Nie zawsze świeci słońce - Lidia Czyż - ebook + książka

Nie zawsze świeci słońce ebook

Czyż Lidia

4,0

Opis

Co to jest szczęście? Co jest nieszczęściem? Czy na pewno? Czy zawsze? Dobrze się zastanów, Czytelniku. Bo czy na przykład choroba może być… dobrodziejstwem? Kiedy usłyszymy z czyichś ust: „Dobrze, że zachorował/zachorowała”, pierwsze, o czym myślimy, to zapewne bezduszność rozmówcy.

 

Lidia Czyż opisuje (a może należałoby powiedzieć: spisuje) w swoich książkach historie, które wydarzyły się naprawdę. Taka jest również i ta opowieść, choć jednocześnie jest szczególna, bo to osobisty pamiętnik Autorki. Zawarła na jego kartkach niemal dwa i pół roku zmagań swojej rodziny najpierw z udarem, który dotknął jej męża, a potem z pandemią, która wybuchła i zmieniła każdego z nas, cały świat – bez wyjątków.
Można by spytać: czemu to służy, przecież pandemia była tak niedawno, większość z nas pamięta…?

 

Lidia Czyż – pisarka, nauczycielka, współorganizatorka spotkań dla kobiet, autorka licznych artykułów,
opowiadań i siedmiu powieści, m.in. Mocniejsza niż śmierć, Narodziny perły, Pozostała tylko nadzieja,
Słodkie cytryny, Na dwa głosy (część z nich została przetłumaczona na język czeski i niemiecki). Żona, matka dwojga dorosłych dzieci i babcia czwórki wnuków.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 303

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tangomango

Całkiem niezła

Książka napisana w formie pamiętnika. Dość słaba, schematyczna
00

Popularność




Wszystkim aniołom w ludzkiej postaci,które pomagały nam w tym trudnym okresie.

Dziękuję Bogu mojemu za każdym razem,ilekroć was wspominam (Flp 1,3).

To się nie dzieje naprawdę…

A choćby się góry poruszyły i pagórki się zachwiały, jednak moja łaska nie opuści cię, a przymierze mojego pokoju się nie zachwieje, mówi Pan, który się nad tobą lituje.(Iz 54,10)

Są takie chwile w życiu, kiedy wzdychasz: „Chwilo, trwaj…” – może gdy leżysz na słonecznej plaży i wsłuchujesz się w szum morskich fal lub gdy podziwiasz widok górskich grzbietów w jesiennej feerii barw, czy też delektujesz się filiżanką kawy w przytulnej kafejce. Na samą myśl o tych chwilach przepełnia cię szczęście. Chciałbyś wrócić do tych miejsc i przeżyć to jeszcze raz.

Ale nadchodzą też takie momenty, gdy powtarzasz z niedowierzaniem: „To się nie dzieje naprawdę…”. Usiłujesz otrząsnąć się z tego, co usłyszałeś, zobaczyłeś lub czego doświadczyłeś, jak ze złego snu, lecz nie możesz. Nie możesz, bo powoli dociera do ciebie, że to się dzieje naprawdę – i jest nawet gorsze niż to, co sobie wyobrażałeś w najczarniejszych życiowych scenariuszach. Próbujesz zamknąć oczy i nie dopuszczać do siebie rzeczywistości, ale ona się nie zmienia. Wtedy… No właśnie: co wtedy? Najchętniej wypisałbyś się z życia, zapadł w sen zimowy lub hibernował się do czasu, aż przeminie nieszczęście. Jednak to niemożliwe, bo jesteś w samym oku cyklonu, który nabiera tempa i wiruje, wciągając cię coraz głębiej i głębiej. Jak długo to potrwa? Nie masz pojęcia.

W naszym życiu uderzenie „cyklonu” miało miejsce 11 grudnia 2019 roku, gdy Leszek, mój mąż, doznał udaru niedokrwiennego mózgu. Chyba dobrze, że wówczas nie zdawałam sobie do końca sprawy z tego, co się dzieje, i nie wiedziałam tego, co wiem teraz – że udar, zwany też zawałem mózgu, to stan, w którym dochodzi do obumarcia części mózgu, bezpośrednio zagrażający życiu, będący trzecią przyczyną zgonów na świecie, bo aż dwadzieścia procent pacjentów po udarze umiera1. Udar nie boli, ale cechuje się śmiertelnością dziesięciokrotnie większą niż zawały serca!2

Dzięki Bogu Leszek przeżył, jednak niedokrwienie mózgu spowodowało u niego całkowitą afazję. Jako pedagog spotykałam się z tym pojęciem i wiedziałam, iż oznacza trudności z mówieniem, ale nie miałam pojęcia, że problem jest o wiele głębszy.

Gdy trzy miesiące później trafiłam na niewielkiego formatu książkę na temat afazji, miałam wrażenie, że ktoś opisał w niej przypadek mojego męża: „Zapewne każdy z nas zna kogoś czy też słyszał o kimś, kto miał udar. Dzięki wysiłkom lekarzy został uratowany. Jego rodzina i przyjaciele są szczęśliwi i zwykle wówczas mówią do chorego: «Dostałeś nowe życie». Wydaje się, że teraz wszystko będzie już w porządku: człowiek wydobrzeje i wróci do normalnego życia. Tymczasem coś jest nie tak… Gdy próbuje cokolwiek powiedzieć, z jego ust wydobywa się ciągle ten sam zwrot. Rozumie, co mówią inni, ale sam może jedynie powiedzieć: «Ten, ten, no…». Jest przerażony, bo nie wie, co się z nim dzieje, dlaczego tak jest. Próbuje więc coś napisać, jednak tego również nie potrafi. Miał udar mózgu, a jeszcze parę dni wcześniej bez problemu prowadził w szkole lekcje. Co się stało? W wyniku udaru jego mózg został uszkodzony. Ten człowiek ma afazję. Towarzyszą jej kłopoty z pamięcią, koncentracją, pisaniem, czytaniem, liczeniem. Mogą też wystąpić zmiany osobowości. Jest to bardzo trudna sytuacja dla chorego, a także dla jego bliskich. Nowe okoliczności wymuszają czasem całkowitą zmianę dotychczasowego trybu życia, pojawia się lęk i poczucie bezradności. A także pytanie: Co dalej? Jak żyć z afazją?”3.

