Nie czekam na szklankę wody. O świadomej niedzietności - Katarzyna Tubylewicz - ebook

Nie czekam na szklankę wody. O świadomej niedzietności ebook

Katarzyna Tubylewicz

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 226

Data ważności licencji: 10/15/2032

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Kamil Rekosz

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Copyright © by Katarzyna Tubylewicz, 2025

Opieka redakcyjna Jakub Bożek

Redakcja Małgorzata Tarnowska

Korekta Kinga Moskal / d2d.pl, Joanna Stocka / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8396-211-5

Zawsze pociąga mnie ta mała przestrzeń – człowiek… jeden człowiek. Tak naprawdę to w nim wszystko się dzieje[1].

Swietłana Aleksijewicz, Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka

Macierzyństwo to powołanie, takie jak wiele innych. Powinno być czymś, co kobieta wybiera, a nie czymś, do czego się ją zmusza[2].

Anaïs Nin, Mirages. The Unexpurgated Diary of Anaïs Nin, 1939–1947

Czas słuchania bezdzietnic

Niematki, nigdyrodzicielki, dzieciowolne, bezdzietne lambadziary, odważne, przestraszone, bezpotomne, bezdzietnice, prokreosceptyczne, pewne i niezdecydowane – jest ich tak wiele, tak różnych. Jest dokładnie tyle samo sposobów na bycie nierodzicem, ile na bycie rodzicem[1], jak stwierdziła amerykańska autorka Meghan Daum. Myślę, że trafiła w sedno.

Kiedy zaczęłam szukać kobiet chcących opowiedzieć o świadomej niedzietności (to słowo mniej obciążone poczuciem braku niż „bezdzietność”), dostałam tyle maili, że przestałam nadążać z umawianiem wywiadów. Kolejne dni i tygodnie zlały się w ciąg rozmów, temperatura rosła od emocji; zamknięta w pokoju przed ekranem komputera czułam się, jakbym nie była w Szwecji, ale w rozpalonym słońcem południowym kraju. Zrodził się z tego kobiecy wielogłos, chór, wibrująca fala słów i perspektyw.

Czy wolno mi pisać o niematkach, skoro sama jestem mamą dorosłego syna? I skąd takie pytanie? No cóż: żyjemy w epoce autobiografizmu. Żyjemy też w czasie, kiedy przekonanie, że każda mniejszość powinna przemówić własnym głosem, paradoksalnie coraz częściej prowadzi do ograniczania pól empatii, do której mają prawo twórcy. Osoby nieheteronormatywne piszą więc o osobach nieheteronormatywnych. Cis kobiety – o cis kobietach. Matki – o matkach. Niematki – o niematkach. To z wielu względów dobra rewolucja, reakcja na wieki przymusowego milczenia wykluczonych grup, sposób na odzyskanie głosu i prawa do definiowania własnej tożsamości, ale tkwi w tym także ryzyko zawężenia perspektywy. To tak, jakby otworzyć na oścież okna domu, a przy okazji zatrzasnąć ich okiennice.

Przeczytałam kilka książek o świadomej niedzietności autorek szwedzkich, angielskich i francuskich, które zostały napisane przez kobiety niemające dzieci. Gdy o bezdzietności piszą kobiety niedzietne, tekst staje się wyznaniem i próbą wyrażenia tożsamości odbiegającej od społecznej normy. Bywa reakcją na uprzedzenia i upokorzenia doświadczone w życiu prywatnym, na poczucie odrzucenia i bycie ofiarą krzywdzących stereotypów. Zastanawiam się: czy brak tego doświadczenia ogranicza mnie jako autorkę? Czy zbierając opowieści o niematkach, jestem uboższa o wszystkie głupie lub natrętne komentarze na temat bezdzietności, których jako matka nie usłyszałam?

