Narzeczona dla milionera - Wioletta Piasecka - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Narzeczona dla milionera ebook i audiobook

Piasecka Wioletta

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

20 osób interesuje się tą książką

Opis

Przewrotna opowieść o tym, że nigdy nie jest za późno by wywrócić swoje życie do góry nogami! Natasza od 10 lat pomaga swojemu partnerowi prowadzić restaurację Amore nad jeziorem Niegocin. Niestety ich relacja przeżywa kryzys, a dziewczyna postanawia wrócić w rodzinne strony i zmierzyć się z bolesną tajemnicą sprzed lat. Szymon – okrzyknięty młodym milionerem właściciel znanej firmy, nie może opędzić się od kobiet, które rywalizują o jego względy. Wkrótce w wyniku rozwoju firmy drogi milionera i Nataszy przecinają się. Czy da się połączyć dwa, tak różne od siebie światy? Jak minione wydarzenia wpłyną na rodzinne relacje Nataszy i budzącą się miłość? I czy duchy przeszłości pozwolą jej z nadzieją patrzeć w przyszłość? Wioletta Piasecka tworzy wielowymiarowych bohaterów, którym przyjdzie odpowiedzieć na jedno z najważniejszych pytań: czego tak naprawdę chcą od życia, by być szczęśliwym?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 29 min

Lektor:

Oceny
4,6 (325 ocen)
235
58
18
10
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

W ten piękny, ciepły i słoneczny dzień chcę zaprosić was kochani na wspaniałą literacką wycieczkę do Elbląga i Fromborka. Dwóch pięknych miast bliskich sercu znanej i cenionej przez wielu czytelników pisarki Wioletty Piaseckiej. To właśnie tutaj została osadzona fabuła jej książki „Narzeczona dla milionera”, o której chciałabym wam trochę poopowiadać. Zanim jednak skupimy się na samej powieści, proszę was, abyście wyobrazili sobie młodą i piękną kobietę, przed którą życie stoi otworem, a jednak ona ma poczucie, że już to życie przegrała. Co takiego musiało się stać, czego musiała doświadczyć, aby dojść do tak trudnego i bolesnego przeświadczenia? W takim właśnie poczuciu od dawna żyje główna bohaterka powieści Natasza Malecka, którą my czytelnicy poznajemy w momencie, kiedy już po raz drugi w swoim dwudziestoośmioletnim życiu musi postawić wszystko na jedną kartę i praktycznie z niczym wrócić w rodzinne strony, skąd dziesięć lat temu uciekła od traumatycznych wydarzeń, które odcisnęły...
31
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

Pięknie opowiedziana historia o tym, jak plotka ,pomówienia może zniszczyć życie Polecam Cudownie się czytało
20
dworek02

Nie oderwiesz się od lektury

super przyjemna polecam
20
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ❤️
10
Wiecich

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze napisana tylko trochę przelukrowana
10

Popularność




Re­dak­cjaAgnieszka Czap­czyk
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce©Czam­fir/Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Wio­letta Pia­secka, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-19-2
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Res­tau­ra­cję Amore nad je­zio­rem Nie­go­cin ob­le­gał tłum tu­ry­stów. Ja­dło­daj­nia znaj­do­wała się tuż przy przy­stani i przy­cią­gała zgłod­nia­łych do­brym je­dze­niem i wa­ka­cyj­nym wy­stro­jem. Wprost z po­mo­stu wcho­dziło się na ob­szerny za­da­szony ta­ras. Po obu stro­nach ni­skich, ale dość sze­ro­kich scho­dów stały wiel­kie drew­niane beczki, na któ­rych wdzię­czyły się do­nice z czer­wo­nymi pe­lar­go­niami, nad wej­ściem ko­ły­sał się sznur ko­lo­ro­wych ża­ró­wek, ob­szerne stoły i wy­godne drew­niane krze­sła za­pra­szały do od­po­czynku. Wy­głod­nia­łym że­gla­rzom trudno było przejść obo­jęt­nie obok uno­szą­cych się w po­wie­trzu za­pa­chów sma­żo­nej ryby, fry­tek, na­le­śni­ków czy po­rząd­nego scha­bo­wego, tym bar­dziej że w Amore ser­wo­wano nie­dro­gie i za­wsze świeże da­nia dnia, a z ta­rasu roz­cią­gał się ba­jeczny wi­dok na wodę i za­cu­mo­wane na przy­stani jachty. Roz­ba­wione to­wa­rzy­stwo roz­sia­dało się tu więc na dłu­gie go­dziny. Po ob­fi­tym po­siłku ra­czono się ku­flem piwa i prze­sia­dy­wano na ta­ra­sie do póź­nego wie­czora w ocze­ki­wa­niu na po­tań­cówkę przy mu­zyce na żywo. Tak, tu­ry­ści tu wy­po­czy­wali. Nic dziw­nego, że już około szes­na­stej zna­le­zie­nie wol­nego sto­lika gra­ni­czyło z cu­dem.

Ubrana w tur­ku­sową su­kienkę przed ko­lana i z za­wią­za­nym na bio­drach czar­nym kel­ner­skim far­tu­chem Na­ta­sza Ma­łecka la­wi­ro­wała mię­dzy sto­li­kami, dzier­żąc przed sobą wielką tacę. Roz­no­siła da­nia, a po­tem sprzą­tała ta­le­rze i opróż­nione ku­fle. Jej wy­so­kie ob­casy za­ha­czały od czasu do czasu o nie­rów­no­ści wy­żło­bione w drew­nia­nej pod­ło­dze, nie dała so­bie jed­nak wy­tłu­ma­czyć, że po­winna wło­żyć wy­godne pła­skie obu­wie. Z upo­rem war­tym lep­szej sprawy tłu­ma­czyła, że bez szpi­lek czuje się naga. Nie raz, nie dwa jej ży­ciowy part­ner i dzier­żawca obiektu Da­riusz Py­tlak urzą­dzał jej kar­czemną awan­turę, wró­żąc, że prze­wróci się i wy­leje go­rącą zupę na go­ści, i do­piero wtedy na­py­tają so­bie biedy, ale Na­ta­sza, choć czuła re­spekt przed part­ne­rem, tej jed­nej rze­czy wy­bić so­bie z głowy nie dała. Od babci prze­jęła bo­wiem że­la­zną za­sadę, że choćby prze­ciw­no­ści losu za­glą­dały w oczy, nie zwal­nia to ko­biety z obo­wiązku dba­nia o sie­bie. „Ma­ki­jaż, fry­zura, ele­gancki ubiór, życz­li­wość i uśmiech to oręż każ­dej damy” – ma­wiała bab­cia Ma­ria. Na­uczyła wnuczkę prze­ra­biać za­ku­pione w lum­pek­sie ubra­nia, a także do­bie­rać do nich nie­drogą bi­żu­te­rię, to­też wielu go­ści re­stau­ra­cji od­pro­wa­dzało Na­ta­szę wzro­kiem, gdy ele­gancka, szczu­pła i zwinna uwi­jała się mię­dzy sto­li­kami.

