O Chinach - Henry Kissinger - ebook + książka

O Chinach ebook

Henry Kissinger

4,3

Opis

Chiny: cywilizacja trwającą nieprzerwanie od tysiącleci, więź ze starożytną przeszłością, klasyczne zasady strategii i polityki. Stany Zjednoczone: nieco ponad dwieście lat państwowości, liberalizm, interwencjonizm. Ale dziś to dwa największe mocarstwa, od których zależy polityka całego świata.

W przeszłości „świat chiński” i „świat zachodni” stykały się rzadko. Dziś technologia i zależności ekonomiczne wymuszają stały kontakt, ale rodzą też paradoks - choć coraz więcej jest możliwości współpracy, wzrasta też ryzyko konfliktu.

Henry Kissinger, który przez lata był jednym z architektów amerykańskiej polityki zagranicznej oraz głównym graczem w zakulisowych rozgrywkach dyplomatycznych, opisuje przeszłą i teraźniejszą politykę kraju, którego wpływ na losy całego globu — w tym także Stanów Zjednoczonych — z roku na rok staje się coraz większy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 807

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (22 oceny)
14
3
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mamnaimiepaulina

Nie oderwiesz się od lektury

Tak, kolejna książka która trzeba przeczytać. Pytanie tylko brzmi, gdzie są fakty? Bo ja mam wrażenie, że Pan Kissinger skupia się na własnych przemyśleniach, a też tematy kluczowe i przełomowe dla historii kwituje na kilku stronach bardzo enigmatycznym opisem. Dziwi to tym bardziej, że był jednym z bardo nie nielicznych uczestników zdarzeń. Innymi słowy jest to jakaś relacja, ale bardzo powierzchowna.
00

Popularność




Hen­ry Kis­sin­ger

O Chi­nach

Prze­ło­ży­ła Mag­da­le­na Ko­mo­row­ska

Wszel­kie po­wie­la­nie lub wy­ko­rzy­sta­nie ni­niej­sze­go pli­ku elek­tro­nicz­ne­go inne niż jed­no­ra­zo­we po­bra­nie w za­kre­sie wła­sne­go użyt­ku sta­no­wi na­ru­sze­nie praw au­tor­skich i pod­le­ga od­po­wie­dzial­no­ści cy­wil­nej oraz kar­nej.

Ty­tuł ory­gi­na­łu an­giel­skie­go ON CHI­NA

Pro­jekt okład­ki MAG­DA­LE­NA PA­LEJFo­to­gra­fia na okład­ce © by AN­TO­NIO ABRI­GNA­NI / SHUT­TER­STOCKPro­jekt ty­po­gra­ficz­ny RO­BERT OLEŚ / D2D.PL

Co­py­ri­ght © 2011, HEN­RY A. KIS­SIN­GER. All ri­ghts re­se­rvedCo­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by WY­DAW­NIC­TWO CZAR­NE, 2014Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by MAG­DA­LE­NA KO­MO­ROW­SKA, 2014Co­py­ri­ght © for the map by JEF­FREY L. WARD, 2011

Re­dak­cja i in­deks ZU­ZAN­NA SZA­TA­NIK / D2D.PLKon­sul­ta­cja si­no­lo­gicz­na MAU­RY­CY GA­WAR­SKIKo­rek­ta JO­AN­NA MIKA / D2D.PL i IWO­NA ŁA­SKA­WIEC / D2D.PLRe­dak­cja tech­nicz­na RO­BERT OLEŚ / D2D.PL

Skład wer­sji elek­tro­nicz­nej MI­CHAŁ NA­KO­NECZ­NY / VIR­TU­ALO SP. Z O.O.

ISBN 978-83-7536-718-8

Anet­te i Osca­ro­wi de la Ren­tom

Przedmowa

Nie­mal do­kład­nie czter­dzie­ści lat temu pre­zy­dent Ri­chard Ni­xon po­wie­rzył mi za­szczyt­ną mi­sję, wy­sy­ła­jąc mnie do Pe­ki­nu w celu od­no­wie­nia sto­sun­ków z kra­jem nie­zwy­kle istot­nym dla dzie­jów Azji, z któ­rym Ame­ry­ka nie utrzy­my­wa­ła kon­tak­tów na wy­so­kim szcze­blu od prze­szło dwu­dzie­stu lat. Otwar­cie się Ame­ry­ki spo­wo­do­wa­ne było pra­gnie­niem roz­to­cze­nia przed na­szym na­ro­dem wi­zji po­ko­ju, któ­ra przy­ćmi­ła­by tru­dy woj­ny w Wiet­na­mie i zło­wro­gie per­spek­ty­wy zim­nej woj­ny. Chi­ny, choć teo­re­tycz­nie po­zo­sta­wa­ły so­jusz­ni­kiem Związ­ku So­wiec­kie­go, szu­ka­ły pola ma­new­ru, by móc oprzeć się ata­ko­wi, któ­rym gro­zi­ła Mo­skwa.

W tym cza­sie by­łem w Chi­nach po­nad pięć­dzie­siąt razy. Tak jak wie­lu in­nych od­wie­dza­ją­cych ten kraj w cią­gu stu­le­ci po­dzi­wiam chiń­ski na­ród – jego wy­trzy­ma­łość, wy­ra­fi­no­wa­nie, po­czu­cie wię­zi ro­dzin­nych i kul­tu­rę. Za­ra­zem jed­nak przez całe ży­cie zaj­mu­je mnie spra­wa bu­do­wa­nia po­ko­ju, przede wszyst­kim z ame­ry­kań­skiej per­spek­ty­wy. Mam to szczę­ście, że mo­głem się zaj­mo­wać tymi dwo­ma za­gad­nie­nia­mi rów­no­cze­śnie jako urzęd­nik ad­mi­ni­stra­cji pań­stwo­wej, po­śred­nik i na­uko­wiec.

Ni­niej­sza książ­ka jest opar­tą po czę­ści na roz­mo­wach z chiń­ski­mi przy­wód­ca­mi pró­bą wy­ja­śnie­nia spo­so­bu my­śle­nia Chiń­czy­ków w kwe­stii po­ko­ju, woj­ny i po­rząd­ku mię­dzy­na­ro­do­we­go oraz ich sto­sun­ku do bar­dziej prag­ma­tycz­nej, skon­cen­tro­wa­nej na kon­kret­nych pro­ble­mach po­sta­wy Ame­ry­ka­nów. Róż­ni­ce hi­sto­rii i kul­tur pro­wa­dzą cza­sem do od­mien­nych wnio­sków. Nie za­wsze zga­dzam się z chiń­skim punk­tem wi­dze­nia, po­dob­nie jak nie każ­dy czy­tel­nik bę­dzie się z nim zga­dzał. Trze­ba jed­nak ów punkt wi­dze­nia zro­zu­mieć, po­nie­waż Chi­ny za­czę­ły od­gry­wać ogrom­ną rolę w świe­cie XXI wie­ku.

Od cza­su mo­jej pierw­szej wi­zy­ty Chi­ny sta­ły się po­tę­gą go­spo­dar­czą i w du­żej mie­rze uczest­ni­czą w kształ­to­wa­niu glo­bal­ne­go po­rząd­ku po­li­tycz­ne­go. Sta­ny Zjed­no­czo­ne zwy­cię­ży­ły w zim­nej woj­nie. Wza­jem­ne sto­sun­ki mię­dzy Chi­na­mi a Ame­ry­ką sta­ły się waż­nym czyn­ni­kiem w dą­że­niu do świa­to­we­go po­ko­ju i glo­bal­ne­go do­bro­by­tu.

Ośmiu ame­ry­kań­skich pre­zy­den­tów i czte­ry po­ko­le­nia chiń­skich przy­wód­ców pro­wa­dzi­ły tę de­li­kat­ną re­la­cję w zdu­mie­wa­ją­co spój­ny spo­sób, bio­rąc pod uwa­gę róż­ne punk­ty wyj­ścia. Obie stro­ny nie po­zwo­li­ły, by hi­sto­rycz­ne ob­cią­że­nia albo róż­ne kon­cep­cje po­rząd­ku we­wnętrz­ne­go za­bu­rzy­ły wza­jem­ne sto­sun­ki, za­sad­ni­czo opar­te na współ­pra­cy.

Nie było to ła­twe za­da­nie, po­nie­waż oby­dwa spo­łe­czeń­stwa są prze­ko­na­ne, że war­to­ści, któ­ry­mi się kie­ru­ją, są wy­jąt­ko­we. Ame­ry­kań­skie po­czu­cie wy­jąt­ko­wo­ści ma za­bar­wie­nie mi­syj­ne – Sta­ny Zjed­no­czo­ne czu­ją się w obo­wiąz­ku sze­rzyć swo­je war­to­ści w każ­dym za­kąt­ku świa­ta. Chiń­skie po­czu­cie wy­jąt­ko­wo­ści wią­że się z kul­tu­rą. Chi­ny nie na­wra­ca­ją, nie twier­dzą, że ich in­sty­tu­cje spo­łecz­ne spraw­dzą się poza chiń­ski­mi gra­ni­ca­mi. Odzie­dzi­czy­ły jed­nak tra­dy­cję Pań­stwa Środ­ka, któ­re kla­sy­fi­ko­wa­ło wszyst­kie po­zo­sta­łe pań­stwa na róż­nych po­zio­mach try­bu­tar­no­ści, za­leż­nie od ich po­wią­zań z chiń­ski­mi in­sty­tu­cja­mi kul­tu­ral­ny­mi i po­li­tycz­ny­mi – in­ny­mi sło­wy, tra­dy­cję kul­tu­ro­we­go uni­wer­sa­li­zmu.

Książ­ka ta sku­pia się przede wszyst­kim na kon­tak­tach chiń­skich i ame­ry­kań­skich przy­wód­ców od cza­su pro­kla­mo­wa­nia w 1949 roku Chiń­skiej Re­pu­bli­ki Lu­do­wej. Jako pra­cow­nik ad­mi­ni­stra­cji rzą­do­wej, a tak­że póź­niej, utrwa­la­łem swo­je roz­mo­wy z czte­re­ma po­ko­le­nia­mi chiń­skich przy­wód­ców – to z nich przede wszyst­kim ko­rzy­sta­łem, pi­sząc tę książ­kę.

Nie mo­gła­by ona po­wstać bez peł­nych od­da­nia i zna­ją­cych się na rze­czy ko­le­gów i przy­ja­ciół, któ­rzy nie od­mó­wi­li mi po­mo­cy.

Nie­za­stą­pio­ny był Schuy­ler Scho­uten. Zwró­ci­łem na nie­go uwa­gę osiem lat temu, gdy pro­fe­sor John Gad­dis z Yale przed­sta­wił mi go jako jed­ne­go ze swo­ich naj­zdol­niej­szych stu­den­tów. Kie­dy za­czy­na­łem ten pro­jekt, po­pro­si­łem, by wziął dwa mie­sią­ce urlo­pu w fir­mie praw­ni­czej, w któ­rej pra­co­wał. Zro­bił to, a pro­jekt po­chło­nął go do tego stop­nia, że do­pro­wa­dził go do koń­ca rok póź­niej. Schuy­ler był od­po­wie­dzial­ny za więk­szość pod­sta­wo­wych ba­dań. Po­ma­gał w tłu­ma­cze­niu chiń­skich tek­stów, a tak­że w zgłę­bia­niu zna­czeń tek­stów bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nych. Był nie­zmor­do­wa­ny w trak­cie prac re­dak­cyj­nych i ko­rekt. Nig­dy nie mia­łem lep­sze­go asy­sten­ta, a rzad­ko tra­fia­li się rów­nie do­brzy.

Mia­łem to szczę­ście, że przez dzie­sięć lat to­wa­rzy­szy­ła mi w mo­ich róż­no­rod­nych za­ję­ciach Ste­pha­nie Jun­ger-Moat. Była tym, kim w dru­ży­nie ba­se­bal­lo­wej jest za­wod­nik po­tra­fią­cy grać na róż­nych po­zy­cjach. Zdo­by­wa­ła in­for­ma­cje, re­da­go­wa­ła i kon­tak­to­wa­ła się z wy­daw­cą. Spraw­dzi­ła wszyst­kie przy­pi­sy. Ko­or­dy­no­wa­ła prze­pi­sy­wa­nie i nie wa­ha­ła się sama do nie­go włą­czyć, kie­dy ter­min był bli­sko. Prócz wszyst­kich tych za­sług trze­ba wspo­mnieć tak­że o jej uro­ku i zdol­no­ściach dy­plo­ma­tycz­nych.

Har­ry Evans trzy­dzie­ści lat temu zre­da­go­wał Whi­te Ho­use Years. Ze wzglę­du na na­szą przy­jaźń zgo­dził się prze­czy­tać cały rę­ko­pis. Udzie­lił mi licz­nych i mą­drych rad w spra­wach re­dak­cyj­nych i kom­po­zy­cyj­nych.

The­re­sa Aman­tea i Jody Wil­liams prze­pi­sa­ły rę­ko­pis wie­le razy, po­świę­ca­jąc wie­czo­ry i week­en­dy, by do­trzy­mać ter­mi­nów. Ich ra­do­sne uspo­so­bie­nie, sku­tecz­ność i by­stre oko w tro­pie­niu szcze­gó­łów były nie­za­stą­pio­ne.

Sta­ple­ton Roy, były am­ba­sa­dor w Chi­nach i wy­bit­ny ich znaw­ca; Win­ston Lord, mój współ­pra­cow­nik w cza­sie otwie­ra­nia się Ame­ry­ki na Chi­ny, a póź­niej am­ba­sa­dor w tym kra­ju; i wresz­cie Dick Viets, mój li­te­rac­ki eg­ze­ku­tor, prze­czy­ta­li parę roz­dzia­łów i wni­kli­wie je sko­men­to­wa­li. Jon Van­den Heu­vel do­star­czył ma­te­ria­łu do kil­ku roz­dzia­łów.

Współ­pra­ca z Pen­gu­in Press sta­no­wi­ła przy­jem­ne do­świad­cze­nie. Ann Go­doff była za­wsze do na­szej dys­po­zy­cji, za­wsze peł­na zro­zu­mie­nia, za­wsze miła i za­baw­na. Bru­ce Gif­fords, No­irin Lu­cas i Tory Klo­se pro­fe­sjo­nal­nie po­kie­ro­wa­li pro­ce­sem wy­daw­ni­czym. Fred Cha­se zre­da­go­wał rę­ko­pis pie­czo­ło­wi­cie i ze znaw­stwem. Lau­ra Stick­ney była re­dak­to­rem pro­wa­dzą­cym. Choć tak mło­da, że mo­gła­by być moją wnucz­ką, nie była onie­śmie­lo­na oso­bą au­to­ra. Obiek­cje wo­bec mo­ich po­glą­dów po­li­tycz­nych po­tra­fi­ła scho­wać na tyle głę­bo­ko, że z przy­jem­no­ścią czy­ta­łem jej nie­kie­dy cię­te, a za­wsze peł­ne prze­ni­kli­wo­ści ko­men­ta­rze na mar­gi­ne­sach rę­ko­pi­su. Była nie­zmor­do­wa­na, uważ­na i nie­zwy­kle po­moc­na.

Wszyst­kim tym oso­bom je­stem nie­zmier­nie wdzięcz­ny.