Niby tak, ale jednocześnie łatwo empatyzuję z kobietami, które wybrały niedzietność, bo jako matka wychowywanego w Szwecji jedynaka przez całe dzieciństwo mojego syna znajdowałam się w przestrzeni pomiędzy kobietami dzietnymi a tymi bez dzieci. W Szwecji jedynacy to maleńka mniejszość – jest nimi tylko czternaście procent dzieci; spośród krajów Unii Europejskiej mniej jedynaków jest tylko w Irlandii[2]. Dla porównania: według badania „Diagnoza Społeczna” oraz obliczeń GUS połowa dzieci w polskich domach nie ma rodzeństwa. Podczas gdy po jednej stronie Bałtyku jedynak powoli staje się normą, po drugiej nadal bardzo silne jest przeświadczenie, że dzieci muszą mieć rodzeństwo i że niepodarowanie dziecku siostry albo brata to ze strony rodziców, zwłaszcza matki, egoizm i wygodnictwo. Bycie mamą jednego dziecka w oczach wielu Szwedów wiąże się z byciem matką trochę wybrakowaną. Wygodną? Może niedojrzałą? Na pewno taką, która ma więcej czasu dla siebie i dla związku, bo ostrożnie obcina paznokietki tylko dwóch małych rączek, a nie na przykład sześciu.

Silne są też stereotypy na temat jedynaków, choć badania psychologiczne prowadzone w Europie, USA i Chinach od lat wykazują brak znaczących różnic pomiędzy dziećmi mającymi rodzeństwo a tymi bez[3]. A jeśli już jakieś różnice się odnotowuje, wychodzi czasem na to, że to jedynacy mają większą łatwość współpracy i czują się mniej samotni w wieku nastoletnim od osób z rodzeństwem. To logiczne: jedynak od najmłodszych lat musi szukać kontaktu z innymi dziećmi, zamiast tkwić wygodnie w kapsule samowystarczalnej rodziny nuklearnej, ale przecież dla wielu osób zabrzmi to jak aberracja. Silny jest stereotyp mówiący, że rodzeństwo to szkoła życia w grupie, w społeczeństwie – nieważne, że wyobrażenie to zrodziło się w czasach, kiedy nie było przedszkoli, a dzieci w chłopskiej chałupie nie miały kolegów i koleżanek z sąsiedztwa, bo na Północy raczej nie było czegoś takiego jak wieś gęsto zabudowana domami.

Pamiętam, że odkąd mój syn skończył dwa lata, zewsząd atakowano mnie pytaniami: „kiedy drugie?”. Bywały to też zawoalowane nakazy: „to już najwyższa pora!”. Niedawno, czyli długo po tym, jak sama walczyłam ze stereotypami, a może raczej starałam się tylko unikać ich oddziaływania, przeczytałam w opiniotwórczym dzienniku „Dagens Nyheter” reportaż sugerujący, że rodziny z jednym dzieckiem może jednak są kompletne. Co za odkrycie, pomyślałam, i jakie to w sumie ciekawe, że w Szwecji znacznie szybciej poszło z akceptacją rodzin tęczowych niż z akceptacją rodzin takich jak moja. „Powiedziałam swojej fryzjerce, że nie chcę już więcej dzieci, a ona mnie zbeształa”, opowiada gazecie Anna Wallsten, mama sześcioletniej Luny. „Ludzie tracą wyczucie tego, co im wolno skomentować. Zapytano mnie na przykład kilkakrotnie, co stanie się z Luną, kiedy umrę. Czy nie będzie jej ciężko zająć się wszystkim samej po moim zgonie?”[4].

Mnie takiego pytania nigdy nie zadano, ale uwierzcie, że nie raz i nie dwa czułam, że mój początkowo świadomy, a później zrodzony z konieczności wybór jest negowany przez społeczeństwo. Co ciekawe, główny potencjalnie poszkodowany, czyli mój syn, sam o rodzeństwie nigdy nie marzył i jako dorosły człowiek nadal jego braku nie żałuje. Ale co to obchodzi strażników bezpiecznej identyczności? To ci sami strażnicy, którzy straszą kobiety świadomie bezdzietne tym, że ich biologiczny zegar na pewno o sobie przypomni, a jeśli będzie wtedy za późno na dziecko, to do końca swoich dni tonąć będą w nieutulonym żalu i poczuciu niespełnienia. No i na koniec nikt nie poda im szklanki wody.