– Na­ta­sza! Trzy razy frytki i fi­let z kur­czaka na dzie­wiątkę! – za­wo­łał ku­charz, wy­chy­la­jąc głowę z okienka. Po­cze­kał aż kel­nerka ułoży da­nia na pro­sto­kąt­nej bam­bu­so­wej tacy, po czym do­dał ci­szej: – Współ­czuję, że zo­sta­łaś z tym sama. Kto by się spo­dzie­wał, że Ewka rzuci ro­botę tak z dnia na dzień. Szef cha­rak­te­rek ma, daje po­pa­lić, no ale czy to pierw­szy raz ob­sztor­co­wał ko­goś nie­słusz­nie? – spy­tał re­to­rycz­nie i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, prze­tarł pot z czoła, po czym znik­nął w cze­lu­ści okienka, skąd roz­szedł się ru­mor upusz­czo­nej pa­telni.

Młoda ko­bieta po­my­ślała z nie­chę­cią, że Da­rek rze­czy­wi­ście nie prze­biera w sło­wach. Bywa opry­skliwy w sto­sunku do per­so­nelu i w sto­sunku do niej. Z roku na rok sta­wał się co­raz bar­dziej ner­wowy. Byle bła­hostka wy­pro­wa­dzała go z rów­no­wagi, a jego krzyki wpra­wiały w za­że­no­wa­nie go­ści re­stau­ra­cji. Gdy w chwi­lach in­tym­no­ści tłu­ma­czyła Dar­kowi, że wszyst­kim ży­łoby się i pra­co­wało o wiele le­piej, gdyby nie jego cią­głe awan­tury, zby­wał ją, mó­wiąc, że pro­wa­dze­nie w Pol­sce biz­nesu to cią­gła walka i dla­tego stał się ner­wowy. Wciąż jed­nak obie­cy­wał po­prawę. Po mi­ło­snych igrasz­kach na­wet pró­bo­wał być mil­szy i bar­dziej wy­ro­zu­miały, ale cier­pli­wo­ści star­czało mu na dzień, góra dwa, a po­tem byle co wy­wo­ły­wało kar­czemny za­targ i koń­czyło się wy­zwi­skami. Na­ta­sza i pra­cow­nicy sta­rali się scho­dzić mu z drogi, ale nie za­wsze się uda­wało.

Nio­sąc przed sobą tacę, dziew­czyna za­my­śliła się tylko na uła­mek se­kundy. To wy­star­czyło, by w ob­szer­nym przej­ściu wpaść pro­sto na Da­riu­sza. Tasz­czył na ra­mie­niu pełny keg piwa, który mu się omsknął i ude­rzył w nie­sioną przez Na­ta­szę tacę. Ta­le­rze upa­dły, roz­trza­sku­jąc się na brą­zo­wej te­ra­ko­cie we­wnątrz lo­kalu. Fi­lety z kur­czaka pla­snęły na po­sadzkę, roz­bry­zgu­jąc tłuszcz, a frytki do­le­ciały aż do stóp sie­dzą­cych na ze­wnątrz lo­kalu klien­tów, zo­sta­wia­jąc na de­skach ta­rasu tłu­ste smugi.

– Do ja­snej cho­lery! Gdzie ty masz oczy?! Ty­siąc razy ci po­wta­rzam, nie łaź na ob­ca­sach! Ogar­nij się, bo się po­że­gnamy! Mam dość wy­wa­la­nia pie­nię­dzy w błoto! Zmar­no­wa­łaś trzy por­cje kur­czaka i frytki. My­ślisz, że pie­nią­dze ro­sną na drze­wie?! Sama nie po­tra­fisz za­ro­bić, to i nie do­ce­niasz tego, co ci spa­dło z nieba jak śle­pej ku­rze ziarno. – Darł się w fu­rii. Prze­tur­lał keg pod ścianę i wy­cią­gnął z tyl­nej kie­szeni dżin­sów paczkę nie­bie­skich LM-ów. Wsa­dził so­bie pa­pie­rosa do ust. Wie­działa, że ma ochotę za­pa­lić na­tych­miast, ale po­wstrzy­mał się, bo lo­kal we­wnątrz rów­nież był pe­łen go­ści. Lu­dzie przy­glą­dali się tej sce­nie z nie­przy­jem­nym zdzi­wie­niem. Krzyki i wy­zwi­ska nie pa­so­wały do idyl­licz­nej, let­niej sce­ne­rii i przy­tul­no­ści re­stau­ra­cji Amore.

Na­ta­sza wsty­dziła się pod­nieść wzrok. Nie chciała wi­dzieć li­to­ści­wych spoj­rzeń tu­ry­stów. Przy­gry­zła wargę. Za­zdro­ściła ślicz­nym mło­dym ko­bie­tom i ich part­ne­rom we­so­ło­ści i bez­tro­ski. Ona też chciała się śmiać, chciała się ba­wić, pra­gnęła cie­szyć się ży­ciem, a tym­cza­sem w imię źle po­ję­tej mi­ło­ści tkwiła tu już pra­wie dzie­sięć lat.

– A miało być tak pięk­nie – szep­nęła z wes­tchnie­niem. – Obie­cy­wał mi mi­łość po grób. Tym­cza­sem mi­łość wy­trwała dwa, może trzy lata, póki nie do­pa­dła jej co­dzien­ność.

Dziew­czyna prze­szła obok kon­tu­aru. Po­ło­żyła tacę na ba­rze i skie­ro­wała się do pa­ka­mery po szczotkę. Czuła na ple­cach świ­dru­jące spoj­rze­nia klien­tów. Ręce jej drżały, a w gar­dle za­schło. W kuchni za­le­gła ci­sza, za­pewne ku­charz za­stygł w ocze­ki­wa­niu na roz­wój wy­pad­ków. Na­ta­sza schy­liła się po wia­dro i mop, a po po­liczku po­pły­nęła jej łza. Od­ru­chowo wy­tarła ją wierz­chem dłoni i na­tych­miast po­my­ślała, że roz­ma­zała tusz. Wsty­dziła się wyjść na salę po awan­tu­rze i jakby ni­gdy nic z gra­cją za­brać się do sprzą­ta­nia. Oparła się ple­cami o ścianę i, znie­chę­cona, przy­mknęła oczy. Co ja tu ro­bię? Dla­czego po­zwa­lam się upo­ka­rzać? Zdu­miały ją wła­sne my­śli. Prze­cież ta­kich scen i ta­kich awan­tur z Da­riu­szem prze­żyła setki. Wie­działa, że jego złość nie bę­dzie trwała długo i że nocą, kiedy zmę­czeni po­łożą się do łóżka, przy­gar­nie ją i nie­zdar­nie bąk­nie, żeby się już nie dro­czyła. Znów wes­tchnęła. Po­woli, jakby wciąż się na­my­śla­jąc, roz­wią­zała czarny far­tuch opa­sa­jący jej bio­dra, za­wie­siła go na kiju od mopa, a mop oparła o ścianę. Wy­szła z pa­ka­mery i spoj­rzaw­szy w oczy ku­cha­rza, który aku­rat wy­chy­lił głowę z okienka, za­pewne po to, by jej rzu­cić ja­kieś po­krze­pia­jące słowo lub uśmiech, omi­nęła roz­bite szkło. Uwa­ża­jąc, by nie na­dep­nąć na roz­rzu­cone je­dze­nie, prze­szła przez ta­ras i od­pro­wa­dzana współ­czu­ją­cymi spoj­rze­niami tu­ry­stów, skie­ro­wała się na przy­stań.

