Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Fizycy mówią wiele o kwarkach – choć nikt ich nie widział. Prawnicy mówią o praworządności – choć nikt jej nie widział. I to właśnie o tej niewidocznej praworządności jest ta książka. Nie można będzie praworządności w Polsce „przywrócić”. Bo nie można „przywrócić” czegoś, czego nie było. Można próbować to dopiero stworzyć. Ale warunek jest taki, że trzeba się pogodzić z tym, że nie ma czego „przywracać”.
Gdy nie wiadomo (a dziś nie wiadomo), kto jest sędzią, a kto nie jest, czy wyrok jest wyrokiem, czy jednak nie jest, a jeśli jeszcze jest, to czy nim być nie przestanie (a tak się może wydarzyć), gdy sędziego można wywalić za wyroki, które wydaje, to jeszcze większą degrengoladę sądownictwa wyobrazić sobie trudno.
Niezależne sądownictwo jest tylko jednym z czterech warunków praworządności, a nie jedynym i że pozostałe trzy warunki też nie są spełnione (i nigdy nie były), postaram się wykazać na kartach tej książki.
Przytoczę jeszcze tutaj na koniec środowiskową anegdotę dotycząca tego, co trzeba zrobić z wymiarem sprawiedliwości, żeby zapanowała praworządność. W prywatnej dyskusji na ten temat profesorów prawa, tak gdzieś około roku 2013 lub 2014, padło stwierdzenie, że „tego” się nie da zreformować. Trzeba wrzucić w to wszystko parę wiązek granatów. I zbudować od nowa. Ja nadal jestem tego zdania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 720
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydanie pierwsze
Copyright © 2023 by Robert Gwiazdowski
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania lub przekazywana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób elektroniczny, mechaniczny, fotokopiujący, nagrywający lub inny, bez uprzedniej pisemnej zgody.
redakcja, korekta i skład: Anna Śleszyńska
konsultacja redakcyjna i składowa: Michał Banaś
E-book: Robert Waszkiewicz
Fundacja Warsaw Enterprise Institute
Al. Jerozolimskie 30
00-024 Warszawa
ISBN: 978-83-67272-44-5
Obrońcom praworządności
Idea rządów prawa stała się w Polsce przedmiotem ożywionego dyskursu prawnego po wyborach w 2015 r., który to dysput prawny sprawia niestety wrażenie politycznego, a przynajmniej politycznie uwarunkowanego.
Czasami jest to nawet demagogiczna awantura. Jak w przypadku projektu „ustawy naprawczej” – czyli ustawy o zmianie ustawy o Sądzie Najwyższym, który pojawił się w Sejmie tuż przed końcem 2022 roku i zniknął po kilkunastu godzinach, lecz zdążył zostać skrytykowany nie tylko przez opozycję, ale i przez wielu polityków PiS, a nawet przez prezydenta Dudę. Co ciekawe, zanim się on jeszcze oficjalnie pojawił, został ponoć „zaakceptowany” przez kolegium komisarzy Unii Europejskiej – jakby mogli oni cokolwiek mieć w tej sprawie do powiedzenia, poza szantażem, że zablokują unijne pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy (KPO)1 dla Polski, jak im się te zmiany nie będą podobać. Ale co gorsza, ten projekt niczego nie naprawiał.
PiS po raz kolejny podjął próbę oszukania Komisji Europejskiej i wprowadzenia paru kosmetycznych zmian do systemu, który sam stworzył. Na przykład przekazania spraw dyscyplinarnych sędziów do NSA. Opozycja zażądała przekazania tych spraw Izbie Karnej SN, uchylenia tak zwanej „ustawy kagańcowej”, czyli przepisów o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów za orzekanie zgodnie z Konstytucją – według własnego jej rozumienia, wprowadzonych ustawą z dnia 20 grudnia 2019 r. o zmianie ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych, ustawy o Sądzie Najwyższym oraz niektórych innych ustaw, o której będzie nieco więcej w rozdziale 7, oraz, a jakżeby inaczej, przywrócenia „dawnego” trybu wyłaniania Krajowej Rady Sądownictwa – czyli wybierania jej członków spośród sędziów przez samych sędziów.
W kwestii pierwszej nie da się nie zauważyć, że jakby NSA w sprawach dyscyplinarnych orzekał jak w sprawach podatkowych – o czym będzie więcej i dokładniej w rozdziale 9 – to dopiero mogłaby być degrengolada. Z drugiej strony przekazanie tych spraw Izbie Karnej SN i to „najlepiej jeszcze sędziom z siedmioletnim stażem” może rozwiałoby wszystkie wątpliwości – jak zapewnił Prezes Izby Karnej SN sędzia Michał Laskowski2 – ale nie rozwiązałoby wszystkich problemów wynikających z wcześniejszego orzecznictwa w sprawach dyscyplinarnych, które trochę jednak uzasadniało oskarżenia o „kastowość”. W kwestii drugiej nie ulega wątpliwości, że wprowadzone przez PiS przepisy należy uchylić. Ale za to w kwestii trzeciej nie powinno ulegać wątpliwości, że nie należy przywracać starego trybu wyboru członków KRS spośród sędziów – argumenty „za czym” będą się przewijały na kolejnych kartach tej książki w różnych jej miejscach.
Żeby było śmieszniej, projekt PiS skrytykował sam Minister Sprawiedliwości w rządzie PiS, oświadczając, że zagraża on fundamentom państwa, narusza Konstytucję i go nie zaakceptuje3. Historie jak z serialu „Świat według Kiepskich”.
Celem dalszych rozważań jest wpisanie się w trwający dyskurs z pytaniami: (i) czym w ogóle są rządy prawa?; (ii) czy panowały one w Rzeczpospolitej Polskiej „urzeczywistniającej zasady sprawiedliwości społecznej” i dopiero w ostatnich latach zostały zniszczone?; (iii) jak je „przywrócić” (o ile w ogóle jest co przywracać), tudzież jak je zbudować (o ile ich wcześniej nie było)?
Prawdziwa praworządność w Polsce, powrót rządów prawa w Polsce będzie możliwy dopiero po wygranych wyborach – powiedział Donald Tusk4. A moja teza jest taka, że nie będzie można po ewentualnym zwycięstwie dzisiejszej opozycji „przywrócić” praworządności, bo nie można przywrócić czegoś, czego nigdy nie było. A nie było praworządności w takim znaczeniu, jakie pojęciu temu nadaje cywilizacja łacińska.
Gdy nie wiadomo (a dziś nie wiadomo), kto jest sędzią, a kto nie jest, czy wyrok jest wyrokiem, czy jednak nie jest, a jeśli jeszcze jest, to czy nim być nie przestanie (a tak się może wydarzyć), gdy sędziego można wywalić za wyroki, które wydaje, to jeszcze większą degrengoladę sądownictwa wyobrazić sobie trudno.
A na dodatek sędziego po zmianach wprowadzonych przez PiS można wywalić za wyroki, które wydaje. I nie można oprzeć się wrażeniu, że po to właśnie te wszystkie zmiany były wprowadzane. Owszem paru sędziów sam bym chętnie wywalił własnymi rękami, jakbym mógł, za wyroki, które wydawali. Ale to władza wykonawcza chce ich w rzeczywistości wywalać, a nie jakiś teoretyzujący, niezadowolony z ich orzeczeń adwokat. I nie za wyroki głupie czy niesprawiedliwe, tylko za takie, które się tej władzy nie podobają z powodów politycznych, a nie merytorycznych. I chce ta władza to robić rękoma sędziów przez siebie samą powołanych, na podstawie prawa, które specjalnie w tym celu uchwaliła władza ustawodawcza – ta sama, która powołała władzę wykonawczą.
Z drugiej strony nie do końca wiadomo, dlaczego niektórzy sędziowie sędziami nie są. Bo argument, że zostali powołani przez prezydenta na wniosek niekonstytucyjnej Krajowej Rady Sądownictwa (KRS) – nazwanej „neo-KRS”. Tylko nie ma pewności, dlaczego jest ona „niekonstytucyjna”. Pojawiają się argumenty o niekonstytucyjnym wygaszeniu kadencji niektórych członków KRS w 2018 roku – tych wybranych przez sędziów – na podstawie ustawy z dnia 18 grudnia 2017 r. o zmianie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz niektórych innych ustaw. I to jest akurat argument trafny. Takie stanowisko zajął Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPCz) w wyroku z dnia 15 marca 2022 roku w sprawie Grzęda przeciwko Polsce (skarga nr 43572/18). Trybunał stwierdził w swoim orzeczeniu, że uwzględniając warunki art. 187 ust. 3 Konstytucji – w prawie krajowym istniało uzasadnione prawo sędziego wybranego do KRS do pełnienia funkcji przez pełną kadencję, z wyjątkiem wyczerpująco wyliczonych wyjątków ustawowych w sekcji 14 ust. 1 ustawy z 2011 r. o KRS (pkt 282). Trybunał uznał, że fakt, iż kadencja skarżącego (sędziego Grzędy) została zakończona ex lege w dniu wyboru nowych członków KRS, nie może być uznany za pozbawiający z mocą wsteczną argumentacji prawa, którego skarżący mógł dochodzić na podstawie przepisów obowiązujących w czasie jego wyboru. Jak wspomniano powyżej, przepisy te wyraźnie określały czteroletnią kadencję i wyczerpująco wymieniały konkretne powody, dla których można było ją zakończyć (pkt 285). Ale w 2022 roku zaczęła się kolejna kadencja KRS, do której nie ma on już zastosowania. Więc przeplata się z nim drugi – że członków KRS spośród sędziów w 2022 roku też wybrał Sejm, a Sejm może wybrać tylko 4 członków KRS – spośród posłów. Ten argument jest już mocno naciągany, ale dla sporów o przyszłość praworządności też może być uwzględniony – co KRS w składzie z 2022 roku czyni niekonstytucyjną. Dla praworządności największe znaczenie ma argument trzeci – że członków KRS spośród sędziów mogą wybierać tylko sędziowie. To jest argument absurdalny, który uniemożliwi budowę praworządności po ewentualnym usunięciu neo-sędziów powołanych przez prezydenta na wniosek neo-KRS.