W języku angielskim do dziś nie ma dobrego słowa na określenie kobiety bez dzieci, twierdzi Peggy O’Donnell Heffington, autorka książki Without Children. A Long History of Not Being a Mother [Bez dzieci. Długa historia niematek][5]. Słowa tego nie ma w języku angielskim, ale w polskim także próżno go szukać. Można mówić: bezdzietna lub niematka, ale brak słowa, które nie odnosiłoby się do tego, czego taka kobieta nie ma – nie ma słowa, które nie sugeruje w życiu niematki kwestii braku. Podobnie pisała o tym jeszcze w 1976 roku ikona radykalnego feminizmu Adrienne Rich w eseju Zrodzone z kobiety. Macierzyństwo jako doświadczenie i instytucja: „Status kobiety jako rodzicielki uczyniono kluczowym elementem jej życia. Określeń takich jak »niepłodna« czy »bezdzietna« używa się, by podważyć jakąkolwiek inną tożsamość. Termin »nieojciec« nie występuje w żadnej sferze społecznych kategorii”[6].

Bezimienne. Zdefiniowane przez brak. Ich historie dopiero zaczynają być opowiadane, a to zmienia nasz sposób myślenia o kobiecości.

„Jesteśmy jak wulkany. Kiedy my, kobiety, mówimy o naszych przeżyciach, pokazując, że to prawda o człowieku, zmieniają się wszystkie mapy. Rosną nowe góry”[7]. To słowa Ursuli Le Guin, które wygłosiła w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku na jednym z amerykańskich uniwersytetów w pamiętnym wykładzie o znaczeniu niesłyszanych głosów kobiet. Wykład nosił tytuł We are Volcanoes [Jesteśmy wulkanami] i był wielokrotnie cytowany, między innymi przez Rebeccę Solnit. W eseju Krótka historia milczenia współczesna gwiazda intelektualnego feminizmu pisze o tym, że niemożność opowiedzenia swojej historii to śmierć za życia. Tłumaczy też, co dzieje się z rzeczywistością wokół, gdy kobiety przestają się godzić na bycie uciszanymi: „Nowe głosy są niczym podwodne wulkany, które wybuchają na otwartych wodach, dając początek nowym wyspom. To proces gniewny i zaskakujący, to zmiana świata”[8].

Zmian w myśleniu i stylu życia nie da się jednak zatrzymać – czas dojrzał jak późnojesienne jabłko. Tkwimy w środku wielkiego kryzysu demograficznego, a może po prostu wielkiej zmiany. W raporcie Society at Glance 2024[9] możemy przeczytać, że w krajach OECD, czyli wszystkich wysoko rozwiniętych i demokratycznych, dzietność spadła do poziomu poniżej progu zastępowalności pokoleń (co oznaczałoby około 2,1 dziecka na kobietę). W Europie najgorzej jest na Malcie, we Włoszech i w Hiszpanii, a także w Polsce. Rekordowo mało dzieci rodzi się w Korei Południowej, gdzie współczynnik dzietności wynosi tylko 0,7. Obrazowo podsumowuje to „New Yorker”: „Jeśli obecny trend się utrzyma, każde kolejne pokolenie Koreańczyków będzie o jedną trzecią mniejsze od poprzedniego. Setka Koreańczyków w wieku rozrodczym będzie mieć docelowo jakieś dwanaście wnuków”[10]. Co ciekawe, spadek dzietności poniżej progu zastępowalności odnotowują także kraje znacznie mniej zamożne i rozwinięte niż Włochy czy Korea Południowa – na przykład Albania, Salwador, a nawet Iran.

Przyczyn takiego stanu jest wiele, a świadoma niedzietność jest tylko jedną z nich, ale to właśnie o świadomej niedzietności zaczyna być głośno.

Chór kobiet. Akt pierwszy

Ewa

Przez dziewięć lat mieszkała na Islandii. Zarabiali z mężem na mieszkanie, żeby nie wiązać się w Polsce kredytem. Udało się. Już niedługo opuszczą wyspę.

Nie mam siły na emigrację dokądkolwiek indziej niż do Polski. Islandia działa na nas destrukcyjnie – te wieczne ciemności i chłód. Jest też jakaś obcość, którą od samego początku czuję w zetknięciu z zamieszkującą tutaj nacją. Przed przyjazdem bardzo romantyzowałam Islandię, jej mieszkańców również, karmiłam się muzyką Sigur Rós i wyobrażałam sobie, jacy Islandczycy są głębocy i uduchowieni. Ci, których spotkałam, okazali się w większości raczej przyziemni. Nie poczułam z tymi ludźmi jakiejś więzi, a być może po prostu nie trafiłam na środowisko osób podobnych do mnie. No i brakuje mi najprostszych rzeczy: wyjścia na dwór w letniej sukience i sandałach czy smaku dojrzałych pomidorów. Tych prawdziwych, polskich.