Do­ku­men­ty rzą­do­we, z któ­rych ko­rzy­sta­łem, zo­sta­ły od­taj­nio­ne ja­kiś czas temu. Chciał­bym po­dzię­ko­wać przede wszyst­kim kie­row­nic­twu pro­jek­tu Cold War In­ter­na­tio­nal Hi­sto­ry Pro­ject re­ali­zo­wa­ne­go przez or­ga­ni­za­cję Wo­odrow Wil­son In­ter­na­tio­nal Cen­tre for Scho­lars za zgo­dę na wy­ko­rzy­sta­nie ob­szer­nych frag­men­tów z ich ar­chi­wum od­taj­nio­nych ro­syj­skich i chiń­skich do­ku­men­tów. Bi­blio­te­ka imie­nia Jim­my’ego Car­te­ra udo­stęp­ni­ła wie­le trans­kryp­cji roz­mów pro­wa­dzo­nych pod­czas spo­tkań z chiń­ski­mi przy­wód­ca­mi z cza­sów jego pre­zy­den­tu­ry, rów­nież Bi­blio­te­ka imie­nia Ro­nal­da Re­aga­na uży­czy­ła wie­lu przy­dat­nych do­ku­men­tów.

Nie trze­ba więc do­da­wać, że za wszyst­kie nie­do­cią­gnię­cia w tej książ­ce wina spa­da na mnie.

Jak za­wsze przez po­nad pół wie­ku moja żona Nan­cy ofia­ro­wa­ła mi swo­je mo­ral­ne i in­te­lek­tu­al­ne wspar­cie wśród sa­mot­no­ści, któ­rą pi­sa­rze (a w każ­dym ra­zie ten pi­sarz) ota­cza­ją się pod­czas pi­sa­nia. Prze­czy­ta­ła więk­szość roz­dzia­łów i po­czy­ni­ła wie­le waż­nych su­ge­stii.

Książ­kę za­de­dy­ko­wa­łem Anet­te i Osca­ro­wi de la Ren­tom. Za­czą­łem ją pi­sać w ich domu w Pun­ta Cana i tam ją skoń­czy­łem. Ich go­ścin­ność to tyl­ko je­den z wie­lu aspek­tów przy­jaź­ni, któ­ra przy­da­je mo­je­mu ży­ciu ra­do­ści i peł­ni.

Hen­ry A. Kis­sin­ger

Nowy Jork, sty­czeń 2011

Prolog

W paź­dzier­ni­ku 1962 roku re­wo­lu­cyj­ny przy­wód­ca Chin Mao Ze­dong zwo­łał naj­wyż­szych do­wód­ców woj­sko­wych i przy­wód­ców po­li­tycz­nych na spo­tka­nie w Pe­ki­nie. Po­nad trzy ty­sią­ce ki­lo­me­trów da­lej na za­chód, w nie­do­stęp­nym i sła­bo za­lud­nio­nym za­kąt­ku Hi­ma­la­jów, chiń­skie i in­dyj­skie woj­ska star­ły się w wal­ce o spor­ną gra­ni­cę. Kon­flikt był wy­ni­kiem przy­ję­cia róż­nych wer­sji hi­sto­rii: In­die ro­ści­ły so­bie pre­ten­sje do gra­nic wy­zna­czo­nych przez Bry­tyj­czy­ków, Chi­ny – do gra­nic daw­ne­go ce­sar­stwa. In­die za­ło­ży­ły po­ste­run­ki tuż przy li­nii, któ­rą uzna­ły za gra­nicz­ną. Chi­ny oto­czy­ły in­dyj­skie po­zy­cje. Pró­by ne­go­cja­cji speł­zły na ni­czym.

Mao po­sta­no­wił prze­rwać im­pas. Się­gnął do kla­sycz­nej chiń­skiej tra­dy­cji, któ­rą za­sad­ni­czo pra­gnął wy­ru­go­wać. Chi­ny i In­die – po­wie­dział swo­im do­wód­com – sto­czy­ły przed­tem „pół­to­rej woj­ny”. Pe­kin mógł wy­cią­gnąć z każ­dej z nich wnio­ski ope­ra­cyj­ne. Pierw­sza ro­ze­gra­ła się po­nad ty­siąc trzy­sta lat wcze­śniej, za pa­no­wa­nia dy­na­stii Tang (618–907), kie­dy Chi­ny wy­sła­ły swo­je od­dzia­ły do kró­le­stwa In­dii prze­ciw­ko nie­pra­we­mu i agre­syw­ne­mu ry­wa­lo­wi. Po chiń­skiej in­ter­wen­cji oba kra­je przez całe stu­le­cia pro­wa­dzi­ły oży­wio­ną wy­mia­nę han­dlo­wą i re­li­gij­ną. Wnio­sek pły­ną­cy z tej sta­ro­żyt­nej kam­pa­nii był, zda­niem Mao, taki, że Chi­ny i In­die nie są ska­za­ne na wiecz­ną wro­gość. Mogą znów cie­szyć się dłu­gim po­ko­jem, ale by się tak sta­ło, Chi­ny mu­szą użyć siły, by z po­wro­tem po­sa­dzić In­die przy sto­le ne­go­cja­cyj­nym. „Po­ło­wa woj­ny”, któ­rą Mao miał na my­śli, ro­ze­gra­ła się sie­dem­set lat póź­niej, kie­dy mon­gol­ski wład­ca Ti­mur na­je­chał Del­hi. (Mao uwa­żał, że sko­ro Mon­go­lia i Chi­ny były czę­ścia­mi jed­nej po­li­tycz­nej ca­ło­ści, było to pół woj­ny). Ti­mur od­niósł zna­czą­ce zwy­cię­stwo, ale jego żoł­nie­rze za­bi­li w In­diach po­nad sto ty­się­cy jeń­ców. Tym ra­zem Mao wzy­wał chiń­skie od­dzia­ły do „po­wścią­gli­wo­ści i prze­strze­ga­nia za­sad”1.

Nie wy­da­je się, by ktoś ze słu­cha­czy Mao – przy­wód­ców Ko­mu­ni­stycz­nej Par­tii Chin sto­ją­cej na cze­le re­wo­lu­cyj­nych „No­wych Chin”, ma­ją­cych prze­mie­nić mię­dzy­na­ro­do­wy po­rzą­dek i znieść feu­dal­ną prze­szłość Pań­stwa Środ­ka – za­kwe­stio­no­wał zwią­zek tych daw­nych pre­ce­den­sów z ak­tu­al­ny­mi pro­ble­ma­mi. Atak za­pla­no­wa­no zgod­nie z wy­tycz­ny­mi Mao. Kil­ka ty­go­dni póź­niej ofen­sy­wa prze­bie­gła do­kład­nie we­dług jego opi­su: Chi­ny za­da­ły na­gły, miaż­dżą­cy cios, a na­stęp­nie wy­co­fa­ły się na po­przed­nie sta­no­wi­ska, po­su­wa­jąc się na­wet do od­da­nia in­dyj­skim żoł­nie­rzom zdo­by­tej bro­ni.

W każ­dym in­nym kra­ju by­ło­by nie do po­my­śle­nia, żeby no­wo­cze­sny przy­wód­ca roz­po­czął duże przed­się­wzię­cie o na­ro­do­wej ska­li, od­wo­łu­jąc się do stra­te­gicz­nych za­sad rzą­dzą­cych wy­da­rze­nia­mi sprzed ty­sią­ca lat; tym bar­dziej, by jego współ­pra­cow­ni­cy wy­chwy­ci­li alu­zję. Chi­ny są jed­nak wy­jąt­ko­we. Ża­den inny kraj nie może się po­szczy­cić tak daw­ną i nie­prze­rwa­ną cy­wi­li­za­cją ani tak bli­ski­mi związ­ka­mi ze swo­ją sta­ro­żyt­ną prze­szło­ścią oraz kla­sycz­ny­mi za­sa­da­mi stra­te­gicz­ny­mi i po­li­tycz­ny­mi.

Inne spo­łe­czeń­stwa, w tym Sta­ny Zjed­no­czo­ne, uwa­ża­ją, że ich war­to­ści i in­sty­tu­cje są uni­wer­sal­ne. Żad­ne jed­nak nie może do­rów­nać Chi­nom w ich prze­ko­na­niu – i zdol­no­ści prze­ko­ny­wa­nia są­sia­dów – o wła­snej wy­jąt­ko­wej roli w świe­cie przez tak dłu­gi czas i po­mi­mo tak wie­lu zmien­nych ko­lei losu. Od wy­ło­nie­nia się Chin jako zjed­no­czo­ne­go pań­stwa w III wie­ku p.n.e. do upad­ku dy­na­stii Qing w 1912 roku Chi­ny sta­no­wi­ły cen­trum wschod­nio­azja­tyc­kie­go sys­te­mu mię­dzy­na­ro­do­we­go, zdu­mie­wa­ją­co trwa­łe­go. Chiń­skie­go ce­sa­rza uwa­ża­no (rów­nież w więk­szo­ści są­sied­nich państw) za naj­wyż­sze­go w uni­wer­sal­nej po­li­tycz­nej hie­rar­chii, a wład­cy po­zo­sta­łych państw teo­re­tycz­nie byli mu pod­le­gli jako wa­sa­le. Chiń­ski ję­zyk, kul­tu­ra i in­sty­tu­cje po­li­tycz­ne były pro­bie­rzem cy­wi­li­za­cji, tak że na­wet re­gio­nal­ni ry­wa­le i za­gra­nicz­ni zdo­byw­cy przyj­mo­wa­li je (w róż­nym stop­niu) jako po­twier­dze­nie swo­ich upraw­nień (czę­sto był to pierw­szy krok do wchło­nię­cia ich przez Chi­ny).

Tra­dy­cyj­na ko­smo­lo­gia prze­trwa­ła ka­ta­stro­fy i kil­ku­set­let­nie okre­sy po­li­tycz­ne­go roz­kła­du. Na­wet gdy Chi­ny były sła­be albo po­dzie­lo­ne, ich cen­tral­ność była pro­bie­rzem pra­wo­moc­no­ści wła­dzy w re­gio­nie. Pra­gną­cy ob­jąć nad nimi rzą­dy, za­rów­no Chiń­czy­cy, jak i cu­dzo­ziem­cy, wal­czy­li, by zjed­no­czyć kraj lub go pod­bić, a po­tem pa­no­wa­li w chiń­skiej sto­li­cy, nie pod­wa­ża­jąc tezy, że jest ona cen­trum świa­ta. Pod­czas gdy inne kra­je na­zy­wa­no od za­miesz­ku­ją­cych je grup et­nicz­nych albo cech geo­gra­ficz­nych, Chi­ny na­zy­wa­ły się Zhong­guo – Kró­le­stwem albo Pań­stwem Środ­ka2. Każ­da pró­ba zro­zu­mie­nia chiń­skiej dy­plo­ma­cji w XX wie­ku albo roli Chin w XXI stu­le­ciu musi się roz­po­cząć – na­wet kosz­tem pew­nych po­ten­cjal­nych uprosz­czeń – od po­zna­nia ogól­nych za­ry­sów ich tra­dy­cyj­ne­go kon­tek­stu.

ROZDZIAŁ 1Wyjątkowość Chin

Spo­łe­czeń­stwa i na­ro­dy chęt­nie uwa­ża­ją się za wiecz­ne. Pie­lę­gnu­ją też opo­wie­ści o swo­ich ko­rze­niach. Szcze­gól­ną ce­chą chiń­skiej cy­wi­li­za­cji jest brak za­uwa­żal­ne­go po­cząt­ku. Chi­ny po­ja­wia­ją się w hi­sto­rii nie jako kon­wen­cjo­nal­ne pań­stwo na­ro­do­we, ale ra­czej jako per­ma­nent­ne zja­wi­sko na­tu­ral­ne. W opo­wie­ści o Żół­tym Ce­sa­rzu, czczo­nym przez wie­lu Chiń­czy­ków le­gen­dar­nym wład­cy i za­ło­ży­cie­lu, Chi­ny wy­da­ją się już ist­nieć. Gdy ce­sarz po­ja­wia się w mi­cie, chiń­ska cy­wi­li­za­cja po­grą­żo­na jest w cha­osie. Ry­wa­li­zu­ją­cy mię­dzy sobą ksią­żę­ta drę­czą sie­bie na­wza­jem i nę­ka­ją lud­ność, a wy­czer­pa­ny wład­ca nie po­tra­fi utrzy­mać po­rząd­ku. Nowy bo­ha­ter za­cią­ga ar­mię, za­pro­wa­dza spo­kój w kró­le­stwie, po czym zo­sta­je ogło­szo­ny ce­sa­rzem3.

Żół­ty Ce­sarz wszedł do hi­sto­rii jako bo­ha­ter­ski za­ło­ży­ciel. W mi­cie za­ło­ży­ciel­skim nie two­rzy jed­nak im­pe­rium, lecz je od­na­wia. Chi­ny ist­nia­ły wcze­śniej, w hi­sto­rycz­nej świa­do­mo­ści po­ja­wi­ły się jako pań­stwo już usta­no­wio­ne, po­trze­bu­ją­ce tyl­ko od­no­wie­nia, a nie utwo­rze­nia. Ten pa­ra­doks chiń­skiej hi­sto­rii daje się za­uwa­żyć rów­nież w przy­pad­ku Kon­fu­cju­sza, sta­ro­żyt­ne­go mę­dr­ca: uwa­ża się go za „za­ło­ży­cie­la” kul­tu­ry, choć on sam pod­kre­ślał, że ni­cze­go nie wy­na­lazł, lecz po pro­stu pra­gnął przy­wró­cić do ży­cia za­sa­dy har­mo­nii ist­nie­ją­ce nie­gdyś w zło­tym wie­ku i za­tra­co­ne w póź­niej­szej epo­ce po­li­tycz­ne­go wzbu­rze­nia, w któ­rej przy­szło mu żyć.

Pi­sząc o pa­ra­dok­sie po­cząt­ków Chin, dzie­więt­na­sto­wiecz­ny mi­sjo­narz i po­dróż­nik ksiądz Régis Éva­ri­ste Huc za­uwa­żył:

Chiń­ska cy­wi­li­za­cja wy­wo­dzi się ze sta­ro­żyt­no­ści tak od­le­głej, że na próż­no szu­ka­my jej po­cząt­ku. W lu­dzie tym nie ma żad­nych śla­dów dzie­cięc­twa. Jest to fakt bar­dzo szcze­gól­ny. Hi­sto­ria na­ro­dów przy­zwy­cza­iła nas do od­naj­dy­wa­nia wy­raź­nych punk­tów wyj­ścia, a za­cho­wa­ne hi­sto­rycz­ne do­ku­men­ty, tra­dy­cje i po­mni­ki na ogół umoż­li­wia­ją prze­śle­dze­nie roz­wo­ju cy­wi­li­za­cji nie­mal krok po kro­ku – asy­stu­je­my przy na­ro­dzi­nach, ob­ser­wu­je­my roz­wój, marsz na­przód, a w wie­lu przy­pad­kach tak­że póź­niej­szy roz­kład i upa­dek. Z Chiń­czy­ka­mi jest jed­nak in­a­czej. Od­no­si się wra­że­nie, jak­by od za­wsze żyli na tym sa­mym po­zio­mie roz­wo­ju co dziś, a sta­ro­żyt­ne źró­dła po­twier­dza­ją tę opi­nię4.

Gdy w II ty­siąc­le­ciu p.n.e., za pa­no­wa­nia dy­na­stii Shang, pierw­szy raz po­ja­wi­ły się zna­ki chiń­skie­go pi­sma, sta­ro­żyt­ny Egipt był u szczy­tu świet­no­ści. Wspa­nia­łe mia­sta-pań­stwa kla­sycz­nej Gre­cji jesz­cze nie po­wsta­ły, a za­ło­że­nie Rzy­mu było od­le­głe o ty­siąc­le­cia. A jed­nak obec­nie po­nad mi­liard lu­dzi po­słu­gu­je się pi­smem bez­po­śred­nio wy­wo­dzą­cym się z sys­te­mu pi­sma dy­na­stii Shang. Chiń­czy­cy mogą dziś zro­zu­mieć in­skryp­cje z cza­sów Kon­fu­cju­sza, współ­cze­sne chiń­skie książ­ki i roz­mo­wy wzbo­ga­ca się afo­ry­zma­mi na­wią­zu­ją­cy­mi do sta­ro­żyt­nych bi­tew i dwor­skich in­tryg.

