Nie ta kobieta - Kowalska-Bojar Agnieszka - ebook + audiobook + książka

Nie ta kobieta ebook i audiobook

Kowalska-Bojar Agnieszka,

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Konrad wraca do kraju po trzech latach służby w obcym wojsku. Lecz nie jest już tym samym człowiekiem, co wcześniej. Trzymiesięczna niewola, okrucieństwa, których był świadkiem i których sam dokonywał, odcisnęły na nim piętno, pokancerowały psychicznie. Zatrudnia się jako ochroniarz w biurowcu jednej z największych firm w stolicy. Żyje z dnia na dzień, bez celu, bez chęci zmiany tego stanu. Lecz wtedy nieoczekiwanie spotyka swoją dawną narzeczoną, która teraz jest żoną samego prezesa. Na życzenie Magdy zostaje zatrudniony jako jej osobisty ochroniarz. Zgadza się, bo wciąż jest w niej zakochany, wikłając się w zakazany romans. A wtedy w jego życie wkracza inna kobieta, najmłodsza córka szefa, Jagna. Na początku Konrad traktuje ją jak rozkapryszoną smarkulę, lecz bardzo szybko przekonuje się, jak niesprawiedliwy to osąd. Pojawia się wzajemna fascynacja pomiędzy nietypowym ochroniarzem, a jego podopieczną. Ta fascynacja bardzo szybko zamienia się w coś więcej, ale ani Jagna, ani Konrad nie zdają sobie sprawy, jak groźne to uczucie. Bo chociaż on powinien ją chronić, może okazać się dla niej największym zagrożeniem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 13 min

Lektor: Agnieszka Kowalska-Bojar
Oceny
4,4 (1021 ocen)
657
222
101
26
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sandra5

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Kilka razy musiałam przerwać czytanie z nerwów ale i tak ciekawość dlaczego ciągu zwyciężała. Rewelacja. Czekam na kolejne części
20
izunia08111986

Nie oderwiesz się od lektury

Oj Kondzio, Kondzio... Fajnie wykreowani bohaterowie, ksiazka jak cala seria mocna I czyta sie z zapartym tchem...choc czasem chcialo sie Kondziowi przywalic...ale coz dobrze ze zmadrzal
20
Korek80

Całkiem niezła

trudno mi ocenić tą książkę
10
maialen75

Nie polecam

Szkodliwa, Podobno silny, niepoddający się rygorom facet, zmanipulowany (oj, biedulek) przez do szpiku kości złą, podobno znienawidzoną przez niego kobietę robi innej kobiecie, o którą podobno się troszczy rzeczy tak ohydne, że nie sposób tego zrozumieć. A ta skrzywdzona w najgorszy możliwy sposób kobieta mu wybacza. Ktoś tu chyba nie do końca wie co robi.
10
Kasiap_2010

Całkiem niezła

nie można powiedzieć, że to źle napisana książka bo nie jest źle napisana... Ale... konstrukcja głównego bohatera... najpierw przez 3/4 książki kompletny idiota...potem przez kilkanaście stron zwyrodnialec idiota... przez kilkanaście kolejnych stron skruszony idiota ale najlepsze zostaje na koniec "Zakochany Kundel"... główna bohaterka jednowymiarowa... męczennica... słabe to... nawet jak na romans...
10

Popularność




Nie

ta

kobieta

SERIASEKSOWNIDRANIE

Agnieszka Kowalska-Bojar

Nie

ta

kobieta

www.motylewnosie.pl

Poznań2020

Copyright © AgnieszkaKowalska-Bojar

WydanieI, Poznań2020

Książka ISBN 978-83-66352-93-3

Ebook pdf ISBN 978-83-66352-94-0

Ebook epub ISBN 978-83-66352-95-7

Ebook mobi ISBN 978-83-66352-96-4

Wszelkieprawazastrzeżone. Rozpowszechnianieikopiowaniecałościlubczęścipublikacjiwjakiejkolwiekpostacizabronionebezwcześniejszej pisemnejzgodyautoraorazwydawcy. Dotyczytotakżefotokopiii mikrofilmóworazrozpowszechnianiazapomocąnośnikówelektronicznych.

Wydawnictwo:

motyleWnosie

[email protected]

Ebookakupisznastronie:

www.motylewnosie.pl

www.sklep.motylewnosie.pl

Dla Karoliny

za pomoc i wsparcie

Znów zaczął padać deszcz. Najpierw nawysuszoną słońcem ziemię spadły pojedyncze krople, potem było ich coraz więcej iwięcej, aż wkońcu wdół runął istny potop. Ulewa, przed którą nie było ucieczki, zwłaszcza dla uwięzionego wgłębokim dole mężczyzny.

Konrad skulił się, próbując zniwelować straty ciepła dominimum, bo ochłodzenie przyszło zbyt gwałtownie. Przyniosło zesobą ulgę, lecz tylko chwilową.

Jama, wktórej go uwięziono, nie była duża, zaledwie metr nametr. Nie mógł się wniej położyć, nawet gdyby bardzo tego chciał. Ugóry zabezpieczono ją solidnie wyglądającą kratą, dół był błotnisty, pełen ekskrementów. Mijała siódma doba odpojmania, gdy nawpół przytomnego, wrzucono go dotego dołka ipozostawiono samemu sobie. Raz dziennie zjawiał się strażnik zbutelką mętnej wody oraz miską czegoś, czego pochodzenia Konrad wolał nie dociekać.

Był boso, jedynie wbluzie ispodniach. Wwymizerowanej twarzy, pokrytej zakrzepłą krwią ibrudem, widać było tylko błyszczące oczy. Awnich całkowitą obojętność, jakby kompletnie nie obchodziło go, wjakiej sytuacji się znalazł.

Nie dlatego, żebył szaleńcem.

Uznał, żeprzeżył już gorsze rzeczy.