– A ty do­kąd? Kto po­sprząta ten chlew? Ej, Na­ta­sza! Wra­caj, do cho­lery! – usły­szała za sobą wo­ła­nie Da­riu­sza, ale nie od­wró­ciła się ani nie za­trzy­mała. – Wra­caj! Sły­szysz?!

Za­czerp­nęła swo­bod­niej tchu. Strach, który od­czu­wała przy każ­dej awan­tu­rze z part­ne­rem, ule­ciał tak szybko, jak się po­ja­wił. W złych chwi­lach Da­riusz cią­gle wy­krzy­ki­wał, że od dzie­się­ciu lat ma Na­ta­szę na karku i już dłu­żej nie znie­sie jej nie­po­rad­no­ści. Ko­bieta wiele razy bała się, że któ­re­goś razu on rze­czy­wi­ście spełni groźbę i każe jej się wy­no­sić, a ona nie bę­dzie miała do­kąd wró­cić.

– Nie, już się nie boję – po­wie­działa do sie­bie. – Nie boję się – po­wtó­rzyła do­bit­nie. W jed­nej chwili zro­zu­miała, że nie chce być tu, w tym miej­scu. Zmru­żyła oczy przed ośle­pia­ją­cym słoń­cem. Cie­pły wiatr roz­ko­ły­sał dół tur­ku­so­wej su­kienki, uka­zu­jąc szczu­płe opa­lone nogi w srebr­nych san­dał­kach na szpilce. Na­ta­sza od­su­nęła ja­sne ko­smyki z czoła, prze­rzu­ciła na plecy włosy zwią­zane w koń­ski ogon i ru­szyła przed sie­bie. Mi­nęła kilka za­cu­mo­wa­nych jach­tów po obu stro­nach po­mo­stu. Bu­jały się le­ni­wie na wo­dzie ko­ły­sane wia­trem. Wró­ciła my­ślami do ma­łej klitki we From­borku przy ulicy Ka­pe­lań­skiej, gdzie się wy­cho­wała. Nie wi­działa się z bab­cią pra­wie dzie­sięć lat. Sama nie mo­gła uwie­rzyć, że mi­nęło aż tyle czasu. Dzwo­niła do se­niorki z po­czątku co drugi, trzeci dzień, a po­tem raz w ty­go­dniu, ale na­dal oba­wiała się po­wrotu w ro­dzinne strony. Bała się, że lu­dzie jesz­cze pa­mię­tają TAMTO. Serce ści­snęło jej się z żalu na wciąż żywe w jej pa­mięci wspo­mnie­nia. Te­raz jed­nak nie miała wyj­ścia. Po­sta­no­wiła wró­cić do domu i zmie­rzyć się z rze­czy­wi­sto­ścią, o któ­rej wo­la­łaby za­po­mnieć. Chyba lep­sze to niż we­ge­ta­cja tu­taj – oce­niła. Wes­tchnęła i za­pa­trzyła się w po­ły­sku­jącą w słońcu ta­flę wody.

– Ahoj, piękna pani – do­le­ciał do niej z jachtu miły mę­ski głos. Pod­nio­sła wzrok i na­tra­fiła na śmie­jące się oczy męż­czy­zny w śred­nim wieku. Ubrany był w gra­na­tową ko­szulę polo i białe spodnie do ko­lan. – Pro­szę po­rzu­cić smutki i po­pły­nąć ze mną. Ot, nie­da­leko, tylko na ko­niec świata! – rzu­cił z uśmie­chem.

Przy­sło­niła dło­nią oczy, ro­biąc da­szek przed na­tar­czy­wym słoń­cem, i od­wza­jem­niła uśmiech. Była to ser­deczna, nic nie­zna­cząca pro­po­zy­cja, ale wy­po­wie­dziana tak cie­pło, że Na­ta­sza chęt­nie spa­li­łaby za sobą mo­sty, po raz ko­lejny po­sta­wiła wszystko na jedną kartę i po­pły­nęła z tym nie­zna­nym jej czło­wie­kiem do­kąd­kol­wiek. By­leby da­lej stąd.

– Pro­szę się za­sta­no­wić, bo wła­śnie od­cu­mo­wuję łajbę i płynę, gdzie mnie oczy po­niosą.

Stała bez słowa, pa­trząc na niego, a gdy od­pły­wał, po­ma­chała mu dło­nią. Pa­trzyła jesz­cze, jak krząta się po po­kła­dzie, zwi­ja­jąc linę, a po­tem po­zaz­dro­ściła mu praw­dzi­wej swo­body i wol­no­ści. Wol­ność – za­my­śliła się – ja­kie to musi być cu­downe uczu­cie. Nie tłu­ma­czyć się przed ni­kim, być so­bie ste­rem że­gla­rzem, okrę­tem i pły­nąć, do­kąd się ze­chce. Opu­ściła ra­miona i przy­mknęła po­wieki. Mam dwa­dzie­ścia dzie­więć lat, a już prze­gra­łam ży­cie – oce­niła w du­chu.

– Na­ta­sza! Wra­caj do ro­boty! – usły­szała za sobą krzyk Da­riu­sza. W jego gło­sie po­brzmie­wała iry­ta­cja i tłu­miona złość. – Lu­dzie cze­kają na żar­cie, a ty ce­re­giele urzą­dzasz. Bo co? Bo ci zwró­ci­łem uwagę, że je­dze­nie mar­nu­jesz? O to tyle szumu? No już, nie dą­saj się. Może i fak­tycz­nie nieco za mocno za­re­ago­wa­łem, ale wiesz, jak jest – za­czął po­jed­naw­czo. – No, wra­caj, wra­caj... wiesz prze­cież, że Ewka ode­szła i nie mamy żad­nej in­nej kel­nerki.

– Nie masz, chcia­łeś po­wie­dzieć. Ty za­trud­niasz, ty zwal­niasz... Ja... nie mam tu nic do po­wie­dze­nia. – Wzru­szyła ra­mio­nami. – Je­ste­śmy ze sobą dzie­sięć lat, a wszystko tu jest twoje.