No właśnie: jak? Co robić, gdy najbliższy człowiek, który miesiąc wcześniej wygłaszał kilkudziesięciominutowe, porywające kazania, prowadził lekcje religii dla dwadzieściorga uczniów czy kierował sześćdziesięcioosobową grupą podczas wycieczki, teraz nie potrafi powiedzieć, jak się nazywa ani gdzie mieszka? Specjaliści mówią, że jest to „sytuacja, na którą ani chory, ani jego bliscy nie byli przygotowani, a będą musieli zmagać się z nią przez wiele miesięcy, a nawet lat”4.

I tego właśnie doświadczyliśmy.

Gdy następnego ranka po udarze Leszka obudziłam się i zobaczyłam puste miejsce w łóżku obok, pomyślałam z niedowierzaniem: „To się chyba nie dzieje naprawdę”. Niestety, działo się. Nie pytałam Boga, dlaczego, choć oczywiście wielokrotnie analizowałam, jakie mogły być tego przyczyny i obwiniałam się o wszystkie możliwe zaniedbania.

Jednym z winowajców był bez wątpienia stres, bo w ciągu ostatniego roku spiętrzyło się tyle wydarzeń, że mieliśmy wrażenie, iż życie rzuca nami jak wzburzone morze starą łajbą o brzeg. Jeszcze nie zdołaliśmy podnieść się po jednym „podmuchu wiatru”, a już następował kolejny. A i udar nie był ostatnim „porywem”, wkrótce przyszły następne.

W tym czasie wiele razy słyszałam: „Musisz to opisać” lub: „Na pewno z tego będzie nowa książka”. Nigdy wcześniej nie prowadziłam pamiętnika ani dziennika, ale w samym oku cyklonu, wiedziona jakimś impulsem, zaczęłam robić notatki, zaś później wiele osób mobilizowało mnie, by te zapiski wydać w formie książki.

Zdarzenia, które opisuję, są bardzo osobiste. Przytaczam sporo szczegółów medycznych oraz detali z życia rodzinnego, lecz bez nich cała opowieść nie byłaby autentyczna i rzetelna. Dzielę się nimi, by pokazać, że w życiu każdego z nas może nadejść okres, gdy to, co nas spotyka, wydaje się ponad nasze siły i mamy wrażenie, że nie jesteśmy w stanie wytrzymać niczego więcej. Lecz właśnie wtedy, w tej najciemniejszej dolinie, możemy się przekonać, że moc, która wszystko przewyższa, jest z Boga, a nie z nas. Zewsząd uciskani, nie jesteśmy jednak pognębieni […] powaleni, ale nie pokonani (2 Kor 4,8–9).

Moim pragnieniem jest, żeby ten dziennik (momentami przybierający formę pamiętnika) stał się dla wielu osób zachętą. By uświadamiał, że jeśli w trudnych momentach oprzemy się na Bogu, jeśli to On będzie naszą kotwicą, naszym kołem ratunkowym, to możemy nie tylko przetrwać wszystkie życiowe burze i huragany, ale też – mimo chwil zwątpienia i załamania, których zapewne nie unikniemy – wyjść z nich zwycięsko.

Jak pisał Éric-Emmanuel Schmitt: „«Wszystko ma jakiś sens. Wszystko jest uzasadnione». To zdanie podnosi mnie na duchu, bo dokładnie tłumaczy to, co otrzymałem. Odtąd, gdy nie będę mógł czegoś pojąć, przyjmę to na wiarę”5.

I właśnie tak przyjmowałam to, co działo się w naszym życiu. Na wiarę.

I U kresu sił

Zmęczonemu daje siłę, a bezsilnemu moc w obfitości.Młodzieńcy ustają i mdleją, a pacholęta potykają się i upadają,Lecz ci, którzy ufają Panu, nabierają siły, wzbijają się w góręna skrzydłach jak orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają.(Iz 40, 29–31)

Wtym rozdziale, będącym pamiętnikiem, przedstawiam kilka najważniejszych wydarzeń, jakie miały miejsce w ostatnim roku przed udarem Leszka. Możecie spokojnie tę część ominąć, lecz przytaczam te fakty, bo na nowo uświadomiły mi, jak wielki wpływ na nasze ciało ma psychika i jak destrukcyjne może być jej nadmierne obciążenie obowiązkami i emocjami.

Od pięciu wieków nikt chyba nie ujął prawdy o zdrowiu trafniej niż Jan Kochanowski w krótkiej fraszce: „Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz”. Starsza siostra mojego taty – ciocia Wandzia – przy każdej okazji wyrażała to życzeniem: „Obyśmy tylko zdrowi byli!”, które w naszej rodzinie stało się wręcz kultowe. Niestety, zdrowie nie zawsze dopisuje, ale dopiero choroba uświadamia nam, w jak dużym stopniu uzależnieni jesteśmy od właściwie działających narządów, sprawnych kończyn czy codziennej fizjologii.

W naszym małżeństwie przypominaliśmy sobie o tej prawdzie szczególnie wtedy, gdy Leszek trafiał do szpitali z powodu utraty przytomności, a zdarzyło się to ponad dziesięć razy. Ponieważ jednak oboje chyba z mlekiem matki wyssaliśmy luterski etos pracy, graniczący wręcz z pracoholizmem uważanym za cnotę, niewiele nas to nauczyło i eksploatowaliśmy nasze organizmy czasem do granic wytrzymałości. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy przed udarem również byliśmy tak wprzęgnięci w kierat obowiązków, że dopiero pewne spektakularne wydarzenia zmusiły nas, by się zatrzymać – i to na bardzo długo.

2018

27 grudnia 2018 (czwartek)

Wczesnym rankiem wybieramy się z Leszkiem do Warszawy na ważną rozmowę. On jest po świątecznym maratonie (wygłoszenie pięciu różnych kazań, a przygotowanie każdego zajmuje mu 12–14 godzin), więc wyjazd traktujemy jako odpoczynek i okazję do rozmowy, na co ustawicznie brakuje nam czasu.