Wszystko zaczęło się kilka dni przed zaplanowanym ślubem. Jego rzuciła narzeczona, on rzucił dotychczasowe życie. Lecz samo wojsko nie stawiało przed nim wystarczająco trudnych wyzwań. Wtedy wyjechał doFrancji, aby wstąpić wszeregi Legii. Dwa lata później trafił naszkolenie doGujany. Ponad pięćdziesiąt dni morderczego wysiłku wekstremalnych warunkach. Tam Konrad zaskoczył nie tylko swoich towarzyszy, aleifrancuskie zwierzchnictwo. Zacięty iuparty, jako jedyny do samego końca zachował siły. Nie było dla niego zadania, którego by nie wykonał, przeszkody, której by nie pokonał. Parł doprzodu niczym buldożer, nie oglądając się wstecz.

Po powrocie zbyt długo nie zagrzał miejsca wjednostce. Bardzo szybko został wysłany nakolejną czteromiesięczną turę doinnej zamorskiej bazy Legii. Potem były dwie następne, jakby chciano sprawdzić, kiedy się złamie, kiedy wkońcu poniesie porażkę. Lecz Konrad tylko zaciskał zęby ipodążał doprzodu, pokonując każdą przeszkodę. Ceniono go zato, chociaż niezbyt lubiano, zewzględu nadystans, jaki zachowywał wstosunku doinnych legionistów. Nie pił, nie korzystał zdziwek, nie rozrabiał. Był milczącym, ponurym odludkiem, którego ztrudnością wciągano dowspólnej rozmowy.

Miesiąc temu poraz drugi trafił doAfryki Zachodniej. Po upadku dyktatury wLibii ta część kontynentu także uległa destabilizacji. Konradowi wzasadzie było wszystko jedno, byle mógł walczyć izabijać. Nie tęsknił zastabilizacją, nie marzył opowrocie dokraju ispotkaniu zbliskimi. Miał wrażenie, jakby całe jego życie zamknęło się wmagicznym kręgu wojny, krwi ikolejnych misji. Niczego nie żałował, nawet teraz, gdy tkwił wniewoli, zktórej miał niewielkie szanse ucieczki. Wzasadzie tojuż był trupem, bo ztakimi jak on się nie cackano.

Czekał naśmierć, obojętny nawszystko, pogrążony we wspomnieniach, które nadal wydawały mu się bardziej bolesne odotaczającej go rzeczywistości.

Magdę poznał, gdy był napierwszym roku studiów. Smukła blondynka, oogromnych, błękitnych oczach icudownym ciele, zauroczyła go odpierwszego spojrzenia. Była odniego starsza odwa lata, aletomu nie przeszkadzało. Iprzez długi czas jego życie, ich życie, przypominało sielankę. Oświadczył się, ustalili datę ślubu, chociaż wcześniej chciał skończyć studia. Nie dostrzegał wswej wybrance żadnych wad, nie zorientował się, żepatrzy naniego zcoraz większą pogardą. Wkońcu wszystkie tamy pękły. Wrócił doich mieszkania wcześniej izastał ją uprawiającą seks zinnym mężczyzną. Lecz Magda nie zamierzała się tłumaczyć, nie czuła wstydu. Poniżyła go nie tylko tym, co zrobiła, aleisłowami. Później postarała się oczernić przed wspólnymi znajomymi. Była doskonałą aktorką, więc bez problemu jej się toudało.

Aon postanowił udowodnić, jak bardzo się myliła.

Przez szum deszczu usłyszał odgłos stłumionych kroków. To nie była pora nędznego posiłku, więc mógł się spodziewać najgorszego. Siedząc wkącie, uniósł głowę ipatrzył bez słowa natwarz człowieka, pochylającego się nad jego więzieniem. Zrozumiał krótki rozkaz, lecz nie okazał oporu. Wtej chwili, gdy był otoczony przez ponad tuzin mężczyzn, zmęczony iosłabiony, jego bunt nie miałby najmniejszych szans.

Zaprowadzono go doniskiego budynku. Popędzano kopniakami, wymierzano ciosy. Aon jedynie zacisnął zęby iczekał. Na jeden dogodny moment naucieczkę. Dyskretnie rozglądał się dookoła, notując wszystkie szczegóły otoczenia.

Pomieszczenie miało niski sufit, klepisko zamiast podłogi isurowe ściany. Pod jedną znich kuliło się kilkoro dzieci wbliżej nieokreślonym wieku. Naprzeciwko nich siedział mężczyzna opłonących fanatyzmem oczach.

– Jest? To dobrze, włączcie kamerę. Dawać go tutaj!

No ikoniec, pomyślał Konrad. Wzasadzie było mu toobojętne, chociaż czegoś żałował. Że nie udało mu się zobaczyć synka Litki. Tak, tobyła chyba jedyna rzecz, którą chciałby zrobić przed śmiercią.

– Teraz, śmieciu, się zabawimy – odezwał się pofrancusku nieznajomy. – Potrzebujemy nagrania, aty otrzymałeś rolę główną. Spójrz! – wskazał nagrupę dzieci. – Jest ich dokładnie ośmioro. Masz wybrać trójkę, którą zabijesz.

– Pierdol się.

– Nie tak szybko – usta tamtego rozciągnęły się wokrutnym uśmiechu. – Nie zrobisz nic, odmawiając współpracy, zastrzelimy wszystkie. Potem przyprowadzimy kolejną grupę ipowtórzymy. Do skutku. Chętnych dozabawy nam nie zabraknie. To jak będzie?

Konrad pobladł. Co prawda zdarzyło mu się już strzelać idodzieci, bo kiedy znalazł się nalinii ognia, myślał tylko ojednym – jak ocalić własną skórę. Ale żeby tak zpremedytacją…?

Odetchnął. Musiał tozrobić. Nie miał wyjścia. Jeśli się zbuntuje, ten pojeb zacznie realizować swój chory plan. Cena wielu żyć odkupiona śmiercią trzech innych.

– Jaką mam gwarancję, żedotrzymasz słowa?

– Nie masz inie będziesz miał – wzruszył tamten ramionami, siadając nakrześle. – Ażebyś przypadkiem nie pomyślał ojakiś bohaterskich czynach, damy ci broń, podczas gdy moi ludzie będą celować wdzieci. Jeden podejrzany ruch, apowalimy cię naziemię, resztę zabijemy ipowtórzymy przedstawienie.

– Dobrze.