– Te­raz chcesz o tym roz­ma­wiać, jak ro­boty od za­rą­ba­nia w knaj­pie?

– Nie, wcale nie chcę o tym roz­ma­wiać. Ot, po pro­stu do­tarło do mnie, że moje rze­czy zmiesz­czą się w po­ło­wie wa­lizki. Na­wet wy­płaty nie mam, bo mój fa­cet jest sze­fem. O każdą zło­tówkę mu­szę py­tać.

– No prze­cież je­ste­śmy na do­robku... – Znie­cier­pli­wił się.

– Nie, Da­rek. Nie my. – Po­krę­ciła głową. – Ty – pod­kre­śliła wy­po­wie­dziane słowo – je­steś na do­robku. Zresztą, już nie, bo Amore działa jak roz­pę­dzona lo­ko­mo­tywa, tylko po dro­dze wy­rzu­casz ma­szy­ni­stów i tylko pa­trzeć, jak grzmot­niesz w ścianę. A co do wspól­no­ści ma­jąt­ko­wej... to ni­gdy nie bra­łeś mnie pod uwagę jako ży­cio­wej part­nerki. Ni­gdy.

– No nie, ty chyba osza­la­łaś! – krzyk­nął. – Lu­dzie cze­kają na obiad, a to­bie w gło­wie kasa. Za­wsze wie­dzia­łem, że je­steś ma­te­ria­listką. Te­raz kom­bi­nu­jesz, co twoje, co moje... Wy­rzy­gu­jesz mi, że in­te­res roz­krę­ci­łem?

– Da­rek... od­cho­dzę – we­szła mu w słowo.

– Co zna­czy: od­cho­dzę? Do­kąd? Do babki? Lu­dzie cię we From­borku zgnoją. My­ślisz, że za­po­mnieli? – Wy­dął nie­este­tycz­nie usta. Przy­gła­dził roz­wiane przez wiatr ja­sne włosy i wbił w nią na poły gniewne, na poły nie­do­wie­rza­jące spoj­rze­nie.

– Ża­łuję, że ci się zwie­rza­łam. Od­cho­dzę. Tym ra­zem na­prawdę. Za­sta­na­wiam się, jak mo­głam tak długo tu wy­trzy­mać. Cho­ciaż... kie­dyś po­tra­fi­łeś być miły. – Po­pa­trzyła na niego. W jej wzroku tliły się resztki daw­nej mi­ło­ści. Gdy się po­znali dzie­sięć lat temu we From­borku, za­ko­chała się w nim bez pa­mięci. Ura­to­wał ją przed ludz­kim złym ga­da­niem. Wy­rwał z nie­szczę­ścia i była mu za to wdzięczna. Te­raz jed­nak stał się oprawcą. Ow­szem, ni­gdy jej nie ude­rzył, ale była pewna, że te krzyki, zmiany na­stroju i oskar­że­nia o wszyst­kie nie­po­wo­dze­nia w re­stau­ra­cji to nic in­nego jak znę­ca­nie psy­chiczne.

– Wró­cisz, szyb­ciej, niż ci się wy­daje. We From­borku lu­dzie pa­mię­tają o tam­tej two­jej sprawce. A na­wet je­śli za­po­mnieli, w co wąt­pię, to i tak nie bę­dziesz miała z czego żyć. Gdzie znaj­dziesz pracę? Co, wy­rwiesz babce eme­ry­turę czy bę­dziesz się pro­siła o kromkę chleba? Nie­zła per­spek­tywa. Ży­czę po­wo­dze­nia w ta­kim ra­zie. Je­śli nie chce ci się za­su­wać w Amore, to za­bie­raj swoje rze­czy i że­gnaj. Tylko nie waż się wziąć so­bie forsy z kasy na drogę. Gu­zik mnie ob­cho­dzi, jak do­trzesz do tej dziury. Skoro po tym wszyst­kim, co dla cie­bie zro­bi­łem, zo­sta­wiasz mnie w sa­mym środku se­zonu, to radź so­bie sama. Wi­dać się po­my­li­łem co do cie­bie. Je­steś nic nie­warta. – Od­wró­cił się, wy­cią­gnął z kie­szeni paczkę pa­pie­ro­sów i wło­żył jed­nego do ust. Za­trzy­mał się i chro­niąc za­pal­niczkę w obu dło­niach, by wiatr nie zdmuch­nął ognia, przy­pa­lił pa­pie­rosa, po czym szyb­kim kro­kiem ru­szył w stronę ta­rasu. Część lu­dzi, znie­sma­czona awan­turą, opu­ściła lo­kal. Jed­nak wię­cej niż po­łowa, są­cząc piwo, wciąż cze­kała na za­mó­wione da­nia.

Ostra wy­miana zdań z Da­riu­szem za­chwiała jej po­sta­no­wie­niem. Za­wsze po­tra­fił tak od­wró­cić kota ogo­nem, że czuła się winna. Te­raz też twarde po­sta­no­wie­nie wy­jazdu za­częło się kru­szyć. Bała się przy­szło­ści. Tego, że so­bie nie po­ra­dzi, tego, że lu­dzie znów za­czną jej do­ku­czać. Bała się, że gdy tylko wróci do From­borka, TAMTO bę­dzie po­now­nie na­wie­dzało ją w snach. Za­pra­gnęła za­dzwo­nić do babci i się po­ra­dzić, co ma ro­bić, ale jej te­le­fon ko­mór­kowy zo­stał w Amore. Te­le­fon jest na firmę. Za­pewne mi go za­bie­rze – stwier­dziła w my­ślach. Trudno. Je­śli nie wy­rwę się stąd te­raz, nie wy­rwę się już ni­gdy. Zro­biła kilka nie­pew­nych kro­ków w stronę re­stau­ra­cji. Nie chciała jed­nak wra­cać jak zbity pies, przy­spie­szyła więc kroku, pod­nio­sła głowę i wy­pro­sto­wała ra­miona. Obe­szła bu­dy­nek, nie pa­trząc ani razu w stronę ta­rasu, i stro­mymi scho­dami we­szła do dwu­po­ko­jo­wego miesz­ka­nia nad lo­ka­lem. Do­piero te­raz zdała so­bie sprawę, że wszystko jest tu pro­wi­zo­ryczne. Za­jęci od rana do póź­nej nocy pracą w re­stau­ra­cji, nie mieli czasu za­jąć się wy­stro­jem czy choćby grun­tow­niej po­sprzą­tać. Na po­rę­czach krze­seł pię­trzyły się ubra­nia, przy drzwiach bez­ład­nie roz­rzu­cone kilka par bu­tów i kapci utrud­niały swo­bodne po­ru­sza­nie, roz­ło­żona wer­salka z byle jak od­rzu­coną po­ścielą nie pierw­szej świe­żo­ści spra­wiała przy­gnę­bia­jące wra­że­nie. Na­ta­sza nie ob­wi­niała się o ba­ła­gan. Nie miała ani jed­nego dnia wol­nego, by ogar­nąć miesz­ka­nie. W re­stau­ra­cji pra­co­wała sie­dem dni w ty­go­dniu, a ob­sługa go­ści ba­wią­cych się na wie­czor­nych po­tań­ców­kach przy mu­zyce na żywo prze­cią­gała się do póź­nej nocy. By­wała tak zmę­czona, że cza­sami, gdy wcho­dziła na górę, po pro­stu zrzu­cała z sie­bie su­kienkę, chu­s­teczką do de­ma­ki­jażu zmy­wała tusz i resztki flu­idu i pa­dała wy­czer­pana na łóżko. Do­piero rano brała prysz­nic.

