Nasze polskie bajki - Tamara Michałowska - ebook + książka

Nasze polskie bajki ebook

Michałowska Tamara

5,0

Opis

W tomiku Nasze polskie bajki najmłodsi czytelnicy odkryją trzy utwory należące do kanonu polskich bajek, baśni i legend. Są nimi: Waligóra i Wyrwidąb, Szewczyk Dratewka i Z chłopa król. Należące do dziedzictwa narodowego bajki zostały pięknie opowiedziane dzieciom przez Tamarę Michałowską. Urocze ilustracje Jarosława Żukowskiego i Kasi Kołodziej nadają tej pięknej i ważnej książce magnetyzującego ciepła i czynią ją niezwykle bliską najmłodszym czytelnikom.

 

Bajki należące do tomiku są lekturami dla uczniów klasy III szkoły podstawowej.

 

Seria Akademia Czytania, poziom czwarty została opracowana z myślą o dzieciach doskonalących samodzielne czytanie. Wyróżnia ją rozszerzone słownictwo, pięknie zbudowane zdania, duża czcionka, prosta i fascynująca fabuła, jasne przesłanie moralne. Książki są bogato ilustrowane, co pozwala dziecku kojarzyć opowieść z jej prezentacją graficzną.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 32

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dawno temu, na wielkiej równinie, rozciągał się bezbrzeżny las. Na skraju lasu stała chatka. W chatce mieszkał myśliwy z żoną. Cieszyli się oboje, bo na świat miało przyjść ich pierwsze wymarzone dziecko.

Pewnego słonecznego poranka żona myśliwego wybrała się do lasu na jagody. Szła spacerowym krokiem, zatrzymując się raz po raz, a to, żeby powąchać kwiatki na łące, a to, żeby przyjrzeć się latającym w słonecznych prześwitach motylom, a to, żeby skosztować dzikich malin, a to, żeby zerwać kilka jagód. I tak mijały godziny. Minęły tak szybko, że koszyk nie zdążył się jeszcze wypełnić, a słońce zaczęło chylić się ku zachodowi.

– Ojej! – zlękła się kobieta. – Jestem hen z dala od domu, czuję, jak dzieciątko rusza się w moim brzuchu, a tu noc bliska!

Nie było rady, trzeba było biegiem ruszyć w drogę powrotną. Ciężko było kobiecie, trzymała się mocno za brzuch, gałęzie chłostały ją po twarzy. A kiedy tak biegła, niebo zaciągnęło się chmurami. Lunął deszcz, rozszalała się burza.

– Aj! – krzyknęła kobieta, stając nagle w pół kroku. – Co się ze mną dzieje! O rety! Tylko tego brakowało! Teraz, kiedy jestem tu sama jedna, nadeszło rozwiązanie!

Rozejrzała się biedna dookoła, wybrała miejsce osłonięte od deszczu i tam, z dala od ludzi, powiła w bólach dwóch synów.

– Jacy oni piękni... – szeptała wśród łez młoda matka, spoglądając resztkami sił na noworodki. – Jacy wielcy...

Były to jej ostatnie słowa.

– Łee, łee! Buu, buu! – wołały dzidziusie z głodu i chłodu.

Nie usłyszeli ich ludzie. Usłyszały zwierzęta. Nadbiegła niedźwiedzica. Obwąchała, obejrzała, wybrała jednego i uniosła do swojej jaskini. Nadbiegła wilczyca, obwąchała, polizała, chwyciła zębami drugiego i uniosła do swojej nory. Krzywdy im nie zrobiły, przeciwnie, przygarnęły jak własne dzieci. Wykarmiły, oczyściły, a kiedy maluchy podrosły, wskazały im, jak stawiać pierwsze kroki na czterech i dwóch łapach, przekazały wiedzę o lesie i jego mieszkańcach, nauczyły polować.