Krótko, beznamiętnie. Przyszło mu dogłowy, żeby tosobie strzelić włeb, alewiedział, żetym czynem również podpisze wyrok śmierci dla całej ósemki.

Musiał wybrać iwierzyć, żeten skurwiel dotrzyma słowa.

Maluchom kazano wstać iustawić się wrzędzie. Najmłodsze trochę protestowały, alezostały brutalnie przywołane doporządku. Konradowi wepchnięto wzesztywniałą dłoń broń. Każdy jego ruch czujnie śledziło prawie trzydzieści par oczu.

Musiał wybrać istrzelić, patrząc im prosto woczy.

Był narzędziem ślepego losu.

Zgoryczą wykrzywił usta. Wolałby już, aby go torturowali, zabili. Lecz znów znalazł się wsytuacji, gdy tonie on decydował. Dlatego powoli uniósł ramię iczując piekące łzy napływające dooczu, nacisnął spust.

Noc była duszna iparna, lecz wwysokim, luksusowym budynku, klimatyzacja działała bez zarzutu.

Konrad stał przy ogromnej szklanej ścianie, patrząc wdół, narozświetlone miasto. Specjalnie wjeżdżał naostatnie piętro, żeby sycić oczy tym widokiem. Potem pokonywał jeszcze kilkanaście stopni, aby znaleźć się nadachu wieżowca. Podchodził dokrawędzi izapalał papierosa, nieodmiennie zadając sobie jedno pytanie: skoczyć czy nie?

Niestety, zawsze zniechęcią dochodził downiosku, żezbyt silny zniego skurwysyn, aby zdobył się nasamobójczy krok.

Odsłużył dwa lata, poczym zwolniono go zewzględu nazły stan zdrowia psychicznego. Mieli go zawariata itotakiego, którego nie chciała nawet Legia. Litka zapraszała dosiebie, rodzice wspominali coś okontynuacji nauki, aleKonrad przede wszystkim znajbliższymi chciał ograniczyć kontakty dominimum. Więcej, sama myśl ospotkaniu znimi napawała go żywą niechęcią.

Wrócił dokraju, ajego wybór padł nastolicę. Warszawa wydawała się dobrym miejscem, aby pozostać anonimowym, aby nie wracać dowspomnień. Pokój, awzasadzie łóżko, wynajął whotelu dla ukraińskich pracowników, zwisielczym humorem postanawiając nauczyć się kolejnego języka. Znał ich już kilka, aprzynajmniej trzy perfekcyjnie. Pracę znalazł wwysokim biurowcu, siedzibie dużej, znanej firmy. Jako ochroniarz, bo towzupełności zaspokajało jego potrzeby. Najchętniej brał nocki, aniewątpliwym plusem tego wyboru był święty spokój oraz brak kontaktu zludźmi. Niczego więcej nie potrzebował.

Nie lubił dni wolnych. Nie wiedział wtedy, co ma zesobą zrobić. Zazwyczaj wyjeżdżał zamiasto, snując się pookolicznych wioskach, albo lądował wpobliskim parku. Czasami siadał wkawiarni, przy oknie, obserwując przechodzących ludzi. Takich słabych ibezużytecznych. Czuł wobec nich pogardę, bo był pewien, żegdyby coś zakłóciło ten status quo, większość znich nie poradziłaby sobie ztą zmianą.

Żył zdnia nadzień, samotny iwyobcowany, aledobrze mu było ztą samotnością.

Zbliskimi kontaktował się odświęta, kobiety go nie interesowały. Gdy miał ochotę naseks, szedł nadziwki. Szybko ibez zobowiązań. Czasami zastanawiał się, czy nie wrócić nastudia, awzasadzie nastaż. Myślał też omedycynie sądowej, bo trupy, znatury mało towarzyskie, wydały mu się wdzięcznym obiektem dowspółpracy. Był pewien, żebędzie musiał podjąć decyzję, aleodsuwał towczasie, zostawiał napóźniej.

Wkońcu zniecierpliwione przeznaczenie samo postanowiło zadziałać.

Konrad palił papierosa, wpatrując się whoryzont rozrywany jasnymi zygzakami błyskawic. Nadciągała burza itotaka zrodzaju najgorszych.

Uśmiechnął się. Uwielbiał burze. Najchętniej zostałby nadachu, alemusiał wracać, bo nie chciał, aby go zwolniono. Podobała mu się ta praca.

Nie korzystał zwindy. Zbiegł poschodach. Ikwadrans później pogratulował sobie tej decyzji, bo wholu pojawił się sam pan prezes ześwitą. Zaaferowany, wniedopiętym garniturze, burzliwie oczymś dyskutujący przez telefon. Konrad zerknął nazegarek. Dwudziesta trzecia dziesięć. Dziwna pora nainteresy, alewidać zaszło coś nieprzewidywalnego. Minęli go, zawzięcie oczymś rozmawiając, apóźniej znów zapadła cisza.

Ita cisza towarzyszyła mu aż dosamego rana. Potem zjawili się zmiennicy, aKonrad poszedł doszatni, aby się przebrać. Dzień jak co dzień. Zarzucił plecak naramię, przeczesał palcami włosy ipomyślał, żeprzyda się wizyta ufryzjera. Wburdelu również, bo dawno nie uprawiał seksu. Zerknął naekran telefonu, aby sekundę później wykrzywić twarz. Znowu Litka? Czego ona, dokurwy nędzy, odniego chciała? Nie wyraził się jasno?

Idąc korytarzem, przeklinał wduchu nadopiekuńczą siostrzyczkę. Zatrzymał się jeszcze nachwilę wholu głównym, zabierając zestanowiska ochrony książkę, której nie skończył czytać. Suchym tonem rzucił słowo pożegnania ijuż miał się odwrócić, gdy zajego plecami rozbrzmiał melodyjny głos.

– Czy mój mąż jest usiebie, nagórze?

Poznałby go zawsze iwszędzie.

Kobietę, która stała prawie zajego plecami także. Niewiele się zmieniła, chociaż była jeszcze piękniejsza ijeszcze bardziej elegancka niż pięć lat temu.

Magda.

Jego Magdusia, jego ukochana, jego największa porażka życiowa.