Jest jednak jeszcze ważna sprawa do załatwienia: zanim opuścimy Islandię, planuję podwiązanie jajowodów. W Polsce jest to niedozwolone. Na Islandii salpingotomia jest całkowicie legalna i bezpłatna. Znam kilka kobiet, które poddały się temu zabiegowi. O tym się tu normalnie mówi, nie ma tabu. Jestem pewna, że nie chcę mieć dzieci. Mój mąż to rozumie i nie ma nic przeciwko temu. Zawsze mówi, że nigdy nie były celem naszego małżeństwa. Skoro żadne z nas nie ma z tym problemu, to dlaczego nie wolno mi tego zrobić w Polsce?

Jestem po trzydziestce i nie chcę brać do menopauzy pigułek antykoncepcyjnych, bo po kilkunastu latach ich stosowania czuję, że nie wpływa to na mnie dobrze – mam wahania nastroju i wagi. Pigułki mają sporo skutków ubocznych, a sterylizacja chirurgiczna daje komfort i pewność na dziewięćdziesiąt dziewięć procent – na ten jeden procent ryzyka mogę się zgodzić. Bardzo boję się przypadkiem zajść w ciążę, bo mówiąc szczerze, nie jestem do końca pewna, co bym zrobiła, gdybym na przykład dzisiaj dowiedziała się, że w nią zaszłam. Nie wiem, czy byłabym w stanie usunąć, choć już sama myśl o tym, co się dzieje z kobiecym ciałem w ciąży, zawsze była dla mnie odstręczająca. Ale postawiona przed faktem dokonanym, musiałabym przekalkulować: czy narazić się na wyrzuty sumienia mogące się pojawić po zabiegu? Mam koleżanki, które usunęły ciążę i ani chwili nie żałowały, ale słyszy się o czymś takim jak syndrom poaborcyjny. Nie wiem, czy on naprawdę istnieje, czy to konserwatywne wymysły, ale nie chcę tego sprawdzać na własnej skórze. Jednocześnie bardzo ciężko byłoby mi wziąć na siebie dożywotni obowiązek rodzicielstwa, przed którym tak uciekałam, którego nie chcę, które nigdy nie stanie się moim świadomym, oczywistym wyborem. Stąd moja decyzja o zabiegu. Żeby nigdy nie mieć tego dylematu.

Wiesz, ja mam zespół Aspergera – to jest forma autyzmu. Dla ludzi takich jak ja każda decyzja, która jest bardzo wiążąca i może zmienić całe życie, jest okropnie stresująca. Staram się unikać ich podejmowania. Na Islandię pojechaliśmy z konieczności – oboje po studiach, ale bez pracy. Miałam na północy kraju kogoś z rodziny i znałam już podstawy języka, co wiele ułatwiło. Ten wyjazd, oczywiście wielka zmiana, był racjonalną koniecznością. Posiadanie dziecka jest natomiast wyborem, którego nie muszę dokonywać.

Pochodzę z małopolskiej wsi. To wyjątkowo rozmodlony i lubiący tradycję region.

W pokoleniu moich babć kobiety potrafiły urodzić po czternaścioro dzieci. Takie rodziny mieszkają potem w tej samej miejscowości, dorosłe dzieci dookoła domu rodzinnego, bo działki zostały podzielone. Moja babcia miała sześcioro dzieci. Mojej matce powiedziała, że ta ma urodzić minimum troje, więc mama urodziła troje – ale podejrzewam, że gdyby babcia powiedziała „minimum ośmioro”, to też by jej posłuchała. Trend był taki, że im więcej potomstwa, tym więcej rąk do pracy. Mój mąż pochodzi z miasta i jego mama, podobnie jak jego babcia, też miała dwójkę.