Wyrośli bracia na nie lada zuchy. Silni byli jak niedźwiedzie, mężni jak wilki, roztropni jak ludzie. A że niedźwiedzica mieszkała tuż obok wilczycy, trzymali się bracia razem, łącząc się we wspólnych zabawach, a kiedy dorośli – we wspólnych działaniach. I stało się to, co stać się musiało: zasłynęli bracia pośród wszystkich zwierząt jako ich królowie. Królowali nad całym borem, ale wciąż czegoś im brakowało.

– Znamy mowę zwierząt i zwierzęce znamy obyczaje – rzekł pewnego dnia jeden z braci. – Czas zobaczyć, jak żyją ludzie.

– Ach – westchnęła niedźwiedzica – wiedziałam, że ten dzień nadejdzie.

– Nie gniewaj się niedźwiedzico – powiedział drugi brat. – Ale jakaś siła wzywa nas do ludzkiej społeczności.

– Idźcie, tylko pamiętajcie, że mowa ludzi nie jest szczera, jak mowa zwierząt, a ludzkie obyczaje nie są proste, jak obyczaje zwierząt.

Bracia pożegnali swoje przybrane matki i ruszyli w stronę, o której wiedzieli, że wiedzie w kierunku ludzi.

Jak ruszyli, to już żadna przeszkoda zatrzymać ich nie mogła. Rzeka przecięła im drogę, a już jeden z braci chwytał oburącz najwyższe drzewo, wyrywał je z korzeniami i przerzucał przez rzekę niczym most. Skalista góra torowała im przejście, a już drugi brat zapierał się o nią plecami i odsuwał na bok niczym atrapę.

– Ty jesteś Waligóra, a ja Wyrwidąb – roześmiał się pierwszy z braci.

I te imiona przylgnęły do nich na stałe.

Pewnego dnia, kiedy Waligóra i Wyrwidąb przemierzali leśną polanę, dobiegło ich piskliwe wołanie:

– Ratunku! – krzyczał cieniutki głosik. – Pomocy, bo się uduszę!

Głosik należał do malutkiego skrzata w niebieskim kubraczku. Wisiał skrzat na cierniowym krzaku i wymachiwał rączkami. Poruszał także nóżkami, ale tylko troszeczkę, bo wielkie ciężkie buty nie pozwalały mu na więcej. Wyrwidąb ujął delikatnie skrzata w dwa palce, odhaczył z gałązki i postawił na ziemi.

– O dobrzy ludzie, wielkie dzięki! – zapiszczał skrzat, rozmasowując sobie szyję i kark. – Co za przygoda, co za straszna przygoda!

– Kto cię tak urządził, skrzacie? – zapytał Waligóra.

Skrzat podniósł oczy w górę, spojrzał na Waligórę, spojrzał na Wyrwidęba i rzekł:

– Ach, nie ma o czym mówić. Nikt taki, po prostu wypadek, szkoda gadać. Ale jak tak na was patrzę, to widzę, że tęgie z was chłopiska! Co robicie w środku lasu? Jesteście drwalami?

– Nie jesteśmy drwalami, wychowaliśmy się w tym lesie, a teraz szukamy, jak z niego wyjść.

– Szukamy ludzi – dodał Wyrwidąb.

– W takim razie pozwólcie, że się zrewanżuję. Usiądźcie na moim dywanie. Jest latający. Polecimy do grodu króla Popielnika.

Bracia spojrzeli w kierunku wskazanym przez skrzata. Nieopodal, pod wielkim dębem, leżał na ziemi dywan; był jak mała łąka i wyglądał na latający.

– Wolateum, lateum, dywaneum! – powiedział podniosłym głosikiem skrzat, kiedy cała trójka umościła się wygodnie na dywanie. Te słowa musiały być czarodziejskim zaklęciem, bo dywan drgnął, jakby przeszył go prąd elektryczny, uniósł się w powietrzu, wysoko, wyżej niż najwyższe drzewa, po czym bezszelestnie poszybował.