Ale niezależne sądownictwo jest tylko jednym z czterech warunków praworządności, a nie jedynym i że pozostałe trzy warunki też nie są spełnione (i nigdy nie były), co postaram się na dalszych kartach wykazać. Bo nie tylko sądy są ważne w praworządnym państwie, ale i prawo, które mają stosować. Żeby mogły zapanować rządy prawa, prawo musi być: (i) ogólne, (ii) równe i (iii) pewne. A nie jest (i nigdy nie było). Normy prawne bardzo często nie były ogólne, lecz zmierzały do wykreowania konkretnej rzeczywistości ekonomicznej i społecznej. Przepisy prawne różnicowały podmioty prawa sprzecznie z zasadą równości wobec prawa. Ich niejasność – zwłaszcza w przypadku przepisów prawa podatkowego – jest wręcz mityczna. Zmieniały się one tak często, że o jakiejkolwiek pewności prawa nigdy nie mogło być mowy. A niezależność sędziów powoływanych de facto w drodze kooptacji przez samych sędziów mających większość w KRS nie była żadną gwarancją bronienia przez nich tak rozumianych zasad rządów prawa. A sądy mają być nie tylko niezawisłe i niezależne. Mają też być bezstronne. A jeśli wiemy (a wiemy, choć nieoficjalnie), że większość sędziów w izbach finansowych sądów administracyjnych pracowała wcześniej w organach podatkowych, to czy nie istnieje domniemanie możliwego braku bezstronności? A jeśli podatnicy wnoszący do tych sądów skargi na decyzje tych organów nie mają jak się o tym dowiedzieć, to czy można mówić o spełnieniu warunku praworządności? A jeśli sędziowie jawne deklarują swoje sympatie i antypatie polityczne, to wydając orzeczenia, nie kierują się nimi? Polscy sędziowie muszą być nadludźmi, bo normalni ludzie kierują się swoimi sympatiami i antypatiami.
O praworządności stanowi wiele ustaw, w tym ustawa zasadnicza. Tylko co z tego?
Zgodnie z art. 2 Konstytucji: Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Z kolei art. 7 Konstytucji stanowi, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Ale już w art. 6 Ustawy z dnia 14 czerwca 1960 r. Kodeks postępowania administracyjnego (k.p.a.) jest mowa o tym, że organy administracji publicznej działają na podstawie przepisów prawa. Podobnie brzmi art. 120 Ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. Ordynacja podatkowa (o.p.), zgodnie z którym organy podatkowe działają na podstawie przepisów prawa. Niby powtarzają one sformułowanie zawarte w Konstytucji, ale nie dosłownie. Zgodnie z domniemaniem racjonalności ustawodawcy należałoby domniemywać, że rozróżnienie na podstawie i w granicach powinno mieć jakiś sens. Tymczasem w ogólnym prawie administracyjnym mowa jest o „podstawie” działania organów administracji, ale bez wytyczania „granic” tej działalności. Albo więc ustrojodawca konstytucyjny nie przywiązywał wagi do języka prawnego, albo ustawodawca zwykły zignorował wytyczne ustrojodawcy.
Ale to w sumie drobiazg. Poważniejszy jest drugi problem. Konstytucja mówi o „prawie”, a k.p.a. i o.p. o „przepisach prawa”. A to jest dość istotna różnica. Rzec można fundamentalna. W świetle rozróżnienia ius i lex (o czym będzie jeszcze mowa), tej różnicy zignorować nie sposób. Zawsze bowiem można znaleźć jakiś „przepis”, który stanowić będzie „podstawę” działalności organów administracji publicznej, policji, prokuratury, czy służb specjalnych. Ale czy to jest „prawo”?
Przoduje tu Naczelny Sąd Administracyjny (NSA), który z przepisu o kosztach uzyskania przychodu potrafił wywieść na podstawie pokrętnej wykładni sprzecznej z werbalnym stanowiskiem Ministerstwa Finansów obowiązek podatkowy, choć go w prawie nie ma.
Do zasady praworządności werbalnie nawiązuje także art. 7 k.p.a., wprowadzając jeszcze więcej zamieszania. Stanowi on, że organy administracji publicznej stoją na straży praworządności i podejmują wszelkie kroki niezbędne do dokładnego wyjaśnienia stanu faktycznego oraz do załatwienia sprawy, mając na względzie interes społeczny i słuszny interes obywateli. W zestawieniu z cytowanym wyżej art. 6 k.p.a. (organy administracji publicznej działają na podstawie przepisów prawa) można się zacząć zastanawiać, czy działanie na podstawie przepisów prawa ma coś wspólnego z „praworządnością”, skoro statuuje ją przepis kolejnego artykułu? Dodatkowo nie wiadomo wcale czy dokładne wyjaśnienie stanu faktycznego jest elementem „praworządności”, czy się w niej nie mieści, skoro o podejmowaniu wszelkich kroków niezbędnych do jego wyjaśnienia mowa jest w innym przepisie.
Na podstawie k.p.a. na „naruszenie praworządności” można do właściwego organu złożyć skargę (art. 227 k.p.a.) albo wniosek mający na celu wzmocnienie praworządności (art. 241 k.p.a.). Zgodnie z art. 2 ustawy z dnia 28 stycznia 2016 r. Prawo o prokuraturze (p.o.p.), stoi ona na straży praworządności (podobnie jak organy administracji publicznej na podstawie art. 7 k.p.a.), zgodnie zaś z art. 92 § 1 p.o.p. Prokurator Generalny ślubuje stać na straży prawa i strzec praworządności – co może sugerować, że przestrzeganie prawa i strzeżenie praworządności to dwie różne rzeczy. Ale ordynacja podatkowa pojęciem „praworządności” się w ogóle nie posługuje. Podobnie jak kodeksy cywilny i karny.
Praktyka działania służb specjalnych, policji, prokuratury, organów administracji publicznej (w szczególności podatkowej) przeczy zasadom praworządności. Można by oczekiwać, że będą jej przestrzegały sądy – szczególnie administracyjne. Ale tego nie robią – szczególne sądy administracyjne, szczególnie w sprawach podatkowych!
Dlatego mechanizm rządów prawa (czyli praworządność) należy dopiero zbudować. Niestety, przyjęcie tezy, że przed 2015 r. ona w zasadzie istniała, nie tylko uniemożliwia jej zbudowanie, ale tworzy ryzyko wprowadzenia jeszcze większej niepraworządności na fali zwyczajnej zemsty – już nie tyle na samych przeciwnikach politycznych, ile na wszystkich, którzy po porażkach wyborczych starającego się o reelekcję prezydenta Bronisława Komorowskiego i Platformy Obywatelskiej (PO, Platforma) nie stanęli jednoznacznie we wszystkich kwestiach po stronie przegranych, bez względu na to, jak bezsensowne tezy ci przegrani stawiali.
PiS ma swoich adwokatów i Platforma też ich ma. Ale zemsta ma dosięgnąć też sędziów, którzy zostali sędziami po wygranej PiS, choć pewnie, na znak protestu, nie powinni chyba byli. Tak przynajmniej można wywnioskować z projektu ustawy o zmianie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, ustawy o Sądzie Najwyższym oraz niektórych innych ustaw nazywanej ustawą o „przywróceniu praworządności” Stowarzyszenia „Iustitia”5. Najważniejsze dla praworządności ma być wybieranie sędziów, którzy wybierają sędziów – czyli sędziów będących członkami KRS – przez samych sędziów. Żeby uczynić zadość art. 4 Konstytucji, który coś tam wspomina o „władzy Narodu”, projekt zakłada, że grupa 2 tys. obywateli będzie mogła spośród sędziów, wskazać sędziom, którzy dokonywali będą wyboru, swojego kandydata na członka KRS. Ale tylko jednego.
Nie sposób nie zauważyć różnicy w stanowisku „Iustitii” z 2008 i 2014 r., zgodnie z którym zawód sędziego powinien być koroną zawodów prawniczych (o czym będzie więcej w rozdziale 7). Dlaczego teraz nie?
Przedstawiciele wspierającego praworządność Stowarzyszenia Wolne Sądy mówią o KRS: demokratycznie reprezentującej środowisko sędziowskie, wspieranej przez radę społeczną. „Demokracja” ma być ograniczona – dla sędziów.
Intrygującą koncepcję „przywracania praworządności” przedstawił przewodniczący Platformy Obywatelskiej – Donald Tusk na spotkaniu z wyborcami w Zielonej Górze 19 maja 2022 roku. Oświadczył, że wielokrotnie spotykał się z wieloma prawnikami, którzy bronili niezależności sądów i wspólnie doszli do wniosku, że „zdecydowana większość decyzji PiS i prezydenta jest bezprawna”, w związku z czym nie trzeba będzie uchwalać żadnych ustaw, żeby praworządność przywrócić, jak on znów zostanie premierem.
Lider PO nie pokazał listy tych bezprawnych decyzji PiS i prezydenta, ale pewnie szczegóły – jak cała reszta programu wyborczego – ma zostać przedstawiona po wygraniu wyborów. To, że PO może chcieć przywrócić do orzekania w Trybunale Konstytucyjnym (TK) tych trzech sędziów z pięciu, których wybrał Sejm pod koniec VII kadencji głosami PO, a którzy, zgodnie z wyrokiem TK z dnia 3 grudnia 2015 r. K 34/15, oczekują na odebranie od nich ślubowania przez prezydenta, jest oczywiste. Ale sędziów jest piętnastu. Prawnicy, z którymi wcześniej spotykał się Tusk, widocznie nie mieli jeszcze pomysłu, jak „decyzje PiS i prezydenta”, co do tych pozostałych dwunastu sędziów, też uznać za „bezprawne”. Ale myśl przewodniczącego PO została szybko podchwycona. Profesor Wojciech Sadurski najpierw dla portalu OKO.press6, a następnie na łamach „Gazety Wyborczej”7 przedstawił koncepcję „wyzerowania” TK, czyli wyrzucenia wszystkich piętnastu sędziów wybranych przez Sejm w latach 2015–2022, od których ślubowanie przyjął prezydent Andrzej Duda. Okazuje się, że TK jest niekonstytucyjny nie w 3/15, tylko w 15/15. Uzasadnienie jest takie, że w przywoływanym wyroku K 34/15, TK stwierdził, że przepisy ustawy z dnia 25 czerwca 2015 r.o Trybunale Konstytucyjnym, uchwalonej tuż po porażce Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich z Andrzejem Dudą i tuż przed porażką wyborczą PO z PiS w wyborach parlamentarnych 2015 roku, nie są sprzeczne z konstytucją. O ile PO udało się na ich podstawie powołać nowych sędziów jeszcze przed końcem kadencji starych, ale przed pierwszym posiedzeniem Sejmu kolejnej – VIII – kadencji.
Pomijając fakt, że TK orzekł tak w niepełnym, czyli nieustawowym składzie (choć początkowo do rozpoznania sprawy wyznaczony został skład pełny) to ciekawa jest argumentacja dotycząca pozostałych dwunastu sędziów. Otóż oni zgodzili się orzekać z tamtymi trzema, więc ich też trzeba wyrzucić.
Mamy więc powtórzenie tezy satyryka Wojciecha Cejrowskiego: „wszyscy won”. Tylko à rebours.