Moja mama pogodziła się z tym, że nie chcę potomstwa. Parę lat temu udostępniłam na Facebooku artykuł o kobiecie, która wybrała bezdzietność. Moja matka go zalajkowała, co uznałam za ostateczne błogosławieństwo. To duża rzecz, bo całe dzieciństwo słyszałam, że najpierw skończę studia, potem wyjdę za mąż, a potem urodzę dzieci. Taki był jedyny słuszny model kobiecego życia i to mi od urodzenia wmawiano. Z drugiej strony może to, co wybrałam, na jakimś poziomie wcale nie jest dla mojej mamy tak trudne do zrozumienia? Bo dla mojej mamy od macierzyństwa zawsze ważniejsza była religia. Dawała nam to odczuć na każdym kroku. Po pielgrzymce do Medjugorje, tam gdzie Maryja objawiała się dzieciom, moja mama ze łzami w oczach powiedziała, że kiedy stała pod jej olbrzymią figurą, chciała wszystko rzucić i nie wracać już do życia, w którym jest matką i żoną. Nie wiem, może naprawdę chciała wtedy wstąpić do zakonu. Pamiętam, że kiedy w dzieciństwie zrobił mi się duży i bolesny guz na stopie, to matka kazała mi iść do kościoła i łapać się za to bolące miejsce w momencie podniesienia najświętszego sakramentu. Albo taka historia: byłam jeszcze mała, w podstawówce, i brałam udział w przedstawieniu szkolnym, które przygotowywała z nami zakonnica. Tuż przed przedstawieniem zakonnica stwierdziła, że mam nieodpowiednie buty. Kazała mi szybko biec do domu i je zmienić. Pełen stres i strach, bo ze szkoły do domu było z pół godziny i nie chodziłam jeszcze tą drogą sama. A moja matka mnie oczywiście opieprzyła, jak ja mogłam zawieść siostrę Zuzannę. Nic nie było ważne, tylko siostra Zuzanna. Kiedy w przedszkolu chodziłam na religię, to mama z kolei się złościła, że źle, za ciemno pokolorowałam coś na świętych obrazkach – bo co sobie siostra Paulina pomyśli? Ryczałam więc i wycierałam gumką swoje rysunki, żeby tylko siostrze się przypodobać. Takich sytuacji było mnóstwo. Wyłania się z nich obraz kobiety, dla której dzieci nie były aż tak istotne, ale jeślibyś to powiedziała dziś mojej matce, to się oburzy i obrazi, bo „dla niej zawsze dzieci były najważniejsze”. I może tak było, ale kłopot polegał na tym, że język tej miłości nie był dla mnie czytelny i zrozumiały.

Mój ojciec jest alkoholikiem i jego ojciec również nim był. Mój ojciec obiecał kiedyś mojej matce, że nigdy nie będzie taki jak jego ojciec, że nie będzie pił i jego dzieci nie zobaczą go pijanego. Słowa nie dotrzymał – najwyraźniej dobro dzieci nie było kluczową sprawą – ale to właśnie ojciec jeszcze w zeszłym roku potrafił się na mnie głośno oburzać: co to za życie bez dzieci? Kiedy go zapytałam, co takiego trójka dzieci zmieniła w jego życiu na lepsze – czy byłyśmy na przykład dla niego z siostrami motywacją, żeby przestać pić i palić – to nie umiał odpowiedzieć. Za to gdy moja matka poinformowała go rok temu, że dostałam diagnozę: zespół Aspergera, i była bardzo przejęta i skruszona, bo nie zauważyła tego w moim dzieciństwie, to ojciec jej odparł, że gdybym miała dziecko, to wszystko by mi przeszło, bobym się zajęła potomkiem. Według niego powinnam sobie po prostu urodzić lekarstwo na aspergera. Kiedy mama to usłyszała, była w ciężkim szoku. Pamiętam, że kiedy o tym rozmawiałyśmy, zapytałam ją, czy gdyby lekarstwo nie zadziałało, można by je wyrzucić do kosza, jak to się robi z przeterminowanymi medykamentami.