Rów­no­cze­śnie chiń­ska hi­sto­ria pa­mię­ta wie­le wo­jen do­mo­wych, in­ter­re­gnów i okre­sów cha­osu. Po każ­dym upad­ku chiń­skie pań­stwo od­na­wia­ło się jak­by za spra­wą nie­zmien­ne­go pra­wa na­tu­ry. Na każ­dym eta­pie po­ja­wiał się nowy bo­ha­ter do­ko­nu­ją­cy zjed­no­cze­nia – po­stę­pu­jąc szla­kiem wy­ty­czo­nym przez Żół­te­go Ce­sa­rza, pod­po­rząd­ko­wy­wał so­bie ry­wa­li i po­now­nie jed­no­czył Chi­ny (cza­sem roz­sze­rza­jąc przy tym ich gra­ni­ce). Słyn­ny po­czą­tek Dzie­jów trzech kró­lestw, czter­na­sto­wiecz­ne­go epo­su ce­nio­ne­go przez Chiń­czy­ków wie­lu stu­le­ci (tak­że przez Mao, któ­ry po­wie­dział, że w mło­do­ści za­czy­ty­wał się tym dzie­łem nie­mal ob­se­syj­nie), wy­zna­cza jed­no­staj­ny rytm: „Ce­sar­stwa roz­kwi­ta­ją i chy­lą się ku upad­ko­wi, pań­stwa jed­no­czą się lub roz­dzie­la­ją”5. Każ­dy okres bra­ku jed­no­ści uwa­ża­no za od­chy­le­nie od nor­my. By od­no­wić cią­głość, każ­da nowa dy­na­stia się­ga­ła wstecz do za­sad, we­dług któ­rych spra­wo­wa­ła rzą­dy dy­na­stia po­przed­nia. Pod­sta­wo­we pra­wi­dła chiń­skiej kul­tu­ry prze­trwa­ły, wy­pró­bo­wa­ne w ogniu okre­so­wych klęsk.

Brze­mien­ne w skut­ki wy­da­rze­nie, ja­kim było zjed­no­cze­nie Chin w 221 roku p.n.e., po­prze­dzi­ły ty­siąc­let­nie rzą­dy dy­na­stycz­ne, któ­re ule­ga­ły stop­nio­we­mu roz­pa­do­wi, w mia­rę jak ob­sza­ry po­wsta­łe w wy­ni­ku po­dzia­łu feu­dal­ne­go prze­cho­dzi­ły od au­to­no­mii do nie­pod­le­gło­ści. Kul­mi­na­cją tego pro­ce­su było dwie­ście pięć­dzie­siąt nie­spo­koj­nych lat, zna­nych w hi­sto­rii jako Epo­ka Wal­czą­cych Kró­lestw (475–221 p.n.e.). Eu­ro­pej­skim od­po­wied­ni­kiem tej epo­ki by­ło­by in­ter­re­gnum, któ­re roz­po­czę­ło­by się w roku 1648, z chwi­lą za­war­cia po­ko­ju west­fal­skie­go, i trwa­ło do za­koń­cze­nia II woj­ny świa­to­wej, gdy licz­ne pań­stwa eu­ro­pej­skie dą­ży­ły do do­mi­na­cji w ra­mach rów­no­wa­gi sił. Po 221 roku p.n.e. Chi­ny czci­ły ide­ał im­pe­rium i jed­no­ści, w prak­ty­ce jed­nak roz­pa­da­ły się i na nowo jed­no­czy­ły w cy­klach trwa­ją­cych na­wet kil­ka­set lat.

Gdy pań­stwo się dzie­li­ło, róż­ne jego czę­ści za­cie­kle mię­dzy sobą wal­czy­ły. Mao po­wie­dział kie­dyś, że w tak zwa­nej Epo­ce Trzech Kró­lestw (220–280 n.e.)6 po­pu­la­cja Chin zmniej­szy­ła się z pięć­dzie­się­ciu do dzie­się­ciu mi­lio­nów. Kon­flikt grup zwal­cza­ją­cych się w la­tach mię­dzy­wo­jen­nych pierw­szej po­ło­wy XX wie­ku rów­nież był nie­zwy­kle krwa­wy.

W szczy­to­wym punk­cie stre­fa chiń­skiej kul­tu­ry obej­mo­wa­ła ob­szar prze­kra­cza­ją­cy roz­mia­ra­mi ja­kie­kol­wiek pań­stwo eu­ro­pej­skie, wię­cej na­wet – po­rów­ny­wal­ny z po­wierzch­nią ca­łej kon­ty­nen­tal­nej Eu­ro­py. Chiń­ski ję­zyk i chiń­ska kul­tu­ra, a tak­że po­li­tycz­ne roz­po­rzą­dze­nia ce­sa­rza do­cie­ra­ły na wszyst­kie zna­ne te­re­ny: od ste­pów i so­sno­wych la­sów na gra­ni­czą­cej z Sy­be­rią pół­no­cy po tro­pi­kal­ne dżun­gle i ta­ra­so­we pola ry­żo­we na po­łu­dniu; od por­tów, ka­na­łów i ry­bac­kich wio­sek na wschod­nim wy­brze­żu po su­ro­we pust­ko­wia Azji Środ­ko­wej i po­kry­te lo­dem szczy­ty hi­ma­laj­skiej gra­ni­cy. Roz­le­głość i róż­no­rod­ność tego te­ry­to­rium umac­nia­ły tyl­ko po­czu­cie, że Chi­ny to świat sam w so­bie. Po­twier­dza­ły wi­ze­ru­nek ce­sa­rza jako wład­cy o zna­cze­niu uni­wer­sal­nym, pa­nu­ją­ce­go nad tia­nxia – „wszyst­kim, co jest pod nie­bem”.

Era pry­ma­tu Chin

Przez wie­le ty­siąc­le­ci chiń­ska cy­wi­li­za­cja nie mu­sia­ła utrzy­my­wać sto­sun­ków z pań­stwa­mi lub cy­wi­li­za­cja­mi po­rów­ny­wal­ny­mi z nią co do ska­li i wy­ra­fi­no­wa­nia. Jak za­uwa­żył Mao, Chiń­czy­cy zna­li In­die, ale przez więk­szość swo­ich dzie­jów były one po­dzie­lo­ne na od­ręb­ne kró­le­stwa. Je­dwab­ny Szlak umoż­li­wiał obu cy­wi­li­za­cjom wy­mia­nę to­wa­rów i prze­ni­ka­nie bud­dyj­skich wpły­wów, lecz poza tym Hi­ma­la­je i Wy­ży­na Ty­be­tań­ska były nie­po­ko­na­ną prze­szko­dą w swo­bod­nych kon­tak­tach. Roz­le­głe i nie­do­stęp­ne pu­sty­nie Azji Środ­ko­wej od­dzie­la­ły Chi­ny od bli­skow­schod­nich kul­tur Per­sji i Ba­bi­lo­nii, a tym bar­dziej od Ce­sar­stwa Rzym­skie­go. Ka­ra­wa­ny ku­piec­kie po­dej­mo­wa­ły okre­so­we po­dró­że, ale Chi­ny jako spo­łe­czeń­stwo nie in­te­re­so­wa­ły się spo­łe­czeń­stwa­mi o po­rów­ny­wal­nej po­zy­cji i po­rów­ny­wal­nych osią­gnię­ciach. Chi­ny i Ja­po­nia mia­ły wpraw­dzie kil­ka wspól­nych in­sty­tu­cji kul­tu­ral­nych i po­li­tycz­nych o du­żym zna­cze­niu, ale ża­den z tych kra­jów nie po­tra­fił uznać wyż­szo­ści ry­wa­la; roz­wią­za­niem było więc ogra­ni­cza­nie kon­tak­tów, cza­sem na całe stu­le­cia. Eu­ro­pa le­ża­ła jesz­cze da­lej, tam, gdzie we­dług Chiń­czy­ków roz­cią­ga­ły się Za­chod­nie Oce­any, z de­fi­ni­cji nie­do­stęp­ne dla chiń­skiej kul­tu­ry i nie­zdol­ne do jej przy­swo­je­nia, a więc god­ne po­li­to­wa­nia – jak to ujął ce­sarz, przyj­mu­jąc w 1793 roku bry­tyj­skie­go am­ba­sa­do­ra.

Rosz­cze­nia te­ry­to­rial­ne ce­sar­stwa chiń­skie­go koń­czy­ły się na wy­brze­żu. Już za cza­sów dy­na­stii Song (960–1279) Chi­ny mia­ły naj­lep­szą na świe­cie tech­ni­kę że­glar­ską. Ich okrę­ty mo­gły roz­po­cząć dla im­pe­rium erę pod­bo­ju i od­kryć7. A jed­nak nie za­ło­ży­ły ko­lo­nii i wy­ka­zy­wa­ły sto­sun­ko­wo nie­wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie za­mor­ski­mi kra­ja­mi. Nie znaj­do­wa­ły uza­sad­nie­nia dla wy­praw, któ­rych ce­lem by­ło­by na­wra­ca­nie bar­ba­rzyń­ców na dro­gę kon­fu­cjań­skich za­sad i bud­dyj­skich cnót. Gdy flo­ta dy­na­stii Song i jej do­świad­cze­ni ka­pi­ta­no­wie zna­leź­li się pod roz­ka­za­mi żąd­nych pod­bo­ju Mon­go­łów, pod­ję­to dwie pró­by in­wa­zji na Ja­po­nię. Obie uda­rem­ni­ła po­go­da – w ja­poń­skiej tra­dy­cji ka­mi­ka­ze, czy­li „bo­ski wiatr”8. Po upad­ku dy­na­stii Mon­go­łów eks­pe­dy­cji tego ro­dza­ju, choć pod wzglę­dem tech­nicz­nym były moż­li­we, nig­dy już nie pod­ję­to. Ża­den chiń­ski przy­wód­ca nie do­strzegł nig­dy po­wo­du, dla któ­re­go Chi­ny mia­ły­by pra­gnąć kon­tro­li nad Wy­spa­mi Ja­poń­ski­mi.

Na po­cząt­ku pa­no­wa­nia dy­na­stii Ming, w la­tach 1405–1433, Chi­ny pod­ję­ły jed­no z naj­bar­dziej nie­zwy­kłych i ta­jem­ni­czych że­glar­skich przed­się­wzięć w dzie­jach: ad­mi­rał Zheng He po­pro­wa­dził flo­tę nie­zrów­na­nych wów­czas okrę­tów (ba­ochu­an) w kie­run­ku Jawy, In­dii, afry­kań­skie­go przy­ląd­ka Horn i cie­śni­ny Or­muz. W cza­sach po­dró­ży Zheng He eu­ro­pej­ska epo­ka od­kryć jesz­cze się nie za­czę­ła. Jak się wy­da­je, chiń­ska flo­ta mia­ła wów­czas miaż­dżą­cą prze­wa­gę nad flo­ta­mi in­nych im­pe­riów – pod wzglę­dem roz­mia­rów, wy­ra­fi­no­wa­nia i licz­by okrę­tów prze­ra­sta­ła hisz­pań­ską Wiel­ką Ar­ma­dę, któ­ra mia­ła po­wstać do­pie­ro sto pięć­dzie­siąt lat póź­niej.

Hi­sto­ry­cy nadal się za­sta­na­wia­ją nad rze­czy­wi­stą przy­czy­ną tych wy­praw. Zheng He, chiń­ski mu­zuł­ma­nin i eu­nuch, jako dziec­ko wzię­ty do służ­by ce­sar­skiej, był w epo­ce od­kryć po­sta­cią zu­peł­nie wy­jąt­ko­wą. Pod­czas swo­ich wy­praw na każ­dym po­sto­ju ofi­cjal­nie ogła­szał wiel­kość no­we­go ce­sa­rza Chin, hoj­nie ob­da­ro­wy­wał spo­tka­nych wład­ców i za­pra­szał ich, by oso­bi­ście od­wie­dzi­li jego kraj lub wy­sła­li po­słów. Na miej­scu mie­li po­twier­dzić swo­ją po­zy­cję w si­no­cen­trycz­nym świe­cie, uczest­ni­cząc w ry­tu­al­nym po­kło­nie, bę­dą­cym uzna­niem wyż­szo­ści ce­sa­rza. Poza de­kla­ra­cja­mi o wiel­ko­ści Chin i za­pro­sze­nia­mi do udzia­łu w pom­pa­tycz­nym ob­rzę­dzie Zheng He nie prze­ja­wiał am­bi­cji te­ry­to­rial­nych. Z po­wro­tem przy­wiózł tyl­ko dary, czy­li „da­ni­nę”. Nie żą­dał dla Chin żad­nych ko­lo­nii ani bo­gactw, po­prze­sta­jąc na me­ta­fi­zycz­nej zdo­by­czy, jaką było roz­sze­rze­nie gra­nic „wszyst­kie­go, co jest pod nie­bem”. Co naj­wy­żej moż­na po­wie­dzieć, że Zheng He stwo­rzył ko­rzyst­ne wa­run­ki dla chiń­skich kup­ców za po­mo­cą wcze­snej chiń­skiej wer­sji soft po­wer9.

Wy­pra­wy Zheng He urwa­ły się na­gle w roku 1433, gdy po­wró­ci­ły za­gro­że­nia na pół­noc­nej, lą­do­wej gra­ni­cy Chin. Na­stęp­ny ce­sarz ka­zał roz­wią­zać flo­tę i znisz­czyć spra­woz­da­nia z po­dró­ży Zheng He. Eks­pe­dy­cji nig­dy nie po­wtó­rzo­no. Choć chiń­scy kup­cy prze­mie­rza­li szla­ki, któ­re wy­ty­czył Zheng He, chiń­ska że­glu­ga pod­upa­dła – tak bar­dzo, że od­po­wie­dzią wład­ców z dy­na­stii Ming na póź­niej­szą pla­gę pi­rac­twa u po­łu­dnio­wo-wschod­nich wy­brze­ży kra­ju była pró­ba zmu­sze­nia nad­mor­skiej lud­no­ści do prze­pro­wadz­ki kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów w głąb lądu. Dzie­je chiń­skiej że­glu­gi to hi­sto­ria nie­wy­ko­rzy­sta­ne­go na­rzę­dzia: ma­jąc tech­nicz­ne moż­li­wo­ści osią­gnię­cia do­mi­na­cji, Chi­ny od­da­ły pole mor­skich od­kryć wła­śnie wte­dy, gdy Za­chód na do­bre za­czął się nimi in­te­re­so­wać.