17 października 2022 roku 30 sędziów SN z Izby Cywilnej, Karnej, Pracy i Ubezpieczeń Społecznych wydało oświadczenie, że istnieją zasadnicze przeszkody prawne uniemożliwiające im uczestnictwo w rozpatrywaniu spraw z udziałem osób powołanych do Sądu Najwyższego na podstawie wniosku Krajowej Rady Sądownictwa ukształtowanej w składzie i trybie przewidzianym ustawą z dnia 8 grudnia 2017 r. o zmianie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz niektórych innych ustaw.
Niestety sędziowie nie rozwinęli tego twierdzenia. Powołali się oczywiście na uchwałę pełnego składu Sądu Najwyższego – Izba Cywilna, Karna, Pracy i Ubezpieczeń Społecznych z dnia 23 stycznia 2020 r., BSA I-4110-1/20, w której przesądzono, że udział takiej osoby w składzie Sądu Najwyższego prowadzi w każdym przypadku do nienależytej obsady sądu w rozumieniu art. 439 § 1 pkt 2 k.p.k. albo sprzeczności składu tego sądu z przepisami prawa w rozumieniu art. 379 pkt 4 k.p.c. oraz na utrwalone i jednolite orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka8, w którym przesądzono z kolei, że orzekanie przez osoby powołane do Sądu Najwyższego na podstawie wniosku Krajowej Rady Sądownictwa ukształtowanej w składzie i trybie przewidzianym ustawą z dnia 8 grudnia 2017 r. stanowi naruszenie prawa do sądu wyrażonego w art. 6 ust. 1 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, sporządzonej w Rzymie 4 listopada 1950 r., zmienionej następnie Protokołami nr 3, 5 i 8 oraz uzupełnionej Protokołem nr 2.
Może i przesądzono, ale w dalszym ciągu nie wiadomo dlaczego. Nie sposób uniknąć wrażenia, że z trzech powodów wyłuszczonych we wstępie (wygaszenie kadencji 15 członków KRS, powołanie członków KRS spośród sędziów przez Sejm i niepowołanie ich przez sędziów) ten trzeci nie jest dziś zbyt mocno eksponowany, bo na potrzeby walki politycznej dwa pierwsze są lepsze, zwłaszcza pierwszy – którego podważania podejmują się tylko najbardziej zawzięci zwolennicy PiS. Można jednak przypuszczać, że w procesie „przywracania” praworządności powróci on ze zdwojoną mocą i dlatego warto zawczasu wdać się z nim w polemikę.
Konformizm nie jest wpisany w etos służby sędziowskiej – oświadczyli też sędziowie, z których większość (16) zaczynało kariery w PRL. Z tym konformizmem byłbym ostrożny. A sędziowie, którzy, jak się wydaje, mają chyba „przywracać” praworządność po odsunięciu PiS od władzy, ostrożni nie są. Wręcz przeciwnie.
Osobiście podzielam przekonanie sędziego Andrzeja Siuchnińskiego, który w oświadczeniu wydanym po publikacjach w „rynsztoku” – bo nie sposób inaczej nazwać różnych portali prowadzących nagonkę na wszystkich sędziów – stwierdził, że istotne jest nie to, że ktoś orzekał, ale jak orzekał w stanie wojennym na podstawie przepisów dekretu o stanie wojennym. Skąd jednak dzisiejsze przeświadczenie sędziów, powołanych „za komuny”, którzy orzekali „dobrze”, że sędziowie powołani „za PiS” będą orzekać „źle”? Czy może chodzi o to, że w ogóle nie mogą orzekać?
Najzabawniejsze dla prawnika jest jednak stwierdzenie, że niniejsze oświadczenie nie stanowi odmowy wykonywania wymiaru sprawiedliwości. Sędziowie przecież doskonale wiedzą – bo wie to każdy prawnik – że jak się pisze w ustawie, że „coś, czegoś nie narusza” to znaczy, że narusza i dlatego trzeba napisać, że nie narusza, żeby wykluczyć możliwość innej wykładni. I tak właśnie jest też w przypadku tego oświadczenia.
Miesiąc później, w głośnym wyroku z 16 listopada 2022 r. (III OSK 2528/21) wsparł tę argumentację Naczelny Sąd Administracyjny, stwierdzając, że od dnia 3 grudnia 2015 r. w Trybunale Konstytucyjnym pojawiły się osoby powołane na to stanowisko sędziego ze złamaniem przepisów Konstytucji RP, ponieważ objęli oni stanowiska w miejsce prawidłowo powołanych sędziów (…). Obecność w składzie TK nieprawidłowo powołanych sędziów powoduje, że cały polski Sąd Konstytucyjny został niejako „zainfekowany” bezprawnością, a zatem utracił w sensie materialnym zdolność do zgodnego z prawem orzekania, ponieważ istnieje duży stopień prawdopodobieństwa, że w składzie orzekającym znajdzie się przynajmniej jeden z tzw. „dublerów”.
Wzmogło to aktywność obrońców praworządności. Ale miesiąc później Prezes NSA, nie bacząc chyba na owo „zainfekowanie” Trybunału, wystąpił do niego z wnioskiem o zbadanie zgodności z Konstytucją art. 8 ust. 1 i 2 oraz art. 9 ust. 1 i 2 ustawy z dnia 1 grudnia 2022 r. o szczególnych rozwiązaniach służących realizacji ustawy budżetowej na rok 2023 i orzeczenie, że zakwestionowane przepisy są niezgodne z art. 178 ust. 2 Konstytucji RP9.
Pal więc sześć Konstytucję, Trybunał Konstytucyjny i praworządność, gdy chodzi o „podstawę ustalenia wynagrodzenia zasadniczego sędziego” – a o to właśnie chodzi w zakwestionowanym przez Prezesa NSA przepisie. Nieważne jednak co powodowało Prezesem NSA, żeby do TK wystąpić. Ważne, że wystąpił, podważając sensowność wyroku składu orzekającego w sprawie III OSK 2528/21. Można oczywiście argumentować, że Prezes został powołany na swoje stanowisko w 2022 roku za rządów PiS, ale przecież sędzią NSA został w 1994 roku, a na stanowisko prezesa Izby Ogólnoadministracyjnej i wiceprezesa NSA powołany został w 2015 roku, jeszcze za rządów PO. Więc test niezależności, o którym będzie więcej w rozdziale 7, może przejdzie. Choć nie można mieć co do tego pewności, bo im niższe notowania PiS, tym bardziej radykalne stanowisko obrońców praworządności.
Gwoli sprawiedliwości dodać trzeba, że polscy sędziowie mają mocne wsparcie ze strony kolegów (dlaczego wyraz ten jest pogrubiony, okaże się za chwilkę) europejskich.
ETPC w przywoływanym wyroku 43572/18 „odleciał” do tego stopnia, że stwierdził, iż zgodnie z odpowiednimi standardami Rady Europy, autonomia rady sądowniczej w sprawach dotyczących nominacji sędziowskich musi być chroniona przed ingerencją władzy ustawodawczej i wykonawczej, a jej niezależność musi być zagwarantowana. Ponadto zaleca się, by nie mniej niż połowę członków rad sądownictwa stanowili sędziowie wybrani przez swoich kolegów. „Przez kolegów”(!). Wybór sędziów przez „kolegów” to rzeczywiście fundament praworządności – zwłaszcza w państwie demokratycznym!
Sędziowie ETPC potwierdzili moją tezę, która będzie się przewijała na kartach tej książki, że chcą być „trzecią władzą” współrządzącą razem z pierwszą i drugą nad obywatelami oraz że chcą być jeszcze niezależni nie tylko od tej pierwszej i drugiej, ale i od samych obywateli.
Pewien szkopuł jest w tym, że w wyroku K 34/15 TK uznał, iż elementem powołania sędziego jest także przyjęcie od niego ślubowania przez prezydenta. A Andrzej Duda, który w 2015 roku nie przyjął ślubowania od żadnego z sędziów wybranych przez Platformę, a przyjął je od pięciu sędziów wybranych przez PiS, raczej nie przyjmie ślubowania od tych trzech, od których nie przyjął go wcześniej. Więc prezydenta Dudę też trzeba i można będzie „wyzerować”. Merytorycznie nie powinno to być trudne. Ostatecznie wybory prezydenckie odbyły się w terminie bezsprzecznie niekonstytucyjnym. Ale politycznie będzie to trudniejsze, bo Platforma się przecież na to zgodziła w zamian za zgodę PiS na takie brzemiennie ustawy, które pozwoliło PO na zamianę swojego kandydata z Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, której groziło, że nie wejdzie do drugiej rundy, na Rafała Trzaskowskiego, który o mało wyborów z Dudą nie wygrał. No i jeszcze ważność wyboru prezydenta stwierdziła Izba Kontroli Nadzwyczajnej, a do niej sędziów powołał prezydent na wniosek „neo-KRS”, o kontrowersjach wokół której mowa. Więc nie wiadomo czy przywracania praworządności nie trzeba rozpocząć od zmian w Sądzie Najwyższym. Ale jak je szybko przeprowadzić, skoro do 2025 roku prezydentem pozostawał będzie Andrzej Duda? Ponadto o tym, kto wygra je w 2025 roku, jeżeli dzisiejsza opozycja wygra wybory parlamentarne w 2023 roku, ale będzie rządzić, jak rządziła przed 2015 rokiem, też nie ma co przesądzać. Wydaje się, że najlepszym sposobem przywracania praworządności może okazać się wojsko i policja. No i służby specjalne.
Znamienne, że gdy profesor Marcin Matczak, który po 2015 roku stał się ważną twarzą walki z niepraworządnością PiS, zaoponował przeciwko takim drastycznym środkom10, został dość ostro skrytykowany za swój „rewizjonizm”. Do krytyki ze strony Sadurskiego, z którym polemizował Matczak, dołączyli profesorowie Piotr Kardas i Maciej Gutowski, twierdząc, że gumowy kręgosłup nie jest dobrą rekomendacją na sędziego11. To prawda, ale Konstytucja nie przewiduje odwoływania sędziów TK z powodu „gumowego kręgosłupa”. No, chyba że posiadanie „gumowego kręgosłupa” uznamy za prowadzenie działalności niedającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów, o której mowa w art. 195 ust. 3 Konstytucji. Ale prawdziwy hejt spadł na głowę Matczaka na forach internetowych, ze strony różnych zwolenników PO, przy którym hejt, jaki na niego spadał wcześniej ze strony zwolenników PiS, to były dziecięce przekomarzania. Wzmożenie elektoratu może jednak zmusić PO do podjęcia działań radykalnych. Bo skoro elektorat nie przejmował się takimi działaniami, gdy PO traciła władzę (choć między innymi z ich powodu ją straciła), to tym bardziej nie będzie się przejmował, gdy ją ewentualnie odzyska.