– Przepraszam, czy my… – zmarszczyła czoło. – Konrad? – spytała zniedowierzaniem.

Nie odpowiedział, tylko skinął głową. Zabrakło mu słów isiły, aby cokolwiek zsiebie wykrztusić. Dawne uczucia, co doktórych był pewien, żejuż umarły, wróciły zsiłą huraganu, wstrząsając całym jego światem.

– To naprawdę ty, Kondziu? – patrzyła naniego zaskoczona. Nic dziwnego. Chłopak, którego znała, był wysokim chudzielcem, omelancholijnym wyrazie twarzy. Był też delikatny, subtelny itaktowny. Ateraz stał przed nią kipiący seksapilem mężczyzna, owąskich biodrach, szerokich ramionach ibeznamiętnym spojrzeniu. Biała koszulka opinała muskularny tors, drapieżne tatuaże pokrywały ciało, austa wykrzywiły się wsardonicznym, nieprzyjemnym uśmiechu.

– Tak, ja – odpowiedział wkońcu. – Przyniosłaś kawkę mężusiowi? – spytał drwiąco, wskazując ruchem brody natrzymane przez nią kubki.

– Koktajl. Musi zdrowo się odżywiać.

Znów ten uśmiech ipogarda wciemnych oczach. Magda zadrżała, bo zrozumiała nagle, żeprzed nią stoi zupełnie inny człowiek.

– Zaniosę mu tonagórę, aty zaczekasz, zgoda?

– Po co?

– Zjemy śniadanie, powspominamy stare czasy.

– Może ten dzień, gdy wróciłem dodomu, aty dawałaś dupy obcemu fagasowi jak pospolita dziwka? – zmrużył oczy, najwyraźniej czerpiąc satysfakcję ztych słów. – Nie mylę się, myśląc, żeupolowałaś samego pana prezesa?

– Konrad, proszę! – Magda poczerwieniała. – Jesteśmy wśród ludzi.

– Co ty nie powiesz? – rzucił zprzekąsem. – Dobra, zaczekam. Idź. Miałem wplanach wizytę wburdelu, alemoże ty mi wystarczysz.

Dostrzegł wjej oczach gniew, pomimo iż perfekcyjnie panowała nad wyrazem twarzy. Jak zawsze. Zimna suka, chociaż nogi ityłeczek miała takie, żenawet teraz patrząc, jak idzie wkierunku windy, poczuł podniecenie.

Ipewnie dlatego posłusznie zaczekał.

– Och Konradzie! – Magdzie znów śmiały się oczy, gdy wsiadali dojej samochodu, zaparkowanego tuż przy głównym wejściu. – Kopę lat! Nawet muszę przyznać, żesię stęskniłam, chociaż kiedyś nie byłeś taki opryskliwy.

– Tak. Byłem mięczakiem.

– Za bardzo wziąłeś sobie doserca moje słowa.

– Itwoją zdradę.

– Nie układało się nam – wzruszyła ramionami, płynnie włączając się doruchu. – Więc zerwałam. Czy słusznie, tego nie wiem. Zperspektywy czasu – zerknęła naniego ukradkiem – tomyślę, żewyszło ci tonadobre.

– Tak, wyszło – powtórzył zgoryczą.

– Ajak tam twoja kariera chirurga? Wybacz, alenie wyglądasz namedyka.

– Zrezygnowałem. Wstąpiłem dowojska.

– Wojska? – uniosła zezdumieniem brwi. – Też nie wyglądasz nażołnierza.

– Zrezygnowałem.

– Jezu, Kondziu! Ależ ty niezdecydowany jesteś – roześmiała się.

– Wzasadzie tomnie wywalili.

– O! Za co?

– Pobiłem przełożonego starszego rangą iwydłubałem mu oko. Od zarzutów mnie uwolniono, stwierdzając chwilową niepoczytalność, alezLegii wywalono.

– ZLegii? – Powiedzieć, żeją zaskoczył, tomało. Te kilka lat itaka zmiana? Kurwa! Wyglądał naprawdę dobrze, cholernie dobrze. Nie miałaby nic przeciwko niezobowiązującemu romansowi.

– Gdzie jedziemy?

– Znam taką małą, uroczą knajpkę. Zjemy coś, wypijemy kawę, apóźniej… – zawiesiła znacząco głos, aon prychnął zpogardą.

– Później chciałabyś, żebym cię zerżnął?

– Konrad!

– O, przepraszam – uśmiechnął się złośliwie. – Później chciałabyś uprawiać seks zmięczakiem, chociaż ledwo mu staje, nawet pogorącej grze wstępnej? Tak tochyba wtedy ujęłaś?

– Jesteś wulgarny – wycedziła.

– Ja? Cytuję tylko twoje własne słowa. Poza tym tobyłoby perwersyjne, nie uważasz? Żona samego prezesa, jednego znajbogatszych ludzi wkraju izwykły stróż nocny, wariat poleczeniu wpsychiatryku. Staje mu jeszcze, czy znów twoja gra wstępna nie pomaga?

– Perwersyjne? – Magda się zamyśliła. Kiełkowało wniej podniecenie, drażniło każde ostre, wypowiedziane przez niego słowo. Zmienił się nie tylko zewnętrznie. Teraz potrafił być obcesowy, nieprzyjemny iszydzący. Przygryzła usta, bo właśnie przyszedł jej dogłowy znakomity pomysł. Musiała tylko być ostrożna przy jego realizacji, żeby ten stary cap, jej mąż, nie zaczął niczego podejrzewać.

– Leczyłeś się wpsychiatryku?

– Powiedzmy, żebyłem nakrótkich wakacjach.

– Ja cię nie poznaję, Konradzie – roześmiała się. – To tutaj, dojechaliśmy.

Kiedy siedział już naprzeciwko niej, kiedy znów mógł podziwiać każdą linię idealnego ciała, patrzeć woczy, nagle zrozumiał, żewciąż ją kocha.

Itochyba bolało najbardziej, bo był pewien, żeona nic doniego nie czuje. Mógłby połączyć ich seks, alenic więcej. Dla własnego dobra powinien wstać iwyjść, apotem uciec nadrugi kraniec Polski, aby znów jej nie spotkać.