Izo­la­cjo­nizm Chin spra­wiał, że ich miesz­kań­cy po­strze­ga­li sa­mych sie­bie w szcze­gól­ny spo­sób. Chiń­skie eli­ty hoł­do­wa­ły prze­ko­na­niu o wy­jąt­ko­wo­ści Chin, któ­re nie były po pro­stu wiel­ką cy­wi­li­za­cją wśród wie­lu in­nych, ale cy­wi­li­za­cją jako taką. W 1850 roku pe­wien bry­tyj­ski tłu­macz na­pi­sał:

In­te­li­gent­ny Eu­ro­pej­czyk, przy­zwy­cza­jo­ny do re­flek­sji nad sta­nem okre­ślo­nej licz­by państw wy­ko­rzy­stu­ją­cych pew­ne sprzy­ja­ją­ce uwa­run­ko­wa­nia i bo­ry­ka­ją­cych się z okre­ślo­ny­mi prze­szko­da­mi, mógł­by, za­da­jąc za­le­d­wie kil­ka cel­nych py­tań i ma­jąc bar­dzo nie­wie­le in­for­ma­cji, wy­ro­bić so­bie zno­śny sąd o po­ło­że­niu na­ro­du, któ­re­go do tej pory nie znał. Wiel­kim błę­dem by­ło­by jed­nak przy­pusz­czać, że moż­na tak po­stą­pić z Chiń­czy­ka­mi. Od­cię­cie się od cu­dzo­ziem­ców i przy­wią­za­nie do wła­sne­go kra­ju po­zba­wi­ły ich moż­li­wo­ści po­rów­nań, ogra­ni­cza­jąc nie­ste­ty ich wy­obra­że­nia. Są więc cał­ko­wi­cie nie­zdol­ni do wy­zwo­le­nia się spod wła­dzy sko­ja­rzeń i oce­nia­ją wszyst­ko na czy­sto chiń­ski spo­sób10.

Chiń­czy­cy wie­dzie­li oczy­wi­ście o róż­nych spo­łe­czeń­stwach na pe­ry­fe­riach ce­sar­stwa, w Ko­rei, Wiet­na­mie, Taj­lan­dii, Bir­mie. W chiń­skiej per­cep­cji jed­nak to Chi­ny sta­no­wi­ły cen­trum świa­ta, Pań­stwo Środ­ka, a po­zo­sta­łe spo­łe­czeń­stwa oce­nia­ne były w re­la­cji do nie­go. We­dług Chiń­czy­ków ist­nie­nie rze­szy mniej­szych państw, któ­re chło­nę­ły chiń­ską kul­tu­rę i pła­ci­ły try­but chiń­skiej wiel­ko­ści, sta­no­wi­ło na­tu­ral­ny po­rzą­dek wszech­świa­ta. Gra­ni­ce mię­dzy Chi­na­mi a ota­cza­ją­cy­mi je lu­da­mi od­zwier­cie­dla­ły nie tyle po­dzia­ły po­li­tycz­ne i te­ry­to­rial­ne, ile róż­ni­ce kul­tu­ro­we. Pro­mie­nio­wa­nie chiń­skiej kul­tu­ry na całą Azję Wschod­nią skło­ni­ło Lu­cia­na Pye’a, ame­ry­kań­skie­go po­li­to­lo­ga, do słyn­nej wy­po­wie­dzi, że w erze no­wo­żyt­nej Chi­ny po­zo­sta­ją „cy­wi­li­za­cją uda­ją­cą pań­stwo na­ro­do­we”11.

Aspi­ra­cje kry­ją­ce się za tra­dy­cyj­nym chiń­skim po­rząd­kiem świa­ta da­wa­ły o so­bie znać jesz­cze dłu­go w epo­ce no­wo­żyt­nej. W roku 1863 chiń­ski ce­sarz, sam na­le­żą­cy do „cu­dzo­ziem­skiej” man­dżur­skiej dy­na­stii, któ­ra pod­bi­ła Chi­ny dwa stu­le­cia wcze­śniej, wy­słał do Abra­ha­ma Lin­col­na list, w któ­rym in­for­mo­wał, że jego kraj za­mie­rza utrzy­mać do­bre sto­sun­ki ze Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi. Ce­sarz prze­ka­zał tę wia­do­mość za po­mo­cą na­pu­szo­ne­go za­pew­nie­nia: „otrzy­maw­szy od Nie­bios man­dat do rzą­dze­nia wszech­świa­tem, uwa­ża­my, że za­rów­no Pań­stwo Środ­ka [Chi­ny], jak i pań­stwa ze­wnętrz­ne sta­no­wią jed­ną ro­dzi­nę, bez żad­nej róż­ni­cy”12. Gdy wy­sy­ła­no ów list, Chi­ny prze­gra­ły już dwie woj­ny z za­chod­ni­mi po­tę­ga­mi, za­ję­ty­mi wy­zna­cza­niem swo­ich stref in­te­re­sów na chiń­skim te­ry­to­rium. Ce­sarz naj­wy­raź­niej trak­to­wał te klę­ski po­dob­nie jak po­zo­sta­łe in­wa­zje bar­ba­rzyń­ców, od­par­te w koń­cu dzię­ki wy­trwa­ło­ści Chiń­czy­ków i wyż­szo­ści ich kul­tu­ry.

Przez ty­siąc­le­cia w chiń­skich rosz­cze­niach nie było tak na­praw­dę nic szcze­gól­ne­go. Pod pa­no­wa­niem dy­na­stii Han Chiń­czy­cy z każ­dym po­ko­le­niem zaj­mo­wa­li co­raz więk­sze te­ry­to­ria wo­kół swo­jej pier­wot­nej sie­dzi­by w do­li­nie Żół­tej Rze­ki, a są­sied­nie spo­łecz­no­ści w róż­nym stop­niu zbli­ża­ły się do chiń­skich wzor­ców. Chiń­skie osią­gnię­cia na­uko­we i tech­nicz­ne do­rów­ny­wa­ły do­ko­na­niom współ­cze­snych im miesz­kań­ców Eu­ro­py Za­chod­niej, In­du­sów i Ara­bów, a czę­sto je prze­wyż­sza­ły13.

Chi­ny tra­dy­cyj­nie prze­kra­cza­ły ska­lę państw eu­ro­pej­skich pod wzglę­dem licz­by lud­no­ści i wiel­ko­ści te­ry­to­rium; do cza­su wiel­kiej re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej były też znacz­nie bo­gat­sze. Dzię­ki sie­ci ka­na­łów łą­czą­cych wiel­kie rze­ki i sku­pi­ska lud­no­ści przez całe stu­le­cia były naj­bar­dziej pro­duk­tyw­ną go­spo­dar­ką świa­ta i naj­lud­niej­szym ob­sza­rem han­dlo­wym14. Po­nie­waż jed­nak były w du­żej mie­rze sa­mo­wy­star­czal­ne, inne re­gio­ny mia­ły tyl­ko zni­ko­me po­ję­cie o ich wiel­ko­ści i bo­gac­twie. Przez osiem­na­ście z dwu­dzie­stu ostat­nich stu­le­ci Chi­ny mia­ły więk­szy udział w świa­to­wym PKB niż ja­kie­kol­wiek za­chod­nie spo­łe­czeń­stwo. Jesz­cze w roku 1820 wy­twa­rza­ły po­nad 30 pro­cent świa­to­we­go PKB – wię­cej niż Eu­ro­pa Za­chod­nia i Wschod­nia oraz Sta­ny Zjed­no­czo­ne ra­zem wzię­te15.

Za­chod­ni ob­ser­wa­to­rzy w ze­tknię­ciu z wcze­sno­no­wo­żyt­ny­mi Chi­na­mi byli za­sko­cze­ni ich wi­tal­no­ścią i ma­te­rial­nym do­bro­by­tem. W 1736 roku fran­cu­ski je­zu­ita Jean-Bap­ti­ste Du Hal­de tak pod­su­mo­wał peł­ne zdu­mie­nia re­ak­cje za­chod­nich przy­by­szów:

Bo­gac­twa wła­ści­we każ­dej pro­win­cji, a tak­że ła­twość pro­wa­dze­nia han­dlu dzię­ki rze­kom i ka­na­łom za­pew­nia­ją jego nie­ustan­ny roz­kwit we­wnątrz ce­sar­stwa. […] We­wnętrz­ny han­del Chin jest tak wiel­ki, że nie da się z nim po­rów­nać ku­piec­twa ca­łej Eu­ro­py; z pro­win­cja­mi, któ­re są jak roz­licz­ne kró­le­stwa, prze­ka­zu­ją­ce so­bie na­wza­jem swo­je do­bra16.

Trzy­dzie­ści lat póź­niej fran­cu­ski eko­no­mi­sta po­li­tycz­ny Fra­nço­is Qu­esnay po­su­nął się na­wet da­lej:

Nikt nie może za­prze­czyć, że jest to pań­stwo naj­pięk­niej­sze na świe­cie, naj­gę­ściej za­lud­nio­ne i naj­bar­dziej kwit­ną­ce ze zna­nych kró­lestw. Im­pe­rium ta­kie jak Chi­ny po­rów­nać moż­na z tym, czym by­ła­by Eu­ro­pa zjed­no­czo­na pod jed­nym pa­nem17.

Chi­ny pro­wa­dzi­ły z cu­dzo­ziem­ca­mi wy­mia­nę han­dlo­wą i od cza­su do cza­su przej­mo­wa­ły po­my­sły albo wy­na­laz­ki z za­gra­ni­cy. Czę­ściej jed­nak Chiń­czy­cy twier­dzi­li, że naj­war­to­ściow­sze do­bra i in­te­lek­tu­al­ne osią­gnię­cia moż­na zna­leźć w Chi­nach. Han­del z Chi­na­mi był tak ce­nio­ny, że opi­nia chiń­skich elit, uwa­ża­ją­cych go nie za zwy­kłą wy­mia­nę go­spo­dar­czą, lecz za „da­ni­nę” skła­da­ną chiń­skiej wyż­szo­ści, była tyl­ko po czę­ści prze­sa­dzo­na.

Kon­fu­cja­nizm

Pra­wie wszyst­kie im­pe­ria two­rzy się przy uży­ciu siły, nie spo­sób ich jed­nak za jej po­mo­cą utrzy­mać. Uni­wer­sal­na za­sa­da prze­trwa­nia każe za­stą­pić prze­moc zo­bo­wią­za­niem. W prze­ciw­nym ra­zie pa­nu­ją­cy wy­czer­pie swo­je siły, sta­ra­jąc się utrzy­mać wła­dzę kosz­tem swo­bo­dy kształ­to­wa­nia przy­szło­ści, bę­dą­ce­go głów­nym za­da­niem gło­wy pań­stwa. Im­pe­ria trwa­ją, gdy re­pre­sje ustę­pu­ją miej­sca kom­pro­mi­so­wi.

Tak się sta­ło w Chi­nach. Me­to­dy ich jed­no­cze­nia oraz okre­so­we upad­ki i po­wro­ty do jed­no­ści by­wa­ły cza­sem bru­tal­ne. Chiń­skie dzie­je zna­ją krwa­we re­be­lie i dy­na­stycz­nych ty­ra­nów. Ty­siąc­let­nie trwa­nie Chi­ny za­wdzię­cza­ły jed­nak nie tyle ka­rom wy­mie­rza­nym przez ce­sa­rzy, ile wspól­no­cie war­to­ści pie­lę­gno­wa­nych przez ich lud­ność i rząd uczo­nych-urzęd­ni­ków.

Jed­nym z wy­jąt­ko­wych aspek­tów chiń­skiej kul­tu­ry jest to, że war­to­ści te z na­tu­ry były za­sad­ni­czo świec­kie. Gdy w in­dyj­skiej kul­tu­rze po­ja­wił się bud­dyzm, kła­dą­cy na­cisk na kon­tem­pla­cję i we­wnętrz­ny po­kój, zaś ży­dow­scy – a póź­niej tak­że chrze­ści­jań­scy i is­lam­scy – pro­ro­cy gło­si­li mo­no­te­izm i mó­wi­li o ży­ciu po śmier­ci, Chi­ny nie wy­two­rzy­ły żad­nej re­li­gii w za­chod­nim ro­zu­mie­niu. Nig­dy nie zna­ły mitu o ko­smicz­nej kre­acji. Chiń­ski wszech­świat stwo­rzy­li sami Chiń­czy­cy, któ­rych war­to­ści, na­wet je­śli uzna się je za uni­wer­sal­ne, poj­mo­wa­ne były jako czy­sto chiń­skie.

Głów­ne war­to­ści chiń­skie­go spo­łe­czeń­stwa wy­ra­sta­ły z za­le­ceń sta­ro­żyt­ne­go fi­lo­zo­fa zna­ne­go po­tom­no­ści jako Kong Fuzi (w zla­ty­ni­zo­wa­nej for­mie: Kon­fu­cjusz). Kon­fu­cjusz (551–479 p.n.e.) żył pod ko­niec tak zwa­nej Epo­ki Wio­sen i Je­sie­ni (770–476 p.n.e.), w cza­sie po­li­tycz­ne­go wrze­nia, któ­re do­pro­wa­dzi­ło do bru­tal­nych starć Epo­ki Wal­czą­cych Kró­lestw (475–221 p.n.e.). Pa­nu­ją­ca dy­na­stia Zhou chy­li­ła się ku upad­ko­wi, nie po­tra­fiąc na­rzu­cić swo­jej wła­dzy zbun­to­wa­nym ksią­żę­tom ry­wa­li­zu­ją­cym o wła­dzę. Po­wszech­nie pa­no­wa­ła nie­okieł­zna­na chci­wość i okru­cień­stwo. „Wszyst­ko, co jest pod nie­bem”, po­now­nie po­grą­ży­ło się w cha­osie.

Po­dob­nie jak Ma­chia­vel­li Kon­fu­cjusz wę­dro­wał po kra­ju w na­dziei, że któ­ryś z ksią­żąt wal­czą­cych wów­czas o prze­trwa­nie za­trud­ni go jako do­rad­cę. Jed­nak w od­róż­nie­niu od Ma­chia­vel­le­go Kon­fu­cju­sza bar­dziej zaj­mo­wa­ło utrzy­ma­nie spo­łecz­nej har­mo­nii niż ma­chi­na­cje wła­dzy. Naj­chęt­niej mó­wił o za­sa­dach rzą­dów peł­nych współ­czu­cia, prze­strze­ga­niu wła­ści­wych ry­tu­ałów i wpa­ja­niu sy­now­skiej na­boż­no­ści. Być może dla­te­go, że nie uka­zy­wał po­ten­cjal­nym chle­bo­daw­com krót­kiej dro­gi do bo­gac­twa i wła­dzy, zmarł, nie osią­gnąw­szy swo­je­go celu: nig­dy nie zna­lazł księ­cia, któ­ry wpro­wa­dził­by jego rady w ży­cie, a Chi­ny nadal sta­cza­ły się ku po­li­tycz­ne­mu upad­ko­wi i woj­nie18.

Na­uki Kon­fu­cju­sza prze­trwa­ły jed­nak, spi­sa­ne przez jego uczniów. Gdy za­prze­sta­no roz­le­wu krwi, a Chi­ny z po­wro­tem się zjed­no­czy­ły, dy­na­stia Han (206 p.n.e. – 220 n.e.) przy­ję­ła myśl kon­fu­cjań­ską jako ofi­cjal­ną pań­stwo­wą fi­lo­zo­fię. Ze­bra­ne w jed­ną księ­gę kon­fu­cjań­skie afo­ry­zmy (Dia­lo­gi kon­fu­cjań­skie) i póź­niej­sze ko­men­ta­rze uczo­nych, czy­li kon­fu­cjań­ski ka­non, sta­ły się z cza­sem czymś w ro­dza­ju chiń­skiej bi­blii i kon­sty­tu­cji jed­no­cze­śnie. Zna­jo­mość tych tek­stów była głów­nym wy­mo­giem sta­wia­nym pra­cow­ni­kom ce­sar­skiej biu­ro­kra­cji – za­stę­po­wi uczo­nych-urzęd­ni­ków wy­bie­ra­nych w kon­kur­so­wym eg­za­mi­nie o na­ro­do­wym za­się­gu, któ­rych obo­wiąz­kiem było utrzy­ma­nie har­mo­nii w roz­le­głej ce­sar­skiej dzie­dzi­nie.