I ja to w sumie rozumiem. PiS dało pretekst PO, żeby zrobiła to samo, gdy odzyska władzę, co zrobiło PiS, jak zdobyło władzę. Tak samo jak PO dała pretekst PiS, żeby zrobiło to samo w listopadzie 2015 roku, co ona zrobiła w maju i czerwcu. Proszę tylko nie nazywać tego „przywracaniem praworządności”, a „zemstą polityczną”. Vendetta (w starosłowiańskim „wróżda”) będzie się niedługo bardziej kojarzyć z PO-PiSem niż z mafią sycylijską.
Ale vendetta nie rozpoczynała się w chwili pierwszego zabójstwa, tylko zemsty za nie. Gwoli sprawiedliwości trzeba więc przyznać, że zaczęło ją PiS. W zemście za to, co zrobiła PO. Ale „ojcowie chrzestni” obu politycznych mafii zachowują się podobnie. Kaczyński po 2015 roku zachowywał się tak, jakby wierzył, jak kiedyś Gomółka, że „władzy raz zdobytej nie odda nigdy”. A Tusk zaczyna się zachowywać tak, jakby wierzył, że „władzy raz odbitej” nie odda nigdy.
Nie ma to nic wspólnego z żadnym przywracaniem praworządności. Jest to umacnianie niepraworządności.
Choć kryteria oceny praworządności (o których dalej będzie szczegółowo mowa) – ogólności, równości, pewności i niezawisłości sądów – nie są trudne do sparametryzowania, to w ocenie stanu praworządności i różnych projektów jej „przywracania” – jak choćby wspomniany projekt „Iustitii” – istotnie potrafimy się różnić. Dlaczego? Wydaje się, że efekt oceny mniej zależy od przedmiotu oceny (przepisu prawa), a bardziej od podmiotu oceniającego (osoby oceniającej). Wyjdziemy od tego, czym jest prawo – skoro ma panować praworządność, czyli jego (prawa) rządy. I jak się okaże, nie ma prawa bez państwa. I różne teorie prawa są powiązane z teoriami państwa. Bo w zależności od tego, czy państwo powstało w wyniku podboju i opiera się na strachu, czy powstało w wyniku jakiejś umowy i opiera się na zgodzie, prawo też obowiązuje, bo jest przestrzegane ze strachu albo z przekonania, że z jakiegoś innego powodu warto go przestrzegać. O tym będzie rozdział 1.
Czy żeby prawo rządziło, musi spełniać jakieś standardy? A jeśli tak, to jakie? O tym, czym jest nomos – z którego już w Starożytności można było wywieść ideę rządów prawa i czym się różni ius od lex – będzie rozdział 2.
W rozdziale 3 będzie mowa o podstawowym warunku praworządności, czyli niezależnym i bezstronnym sądownictwie. Bezstronność to cecha osobnicza sędziów. Niezależność to element całego systemu, w którym władza sądownicza jest wyodrębniona od władzy ustawodawczej i wykonawczej, czyli podział władzy. Ale, po pierwsze, z elementami „równoważenia się władz”, a po drugie – co najważniejsze – z przewagą Narodu jako pierwotnego suwerena, który uchwalił sobie Konstytucję odpowiadającą regułom nomos.
Jak na tle filozofii państwa i prawa wypada praktyka polskich kolejnych Rzeczpospolitych, ze szczególnym uwzględnieniem wymiaru sprawiedliwości Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, kiedy to szlify sędziowskie zdobywali prawie wszyscy sędziowie, którzy z automatu stali się niezależnymi, niezawisłymi i bezstronnymi po 1989 roku. I o lustracji, także ich samych, którą torpedowali, będzie mowa w rozdziale 4.
Aż dojedziemy do „demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej”, którym obecnie jest Rzeczpospolita Polaka – nazywana „Trzecią”. O tym, jak uchwalano jej Konstytucję w 1997 roku i jakie „babole” ona zawiera, będzie rozdział 5.
Na straży zgodności zwykłych ustaw z ową Konstytucją stoi Trybunał Konstytucyjny. O tym, jak stanął i jak stoi, a jak powinien stać i o walce politycznej o jego obsadę i powodach tej walki, będzie rozdział 6.
Sędziowie sądów powszechnych też orzekają na podstawie Konstytucji. A przynajmniej powinni, bo tak stanowi ustawa zasadnicza. O tym, że kiepsko im to idzie i że może mieć to jakiś związek ze sposobem powoływania sędziów – łącznie ze sporem o powoływanie Krajowej Rady Sądownictwa – będzie rozdział 7.
Wykładnia prawa dokonywana przez sędziów, wspieranych przez naukę, też jest istotna w państwie prawa. O niej i o sposobach myślenia ludzi, także tych, którzy dokonują wykładni prawa ważnej dla innych, będzie więcej w rozdziale 8.
Niestety najgorzej ta wykładnia idzie sędziom z Naczelnego Sądu Administracyjnego. Zwłaszcza z Izby Finansowej. Może dlatego, że większość z nich konieczne doświadczenia nabywała w organach podatkowych? O niepraworządnym orzecznictwie NSA będzie rozdział 9.
W rozdziale 10. zajmiemy się służbami specjalnymi, które – jak wynika z ich własnych deklaracji – są „praworządne” na mocy ustawy, a nawet samej Konstytucji, bo działają „w zgodzie i na podstawie przepisów prawa”.
Rozdział 11. to analiza tego, jak i dlaczego nie jest przestrzegana w Polsce zasada in dubio pro libertate w szczególności w prawie podatkowym, czyli in dubio pro fisco zamiast pro tributario.
Trochę tu będzie informacji (wręcz podręcznikowych) dla studentów prawa, trochę analizy praktycznej z punktu widzenia adwokata stającego przed obliczem „wymiaru (nie)sprawiedliwości”, a trochę publicystyki politycznej. Mam nadzieję, że we właściwych proporcjach.
Oczywiście adwokacki punkt widzenia jest z natury spaczony. Większość sądowych porażek skłonni jesteśmy – jak wszyscy ludzie – przypisywać „głupocie sędziów”, a nie swojej własnej. Żeby się przed tym ustrzec, wybrałem takie przykłady niepraworządności w orzecznictwie sądowym, które dotyczyły spraw prowadzonych pro bono – podatników nieprowadzących nawet działalności gospodarczej – jak w przypadku tak zwanych „ofiar ulgi meldunkowej”, co będzie się przewijało w rozdziałach 5., 9. i 11.
Piszę o tym wszystkim, bo, jak twierdził Benjamin Constant, który będzie wielokrotnie przywoływany: myśl nie może być inaczej pokonana jak tylko myślą12.
Najczęściej piszę, jak ktoś/coś mnie wkurzy. Zazwyczaj są to felietony. Rzadziej dłuższe artykuły. Najrzadziej książki. Jak mnie wkurzyli obrońcy OFE – napisałem Emerytalną katastrofę. Jak mnie wkurzyli obrońcy sprawiedliwości – napisałem Równość i (Nie)sprawiedliwość. Teraz wkurzyli mnie „obrońcy praworządności”, którym książkę tę dedykuję. Oni oczywiście jej nie przeczytają, co narusza zasady „równości społecznej” w dyskusji. Bo ja czytam, co piszą oni, więc mi jest łatwiej. Ale z jakiegoś powodu nie ma równości na tym świecie.
I na koniec początku jeszcze jedna obserwacja. We wspomnianej już, głośnej uchwale BSA I-4110-1/20, o której będzie więcej w rozdziale 7., Sąd Najwyższy stwierdził, że w celu osiągnięcia standardu niezawisłości sędziów konieczne jest także stworzenie pewnej atmosfery wokół działalności orzeczniczej, którą prowadzą. Wymaga ona zaniechania deprecjonowania sędziów in genere, jako przedstawicieli pewnego zawodu (służby publicznej), prezentowania – w szczególności przez polityków lub media pod ich wpływem – oczekiwań co do rozstrzygnięć w konkretnych sprawach, wypowiadania się z aprobatą o tych, którzy współdziałają z określoną siłą polityczną, obejmując oferowane przez nią funkcje w strukturach administracyjnych wymiaru sprawiedliwości, a z dezaprobatą i wręcz wrogo o tych, którzy wobec takich postaw są krytyczni, tak samo jak co do intencji władzy politycznej i deklarowanych przez nią celów prowadzonych reform. Obawiam się, czy ta książka nie tworzy takiej „atmosfery” wokół działalności orzeczniczej sądów – zwłaszcza administracyjnych – opodatkowujących odsetki od wyegzekwowanych po latach alimentów dla dzieci czy odszkodowań za szkody odniesione w wyniku różnych wypadków, których wyroki prowadziły czasem do samobójstw, jak w sprawie pewnej ofiary ulgi meldunkowej.
***
Wszystkie linki podane w przypisach działały w dniu 10 sierpnia 2022 roku (chyba że w tekście podana jest inna data dostępu) w przeglądarce Tor Browser i większość w przeglądarkach Mozilla Firefox oraz Google Chrome. Wiele nie działało w przeglądarkach Internet Explorer i Microsoft Edge.
1 KPO to krajowy plan wykorzystania europejskiego Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększenia Odporności (Recovery and Resilience Facility – RRF) ustanowiony w Rozporządzeniu Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2021/241 z dnia 12 lutego 2021 r., https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/?uri=CELEX%3A32021R0241.
2 https://www.rp.pl/sady-i-trybunaly/art37748321-nowela-o-sn-retusz-nie-rewolucja-problem-to-test-i-dyscyplinarki-w-nsa?s=03.
3 https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1508819%2Cziobro-o-noweli-ustawy-o-sn-autorstwa-pis-solidarna-polska-nie-zaakceptuje.
4 m.300polityka.pl/live/2023/01/13/tusk-prawdziwa-praworzadnosc-w-polsce-bedzie-mozliwa-dopiero-po-wygranych-wyborach.
5 https://www.iustitia.pl/images/A/projekt_IUSTITII_o_przywracaniu_praworządności-1_-_do_sejmu_plus_zakaz_wznowienia.pdf.
6 https://oko.press/jak-naprawic-trybunal-konstytucyjny-sadurski-usuniecie-dublerow.
7 https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28665135,trybunal-do-wyzerowania.html.
8 Przykładowo wyroki ETPCz: z 22 lipca 2021 r., Reczkowicz przeciwko Polsce, nr 43447/19; z 8 listopada 2021 r., Dolińska-Ficek i Ozimek przeciwko Polsce, nr 49868/19 i 57511/19; z 3 lutego 2022 r., Advance Pharma sp. z o.o. przeciwko Polsce, skarga nr 1469/20.
9 Pismo z dnia 21 grudnia 2022 r. WOP.050.4.2022.1.
10 https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28748399,marcin-matczak-pis-uniewaznil-wybor-5-sedziow-opozycja-mialaby.html.