Wy­cią­gnęła z szafy torbę po­dróżną, spa­ko­wała do niej ubra­nia, buty i ko­sme­tyki. Prze­szła do kuchni, otwo­rzyła górną szafkę nad oka­pem i wy­jęła prze­rdze­wiałą puszkę po her­ba­cie. Chwilę się mo­co­wała z wiecz­kiem, ale w końcu od­sko­czyło. Prze­cho­wy­wała w niej resztę z pie­nię­dzy, które udało jej się wy­go­spo­da­ro­wać z kwot na kon­kretny cel, a to na den­ty­stę, a to na buty czy inne po­trzeby. Za­ku­pami je­dze­nia czy środ­ków czy­sto­ści zaj­mo­wał się Da­riusz. Ku­po­wał je na fak­turę i sam jeź­dził po to­war, a po­nie­waż był sknerą, Na­ta­sza mu­siała nie­źle się na­kom­bi­no­wać, by wy­jąć z fir­mo­wej kasy sto czy dwie­ście zło­tych. Na­wet na­piwki od­da­wała, bo ję­czał, że re­stau­ra­cja wciąż jest w fa­zie roz­woju. Wy­jęła z puszki zwi­tek bank­no­tów i prze­li­czyła. Było tego nie­całe sie­dem­set zło­tych.

Na­słu­chi­wała chwilę, bo wy­da­wało jej się, że z dołu znów do­cho­dzą krzyki. Sły­szała pod­nie­sione głosy Da­riu­sza i ku­cha­rza. Po­krę­ciła głową z dez­apro­batą. Za chwilę zo­sta­nie nie tylko bez kel­nerki, ale i bez ku­cha­rza – mruk­nęła. Za­nim opu­ściła miesz­ka­nie, w któ­rym spę­dziła ostat­nie dzie­sięć lat, we­szła do ła­zienki, po­pra­wiła ma­ki­jaż i ucze­sała włosy. Za­rzu­ciła ciężką szarą torbę na ra­mię i ostroż­nie, by nie po­śli­znąć się w srebr­nych wy­so­kich san­da­łach, ze­szła po scho­dach.

Do dworca w Gi­życku miała spory ka­wał drogi. Uszła kilka kro­ków i od­wró­ciła się aku­rat w mo­men­cie, gdy Da­riusz z tacą pełną ku­fli z pi­wem wy­szedł na ta­ras. Spoj­rzał na nią spod ści­śnię­tych brwi. Wy­czy­tała w jego oczach wy­rzut po­mie­szany ze zło­ścią. Le­ciut­kie ukłu­cie żalu szarp­nęło jej ser­cem. Po­pa­trzyła jesz­cze raz na ta­ras i na okna na pierw­szym pię­trze. Ha­ro­wała tu jak wół, ale to miej­sce znała. Przez pierw­szych kilka lat na­wet je ko­chała. Choć Da­riusz był in­te­re­sow­nym du­si­gro­szem, ko­chała go, a może po pro­stu była mu wdzięczna, że wy­rwał ją z From­borka w naj­gor­szym mo­men­cie jej ży­cia. A te­raz przyj­dzie jej się zmie­rzyć z TAM­TYM. Nie wie­działa, czy znaj­dzie w so­bie dość siły i czy jest na to go­towa. Da­riusz od­wró­cił pe­łen na­gany wzrok i za­czął roz­sta­wiać ku­fle na sto­li­kach. Ona zaś od­rzu­ciła z ra­mie­nia włosy zwią­zane w koń­ski ogon i ru­szyła przed sie­bie, by zmie­rzyć się z de­mo­nami prze­szło­ści.

* * *

Idąc ulicą Ko­le­jową, Na­ta­sza prze­kła­dała co chwilę torbę po­dróżną z jed­nego ra­mie­nia na dru­gie. Nie miała wiel­kiego do­bytku, ale gdy ad­re­na­lina opa­dła, a do serca mło­dej ko­biety za­kradł się smu­tek, torba za­częła jej mocno cią­żyć. Na szczę­ście do dworca PKP miała już tylko ki­lo­metr. Szła z pod­nie­sioną głową, choć serce jej się kra­jało. My­ślami po­wró­ciła do re­stau­ra­cji. Za­sta­na­wiała się, czy ku­charz utrzyma się przez cały se­zon, czy rzuci tę ro­botę po któ­rejś kłótni z wła­ści­cie­lem. Nie ro­zu­miała za­cho­wa­nia Da­riu­sza. Gdy chciał, po­tra­fił być uro­czy, dow­cipny, czuły, ale kiedy tylko coś nie szło po jego my­śli, wpa­dał w fu­rię. Nie zwra­cał wów­czas uwagi na oto­cze­nie. Krzy­czał, klął, trza­skał drzwiami i wy­zy­wał wszyst­kich nie­wy­bred­nymi sło­wami. Jakże róż­nił się od tam­tego prze­mi­łego opie­kuń­czego trzy­dzie­sto­latka, ja­kim był wów­czas, gdy przy­je­chał do From­borka ku­pić łódź dla klien­tów swo­jej re­stau­ra­cji. Ocza­ro­wał ją czu­ło­ścią, dow­ci­pem i opie­kuń­czo­ścią. Roz­ta­czał przed nią wi­zję wspól­nej przy­szło­ści na Ma­zu­rach. Po za­le­d­wie trzech dniach zna­jo­mo­ści spon­ta­nicz­nie przy­jęła za­pro­sze­nie do jego świata. Nie po­mo­gły la­menty i łzy babci Ma­rii, która nie wy­obra­żała so­bie, że można, ot tak, wy­je­chać z nie­zna­nym męż­czy­zną.

– On cię może, dziecko, tylko cza­ro­wać, a na­prawdę być zu­peł­nie kimś in­nym – tłu­ma­czyła, ale jej słowa nie tra­fiały do wnuczki. Bab­cia po­nie­kąd ro­zu­miała Na­ta­szę. Lu­dzie we From­borku do­ku­czali dziew­czy­nie. Nic dziw­nego, że ma­rzyła, by stąd uciec. W końcu Ma­ria Ma­łecka, chcąc nie chcąc, mu­siała po­go­dzić się z wy­jaz­dem uko­cha­nej wnuczki. Wy­mo­gła na niej czę­ste te­le­fony oraz to, że je­śli bę­dzie jej źle, na­tych­miast wróci do domu.