O dziewiątej odczytujemy SMS-a: „Ala właśnie odeszła”. Jesteśmy oszołomieni. Cały czas nie potrafimy uwierzyć w ten piorunujący postęp choroby. Miesiąc temu Heniek, kuzyn Leszka, i jego żona, Ala, byli w Izraelu. Sześć dni później z powodu ostrych bólów Ala trafiła do specjalistycznej kliniki na Śląsku. Nowotwór?! Wiadomość roznosi się błyskawicznie i dziesiątki, a nawet setki tysięcy osób na całym świecie modlą się o uzdrowienie. Jednak nowotwór rozwija się w nieprawdopodobnym tempie, najlepsi specjaliści są bezradni…

Niedługo później Heniek dzwoni z prośbą, by Leszek poprowadził pogrzeb. Z samochodu załatwiamy szczegóły związane z uroczystością i w tym momencie uzmysławiam sobie coś niezwykłego. Dokładnie pół roku wcześniej, 27 czerwca, gościliśmy – wraz z kilkudziesięcioma innymi osobami z Polski – na weselu córki naszych przyjaciół w Izraelu. Z powodu mnóstwa obowiązków długo wzbranialiśmy się, by tam lecieć, ale izraelscy przyjaciele nakłaniali nas jak, nie przymierzając, naprzykrzająca się wdowa z przypowieści Jezusa. Podczas spektakularnego wesela (ponad pięciuset gości!) okazało się, że mamy z Alą i Heńkiem – jako jedyni z całej grupy – wracać następnego dnia tym samym samolotem.

Spotkaliśmy się na lotnisku, odprawa przebiegła bez problemów, lecz wkrótce porę odlotu zaczęto przesuwać na coraz późniejszą godzinę. Czekaliśmy przy stoliku, pogryzając to, co zapakowano nam z wesela, coraz bardziej niecierpliwi, bo następnego dnia w Polsce mieliśmy konferencję w szkole, a Heniek – dziesięciu umówionych pacjentów. Gdy o północy oznajmiono, że samolot nie poleci w ogóle, byłam załamana. „Co zrobisz, popłyniesz wpław?” – Leszek usiłował postawić mnie do pionu. Odwieziono nas do hotelu w Tel Awiwie, gdzie padliśmy wykończeni na łóżko.

Następny dzień upłynął wszystkim na czasochłonnym i nerwowym bukowaniu biletów na inny lot, co trzeba było zrobić z Polski (dzięki, synu!). Niestety, najbliższe dostępne połączenie było na sobotę, a właśnie tego dnia miało się odbyć współorganizowane przeze mnie Śniadanie dla Kobiet, na którym zaplanowana była promocja mojej nowej książki, zaś Leszek miał pełnić rolę moderatora w trakcie rozpoczynającego się Tygodnia Ewangelizacyjnego w Dzięgielowie. Zdając sobie sprawę, że na żadne z tych wydarzeń nie zdążymy, gorączkowo załatwialiśmy zastępstwa, a gdy to się udało, poczuliśmy… niezwykły spokój.

Poszliśmy w czwórkę na lunch, następnie na długi spacer po pięknym parku, zakończony hotelową kolacją szabasową. Uświadomiłam sobie, że choć łączą nas więzy pokrewieństwa i przez wiele lat współpracowaliśmy na różnych płaszczyznach, w zasadzie pierwszy raz w życiu mieliśmy możliwość, by po prostu ze sobą pobyć i porozmawiać.

I dziś, w dniu śmierci Ali, już wiem, że to, co pół roku wcześniej wydawało mi się nieszczęściem, w rzeczywistości było Bożym prezentem. Prezentem last minute.

Przypomniało mi to historię o chińskim wieśniaku: Był sobie pewien ubogi chiński rolnik, który razem z synem uprawiał rolę. Pewnego dnia ich jedyny, stary koń uciekł na step. Sąsiedzi, gdy się o tym dowiedzieli, rzekli: „Cóż za nieszczęście!”. Na to rolnik odpowiedział: „Skąd wiecie, że to nieszczęście?”. Następnego ranka stary koń wrócił, a wraz z nim przyszło do żłobu dwanaście dzikich koni. Sąsiedzi, widząc, co się stało, rzekli: „Cóż za szczęście cię spotkało!”. Na to rolnik odpowiedział: „Skąd wiecie, że to szczęście?”. Gdy następnego ranka syn rolnika próbował ujeździć jednego z dzikich koni, spadł i złamał sobie nogę. Na to sąsiedzi odpowiedzieli lamentem: „Jak ty, taki stary, podołasz sam pracować na roli?! Cóż za nieszczęście!”. Na to rolnik odpowiedział: „Skąd wiecie, że to nieszczęście?”. Dwa dni później przybył do wioski namiestnik cesarza i zabrał wszystkich zdrowych młodych mężczyzn na wojnę, z której nigdy nie wrócili.

Przytoczyłam tę historię w artykule napisanym w 2009 roku do czasopisma „Nasze Inspiracje”, którego redaktorem naczelnym była Ala. Odszukuję ten tekst i czytam: „Często dopiero po wielu dniach, miesiącach, a nawet latach dowiadujemy się, dlaczego coś się wydarzyło i jaki Bóg miał w tym cel… «Bądź wola Twoja» – modlimy się prawie codziennie. A jak trudno zaakceptować, gdy wola Boża naprawdę dzieje się w naszym życiu. Jakże chcielibyśmy wtedy, by działa się nasza wola. Panie, uzdrów tę osobę! – błagamy. «Skąd wiecie, że to jest szczęście?» – spytałby mądry rolnik. Panie, nie pozwól, by do tego doszło! «Skąd wiecie, że to jest nieszczęście?» – zapytałby w takiej chwili”6.

Dziś nie potrafię ująć tego lepiej.