11 https://wyborcza.pl/7,75968,28730836,gumowy-kregoslup-nie-jest-dobra-rekomendacja-na-sedziego-polemika.html.
12 B. Constant, O monarchii konstytucyjnej i rękojmiach publicznych, t. 1, Warszawa 1831, s. 55.
Bez zgody ani państwo nie może egzystować, ani rodzina
Ksenofont
Bez grozy nie można utrzymać państwa
Iwan Groźny
Rozważania o rządach prawa wypadałoby zacząć od prawa. Czym jest prawo? Bez względu na to, jak byśmy nie odpowiedzieli na to pytanie, pojawia się drugie: skąd się ono bierze? Skoro są różne prawa obowiązujące w różnych państwach, to prawo jest związane z państwem. Ale czy z opartym na zgodzie – jak chciał Ksenofont, czy na grozie – jak uważał car Iwan? I co to znaczy, że prawo „obowiązuje”? Czy wystarczy, że zostało ustanowione? Czy może obowiązuje dopiero wtedy, gdy jest przestrzegane? I czy ma w tym kontekście znaczenie, dlaczego jest przestrzegane?
Czy „prawo to wola klasy panującej”, jak twierdził Włodzimierz Ilicz Uljanow (pseud. bolszewicki Lenin), który wprowadził rządy dość podobne do tych, które sprawował Iwan Groźny? Czy może jest to wola kogoś innego? Ale Kogo? Boga? Króla? Czy może samego ludu? Za każdym razem powstaje pytanie o zgodę tych, którzy prawu mają podlegać. Oczywiście, że istotne jest to, kto stanowi prawo i kto jest w związku z tym „suwerenem”, bo jak twierdził Jean Bodin suwerenność to właśnie prawo stanowienia prawa. Ale przecież prawa nie wystarczy „ustanowić”. Trzeba mieć zdolność wymuszania jego przestrzegania, czyli po prostu „siłę”. Bóg takiej siły nie ma, a przynajmniej jej nie okazuje. Ale byli tacy, którzy twierdzili, że rządzą (a więc stanowią prawo) w Jego imieniu. We współczesnym demokracjach głosem Boga jest głos ludu (vox populi, vox Dei). Różnica jest dość poważna. Władca mógł sprzeniewierzyć się Bogu i jego woli. Mógł więc zostać przez lud obalony. A dziś to sam lud uważa się za Boga. I nie bardzo ma go kto obalić. Może to oczywiście zrobić jakiś tyran, ale potem lud zazwyczaj obala tyrana.
Dlatego tak fundamentalne jest pytanie o to, czy suweren (król czy lud, czy jakaś „klasa robotnicza”) jest w jakikolwiek sposób ograniczony w stanowieniu prawa, a jeśli tak to czym? Czy istnieje jakieś „prawo natury”, którego żaden suweren mający prawo stanowienia prawa i wymuszania posłuszeństwa temu prawu, nie może naruszać? A przynajmniej nie powinien. I czy jest jakaś różnica, czy suwerenem jest król, czy lud? I w końcu trzeba zadać pytanie, dlaczego ludzie przestrzegają prawa stanowionego przez suwerena? Czy tylko dlatego, że boją się sankcji za jego nieprzestrzeganie?
Po co będziemy snuć te filozoficzno-psychologiczno-historyczne rozważania? Bo nie sposób snuć rozważań o praworządności bez wyjaśnienia tych elementarnych kwestii dotyczących państwa i prawa w ogóle.
Najogólniej ujmując, prawo to instytucja ustanowiona przez suwerena dysponującego odpowiednią siłą do wymuszenia posłuszeństwa stanowionemu przez siebie prawu. Pierwsze pytanie brzmi: skąd się ta siła bierze? Silniejsi zawsze mogli zmusić słabszych do przestrzegania swojej woli. Na przykład przy pomocy zwykłej przemocy. Jean Jacques Rousseau w Rozprawie o pochodzeniu i podstawach nierówności między ludźmi pisał o nierównościach naturalnych i „obyczajowych”. Oczywiście nieprawdą jest, że organizm krzepki lub wątły (…) w surowym, lub zniewieściałym trybie wychowania mają swe źródło niż w budowie ciała przy urodzeniu1. Wydaje się natomiast, że prawdziwa jest dokonana przez Rousseau rekonstrukcja stanu natury, w którym ludzie żyli samotnie i każdy na własny rachunek. Innych potrzebował tylko w celach prokreacyjnych. Nikt nie mógł nikomu narzucać swej woli, a nawet jeśli zdarzyły się takie próby, nie miałyby poważnych konsekwencji, bo człowiek – przegoniony przez silniejszego – z jednego drzewa wdrapywał się na inne. „Dziki człowiek” nie kierował się rozumem, lecz instynktem – pragnieniem przetrwania i pomyślności oraz odrazą do cierpienia, czyli litością. Jakby obowiązywała zasada: „czyń dobrze samemu sobie z możliwie najmniejszą krzywdą innych”. Potwierdzają to współczesne nauki kognitywne, a zwłaszcza psychologia ewolucyjna, neurobiologia, prymatologia. Dopiero gdy człowiek zauważył korzyści wynikające z porzucenia samotnego trybu życia, bo w stadzie łatwiej było polować i bronić się przed drapieżnikami, ludzie zaczęli obserwować innych i sami zaczęli być przez nich obserwowani. Zauważyli wówczas, że niektórzy górują nad innymi siłą, sprawnością, mądrością, czy nawet urodą. I różnice te zaczęły być wykorzystywane.
Jak już się ludzie zorientowali, że istnieje pewien związek przyczynowo-skutkowy między aktem kopulacji a narodzinami dzieci, zaczęli żyć w rodzinach. W sposób naturalny zasady życia w rodzinie stanowił „ojciec rodziny”. Potem taka rodzina dogadywała się z innymi rodzinami albo jedna, silniejsza podporządkowywała sobie inne i tworzyły plemię. Jeszcze później jedno plemię dogadywało się z innymi albo jedno, silniejsze, podporządkowywało sobie inne i tworzyły większe plemię, które z czasem tworzyły państwo. W rodzinie władzę sprawował najstarszy, najmądrzejszy lub najsilniejszy, natomiast w plemieniu już raczej ten najsilniejszy bądź najsprawniejszy w podporządkowaniu sobie innych. Choć starszeństwo i mądrość nie pozostawały bez znaczenia.
Z czasem siła używana do podporządkowywania sobie innych została zinstytucjonalizowana. Przez państwo oczywiście. Istnieje kilka teorii o tym, jak powstawały państwa i kilka teorii uzasadniających współcześnie zasadność ich istnienia.
Zróbmy przed dalszymi rozważaniami ich krótki przegląd.
Arystoteles uważał, że państwo należy do świata natury. Człowiek jest bowiem z natury istotą społeczną. Państwo jest tworem natury i że jest pierwej od jednostki, bo jeśli każdy z osobna nie jest samowystarczalny, to znajdzie się w tym samym stosunku [do państwa], co i inne części do jakiejś całości. A także: z natury swojej państwo jest pierwej aniżeli rodzina i każdy z nas, całość bowiem musi być pierwej od części2. „Pierwej” nie oznacza oczywiście porządku chronologicznego, tylko ontologiczny. Państwo jest pierwsze, ponieważ całość złożona jest z części składowych, a z ontycznego punktu widzenia całość wyprzedza części i nadaje im sens. Państwo jest ważniejsze, bo bez państwa ani jednostka, ani żadna inna grupa funkcjonować nie może – jak ręka bez organizmu. W swojej teorii pochodzenia państwa nazywanej naturalistyczną nie wyjaśniał jednak autor Polityki, skąd się w takim naturalnie powstałym państwie bierze władza jednych nad innymi.
Zgodnie z teorią teologiczną stworzoną przez Augustyna władza pochodzi od Boga, a państwo na ziemi wzorować ma się na państwie niebieskim. Zmodyfikował ją nieco Tomasz z Akwinu. Podzielał pogląd, że państwo powstało dzięki zamiarowi Bożemu, ale twierdził, że od Boga pochodzi jedynie idea władzy, a konkretne państwa są już dziełem ludzi i można wyróżnić rządy dobre i złe. Jeżeli rządy nie prowadzą do dobra wspólnego, ale do prywatnego dobra rządzącego lub partii stojącej u władzy, są to rządy niesprawiedliwe i przewrotne. Jego teoria, zwana teistyczną, stanowiła uzasadnienie nieograniczonej władzy jako pochodzącej od Boga i była popularna w monarchiach patrymonialnych i potem absolutnych. Wystąpienia przeciwko władzy traktowane były jako grzech.
Robert Filmer stronnik Karola I Stuarta, także bronił boskich praw monarchy, ale utożsamiał państwo z rodziną. W jego teorii, nazywanej patriarchalną, władza monarsza wywodziła się z władzy przywódczej patriarchów biblijnych, a pośrednio z władzy, jaką Bóg powierzył Adamowi, oddając mu kontrolę nad życiem swych następców. Noe, według Filmera, odziedziczył te prerogatywy, a po nim jego trzej synowie, którzy mieli stworzyć władzę na trzech kontynentach Starego Świata (Azji, Afryki, Europy). Ich następcami mieli być królowie. O ich prawie do władzy nad poddanymi miały decydować przyrodzone prawa ojcowskie – jak w tradycji władzy ojca rodziny.
Ludwig von Haller, szwajcarski prawnik piszący w połowie XIX wieku, uważany za jednego z twórców restauracjonizmu, który po Kongresie Wiedeńskim uzasadniał „restaurację” przedrewolucyjnego porządku, stworzył patrymonialną teorię państwa stanowiącego dziedziczną własność panującej dynastii – jak w czasach Karola Wielkiego. Za fałszywe i niebezpieczne uznał rozpowszechnione w epoce oświecenia („nonsens osiemnastego wieku”) wszystkie odmiany „umowy społecznej”.
Teorie umowy społecznej negują tezę o Boskim pochodzeniu władzy i zakładają, że państwo jest rezultatem umowy pomiędzy członkami społeczeństwa lub między społeczeństwem a władzą. Z tym że teoria umowy społecznej Thomasa Hobbesa stanowiła jeszcze uzasadnienie monarchii absolutnej, teoria Johna Locke’a uzasadnienie „Chwalebnej Rewolucji Angielskiej” z 1688 roku czy rewolucji amerykańskiej z 1776 roku, a teoria Jana Jakuba Rousseau – rewolucji francuskiej 1789 roku.
Ludwik Gumplowicz sformułował teorię podboju i przemocy, zgodnie z którą państwa powstają w wyniku podbijania słabszych plemion przez plemiona silniejsze i w ten sposób powiększa się terytorium państwa.
Z kolei Émile Durkheim twierdził w solidarystycznej teorii państwa, że powstają one jako forma solidarnego dzielenia się obowiązkami.