Kiedy raz na rok przyjeżdżam do Polski i jestem u rodziców, widzę dwoje obcych sobie ludzi, którzy zostali w domu sami, bo dzieci wyfrunęły, a oni nie mają ze sobą o czym rozmawiać. Po tylu latach rodzicielstwa powinni marzyć o tym, żeby porobić coś wspólnie, razem, ale jak wielu ludzi z ich pokolenia, są wypaleni i chyba nie za bardzo wiedzą, kim są i dlaczego są razem. Mam wrażenie, że ja i moje siostry w żaden sposób moich rodziców nie połączyłyśmy. Niczym. Żadnym wspólnym doświadczeniem. Zresztą generalnie to moja matka wzięła na siebie całe wychowanie nas. Wszystkie wywiadówki, sprawy organizacyjne, jedzenie, ubrania, pilnowanie ważnych spraw. Mój ojciec nie miał pojęcia, do której klasy chodzimy. Matka robiła też wszystko w domu – na zasadzie, że „ona i tak zrobi lepiej”. Nie dała ojcu szansy, żeby się wykazać, a także nauczyć. Pytam ją teraz: „Czy ty się nie boisz? Zrobiłaś z niego dziecko, a on nie umie niczego zrobić wokół siebie. Co się stanie, jak to ty umrzesz pierwsza?”. To jest chyba jakaś toksyczna forma bycia matką swojego męża: traktowanie faceta w domu jak osoby niekompetentnej, za którą trzeba pomyśleć i zrobić. Sama w pewnym momencie zauważyłam, że nieświadomie zaczynam popełniać błędy małżeńskie mojej matki. Też zaczęłam wyręczać męża zgodnie z założeniem, że ja zrobię szybciej i lepiej. Po sześciu latach małżeństwa zadałam sobie jednak pytanie: ale właściwie dlaczego nie chcę mu dać tego do zrobienia? Po czym powiedziałam mężowi, że właśnie dlatego świadomie rezygnuję z bycia matką: żeby nie mieć pod swoim dachem dziecka. W postaci męża też nie.

Wracając jeszcze do koncepcji życia rodzinnego starszych pokoleń, to na wsi, z której pochodzę, nadal pokutuje dawne przekonanie, że najmłodsze dziecko w rodzinie to takie „dziecko dla rodziców”: zostanie z nimi na gospodarce i będzie się nimi zajmować. Także mój ceniący tradycję ojciec w ogóle sobie nie wyobrażał, że miałby zostać po latach w domu tylko z moją matką. Oczekiwał, że moja najmłodsza siostra poświęci im swoje życie, będzie na tej wsi do końca swoich dni mieszkała i dotrzymywała im towarzystwa. Moja siostra się nie dała i wyjechała, a ojciec nagle stanął przed dylematem, o czym on ma ze swoją własną żoną po trzydziestu latach małżeństwa rozmawiać. W efekcie nie rozmawiają o niczym innym, tylko o tym, kto jakieś pole kupił i że w piwnicy coś przecieka. Rozwód? Po tylu latach ludzie się nie rozwodzą, przecież nie mogliby potem do komunii chodzić. Kiedy moja starsza siostra jakiś czas temu poinformowała rodziców o tym, że się rozwodzi po trzech latach małżeństwa, nie mogli tego pojąć. „Przecież on jest ojcem twojego dziecka! Jak możesz się z nim rozwieść?” To nic, że mąż ją zmuszał do seksu, że robił jej wiecznie wyrzuty, czego to ona nie zrobiła, a sam zmieniał prace jak rękawiczki, nie dając jej stabilności, że ją wyzywał od najgorszych – wszystko to nie miało żadnego znaczenia, tylko to, że ona się rozwodzi. Przecież w tej rodzinie nigdy nie było żadnego rozwodu! I teraz dziecko będzie z rozbitej rodziny! Jedyne w całej Polsce.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie zastanawiałam się czasem, jak wyglądałoby moje życie, gdybyśmy mieli z mężem dziecko. Jaki to byłby wspólny projekt i jak by to było. Podejrzewam, że wychowywanie dziecka może być bardzo satysfakcjonujące i wspaniałe, ale trzeba tego naprawdę chcieć, marzyć o tym. Ja nie mam potrzeby takiego marzenia zrealizować – zwyczajnie nie jest moje, jak wiele innych marzeń. Brak dziecka pozwala na więcej czasu dla siebie. Mogę poświęcić go na swój rozwój, na pochłanianie książek, na pisanie, malowanie, długie spacery. Pracuję do szesnastej, ale po pracy zdążam z tym wszystkim, mnóstwo rzeczy mnie interesuje. I nie muszę myśleć, kładąc się spać i wstając rano, że istnieje człowiek, który cały czas na mnie liczy i którego życie poniekąd zależy ode mnie. To jest dla mnie bardzo uwalniające. I chyba myśli tak więcej młodych kobiet – moja teściowa była ostatnio na spotkaniu szkolnym pięćdziesiąt lat po maturze i zauważyła, że wiele jej koleżanek nie ma wnuków.