28 grudnia 2018 (piątek)

Mam świąteczny dyżur w szkole. Wpada Leszek, chwilę później otrzymuje SMS-a: „Nasza kochana Marysia odeszła w ramiona Ojca”. Czuję, jak uginają się pode mną kolana, a żołądek skręca w węzeł. „Nie, to niemożliwe! Boże, za dużo tego na raz! Minęła zaledwie doba. Pozwól nam odetchnąć, oswoić się z jedną stratą…!”.

Pięć lat modliliśmy się w Kościele o uzdrowienie Marysi z nowotworu. Błagaliśmy o każdy kolejny dzień, miesiąc, rok. Widzieliśmy, jaka niesamowita metamorfoza nastąpiła w jej życiu, odkąd zaufała Bogu. Wiele osób, które zetknęły się z nią w klinikach, mówiło, że była aniołem. Pół roku temu podczas Śniadania dla Kobiet (tego, na które nie doleciałam) opowiadała swoją historię przechodzenia przez ciemną dolinę. W ostatnich dniach, gdy ogromnie cierpiała, Leszek odwiedzał ją niemalże codziennie. W czasie jednej z wizyt dała mu kartkę z planem ceremonii pożegnalnej oraz list, który miał odczytać, a mnie przesłała słoik własnoręcznie ususzonych jabłek.

Próbujemy zrozumieć coś z tego wszystkiego, ale jak pisał święty Augustyn: „Jeśli coś rozumiesz, to z pewnością jednak nie Boga”.

Kolejne dni Leszek spędza, przygotowując kazania pogrzebowe. Widzę, jak wiele go to kosztuje. Jak memento wracają słowa proroka: Bo myśli moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje – mówi Pan, lecz jak niebiosa są wyższe niż ziemia, tak moje drogi są wyższe niż drogi wasze i myśli moje niż myśli wasze (Iz 55,8–9).

31 grudnia 2018 (poniedziałek)

Kończymy rok pogrzebem Ali. Zapewne żadne inne wydarzenie nie byłoby w stanie zgromadzić w sylwestrowe popołudnie tysiąca dwustu osób z całej Polski, w tym ponad stu pastorów różnych wyznań.

Podczas przyjęcia po ceremonii Ewa, siostra Heńka, opowiada ze łzami w oczach, że planowali na wiosnę wybrać się – wreszcie wspólnie – do Izraela. Uświadamiamy sobie na nowo (nie)banalną prawdę o kruchości ludzkiego życia. Wszyscy nieustannie coś planujemy, jednak jutra i tej „kolejnej wiosny” może już nie być…

Po powrocie do domu Leszek kładzie się od razu spać. Ja biorę udział w sylwestrze parafialnym razem z Beatą z Wrocławia, która również uczestniczyła w pogrzebie. Cieszę się, że została u nas, bo w takich chwilach, gdy nie ogarniamy rozumem tego, co się dzieje, chce się to wszystko przegadać, podzielić bezsilnością, a zarazem pewnością, że – niezależnie od tego, co czujemy – Bóg jest Panem życia i śmierci.

Z samego rana do Leszka przychodzą parafianie zgłosić kolejny zgon. Pogrzeb. Gdy słyszę to słowo, cierpnie mi skóra.

2019

3 stycznia 2019 (czwartek)

Żegnamy Marysię. To pierwszy pogrzeb w kościele w Malince – uczestnicy nie pomieściliby się w małej kaplicy cmentarnej w Wiśle. Mimo sporego mrozu kilka osób i tak stoi na zewnątrz. Gdy Leszek odczytuje pożegnalny list Marysi, nikt nie jest w stanie opanować łez.

Pół roku wcześniej nasza córka, Nika, zrobiła jej rodzinie piękną sesję zdjęciową. Jedno zdjęcie przedstawia Marysię wzlatującą na huśtawce w niebo. Dzisiaj nabrało to symbolicznego wymiaru…

Podczas przyjęcia po pogrzebie Leszek odbiera telefon – córka kuzyna prosi o poprowadzenie pogrzebu jej przedwcześnie urodzonego dziecka. Boże!

7 stycznia 2019 (poniedziałek)

Leszek pisze do biskupa Adriana, usprawiedliwiając się, że nie weźmie udziału w comiesięcznej konferencji diecezjalnej z powodu przeziębienia. „Przeziębienie? Napisz dokładnie, co się dzieje!” – zachęcam go. Pisze więc: „Doszedłem do ściany, gdy idzie o moje emocje. W ostatnim czasie prowadziłem kilka pogrzebów osób szczególnie mi bliskich: żony mego kuzyna, potem pogrzeb młodej kobiety walczącej z chorobą nowotworową, której towarzyszyłem w chorobie i w umieraniu. Dzień później kolejny pogrzeb, a dzisiaj pogrzeb wcześniaka, wnuczka mego kuzyna. Jestem na etapie totalnego unikania ludzi, emocjonalnie wypalony, i potrzebuję czasu, by dojść do siebie. Może więc to przeziębienie jest Bożym środkiem wyciszenia mnie. Dziękuję za wyrozumiałość i proszę o modlitwę, co i ja czynię w Twojej intencji”.

12 stycznia 2019 (sobota)

Dziś kolejny pogrzeb, na który jedziemy prosto ze spotkania wolontariuszy naszej parafii. Cztery dni temu zmarła żona biskupa Szarka, Nela. Leszek odwiedził ją oraz pastorową Bruellową kilka miesięcy wcześniej w domu opieki, ale widział, że niewiele już do nich dociera. Serce się ściskało, gdy obserwowaliśmy, jakie spustoszenie sieje choroba w ich organizmach. Podziwialiśmy biskupa, jak troskliwie opiekuje się żoną. Wzruszający, pełen ciepłych wspomnień pogrzeb odbył się w wypełnionym po brzegi kościele w Bielsku.

14 stycznia 2019 (poniedziałek)

Informacja o wczorajszym brutalnym zamachu na prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza, podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, wcisnęła nas w fotel, jak chyba połowę Polaków. Choć nie znaliśmy go7, wpatrujemy się w ekran telewizora jak porażeni, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Śledzimy kolejne relacje, z nadzieją i modlitwą. Niestety, dziś po południu wszystkie media piszą o śmierci prezydenta.