Zdaniem Leona Petrażyckiego, który był autorem psychologicznej teorii państwa, jest ono najlepszą formą zaspokajania potrzeb psychicznych ludzi: bezpieczeństwa, afiliacji i dominacji.
Marksistowska teoria państwa zakłada, że państwo powstało w wyniku rozpadu wspólnoty pierwotnej, w której panowała wspólna własność narzędzi i środków produkcji, na klasy w wyniku powstania własności prywatnej.
Najpowszechniejsza obecnie i funkcjonalna teoria, za której twórcę uznać można Aureliusza Augustyna, głosi, że państwo powstało jako ostatnia forma rozwoju społecznego i całe dzieje pokazują, że społeczeństwa dążą do takiej właśnie formy swojej własnej organizacji. Koncentruje się ona na funkcjach, jakie państwo ma spełniać, co jest tematem samym w sobie3.
Max Weber w swoich badaniach nad państwem wyróżnił cztery idealne typy działania społecznego: tradycjonalne i afektywne (te są nieracjonalne) oraz oparte na rozumie, czyli celowo i wartościowo racjonalne4. Działania nieracjonalne opierają się na emocjach albo tradycji (np. przyzwyczajeń). Z kolei racjonalne są działania nastawione albo na osiągnięcie określonego celu (zweckrational), albo na wartości, które im przyświecają (wertrational)5. W oparciu o ten podział wyróżnił:
panowanie tradycjonalne, opierające się na wierze w tradycję i zwyczaje; panowanie charyzmatyczne, opierające się na wierze w nieprzeciętną jednostkę;panowanie racjonalne (nazywane również legalnym), opierające się na prawie i ustanowionym przez nie porządku.Władza legalna (nazywana też władzą legalno-racjonalną), w przeciwieństwie do władzy tradycjonalnej czy charyzmatycznej, jest oparta na prawie i przekonaniu o nadrzędności prawa ustanowionego przez władcę dla osiągania celów wspólnych. Przy sprawowaniu władzy legalnej, gdy w państwie rządzi prawo, obowiązują zracjonalizowane procedury, a legitymacją ustanowionego porządku są wartości celowo racjonalne lub wartościowo racjonalne.
Szczególną rolę Weber przypisuje administracji publicznej, gdyż to właśnie panowanie za jej pośrednictwem jest najczystszym typem panowania legalnego. W państwie legalno-racjonalnym musi funkcjonować sztab urzędniczy, czyli biurokracja.
Cel państwa realizowany przez biurokrację determinowany jest przez cele życiowe przyświecające obywatelom. Z uwagi jednak na to, że natura ludzka jest zróżnicowana, w różnych czasach i okolicznościach, różnym narodom przyświecają różne cele. Dlatego nie jest możliwe wskazanie jakiegoś jednego celu państwa, właściwego dla każdego narodu, w każdym momencie jego historii.
Dla koncepcji racjonalnego panowania Webera nie bez znaczenia były poglądy Roberta von Mohla – uważanego, za jednego z twórców idei państwa prawa.
Wyróżnił on państwo patriarchalne (Patriarchalische Staat), państwo teokratyczne (Theokratie), władztwo (państwo) patrymonialne (Patrimonial Herrschaft), państwo klasyczne (Klassiche Staat), państwo despotyczne (Despotie) oraz państwo prawne (Rechtsstaat)6.
Państwo patriarchalne
opierało się na zwyczajach przeniesionych z życia plemiennego. Życiowe cele ludzkie w tak zorganizowanym państwie nie były specjalnie wysublimowane. Podporządkowywali się oni po prostu władcy plemiennemu („ojcu plemienia”). W państwie teokratycznym dominowało przekonanie, że doczesne życie ludzkie na Ziemi ma cel transcendentalny – wieczny i powinno być postrzegane przez pryzmat religii. Instytucje państwowe miały charakter wyznaniowy, a ich działania nie ograniczały się do stanowienia i stosowania prawa, lecz obejmowały strzeżenie moralności. Państwo teokratyczne mogło być państwem stabilnym tylko dopóki lud miał silną wiarę w religię, na której opierała się władza. Państwo patrymonialne z kolei bazowało na stosunkach pokrewieństwa albo stosunkach majątkowych. Dla von Mohla było to takie wielkie prywatne stowarzyszenie. Zasady obowiązujące w takim państwie były wywodzone zarówno z prawa, jak i obyczaju oraz tradycji. Z takiego państwa patrymonialnego wykształciło się państwo feudalne. Celem państwa klasycznego, stworzonego przez Greków i Rzymian, było połączenie w zorganizowaną całość życia wszystkich obywateli. Państwo despotyczne opierało się natomiast na władzy najsilniejszego i służyło osiąganiu jego osobistych celów.
W momencie jednak, gdy jakiś naród osiąga odpowiednio wysoki poziom rozwoju (i staje się wystarczająco racjonalny) organizuje się go według zasad państwa prawnego (Rechtsstaat)7. Wspólnym celem ludzi jest rozwijanie swych sił naturalnych (Naturkräfte). Wchodząc na odpowiednio wysoki (racjonalny właśnie) poziom rozwoju, za podstawowy celu w swoim życiu doczesnym ludzie uznają wykształcenie zdolności służących do realizacji ich planów i zdobycia odpowiednich środków do tego.
Analizując miejsce i rolę państwa prawnego w tym procesie, von Mohl stwierdza, iż jest nią takie uporządkowanie zbiorowego życia narodu, aby każdy jego członek był chroniony i wspierany w możliwie najswobodniejszym, i najbardziej wszechstronnym ćwiczeniu i używaniu swych wszystkich sił. Państwo prawne ma w tym ujęciu dwa zadania:
„uporządkowanie”, czyli utrzymywanie porządku (przede wszystkim porządku prawnego), wspieranie obywateli w realizacji ich dążeń.Wobec tego pierwszą zasadą państwa prawnego musi być „świętość wszelkiego prawa”. Z drugiej jednak strony państwo prawne von Mohla ma gwarantować wolność obywateli jako zasadę najwyższą (oberste Grundsatz). Dlatego nie każde prawo jest święte, a tylko takie, które tę wolność rzeczywiście gwarantuje. Gdy jakiś obywatel nie narusza praw innej osoby, podążając za swoim racjonalnym celem, musi mieć swobodę działania.
Istotne, że państwo nie miało działać w sposób odgórny i bezrefle-ksyjny. Powinna je cechować subsydiarność, czyli wspieranie jednostek wtedy, gdy same nie były w stanie osiągnąć określonych, zaakceptowanych przez wspólnotę celów8. Państwo bowiem to trwały, jednolity organizm tych instytucji, które mają za zadanie wspierać odpowiednie, dozwolone cele życiowe, określonego i terytorialnie ograniczonego narodu, od jednostki aż po społeczeństwo, jeżeli przy użyciu własnych sił nie są one w stanie osiągnąć tych celów, a cele te mieszczą się w zakresie zbiorowych potrzeb9.
Możliwość odniesienia się do różnych spekulacji teoretycznych dotyczących powstania i charakteru państwa jest siłą rzeczy ograniczona. Nie wiemy bowiem, jak było z Remusem, Romulusem i wilczycą albo z Popielem i myszami. Trochę inaczej to wyglądało w Nowym Świecie i na tym przykładzie można powiedzieć nieco więcej. Musimy jednak pamiętać, że tam swoje państwo organizowali koloniści, którzy znajdowali się już na innym poziomie rozwoju cywilizacyjnego, niż w czasach, gdy ich praprzodkowie na Starym Kontynencie organizowali się w plemiona i potem tworzyli zręby państwowości i władzy, która również będzie aspirowała do rozciągnięcia swej suwerenności na nowe terytoria.
Prawdopodobnie pierwsi ludzie dotarli na kontynent amerykański z Azji przez Cieśninę Beringa. Prawdopodobne jest także, że pierwszymi Europejczykami, którzy tam dotarli ok. 1000 r., byli Wikingowie. Osadnictwo skandynawskie jednak nie przetrwało. Kolejni osadnicy po „odkryciu” Ameryki w 1492 r. przez Krzysztofa Kolumba kierowali się ku Ameryce Południowej. Istniały tam państwa majów i Azteków, które zostały podbite przez hiszpańskich konkwistadorów. W 1542 roku portugalski żeglarz Juan Cabrillo, który służył królowi Hiszpanii Karolowi I, odkrył Kalifornię. W 1565 r. Hiszpanie za panowania Filipa II, założyli na Florydzie San Augustine – pierwszą, istniejącą do dziś, osadę na terenie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Przez 235 lat była ona stolicą hiszpańskiej Florydy. W 1497 r. John Cabot – wenecki żeglarz, który z kolei był w służbie króla Anglii Henryka VII, opłynął wybrzeża Ameryki Północnej, szukając Przejścia Północno-Zachodniego do Indii. Jego wyprawa stała się podstawą prawną późniejszych roszczeń Anglii do tych ziem.
Królowa Elżbieta I w 1578 r. przyznała Humphreyowi Gilbertowi patent dający prawo do: (...) brania we władanie pogan i barbarzyńskich lądów, krajów i terytoriów nienależących dotąd do żadnego chrześcijańskiego władcy czy narodu10. Pierwszą wyprawę kolonizacyjną Gilbert zorganizował w 1583 r. Dotarł na Nową Fundlandię i ogłosił akt jej aneksji do królestwa Anglii, ale... zaginął w czasie podróży powrotnej. Jego dzieło kontynuował przyrodni brat Walter Releigh. W 1584 r. dowodzony przez niego statek dotarł do Karoliny Północnej i na wyspie Roanoke utworzył kolonię, a następnie udał się z powrotem do Anglii w poszukiwaniu wsparcia królowej i chętnych osadników. Wojna z Hiszpanią zatrzymała go w Anglii dłużej niż planował i gdy powrócił do Ameryki w 1590 r., zastał założoną przez siebie osadę splądrowaną i opuszczoną. W 1606 r. król Jakub I Stuart założył Kompanię Wirginii. Rok później kolejni koloniści angielscy utworzyli osadę Jamestown na terenie dzisiejszego stanu Wirginia. Ona także nie przetrwała ataków Indian i głodu. Dopiero w 1620 r. udało się na dobre osiąść „Ojcom Pielgrzymom” w Plymouth, w dzisiejszym stanie Massachusetts w Nowej Anglii. Nie było tam żadnych państw zorganizowanych tak, jak państwa Majów i Azteków, które trzeba było podbijać. Były plemiona indiańskie kierujące się swoimi prawami. Ale przybysze tworzyli własne prawa.
Po co o tym pisać? Otóż rekonstrukcja tego, co działo się wówczas w Ameryce, pozwala wyrobić sobie pogląd na tworzenie państwa i prawa na podstawie konkretnych, opisanych zdarzeń historycznych.
W listopadzie 1620 roku do Przylądka Code dotarli osadnicy nazywani „Ojcami Pielgrzymami”. Założyli tam osadę Plymouth – na cześć macierzystego portu statku Mayflower, którym płynęli. Jeszcze przed opuszczeniem ojczystej ziemi pielgrzymi utworzyli spółkę, w której każdy z nich, jeżeli ukończył 16 lat, otrzymywał jeden udział o wartości 10 funtów szterlingów i mógł dokupić inne udziały za gotówkę lub odpowiednie aporty. Resztę potrzebnego kapitału dostarczyli zwykli inwestorzy, głównie londyńscy kupcy, poprzez nabycie pozostałych udziałów. Zabezpieczeniem była dla nich umowa obligująca kolonistów do podjęcia w Ameryce siedmioletniej pracy na rzecz spółki, po którym to okresie miało nastąpić ostateczne rozliczenie zobowiązań.
Przed zejściem na amerykański ląd podpisali tak zwany Mayflower Compact, uznawany za akt założycielki przyszłych Stanów Zjednoczonych. Głosił on, że wszyscy niżej podpisani, którzy dla chwały Bożej, dla rozkwitu wiary chrześcijańskiej i dla honoru naszej ojczyzny przedsięwzięliśmy założenie pierwszej kolonii na tych odległych wybrzeżach, za wzajemną i uroczystą zgodą postanawiamy niniejszym wobec Boga, że utworzymy z siebie społeczeństwo polityczne w celu rządzenia się i pracy nad wypełnianiem naszych celów. Na mocy tej umowy postanawiamy ogłosić prawa, ustawy i zarządzenia oraz w miarę potrzeby powołać urzędników, którym przyrzekamy poddanie i posłuszeństwo11. Do złudzenia przypominało to locke’owską umowę społeczną. Kierując się kanonami kongregacjonizmu, osadnicy zaczęli wprowadzać w życie zasady demokratycznego kościoła i demokratycznego państwa. Szukali nowego systemu organizacji społecznej, umożliwiającego jak najlepsze połączenie praw jednostki z potrzebami całej społeczności i państwa.
Ale zasady przywiezione do Ameryki na Mayflower różniły się zasadniczo od tych, jakie dotarły do portu Salem w Massachusetts w czerwcu 1630 r. na pokładzie Lady Arabella – pierwszym z jedenastu okrętów wiozących Johna Winthropa i jego towarzyszy z Southampton. O ile bowiem założyciele Plymouth byli w większości drobnymi farmerami i rzemieślnikami, o tyle emigranci, którzy na mocy królewskiego przywileju fundacyjnego utworzyli w 1628 r. Kompanię Nowej Anglii, nazwaną wkrótce Kompanią Zatoki Massachusetts, należeli do warstw średnich społeczeństwa angielskiego. Wyruszyli oni do Ameryki wraz z rodzinami, znaczną liczbą służby związanej długoterminowymi kontraktami, żywym inwentarzem, narzędziami, wielkimi zapasami żywności i towarów przeznaczonych na handel z Indianami. Jak pisze Vernon Parrington: ukształtowani przez społeczeństwo kastowe (...) chcieli (...) żyć tak, jak żyli w dawnym, na wpół feudalnym państwie (...), szanowali tytuły, skrupulatnie przestrzegali hierarchii społecznej i różnic klasowych oraz domagali się przywilejów szlacheckich. Wyrośli bowiem w statycznym ładzie społecznym, w którym gentelmani rządzili, a lud był posłuszny i nie potrafili rozumować w kategoriach „aktu przymierza” z Plymouth12.
Struktura Kompanii Massachusetts przypominała formalnie Kompanię Londyńską, prowadzącą kolonizację Wirginii. Była jednak między nimi także pewna, a jak się miało okazać w przyszłości bardzo istotna, różnica. Dyrektorzy Kompanii Massachusetts wykorzystali mianowicie brak w karcie królewskiej przepisu ustalającego jej siedzibę i przenieśli ją za Ocean – do Bostonu. Dzięki temu Kompania, mając bezpośredni kontakt z kolonią, uzyskała w niej faktycznie nieograniczoną władzę. Plan utrwalenia w niej przywilejów mniejszości został opracowany jeszcze przed rozpoczęciem emigracji. Odpowiednie artykuły karty-statutu gwarantowały prawa wyborcze jedynie członkom korporacji – początkowo w liczbie około stu dziesięciu. Konserwatywne dążenia cechowały głównie hierarchię kościelną, której przywódcy w naukach Kalwina starali się znaleźć uzasadnienie dla obrony swych przywilejów.
Kalwinizm, stanowiący podwalinę prezbiterianizmu, tak bardzo przepojony był duchem Starego Testamentu, że negował zasady egalitaryzmu, hołdując duchowi arystokratycznemu. W koncepcjach myśliciela z Genewy nie było przecież miejsca dla wolności i indywidualizmu. Doktryna predestynacji kładła podwaliny pod zasadę fundamentalnej nierówności ludzi. Jedni przeznaczeni byli do zbawienia, drudzy z góry skazani na potępienie, bez względu na swoje uczynki.
John Winthrop, przywódca osadników z Bostonu, przyszły wieloletni gubernator kolonii i, co nie bez znaczenia dla sprawy, prawnik z wykształcenia, pisał tak: Bóg Wszechmogący tak rozporządził kondycją ludzką, że we wszystkich czasach jedni muszą być bogaci, inni biedni, niektórzy wysoko wyniesieni i wybitni we władzy, i godności, inni zaś podłej kondycji i w poddaniu13. Logiczną tego konsekwencją było uznanie, że władza przynależy tylko tym wybranym. Wiara ta stanowiła doskonałe uzupełnienie teologiczne społecznych uprzedzeń rządców Massachusetts. Wychowani w arystokratycznej pogardzie dla motłochu chętnie uznali, że dobrodziejstwo życia wiecznego nie wchodzi w skład przyznanych przez Boga praw naturalnych i jest jedynie szczególnym darem Pana Niebios przeznaczonym tylko dla nielicznych. Jak pisał Parrington, stoją oni na straży Jego sprawiedliwości i powołani są do wielkiego dzieła rządzenia na ziemi tak, by spełniła się wola Boża14. To spośród nich Bóg powołuje do obowiązków tych, którzy najlepiej do takiej służby się nadają. Sprawowanie urzędów jest więc obowiązkiem nałożonym na ludzi posiadających odpowiednie predyspozycje. Źle zatem przysłużyliby się oni Bogu, gdyby przychylnie ustosunkowywali się do protestów ludu przeciwko własnej polityce. Skoro tak się niefortunnie złożyło – zauważa z sarkazmem Parrington – że świętych było mało, a grzeszników wielu, tym więcej powodów, by chronić arkę przymierza od rąk profanów15.
Teokraci z Massachusetts nie mieli więc zamiaru liczyć się z wolą większości. W Piśmie Świętym Pan nie przemawiał przecież głosem większości, lecz wybrał mniejszość synów Izraela. Jeden z głównych rzeczników oligarchii – John Cotton, pleban kościoła Św. Botolfa w Bostonie, głosił: nie potrafię sobie wyobrazić, by Bóg kiedykolwiek nakazał demokrację jako rządy nadające się dla Kościoła lub państwa. Jeśli rządzić będzie lud, któż będzie rządzony?16
W lansowanym w myśl tych idei modelu ustrojowym jedynym prawodawcą był Bóg, jedynym źródłem prawa – Biblia, jego interpretatorem – kapłan, a wykonawcą – sędzia pokoju. Skoro zaś przyjęto, że istnieje taka forma rządu, którą ustanowił sam Bóg i zaleciło Pismo Święte, to nie było wskazane poszukiwanie innych form rządzenia. Z kolei od założenia, że prawo zostało raz na zawsze ogłoszone w Biblii, pozostawał już tylko jeden krok do koncepcji, że nie ma potrzeby tworzenia władzy ustawodawczej. A ponieważ Chrystus jest jedynym władcą, nie ma potrzeby ustanawiania świeckiej głowy państwa. Początkiem i końcem władzy państwowej stawała się w ten sposób władza sądowa. Sędziów zaś, podobnie jak kapłanów, wybierali w wyborach ograniczonych cenzusem religijnym jedynie członkowie kościoła purytańskiego. Osadnicy przybyli do Nowego Świata nie po to, by oddawać się swoim osobistym przyjemnościom, lecz po to, by wypełnić świętą misję. Swą podróż do Ameryki traktowali podobnie jak podróż ludu Izraela do Ziemi Obiecanej. Cotton podkreślał, że to Bóg wypatruje i odkrywa ziemię dla swojego ludu (...), a gdy już ją upatrzy, prowadzi ich Pan do niej, by wyraźnie widzieli oni Opatrzność Bożą17. Obietnica bezpieczeństwa, wynikającego z Boskiego niejako poręczenia, nie jest jednak bezwzględna: choć otrzymali zapewnienie, że inni im nie zaszkodzą, oni sami mogą zaszkodzić sobie, grzesząc przeciwko Bogu18.
Na kanwie tego typu założeń zbudowana została swoista doktryna wolności. Jej istotę najlepiej oddają słowa Winthropa: wolność bywa dwojakiego rodzaju. Naturalna (wynikająca z grzesznej natury ludzkiej) i obywatelska. Pierwszą dzieli człowiek ze zwierzętami. Pozwala mu ona postępować z drugim człowiekiem tak, jak tego zapragnie. Jest to wolność czynienia zarówno dobrze, jak i źle. Wolność ta niezgodna jest i nie do pogodzenia z władzą i nawet z najmniejszymi ograniczeniami wprowadzonymi przez najbardziej sprawiedliwą władzę. (...) Drugi rodzaj wolności, którą nazwałem obywatelską, czyli federalną, można również nazwać moralną, ponieważ oparta jest na przymierzu Boga z człowiekiem. (...) Wolność ta jest właściwym celem i przedmiotem władzy i bez niej władza istnieć nie może. Jest to wolność jedynie dla tego, co jest dobre, sprawiedliwe i uczciwe. (...) Wolności tej nie zagraża władza, lecz władzy wypaczenie. Wolność ta buduje się na poddaniu się władzy i w niej jest urzeczywistniona19.
Na szczęście, kongregacjonizm triumfujący w Plymouth, u podstaw teorii i praktyki, którego leżało prawo jednostki do wyboru wiary bez nacisku ze strony władzy oraz prawo organizowania się w związki wyznaniowe dla swobodnego praktykowania i krzewienia swej religii, różnił się zasadniczo od prezbiterianizmu głoszonego w Bostonie. Tak naprawdę nie chodziło jednak o samą zasadę tolerancji religijnej, lecz przyszłą formę ustroju społeczno-politycznego Nowej Anglii. Szczególną rolę odegrała w tym sporze idea praw mniejszości. Najpewniejszy test, za pomocą którego decydujemy, czy dany kraj jest wolny, to zakres bezpieczeństwa przyznanego mniejszościom – twierdził już lord Acton20. Ponieważ jednak – jak pisał Parrington – żądza władzy jest zjawiskiem tak rozpowszechnionym, ci zaś, którzy ją posiadają, dokładają wszelkich starań, by wytępić wszelkie zagrażające im przejawy nonkonformizmu, to właśnie prawo społeczne napotyka na swej drodze największe przeszkody21.
Dlatego dopiero po długotrwałej walce z teokratami udało się kongregacjonistom wcielić w życie swoje zasady w całej Nowej Anglii.
Analiza tamtych wydarzeń pozwala ustalić, jakie czynniki do tego doprowadziły. Decydującą rolę odegrały tu prawa naturalne wynikające z prywatnej własności ziemi i wolność osobista pozwalająca na przesiedlanie się. Nie bez znaczenia była też idea Przymierza.
Wiliam Ames – twórca Kościoła kongregacjonalistycznego Nowej Anglii – potraktował prawny obraz Przymierza (covenant) jako podstawowy symbol nie tylko powstawania zobowiązań między Bogiem a człowiekiem, lecz także zobowiązań w obrębie organizacji ludzkich – kościelnych i państwowych. Teorię umowy społecznej ściśle wiązał z przymierzem religijnym, widział ją jako analogię do tworzenia zboru – kościoła w sensie protestanckim. W podobny sposób ludzie łączyli się przymierzem (foedere), by utworzyć miasto, gminę czy inny związek obywatelski, dążąc w ten sposób do dobra wspólnego (common civil good). Ames odróżniał umowę między ludźmi konstytuującą wspólnotę od umowy „o rządzenie” czy też jako The contract of submission (Unterwerfungsvertrag, Herrschaftsvertrag, pacte de gouvernement). Władzę publiczną powstałą dzięki takiej umowie również uważał za daną przez Boga in genere. Ograniczenie jej miało charakter podwójny: wola Boga i wola drugiej strony umowy. Taka idea, określana potocznie mianem umowy społecznej, nie była jednak zwykłym kontraktem, tak jak go rozumiało prawo prywatne, w szczególności prawo rzymskie czy ius commune. Można tu wskazać na następujące rozróżnienie w ramach anglosaskiej myśli prawnej: contract oznaczał zaangażowanie stron o ograniczonym charakterze, dotyczył spraw gospodarczych itp., tak jak contractus rzymskie (dare, facere, praestare, oportere, contracti innominati), obejmował niewielką liczbę stron. Compact miał natomiast charakter lex privata, zakładał umowę dotyczącą całej wspólnoty czy relacji między wspólnotami, rdzeń słowa oznaczał wiązanie, spajanie w całość, był zatem umową konstytuującą wspólnotę. Compact określał więc zasadnicze wartości, na których opierała się aktywność członków wspólnoty, cele budowania tejże, cnoty potrzebne do jej rozwoju i wady mogące jej szkodzić.
Covenant był kolejną konstrukcją, mającą dwa powiązane ze sobą znaczenia. Po pierwsze był terminem prawnym stosowanym w Anglii, oznaczającym umowę legitymizowaną pieczęcią Korony, nadającą mu charakter umowy doniosłej, poświadczonej przez najwyższą władzę. Drugie znaczenie to przymierze, umowa potwierdzona i chroniona przez Boga. Mogło tu np. chodzić o akt konstytuujący protestancką wspólnotę kongregacjonalistyczną, którego Bóg był świadkiem i gwarantem. Przymierze religijne miało zatem charakter przysięgi; jeżeli ustanawiało wspólnotę polityczną, jego moc wiążąca nie opierała się na zgodzie, lecz właśnie na zaprzysiężeniu. Wzorowano się na Przymierzu starotestamentowym; z tradycji biblijnej, odmiennie, niż to miało miejsce we Francji, czerpała także amerykańska tradycja konstytucyjna.
Teoria umowy społecznej mówiła właśnie o social compact, nie zaś social contract. Sam Locke posługiwał się słowem „compact”. Ale sama umowa – jak Konstytucja – nie rozwiązuje problemów. Ważne są instytucje prawne. Tymi instytucjami były właśnie własność i wolność.
Wprowadzenie systemu prywatnej własności sprzyjało rozwojowi silnej i energicznej warstwy wolnych farmerów. Posiadana przez nich ziemia – najważniejszy wówczas środek produkcji – była podstawą i gwarancją ich niezależności. Z tej niezależności nie mieli bynajmniej zamiaru rezygnować. Co więcej, dążyli do dalszego jej rozszerzenia, bo przecież między innymi po to przybyli do Ameryki. Kiedy zaś poczuli się prawdziwymi gospodarzami na własnych farmach, coraz częściej zaczęli spoglądać ku kongregacjonizmowi obiecującemu, że staną się gospodarzami także we własnym państwie.
W tej sytuacji przedsięwzięcia teokratów musiały być skazane na niepowodzenie. System drobnej własności ziemskiej sprzyjał decentralizacji, przeszkadzając etatyzacji życia społeczno-politycznego. Liczni farmerzy stworzyli silną klasę średnią, będącą podstawą demokracji. Skoro więc zaistniały warunki dla jej powstania i rozwoju, z racji znalezienia się całej ziemi w wolnym władaniu, doprowadzić to musiało, z prawidłowością silniejszą od logiki Kalwina, do klęski prezbiterianizmu.
Przyspieszyło ją działanie jeszcze jednego czynnika – szerokiej swobody przesiedlania się. Ameryka nazwana kiedyś została przez Józefa Chałasińskiego „krajem nomadów”. Istotnie, skłonność Amerykanów do ciągłych zmian miejsca zamieszkania jest niemalże ich cechą narodową, a dwieście lat temu była szczególnie ważnym elementem demokratyzacji. W sytuacji, gdy każdy mógł się „wypisać” z dotychczasowej społeczności i ruszyć dalej na zachód w poszukiwaniu odpowiadających mu warunków życia, konieczne stało się maksymalne uwzględnianie interesów wszystkich obywateli. W przeciwnym razie niezadowoleni przenosili się na nowe, niezasiedlone jeszcze tereny. Drogę tę wybrało wielu dysydentów niezgadzających się z teokratycznym porządkiem panującym w Massachusetts. W tworzonych przez nich osiedlach rozwijały się swobodnie wielorakie prądy religijne i wolnościowe. Roger Williams, wygnany z Salem, dotarł do Rhode Island, a założona tam przez niego gmina stała się miejscem azylu dla separatystów. Kongregacjoniści znaleźli swoją ziemię obiecaną w Hartford, dokąd przeniósł się z Cambridge Thomas Hooker. Krzewione przez nich ideały znajdowały coraz więcej zwolenników, także i w tych koloniach, które oni sami musieli opuścić.
W tej sytuacji musiały zostać podjęte próby stworzenia jakiegoś rozsądnego kompromisu pomiędzy roszczeniami władzy a oczekiwaniami społeczeństwa. Wskazówek w tym zakresie dostarczył Nathaniel Ward. Utrzymywał on, że rządzący powinni mieć władzę, która pozwoli im uczynić ludzi uczciwymi. Z drugiej strony dobrym władcą jest tylko ten, kto nie wyrządza poddanym szkody swymi decyzjami. Zarówno bowiem przywileje władcy, jak i swobody ludu nie są dziełem człowieka, lecz są nadawane przez Boga: człowiek winien je więc wymierzać Boską miarą22.
Jednak nawet pielgrzymi z Mayflower działali „dla honoru ojczyzny”, a więc i jej króla, którym był wówczas Jakub I Stuart. Był on święcie przekonany, że jego suwerenna władza pochodzi od Boga i że może stanowić prawo takie, jakie chce. Jego syn – Karol I Stuart – posunął się w tych zapędach jeszcze dalej, został więc przez „lud”, który upomniał się o swoje suwerenne prawa, obalony i ścięty.
I szybko dość „korona” upomniała się o swoje prawa do kolonii zamorskich zasiedlanych przez Anglików i do samych Anglików, którzy je zasiedlali. I strzegła tych swoich praw przed innymi państwami. Politycznie – czyli de facto militarnie – i ekonomicznie. W latach 1651–1696 parlament angielski uchwalił pięć Aktów Nawigacyjnych, dotyczących handlu i prawa morskiego, wprowadzających protekcjonistyczny i merkantylistyczny system handlowy, którego celem miała być ochrona Anglii i jej kolonii przed konkurencją. Co ciekawe, ostatni z tych aktów „lud” angielski przyjął już po ostatecznym obaleniu Stewartów, których panowanie po okresie Rewolucji jeszcze zdążył przywrócić. Ustawy angielskie niekorzystnie wpłynęły na gospodarkę Niderlandów, co doprowadziło do wojen między tymi krajami.
Kolejni królowie angielscy (a od 1707 r., po przekształceniu unii personalnej ze Szkocją w unię realną – brytyjscy) wysyłali do kolonii zamorskich swoich gubernatorów wraz z oddziałami wojsk. I próbowali narzucić kolonistom prawa ustanawiane w Londynie.
Aż koloniści się zbuntowali i w 1776 r. ogłosili następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi prawo do życia, wolności i dążenia do szczęścia. Że celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych. Że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla ich szczęścia i bezpieczeństwa23.
Rekonstrukcja tych wydarzeń pozwala obserwować splatanie się różnych czynników powstawania państwa, uzasadniających różne tego, skrótowo opisane wyżej, teorie.
Wszystko wskazuje na to, że ludzie rzeczywiście mają naturalną tendencję do życia w państwie – jak pisał Arystoteles. Inaczej nie umawialiby się, że utworzą z siebie społeczeństwo polityczne w celu rządzenia się i pracy nad wypełnianiem swoich celów.
Podstawy dla budowania teorii teologicznej i teistycznej, a nawet i patriarchalnej, można odnaleźć w poczynaniach wobec kolonii angielskich królów.
Z kolei w działaniach Ojców Założycieli brzmią silne echa teorii umowy społecznej Johna Locke’a, na którego mówcy w czasie Konwentów Kontynentalnych24 i Konwencji Filadelfijskiej25 się wielokrotnie powoływali.
Odrębnym zagadnieniem jest uzasadnienie potrzeby istnienia państwa – bez względu na to, jak ono powstało. Najlepiej pasuje do tego funkcjonalna teoria państwa, ale także teoria umowy społecznej. Uzasadnienia te podzielić można na polityczne, co wydaje się oczywiste i ekonomiczne, co już takie oczywiste nie jest.