poruszonemu w tej książce. Jeżeli mogę opisać najgorsze, czy nie mogę również wskazać, jak osiągnąć najlepsze? Po tym, jak opublikowałem pamflet polityczny Otyranii i pracę o historii współczesnej zatytułowaną Droga do niewolności, pytano mnie, jak wyglądałaby lepsza Ameryka. Oto moja odpowiedź.

Definiowanie wolności oznacza postawienie sobie innego celu niż jej obrona. Odpytuję swoje dawne „ja” i innych, a oni odpytują mnie. Ta metoda jest częścią odpowiedzi: może istnieć prawda o wolności, lecz nie dotrzemy do niej w oderwaniu od innych rzeczy lub przez dedukcję. Wolność jest zjawiskiem pozytywnym, a wypowiadanie się na jej temat, podobnie jak jej doświadczanie, stanowi akt tworzenia.

Ta książka ma w zamierzeniu ilustrować cnoty, które pochwala. Mam nadzieję, że jest rozsądna, ale też nieprzewidywalna. Ma być trzeźwa, lecz zarazem eksperymentalna. Nie celebruje tego, kim jesteśmy, lecz wolność, którą moglibyśmy zyskać.

Za oknem wschodzi słońce. Zbliża się granica. Swoją refleksję rozpoczynam w letni dzień.

T.S.

Wagon 10, przedział 9 pociągu z Kijowa do Dorohuska

10 września 2023 roku, godzina 6.10.

1 Nad tym tematem zacząłem się zastanawiać dzięki następującej książce: D. Stone, The Liberation of the Camps: The End of the Holocaust and Its Aftermath, New Haven 2015. Recenzja tej książki mojego autorstwa: T. Snyder, The Liberation of the Camps: The End of the Holocaust and Its Aftermath by Dan Stone, „AJS Review”, t. 40, nr 1 (2016), s. 206–209.

2 R. Bregman, Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz, tłum. z j. angielskiego E. Skowrońska, Wrocław 2020, s. 295.

3 Najsłynniejsze ujęcie wolności pozytywnej i negatywnej zostało przedstawione w wygłoszonym w 1958 roku wykładzie Isaiaha Berlina Dwie koncepcje wolności, przedrukowanym w języku polskim w przekładzie Daniela Grinberga w: I. Berlin, Cztery eseje owolności, tłum. H. Bartoszewicz i in., Poznań 2000, s. 183–239. W dalszym ciągu mojego wywodu sprecyzuję, co rozumiem przez wolność negatywną i pozytywną. Argumentacja Berlina jest od początku wypaczona, gdyż zakłada on, że wolność jest „wolnością od” (s. 187) i utożsamia wolność pozytywną z władzą (s. 189). Zgodnie z tym, co mówi Berlin, mogą istnieć dwie koncepcje wolności, lecz sądzę, że wyraźne rozróżnienie między nimi zawdzięczamy bardziej jego esejowi niż historii idei. Z filozoficznego punktu widzenia – jak pokazał Charles Taylor i inni – obydwie one zlewają się w jedno. Każde pojęcie wolności negatywnej jest puste bez koncepcji wolności pozytywnej. Ponadto uważam, że rozróżnienie Berlina było bezproduktywne z punktu widzenia jego własnej argumentacji. W eseju (s. 218) utożsamia on wolność pozytywną z dążeniem do ujednolicenia natury ludzkiej. Zgadzam się, że założenie o istnieniu takiej jednej natury jest błędne i niebezpieczne, nie zgadzam się natomiast, żeby miało ono cokolwiek wspólnego z wolnością pozytywną. Jak postaram się pokazać, nawet koncepcja pluralizmu Berlina musi w rzeczywistości prowadzić do wolności w ujęciu pozytywnym. Nawet jeżeli wolność negatywna – jak stwierdza, opisując ją, Berlin – polega na braku ingerencji, taka ingerencja jest niepożądana tylko ze względu na (wielorakie) pozytywne cele jednostki. Jak słusznie zauważa on, cele te muszą być i będą ze sobą sprzeczne, wobec czego wolność staje się zdolnością lub stanem, w którym możemy je rozważyć, osądzić oraz afirmować w praktyce. Z tego wynika, że powinniśmy dążyć do takiego właśnie stanu, również w polityce. Wolność jest pozytywna w trzech znaczeniach: ze względu na to, że jest obecnością w człowieku i wśród ludzi, nie zaś nieobecnością w świecie; dlatego, że zależy od afirmacji cnót; i wreszcie z tego powodu, że wymaga przemyślanych działań politycznych.

4 Wiersz Richarda Lovelace’a Do Altei, zwięzienia z 1642 roku w przekładzie Stanisława Barańczaka, w: S. Barańczak, Od Chaucera do Larkina. 400 nieśmiertelnych wierszy 125 poetów anglojęzycznych z8 stuleci, Kraków 1993, s. 179.

5 Pamiętnik jednego z więźniów: S. Asiejew, Świetlana Droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku, tłum. M. Gaczkowski, Wrocław 2022.

6 Zob. D. Dwork i R.J. van Pelt, Auschwitz. Historia miasta iobozu, tłum. K. Bażyńska-Chojnacka i P. Chojnacki, Warszawa 2011; S. Steinbacher, Auschwitz. Obóz imiasto, tłum. V. Grotowicz, Warszawa 2012.

7 Dokumentacja sowieckich masowych egzekucji zapamiętanych jako zbrodnia katyńska – zob. Katyn: ACrime Without Punishment, red. A.M. Cienciala, N.S. Lebedeva i W. Materski, New Haven 2007. Notatniki znalezione w kieszeniach zamordowanych mężczyzn – zob. Pamiętniki znalezione wKatyniu, oprac. J.A. Stępek, Paris 1989. Na temat wdów zob. Pisane miłością. Losy wdów katyńskich, red. A. Spanily, Gdynia 2003, t. 3. Na temat kultury pamięci zob. A. Ėtkind i in., Remembering Katyn, London 2012.

8 XX-wieczną powieścią, która najbardziej przypomina mi studia charakterologiczne Dostojewskiego, jest Di miszpoche Maszber („Rodzina Maszberów”) Der Nistera, której akcja rozgrywa się w rodzinnym Berdyczowie pisarza na Ukrainie w latach 70. XIX wieku. Der Nister (wł. Pinchus Kahanowicz) został aresztowany podczas antysemickiej czystki Stalina w 1949 roku i zmarł rok później w więziennym szpitalu. Wasilij Grossman również urodził się w Berdyczowie, gdzie jego matkę zamordowano podczas Holokaustu. Jego powieści Życie i los oraz Wszystko płynie ukształtowały mnie jako historyka, a promieniująca z nich empatia bez wątpienia wywarła wpływ na przedstawioną tutaj argumentację.

9 Wykład wygłoszony przez Yirgalem Fissehę Mebrahtu w Akademii Szwedzkiej 22 marca 2023 roku.

10Konstytucja Stanów Zjednoczonych Ameryki, tłum. A. Pułło, Warszawa 2002, s. 39.

11 Zob. C. Taylor, What’s Wrong with Negative Liberty, w: tenże, Philosophy and the Human Sciences: Philosophical Papers (1979; reprint Cambridge 1985), t. 2, s. 211–229, zwłaszcza s. 212, 216–217, 225, 227.

12 Por. wypowiedzi Hannah Arendt: „Wolność jest sensem (Sinn) polityki” i Charlesa Taylora: „Podstawowym celem polityki jest wolność”. Chodzi mi o to, że wolność dostarcza etycznego uzasadnienia dla pewnego rodzaju rządów, a także wskazówek co do tego, jak takie rządy miałyby zostać skonstruowane.

WPROWADZENIE

WOLNOŚĆ

JUBILEUSZ

Słoneczne letnie popołudnie 1976 roku na farmie w Ohio. Po niebie suną pasma obłoków, pod stopami chrzęści żwir. Obok wiejskiego domu stoi kolejka chętnych, by rozkołysać dzwon, a w niej – sześcioletni chłopiec, który niedługo skończy siedem lat. To niegdysiejszy ja, pełen możliwych wersji przyszłości.