Tak, powinien. Tylko żenie miał natosiły.

Magda zamówiła dla nich kawę icoś naprzekąskę, aon nie zaprotestował. Milczał isłuchał beztroskiej paplaniny. Szczerze mówiąc, pieprzyła takie banały, żenajchętniej kazałby jej się zamknąć. Cóż, miłość miłością, alewkońcu potrafił dostrzec iwady, anie tylko upajał się zaletami.

– Kiedy zaniego wyszłaś? – przerwał ten potok słów konkretnym, prostym pytaniem.

– Trzy lata temu – westchnęła. – To dojrzały mężczyzna, typ, jaki lubię.

– Czyżby? Anie chodzi opieniądze?

– Powiedzmy, żetojego niewątpliwy atut – roześmiała się perliście.

– Atut? – wykrzywił twarz. – On ma prawie sześćdziesiąt lat, ty trzydzieści jeden. Dałbym głowę, żejego pozycja imajątek tojedyne atuty.

– Sporo potrafię zniego wykrzesać iwłóżku – odparła, patrząc naniego prowokująco.

– Ty czy małe, niebieskie tabletki?

– Dba osiebie, zdrowo się odżywia, uprawia sport. Jest wlepszej kondycji, niż wskazuje natojego metryka.

– Mnie nie musisz okłamywać.

– Przede wszystkim nie muszę ci się tłumaczyć zwłasnych decyzji.

– Racja.

Zapadła cisza. On popijał kawę, ona zamyślona patrzyła nawidok zaoknem, stukając długimi paznokciami wdrewniany blat stołu.

– Chciałbyś zostać moim ochroniarzem? – spytała znienacka.

– Ja? – Nie zaskoczyła go. Więcej, spodziewał się takiej zagrywki. Miała naniego ochotę iwidać tobyło wkażdym spojrzeniu, wkażdym ruchu ciała. Nawet nie musiał się onic starać, wystarczyło kilka przymilnych słów iprzeleciałby ją wpobliskim wychodku.

– Tak, ty.

– Może być – dopił kawę. – Rozumiem, żebonusem byłby seks?

– Tak – ona również postanowiła być szczera. – Zmieniłeś się itonalepsze. Teraz bym cię nie nazwała mięczakiem – znów się roześmiała.

– Atwój mąż?

– On nie musi niczego wiedzieć. Zresztą, nie jesteś pierwszy Kondziu. Pewnie inie ostatni. Ale ciebie miałabym pod ręką.

– Warto było zaniego wychodzić?

– Oczywiście, żetak. Mam wszystko, oczym zawsze marzyłam. Aresztę organizuję sobie sama.

– Łatwo ci poszło.

– Nie tak łatwo – wydęła wargi, marszcząc zniezadowoleniem czoło. – Krzysztof ma trójkę dzieci. Najstarszy jest syn, jego wspólnik inastępca. Jego siostra bliźniaczka wyszła zabrytyjskiego księcia inaszczęście zajmuje się własnymi sprawami. Problem mam znajmłodszą latoroślą mego szanownego małżonka. Jagna tosmarkula, aleuparta smarkula iwyraźnie mnie nie lubi. Wiesz, jak mnie wkurza towstrętne dziewuszysko?

– Bo cię przejrzała?

– To także – westchnęła. – Musimy wracać, mam zamówioną wizytę wSPA. Podrzucić cię gdzieś?

– Może – lekko się pochylił. Cierpliwie zaczekał, aż zapłaciła, poczym brutalnie chwycił ją zaramię.

– Co robisz? – spytała zaskoczona.

– Zobaczysz – wycedził przez zęby. Miał swoje własne plany izamierzał je zrealizować.

– Konrad, oco…

Bez słowa wepchnął ją dodamskiej toalety, znajdującej się nasamym końcu wąskiego korytarza. Nie było tozbyt duże pomieszczenie, alewyjątkowo ekskluzywne. Wąskie, wysokie lustro najednej ześcian, stonowana kolorystyka, elegancka szafka zewpuszczoną wblat umywalką, anad nią drugie lustro.

– Nie ma mowy! – rozgniewała się. – Co ty sobie wogóle wyobrażasz?

– To samo co ty! – warknął, zamykając drzwi naklucz. Wyraz twarzy miał szyderczy, ruchy zdecydowane. AMagda pomimo oburzenia poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Takiego Konrada nie znała. Strach ipodniecenie zlały się wjedno uczucie, aprzez jej ciało przetoczyła się fala pożądania.

Może inie znała, alecholernie jej się podobał.

Konrad nie zostawił czasu donamysłu. Obrócił ją, przycisnął dolustra, wykręcając ręce zaplecy ztaką siłą, aż syknęła zbólu.

– Oszalałeś?

– Szaleństwo mam we krwi – wyszeptał dozaczerwienionego uszka. – Ateraz napowitanie iwramach odnowienia starej znajomości, zerżnę cię tak, żedługo tozapamiętasz. Chcesz być traktowana jak suka? – Brutalnie chwycił ją zawłosy, pociągając głowę dotyłu. – To będziesz.

– Puść mnie! – jęknęła, chociaż nade wszystko pragnęła, aby kontynuował. Lubiła ostrych mężczyzn iostry seks. Kolejna fala pożądania. Wilgoć sącząca się spomiędzy ud. Nabrzmiałe piersi, spragnione pocałunków usta. Płynęła, chociaż nie spodziewała się, żemoże osiągnąć taki stan wtak szybkim tempie.

– Zrobię totak, żeprzyjdziesz powięcej – syczał cicho. – Będziesz błagać, abym rżnął cię codziennie, wkażdej dogodnej chwili, tuż pod nosem tego starego pryka. Awiesz, co jest zabawne? – jeszcze mocniej wykręcił jej ramiona. – Że on będzie mi zatopłacił.

– Konrad, toboli!

– Ico ztego? – Znów ją obrócił, przypierając dolustra. Był tak podniecony, żezledwością nad sobą panował. Marzył jedynie, aby uwolnić nabrzmiałego członka, aby wejść wnią zcałym impetem, najaki było go stać.