Od­po­wie­dzią Kon­fu­cju­sza na cha­os jego cza­sów była „dro­ga” spra­wie­dli­we­go i har­mo­nij­ne­go spo­łe­czeń­stwa, któ­re, jak na­uczał, kie­dyś już ist­nia­ło – w od­le­głym zło­tym wie­ku. Głów­nym du­cho­wym za­da­niem ludz­ko­ści było od­two­rze­nie tego wła­ści­we­go po­rząd­ku, któ­re­mu gro­zi­ło uni­ce­stwie­nie. Du­cho­we speł­nie­nie było nie tyle kwe­stią ob­ja­wie­nia czy wy­zwo­le­nia, ile cier­pli­we­go od­zy­ski­wa­nia za­po­mnia­nych za­sad opa­no­wa­nia sa­me­go sie­bie. Ce­lem była na­pra­wa, nie po­stęp19. Na­uka była klu­czem do awan­su w kon­fu­cjań­skim spo­łe­czeń­stwie. Kon­fu­cjusz na­uczał, że:

Skłon­ność do spo­le­gli­wo­ści, lecz nie do na­uki, jest przy­czy­ną głu­po­ty.

Skłon­ność do mą­dro­ści, lecz nie do na­uki, jest przy­czy­ną bez­ce­lo­wo­ści.

Skłon­ność do za­ufa­nia, lecz nie do na­uki, jest przy­czy­ną nie­uczci­wo­ści.

Skłon­ność do uczci­wo­ści, lecz nie do na­uki, jest przy­czy­ną nie­cier­pli­wo­ści.

Skłon­ność do od­wa­gi, lecz nie do na­uki, jest przy­czy­ną nie­po­rząd­ku.

Skłon­ność do by­stro­ści, lecz nie do na­uki, jest przy­czy­ną bra­ku ha­mul­ców20.

Kon­fu­cjusz gło­sił kre­do hie­rar­chicz­ne­go spo­łe­czeń­stwa: pod­sta­wo­wy obo­wią­zek to „znać swo­je miej­sce”. Dla jego wy­znaw­ców kon­fu­cjań­ski po­rzą­dek był in­spi­ra­cją w służ­bie i dą­że­niu ku więk­szej har­mo­nii. W od­róż­nie­niu od pro­ro­ków re­li­gii mo­no­te­istycz­nych Kon­fu­cjusz nie na­uczał o te­le­olo­gii dzie­jów, któ­ra prze­wi­dy­wa­ła oso­bi­ste od­ku­pie­nie ludz­ko­ści. Jego fi­lo­zo­fia dą­ży­ła do od­ku­pie­nia pań­stwa przez spra­wie­dli­we po­stę­po­wa­nie jed­nost­ki. Myśl kon­fu­cjań­ska, ukie­run­ko­wa­na na świat do­cze­sny, sta­no­wi­ła ko­deks spo­łecz­nych za­cho­wań, a nie mapę uka­zu­ją­cą dro­gę do przy­szłe­go ży­cia.

Na szczy­cie chiń­skie­go po­rząd­ku stał ce­sarz, po­stać nie­ma­ją­ca od­po­wied­ni­ka w za­chod­nich re­aliach. W jego oso­bie spo­ty­ka­ły się du­cho­we i świec­kie aspek­ty po­rząd­ku spo­łecz­ne­go – był za­rów­no wład­cą po­li­tycz­nym, jak i me­ta­fi­zycz­nym po­ję­ciem. W swo­jej po­li­tycz­nej roli ce­sarz uwa­ża­ny był za naj­wyż­sze­go wład­cę ludz­ko­ści sto­ją­ce­go na szczy­cie świa­to­wej hie­rar­chii po­li­tycz­nej, któ­ra była od­zwier­cie­dle­niem chiń­skiej hie­rar­chicz­nej kon­fu­cjań­skiej struk­tu­ry spo­łecz­nej. Chiń­ski pro­to­kół wy­ma­gał uzna­nia jego zwierzch­no­ści w ak­cie ke­tou – po­kło­nu, pod­czas któ­re­go trzy­krot­nie do­ty­ka­no czo­łem zie­mi.

W swo­jej dru­giej, me­ta­fi­zycz­nej roli ce­sarz miał sta­tus Syna Nie­bios, sym­bo­licz­ne­go po­śred­ni­ka mię­dzy nie­bio­sa­mi a zie­mią i ludz­ko­ścią. Rola ta sta­wia­ła też przed ce­sa­rzem mo­ral­ne zo­bo­wią­za­nia. Dzię­ki po­stę­po­wa­niu w ludz­ki spo­sób, wy­peł­nia­niu wła­ści­wych ry­tu­ałów i, od cza­su do cza­su, na­kła­da­niu su­ro­wych kar ce­sarz był po­strze­ga­ny jako fi­lar Wiel­kiej Har­mo­nii wszyst­kich rze­czy, wiel­kich i ma­łych. Gdy­by zszedł z dro­gi cno­ty, „wszyst­ko, co jest pod nie­bem”, po­grą­ży­ło­by się w cha­osie. Na­wet klę­ski ży­wio­ło­we mo­gły­by ozna­czać, że wszech­świa­to­wi gro­zi brak har­mo­nii. Uzna­no by, że pa­nu­ją­ca dy­na­stia utra­ci­ła man­dat Nie­bios, któ­ry da­wał jej pra­wo do rzą­dze­nia – wy­bu­chły­by bun­ty, a nowa dy­na­stia przy­wró­ci­ła­by Wiel­ką Har­mo­nię wszech­świa­ta21.

Kon­cep­cje sto­sun­ków mię­dzy­na­ro­do­wych – im­pe­ria­lizm czy rów­ność?

W Chi­nach nie ma ani wiel­kich ka­tedr, ani re­zy­den­cji ta­kich jak an­giel­ski Blen­he­im Pa­la­ce. Nie po­ja­wi­li się tam moż­ni ary­sto­kra­ci-po­li­ty­cy jak ksią­żę Marl­bo­ro­ugh, któ­ry zbu­do­wał Blen­he­im. Eu­ro­pa wkro­czy­ła w erę no­wo­żyt­ną po­grą­żo­na w za­mę­cie po­li­tycz­ne­go roz­drob­nie­nia – nie­za­leż­ni ksią­żę­ta i hra­bio­wie, mia­sta po­sia­da­ją­ce wła­sny rząd, Ko­ściół rzym­sko­ka­to­lic­ki, któ­ry do­ma­gał się wła­dzy wy­kra­cza­ją­cej poza za­sięg pań­stwa, i pro­te­stanc­kie ugru­po­wa­nia, dą­żą­ce do zbu­do­wa­nia wła­snych, sa­mo­rząd­nych spo­łe­czeństw oby­wa­tel­skich. Tym­cza­sem Chi­ny, wkra­cza­jąc w cza­sy no­wo­żyt­ne, od ty­sią­ca lat mia­ły w peł­ni roz­wi­nię­tą im­pe­rial­ną biu­ro­kra­cję, któ­rej pra­cow­ni­ków wy­ła­nia­no w kon­kur­so­wym eg­za­mi­nie. Biu­ro­kra­cja ta prze­ni­ka­ła do ży­cia eko­no­micz­ne­go i spo­łecz­ne­go i re­gu­lo­wa­ła wszyst­kie jego dzie­dzi­ny.

Chiń­ski sto­su­nek do po­rząd­ku świa­ta cał­ko­wi­cie róż­nił się więc od sys­te­mu, któ­ry przy­jął się na Za­cho­dzie. No­wo­cze­sna za­chod­nia kon­cep­cja sto­sun­ków mię­dzy­na­ro­do­wych się­ga wstecz do XVI i XVII stu­le­cia, kie­dy śre­dnio­wiecz­ną struk­tu­rę Eu­ro­py za­stą­pi­ła gru­pa państw o mniej wię­cej jed­na­ko­wej sile, a z Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go wy­od­ręb­ni­ły się róż­ne wy­zna­nia. Dy­plo­ma­cja ma­ją­ca na celu za­cho­wa­nie rów­no­wa­gi sił nie była kwe­stią wy­bo­ru, ale ko­niecz­no­ścią. Żad­ne pań­stwo nie było wy­star­cza­ją­co sil­ne, by na­rzu­cić in­nym swo­ją wolę; żad­na re­li­gia nie mia­ła wy­star­cza­ją­ce­go au­to­ry­te­tu, by za­cho­wać uni­wer­sal­ny cha­rak­ter. Kon­cep­cja su­we­ren­no­ści i praw­nej rów­no­ści państw sta­ła się pod­sta­wą mię­dzy­na­ro­do­we­go pra­wa i dy­plo­ma­cji.

Chi­ny na­to­miast nig­dy nie utrzy­my­wa­ły sta­łych sto­sun­ków z żad­nym kra­jem na za­sa­dzie rów­no­ści z tej pro­stej przy­czy­ny, że nig­dy nie na­po­tka­ły spo­łe­czeń­stwa o po­rów­ny­wal­nej kul­tu­rze i wiel­ko­ści. To, że chiń­ski ce­sarz gó­ro­wał nad ca­łym re­gio­nem geo­gra­ficz­nym, po­strze­ga­no jak pra­wo na­tu­ry, po­twier­dze­nie man­da­tu Nie­bios. Dla chiń­skie­go ce­sa­rza po­sia­da­nie tego man­da­tu nie mu­sia­ło ozna­czać wro­go­ści wo­bec są­sied­nich na­ro­dów i na ogół nie ozna­cza­ło. Tak jak Sta­ny Zjed­no­czo­ne Chi­ny uwa­ża­ły, że mają do ode­gra­nia wy­jąt­ko­wą rolę. Nig­dy jed­nak nie prze­ja­wia­ły ty­po­wo ame­ry­kań­skie­go uni­wer­sa­li­zmu, na­ka­zu­ją­ce­go roz­prze­strze­nia­nie wła­snych war­to­ści na ca­łym świe­cie. Ogra­ni­czy­ły się do kon­tro­lo­wa­nia bar­ba­rzyń­ców tuż za pro­giem. Dą­ży­ły do tego, żeby pła­cą­ce try­but pań­stwa ta­kie jak Ko­rea uzna­wa­ły wy­jąt­ko­wy sta­tus Chin, w za­mian za co mo­gły ko­rzy­stać na przy­kład z pra­wa do han­dlu z Pań­stwem Środ­ka. Bar­ba­rzyń­ców miesz­ka­ją­cych da­le­ko, ta­kich jak Eu­ro­pej­czy­cy, o któ­rych Chiń­czy­cy nie­wie­le wie­dzie­li, trak­to­wa­no z życz­li­wą, choć peł­ną wyż­szo­ści re­zer­wą. Chi­ny nie były za­in­te­re­so­wa­ne na­wra­ca­niem ich na wła­sną dro­gę. Za­ło­ży­ciel dy­na­stii Ming w 1372 roku ujął to na­stę­pu­ją­co: „Kra­iny Za­chod­nich Oce­anów słusz­nie na­zy­wa się od­le­gły­mi zie­mia­mi. [Ich miesz­kań­cy] przy­by­wa­ją [do nas] przez mo­rza. I trud­no im usta­lić rok i mie­siąc [przy­by­cia]. Nie­za­leż­nie od ich licz­by po­stę­pu­je­my z nimi [we­dług za­sa­dy] »ci, któ­rzy przy­by­li skrom­nie, od­cho­dzą w ob­fi­to­ści«”22.

W opi­nii chiń­skich ce­sa­rzy wy­wie­ra­nie wpły­wu na kra­je, któ­re na­tu­ra nie­for­tun­nie umie­ści­ła w tak wiel­kiej od­le­gło­ści od Chin, by­ło­by nie­prak­tycz­ne. W myśl chiń­skich po­jęć o wy­jąt­ko­wo­ści Chi­ny nie eks­por­to­wa­ły swo­ich idei, ale po­zwa­la­ły in­nym przy­by­wać w ich po­szu­ki­wa­niu. Są­sied­nie na­ro­dy, jak uwa­ża­li Chiń­czy­cy, od­no­si­ły ko­rzy­ści z kon­tak­tu z chiń­ską cy­wi­li­za­cją, do­pó­ki uzna­wa­ły wyż­szość chiń­skich rzą­dów. Ci, któ­rzy tego nie ro­bi­li, byli bar­ba­rzyń­ca­mi. Pod­da­nie się ce­sa­rzo­wi i prze­strze­ga­nie im­pe­rial­nych ry­tu­ałów było isto­tą kul­tu­ry23. Gdy im­pe­rium było sil­ne, jego stre­fa kul­tu­ro­wa się roz­sze­rza­ła: wszyst­ko, co pod nie­bem, było wie­lo­na­ro­do­wo­ścio­wą jed­no­ścią obej­mu­ją­cą et­nicz­ną chiń­ską więk­szość Han i licz­ne inne chiń­skie gru­py et­nicz­ne.

We­dług ofi­cjal­nych ra­por­tów za­gra­nicz­ni po­sło­wie nie przy­by­wa­li na dwór ce­sa­rza, żeby pro­wa­dzić ne­go­cja­cje albo oma­wiać spra­wy pań­stwo­we, ale przy­cho­dzi­li, by „prze­mie­nił” ich jego cy­wi­li­zu­ją­cy wpływ. Ce­sarz nie or­ga­ni­zo­wał „spo­tkań na szczy­cie” z in­ny­mi gło­wa­mi państw – au­dien­cje z nim były prze­ja­wem „tkli­we­go uwiel­bie­nia przy­by­łych z da­le­ka”, któ­rzy przy­no­si­li try­but, by uznać ce­sar­ską zwierzch­ność. Gdy chiń­ski dwór ra­czył wy­słać po­słów za gra­ni­cę, nie byli oni dy­plo­ma­ta­mi, ale „nie­biań­ski­mi po­słań­ca­mi” z Dwo­ru Nie­bios.

Or­ga­ni­za­cja chiń­skie­go rzą­du od­zwier­cie­dla­ła hie­rar­chicz­ne spoj­rze­nie na po­rzą­dek świa­ta. Związ­ki z pła­cą­cy­mi try­but pań­stwa­mi, ta­ki­mi jak Ko­rea, Taj­lan­dia i Wiet­nam, pod­trzy­my­wa­no za po­śred­nic­twem Mi­ni­ster­stwa Ce­re­mo­nii, su­ge­ru­jąc, że sto­sun­ki dy­plo­ma­tycz­ne z tymi lu­da­mi to po pro­stu je­den z aspek­tów więk­sze­go me­ta­fi­zycz­ne­go za­da­nia po­le­ga­ją­ce­go na za­rzą­dza­niu Wiel­ką Har­mo­nią. Z mniej zsi­ni­zo­wa­ny­mi ple­mio­na­mi na pół­no­cy i za­cho­dzie kon­tak­to­wał się spe­cjal­ny urząd do spraw te­ry­to­riów za­leż­nych, ana­lo­gicz­ny do an­giel­skie­go Co­lo­nial Of­fi­ce, któ­re­go za­da­niem było nada­wa­nie ty­tu­łów wa­sal­nym ksią­żę­tom i utrzy­my­wa­nie po­ko­ju na gra­ni­cy24.