W górę od wiejskiej drogi wije się żwirowa aleja. U szczytu wzgórza zakręca ona, biegnąc między klonem stojącym na skraju pola kukurydzy a starym platanem ocieniającym dom. Na gałęzi klonu wisi huśtawka, która nadal się kołysze po tym, jak zeskoczyłem z niej na ziemię. Za domem droga prowadzi dalej w stronę dwóch okrągłych spichlerzy na kukurydzę i starej drewnianej stodoły, a następnie zwęża się do ścieżki, która schodzi w dół ku stawowi. Po obydwu stronach alei rozciągają się pełne skamieniałości i grotów strzał (tak przynajmniej je pamiętam) pola, teraz porośnięte wysoką kukurydzą.

Przyjechałem na farmę z rodziną mojej matki – obchodzimy przypadające na lato urodziny i świętujemy 200 lat amerykańskiej niepodległości. Każdy z kuzynów, od najstarszego do najmłodszego, ciągnie kolejno za sznur dzwonu. Jego charakterystyczny, podwójny dźwięk rozbrzmiewa przez całe moje dzieciństwo: przyjemny wysoki ton, po którym następuje nieczysty niższy, gdy serce niepotrzebnie po raz drugi uderza w wieniec. Dzieje się tak dlatego, że instru­ment ma skazę.

Nadchodzi moja kolej. Dzwon waży tyle co ja, ale jest solidnie zamontowany, a ja wiem, jak go poruszyć. Po zaciśnięciu dłoni wokół sznura i zamknięciu oczu odchylam się do tyłu, by uczynić z ciała dźwignię. Pracę wykonuje za mnie grawitacja. Rozlega się dźwięk – niepowtarzalny i niedoskonały. Wciąż odchylony do tyłu, otwieram oczy i widzę tylko błękit. Myślę o wolności.

Gdy każdy zdążył już uderzyć w dzwon, przebiegamy przez bieloną werandę, na której ścianie wisi kieł mastodonta. Zatrzymuję się na chwilę, by znaleźć tenisówki, po czym wchodzę do kuchni i dołączam jako ostatni do kręgu cichej modlitwy. Rzucam okiem na koszyk z listami do wysłania, zawieszony na ścianie za mną. Na znaczkach z Dzwonem Wolności zacytowano wyryty na nim biblijny nakaz na rok jubileuszowy: „Oznajmijcie wyzwolenie w kraju”.

Kielich jest pęknięty i tę szczelinę widać na znaczku. Dzwon, o którym mowa, odlano w 1752 roku dla siedziby zgromadzenia prowincjonalnego Pensylwanii w Filadelfii z okazji innego jubileuszu – półwiecza wydania Karty Przywilejów tej kolonii. Jego widoczna dziś wada objawiła się, gdy zabrzmiał w rocznicę narodzin George’a Washingtona w 1846 roku1.

Możliwy sposób interpretacji pęknięcia sugerują dalsze słowa wersetu biblijnego: „każdy z was powróci do swej własności i każdy powróci do swego rodu” (Kpł 25,10). W XIX wieku abolicjoniści odczytywali je jako wezwanie do zniesienia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. Za swój symbol przyjęli właśnie dzwon znajdujący się w budynku zgromadzenia w Filadelfii i nadali mu nazwę, pod którą znamy go dzisiaj. Później Dzwon Wolności był wykorzystywany przez ruch na rzecz praw wyborczych kobiet.

Znaczek z 1976 roku uwieczniał patriotyczną legendę, zgodnie z którą Dzwon Wolności miał bić w lipcu 1776 roku, gdy w Filadelfii ogłaszano Deklarację niepodległości. W rzeczywistości ani wtedy nie bił, ani nie nosił tej nazwy. Dzwon Wolności nazwano na cześć tych, którzy wolności nie uzyskali. Użyto go, aby domagać się lepszej przyszłości, a nie upamiętniać idealną przeszłość.

Dwustulecie USA było dla dziecka trudną koncepcją. Przeniosło mnie nagle w świat, w którym wolność osiągnięto dwa wieki wcześniej w rezultacie usunięcia czegoś (Imperium Brytyjskiego). My – Amerykanie – mieliśmy się wtedy cieszyć wiecznym wyzwoleniem. Na Dzwonie Wolności, symbolu tej rocznicy, nie znalazły się nawiązania do kobiet oraz czarnych, co sugerowało, że doskonała wolność nastała już dawno temu.

Początkowo może wydawać się logiczne, że wolność jest nieobecnością, a sprawiedliwość wymaga, aby rząd zostawił każdego z nas w równej mierze w spokoju. Intuicja ta wywodzi się z historii wyzysku. Tradycyjnie niektórzy ludzie uznają się za wolnych, ponieważ wykorzystują pracę niewolników i kobiet. Ci, którzy uważają się za wolnych z racji tego, że dominują nad innymi, definiują wolność w sposób negatywny jako brak rządu, gdyż tylko rząd mógłby wyzwolić niewolników lub przyznać prawa kobietom. Łącząc Dzwon Wolności z rewolucją amerykańską, pomijamy kwestię tego, czym jest wolność i dla kogo bije ten dzwon.

Gdy miałem niespełna siedem lat, usłyszałem o „kolei podziemnej”* i zastanawiałem się, jak by to było ukrywać się w piwnicy na farmie. Nie przyszłoby mi jednak do głowy zapytać, czy amerykańska niepodległość oznaczała wolność dla wszystkich. Moi czarni rówieśnicy nie musieliby wcale o to pytać – odpowiedź mieli wszędzie wokół siebie, we własnym życiu.

LOTY

Dzwoni dzwon. Czas na wolność. Czas na kolację. Moje urodziny są najbliżej, więc przechodzę na początek kolejki. Bufet zaczyna się przy drzwiach prowadzących z werandy, a dalsza część wyłożona jest na blacie wokół kuchni: najpierw gotująca się wciąż w garnku kukurydza, potem mięso, warzywa i purée ziemniaczane, wreszcie zapiekanki i pieczywo, desery oraz kawa. Dla chętnych na werandzie leży arbuz, który zostanie później pokrojony i zjemy go na zewnątrz.

Jeden stół zastawiono w kuchni, pozostałe – w innych pomieszczeniach na parterze, niektóre pod portretami przodków. Wśród tych portretów znajdują się oprawiony w ramkę akt własności farmy i wydane przez stan Ohio zaświadczenie stwierdzające, że od 100 lat pozostaje ona w rękach tych samych właścicieli. Rodzina mojej matki mieszkała tu podczas wojny brytyjsko-amerykańskiej, wojny secesyjnej, I wojny światowej i wielkiego kryzysu. Ona sama urodziła się w tym domu w czasie II wojny światowej. Mój ojciec przyszedł na świat na innej farmie w przeciwległym zakątku hrabstwa.

Matka urodziła mnie w szpitalu nazwanym imieniem wynalazcy z Ohio. Był 1969 rok i trwała wojna w Wietnamie, a kilka tygodni wcześniej ludzie wylądowali na Księżycu. Swoje cięższe od powietrza maszyny latające bracia Wright konstruowali w warsztacie rowerowym, który prowadzili w odległym o kilka kilometrów na północ Dayton.

Dayton było wielkim amerykańskim ośrodkiem innowacji i przemysłu. Tam właśnie odbył się pierwszy komercyjny lot towarowy i pierwszy lot helikoptera. W 1900 roku miasto miało węzeł kolejowy, a na Union Station codziennie zatrzymywało się kilkadziesiąt pociągów. Charles Kettering, na którego cześć nazwano szpital, wynalazł elektryczny rozrusznik samochodowy. Swoją karierę zaczął w produkującej kasy firmie National Cash Register (dziś NCR), po czym założył DELCO (Dayton Engineering Laboratories Company) i kierował działem badań w General Motors2.

W czasie mojego dzieciństwa, które przypadło na lata 70. XX wieku, te trzy firmy wraz z bazą lotnictwa wojskowego Wright-Patterson były najważniejszymi praco­dawcami w południowo-zachodnim Ohio. Pracownicy byli zrzeszeni w związkach zawodowych. Farmerzy nazywali National Cash Register po prostu „kasą”, a bazę Wright-­-Patterson – „lądowiskiem” (dzieciaki z miasta mówiły „NCR” i „Wright-Pat”).

Neil Armstrong – pierwszy człowiek na Księżycu – pochodził z położonego na północ od Dayton miasta Wapakoneta w stanie Ohio. Jako dzieci odwiedziliśmy jego muzeum i poznaliśmy go osobiście. Babcia ze strony matki miała zdjęcie Armstronga z autografem. Jej młodszy brat był pilotem i inżynierem, który pracował przy budowie promu kosmicznego. Start Columbii pamiętam jako ekstatyczny moment mojego dzieciństwa. Obejrzałem transmisję w telewizji, po czym wyszedłem na zewnątrz, by spojrzeć w niebo. Lot maszyny cięższej od powietrza w 1903 roku, lądowanie na Księżycu w 1969 roku oraz prom kosmiczny w roku 1981 – ta trajektoria obiecywała mobilną, pełną przygód przyszłość.