– Świnia! – splunęła mu wtwarz, awtedy ją uderzył. Lekko, bo policzek bardziej zapiekł, niż zabolał, aleMagda itak wyglądała nazszokowaną. Konrad, którego znała, wżyciu by czegoś podobnego nie zrobił. Może powinna się zacząć bać?

Nie miał najmniejszych problemów, aby utrzymać ją jedną ręką. Pochylił się, przejechał językiem pocałej długości szyi, ajednocześnie jego druga dłoń wślizgnęła się pod skraj spódniczki. Czerpał satysfakcję zjej bezsilności, todawało się bez problemu zauważyć. Dotarł doprzesiąkniętej wilgocią tkaniny majtek, odchylił rąbek materiału, apotem bezpardonowo wcisnął palec dośrodka izaczął nim poruszać.

– Lubisz taki seks, Magduś? Lubisz, prawda – roześmiał się cynicznie. – Uwielbiasz być tak pieprzona, suko? Pytałem, więc odpowiedz! – syczał przez zaciśnięte zęby.

Sprawnym iszybkim ruchem opuścił jej majtki, które opadły aż dokostek. Podciągnął krótką spódniczkę, apotem znów zanurkował palcem wgorącej iwilgotnej cipce. Krzyknęła, gdy zapuścił się także dociaśniejszej dziurki.

– Konrad! – wyjęczała, wijąc się wjego uścisku. Przymknęła oczy, bo rozkosz rozchodziła się pocałym ciele. – Tak, lubię! Uwielbiam! Kocham!

– Grzeczna dziewczynka – podsumował zwięźle. Wtedy naniego spojrzała. Oczy płonęły mu niezwykłym blaskiem, mroczne, pełne słabo tłumionych pragnień. – Teraz cię puszczę, aty oprzesz się olustro, ręce położysz wysoko nad głową, wypniesz tyłeczek ipoprosisz, abym ci go wsadził. No dalej, wypnij się, dziwko!

Posłuchała. Była wręcz nieprzytomna zpodniecenia. Nie spodziewała się tego poKonradzie. Kurwa! Przecież on kiedyś był taki delikatny, żezaczynało ją mdlić odtej delikatności. Odwróciła się, awtedy on chwycił znów jej włosy. Pociągnął, niezbyt mocno, tylko natyle, żeby zaznaczyć swą przewagę. Odgiął jej głowę, wpił się ustami wszyję izaczął rozpinać spodnie.

Zwinny palec zastąpił twardym jak skała penisem. Głośny jęk rozdarł powietrze wokół nich, aKonrad nakilka sekund zamarł, delektując się narastającą ekstazą.

To był jego ulubiony moment. Teraz dopiero mógł pokazać, naco go stać. Jedną dłoń zacisnął nasmukłym karku, drugą nakształtnych biodrach izaczął się poruszać. Od samego początku przybrał szaleńcze tempo. Był bezlitosny ibrutalny.

– Dobrze ci, szmato? – syczał dojej ucha. – Twój mężulek tak nie potrafi, prawda?

– Nie! – wystękała.

– Chcesz więcej?

– Tak, błagam! Nie przerywaj… – Była bliska szaleństwa. On również. Niewiele trzeba było czasu, aby eksplodował zgłuchym stęknięciem, wtej samej chwili, gdy Magdą wstrząsnął potężny orgazm.

Lecz myliła się, sądząc, żetokoniec. Konrad pchnął ją naziemię, chwytając zawłosy isilnym szarpnięciem zmuszając, aby uniosła głowę. Potem gwałtownym ruchem wsadził swoją męskość pomiędzy nabrzmiałe usta. Bezlitośnie, posam koniec. Magda zaczęła drżeć, usiłowała się wyrwać, aleon nie wycofał się, nie puścił jej. Zamarł wtej pozycji natak długo, aż jej twarz przybrała sinawy odcień, aszczupłym ciałem wstrząsnęły torsje.

– Jak ładnie – pochwalił, patrząc, jak zwraca zawartość żołądka naelegancką podłogę. – Następnym razem postaram się, aby było jeszcze ostrzej. Wiesz, gdzie mnie szukać – dodał, zapinając spodnie.

Po czym wyszedł bez pożegnania, zostawiając sponiewieraną kochankę napodłodze.

Akiedy znalazł się nazewnątrz, najego ustach wykwitł szeroki, wyjątkowo wredny uśmiech.

Zemsta czasami bywa słodka.

Magda bębniła idealnymi paznokciami oblat toaletki, przed którą siedziała. Włóżku, zajej plecami, smacznie pochrapywał szanowny małżonek.

Stary pryk, pomyślała zpogardą. Zaraz potem westchnęła zrozrzewnieniem, wspominając to, co zrobił znią Konrad wrestauracyjnej toalecie.

Dawno nie miała takiego orgazmu!

Kto by pomyślał, żeten subtelny, wręcz odrobinę nieśmiały Kondziu, potrafi tak zaszaleć! Nawet teraz ją topodniecało. Dlatego musiała zrobić wszystko, aby mieć go przy sobie. Najciemniej pod latarnią, zresztą czasami miała wrażenie, żeKrzysztof wie ojej skokach wbok. Wie, alenie reaguje, jakby specjalnie pozwalał, aby jego młoda żona mogła zaspokoić swój apetyt wramionach innych kochanków.

Tylko jak ma go przekonać, aby zatrudnił właśnie Konrada?

Zmrużyła oczy. Mogłaby powiedzieć, żetokrewny, który szuka zatrudnienia. Referencje? Przy takim wyglądzie referencje nie były ważne. Poza tym toona by go rekomendowała. Niby dla Jagienki, aleprzy okazji dla siebie. Taki babski ochroniarz. Pomysł świetny, tylko jaki krewny? Najlepiej kuzyn pierwszego stopnia, żeby zdusić wzarodku wszelkie podejrzenia ozdradę. Ale dla Krzysztofa sprawdzenie prawdziwości ich pokrewieństwa, nie byłoby problemem. Miał swojego prywatnego detektywa… Magda znów się zamyśliła. Ten obleśny knypeć leciał nanią. Wtakim razie musiała go przeciągnąć naswoją stronę, kupcząc własnym ciałem. Mało przyjemne, aleopłacalne. Da mu jedną noc, aon dostarczy Krzysztofowi fałszywych informacji.