Do­pie­ro w XIX wie­ku, pod na­ci­skiem za­chod­nich na­jeźdź­ców, Chi­ny usta­no­wi­ły coś w ro­dza­ju mi­ni­ster­stwa spraw za­gra­nicz­nych, dzię­ki cze­mu w 1861 roku, po dwóch prze­gra­nych woj­nach z za­chod­ni­mi po­tę­ga­mi, dy­plo­ma­cja sta­ła się jed­ną z nie­za­leż­nie spra­wo­wa­nych funk­cji rzą­du. Uwa­ża­no, że to tyl­ko chwi­lo­wa ko­niecz­ność i że po opa­no­wa­niu kry­zy­su bę­dzie moż­na wró­cić do daw­ne­go zwy­cza­ju. Nowe mi­ni­ster­stwo z roz­my­słem otrzy­ma­ło sie­dzi­bę w sta­rym, ni­czym się nie­wy­róż­nia­ją­cym bu­dyn­ku zaj­mo­wa­nym wcze­śniej przez De­par­ta­ment Że­la­znej Mo­ne­ty. Chcia­no w ten spo­sób prze­ka­zać, jak ujął to ksią­żę Gong, je­den z czo­ło­wych mę­żów sta­nu z dy­na­stii Qing, „za­wo­alo­wa­ną in­for­ma­cję, że nie może się ono rów­nać z po­zo­sta­ły­mi tra­dy­cyj­ny­mi or­ga­na­mi rzą­do­wy­mi, i utrzy­mać roz­róż­nie­nie mię­dzy Chi­na­mi a ob­cy­mi kra­ja­mi”25.

Eu­ro­pej­skie kon­cep­cje po­li­ty­ki mię­dzy­na­ro­do­wej i dy­plo­ma­cji nie były chiń­skie­mu do­świad­cze­niu obce, ale trak­to­wa­no je ra­czej jako ro­dzaj kontr­tra­dy­cji, do­cho­dzą­cej do gło­su w okre­sach roz­bi­cia jed­no­ści Chin. Jak gdy­by we­dług nie­pi­sa­nej re­gu­ły okre­sy te koń­czy­ły się jed­nak po­now­nym zjed­no­cze­niem „wszyst­kie­go, co pod nie­bem”, i po­wro­tem do cen­tral­nych rzą­dów pod pa­no­wa­niem no­wej dy­na­stii.

Jako im­pe­rium Chi­ny trak­to­wa­ły są­sia­du­ją­ce z nimi ludy obiek­tyw­nie, a nie jed­na­ko­wo, czy­li w spo­sób ludz­ki i ze współ­czu­ciem pro­por­cjo­nal­nie do ich udzia­łu w chiń­skiej kul­tu­rze i prze­strze­ga­nia ry­tu­ałów pod­dań­stwa wo­bec Chin.

Naj­bar­dziej zdu­mie­wa­ją­ce w chiń­skim na­sta­wie­niu do sto­sun­ków mię­dzy­na­ro­do­wych były jed­nak nie wy­gó­ro­wa­ne rosz­cze­nia for­mal­ne, ale kry­ją­ca się za nimi stra­te­gicz­na prze­ni­kli­wość i da­le­ko­sięż­ność. „Po­mniej­sze” ludy ży­ją­ce przy dłu­gich i zmien­nych gra­ni­cach czę­sto były le­piej uzbro­jo­ne i bar­dziej mo­bil­ne niż Chiń­czy­cy. Te­re­ny na pół­noc i na za­chód od Chin zaj­mo­wa­ły ludy pół­ko­czow­ni­cze – Man­dżu­ro­wie, Mon­go­ło­wie, Uj­gu­rzy, Ty­be­tań­czy­cy, a po­tem eks­pan­syw­ne Im­pe­rium Ro­syj­skie – któ­rych jeźdź­cy mo­gli nie­mal bez­kar­nie prze­kra­czać gra­ni­cę i ata­ko­wać rol­ni­cze te­re­ny w cen­trum kra­ju. Eks­pe­dy­cje od­we­to­we mu­sia­ły zma­gać się z nie­przy­ja­znym te­re­nem i or­ga­ni­zo­wać roz­le­głe sie­ci za­opa­trze­nio­we. Na po­łu­dnie i na wschód od chiń­skich gra­nic żyły ludy no­mi­nal­nie pod­le­ga­ją­ce wpraw­dzie chiń­skiej ko­smo­lo­gii, ma­ją­ce jed­nak do­brze roz­wi­nię­te wła­sne tra­dy­cje woj­sko­we i po­czu­cie na­ro­do­wej toż­sa­mo­ści. Naj­bar­dziej nie­ustę­pli­wi byli Wiet­nam­czy­cy, któ­rzy za­cie­kle sprze­ci­wia­li się chiń­skim pre­ten­sjom do wyż­szo­ści i mo­gli się na­wet po­szczy­cić zwy­cię­stwa­mi w bi­twach.

Chi­ny nie mia­ły wa­run­ków, by do­ko­nać pod­bo­ju wszyst­kich swo­ich są­sia­dów. Chiń­ska lud­ność była przede wszyst­kim rol­ni­cza, przy­wią­za­na do zie­mi przod­ków. Człon­ko­wie man­da­ryń­skiej eli­ty osią­ga­li swój sta­tus nie dzię­ki za­słu­gom woj­sko­wym, ale wy­ka­zu­jąc się mi­strzow­ską zna­jo­mo­ścią kla­sy­ków kon­fu­cja­ni­zmu i bie­gło­ścią w sztu­kach ta­kich jak ka­li­gra­fia czy po­ezja. Każ­dy z są­sia­du­ją­cych lu­dów mógł więc sta­no­wić nie­ma­łe za­gro­że­nie, a gdy­by się zjed­no­czy­ły, ich prze­wa­ga by­ła­by przy­tła­cza­ją­ca. Hi­sto­ryk Owen Lat­ti­mo­re na­pi­sał, że „groź­ba bar­ba­rzyń­skiej in­wa­zji nie­ustan­nie wi­sia­ła nad Chi­na­mi. […] Każ­dy bar­ba­rzyń­ski lud, któ­ry tyl­ko po­tra­fił obro­nić się z tyłu i z bo­ków przed in­ny­mi bar­ba­rzyń­ca­mi, mógł bez obaw na­je­chać Chi­ny”26. Wy­chwa­la­na cen­tra­li­za­cja i ma­te­rial­ne bo­gac­two Chin ob­ró­ci­ły­by się prze­ciw­ko nim, sta­jąc się za­chę­tą do na­jaz­dów ze wszyst­kich stron.

Wiel­ki Mur, tak waż­ny w za­chod­niej iko­no­gra­fii Chin, był od­zwier­cie­dle­niem tej za­sad­ni­czej bez­bron­no­ści, rzad­ko jed­nak oka­zy­wał się sku­tecz­nym roz­wią­za­niem pro­ble­mu. Chiń­scy mę­żo­wie sta­nu wy­ko­rzy­sty­wa­li ra­czej bo­ga­ty re­per­tu­ar dy­plo­ma­tycz­nych i eko­no­micz­nych na­rzę­dzi, by na­wią­zać z po­ten­cjal­nie wro­gi­mi lu­da­mi sto­sun­ki, któ­re Chiń­czy­cy mo­gli kon­tro­lo­wać. Głów­nym dą­że­niem był nie tyle pod­bój (choć Chi­ny od cza­su do cza­su pro­wa­dzi­ły wiel­kie kam­pa­nie woj­sko­we), ile unik­nię­cie in­wa­zji i uda­rem­nie­nie za­wią­za­nia ko­ali­cji przez bar­ba­rzyń­ców.

Umie­jęt­nie za­chę­ca­jąc do han­dlu i pro­wa­dząc po­li­tycz­ny te­atr, Chi­ny na­kła­nia­ły są­sia­du­ją­ce ludy do prze­strze­ga­nia norm chiń­skiej cen­tra­li­za­cji, a rów­no­cze­śnie dba­ły o wi­ze­ru­nek peł­ne­go wspa­nia­ło­ści ma­je­sta­tu, żeby znie­chę­cić po­ten­cjal­nych na­jeźdź­ców, któ­rzy mo­gli­by się po­ku­sić o wy­pró­bo­wa­nie chiń­skiej siły. Ce­lem Chin nie były pod­bój i pod­po­rząd­ko­wa­nie so­bie bar­ba­rzyń­ców, ale „spra­wo­wa­nie nad nimi rzą­dów bez ścią­ga­nia wo­dzy” (jimi). Prze­ciw nie­po­słusz­nym Chi­ny wy­ko­rzy­sty­wa­ły są­siedz­kie po­dzia­ły, „kon­tro­lu­jąc bar­ba­rzyń­ców przy po­mo­cy bar­ba­rzyń­ców”, a gdy było to ko­niecz­ne, „ata­ku­jąc bar­ba­rzyń­ców przy po­mo­cy bar­ba­rzyń­ców”27. Gdyż jak na­pi­sał pe­wien urzęd­nik z cza­sów dy­na­stii Ming o po­ten­cjal­nie groź­nych ple­mio­nach na pół­noc­no-wschod­niej gra­ni­cy Chin:

Je­że­li […] są po­dzie­lo­ne mię­dzy sobą, [po­zo­sta­ną] sła­be i [bę­dzie] ła­two utrzy­mać je w pod­dań­stwie. Je­że­li ple­mio­na są od­osob­nio­ne, uni­ka­ją się na­wza­jem i chęt­nie się pod­po­rząd­ko­wu­ją. Oka­zu­je­my ła­ska­wość jed­ne­mu czy dru­gie­mu [z ich wa­taż­ków] i po­zwa­la­my im zwal­czać się na­wza­jem. Taka jest za­sa­da po­li­tycz­nej dzia­łal­no­ści mó­wią­ca, że: „Woj­ny mię­dzy »bar­ba­rzyń­ca­mi« są do­brą wróż­bą dla Chin”28.

Cel tego sys­te­mu był za­sad­ni­czo obron­ny: unie­moż­li­wie­nie two­rze­nia ko­ali­cji na chiń­skich gra­ni­cach. Za­sa­dy kon­tro­lo­wa­nia bar­ba­rzyń­ców tak głę­bo­ko za­ko­rze­ni­ły się w chiń­skiej my­śli po­li­tycz­nej, że gdy w XIX stu­le­ciu eu­ro­pej­scy „bar­ba­rzyń­cy” ze znacz­ny­mi si­ła­mi przy­bi­li do chiń­skich brze­gów, chiń­scy urzęd­ni­cy opi­sa­li wy­zwa­nie, któ­re przed nimi sta­ło, uży­wa­jąc tych sa­mych słów co ich po­przed­ni­cy: za­mie­rza­li „zwal­czać bar­ba­rzyń­ców przy po­mo­cy bar­ba­rzyń­ców”, aż bę­dzie moż­na ich okieł­znać i pod­po­rząd­ko­wać. Od­po­wia­da­jąc na pierw­szy bry­tyj­ski atak, ucie­kli się do tra­dy­cyj­nej stra­te­gii. Za­pro­si­li do sie­bie inne eu­ro­pej­skie pań­stwa, by naj­pierw pod­sy­cić ry­wa­li­za­cję mię­dzy nimi, a po­tem je zma­ni­pu­lo­wać.

W re­ali­za­cji tych ce­lów chiń­ski rząd był zdu­mie­wa­ją­co prag­ma­tycz­ny. Chiń­czy­cy prze­ku­py­wa­li bar­ba­rzyń­ców albo pod­kre­śla­li de­mo­gra­ficz­ną prze­wa­gę Ha­nów, by onie­śmie­lić na­jeźdź­ców; po­ko­na­ni bar­ba­rzyń­cy pod­da­wa­li się Chiń­czy­kom tak jak na po­cząt­ku pa­no­wa­nia dy­na­stii Yuan i Qing – był to wstęp­ny etap si­ni­za­cji. Chiń­ski dwór re­gu­lar­nie prak­ty­ko­wał to, co w in­nym kon­tek­ście uzna­no by za po­li­ty­kę ustępstw, acz­kol­wiek z za­cho­wa­niem wy­ra­fi­no­wa­ne­go pro­to­ko­łu, dzię­ki któ­re­mu chiń­skie eli­ty mo­gły utrzy­my­wać, że cho­dzi­ło ra­czej o utwier­dze­nie ła­ska­wej wyż­szo­ści. Mi­ni­ster z cza­sów dy­na­stii Han pi­sał więc o „pię­ciu przy­nę­tach”, za któ­rych po­mo­cą za­mie­rzał opa­no­wać kon­ne ple­mio­na Xion­gnu ży­ją­ce na pół­noc­ny za­chód od chiń­skiej gra­ni­cy:

Dać im […] wy­szu­ka­ne stro­je i po­wo­zy, by ze­psuć im oczy; dać do­sko­na­łe je­dze­nie, by ze­psuć im usta; dać im mu­zy­kę i ko­bie­ty, by ze­psuć im uszy; wznieść im wy­so­kie bu­dow­le, spi­chrze i dać nie­wol­ni­ków, by ze­psuć im żo­łą­dek, […] a je­śli ja­cyś przyj­dą się pod­dać, ce­sarz [po­wi­nien] oka­zać im ła­skę, wy­da­jąc na ich cześć ce­sar­ską ucztę, pod­czas któ­rej sam bę­dzie po­da­wał im wino i je­dze­nie, by ze­psuć im umy­sły. To wła­śnie jest pięć przy­nęt29.

W okre­sach po­tę­gi dy­plo­ma­cja Pań­stwa Środ­ka słu­ży­ła ide­olo­gicz­ne­mu uza­sad­nie­niu wła­dzy ce­sar­skiej. W cza­sie upad­ku mia­ła ma­sko­wać sła­bość i po­ma­gać Chi­nom ma­ni­pu­lo­wać zwal­cza­ją­cy­mi się si­ła­mi.

W po­rów­na­niu z póź­niej­szy­mi pre­ten­den­ta­mi do wła­dzy Chi­ny czu­ły się usa­tys­fak­cjo­no­wa­ne jako im­pe­rium o ogra­ni­czo­nych am­bi­cjach te­ry­to­rial­nych. Jak ujął to pe­wien uczo­ny z cza­sów dy­na­stii Han (206 p.n.e. – 220 n.e.), „ce­sarz nie rzą­dzi bar­ba­rzyń­ca­mi. Ci, któ­rzy przyj­dą do nie­go, nie będą od­rzu­ce­ni, a tych, któ­rzy odej­dą, nie bę­dzie ści­gał”30. Ce­lem było ra­czej utrzy­ma­nie są­sia­dów po­wol­nych i po­dzie­lo­nych niż pod­po­rząd­ko­wa­nie ich bez­po­śred­nio chiń­skiej kon­tro­li.

Naj­bar­dziej zdu­mie­wa­ją­cym prze­ja­wem fun­da­men­tal­ne­go prag­ma­ty­zmu Chiń­czy­ków był ich sto­su­nek do na­jeźdź­ców. Gdy obce dy­na­stie od­no­si­ły zwy­cię­stwo na polu bi­twy, chiń­ska eli­ta biu­ro­kra­tycz­na ofe­ro­wa­ła im swo­je usłu­gi i prze­ko­ny­wa­ła, że kra­jem tak roz­le­głym i wy­jąt­ko­wym moż­na rzą­dzić tyl­ko za po­mo­cą chiń­skich me­tod, chiń­skie­go ję­zy­ka i ist­nie­ją­cej chiń­skiej biu­ro­kra­cji. Z każ­dym po­ko­le­niem na­jeźdź­cy co­raz bar­dziej asy­mi­lo­wa­li się z po­rząd­kiem, któ­ry pró­bo­wa­li wcze­śniej zdo­mi­no­wać. W koń­cu ich oj­czy­ste te­re­ny, z któ­rych roz­po­czy­na­li in­wa­zje, za­czy­na­ły być uwa­ża­ne za część Chin. Oka­zy­wa­ło się, że dzia­ła­ją na rzecz tra­dy­cyj­ne­go chiń­skie­go in­te­re­su na­ro­do­we­go, a kie­ru­nek pod­bo­ju się zmie­niał31.