Zanim moi rodzice zaczęli studia na uniwersytecie stanowym w Ohio, dorastali na farmach w hrabstwie Clinton i ja też spędziłem tam sporą część dzieciństwa. Latem dziadek ze strony ojca zatrudniał mnie oraz moich braci w polu i zabierał nas na jarmark. Przy drzwiach werandy trzymał swoje stare kije baseballowe i rękawice, jak gdyby w każdej chwili mógł zacząć się mecz. Przywiozłem ze sobą własną rękawicę i znalazłem sposoby, żeby ćwiczyć baseball na podwórku. W środku, na ekranie telewizora, grali na przykład Cincinnati Reds, a ja rozgrywałem mój wyimaginowany mecz na zewnątrz. Babcia nauczyła mnie nie rozgotowywać kukurydzy, pożyczała mi swoje powieści historyczne i uważnie słuchała tego, co mówię, poprawiając błędy. Wcześniej uczyła mojego ojca w lokalnej szkole, mieszczącej się w jednej sali.

U dziadków ze strony matki, mieszkających po drugiej stronie hrabstwa – w domu z dzwonem – miałem swoje ulubione schronienie na poddaszu. Otoczony kolekcją skamielin babci, zatapiałem się w lekturze jej książek o przeszłości, teraźniejszości i alternatywnej przyszłości – dzieł paleontologicznych, zoologicznych oraz młodzieżowej powieści Pułapka czasu.

W Nowy Rok 1982 roku na strychu panował chłód i był przeciąg, a ja czytałem o wprowadzeniu stanu wojennego w komunistycznej Polsce. W amerykańskich gazetach pobrzmiewały obawy związane z niestabilną sytuacją oraz możliwą wojną jądrową, lecz ja miałem wtedy poczucie obcowania z czymś żywym i ciekawym. Na zdjęciach publikowanych w czasopismach szarość transporterów opancerzonych i brudny śnieg kontrastowały z czerwonym tuszem na sztandarach związku zawodowego Solidarność, którego działalność właśnie tłumiono.

HOLOKAUSTY

W moim dzieciństwie Związek Radziecki zawsze wydawał mi się nieodległy – oddalony o zaledwie kilka minut lotu międzykontynentalnej rakiety balistycznej3. W „Reader’s Digest” zamieszczano artykuły na temat arsenałów nuklearnych – sowieckiego i amerykańskiego. Obsesja na punkcie niszczycielskich zdolności supermocarstw była sposobem na ignorowanie ludzi bezpośrednio dotkniętych skutkami zimnej wojny, takich jak stale najeżdżani przez nas Latynosi, a także najeżdżani przez Sowietów mieszkańcy Europy Wschodniej4.

W latach 80. XX wieku, gdy mobilność społeczna w Stanach Zjednoczonych spowolniła, coraz częściej mówiło się o konfrontacji nuklearnej. W 1984 roku zadzwonił telefon – oczywiście stacjonarny. Odebrałem i wziąłem udział w ankiecie. Przeprowadzający ją zadał mi dwa pytania: „Czy praca w całodobowych sklepach spożywczych jest bezpieczna?” i „Czy boisz się wojny jądrowej?”. Nie widziałem w tym niczego dziwnego.

Amerykańskie pociski z głowicami nuklearnymi nazwano „Minuteman” na cześć ochotników z czasów wojny o niepodległość. W latach 70. i 80. XX wieku wizja wymiany nuklearnych ciosów między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim była elementem życia codziennego. Za naszym domem od zachodu rozciągała się łąka biegnąca aż do oddalonych o prawie pół kilometra torów, którymi o zachodzie słońca przejeżdżały, jeszcze w moim wczesnym dzieciństwie, pociągi towarowe. Przez łąkę płynął strumień – nawadniający niewielki zagajnik – w którym próbowaliśmy łowić ryby. Na południe od domu, po drugiej stronie drogi, rosło pole kukurydzy, które podchodziło pod seminarium na wzgórzu. Z syreny umieszczonej na szczycie dzwonnicy dobiegały ćwiczebne ostrzeżenia przed tornadami, ale miejscowe dzieci sądziły, że chodzi o naloty. Patrząc w niebo znad potoku, w którym usiłowaliśmy łapać raki do styropianowych kubków, rozmyślaliśmy o grzybach atomowych i wiedzieliśmy, że jest już południe.

Przeżyłem szok, kiedy babcia ze strony matki – Lucile – powiedziała mi, że niebezpieczeństwo wcale nie czai się daleko5. W 1984 roku, w 40. rocznicę lądowania aliantów w Normandii, nauczycielka poleciła mi przeprowadzić z babcią wywiad na temat II wojny światowej. Siedząc naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, Lucile zasugerowała, że rozmowy z krewnymi nie pozwolą zrozumieć, czym była wojna. Jako nauczycielka potraktowała zadaną mi pracę jako okazję do nauczenia mnie czegoś. Kojarzyłem ją zawsze z uśmiechem i żelkami, którymi mnie częstowała. W wieku 14 lat nie wiedziałem właściwie, jak wygląda z poważnym wyrazem twarzy. Tego dnia się dowiedziałem. Patrząc na mnie wnikliwie, z napiętymi mięśniami policzków napominała mnie, na czym mam się skupić. Pisząc o wojnie, powinienem pamiętać o „wszystkich tych Żydach”. Westchnęła i znów się uśmiechnęła.

Do Holokaustu doszło niewiele wcześniej6. W piątej klasie przeczytałem znaleziony przypadkiem na szkolnej półce pamiętnik Anne Frank, jednak w czasie, gdy przeprowadzałem wywiad z babcią, o masowym mordowaniu Żydów podczas wojny mówiono mniej niż w późniejszych latach7. Słowo „Holokaust” w tym znaczeniu weszło do powszechnego użytku w Ameryce po emisji serialu telewizyjnego z 1978 roku o takim właśnie tytule, ale w latach 80. XX wieku termin ten nadal nie był jednoznaczny. Traktujący o zagładzie nuklearnej film telewizyjny Naza­jutrz z 1983 roku obejrzało 100 milionów Amerykanów. Pewnego grudniowego popołudnia w 1985 roku, siedząc na pomarańczowej kanapie w lokalnej bibliotece, przysłuchiwałem się planom starszych nastolatków na wypadek wojny jądrowej: wziąć sześciopak piwa, pojechać w stronę Wright-Pat i umrzeć w błysku eksplozji, a nie wskutek promieniowania.

Ten hipotetyczny holokaust nuklearny odwracał może uwagę od tego, czego mógł nas nauczyć Holokaust żydowski. Potencjalna katastrofa niesiona przez rakiety dalekiego zasięgu przyćmiła niedawny dowód na to, jak łatwo może upaść częściowo demokratyczny system taki jak nasz8, jak szybko wielkie kłamstwa mogą stworzyć pełne niepokoju rzeczywistości alternatywne i jak bezdusznie mogą się zabijać ludzie9. W latach zimnej wojny propagandyści amerykańscy i sowieccy nieustannie zrównywali drugą stronę z nazistami. Dekady wzajemnych oskarżeń mogły znieczulić wszystkich na prawdziwe zagrożenie, jakim było pojawienie się faszyzmu we własnym kraju.

Jako nastolatek wpadłem na pomysł, że strach czyni kraj mniej wolnym. Kiedy w 1987 roku wybierałem się na studia, planowałem zostać negocjatorem do spraw rozbrojenia nuklearnego. Chociaż takie plany zawodowe nie były niczym złym, odwracałem się w ten sposób od amerykańskiej rzeczywistości. Ignorowałem źródła strachu, które miałem w swoim bezpośrednim otoczeniu.