Na dworcu PKP ze­gar wska­zy­wał szes­na­stą trzy­dzie­ści. Za­sta­na­wiała się, jaki kie­ru­nek obrać. Czy kie­ro­wać się do Kę­trzyna, a stam­tąd do Bra­niewa, czy może wy­brać po­łą­cze­nie do Olsz­tyna, a po­tem szu­kać po­cią­gów do Bra­niewa lub El­bląga. Ku jej ra­do­ści równo o sie­dem­na­stej od­cho­dził In­ter­City Nie­go­cin. Ucie­szyła się, że bez prze­sia­dek do­je­dzie do El­bląga. Stam­tąd ja­koś so­bie po­ra­dzi. Być może zdąży jesz­cze na PKS do From­borka, a je­śli nie, to pod­je­dzie na Kró­le­wiecką i za szpi­ta­lem po­stara się zła­pać stopa. Nie­raz tak ro­biła, gdy do­jeż­dżała do li­ceum. Zdą­żyła ku­pić „Pa­nią” i „Twój Styl”, a po chwili na­my­słu rów­nież słodką bułkę i dwie małe bu­telki wody nie­ga­zo­wa­nej. Przez chwilę ob­ser­wo­wała drep­czące przy bu­dynku dworca go­łę­bie. Krę­ciły się mię­dzy po­dróż­nymi, li­cząc na okruszki. Co i rusz któ­ryś z ocze­ku­ją­cych rzu­cił im roz­kru­szone ciastko lub kilka kę­sów chleba, ła­pały zdo­bycz i na­tych­miast od­ska­ki­wały lub od­fru­wały w bez­piecz­niej­sze miej­sce. Na­ta­sza prze­szła na wła­ściwy pe­ron i z ulgą od­no­to­wała, że In­ter­city Nie­go­cin jest już pod­sta­wiony, stąd bo­wiem za­czy­nał bieg. Od­szu­kała wska­zane na bi­le­cie miej­sce, umie­ściła ba­gaż nad głową i za­jęła fo­tel przy oknie. Uświa­do­miła so­bie, że po­nad dzie­sięć lat nie je­chała po­cią­giem. Kiedy ten czas zle­ciał? – za­sta­na­wiała się w du­chu. Ko­rzy­sta­jąc z faktu, że pa­sa­że­ro­wie do­piero się scho­dzili, ro­zej­rzała się ukrad­kiem po wa­go­nie. No­wo­cze­sna, ja­sna prze­strzeń z fo­te­lami obi­tymi nie­bie­skim ma­te­ria­łem zro­biła na niej do­bre wra­że­nie. Fo­tele umiesz­czone je­den za dru­gim za­pew­niały po­dróż­nym wię­cej in­tym­no­ści, a na niej w tej chwili Na­ta­szy naj­bar­dziej za­le­żało. Po­grą­żona w po­nu­rych roz­my­śla­niach, oparła głowę o chłodną szybę i sta­rała się uspo­koić. Jak na złość, na­szły ją wspo­mnie­nia z po­czątku zna­jo­mo­ści z Dar­kiem. Z no­stal­gią roz­pa­mię­ty­wała dzień, gdy pierw­szy raz we­szła do re­stau­ra­cji Amore. Lo­kal wtedy przy­po­mi­nał ra­czej tani bar niż przy­tulną re­stau­ra­cyjkę z tań­cami, ale i tak wtedy my­ślała, że chwy­ciła Pana Boga za nogi. Gdy już po­czuła się pew­niej, wpro­wa­dziła drobne zmiany. Jej po­my­słem było ozdo­bie­nie ta­rasu i wła­śnie po­tań­cówki. Z po­czątku ba­wili się ra­zem z go­śćmi, ale gdy co­dzien­ność za­bi­jała uczu­cie i Da­rek sta­wał się co­raz bar­dziej opry­skliwy, pra­cow­nicy od­cho­dzili je­den po dru­gim, aż zo­stali tylko ci, któ­rzy uciec nie mieli do­kąd. Ta smutna kon­klu­zja na­su­nęła my­śli o TAM­TYM. A o czym jak o czym, ale o TAM­TYM my­śleć się bała.

Roz­legł się me­ta­liczny dźwięk oznaj­mia­jący ry­chły od­jazd po­ciągu. Na­ta­sza chciała spoj­rzeć na ze­ga­rek w te­le­fo­nie, ale przy­po­mniała so­bie, że nie ma ko­mórki. Pew­nie kiedy przy­jadę, bab­cia bę­dzie już spała. Na­wet nie mam jak jej za­wia­do­mić – zmar­twiła się. Wa­go­nem lekko szarp­nęło i po­ciąg ru­szył. Więk­szość pa­sa­że­rów za­jęła już swoje miej­sca, kil­koro jesz­cze się krę­ciło, upy­cha­jąc ba­gaże i mosz­cząc się wy­god­nie, fo­tel obok Na­ta­szy po­zo­stał pu­sty. Z no­sem przy­kle­jo­nym do szyby ob­ser­wo­wała zmie­nia­jący się kra­jo­braz. Na­pię­cie, w ja­kim żyła przez ostat­nie lata, spra­wiło, że wciąż czuła nie­po­kój. Nie po­tra­fiła od­po­cząć ani choćby na chwilę się zre­lak­so­wać. Była nie­ustan­nie przy­cza­jona, jakby cze­ka­jąc, że za chwilę zda­rzy się coś złego, coś, co każe jej na­tych­miast ze­rwać się z miej­sca i ucie­kać. Tym­cza­sem nic ta­kiego się nie działo. Z róż­nych miejsc do­cho­dziły we­sołe roz­mowy prze­pla­tane od czasu do czasu wy­bu­chami śmie­chu. W Kę­trzy­nie miej­sce obok Na­ta­szy za­jęła star­sza, dość tęga ko­bieta. Przez kilka mi­nut sa­pała, pró­bu­jąc zła­pać od­dech, a gdy w końcu ten się wy­rów­nał, jęła wy­py­ty­wać dziew­czynę, do­kąd i po co je­dzie. Ma­łecka od­po­wie­działa z grzecz­no­ścio­wym uśmie­chem, że do domu, po czym za­to­piła się w lek­tu­rze „Two­jego Stylu”. Nie miała ochoty na roz­mowę. Na czy­ta­niu rów­nież nie po­tra­fiła się sku­pić. Po­cząt­kowo prze­rzu­cała bez­myśl­nie kartki, a w końcu pod­dała się, oparła wy­god­niej w fo­telu, przy­mknęła oczy i udała, że śpi. Po ja­kimś cza­sie zmę­cze­nie dało o so­bie znać i rze­czy­wi­ście za­pa­dła w sen, z któ­rego wy­bu­dzały ją mi­jane sta­cje, na któ­rych In­ter­city się za­trzy­my­wał, a raz kon­duk­tor. Na do­bre ock­nęła się za Olsz­ty­nem. Słońce za oknem cho­wało się za ho­ry­zont, a fo­tel obok niej znów był pu­sty. Ziew­nęła dys­kret­nie kilka razy, sta­rała się roz­pro­sto­wać obo­lałe plecy i zdrę­twiałe od kil­ku­go­dzin­nego sie­dze­nia nogi.