Chiń­ska Re­al­po­li­tik i Sztu­ka wo­jen­na Sun Zi

Chiń­czy­cy byli i są by­stry­mi zwo­len­ni­ka­mi Re­al­po­li­tik oraz adep­ta­mi dok­try­ny stra­te­gicz­nej zna­czą­co od­mien­nej od stra­te­gii i dy­plo­ma­cji pre­fe­ro­wa­nej na Za­cho­dzie. Burz­li­wa hi­sto­ria na­uczy­ła chiń­skich przy­wód­ców, że nie każ­dy pro­blem ma roz­wią­za­nie i że zbyt upar­te dą­że­nie do peł­nej kon­tro­li nad pew­ny­mi wy­da­rze­nia­mi może na­ru­szyć har­mo­nię wszech­świa­ta. Im­pe­rium mia­ło zbyt wie­lu po­ten­cjal­nych wro­gów, by kie­dy­kol­wiek mo­gło się czuć cał­ko­wi­cie bez­piecz­nie. Je­że­li prze­zna­cze­niem Chin było względ­ne bez­pie­czeń­stwo, ozna­cza­ło to za­ra­zem względ­ny brak bez­pie­czeń­stwa – ko­niecz­ność po­zna­nia kil­ku­na­stu są­sied­nich państw o bar­dzo róż­nych hi­sto­riach i aspi­ra­cjach. Chiń­scy mę­żo­wie sta­nu rzad­ko de­cy­do­wa­li się na roz­wią­za­nie kon­flik­tu w jed­nym star­ciu, od któ­re­go za­le­ża­ło­by ich być albo nie być – skom­pli­ko­wa­ne wie­lo­let­nie ma­new­ry były dla nich bar­dziej ty­po­we. Pod­czas gdy w za­chod­niej tra­dy­cji wy­so­ko ce­nio­no roz­strzy­ga­ją­ce star­cia mo­carstw, kła­dąc na­cisk na bo­ha­ter­skie czy­ny, chiń­skie­mu ide­ało­wi bliż­sza była sub­tel­ność, nie­bez­po­śred­niość i cier­pli­we osią­ga­nie względ­nej prze­wa­gi.

Kon­trast ten znaj­du­je od­zwier­cie­dle­nie w in­te­lek­tu­al­nych roz­ryw­kach pre­fe­ro­wa­nych w każ­dej z tych dwóch cy­wi­li­za­cji. Naj­star­szą chiń­ską grą jest we­iqi (zna­ne na Za­cho­dzie pod ja­poń­ską na­zwą go). We­iqi moż­na prze­tłu­ma­czyć jako „gra ota­cza­ją­cych pion­ków”, co wska­zu­je na kon­cep­cję stra­te­gicz­ne­go okrą­że­nia. Plan­sza, siat­ka dzie­więt­na­stu pio­no­wych i ty­luż po­zio­mych li­nii, na po­cząt­ku jest pu­sta. Każ­dy z gra­czy ma do dys­po­zy­cji sto osiem­dzie­siąt pion­ków, czy­li ka­mie­ni, wszyst­kie o jed­na­ko­wej war­to­ści. Gra­cze na zmia­nę kła­dą po jed­nym ka­mie­niu w do­wol­nym punk­cie plan­szy, umac­nia­jąc wła­sne po­zy­cje i rów­no­cze­śnie pró­bu­jąc oto­czyć i poj­mać ka­mie­nie prze­ciw­ni­ka. Wie­le po­je­dyn­ków to­czy się rów­no­cze­śnie w róż­nych re­jo­nach plan­szy. Rów­no­wa­ga sił prze­su­wa się nie­uchron­nie z każ­dym ru­chem, gdy gra­cze re­ali­zu­ją wła­sną stra­te­gię i re­agu­ją na po­su­nię­cia prze­ciw­ni­ka. Pod ko­niec do­brze ro­ze­gra­nej par­tii plan­sza wy­peł­nio­na jest czę­ścio­wo się za­zę­bia­ją­cy­mi umoc­nio­ny­mi ob­sza­ra­mi. Wy­gra­ny czę­sto zwy­cię­ża o włos, a nie­wy­szko­lo­ne oko nie za­wsze po­tra­fi od razu wska­zać zwy­cięz­cę32.

W sza­chach na­to­miast gra to­czy się o cał­ko­wi­te zwy­cię­stwo. Ce­lem gry jest szach-mat, usta­wie­nie kró­la prze­ciw­ni­ka na po­zy­cji, z któ­rej nie bę­dzie się mógł ru­szyć, nie gi­nąc. Ogrom­na więk­szość roz­gry­wek koń­czy się cał­ko­wi­tym zwy­cię­stwem osią­ga­nym w wy­ni­ku wy­nisz­cze­nia prze­ciw­ni­ka albo, rza­dziej, dzię­ki dra­ma­tycz­ne­mu, mi­strzow­skie­mu po­su­nię­ciu. Je­dy­ną moż­li­wą al­ter­na­ty­wą jest re­mis, któ­ry ozna­cza, że obie stro­ny stra­ci­ły na­dzie­ję na zwy­cię­stwo.

Wy­nik roz­gryw­ki mię­dzy dwo­ma pro­fe­sjo­nal­ny­mi gra­cza­mi. Czar­ny wy­grał, osią­ga­jąc bar­dzo nie­wiel­ką prze­wa­gę

Je­że­li sza­chy to roz­strzy­ga­ją­ca bi­twa, we­iqi to prze­dłu­ża­ją­ca się kam­pa­nia. Sza­chi­sta dąży do peł­ne­go zwy­cię­stwa. Gracz we­iqi szu­ka względ­nej prze­wa­gi. W sza­chach gracz za­wsze ma prze­ciw­ni­ka przed sobą, wszyst­kie fi­gu­ry są roz­sta­wio­ne. Gra­ją­cy w we­iqi musi brać pod uwa­gę nie tyl­ko ka­mie­nie na plan­szy, ale tak­że siły, któ­re prze­ciw­nik do­pie­ro może wy­ko­rzy­stać. Sza­chy uczą Clau­se­wit­zow­skich kon­cep­cji „środ­ka cięż­ko­ści” i „de­cy­du­ją­ce­go punk­tu” – gra zwy­kle roz­po­czy­na się wal­ką o cen­trum plan­szy. We­iqi uczy sztu­ki stra­te­gicz­ne­go okrą­ża­nia. Gdy bie­gły sza­chi­sta dąży do wy­eli­mi­no­wa­nia fi­gur prze­ciw­ni­ka w se­rii bez­po­śred­nich starć, uta­len­to­wa­ny gracz w we­iqi zaj­mu­je pu­ste ob­sza­ry na plan­szy, stop­nio­wo po­mniej­sza­jąc stra­te­gicz­ne moż­li­wo­ści ka­mie­ni prze­ciw­ni­ka. Sza­chy kształ­tu­ją de­ter­mi­na­cję, we­iqi ro­dzi stra­te­gicz­ną gięt­kość.

Po­dob­ny kon­trast z eu­ro­pej­ską tra­dy­cją ist­nie­je w przy­pad­ku chiń­skiej teo­rii woj­sko­wo­ści. Jej fun­da­men­ty po­ło­żo­no w nie­spo­koj­nym okre­sie, gdy bez­względ­ne wal­ki mię­dzy ry­wa­li­zu­ją­cy­mi kró­le­stwa­mi zdzie­siąt­ko­wa­ły lud­ność Chin. Rzeź ta, a tak­że pra­gnie­nie wyj­ścia z niej obron­ną ręką, skło­ni­ły chiń­skich my­śli­cie­li do opra­co­wa­nia dok­try­ny, któ­ra chwa­li­ła zwy­cię­stwo osią­ga­ne za po­mo­cą me­tod psy­cho­lo­gicz­nych i na­wo­ły­wa­ła do uni­ka­nia bez­po­śred­nie­go star­cia.

Głów­ną po­sta­cią w tej tra­dy­cji był Sun Zi, czy­li Mistrz Sun, au­tor słyn­ne­go trak­ta­tu Sztu­ka wo­jen­na. Co cie­ka­we nie wia­do­mo do­kład­nie, kim był. Od wie­lu wie­ków ucze­ni pró­bu­ją zi­den­ty­fi­ko­wać twór­cę Sztu­ki wo­jen­nej i okre­ślić datę jej po­wsta­nia. Sama książ­ka jest zbio­rem afo­ry­zmów Sun Wu, ge­ne­ra­ła i wę­drow­ne­go do­rad­cy woj­sko­we­go z Epo­ki Wio­sen i Je­sie­ni (770–476 p.n.e.), jak wy­ni­ka ze świa­dectw jego uczniów. Nie­któ­rzy chiń­scy, a póź­niej tak­że za­chod­ni ucze­ni wąt­pi­li, czy Mistrz Sun w ogó­le ist­niał, a je­że­li tak, to czy Sztu­ka wo­jen­na rze­czy­wi­ście była jego dzie­łem33.

Choć mi­nę­ły prze­szło dwa ty­sią­ce lat, ta nie­wiel­ka ko­lek­cja epi­gra­ma­tycz­nych spo­strze­żeń na te­mat stra­te­gii, dy­plo­ma­cji i woj­ny – na­pi­sa­nych kla­sycz­nym ję­zy­kiem chiń­skim, na po­gra­ni­czu po­ezji i pro­zy – po­zo­sta­je głów­nym tek­stem my­śli woj­sko­wej. Mak­sy­my ze Sztu­ki wo­jen­nej w XX wie­ku wpro­wa­dził w ży­cie Mao Ze­dong pod­czas chiń­skiej woj­ny do­mo­wej, a w cza­sie kon­flik­tów w Wiet­na­mie Ho Chi Minh i Vo Nguy­en Giap sto­so­wa­li opi­sa­ne przez Sun Zi za­sa­dy nie­bez­po­śred­nie­go ata­ku i woj­ny psy­cho­lo­gicz­nej, wal­cząc z Fran­cją, a po­tem ze Sta­na­mi Zjed­no­czo­ny­mi. (Sun Zi stał się rów­nież zna­ny na Za­cho­dzie, gdzie po­pu­lar­ne wy­da­nia Sztu­ki wo­jen­nej zro­bi­ły z nie­go guru za­rzą­dza­nia biz­ne­so­we­go). Na­wet dziś w tek­ście Sun Zi wi­docz­na jest bez­po­śred­niość i prze­ni­kli­wość, któ­re każą za­li­czyć go w po­czet naj­więk­szych stra­te­gów świa­ta. Moż­na by po­sta­wić tezę, że zlek­ce­wa­że­nie jego za­le­ceń było przy­czy­ną roz­cza­ro­wań, któ­rych Ame­ry­ka­nie do­świad­cza­li pod­czas azja­tyc­kich kon­flik­tów.

Sun Zi róż­ni się od za­chod­nich au­to­rów tym, że przed­kła­da psy­cho­lo­gicz­ne i po­li­tycz­ne ele­men­ty wal­ki nad czy­sto woj­sko­we. Wiel­cy eu­ro­pej­scy teo­re­ty­cy woj­sko­wo­ści Carl von Clau­se­witz i Hen­ri Jo­mi­ni uwa­ża­ją, że stra­te­gia jest ob­sza­rem dzia­ła­nia od­ręb­nym od po­li­ty­ki. Na­wet słyn­na mak­sy­ma Clau­se­wit­za gło­szą­ca, że woj­na jest kon­ty­nu­acją po­li­ty­ki za po­mo­cą in­nych środ­ków, wska­zu­je, że z chwi­lą przy­stą­pie­nia do woj­ny mąż sta­nu roz­po­czy­na nowy i osob­ny etap.

Sun Zi łą­czy oba te ob­sza­ry. Pod­czas gdy za­chod­ni stra­te­dzy pi­szą o spo­so­bach osią­gnię­cia prze­wa­gi w roz­strzy­ga­ją­cym mo­men­cie, Sun Zi mówi o bu­do­wa­niu do­mi­nu­ją­cej po­zy­cji po­li­tycz­nej i psy­cho­lo­gicz­nej, tak by wy­nik kon­flik­tu stał się re­zul­ta­tem świa­do­mej re­zy­gna­cji. Za­chod­ni stra­te­dzy do­wo­dzą praw­dzi­wo­ści swo­ich mak­sym zwy­cię­stwa­mi w bi­twach. Sun Zi mie­rzy praw­dzi­wość swo­ich zwy­cię­stwa­mi, do któ­rych osią­gnię­cia bi­twa oka­za­ła się zbęd­na.

Tekst Sun Zi wol­ny jest od eg­zal­ta­cji ce­chu­ją­cej cza­sem eu­ro­pej­skie pi­śmien­nic­two na ten te­mat, nie od­wo­łu­je się też do oso­bi­ste­go bo­ha­ter­stwa. Jego po­sęp­ny cha­rak­ter do­brze ob­ra­zu­ją zło­wiesz­cze pierw­sze wer­sy:

Sun Zi po­wia­da:

1. Woj­na to spra­wa o ży­wot­nym zna­cze­niu dla pań­stwa, ob­szar ży­cia lub śmier­ci, dro­ga do prze­trwa­nia lub za­gła­dy. Za­gad­nie­nie to trze­ba więc do­kład­nie roz­pa­trzyć34.

Dla­te­go że kon­se­kwen­cje woj­ny są tak po­waż­ne, roz­trop­ność jest naj­więk­szą war­to­ścią:

18. Wład­ca nie może roz­pę­tać woj­ny, bo się ze­zło­ścił. Wódz nie może roz­pę­tać bi­twy, bo się ob­ra­ził. […] Gniew osty­gnie, ob­ra­za przej­dzie, ale znisz­czo­ne pań­stwo się nie od­ro­dzi, a za­bi­ci nie wró­cą do ży­cia.

19. Dla­te­go świa­tły wład­ca jest ostroż­ny, je­śli cho­dzi o woj­nę, a do­bry wódz nie dzia­ła po­chop­nie. Tak się za­cho­wu­je byt pań­stwa i ca­łość wojsk35.

W ja­kich sy­tu­acjach mąż sta­nu po­wi­nien za­cho­wać roz­wa­gę? We­dług Sun Zi zwy­cię­stwo nie jest po pro­stu trium­fem sił zbroj­nych. To ra­czej re­ali­za­cja osta­tecz­nych po­li­tycz­nych ce­lów, któ­re star­cie wojsk mia­ło za­bez­pie­czyć. Za­miast rzu­cać wro­gom wy­zwa­nie do wal­ki, o wie­le le­piej jest pod­ko­pać ich mo­ra­le albo ze­pchnąć ich na nie­ko­rzyst­ną po­zy­cję, skąd uciecz­ka bę­dzie nie­moż­li­wa. Po­nie­waż woj­na jest przed­się­wzię­ciem roz­pacz­li­wym i zło­żo­nym, zna­jo­mość sa­me­go sie­bie jest nie­zbęd­na. Stra­te­gia sta­je się woj­ną psy­cho­lo­gicz­ną:

4. Tak więc naj­waż­niej­sze jest ude­rze­nie w samą stra­te­gię prze­ciw­ni­ka. […]

5. Na dru­gim miej­scu stoi roz­bi­cie jego so­ju­szów. […]

6. Do­pie­ro na trze­cim miej­scu roz­bi­cie jego ar­mii. […]

7. A naj­gor­sze jest ob­le­ga­nie twier­dzy. Wa­row­ne mia­sta na­le­ży ata­ko­wać tyl­ko wte­dy, kie­dy nie ma in­ne­go wyj­ścia. […]

10. Kto umie­jęt­nie pro­wa­dzi woj­nę, zwy­cię­ża nie­przy­ja­ciel­skie woj­ska bez bi­twy, zdo­by­wa mia­sta bez sztur­mo­wa­nia ich, pod­bi­ja obce pań­stwa bez prze­wle­kłych dzia­łań wo­jen­nych36.