Polsko, co się z tobą dzieje?!

23 stycznia 2019 (środa)

Pięć dni temu zadzwonił szwagier Janusz z informacją o śmierci swojego taty, Karola, którego nazywaliśmy wujkiem. Prosił, by Leszek poprowadził ceremonię pogrzebową. Odbyła się wczoraj, przy trzaskającym mrozie. Leszek przemarzł na cmentarzu, dziś rozłożyło go przeziębienie.

28 lutego 2019 (czwartek)

Za nami bardzo intensywny miesiąc. Leszek co kilka dni miał narady (nieraz bardzo dynamiczne) Komitetu budowy naszego Centrum Parafialnego, ja siedziałam nad nową książką. Do tego prowadziliśmy spotkania dla małżeństw: w Pszczynie, w Skoczowie i w Malince.

1 marca 2019 (piątek)

Jedziemy z Leszkiem i Niką do Warszawy, gdzie prowadzę wykład na Śniadaniu Kobiet w parafii na Kredytowej. Podróż męcząca z powodu remontów na drodze, ale wszystko wynagradza cudowny odbiór uczestniczek perfekcyjnie przygotowanego spotkania.

7 marca 2019 (czwartek)

Konferencja Kobiet w hotelu Gołębiewski. Długo się waham, bo Ania, nasza synowa, ma termin porodu, a mam się wtedy zająć pierworodną wnuczką Oliwką. Jednak nic się nie dzieje, a ja czuję, że powinnam jechać. Zbieram się w pośpiechu. W hotelu już po chwili wiem, że przeczucia mnie nie myliły. Moja przyjaciółka Jola, która przyjechała na konferencję z Niemiec, uderzyła się o framugę drzwi. Głowę i nogę ma mocno opuchnięte (dzięki Bogu, że nie jest połamana). Jednym uchem słucham wykładów, ale przez cały dzień razem z lekarką troszczymy się o Jolę.

11 marca 2019 (poniedziałek)

Mamy wnuka! Tymek jest zdrowy i śliczny, Ania też czuje się dobrze – poród był dość szybki i bez komplikacji (choć podróż do szpitala w strasznej burzy). Nasz syn Mati przyjechał po mnie w nocy, bym zaopiekowała się Oliwką. Rano zabrałam ją ze sobą do szkoły. Ma niespełna trzy lata, lecz jest niezwykle dojrzała i dzielna – poszła na zajęcia z katechetką Anią do zerówki.

21 marca 2019 (czwartek)

Wiadomość spada jak grom z jasnego nieba: ciocia Wandzia doznała wylewu krwi do mózgu. Karetka błyskawicznie zawiozła ją do szpitala w Jastrzębiu. Opiekę ma świetną, bo pielęgniarki to fanki twórczości syna cioci, Jurka Pilcha, niestety lekarze dają niewiele nadziei na poprawę, bo wylew był duży. Ciocia mimo osiemdziesięciu czterech lat była w świetnej kondycji psychicznej i intelektualnej, rozmawiałam z nią zaledwie kilka dni wcześniej. Nadal nie mogę w ten udar uwierzyć!

26 marca 2019 (wtorek)

Stan cioci bez zmian. Mój brat Sławek z żoną Usią odwiedzają ją prawie codziennie. Jurek ma ogromne problemy z chodzeniem, nie da rady przyjechać z Warszawy. Ja od kilku dni leżę przeziębiona (kierowca zapomniał odebrać nas z dziećmi po zajęciach na basenie, niemal cała klasa się pochorowała), więc na razie nie jestem w stanie pojechać do szpitala.

Zaczął się okres pasyjny, więc w grafiku Leszka sporo nabożeństw, a do tego przygotowania do ewangelizacji ProChrist w Bielsku.

9 kwietnia 2019 (wtorek)

Leszek prowadzi pogrzeb Babuni (tak ją wszyscy nazywaliśmy), żony wujka Karola – przeżyła go zaledwie o dwa miesiące. Czy ta smutna seria nie będzie miała końca?!

11 kwietnia 2019 (czwartek)

Wracam do szkoły, choć nadal kaszlę. Od czterech dni trwa strajk nauczycieli. Niestety, efekty żadne, reputacja nauczycieli jeszcze bardziej podkopana, a za czas strajku potrącono nam kwotę z wypłaty. Jedynie konsolidacja środowiska nauczycielskiego, jaką spowodowało to poniżające potraktowanie, jest „plusem dodatnim”.

13 kwietnia 2019 (sobota)

Wielki Tydzień – obok Bożego Narodzenia i Tygodnia Ewangelizacyjnego – to dla nas, a szczególnie dla Leszka, najbardziej pracowity okres w roku. Kolacja paschalna na prawie dwieście osób, trzydniowe rekolekcje dla dzieci i siedem nabożeństw w ciągu pięciu dni, plus około osiemdziesięciu osób na poczęstunku u nas w domu. Do tego urodziny Leszka, zazwyczaj zbiegające się z Wielkanocą – rodzina się rozrasta, w tym roku na obiedzie będzie ponad trzydzieści osób, więc świętujemy w sali parafialnej pod naszym mieszkaniem.

Minął dopiero kwartał, a czujemy się zmęczeni, jakby po całym roku.

27 kwietnia 2019 (sobota)

Leszek pojechał do Warszawy na obrady Synodu Kościoła, lecz po drodze stracił przytomność. Na szczęście był pasażerem, a nie kierowcą! Większość czasu między obradami, zamiast na Starówce, spędził więc w pokoju, pod kontrolą lekarza i  kolegów.

3 maja 2019 (piątek)

Długi weekend w Warszawie – przemawiamy oboje z Leszkiem na konferencji misyjnej ZOOM+. Leszek nadal w nienajlepszym stanie, więc podróżujemy pociągiem (zaskoczył nas świetny poziom Intercity!).

26 maja–2 czerwca 2019

W odstępie tygodnia dwa wielkie wydarzenia w naszej parafii: konfirmacja i pamiątka poświęcenia kościoła. Przeżyliśmy!

15 czerwca 2019 (sobota)

Kolejny wyjazd z Leszkiem do Warszawy (albo nie bywam tam latami, albo co dwa tygodnie). Razem z Idą, bohaterką mojej powieści Pozostała tylko nadzieja, przemawiamy na dwóch dużych spotkaniach dla kobiet. Przez ostatnie noce tłumaczyłam wykład Idy z czeskiego na polski (z pomocą „wujka Google’a”, co jest nieco ryzykowne, bo na przykład słowo odpusteni, czyli „odpuszczenie”, tłumaczy jako… „masło”!). Po spotkaniach mnóstwo cudownych, ale zarazem niezwykle trudnych rozmów – emocjonalnie kosztuje nas to bardzo wiele.

Jutro Leszek ma wygłosić dwa kazania w SCh Północ.

21 czerwca 2019 (piątek)

Koniec roku szkolnego – czuję wielką ulgę, a zarazem żal, bo żegnam się z moimi trzecioklasistami. Jeszcze muszę napisać sprawozdania na konferencję podsumowującą, sprawdzić wszystkie dokumenty i teoretycznie mam wakacje, de facto zaczną się dla mnie dopiero po Śniadaniu dla Kobiet i TE.

28 czerwca 2019 (piątek)

Prapremiera książki Nic do oclenia podczas Dnia Open Doors w Bielsku. To historie o przemycaniu Biblii w czasach komuny z Zachodu do Polski i Czechosłowacji, a stąd do ZSRR. Materiały zbierałam cztery lata, a opisywałam półtora roku – w zasadzie do ostatniego dnia przed drukiem. Podziwiałam redaktorkę Bożenę za cierpliwość. Chyba każdy autor, trzymając w ręce swoją nowo wydrukowaną książkę, czuje mocniejsze bicie serca, ma ochotę skakać z radości, na Facebooku oznaczyć „nastrój: szczęśliwy”, po czym… wziąć się za pisanie następnej pozycji.

29 czerwca 2019 (sobota)

Śniadanie dla Kobiet – mnóstwo wzruszeń i wrażeń. Dla mnie szczególnie, bo wpisuję niemal dwieście dedykacji do pachnących jeszcze farbą drukarską książek.

Dziś rozpoczyna się też TEw Dzięgielowie. Leszek jest mówcą podczas dwóch niedziel, ja codziennie siedzę przed namiotem-księgarnią, podpisuję książki i prowadzę niekończące się rozmowy z czytelnikami.

2 lipca 2019 (wtorek)

Po półtorarocznej chorobie nowotworowej, odszedł Tosiek, tato naszego zięcia Jasia. Tak trudno się z tym pogodzić, Tosiek miał zaledwie sześćdziesiąt lat! W ostatnich trudnych tygodniach Leszek odwiedzał go bardzo często, był też u niego krótko przed śmiercią. Bożenka, mama Jasia, prosi, by Leszek prowadził ceremonię pożegnalną. Boże, znów tak mało rozumiemy…!

15 lipca 2019 (poniedziałek)

Trzeba mieć naprawdę „szczęście”, by zwichnąć sobie stopę w czasie wakacji, na dodatek w ośrodku rehabilitacyjnym. Spadłam z ostatniego stopnia, którego nie zauważyłam, i zrozumiałam, co znaczy „zobaczyć wszystkie gwiazdy”. Przeszywający ból, noga z każdą godziną bardziej spuchnięta, wieczorem wylądowałam na SOR-ze.

W domu po schodach podciągam się na rękach i uczę się robić sobie zastrzyki z heparyny do brzucha („Zamknij oczy i bij!” – poradziła mi Jadzia, siostra Leszka, która jest lekarką). Próbuję chodzić, posługując się kulami (nie miałam pojęcia, że to takie trudne). Pozytywna strona sytuacji: większość czasu spędzam w łóżku i mogę nadrobić zaległości w pisaniu.

29 lipca 2019 (poniedziałek)

Jesteśmy na konferencji w Bad Blankenburgu w Niemczech. Wreszcie – po czterech latach od zaproszenia – udało nam się znaleźć czas. Leszek prowadzi wykład i dwa seminaria (jedno wspólnie ze mną). Atmosfera świetna, do tego promowane są niemieckie wydania moich książek.

Przejeżdżamy kolejne pięćset kilometrów, by odwiedzić przyjaciół, m.in. Zdzisia i Jolę (nadal dokuczają jej skutki marcowego urazu) oraz ponadosiemdziesięcioletnią Elfi, naszą wieloletnią przyjaciółkę, a także naszych „niemieckich rodziców”, Giselę i Rudiego.

10 sierpnia 2019 (sobota)

Dalszą część urlopu spędzamy u Danusi i Andrzeja w Kołobrzegu. Pociągiem dojeżdża do nas Nika. Ja o kulach, ona z ciążowym brzuszkiem – duet ortopedyczno-położniczy do spacerów co najwyżej po promenadzie (sprawdziłam, że z kulami po piasku to niewykonalne). Leszek „tradycyjnie” wygłasza w tutejszym kościele dwa kazania – na nic zdaje się moje tłumaczenie, że w czasie urlopu powinien wypocząć – gdy ktoś go prosi o usługę, nie umie odmówić. Jednak cały czas wydaje mi się, że coś jest z nim nie tak – jest dziwnie senny i „nieogarniający” (wisienka na torcie: całą torbę kanapek przygotowanych na drogę… wyrzucił do śmietnika).

Pod koniec sierpnia, po powrocie do domu, bierzemy udział w konferencji platformy Szukając Boga i intensywnie przygotowujemy się do powrotu do szkoły (konferencja, pisanie planów, dekorowanie klasy).

3 września 2019 (wtorek)

Dostałam pierwszą klasę, to zawsze spore wyzwanie – muszę ich poznać, „ogarnąć”. Już drugiego dnia nauki widzę, że jedno dziecko w ogóle się nie odzywa, inne wykazuje objawy ADHD, a kolejne ma zdiagnozowane spektrum Aspergera – to będzie szczęście, jeśli ci dwaj ostatni się nie pozabijają, bo skaczą do siebie jak koguty. We wrześniu muszę już uczyć ich pierwszych liter i cyfr, a do tego przygotować program na pasowanie (kilka piosenek i przedstawienie). Lekko zapewne nie będzie… W dodatku czeka mnie miesiąc rehabilitacji skręconej stopy (same dojazdy w Wiśle i Ustroniu zajmują sporo czasu). Ale co tam, za dziesięć miesięcy… wakacje!

20 września 2019 (piątek)

Intensyfikacja prac związanych z budową Centrum Parafialnego, które są tak absorbujące i męczące, że Leszek zaczyna spacerować po cmentarzach. To oznaka, jak bardzo jest zestresowany. Do tego wczoraj miał wizytę u dermatolożki, która dziwne znamię na jego policzku nazwała „małym raczkiem”, zalecając, by jak najprędzej je usunąć. Przymiotnik „mały” nie uspokaja8.

4 października 2019 (piątek)

Leszek wczoraj zaczął cykl spotkań w Drogomyślu (w środę miałam tam spotkanie autorskie), ale dziś wrócił ze szkoły z wysoką gorączką. Czuję się bardzo niezręcznie, gdy dzwonię do księdza Karola do Drogomyśla, by Leszka usprawiedliwić. Karol zapewnia mnie, że „coś wymyślą”. Leszek kładzie się spać, nie drgnie nawet, gdy przykładam mu na czoło zimne okłady.

Na moje – z powodu braku czasu spóźnione o miesiąc – urodziny przyjeżdża najbliższa rodzina i Jadzia zerka lekarskim okiem na brata.

7 października 2019 (poniedziałek)

Leszek przespał prawie pięćdziesiąt godzin! Lekarka widząc jego wyniki, kieruje go do urologa. Badanie wykazuje zmiany na pęcherzu, które trzeba dalej zdiagnozować. Znajoma zachwala mu ordynatora oddziału urologicznego w Sosnowcu, więc Leszek dzwoni do niego i umawia się na wizytę.

8 października 2019 (wtorek)

Mamy wnuczka Antosia! – syna Niki i Jasia. Dzięki Bogu, wszystko przebiegło bez problemów. Ciągle zadziwia mnie fakt, że człowiek potrafi „dzielić” swoje serce na coraz więcej kawałeczków, a mimo to kochać każde z dzieci i wnucząt tak samo. Między Tymkiem i Antosiem jest tylko siedem miesięcy różnicy, mamy nadzieję, że w przyszłości będą się dobrze razem bawić.

11 października 2019 (piątek)

Ordynator podczas wizyty potwierdził diagnozę – guz na pęcherzu, który należy szybko zoperować. Jedziemy do szpitala w Sosnowcu ustalić termin operacji – oddziałowa wyznacza ją na koniec listopada. „Wyjdzie pan ze szpitala po czterech-pięciu dniach, w dobrym stanie” – zapewnia.

25 października 2019 (piątek)

Zmarła ciocia Wandzia…

Od miesięcy mogliśmy się tego spodziewać, a jednak jesteśmy poruszeni tą smutną informacją. Dla cioci to wybawienie – cały ten czas leżała w domu opieki (najpierw w Ustroniu, potem w Krakowie), nieświadoma – choć gdy w lipcu pokazywaliśmy jej zdjęcie Pilszka, jak nazywała Jurka, wydawało nam się, że się uśmiecha. Widać to na zdjęciach, które posłaliśmy Jurkowi.

W porozumieniu z Jurkiem zajmujemy się organizacją pogrzebu, on nie da rady przyjechać.

2 listopada 2019 (sobota)

Leszek wyjeżdża z pięćdziesięcioośmioosobową grupą do Izraela. Zajmowałam się sprawami organizacyjnymi związanymi z tym wyjazdem, w ostatnim czasie było ich mnóstwo. To czwarta wycieczka Leszka, ale pierwszy raz z tak liczną grupą. Na szczęście ma wsparcie w osobie Matiego.

Ja w tym czasie w domu również nie będę się nudzić: zamieszka u nas osiemdziesięciosześcioletnia mamusia Leszka (jego siostry z całymi rodzinami również wyjeżdżają) i synowa Ania z dziećmi, trzyletnią Oliwką i ośmiomiesięcznym Tymkiem.

4 listopada 2019 (poniedziałek)

Pogrzeb cioci. Świadomość, że już nigdy nie porozmawiamy, tak bardzo boli…

Jest sporo osób, choć brakuje Jurka, ale przyjechała Ania (jego pierwsza żona) z córką Magdą i zięciem Piotrem. Z Anią nie widziałyśmy się od lat, cieszę się, że jej stan zdrowia pozwolił na udział w pogrzebie. W czasie stypy nie możemy się nagadać. Przelotnie udaje mi się też porozmawiać z Kasią, którą poznałam, gdy zbierała materiały do biografii Jurka.

15 listopada 2019 (piątek)

Zaczynamy dwutygodniowy maraton spotkań z moją książkową bohaterką, Idą. Realizacja tego wielkiego przedsięwzięcia jest możliwa dzięki wsparciu moich przyjaciółek: Usi z Zaolzia oraz Miriam i Eli z Cieszyna. Setki przejechanych kilometrów: Klucz-bork, Wrocław, Poznań, Szamotuły, Cieszyn, Trzyniec, Wisła, Rybnik, Gliwice, ponad dwa tysiące poruszonych kobiet, którym po policzkach płyną łzy. Kocham te spotkania, nawet jeśli czuję się po nich wyżęta jak kuchenna ścierka.

25 listopada 2019 (poniedziałek)

Leszek uparł się, że do szpitala w Sosnowcu (o piątej rano) pojedzie samochodem sam, bo – jak zaręczała oddziałowa – „ma wyjść w dobrej formie”, więc potem również sam wróci do domu. Wieczorem odwiedzamy go z przyjaciółmi: Martą (naszą sekretarką parafialną), Emilką i Marcinem, przy okazji w Katowicach robimy większe zakupy.

26 listopada 2019 (wtorek)

Leszek pisze po operacji: „Guza nie ma! Chwała Bogu, było tylko jakieś zgrubienie, które musieli wyciąć. Może wypiszą mnie w sobotę!”. Guza widziało przed operacją niezależnie od siebie trzech urologów, więc to naprawdę niezwykłe!

Dzwonię do Leszka, czuje się w miarę dobrze, ale prosi, by nie przyjeżdżać w odwiedziny – chce spać.

27 listopada 2019 (środa)

Leszek dzwoni z informacją, że ma… złamany nos. Słucham?! Z trudem wyjaśnia, że wracając w nocy z toalety, stracił przytomność, a padając, uderzył w metalową ramę łóżka. Gdy się ocknął, był podpięty do aparatury i stało nad nim kilka osób z personelu medycznego.

Zdjęcie rentgenowskie wykazało, że nos jest złamany wieloodłamkowo, z przemieszczeniem. Urolodzy zalecają operację nosa, ordynator laryngologii odradza – zabieg jest poważny, mogą nastąpić powikłania. Leszek większość czasu śpi lub ma badania, nie chce, żeby ktokolwiek go odwiedzał (gotowa była jechać do niego kuzynka Ewa, ugotowała nawet garnek rosołu). Jestem rozdarta – chciałabym tam być, ale razem z Idą mamy w Rybniku spotkanie dla trzystu kobiet, nie jesteśmy w stanie go odwołać.

Spotkanie jest niezwykle dynamiczne, frekwencja zaskakuje. Wiele osób zapewnia mnie o modlitwie o zdrowie Leszka.

28 listopada 2019 (czwartek)

Odwiedzamy Leszka z Matim i Oliwką. Wygląda jak Gołota po walce, dokucza mu też sztywny cewnik. Dzięki Bogu potrafi normalnie oddychać, więc mamy nadzieję, że uniknie operacji nosa – tym bardziej, że tutejsza opieka medyczna pozostawia sporo do życzenia.

29 listopada 2019 (piątek)

W odwiedziny do Leszka jadą jego siostra Renia z mężem Januszem. Nieoczekiwanie okazuje się, że… Leszka wypisują z oddziału! Z założonym cewnikiem, tak słabego, że ledwie potrafi zrobić kilka kroków. Renia i Janusz zabierają go do samochodu i dzwonią do mnie.

Jestem przerażona – a jeśli coś mu się stanie w domu? W dodatku mam kolejne spotkanie, którego nie mogę odwołać. Z wdzięcznością przyjmuję propozycję Jadzi, by przywieźć go do nich, do Harbutowic – oboje z mężem Januszem9 są lekarzami, w razie problemów zapewnią mu fachową pomoc. A ta szybko okazuje się potrzebna – już po południu muszą go zawieźć na SORz powodu niedrożnego cewnika.

Jak mogli go wypisać z urologii?!

Do Harbutowic przyjeżdża Heniek. Wraz z Jadzią i Januszem „zwołują” nieformalne trzyosobowe rodzinne konsylium lekarskie – jednomyślnie odradzają Leszkowi poddanie się operacji nosa w takim stanie.

2 grudnia 2019 (poniedziałek)

Przed siódmą rano meldujemy się w Sosnowcu na laryngologii (zawozi nas Marcin). Ordynator robi Leszkowi badania i potwierdza, że operacja nosa nie jest konieczna (dzięki Bogu!), a w jego stanie – nawet niewskazana. Co najwyżej nos będzie trochę krzywy.

9 grudnia 2019 (poniedziałek)

Mój Gołota leży w łóżku, obolały, opuchnięty, trudno mu oddychać, śpi na siedząco – wszystko wskazuje, że podczas upadku doszło również do pęknięcia żebra. Krwiaki pod oczami przybrały teraz barwę fioletową. Szczęście w nieszczęściu, że mam akurat kilka dni wolnego z powodu zapalenia krtani, bo Leszek jest tak osłabiony, że cały czas muszę go obsługiwać.

Wczoraj zaprzyjaźniony chirurg Darek wyciągał mu cewnik. „Co za ulga!” – stwierdził Leszek. Wreszcie powolutku porusza się po mieszkaniu.

A nos jakimś cudem jest… prosty.

10 grudnia 2019 (wtorek)

Leszek w lepszej formie, podreptał nawet na kawę do kancelarii parafialnej. Marta, sekretarka, bardzo się ucieszyła.

Wieczorem dostaję wiadomość od Idy: „Jesteście bardzo zmęczeni tym wszystkim, przyjedźcie odpocząć na Teneryfę. U nas jest cieplutko, słoneczko. Najlepiej w styczniu, bilety są wtedy po kilka euro. Będziecie mieszkać u nas, chodzić po plaży i odpoczywać!”. Teneryfa? Brzmi cudownie! Zaczynam marzyć o słonecznej plaży, tym bardziej że na dworze od tygodni paskudna plucha i zimno.

Gdy Leszek przytula mnie na dobranoc, dziwi mnie, że ma wyjątkowo lodowate dłonie i stopy. „Może ma słabsze krążenie z powodu długiego leżenia w łóżku?” – myślę.

Jeszcze nie wiem, że to cisza przed burzą. Wielką burzą.

Tytuł: Nie zawsze świeci słońce

Autor: Lidia CzyżRedakcja: Jolanta Chwastek, Dominika Czyż-KufelKorekta: Iwona HardejPrzygotowanie e-booka: Marta LegierskaProjekt graficzny okładki: Sylwia CupekZdjęcia na okładce: Dominika Czyż-KufelZdjęcia we wnętrzu książki: Dominika Czyż-Kufel, Lidia Czyż, Mateusz Czyż

Copyright © Lidia Czyż 2023Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty biblijne pochodzą z Biblii, to jest Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu, wydanego przez Brytyjskie i ZagraniczneTowarzystwo Biblijne, Warszawa 1975 r.

Fragmenty Pisma oznaczone (BT) pochodzą z Biblii Tysiąclecia (Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wyd. 5, Poznań 2003).

Wydawca: SzaronKsięgarnia | Wydawnictwo | Hurtowniaul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustrońtel. 503 792 [email protected] [email protected]ążkę można nabyć u wydawcy.

Wydanie I, Ustroń 2023ISBN 978-83-8247-140-3