Zadowolona wstała iudała się dogarderoby. Nie chciała zwlekać. Musi załatwić tojak najszybciej, bo coś czuła, żedługo nie wytrzyma bez swojego Kondzia. Ależ on się zrobił cholernie seksowny! Ijaki brutalny, zdecydowany. Czy chciała ostrzej? Oniczym innym nie marzyła!

Kwestię zatrudnienia nowego ochroniarza poruszyła przy śniadaniu.

– Kochanie – uśmiechnęła się czarująco doswego małżonka. – Tak sobie myślę… Basia, moja przyjaciółka, nowiesz która!

– Uhm – jej mąż nie miał bladego pojęcia, ojaką Basię chodzi, aleodruchowo potaknął. Miał teraz tyle problemów, anaczoło wysuwały się te zpogróżkami.

– Więc Basia ma swojego osobistego ochroniarza. Pomyślałam, żemnie też by się taki przydał. Awczoraj, zupełnie przypadkowo natknęłam się nabliskiego kuzyna, który szuka pracy właśnie jako ochroniarz.

– Kuzyna? – Tym razem Krzysztof spojrzał nanią uważnie. Coś nieprzyjemnie zakuło go wsercu. Czyżby Magda proponowała swego kochanka? – Znam go? Znaszego wesela chociażby?

– Niestety, nie było go wtedy wkraju. Służył wLegii Cudzoziemskiej, nie mógł przyjechać.

– WLegii? Bardzo oryginalnie. Izrezygnował, bo?

– Zdrowie – oświadczyła zesmutkiem. – Chłopak postawny, owielu talentach, ręczę, żeby się nadawał.

– Dobrze najdroższa, pomyślę otym iobiecuję, żedokońca tygodnia dam ci odpowiedź. Zgadzasz się?

– Oczywiście! – Magda rozpromieniła się niczym słoneczko. – Ajeśli nie, znajdziesz mi innego, prawda?

– Tak – również się uśmiechnął. Patrząc najej reakcję, odrazu uwierzył wkuzyna, alemimo wszystko wolał tosprawdzić. Poza tym Magda miała rację, przyda się dwóch postawnych osiłków, którzy będą chronić najdroższe jego sercu kobiety. Wzasadzie miał już kogoś naoku, dawnego kolegę syna, zawodowego bodyguarda, którego chciał przeznaczyć dla ukochanej żony. Teraz pojawił się drugi kandydat, być może idealny dla Jagusi. Poprosi tylko Pawła, aby go sprawdził itowtempie ekspresowym. Lepiej chuchać nazimne, adziewczynom przyda się dodatkowa, osobista ochrona.

Magda triumfowała. Teraz pozostało jej tylko jedno. Fałszywa tożsamość Konrada. Tylko żetutaj nie przewidywała problemów.

Imiała rację, chociaż kosztowało ją totrzy spotkania, podczas których musiała zaspokoić podstarzałego, dychawicznego palanta wśrednim wieku. Co prawda miał trochę oporów, aleprzekonała go damska dłoń pieszcząca jego krocze.

– Panie prezesie. – Do gabinetu weszła sekretarka. – Przyszedł dopana niejaki Konrad Grodzki. Ponoć był umówiony.

– Tak, może wejść.

Kiedy rozległ się cichy szelest kroków, Krzysztof uniósł głowę znad przeglądanych dokumentów. Nieznacznie się skrzywił, kiedy napotkał ostre, kłujące spojrzenie czarnych oczu.

– Siadaj – wskazał mu miejsce. – Mam tutaj twoje dokumenty. Całkiem niezły życiorys. No ipoleciła cię Magda, moja żona. Jednak zewzględu nawasze pokrewieństwo, chciałbym, abyś objął pieczę nad moją córką.

– Dobrze – Konrad skinął głową. Szczerze mówiąc, było tomu obojętne, bo pieprzyć tę dziwkę mógł wkażdym miejscu. Nawet wjej własnej, małżeńskiej sypialni.

– Jagna nie ma zwyczaju włóczyć się poimprezach. Wgrę wchodzi więc tylko szkoła iewentualne zakupy. Ma też swoje hobby. – Prezes nie wyglądał nazadowolonego, gdy otym mówił. – Lecz toraczej spokojna dziewczyna, nie wgłowie jej dzikie wyskoki.

– Rozumiem.

– Poza tym jest coś jeszcze. Propozycja Magdy spadła mi jak znieba, bo tydzień temu dostałem pierwszy list zpogróżkami. Pomińmy jego sens, skupiając się raczej nabezpieczeństwie mojej żony icórki. Jeśli okaże się topotrzebne, dostaniesz pomoc, nawet całą drużynę. Na razie totylko jeden list, żadnych innych zagrożeń nie zauważono.

– Dobrze.

– Nie jesteś zbyt rozmowny?

– Nie dorozmowy mnie pan zatrudnia – Konrad wzruszył ramionami. – Kiedy mam zacząć?

– Nawet teraz. Wieczorem mamy wyjście doteatru, przydasz się. Adres znasz? To dobrze. Masz jak dojechać?

– Nie mam samochodu.

– Dostaniesz taki zkuloodpornymi szybami ispecjalnymi zabezpieczeniami. Na razie weź taksówkę. Magda cię ugości, poznasz też Jagienkę. Aco dowynagrodzenia, toproponuję… – tu wymienił kwotę, aKonrad zaskoczony uniósł brwi. Zaraz potem nieznacznie się uśmiechnął.

Cudownie, doprawdy zajebiście! Tyle kasy zapilnowanie dziewczątka, anadodatek będzie mógł sypiać zżoną tego bęcwała!

– Jeśli towszystko, nie będę dłużej przeszkadzał – powiedział, wstając.

– Tak, towszystko. Podobasz mi się, chłopcze. Konkretny jesteś.

– Wiem.