DZWONY

Pod koniec lat 80. XX wieku, gdy studiowałem, fascynowali mnie ludzie, którzy przezwyciężyli strach, żeby uprawiać politykę – wschodnioeuropejscy dysydenci. Andriej Sacharow, jeden z twórców sowieckiego programu nuklearnego, wzywał mieszkańców Zachodu, by mniej skupiali się na nuklearnym odstraszaniu, bardziej zaś na godności ludzkiej. Pamiętam, że gdy dotarło do mnie, o co mu chodzi, podniosłem wzrok znad jego tekstu i spojrzałem w niebo. Je­żeli jest to możliwe, powinniśmy usunąć przyczyny strachu, a ponadto – wziąć odpowiedzialność za swoje obawy. Wolność nie może być tylko nieobecnością: musi wyrastać z nas i przenikać do otaczającego nas świata.

Jesienią 1989 roku, gdy byłem na pierwszym roku studiów, moje widoki na karierę związaną z rozbrojeniem nuklearnym się rozwiały. Komunizm w Europie Wschodniej dobiegł końca, a negocjacje z ZSRR w sprawie kontroli zbrojeń szybko poskutkowały podpisaniem stosownych traktatów. Depesze amerykańskich reporterów z Europy Wschodniej były w tym okresie ekscytującą lekturą. W czasie praktyk studenckich w Centrum Rozwoju Polityki Zagranicznej na Uniwersytecie Browna poznałem niektórych dysydentów, którzy doszli właśnie do władzy.

Przydzielono mi czechosłowackiego ministra spraw zagranicznych Jiříego Dienstbiera, ale nie udało mi się go przyprowadzić na czas na żadne z zaplanowanych spotkań w Waszyngtonie. Nie zwracając uwagi na harmonogram, robił nieustanne przerwy na papierosa, a w efekcie kazaliśmy czekać wiceprezydentowi i sekretarzowi stanu. Wolność wyobrażałem sobie wtedy jako synonim efektywności i dezorientował mnie fakt, że Dienstbier rozumie ją zupełnie inaczej.

Na ostatnim roku studiów napisałem rozprawę o kontroli zbrojeń jądrowych. W referatach pisanych na zaliczenie rok wcześniej skupiałem się na zagadnieniach gospodarczych. Te wprawki rozwinąłem potem w obszerniejsze eseje na temat reformy sowieckiego przemysłu obronnego i monopoli w ZSRR. W listopadzie 1990 roku, gdy byłem jeszcze studentem, otrzymałem zaproszenie do Moskwy, gdzie miałem zaprezentować niektóre z tych tekstów. Mój pierwszy lot transatlantycki przebiegał po trajektorii pocisków z moich wcześniejszych wyobrażeń. Kiedy samolot podchodził do lądowania, spoglądałem w dół na mozaikę kołchozów.

Stolicę ZSRR po kilku latach reform sowieckiego przywódcy Michaiła Gorbaczowa przybyłem odkrywać jako niezaradny 21-latek. Po zostawieniu klucza z ciężkim brelokiem w recepcji hotelu Akademiczeskaja zjechałem szybkimi ruchomymi schodami w czeluście metra, którego tunele miały też służyć za schrony lotnicze. Starałem się zapamiętywać nazwy mijanych stacji i pytałem nieznajomych o drogę. Wszystko, co jak dotąd zobaczyłem – rzucane w pośpiechu spojrzenia współpasażerów, puste półki w sklepach i zapuszczone gospodarstwa rolne – potwierdzało wniosek, jaki wyciągnąłem w mojej pracy: ten kraj nie miał już długo funkcjonować.

Wskazówki przechodniów okazywały się bardzo przydatne, gdyż miasto było duże, dni – mroźne i krótkie, a bu-dynki w sąsiednich dzielnicach – bliźniaczo do siebie podobne. Rosyjski uczony, którego spotkałem na konferencji, zaproponował mi gościnę, a dwójka jego dzieci, mniej więcej moich rówieśników, oprowadziła mnie po Moskwie. Kiedy nietaktownie wspominałem o nadchodzącym upadku ZSRR, na ich twarzach malował się zwyczajnie smutek. Nie wątpili w to, co mówił im młody amerykański naukowiec, ale ich wyobrażeniem postsowieckiej Rosji było rządzone przez cara imperium. W mieszkaniu pokazali mi pieczołowicie przechowywane pamiątki takiej właśnie przedsowiec­kiej przeszłości.

W dniu, w którym w trójkę odwiedziliśmy Kreml, padał śnieg. Płatki topniały na nieprawdopodobnie wielkim – porównywalnym rozmiarem z mieszkaniem moich gospodarzy i ważącym około 200 ton – dzwonie o nazwie Car-kołokoł. Metalowy olbrzym mający gloryfikować władcę absolutnego spoczywał bezczynnie na ziemi. Jego niemota skłoniła mnie do refleksji nad dysproporcjami w sowieckiej go­spodarce, które zamierzałem omówić podczas konferencji w Moskwie.

RÓWNOWAGA

W języku fizyki można powiedzieć, że dzwon zawieszony na słupie w gospodarstwie rolnym znajduje się w równowadze: siłę grawitacji ciągnącą go w dół równoważy nacisk ziemi na utrzymującą go konstrukcję. Uniesienie dzwonu w powietrze tak, aby mógł bić, wymaga starannego działania. Nie każda równowaga jest taka sama. Car-kołokoł znajduje się w stanie równowagi, w którym nie można go rozkołysać.

Ekonomiści również posługują się terminem „równowaga”. Lubią sytuacje, w których wszystko wydaje się zbilansowane w wyniku całokształtu ludzkich działań postrzeganego jako większa, bezosobowa siła. Przykładowo podaż, czyli ilość towaru, powinna równoważyć popyt, czyli to, jak bardzo ludzie chcą tego towaru. Równowaga jest niczym szczęśliwe zakończenie: wszystko jest dobrze. Nie musimy myśleć o ludziach jak o jednostkach mających własne cele, bo myślą za nas rynki. Nie musimy pytać, jak ludzie przychodzą na świat, dlaczego chcą tego, czego chcą, ani co to znaczy być wolnym.

Jesienią 1990 roku, kiedy pojechałem do Związku Radzieckiego, zajmowałem się zagadnieniami ekonomicznymi, ale w tym samym semestrze uczęszczałem też na zajęcia z historii i złożyłem wniosek o stypendium, aby podjąć studia doktoranckie w tym kierunku. Podobało mi się, że historia stanowi nieprzebrany zasób wiedzy – na stronach każdej nowej książki, za każdym połowicznie zrozumianym wydarzeniem i w każdym poznawanym języku kryły się niespodzianki. Przeszłość jest pełna nieprawdopodobieństw, do których faktycznie doszło, takich jak rewolucja bolszewicka czy amerykańska. Niemożliwe do przewidzenia wschodnioeuropejskie rewolucje 1989 roku sprawiły, że zacząłem się zastanawiać, czy mogą nadejść kolejne zaskoczenia.

W Moskwie w listopadzie 1990 roku historia stanowiła wspólny język, którym mogłem się porozumieć z sowiec­kimi uczonymi. Rozmawialiśmy o rosyjskiej gospodarce w poprzedzającym rewolucję schyłku ery imperialnej i o błys­kawicznej industrializacji lat 30. XX wieku. Zgadzałem się z sowieckimi mówcami, że w podręcznikach ekonomii nie przewidziano przekształcenia gospodarki planowej w inną jej formę.

W niedogrzanej sali konferencyjnej, po której hulał przeciąg, moje myśli błądziły, a na marginesach notatek bazgrałem małe dzwoneczki. W Imperium Rosyjskim w latach 1591 i 1771 dzwony zsyłano na Syberię, bo uważano, że ich bicie sprowadza zamieszki10. W 1510 roku, gdy Wielkie Księstwo Moskiewskie podbiło Psków, nowi władcy zdemontowali dzwon używany do zwoływania zgromadzeń publicznych.

Nagryzmolonym dzwonkom dorysowałem kajdanki. W Związku Radzieckim, jak wiedziałem z własnych badań nad sowieckimi monopolami, miejscem produkcji wszystkich kajdanek był właśnie Psków (w 2014 roku oddziały z tego miasta najechały Ukrainę, a w 2022 roku mordowały cywilów w Buczy)11. Reszta gospodarki ZSRR była w podobny sposób scentralizowana: kluczowe produkty wytwarzano w kilku miejscach lub nawet w jednej fabryce. Wydobyciem i dystrybucją gazu ziemnego oraz ropy naftowej również zarządzała centrala.

Próbowałem zasugerować, że monopol stanowi mało obiecujący punkt wyjścia dla gospodarki rynkowej. Zarówno radykalni krytycy kapitalizmu (Włodzimierz Lenin), jak i jego radykalni zwolennicy (Friedrich Hayek) zgadzali się, że monopol oznacza ucisk. Rynki mają umożliwiać konkurencję, rozprzestrzeniać informacje i oddzielać ekonomię od polityki. Co jednak by się stało, gdyby gigantyczne sowieckie przedsiębiorstwa trafiły w prywatne ręce?

Monopoliści staraliby się wówczas zapobiegać powstaniu konkurencji, przejmować media i zdobywać władzę polityczną. W trakcie (przewidywanych przeze mnie) procesów rozkładu Związku Radzieckiego koncentracja przemysłu przyspieszyłaby dezintegrację, gdyż lokalni gracze, którzy zyskaliby cenne aktywa, staraliby się chronić świeżo nabyte bogactwo, próbując kontrolować nowe państwa.

Wynika z tego, że dowolne przejście do kapitalizmu w ZSRR należało pojmować jako element dłuższej historii politycznej, nie zaś jako nowy początek, na skutek którego narodziłyby się doskonałe rynki. W warunkach otaczającej mnie w listopadzie 1990 roku sowieckiej rzeczywistości leseferyzm nie mógł przynieść dobrych rezultatów. Oligar­chia, czyli rządy bardzo bogatych, też jest równowagą. Ciężki dzwon może po prostu pozostać na ziemi.

Nie sądzę, abym zdołał wtedy w Moskwie przekazać wiele z tych przemyśleń. W ogromnej sali konferencyjnej wszystkie wypowiedzi zagłuszał pogłos, owinięci szalikami mówcy drżeli z zimna podczas prezentacji, a jedynym, co ogrzewało powietrze, był unoszący się wokół dym z licznych papierosów.

Nikt wtedy nie zastanawiał się zbytnio nad narodami nierosyjskimi. Amerykanie określali ZSRR mianem „Rosji”, a obywateli sowieckich nazywali „Rosjanami”. Ja sam tak robiłem, chociaż z racji badań prowadzonych nad obiektami wojskowymi i dużymi fabrykami znałem przecież geografię. Połowa ludności Związku Radzieckiego nie była Rosjanami, a jedna czwarta jego terytorium przypadała na republiki nierosyjskie. Samą republikę rosyjską określano jako federacyjną ze względu na jej ogromną różnorodność – zamieszkiwała ją na przykład jedna z największych sowieckich nacji, czyli Tatarzy. Drugą po Rosji największą republiką pod względem liczby ludności była Ukraina. W Moskwie amerykańscy uczestnicy konferencji obejrzeli operę Mazepa, opowiadającą o ukraińskim hetmanie i jego zerwaniu z carem Piotrem. W antrakcie należący do grupy ekonomiści pytali Rosjan, czy Ukraina jest odrębnym krajem. Konsensus był taki, że nie do końca.

Przygotowując się wieczorem – mimo zmęczenia podróżą lotniczą – w moskiewskim hotelu do seminarium o marksizmie, zastanawiałem się nad niesamowitym podobieństwem między prorokami komunizmu i kapitalizmu12. Kapitaliści wiedzieli, że społeczeństwa komunistyczne automatycznie osiągną właściwy stan po przywróceniu własności prywatnej, podobnie jak marksiści wcześniej wiedzieli, że społeczeństwa kapitalistyczne automatycznie osiągną właściwy stan po jej zniesieniu. Pociągała mnie ta pierwsza wizja: czyż nie byłoby miło zacząć po prostu od nowa, uwolnić się od przeszłości? Powab tej koncepcji jednak zbyt przypominał pewność siebie Marksa i Engelsa, a później Lenina oraz Trockiego, gdy rozpoczął się sowiecki eksperyment13.

Od wiosny 1989 roku do wiosny 1991 roku pracowałem jako student w Centrum Rozwoju Polityki Zagranicznej, w lecie 1990 roku odbyłem staż w waszyngtońskim magazynie „Foreign Policy”, a latem i jesienią 1991 roku wróciłem do Waszyngtonu – do Instytutu Ekonomii Międzynarodowej. Miałem zatem pojęcie o poglądach przeważających wśród elit między końcem komunizmu w Europie Wschodniej pod koniec 1989 roku a rozpadem Związku Radziec­kiego pod koniec 1991 roku. Obydwu tych wydarzeń nie przewidział prawie żaden ekspert. Administracja George’a H.W. Busha do ostatniej chwili wspierała Gorbaczowa. Celem polityki USA było utrzymanie Związku Radzieckiego w całości. Prezydent Bush udał się wprawdzie 1 sierpnia 1991 roku do Kijowa, ale tylko po to, by odwieść Ukraińców od ogłoszenia niepodległości.

18 sierpnia 1991 roku położyłem się wcześniej spać w pokoju, który wynajmowałem w waszyngtońskiej dzielnicy Georgetown. Cały dzień studiowałem rosyjską gospodarkę i język niemiecki, a wieczorem przygotowałem kolację dla przyjaciół, którzy przyszli świętować moje dwudzieste drugie urodziny. Obudził mnie telefon od rosyjskiego przyjaciela: „Ogromna rewolucja!”. Mówił o próbie obalenia Gorbaczowa, która miała stać się początkiem końca ZSRR. 24 sierpnia ukraińscy komuniści ogłosili niepodległość swojej republiki. Miesiąc później zakończyłem badania nad sowieckimi monopolami i wyjechałem na studia historyczne do Oksfordu. Formalne rozwiązanie ZSRR w grudniu zastało mnie w Czechosłowacji. Zaraz po Nowym Roku wsiadłem do nocnego pociągu z Pragi do Warszawy. Kiedy w kwietniu 1992 roku przedstawiałem w Wiedniu referat na temat monopoli, ekonomiści z dawnego ZSRR reprezentowali już nowo niepodległe państwa14.

Gdy Związek Radziecki się rozpadł, amerykański niepokój ustąpił miejsca dziwnej euforii. Amerykanie nie spodziewali się wprawdzie rewolucji i dezintegracji, teraz jednak wielu z przekonaniem prognozowało, co nieuchronnie nastąpi: trwała kapitalistyczna równowaga przyniesie demo­krację oraz wolność15. Co bardziej kompetentnych ekonomistów niepokoiła wprawdzie kwestia struktur, przeważało jednak wyrastające z koncepcji wolności negatywnej przeświadczenie, że usunięcie barier sowieckiego centralnego planowania i własności państwowej może przynieść tylko dobre wyniki. Ta dziwna pewność co do przyszłości była jednym z powodów, dla których zdecydowałem się badać przeszłość.

WYJĄTKOWOŚĆ

Zimna wojna okazała się wyzwaniem moralnym dla Stanów Zjednoczonych. Antykomunizm doprowadził do rozbuchanego donosicielstwa ery makkartyzmu. Stał się również uzasadnieniem dla wspierania prawicowych dyktatorów, inwazji na kraje Karaibów i Ameryki Łacińskiej oraz obalania demokratycznie wybranych rządów16.

Tę wiedzę zdobyłem już w młodości. Moi rodzice służyli w Korpusie Pokoju na Dominikanie, kiedy Stany Zjednoczone interweniowały tam w 1965 roku. Następnie przeniesiono ich do Salwadoru. Kiedy byłem mały, w naszym domu przez sześć miesięcy mieszkała dziewczyna z tego kraju, która opiekowała się mną i braćmi. Matka jeździła do Ameryki Łacińskiej przez całe moje dzieciństwo i wykładała latyno­amerykanistykę na lokalnym uniwersytecie.

W pewnych obszarach konkurencja ze strony Związku Radzieckiego wywarła na Amerykę korzystny wpływ. Zaowocowała ona lotem na Księżyc w 1969 roku i przy okazji ważnymi osiągnięciami technicznymi. Zachęciła Amerykanów do poznania kultury europejskiej i rosyjskiej, a także przyniosła inwestycje rządowe w uniwersytety, w tym w wydziały humanistyczne, ze szczególnym uwzględnieniem filo­logii. Na amerykańskich uczelniach prowadzono zajęcia dotyczące Rosji oraz Związku Radzieckiego (choć rzadko omawiano Europę Wschodnią, a Ukrainy – prawie nigdy). Za granicą propagowano awangardową amerykańską sztukę, muzykę oraz literaturę, aby pokazać, że demokracja może być modna i prężna. Twierdzenia sowieckiej propagandy o nierównościach panujących w USA przyczyniły się do wzmocnienia amerykańskiego państwa opiekuńczego i rozwoju ruchu na rzecz praw obywatelskich17. Dopóki realną alternatywą pozostawał marksizm, Amerykanie starali się tworzyć podbudowę ideową dla własnego ustroju oraz zabezpieczać go odpowiednimi strukturami.