Rok po naszej pierwszej długiej rozmowie piszemy do siebie z Ewą, mieszkającą już w Polsce.

„Przed wyjazdem zrobiłam zabieg. Niedługo minie od niego rok. ABSOLUTNIE NIE ŻAŁUJĘ tej decyzji i zrobiłabym to po raz drugi. Nie lubię słowa »przywilej«, ale nie znajduję lepszego na opisanie tego, że zrządzeniem losu wylądowałam na ileś lat w kraju, gdzie mogłam zrobić salpingotomię. Nie było ŻADNYCH głupich pytań, oceniania ani bólu”.

Po powrocie do Polski zdecydowali się z mężem na rozwód, ale powodem rozstania nie był brak chęci potomstwa. Być może kiedy przestali być na siebie skazani pośród islandzkich wichur, śniegów i deszczu, zrozumieli, że więcej ich dzieli, niż łączy. Nie wnikamy w ten temat. Ewa związała się z innym mężczyzną. Pisze tak:

„Wiesz, to niesamowite, ale od kiedy z nim jestem, radykalnie zmienił się mój stosunek do nagłej i niespodziewanej ciąży – o ile wtedy, gdy byłam na emigracji z moim byłym mężem, na samą myśl o takim scenariuszu oblewał mnie strach, to teraz jestem dużo spokojniejsza. Nie mówię, że bym się ucieszyła, gdyby jeden procent ryzyka zajścia w ciążę po zabiegu właśnie u nas zaowocował potomstwem, ale nie byłaby to dla mnie tragedia. Nie zmienia to jednak faktu, że w dalszym ciągu nie zapragnęłam być matką. […] Widzę ostatnio, że w mediach społecznościowych zrobiła się jakaś »moda na bezdzietność«. Jest coraz więcej kobiet, które nie tylko uważają, że muszą to ogłosić światu, ale też dopasowują cały kontent publikowany na Facebooku czy Instagramie do tego tematu. W dyskusjach padają argumenty o tym, jak wspaniale jest uniknąć bezsennych nocy czy brudnych pieluch, jakby na serio to było w rodzicielstwie najtrudniejsze. Pomimo mojej dosyć radykalnej decyzji o podwiązaniu się osobiście stanowczo ODŻEGNUJĘ SIĘ od tego ruchu, ponieważ nie podoba mi się trąbienie o prywatnych sprawach, zamiatanie pod dywan społecznych konsekwencji bezdzietności, a także przekonanie o niepodważalności własnych argumentów. Uważam, że rodzicielstwo może być piękną sprawą, i rozumiem, że ktoś chce i potrafi się na tej drodze realizować”.

Aleksandra

Podobno to zew, ale ja nigdy, dosłownie na żadnym etapie życia go nie poczułam. Wierzę, że bywa bardzo silny i że jeśli czyjaś bezwarunkowa potrzeba posiadania dzieci jest spełniona, może stać się źródłem wielkiej satysfakcji. Dać szczęście. Może być też źródłem wielkiej frustracji, jeśli nie uda się jej zrealizować. To faktycznie musi być jakiś silny, zwierzęcy instynkt – ale ja go nigdy nie czułam, nawet w moim najszczęśliwszym związku, który miał trwać całe życie. Wiem, że brzmi to okropnie, ale nie przepadam za dziećmi, za ich domaganiem się uwagi, hałaśliwością, marudzeniem. Myślę, że stajemy się gotowi na wyrzeczenia, z jakimi wiąże się posiadanie dzieci, tylko wtedy, gdy to, co dostajemy w zamian, ma dla nas ogromną wartość, a ja nigdy nie czułam, że dla mnie mogłoby mieć. I muszę powiedzieć, że również teraz, w wieku premenopauzalnym, kiedy jest już za późno na prokreację, nigdy nie pożałowałam swojej decyzji. Dziś przemawia do mnie wizja przeludnienia świata i katastrofy klimatycznej, budzi mój niepokój myśl o tym, jaka będzie planeta, którą zostawiamy następnym pokoleniom, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że miało to wpływ na mój wybór. Zresztą nie wierzę, że dla osoby naprawdę pragnącej dzieci strach przed katastrofą klimatyczną może być hamulcem. Brak dzieci w moim życiu to decyzja równie egoistyczna, jak decyzje innych osób o potomstwie.