Itylko tyle. Nawet się nie pożegnał. Szczerze mówiąc, już czuł mrowienie wcałym ciele. Zastanawiał się, czy załapie się naszybki numerek pozjawieniu się wposiadłości tego dupka? Sama myśl otym podniecała.

Dom, awzasadzie luksusową willę, otaczał wysoki mur. Całość miała zdobre kilka hektarów, awszystko zadbane, utrzymane widealnym stanie. Zresztą, kiedy Konrad przypomniał sobie status społeczny pana prezesa, przestał się dziwić. Wysiadł przed bramą, zaanonsował się, apotem został wpuszczony dośrodka. Ochroniarz miał zamiar jeszcze go przeszukać, aleKondziu spojrzał naniego tak, żeodrazu odechciało mu się głupot.

Wogromnym holu powitała go roześmiana Magda.

– Och, kuzynie! Jak miło cię widzieć! Mówiłam, żemój ukochany mąż się zgodzi!

– Tak, mówiłaś – potaknął szyderczo.

– Zaraz poznasz Jagienkę… O, właśnie przyszła!

Konrad lekko zgłupiał, bo spodziewał się dziewczątka, aujrzał młodą kobietę.

– To jest ta twoja pasierbica? – spytał cicho, odrobinę pochylając się nad ramieniem Magdy. – Sądziłem, żemówisz onastolatce.

– Ma dwadzieścia dwa lata.

– Aha. – Bacznie przyglądał się nieco spłoszonej dziewczynie. Niewysoka, drobna, osmukłej sylwetce imałym biuście, faktycznie mogła uchodzić zadużo młodszą. Włosy miała brązowe, olekko rudawym odcieniu, oczy szare, zbyt duże naszczupłą twarz ospiczastym podbródku. Tak samo zresztą jak usta. Nie była piękna, nie była nawet ładna, aleKonrad zzaskoczeniem pomyślał, żeciężko oderwać odniej wzrok. Był wtym dziewczęciu nieuchwytny czar, urok dostępny niewielu kobietom, subtelność ieteryczność, której nie szło się nauczyć, bo była wrodzonym darem.

– Jagna, moja pasierbica. Konrad, mój nowy ochroniarz – przedstawiła ich sobie Magda.

– Ochroniarz? On? – spytała zpowątpiewaniem dziewczyna, patrząc nawysokiego, ponurego mężczyznę, oczarnych, zimnych oczach. Zimnych jak lód, chociaż ten nie bywał ciemny.

– Tak, on.

– Ojciec się natozgodził?

– Tak. Ilepiej, żebyś tego nie próbowała zmienić. – Wgłosie macochy słychać było ukrytą groźbę. – Nie wtrącaj się wnie swoje sprawy, smarkata.

– Szczęście mojego ojca jest moją sprawą – zarumieniła się, odrobinę skuliła, alenie poddała.

– No właśnie, szczęście – powtórzyła Magda szyderczo. – Dlatego siedź cicho, bo tylko wtedy twój ojciec będzie szczęśliwy.

Tym razem Jagna pobladła. Przypuszczała, żemacocha miała powód, aby jako swojego osobistego ochroniarza, zatrudnić tego mężczyznę. Ibardzo jej się tonie podobało. Tylko żeco mogła zrobić? Jej ojciec był zakochany, zauroczony swą młodą żoną inie trafiały doniego żadne argumenty. Westchnęła. Będzie, co ma być.

– Krzysztof przyjechał. Zaprowadź Konrada dojego pokoju, ja idę przywitać męża – oznajmiła Magda zszerokim uśmiechem.

Zostali sami. On milczał, ona wzamyśleniu wyłamywała palce. Nagle się ocknęła.

– Chodź – wskazała naschody iruszyła przodem. Musieli wejść aż nadrugie piętro. Potem skręcili wprawo iwąskim korytarzem podążyli wgłąb budynku.

– To tutaj – otworzyła drzwi doniewielkiej sypialni. – Masz też własną łazienkę. Co doreszty, tonie udzielę ci żadnych wskazówek, bo ja ostatnio bywam wtym domu tylko gościem – dodała zgoryczą.

Spojrzał nanią bystro, lecz gdy chciała odejść, oparł ramię ofutrynę, zagradzając jej drogę.

– Jagna, tak?

– Tak – znów się zarumieniła, czując, jak pojej ciele rozpełza strach. Nie miała pojęcia, skąd Magda wytrzasnęła tego mężczyznę, aletego, żebył niebezpieczny, była już stuprocentowo pewna.

– Wiesz, żebędę ochraniał nie ją, aleciebie?

– Mnie? – zaskoczona uniosła głowę ispojrzała prosto wnieprzeniknione, czarne oczy.

– Warunek twojego ojca.

– Ale przed czym?

Uśmiechnął się, chociaż nie był toprzyjemny uśmiech, raczej grymas nieprzywykłych dotego warg. Był odniej dużo wyższy; nie sięgała mu nawet doramienia. Spod podwiniętych rękawów koszuli dawały się dostrzec drapieżne, wręcz wulgarne tatuaże. Twarz miał szczupłą, zastygłą niczym maska, wktórej błyszczały tylko czarne oczy, gdzie źrenice zlewały się wjedno zkolorem tęczówek. Nad nimi proste, gęste brwi. Skórę śniadą. Nos idealnie kształtny, kilkudniowy, elegancko przystrzyżony zarost. Włosy krótkie, również ciemne. Musiał być też mocno owłosiony, bo przedramiona pokrywały nie tylko tatuaże.

– Myślę, żeMagda bardziej potrzebuje ochrony – wyjąkała, zastanawiając się, czego on odniej chce idlaczego tak bacznie jej się przygląda.

– Tak, ona ma specyficzne zapotrzebowania – rzucił zprzekąsem. – Lecz twój ojciec ma wobec mnie inne plany.

– Porozmawiam znim. – Na samą myśl, żeten mężczyzna miałby wszędzie jej towarzyszyć, być niczym milczący cień, poczuła dziwną słabość. Każdy, tylko nie on!

– Rozgość się. Ja mam coś dozrobienia.

– Zpewnością. – Znów toszyderstwo wjego głosie. Jakby doskonale zdawał sobie sprawę, żechciała jedynie stąd uciec.