Rozpad ZSRR w 1991 roku był niczym rzut w judo, który obrócił Stany Zjednoczone przeciwko nim samym. Argu­menty ustąpiły miejsca niepodważalnym prawdom: kapi­-talizm miał zastąpić komunizm i przynieść światu demo­krację18. Gdy negatywne postrzeganie wolności stało się w Stanach Zjednoczonych powszechne, jeden determinizm zastąpiono drugim. Jeżeli brak własności prywatnej nie przyniósł wolności, z pewnością można było temu zaradzić poprzez wprowadzenie własności prywatnej. Żelazne prawa historii prowadziły do powszechnego wyzwolenia, więc nie trzeba już było pamiętać o przeszłości i zbędna stała się nawet szczegółowa wiedza o dwóch wielkich rywalizujących ze sobą w XX wieku ideologiach – komunizmie i faszyzmie19. W chwili gdy zdecydowałem się zajmować historią, uznano ją za nieistotną. Wolność jest jednak nierozerwalnie związana z przyszłymi możliwościami, a każda potencjalna przyszłość to linia wybiegająca z rzeczywistej przeszłości. Jak mielibyśmy nakreślić te linie, nie znając historii?

OLIGARCHIA

Na początku lat 90. XX wieku doszło do nieoczekiwanych wydarzeń: o zamieszkach na tle rasowym w Los Angeles czytałem w polskich gazetach, ucząc się języka na bałtyc­kim wybrzeżu20, pierwszą kampanię prezydencką miliardera Rossa Perota oglądałem w programie telewizyjnym BBC w oksfordzkiej świetlicy, z kilkoma uchodźcami z Jugosławii nawiązałem znajomości w Wiedniu, dokąd licznie napływali podczas wojen na Bałkanach. Jednak wśród panujących wówczas nastrojów każdy kryzys wydawał się wyjątkowy, a każde wyzwanie traktowano jako zaledwie techniczne21. Zamiast uczyć się historii, zrzucano na nią winę – czystki etniczne na Bałkanach były rzekomo wynikiem „zadawnionej nienawiści”. Ameryka miała stać się ponadczasowym wzorcem wolności.

Jeżeli wolność ma charakter negatywny, polityka zamienia się w praktyczne zadanie usuwania nieprzydatnych reliktów przeszłości. Żargon lat 80. i 90. XX wieku skupiał się na deregulacji, prywatyzacji i reformie systemu opieki społecznej. Oczekiwano, że resztę pracy wykonają ekonomia lub natura. Negatywna koncepcja wolności skłoniła Amerykanów do udzielania złych rad mieszkańcom Europy Wschodniej: jak najszybciej prywatyzować, przedstawiać państwo opiekuńcze jako komunistyczne wynaturzenie, ignorować kulturę. W latach 90. XX wieku poskutkowała ona również koszmarnymi tendencjami w polityce wewnętrznej USA: budową kompleksu więzienno-przemysłowego i gromadzeniem bogactwa na wielką skalę.

Wolność negatywna stała też za błędami popełnionymi w pierwszej dekadzie XXI wieku. We wrześniu 2001 roku, po kilku latach spędzonych w Europie Wschodniej, przenio­słem się do New Haven w stanie Connecticut, gdzie podjąłem moją pierwszą prawdziwą pracę na Uniwersytecie Yale. Jeszcze nad ranem 11 września byłem w Nowym Jorku, gdzie Yankees przegrali z Orioles po długim, opóźnionym przez deszcz i brzydkim meczu. Kiedy już w New Haven usłyszałem, co się stało, usiłowałem wrócić, ale pociągi już nie kursowały.

Zamachy z 11 września przedstawiono jako coś bezprecedensowego – nastanie nowego świata, w którym wolność trzeba poświęcić w imię bezpieczeństwa. Na pierwszych zajęciach w Yale zniszczenie World Trade Center omawiałem w świetle tego, co wyniosłem z historii terroryzmu i walki z nim w Europie Wschodniej. Prowokacja jest skuteczna, gdy podmiot słabszy sprawia, że potężniejszy gracz zwraca się przeciwko sobie. Atak Al-Kaidy był jedną z najbardziej udanych prowokacji wszech czasów.

Po 11 września Amerykanom powiedziano, że napastnicy „nienawidzą wolności”, nasza reakcja sugerowała jednak z kolei, że błędnie ją rozumiemy22. Pozorna zamiana wolności na bezpieczeństwo oznaczała osłabienie obu tych war­tości. Normą stała się inwigilacja. Inwazja na Irak w 2003 roku poskutkowała śmiercią setek tysięcy jego mieszkańców, a Stany Zjednoczone stały się krajem uboższym, mniej bezpiecznym i mniej godnym zaufania. Ta wojna była awanturą rozpętaną w imię wolności negatywnej, aby stworzyć pustkę23. Zakładano, że zniszczenie państwa irackiego w połączeniu z rozwiązaniem partii rządzącej i armii automatycznie przyniesie kapitalizm oraz demokrację. Tak się nie stało. Wojna wzmocniła Iran i stworzyła liczne zagrożenia, które na długo odcisnęły swoje piętno na nowym stuleciu.

Nasze niezrozumienie Rosji w latach 90. XX wieku i pierwszej dekadzie wieku XXI także miało związek z koncepcją wolności negatywnej. W 1993 roku prezydent Federacji Rosyjskiej Borys Jelcyn rozwiązał siłą parlament. W Stanach Zjednoczonych uznano, że posunięcie to było konieczne w celu przeprowadzenia reform gospodarczych. W rzeczywistości sowiecka koncentracja przemysłowa przekształcała się w kapitalistyczny monopol. Kontrolę nad rentownymi przedsiębiorstwami przejmowała garstka ludzi. Po 1999 roku następca Jelcyna, Władimir Putin, stał się szefem wszystkich szefów i skonsolidował swoją władzę terrorem i wojnami24.

Widziany przez pryzmat wolności negatywnej Putin wyda­-wał się technokratą, któremu chodzi o pieniądze. Zakła­da­no, że bogactwo przyniesie racjonalność, a racjonalność – demokrację25. Podczas pierwszego semestru wiosennego w Yale zaproszono mnie na spotkanie, na którym eksperci udzie­lali wielkiemu międzynarodowemu koncernowi z branży węglowodorów rad na temat Rosji. Kolega z doświadczeniem na wysokich stanowiskach rządowych powiedział, że polityka USA opiera się na założeniu, iż kapitalizm przyniesie demokrację zarówno w Rosji, jak i w Chinach. Określiłem to przekonanie mianem absurdu, więc na jakiś czas przestano mnie zapraszać na takie spotkania.

Zamiast tego rosyjska oligarchia przyniosła nową politykę – alternatywę w epoce, w której alternatyw miało nie być26. W 2004 roku Rosja Putina próbowała sfałszować głosowanie w Ukrainie. Dziesięć lat później napadła na południe i wschód tego kraju. Przed inwazją i w jej trakcie moskiewska propaganda oczerniała Ukrainę oraz Ukraińców. U podstaw tych ataków nie leżały żadne dowody ani nawet ideologia, lecz ocena tego, co wzbudzi negatywne emocje u odbiorców mediów społecznościowych. Wiedząc, co ludzie sądzą o świecie, Rosja mogła celować w wybrane przez siebie słabe punkty. Rosyjskie twierdzenia na temat Ukrainy rozważane jako całość nie dawały się ze sobą wzajemnie pogodzić: nie było wprawdzie języka ukraińskiego, ale państwo ukraińskie zmuszało wszystkich do mówienia w tym języku; chociaż państwo ukraińskie nie istniało, było zarazem represyjne; wszyscy Ukraińcy byli nazistami, lecz jednocześnie też gejami i Żydami27. Mieszkałem wtedy w Wiedniu i utrzymywałem kontakt z ukraińskimi przyjaciółmi oraz współpracownikami. Prosty fakt, że Rosja dokonała inwazji na sąsiedni kraj, nie przebijał się na powierzchnię w mediach społecznościowych. W sytuacji, gdy rozpoczęła się prawdziwa wojna napastnicza, Amerykanów i innych bulwersowały urojone rzeczy.