Właściwie nigdy nie marzyłam o zwykłym, dostatnim życiu, a zamiast kanapy czy telewizora marzyły mi się dalekie podróże. Kiedy dostałam pierwszą pracę i rodzice chcieli mi pomóc kupić mieszkanie, powiedziałam, że wolałabym samochód. Oczywiście z czasem poczułam potrzebę stabilizacji, ale choć nie jestem artystką, zawsze żyłam bliżej bohemy i kierowały mną mało mieszczańskie wartości. Jednocześnie w ogóle nie uważam się za buntowniczkę czy anarchistkę. Powiedziałabym raczej, że jestem legalistką – zawsze kasuję bilet w tramwaju, sumiennie płacę podatki, nie spóźniam się i tak dalej. Ale zrobiłam aborcję w czasie, gdy było to już w Polsce nielegalne. Zaszłam w ciążę raz, kiedy miałam trzydzieści lat. To był totalny przypadek, ta relacja nie mogła być punktem wyjścia do związku. Wiedziałam, że potencjalny ojciec to mężczyzna, który w żaden sposób i w niczym mnie nie wesprze. Byłam przerażona, strasznie tej ciąży nie chciałam. Miałam uczucie, że rozwija się we mnie jakiś groźny obcy. Że dzieje się w moim ciele coś, czego za nic nie chcę. Po czym ja, która nigdy nie robię nic nielegalnego, usunęłam ciążę. I nigdy tego nie pożałowałam. Czasem myślę z obawą o samotnej starości, ale nie boję się tego na tyle, żeby męczyć się z dziećmi przez pięćdziesiąt lat tylko po to, by na starość podały mi szklankę wody. Staram się żyć tak, żeby mieć na starość ludzi wokół siebie. Brak dzieci dał mi wolność i życie, jakiego chciałam. W najważniejszej miłości mojego życia, w największej bliskości, jaką poznałam, marzenie o dziecku też się nie pojawiło. Byliśmy szczęśliwi we dwoje.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy końcowe

[1] S. Aleksijewicz, Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka, przeł. J. Czech, Wołowiec: Wydawnictwo Czarne, 2014, wydanie epub.

[2] A. Nin, Mirages. The Unexpurgated Diary of Anaïs Nin, 1939–1947, ed. P. Herron, Ohio: Swallow Press, 2015, wydanie epub.

Czas słuchania bezdzietnic

[1] M. Daum, Selfish, Shallow and Self-Absorbed. Sixteen Writers on the Decision Not to Have Kids, New York: Picador 2016, wydanie epub.

[2] S. Martinsson, Det går att ha en komplett familj med bara ett barn, dn.se, tinyurl.com/4ncc2wmd, dostęp: 28.04.2025.

[3] Badań takich jest naprawdę dużo. Zob. np. A. Goisis, Being an Only Child Doesn’t Affect Children’sDevelopment, cls.ucl.ac.uk, tinyurl.com/49f923bv, dostęp: 28.04.2025.

[4] S. Martinsson, Det går att ha en komplett familj…, dz. cyt.

[5] P. O’Donnell Heffington, Without Children. The Long History of Not Being a Mother, New York: Seal Press, 2023, wydanie epub.

[6] A. Rich, Eseje zebrane. Kultura, polityka i sztuka poezji, przeł. K. Gucio, red. i wprowadzenie S. M. Gilbert, Kraków: Wydawnictwo Karakter, 2024, wydanie epub.

[7] U. Le Guin, ‘We are volcanoes’, Bryn Mawr – 1986,speakola.com, tinyurl.com/4t7pvx43, dostęp: 28.04.2025.

[8] R. Solnit, Matka wszystkich pytań, przeł. B. Kopeć-Umiastowska, Kraków: Wydawnictwo Karakter, 2021, s. 28.

[9]OECD, Society at a Glance 2024: OECD Social Indicators, oecd.org, tinyurl.com/4k9n4kmr, dostęp: 15.04.2025.

[10] G. Lewis-Kraus, The End of Children. Birth Rates Are Crashing around the World. Should We Be Worried?, newyorker.com, tinyurl.com/5xjdhbtk, dostęp: 25.03.2025.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Dukielska 83C, 38-300 Gorlice

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2025

Wydanie I