Naj­le­piej, by do­wód­ca osią­gnął taką prze­wa­gę, któ­ra po­zwo­li mu zu­peł­nie unik­nąć bi­twy. Albo użyć ar­mii, by za­dać coup de grâce po szcze­gó­ło­wej ana­li­zie sy­tu­acji oraz lo­gi­stycz­nych, dy­plo­ma­tycz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych przy­go­to­wa­niach. Sun Zi ra­dzi za­tem:

14. Dla­te­go zwy­cię­skie woj­sko nie ru­sza do bi­twy, do­pó­ki nie ma za­pew­nio­nych wa­run­ków do zwy­cię­stwa. Na­to­miast woj­sko ska­za­ne na klę­skę naj­pierw ru­sza do bi­twy, a po­tem spo­dzie­wa się wy­grać37.

Po­nie­waż nisz­cze­nie stra­te­gii prze­ciw­ni­ka i jego so­ju­szy jest kwe­stią psy­cho­lo­gii i spo­strze­gaw­czo­ści, Sun Zi kła­dzie znacz­ny na­cisk na uży­wa­nie pod­stę­pów i dez­in­for­ma­cję:

18. Więc je­że­li coś mo­żesz, uda­waj, że nie mo­żesz. Je­że­li je­steś go­tów, uda­waj bez­czyn­ność.

19. Bę­dąc bli­sko, uda­waj, że je­steś da­le­ko38.

Dla do­wód­cy sto­su­ją­ce­go się do za­le­ceń Sun Zi zwy­cię­stwo osią­gnię­te w spo­sób nie­bez­po­śred­ni, przez zwo­dze­nie prze­ciw­ni­ka i ma­ni­pu­lo­wa­nie nim, jest bar­dziej ludz­kie (a z pew­no­ścią bar­dziej opła­cal­ne pod wzglę­dem eko­no­micz­nym) niż wy­gra­na osią­gnię­ta dzię­ki prze­wa­ża­ją­cej sile. Sztu­ka wo­jen­na ra­dzi do­wód­cy, by zmu­sił wro­ga do re­ali­zo­wa­nia jego ce­lów i ze­pchnął go na po­zy­cję tak nie­do­god­ną, że sam wy­bie­rze ka­pi­tu­la­cję swo­jej ar­mii albo pań­stwa w nie­na­ru­szo­nym sta­nie.

Być może naj­więk­szą prze­ni­kli­wo­ścią Sun Zi wy­ka­zał się, stwier­dza­jąc, że czy to w woj­sko­wym, czy w stra­te­gicz­nym kon­tek­ście wszyst­ko ma zna­cze­nie i jest z sobą po­wią­za­ne: po­go­da, te­ren, dy­plo­ma­cja, ra­por­ty szpie­gów i po­dwój­nych agen­tów, za­opa­trze­nie i lo­gi­sty­ka, rów­no­wa­ga sił, uwa­run­ko­wa­nia hi­sto­rycz­ne, efekt za­sko­cze­nia i mo­ra­le. Każ­dy z tych czyn­ni­ków wpły­wa na po­zo­sta­łe, po­wo­du­jąc sub­tel­ne zmia­ny sił i względ­nej prze­wa­gi. Nie ma od­osob­nio­nych wy­da­rzeń.

Za­da­niem stra­te­ga jest więc nie tyle prze­ana­li­zo­wa­nie kon­kret­nej sy­tu­acji, ile okre­śle­nie jej po­wią­zań w kon­tek­ście, w któ­rym za­ist­nia­ła. Ża­den układ nig­dy nie jest sta­tycz­ny, każ­dy wzo­rzec jest tym­cza­so­wy i w swej isto­cie zmien­ny. Stra­teg musi uchwy­cić kie­ru­nek tych zmian i wy­ko­rzy­stać go do swo­ich ce­lów. Sun Zi uży­wa na okre­śle­nie tej wła­ści­wo­ści po­ję­cia shi, któ­re nie ma swo­je­go od­po­wied­ni­ka na Za­cho­dzie39. W kon­tek­ście mi­li­tar­nym shi ozna­cza stra­te­gicz­ne ukie­run­ko­wa­nie i „po­ten­cjal­ną ener­gię” roz­wi­ja­ją­cej się sy­tu­acji, „siłę za­war­tą w okre­ślo­nym upo­rząd­ko­wa­niu ele­men­tów i […] jej roz­wo­jo­wą ten­den­cję”40. Sztu­ka wo­jen­na uwzględ­nia za­rów­no cią­gle się zmie­nia­ją­cy układ sił, jak i ogól­ną ten­den­cję tych zmian.

We­dług Sun Zi stra­teg wy­ko­rzy­stu­ją­cy shi jest jak woda, któ­ra pły­nąc po zbo­czu, znaj­du­je naj­szyb­szą i naj­ła­twiej­szą dro­gę. Zwy­cię­ski do­wód­ca cze­ka, za­nim ru­szy do bi­twy. Wzbra­nia się przed siłą wro­ga, po­świę­ca czas na ob­ser­wa­cję i wpro­wa­dza­nie zmian w stra­te­gicz­nym kra­jo­bra­zie. Ana­li­zu­je przy­go­to­wa­nia prze­ciw­ni­ka i bada jego mo­ra­le, oszczęd­nie go­spo­da­ru­je swo­imi za­so­ba­mi i uważ­nie je sza­cu­je, wy­ko­rzy­stu­je psy­cho­lo­gicz­ne sła­be punk­ty nie­przy­ja­cie­la – aż w koń­cu do­strze­że do­god­ny mo­ment, by ude­rzyć go w naj­czul­sze miej­sce. Wy­ko­rzy­stu­je wte­dy swo­je za­so­by szyb­ko i na­gle, pę­dząc „w dół zbo­cza” po li­nii naj­mniej­sze­go opo­ru, utwier­dza­jąc prze­wa­gę, o któ­rej prze­są­dził już ostroż­nie wy­bra­ny wła­ści­wy mo­ment i dro­bia­zgo­we przy­go­to­wa­nia41. Sztu­ka wo­jen­na jest sfor­mu­ło­wa­niem dok­try­ny nie tyle te­ry­to­rial­ne­go pod­bo­ju, ile psy­cho­lo­gicz­nej do­mi­na­cji. Wła­śnie w taki spo­sób miesz­kań­cy pół­noc­ne­go Wiet­na­mu wal­czy­li z Ame­ry­ką (choć Ha­noi za­zwy­czaj prze­ku­wa­ło zwy­cię­stwa psy­cho­lo­gicz­ne na rze­czy­wi­ste zdo­by­cze te­ry­to­rial­ne).

Ogól­nie rzecz uj­mu­jąc, w chiń­skiej my­śli po­li­tycz­nej wi­docz­na jest ten­den­cja do trak­to­wa­nia ca­łe­go stra­te­gicz­ne­go kra­jo­bra­zu jako czę­ści jed­nej ca­ło­ści: do­bre i złe, bli­skie i da­le­kie, siła i sła­bość, prze­szłość i przy­szłość – wszyst­ko jest ze sobą po­wią­za­ne. W od­róż­nie­niu od za­chod­nie­go uję­cia hi­sto­rii jako pro­ce­su, w któ­rym no­wo­cze­sność od­no­si se­rię ab­so­lut­nych zwy­cięstw nad złem i za­co­fa­niem, w chiń­skiej tra­dy­cji pod­kre­śla się cy­klicz­ny pro­ces ze­psu­cia i na­pra­wy, w któ­rym na­tu­rę i świat moż­na zro­zu­mieć, ale nie w peł­ni opa­no­wać. Naj­więk­szym osią­gnię­ciem jest po­go­dze­nie się z nimi. Stra­te­gia i spo­sób spra­wo­wa­nia rzą­dów sta­ją się na­rzę­dziem „wo­jow­ni­cze­go współ­ist­nie­nia” z prze­ciw­ni­ka­mi. Ce­lem jest ze­pchnię­cie ich na gor­szą po­zy­cję i rów­no­cze­sne umac­nia­nie wła­sne­go shi, czy­li stra­te­gicz­nej po­zy­cji42.

Ta­kie „la­wi­ro­wa­nie” to oczy­wi­ście ide­ał, a nie za­wsze rze­czy­wi­stość. W dzie­jach Chin zda­rza­ły się bo­wiem rów­nież „nie­wy­ra­fi­no­wa­ne” i bru­tal­ne kon­flik­ty, za­rów­no we­wnętrz­ne, jak i poza gra­ni­ca­mi. Gdy już do nich do­cho­dzi­ło, jak pod­czas jed­no­cze­nia Chin przez dy­na­stię Qin, w Epo­ce Wal­czą­cych Kró­lestw, w cza­sie po­wsta­nia taj­pin­gów i woj­ny do­mo­wej w XX wie­ku, rów­nież Chiń­czy­cy ma­so­wo tra­ci­li ży­cie, na ska­lę po­rów­ny­wal­ną z eu­ro­pej­ski­mi woj­na­mi świa­to­wy­mi. Naj­krwaw­sze kon­flik­ty były wy­ni­kiem za­ła­ma­nia się we­wnętrz­ne­go chiń­skie­go sys­te­mu – in­ny­mi sło­wy, moż­na je uznać za ele­ment we­wnętrz­ne­go do­sto­so­wy­wa­nia się pań­stwa, dla któ­re­go wła­sna sta­bil­ność i ochro­na przed za­gro­że­niem ze­wnętrz­nym są jed­na­ko­wo waż­ne.

We­dług chiń­skich mę­dr­ców okre­su kla­sycz­ne­go świa­ta nie moż­na było pod­bić. Mą­drzy wład­cy mo­gli tyl­ko mieć na­dzie­ję, że osią­gną har­mo­nię z po­ja­wia­ją­cy­mi się w nim ten­den­cja­mi. Nie było No­we­go Świa­ta, któ­ry moż­na by za­lud­nić, nie było wy­ba­wie­nia cze­ka­ją­ce­go ludz­kość na da­le­kich lą­dach. Zie­mią Obie­ca­ną były Chi­ny, a Chiń­czy­cy już tam byli. Bło­go­sła­wień­stwo kul­tu­ry Pań­stwa Środ­ka moż­na by ewen­tu­al­nie roz­sze­rzyć, za po­śred­nic­twem do­sko­na­łe­go przy­kła­du Chin, na inne ludy ży­ją­ce na obrze­żach im­pe­rium. Nie było jed­nak nic chwa­leb­ne­go w prze­pra­wia­niu się przez mo­rza, by na­wra­cać „po­gan” na chiń­ską dro­gę – oby­cza­je Nie­biań­skiej Dy­na­stii były w spo­sób oczy­wi­sty poza za­się­giem da­le­kich bar­ba­rzyń­ców.

Być może tak wła­śnie trze­ba tłu­ma­czyć po­rzu­ce­nie przez Chi­ny tra­dy­cji mor­skiej że­glu­gi. W 1820 roku, wy­kła­da­jąc fi­lo­zo­fię hi­sto­rii, He­gel wspo­mniał, że Chiń­czy­cy uwa­ża­ją roz­po­ście­ra­ją­cy się na wschód od nich Oce­an Spo­koj­ny za ja­ło­wy nie­uży­tek. Za­uwa­żył, że Chi­ny, ogól­nie rzecz bio­rąc, nie wy­pra­wia­ły się na mo­rza, ale po­zo­sta­wa­ły za­leż­ne od swo­je­go ogrom­ne­go te­ry­to­rium. Zie­mia na­rzu­ca­ła „nie­skoń­czo­ną mno­gość za­leż­no­ści”, pod­czas gdy mo­rze da­wa­ło pęd, by „prze­kro­czyć ogra­ni­czo­ne krę­gi my­śli i dzia­ła­nia”: „Bez­kres mo­rza prze­kra­cza­ją­ce­go ogra­ni­cze­nia zie­mi – tego wła­śnie brak wspa­nia­łym po­li­tycz­nym kon­struk­cjom azja­tyc­kich państw, choć przy­le­ga­ją do mo­rza, jak choć­by Chi­ny”. Za­chód po­sta­wił ża­gle, by roz­prze­strze­nić swój han­del i war­to­ści po ca­łym świe­cie. Pod tym wzglę­dem – twier­dził He­gel – przy­wią­za­ne do zie­mi Chi­ny (któ­re w rze­czy­wi­sto­ści były kie­dyś świa­to­wą po­tę­gą mor­ską) zo­sta­ły „po­zba­wio­ne pod­sta­wo­we­go hi­sto­rycz­ne­go roz­wo­ju”43.

Z ta­ki­mi wła­śnie tra­dy­cja­mi, z ty­siąc­let­nim po­czu­ciem wyż­szo­ści Chi­ny wkro­czy­ły w no­wo­cze­sność jako im­pe­rium na­der szcze­gól­ne: pań­stwo rosz­czą­ce so­bie pre­ten­sje do uni­wer­sal­no­ści swo­jej kul­tu­ry i swych in­sty­tu­cji, ale nie­pró­bu­ją­ce ni­ko­go na­wra­cać; naj­bo­gat­szy kraj na świe­cie, ale do­sko­na­le obo­jęt­ny wo­bec za­gra­nicz­ne­go han­dlu i tech­no­lo­gicz­nych in­no­wa­cji; ko­smo­po­li­tycz­na kul­tu­ra, na któ­rej cze­le sta­ła po­li­tycz­na eli­ta zu­peł­nie obo­jęt­na wo­bec po­cząt­ku epo­ki wiel­kich od­kryć geo­gra­ficz­nych na Za­cho­dzie; i wresz­cie jed­nost­ka po­li­tycz­na o wy­jąt­ko­wej geo­gra­ficz­nej roz­pię­to­ści cał­ko­wi­cie nie­świa­do­ma tech­no­lo­gicz­nych i hi­sto­rycz­nych prą­dów, któ­re mia­ły wkrót­ce za­gro­zić jej ist­nie­niu.

WY­DAW­NIC­TWO CZAR­NE sp. z o.o.www.czar­ne.com.pl

Se­kre­ta­riat: ul. Koł­łą­ta­ja 14, III p., 38-300 Gor­li­cetel./fax +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75e-mail: ma­te­usz@czar­ne.com.pl,to­masz@czar­ne.com.pl, do­mi­nik@czar­ne.com.pl,ho­no­ra­ta@czar­ne.com.pl, ewa@czar­ne.com.pl

Re­dak­cja: Wo­ło­wiec 11, 38-307 Sę­ko­watel. +48 18 351 00 70e-mail: re­dak­cja@czar­ne.com.pl

Se­kre­tarz re­dak­cji: mal­go­rza­ta.kur@czar­ne.com.pl

Dział pro­mo­cji: ul. An­der­sa 21/56, 00-159 War­sza­watel./fax +48 22 621 10 48e-mail: agniesz­ka@czar­ne.com.pl, anna@czar­ne.com.pl,do­ro­ta@czar­ne.com.pl, zo­fia@czar­ne.com.pl

Dział mar­ke­tin­gu: ka­ta­rzy­na@czar­ne.com.pl

Dział sprze­da­ży: irek.grad­kow­ski@czar­ne.com.pltel. 504 564 092, 605 955 550agniesz­ka.wil­czak@czar­ne.com.pl

Au­dio­bo­oki i ebo­oki: Iza­be­la Re­gól­ska, iza@czar­ne.com.pl

Wo­ło­wiec 2014Wy­da­nie I