W Rosji można dostrzec przejście od definicji wolności jako braku barier do faszystowskiej polityki, w której przywódca może bez przeszkód realizować dowolne kaprysy. Jednak propagandowego stanowiska Moskwy, zgodnie z którym nic nie jest prawdą i nic nie jest dobre, nie uznawano za zagrożenie. Inwazja na Ukrainę wykazała fałsz ekonomicznego determinizmu: oligarchiczna Rosja była agresywnym imperium, a nie wschodzącą demo­kracją. Ludziom, którzy wierzyli w negatywny charakter wolności, rosyjski nihilizm nie wydawał się niebezpieczny, chociaż rzecz jasna taki był. Pozbawiona faktów oraz wartości próżnia zostanie zawsze wypełniona spektaklem i wojną. Z faszystowskiej natury rosyjskiego reżimu należało zdawać sobie sprawę na długo przed inwazją Rosji na Ukrainę w 2022 roku.

Przypadek Rosji może służyć jako ostrzeżenie. W XXI wie-ku także amerykański kapitalizm jest pchany w kierunku monopolu, koncentracji bogactwa i dekadencji. Kiedy sądzimy, że jesteśmy wyjątkowi w naszym przywiązaniu do wolności, przesadna pewność siebie czyni nas podatnymi na propagandę tyranów, którzy mówią nam to, co chcemy usłyszeć. Jeżeli wierzymy w wolność negatywną, problemem są jedynie zewnętrzne bariery, nigdy zaś nasz brak rozsądku. Kiedy w 2014 roku wróciłem po rocznej nieobecności do Stanów Zjednoczonych, uderzyło mnie (podobnie jak moich ukraińskich i rosyjskich przyjaciół), jak sprawnie rosyjskie media społecznościowe wniknęły w amerykańską politykę. Wystarczająco niepokojący był już fakt, że Rosji udało się oszukać Amerykanów w sprawie Ukrainy, ale w 2015 i 2016 roku Rosjanie zdołali wprowadzić mieszkańców USA w błąd na temat ich rodaków. W 2016 roku oligarchiczny amerykański kandydat na prezydenta wygrał z rosyjską pomocą28.

Donald Trump – uległy klient Putina – jest bohaterem wolności negatywnej, bogatym dzięki niedostatecznie wysokiemu opodatkowaniu spadków29 i niewahającym się zaprzeczać faktom30. W 2018 roku pojechał do Helsinek i powiedział tam światu, że rosyjskiemu dyktatorowi ufa bardziej niż swoim amerykańskim doradcom. W 2019 roku usiłował zastraszyć wybranego prezydenta Ukrainy, by uzyskać informacje dyskredytujące swojego rywala w nadchodzących wyborach prezydenckich w USA. Kiedy w 2020 roku przegrał te wybory, kłamał na temat wyniku i usiłował dokonać zamachu stanu, by utrzymać się przy władzy. Pomimo konstytucyjnego zakazu sprawowania urzędów przez osoby winne próby przewrotu Trump zamierza ubiegać się o prezydenturę w 2024 roku i podtrzymuje tym samym nadzieje Putina na wygranie wojny w Ukrainie31.

W latach 70. XX wieku snuto marzenia o następnym stuleciu, a w latach 90. wygłaszano z wielkim zadufaniem dotyczące go prognozy. Tymczasem w trzeciej dekadzie XXI wieku znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym. To, czy będziemy wolni, zależy od nas – nie tylko od tego, co robimy, lecz także od tego, dlaczego to robimy, czyli od naszych ideałów32.

POZOSTAWANIE

Bez ideałów nie można być realistą. Jeżeli zapominamy o wolności, niewłaściwie rozumiemy świat i zmieniamy go na gorsze. Dowodzi tego pierwsza amerykańska reakcja na dokonaną w lutym 2022 roku pełnowymiarową inwazję Rosji na Ukrainę.

Gdy Rosja gromadziła swoje wojska przy ukraińskiej granicy, byłem w New Haven, gdzie od 20 lat wykładałem na uczelni. W poniedziałek przed samą inwazją wziąłem udział na odległość w odbywającej się w Ukrainie obronie pracy doktorskiej. Illia Czedołuma bronił doktoratu z historii o ukraińskim krytyku literackim żydowskiego pochodzenia, który tłumaczył Hamleta, ukrywając się przed nazistami33. Po pomyślnym zdaniu egzaminu Illia zaciągnął się do ukraińskiej obrony terytorialnej.

We wtorek przed inwazją zaproszono mnie do uczestnictwa w zajęciach na wydziale zarządzania Uniwersytetu Yale. Prowadzący je kolega widział mnie w telewizji w poprzednią niedzielę i znał moją śmiałą opinię na temat prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego: jeżeli Rosja zaatakuje, on zostanie na miejscu, a kraj będzie walczyć34. Do zdalnego udziału w tych zajęciach kolega zaprosił również doradców do spraw bezpieczeństwa byłych prezydentów Baracka Obamy oraz Donalda Trumpa i poprosił ich o skomentowanie mojej przepowiedni. Głowy z wielkich ekranów zgodziły się, że będzie zupełnie inaczej. Oczywistym scenariuszem była dla nich ucieczka Zełenskiego. Podobnie jak ludzie na Kremlu, ci w Waszyngtonie przewidywali upadek Ukrainy w ciągu trzech dni. Obiegowe sądy w Rosji i Ameryce się pokrywały.

W czwartek Rosja zaatakowała, a mój student zgłosił się do swojej jednostki. Zełenski pozostał w Kijowie, a Ukraińcy podjęli walkę. Amerykańscy eksperci nie dopuszczali do siebie myśli o wolności jako o czynniku kształtującym świat, przez co ich przewidywania okazały się błędne. Cierpliwie tłumaczyli, że Zełenski opuści kraj – to zresztą dora­dzali mu funkcjonariusze amerykańskiego wywiadu. Wszyscy oni reprezentowali amerykański konsensus. Amerykanie przez dziesięciolecia wmawiali sobie, że wolność ma charakter negatywny i oznacza usuwanie barier przez większe od nas siły. Jeżeli wierzysz w prymat tych większych sił, to gdy wydają się one zwracać przeciwko tobie, nie ma innego wyboru oprócz ucieczki. Nie potrafisz sobie też wyobrazić, że inni zachowają się inaczej.

W piątek Zełenski opublikował film, na którym można było zobaczyć jego samego i innych wysokich rangą urzędników państwowych w Kijowie: „Prezydent jest tutaj”. Dał w ten sposób przełomowy przykład tego, jak działa wolność słowa. Podobnie jak wolność w ogóle wolność słowa nie ma charakteru negatywnego, lecz pozytywny – nie chodzi w niej o bariery, lecz o osobę, i nie o nieobecność, lecz o obecność. Chronimy wolnych mówców, gdyż prawda zagraża władzy tyranów. Zełenski zadał kłam rosyjskim propagandystom, którzy utrzymywali, że opuścił miasto. Swoją prawdę głosił wobec przeważającej siły, z jaką nacierała Rosja. Narażał swoje życie dla czegoś, o czym wiedział, że jest prawdziwe. Prawdą było w istocie to, co robił – pozostawał fizycznie na miejscu.

Odmowa wyjazdu ukraińskiego prezydenta daje wskazówkę, czym może być wolność pozytywna – ta prawdziwa. Bariery dla wolności bez wątpienia istniały, i to w najbardziej radykalnej formie. W chwili, gdy Zełenski mówił powyższe słowa, tropili go rosyjscy zabójcy. Rosyjska armia stała u bram Kijowa, z nieba spadały bomby oraz rakiety i praktycznie wszyscy poza Ukrainą spodziewali się, że Rosja wygra wojnę w ciągu kilku godzin, a co najwyżej dni. Jednak dla Ukraińców problemem były nie tyle przedmioty materialne – pociski i materiały wybuchowe – ile stojąca za nimi intencja eliminacji społeczeństwa. Rosyjskiej broni trzeba było dać odpór bronią ukraińską, ale przede wszystkim zaangażowaniem walczących. Obrońcy poko­nali Rosjan pod Kijowem, a następnie pod Charkowem. W ciągu roku od wielkiej inwazji wypędzono okupanta z Buczy, a także z Jahidnego i Posad-Pokrowśkego. Ukraina odzys­kała ponad połowę terytoriów zagarniętych przez Rosję w lutym 2022 roku. Było tak jednak tylko dlatego, że ludzie zdecydowali się zostać.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

* Chodzi o sieć wsparcia ułatwiającą zbiegłym niewolnikom przedostanie się z Południa na Północ USA (przyp. tłum.).

1 K. Morgan, George Washington and the Problem of Slavery, „Journal of American Studies”, t. 34, nr 2 (2000), s. 279–301.

2 S.W. Leslie, Boss Kettering, New York 1983.

3 Nie czuję się na siłach, by dogłębnie omówić historię Związku Radzieckiego. Doskonałym, szczegółowym opisem jest K. Schlögel, The Soviet Century, tłum. na j. angielski R. Livingstone, Princeton 2023; oryginalną wersję w języku niemieckim wydano w 2018 roku.

4 Zob. O.A. Westad, The Global Cold War: Third World Interventions and the Making of Our Times, Cambridge 2005.

5 Książką, która wywołała później tego rodzaju refleksje, była C. Brow­ning, Zwykli ludzie: 101. Policyjny Batalion Rezerwy i„ostateczne rozwiązanie” wPolsce, tłum. P. Budkiewicz, Warszawa 2000. Zob. też K. Schneider, Auswärts eingesetzt: Bremer Polizeibataillone und der Holocaust, Essen 2011.

6 Jeżeli chodzi o wiedzę o Holokauście, zob. F. Bajohr i D. Pohl, Der Holocaust als offenes Geheimnis, München 2006; R. Breitman i A.J. Lichtman, FDR and the Jews, Cambridge 2013; P. Fritzsche, The Holocaust and the Knowledge of Murder, „Journal of Modern History”, t. 80, nr 3 (2008), s. 594–613.

7 Opublikowana po raz pierwszy w 1961 roku synteza Raula Hilberga stanowiła zapowiedź większości późniejszych debat na ten temat. Nie była szeroko czytana. Tenże, Zagłada Żydów europejskich, t. 1–3, tłum. J. Giebułtowski, Warszawa 2014.

8 Na temat Niemiec zob. G. King i in., Ordinary Voting Behavior in the Extraordinary Election of Adolf Hitler, „Journal of Economic History”, t. 68, nr 4 (2008), s. 951–996; B.C. Hett, The Death of Democracy, New York 2018; R.J. Evans, Nadejście Trzeciej Rzeszy, tłum. M. Grzywa, Oświęcim 2015.

9 O powrocie faszyzmu w drugiej dekadzie XXI wieku traktuje moja książka: T. Snyder, Droga do niewolności: Rosja, Europa, Ameryka, tłum. B. Pietrzyk, Kraków 2019. Klasyczna historia intelektualna: Z. Sternhell, Les anti-Lumières. Une tradition du XVIIIe siècle à la guerre froide, Paris 2010; fenomenologia: J. Stanley, Jak działa faszyzm? My kontra oni, tłum. A. Gustowski i A. Stelmach, Warszawa 2021; teoria: G. Mosse, The Fascist Revolution, New York 1999; typologia: S. Payne, Fascism, Madison 1980; przydatnym studium jest P. Burrin, Faszyzm, nacjonalizm, autorytaryzm, tłum. O. Hedemann, Kraków 2013; cennym przypomnieniem jest S. Churchwell, American Fascism: It Has Happened Here, „New York Review of Books”, 22 czerwca 2020.

10 J.M. Hartley, Syberia: historia iludzie, tłum. J. Gilewicz, Kraków 2015, s. 141.

11 Zob. 250,000 Handcuffs Sought During Coup, „Los Angeles Times”, 25 sierpnia 1991.

12 Czytałem Pasaże Waltera Benjamina na seminarium doktoranckie Mary Gluck poświęcone marksizmowi.

13 Między Marksem a Leninem był Fryderyk Engels; zob. zwłaszcza F. Engels, Anty-Dühring: pan Eugeniusz Dühring dokonuje przewrotu wnauce, tłum. P. Hoffman, Warszawa 1956. Nie mogę tutaj opowiedzieć historii Drugiej Międzynarodówki, chociaż jest ona elementem niezbędnym, aby należycie wyjaśnić leninizm (i przydatnym w dzisiejszych debatach). Lenin był dobrym organizatorem, doskonałym dyskutantem i wybitnym taktykiem, a jego taktyka opierała się na możliwej do obrony interpretacji pism Marksa. Filo­zoficznie był jednak niekompetentny – w swojej metafizyce i metahistorii zdołał połączyć najgorsze cechy Marksa oraz Engelsa. Jest to przykład na to, że idee odgrywają rolę w historii. Na temat tradycji zob. J. Joll, The Second International, London 1955; L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu, t. 2: Rozwój,Warszawa 2009; G.P. Steenson, After Marx, Before Lenin, Pittsburgh 1991. Moim wkładem była: T. Snyder, Nacjonalizm, marksizm inowoczesna Europa Środkowa: biografia Kazimierza Kelles-Krauza (1872–1905), tłum. M. Boguta, Warszawa 2010.

14 Materiały z tej konferencji, w tym mój referat, znajdują się w: Economic Consequences of Soviet Disintegration, red. J. Williamson, Washington 1993.

15 Zob. np. Text of Bush’s Address to Nation on Gorbachev’s Resignation, „New York Times” 26 grudnia 1991.

16 Na temat powiązanej kwestii wpływu na zagraniczne wybory zob. D. Shimer, Rigged: America, Russia, and One Hundred Years of Covert Electoral Interference, New York 2020.

17 Zob. M.L. Dudziak, Desegregation as aCold War Imperative, „Stanford Law Review”, t. 41, nr 1 (1988), s. 61–120. Na temat amerykańskich działaczy ruchu na rzecz praw obywatelskich szczerze przekonanych o równości rasowej w ZSRR zob. G. Gilmore, Defying Dixie: The Radical Roots of Civil Rights, 1919–1950, New York 2008.

18 O myśleniu w kategoriach nieuchronności, które opisuję w rozdziale 3., traktuje esej Isaiaha Berlina: tenże, Nieuchronność historyczna, w: tegoż, Wolność, tłum. B. Baran, Warszawa 2017, s. 137–214. Został on wygłoszony jako wykład w 1953 roku.

19 J.R.R. Tolkien, którego książki czytałem w dzieciństwie, słusznie gardził postrzeganiem historii jako „alegorii” – przekonaniem, że jeżeli coś się wydarzyło, to musiało się wydarzyć ze względu na pewne reguły lub cykliczność. Zamiast tego opowiadał się za postrze­ganiem historii jako „odniesienia”, w ramach którego mogą występować pewne prawidłowości i możliwości. Tak wskazał w przedmowie do wydania Władcy pierścieni z 1954 roku.

20 Policja w Los Angeles sklasyfikowała 47 procent czarnych mężczyzn i nastolatków jako członków lub współpracowników gangów, zob. E. Hinton, America on Fire: The Untold History of Police Violence and Black Rebellion Since the 1960s, New York 2021, s. 240.

21 D. Markovits, The Meritocracy Trap, New York 2019.

22 Prezydent George W. Bush, „Authorization for the Use of Military Force” (upoważnienie do użycia siły militarnej), 18 września 2001.

23 Moje poglądy nie zmieniły się od tamtego czasu, zob. T. Snyder, War Is Peace, „Prospect”, 21 listopada 2004.

24 D. Satter, The Less You Know, the Better You Sleep. Russia’s Road to Terror and Dictatorship under Yeltsin and Putin, New Haven 2016; K. Kurczab-Redlich, Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina, Warszawa 2016, s. 334–346, 368. Wojny przybierały także postać cybernetyczną: H. Grassegger i M. Krogerus, Weaken from Within, „New Republic”, 2 listopada 2017; M. Van Herpen, Putin’s Propaganda Machine, Lanham 2016; J. Markoff, Before the Gunfire, Cyberattacks, „New York Times”, 12 sierpnia 2008; I. Lomidze, Cyber Attacks Against Georgia (dokument Agencji ds. Wymiany Danych Ministerstwa Sprawiedliwości Gruzji, 2011).

25 Wnikliwe spojrzenie w: M. Eltchaninoff, Co ma Putin wgłowie?, tłum. A. Bilik, Warszawa 2015.

26 Na temat rosyjskiej oligarchii zob. K. Dawisha, Putin’s Kleptocracy, New York 2014; także A. Åslund i A. Kuchins, The Russia Balance Sheet, Washington 2009. Interesująca refleksja znajduje się w: K. Schlögel, Entscheidung in Kiew: Ukrainische Lektionen, München 2015, s. 78.

27