Na dworcu w El­blągu wy­sy­pało się z po­ciągu sporo po­dróż­nych. Do­cho­dziła dwu­dzie­sta pierw­sza trzy­dzie­ści. Kasy bi­le­towe były już nie­czynne, nie było też osoby, od któ­rej można by uzy­skać ja­ką­kol­wiek in­for­ma­cję o po­łą­cze­niach do Bra­niewa lub From­borka. Wy­szła z bu­dynku ener­gicz­nym kro­kiem skie­ro­wała się na dwo­rzec PKS. Tam od przy­pad­ko­wej mło­dej ko­biety do­wie­działa się, że o tej po­rze, nie­stety, nic nie jeź­dzi, ale przy odro­bi­nie szczę­ścia może uda jej się za­mó­wić bolta.

– Nie mam przy so­bie te­le­fonu. – Na­ta­sza wes­tchnęła i po­my­ślała jed­no­cze­śnie, że świat na­gle wy­klu­czył, a przy­naj­mniej mocno utrud­nił funk­cjo­no­wa­nie czę­ści spo­łe­czeń­stwa. Tej czę­ści, która nie po­trafi ko­rzy­stać z apli­ka­cji ko­mór­ko­wych, nie ma in­ter­netu w te­le­fo­nie czy w ogóle ko­mórki.

– Za­mó­wię ci. Czę­sto ko­rzy­stam i na­prawdę po­le­cam. Nie­drogo i wy­god­nie. – Roz­mów­czyni za­mil­kła i sku­piła się na te­le­fo­nie. Za­ofe­ro­wała się po­cze­kać z Na­ta­szą do mo­mentu przy­jazdu kie­rowcy, a po na­my­śle rów­nież sko­rzy­stała z pod­wózki. Wy­sia­dła przy ulicy Het­mań­skiej, ży­cząc Ma­łec­kiej uda­nej po­dróży.

Do­pa­dło ją zmę­cze­nie. Po­wieki cią­żyły, nogi bo­lały od dłu­gich go­dzin spę­dzo­nych w jed­nej po­zy­cji, w do­datku na wy­so­kich szpil­kach. Na szczę­ście kie­rowca nie był zbyt roz­mowny. Rzu­cił ja­kiś grzecz­no­ściowy fra­zes, spy­tał, czy nie prze­szka­dza jej gło­śniej­sza mu­zyka, po czym nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, zwięk­szył moc w gło­śni­kach i sku­pił się na jeź­dzie. Było kilka mi­nut po dwu­dzie­stej trze­ciej, gdy mi­nęli Na­rusę, a po chwili do­tarli do ro­ga­tek From­borka. Kie­rowca za­trzy­mał się na nie­wiel­kim par­kingu pod Bie­dronką, ska­so­wał na­leż­ność i od­je­chał. Ona zaś za­pa­trzyła się na szary bu­dy­nek, z któ­rego pła­tami od­cho­dził tynk. Ka­mie­niczka, w któ­rej spę­dziła dzie­ciń­stwo i mło­dość, mo­głaby ucho­dzić za uro­czą, gdyby prze­szła re­mont. Nie­stety, jej stan nie przed­sta­wiał się naj­le­piej. Bar­dziej stra­szyła, niż upięk­szała ry­nek mia­steczka. Ulica Ka­pe­lań­ska była nie­wielką wą­ską uliczką w sa­mym cen­trum, tuż przy rynku. Z okien miesz­ka­nia babci roz­cią­gał się piękny wi­dok na Wzgó­rze Ka­te­dralne. Ko­chała to miej­sce, ale rów­nież się go bała. Nie chciała, by TAMTO znów prze­śla­do­wało ją w kosz­ma­rach noc­nych, drę­czyło i nie da­wało spo­koju. Za­trwo­żyła się. Do­pa­dły ją wspo­mnie­nia i za­częły szar­pać jak wy­głod­niałe sępy. Schy­liła głowę i za­ci­snęła po­wieki, ale po chwili prze­mo­gła się i spoj­rzała w okna miesz­ka­nia babci. Nie pa­liło się w nich świa­tło, za­pewne star­sza pani już spała. Dziew­czyna prze­szła kilka kro­ków i otwo­rzyła cięż­kie drew­niane drzwi pro­wa­dzące na ciemną klatkę scho­dową. Chwilę na­słu­chi­wała pod drzwiami miesz­ka­nia, na­ci­snęła dzwo­nek, ale ten oka­zał się ze­psuty. Za­pu­kała więc kilka razy, naj­pierw ci­cho, ale po­nie­waż z wnę­trza nie do­cho­dził ża­den szmer, gło­śniej ude­rzyła kłyk­ciem palca wska­zu­ją­cego. Od­po­wie­działa jej ci­sza. Zdjęła torbę z ra­mie­nia, bo pa­sek wży­nał jej się bo­le­śnie w ra­mię, i po­sta­wiła na pod­ło­dze. Wzięła głę­boki od­dech i za­pu­kała bar­dziej ener­gicz­nie i zde­cy­do­wa­nie, a gdy na­dal nikt nie od­po­wia­dał, za­stu­kała pię­ścią. Z miesz­ka­nia na­prze­ciwko do­le­ciał szmer, a na­stęp­nie zgrzyt­nął prze­krę­cany klucz. Drzwi się otwo­rzyły i ośle­piła ją smuga świa­tła. W drzwiach sta­nął męż­czy­zna w sza­rym pod­ko­szulku i w spodniach od pi­żamy w gra­na­towo-białą kratę. Nie znała go. Wcze­śniej miesz­kało tu sę­dziwe bez­dzietne mał­żeń­stwo.

– Czego pani tak wali po nocy? Star­sza ko­bieta tu mieszka. Już na pewno śpi. – Zmie­rzył ją wzro­kiem, za­pewne za­sta­na­wia­jąc się, kim jest. Na po­twier­dze­nie przy­pusz­czeń Na­ta­szy, spy­tał: – Jest pani ja­kąś ro­dziną mo­jej są­siadki?

– Je­stem jej wnuczką. Nie mo­głam po­wia­do­mić babci o swoim przy­jeź­dzie, bo zgu­bi­łam te­le­fon – skła­mała, by nie wda­wać się w zbyt szcze­gó­łowe wy­ja­śnie­nia.

– Wnuczką? Jaką wnuczką? Miesz­kam tu od trzech lat i ni­gdy nie wi­dzia­łem, żeby pa­nią Ma­rię od­wie­dzała ja­kaś wnuczka. Ko­bie­cina mieszka sama jak pa­lec. Jakby miała wnuczki, to chyba bym coś wie­dział. Z za­gra­nicy pani przy­je­chała czy co? – Po­dra­pał się w głowę, wciąż mie­rząc ją wzro­kiem.

Świa­tło na ko­ry­ta­rzu zga­sło i tylko ciężki od­dech są­siada świsz­czał w ciem­no­ści. Za­sta­na­wiała się, co ma ze sobą zro­bić do rana. Chłód sta­rej ka­mie­nicy spra­wił, że wy­stą­piła jej na ciele gę­sia skórka. Oczy nie po­tra­fiły przy­zwy­czaić się do ciem­no­ści, za­po­mniała, w któ­rym miej­scu jest włącz­nik świa­tła. Ra­czej po­czuła, niż zo­ba­czyła, że męż­czy­zna się ob­raca, chwilę po­tem po­now­nie po­ja­wiła się na mo­ment smuga świa­tła i zni­kła, bo są­siad babci, nie mó­wiąc nic wię­cej, wszedł do miesz­ka­nia, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi. W ciem­no­ściach usły­szała, jak prze­kręca klucz i szu­ra­jąc kap­ciami, idzie w głąb miesz­ka­nia. Stała na ko­ry­ta­rzu i za­sta­na­wiała się, gdzie się po­dzieje do rana. Ża­ło­wała, że nie za­dzwo­niła do babci z budki te­le­fo­nicz­nej na dworcu w Gi­życku. Prze­cież prze­wi­dy­wała, że se­niorka bę­dzie już spać. Wes­tchnęła i, zre­zy­gno­wana, prze­je­chała ręką po ścia­nie. W końcu wy­ma­cała ręką kon­takt i ciem­no­żółte świa­tło za­lało starą odra­paną klatkę scho­dową. Za­pu­kała jesz­cze raz, ale już bez wiary, że drzwi się otwo­rzą. Przy­kuc­nęła i z torby po­dróż­nej wy­jęła swe­ter. Na­ło­żyła go na wy­zię­bione ra­miona, dźwi­gnęła torbę i wy­szła z bu­dynku. From­bork o tej po­rze był pu­sty. Prze­szła kilka kro­ków, stu­kot jej ob­ca­sów roz­szedł się echem. Naj­pierw po­my­ślała, że pój­dzie nad Za­lew Wi­ślany i tam prze­śpi się na któ­rejś z ła­wek, ale przy­po­mniała so­bie, że na sta­rym nie­czyn­nym dworcu ko­le­jo­wym lu­biła prze­sia­dy­wać mło­dzież i po­pi­jać piwo. Poza tym bała się wspo­mnień, a tam, nad Za­le­wem Wi­śla­nym, wy­da­rzyło się TAMTO. Nie miała siły, by mie­rzyć się z wy­da­rze­niami z prze­szło­ści. Nie, to nie jest do­bry po­mysł – stwier­dziła w du­chu. – Prze­śpię się na przy­stanku au­to­bu­so­wym – po­sta­no­wiła. Od­wró­ciła się i ką­tem oka do­strze­gła ruch fi­ranki w oknie na par­te­rze. Po­de­szła pod okno. Po nie­ca­łej mi­nu­cie fi­ranka znowu drgnęła, a po­tem się od­chy­liła i w ciem­nej szy­bie sta­nęła pani Ma­ria. Przy­glą­dała się mło­dziut­kiej ko­bie­cie sto­ją­cej na pu­stej ulicy. W końcu otwo­rzyła okno, ale da­lej bez słowa się przy­glą­dała.

– Bab­ciu, nie po­zna­jesz mnie? To ja, Na­ta­sza – po­wie­działa dziew­czyna ci­cho, by nie bu­dzić są­sia­dów, ale na tyle gło­śno, by jej słowa do­le­ciały do uszu babci.

– Na­ta­sza? – Star­sza pani się zdzi­wiła. – Moja wnuczka? – Pa­trzyła na młodą ko­bietę z nie­do­wie­rza­niem.

– Tak, bab­ciu, to ja. Wró­ci­łam. – Na­ta­sza po­de­szła pod same okno. Na jej twarz pa­dło świa­tło z po­bli­skiej la­tarni.

– Matko Bo­ska! Dziecko moje złote! To na­prawdę ty! – za­wo­łała pani Ma­ria, chwy­ta­jąc się za serce. – Boże, na­resz­cie, wró­ci­łaś. Tak na cie­bie cze­ka­łam. Chodź, skar­bie, chodź do domu! – Wy­co­fała się w głąb miesz­ka­nia, a po chwili roz­bły­sło świa­tło w sa­lo­nie. Na­ta­sza jed­nak tego nie wi­działa, bo wbie­gła szczę­śliwa do środka.

– Bab­ciu, wró­ci­łam. – Na­chy­liła się, by wtu­lić się w wy­cią­gnięte do niej ra­miona.

– Na­taszko, za­bra­łaś mnie, sta­rej, dzie­sięć lat ży­cia i ska­za­łaś na dzie­sięć lat sa­mot­no­ści. – Roz­sz­lo­chała się, otu­lona ra­mio­nami wnuczki. – Wiesz, że oprócz cie­bie nie mam już ni­kogo. Do­brze, że wró­ci­łaś, ko­cha­nie.

– Już do­brze, bab­ciu, nie płacz. – Na­ta­sza, tu­ląc bab­cię, za­mknęła za sobą drzwi. Uca­ło­wała po­ma­lo­wane na kasz­ta­nowo krót­kie krę­cone włosy i po­marsz­czone po­liczki. Uspo­ka­jała star­szą pa­nią i wy­cie­rała jej dło­nią łzy. Gdy w końcu pod­nio­sła wzrok i zaj­rzała w głąb miesz­ka­nia, do­znała déjà vu. Nic się nie zmie­niło od czasu, gdy stąd wy­je­chała. W oknach wi­siały te same bor­dowe story, w sa­lo­nie stały ciem­no­brą­zowe me­ble pa­mię­ta­jące czasy PRL-u, tylko fi­lo­den­dron obok wer­salki roz­rósł się do gi­gan­tycz­nych roz­mia­rów. Tak, tu był jej dom. Stare, skromne miesz­ka­nie, w któ­rym mało za­znała do­brego, przy­naj­mniej od mamy. I na­gle tamte straszne wy­da­rze­nia sprzed dzie­się­ciu lat sta­nęły jej żywo przed oczami, jak gdyby działy się wczo­raj.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki