Najsłynniejsze opowiadania - Hermann Hesse - ebook + książka

Najsłynniejsze opowiadania ebook

Hermann Hesse

4,7

Opis

Hermann Hesse, poeta i prozaik niemiecki uhonorowany Nagrodą Nobla w 1946 roku, autor tak znanych powieści jak Wilk stepowy czy Gra szklanych paciorków, pozostawił w swym dorobku także kilkanaście cennych opowiadań. Utwory zawarte w niniejszym tomie pochodzą z różnych okresów twórczości pisarza i są literackim świadectwem kolejnych etapów rozwoju intelektualnego i artystycznego ich twórcy. Zbiór zawiera następujące opowiadania: Wilk, Z dzieciństwa, W słońcu dawnych dni, Pierwsza przygoda, Nawrócenie Casanovy, Naprawiacz świata, Robert Aghion, Knulp, Przerwana lekcja.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KrystianPiskunowicz77

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
Adrian198207

Nie oderwiesz się od lektury

Peterda 👍
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu:DIE SCHÖN­STEN ERZÄH­LUN­GEN
Der Wolf Co­py­ri­ght © 1903 by Her­mann Hes­seAus Kin­de­rze­iten Co­py­ri­ght © 1903 by Her­mann Hes­seIn der al­ten Son­ne Co­py­ri­ght © 1904 by Her­mann Hes­seDas er­ste Aben­teu­er Co­py­ri­ght © 1905 by Her­mann Hes­seCa­sa­no­vas Be­keh­rung Co­py­ri­ght © 1906 by Her­mann Hes­seDer We­ltver­bes­se­rer Co­py­ri­ght © 1910 by Her­mann Hes­seRo­bert Aghion Co­py­ri­ght © 1912 by Her­mann Hes­seKnulp. Drei Ge­schich­ten aus dem Le­ben Knulps Co­py­ri­ght © 1915 by Her­mann Hes­seUnter­bro­che­ne Schul­stun­de Co­py­ri­ght © 1948 by Her­mann Hes­se
All ri­ghts re­se­rved by and con­trol­led thro­ugh Suhr­kamp Ver­lag Ber­lin.
Co­py­ri­ght © 2022 for the Po­lish edi­tion by Me­dia Ro­dzi­na Sp. z o.o. Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ma­łgo­rza­ta Łu­ka­sie­wicz
Pro­jekt gra­ficz­ny se­rii i układ ty­po­gra­ficz­nyAn­drzej Ko­men­dzi­ński
Zdjęcie na okład­ceGret Wid­mann
Re­dak­tor se­rii ory­gi­nal­nejVol­ker Mi­chels
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów ksi­ążki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glądach kry­tycz­nych – mo­żli­we jest tyl­ko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy.
Me­dia Ro­dzi­na po­pie­ra ści­słą ochro­nę praw au­tor­skich. Pra­wo au­tor­skie po­bu­dza ró­żno­rod­no­ść, na­pędza kre­atyw­no­ść, pro­mu­je wol­no­ść sło­wa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tu­ry. Cie­szy­my się, że je­steś wła­ści­cie­lem au­to­ry­zo­wa­ne­go e-bo­oka. Dzi­ęku­je­my, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksi­ążek pu­blicz­nie. Dzi­ęku­je­my za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ksi­ążki.
ISBN 978-83-8265-346-5
Me­dia Ro­dzi­na Sp. z o.o. ul. Pa­sie­ka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50me­dia­ro­dzi­na@me­dia­ro­dzi­na.plwww.me­dia­ro­dzi­na.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
.

Ni­g­dy jesz­cze we fran­cu­skich gó­rach nie było tak nie­sa­mo­wi­cie sro­giej i dłu­giej zimy. Od ty­go­dni po­wie­trze sta­ło nie­ru­cho­mo, kry­sta­licz­ne, ostre i lo­do­wa­te. Za dnia krzy­wi­zny ośnie­żo­nych sto­ków za­le­ga­ły nie­sko­ńczo­ną ma­to­wą bie­lą pod ja­skra­wym sza­fi­rem nie­ba, nocą le­d­wo ja­śnia­ły, gdy su­nął nad nimi ksi­ężyc – gniew­ny ksi­ężyc o żó­łta­wej łu­nie, któ­re­go moc­ne świa­tło na śnie­gu si­nia­ło i bla­dło ni­czym wcie­le­nie mro­zu. Lu­dzie uni­ka­li dróg, zwłasz­cza gór­nych szla­ków, po­msto­wa­li i sie­dzie­li gnu­śnie w cha­łu­pach, któ­rych pa­ła­jące czer­wie­nią okna w nocy przy si­nym świe­tle ksi­ęży­ca wy­da­wa­ły się przy­ćmio­ne i wnet ga­sły.

Był to trud­ny czas dla tam­tej­szych zwie­rząt. Mniej­sze za­ma­rza­ły ma­so­wo, na­wet pta­ki ma­rły z wy­chło­dze­nia, a mi­zer­ne cia­łka sta­wa­ły się łu­pem ja­strzębi i wil­ków. Ale ta­kże dra­pie­żni­kom strasz­li­wie do­ku­czał mróz i głód. W oko­li­cy żyły tyl­ko nie­licz­ne ro­dzi­ny wil­cze i ci­ężka sy­tu­acja na­ka­zy­wa­ła im za­cie­śniać wi­ęzy. Za dnia wy­pra­wia­ły się w po­je­dyn­kę. Sa­mot­ny wilk, wy­chu­dły, głod­ny i czuj­ny po­my­kał przez śnie­gi, bez­gło­śnie i pło­chli­wie jak wid­mo. Obok po śnie­żnej po­ła­ci su­nął jego smu­kły cień. Węsząc, wy­sta­wiał szpi­cza­sty pysk na wiatr, a nie­kie­dy wy­da­wał su­chy, udręczo­ny sko­wyt. Wie­czo­ra­mi zaś zwie­rzęta zbi­ja­ły się w gro­ma­dę i z ochry­płym wy­ciem osa­cza­ły wsie. Ale by­dło i drób za­mkni­ęte były w za­gro­dach, a za moc­ny­mi okien­ni­ca­mi cze­ka­ły na­ła­do­wa­ne strzel­by. Z rzad­ka tyl­ko tra­fia­ła się nie­wiel­ka zdo­bycz, bo­daj pies, a tym­cza­sem kule do­si­ęgły już dwa wil­ki z wa­ta­hy.

Mróz wci­ąż jesz­cze trzy­mał. Wil­ki często ukła­da­ły się bez ru­chu w le­go­wi­sku, je­den przy dru­gim, grze­jąc się wza­jem i na­słu­chu­jąc w na­pi­ęciu mar­twej pust­ki, aż któ­ryś, cier­pi­ąc męki gło­du, na­gle pod­ry­wał się z przej­mu­jącym sko­wy­tem. Wte­dy wszyst­kie zwra­ca­ły się ku nie­mu, drga­ły i wy­bu­cha­ły prze­ra­źli­wym, gro­źnym i rzew­nym za­wo­dze­niem.

Wresz­cie mniej­sza część wa­ta­hy zde­cy­do­wa­ła się na wędrów­kę. Wcze­snym ran­kiem wil­ki opu­ści­ły swo­je leża, ze­bra­ły się i niu­cha­jąc, ba­da­ły lękli­wie i z pod­nie­ce­niem lo­do­wa­te po­wie­trze. Po­tem od­da­li­ły się spiesz­nym i rów­no­mier­nym kłu­sem. Po­zo­sta­łe po­pa­trzy­ły za nimi roz­war­ty­mi szkli­sty­mi oczy­ma, po­truch­ta­ły kil­ka­na­ście kro­ków ich śla­dem, za­trzy­ma­ły się, nie­pew­ne i bez­rad­ne, na ko­niec wró­ci­ły po­wo­li do pu­stych nor.

W po­łud­nie grup­ka wy­cho­dźców się roz­dzie­li­ła. Trzy wil­ki skie­ro­wa­ły się na wschód, w stro­nę szwaj­car­skiej Jury, inne po­ci­ągnęły da­lej na po­łud­nie. Były to do­rod­ne, sil­ne zwie­rzęta, ale strasz­li­wie wy­chu­dzo­ne. Wci­ągni­ęty ja­sny brzuch na­pi­nał się jak rze­mień, że­bra ster­cza­ły ża­ło­śnie, py­ski były su­che, oczy sze­ro­ko roz­war­te i zde­spe­ro­wa­ne. We trój­kę za­pu­ści­ły się da­le­ko w głąb Jury, na dru­gi dzień upo­lo­wa­ły ba­ra­na, na trze­ci dzień psa i źre­bię, a wszędzie ści­ga­li je roz­wście­cze­ni wie­śnia­cy. W oko­li­cy, gdzie gęsto było od wsi i miast, sze­rzył się strach przed nie­zwy­kły­mi in­tru­za­mi. Sa­nie pocz­to­we były uzbro­jo­ne, bez strzel­by nikt nie wy­ru­szał w dro­gę do sąsied­niej wio­ski. Na ob­cym te­re­nie, po tak po­my­śl­nych ło­wach wil­ki czu­ły się za­ra­zem nie­swo­jo i pew­nie; roz­zu­chwa­lo­ne bar­dziej niż u sie­bie, w bia­ły dzień wda­rły się do obo­ry na fol­war­ku. Cia­sne, cie­płe po­miesz­cze­nie wy­pe­łnił ryk krów, trzask ła­ma­nych prze­gród, stu­kot ko­pyt i go­rące, łap­czy­we od­de­chy. Tym ra­zem jed­nak in­ter­we­nio­wa­li lu­dzie. Za ubi­cie wil­ka wy­zna­czo­na była na­gro­da, co zdwa­ja­ło od­wa­gę wie­śnia­ków. Dwa wil­ki pa­dły, jed­ne­mu kula prze­szy­ła gar­dziel, dru­gie­go po­wa­lił cios sie­kie­ry. Trze­ci umknął i gnał przed sie­bie, póki nie ru­nął pó­łży­wy na śnieg. Był to naj­młod­szy i naj­pi­ęk­niej­szy osob­nik z ca­łej wa­ta­hy, dum­ne zwie­rzę o po­tężnej sile i gib­kich kszta­łtach. Dłu­go le­żał, dy­sząc ci­ężko. Przed ocza­mi wi­ro­wa­ły mu czer­wo­ne kręgi, a nie­kie­dy z pier­si wy­ry­wał mu się świsz­czący, bo­le­sny jęk. Ci­śni­ęta sie­kie­ra ugo­dzi­ła go w grzbiet. Ale do­sze­dł do sie­bie i wresz­cie mógł sta­nąć na nogi. Do­pie­ro te­raz zo­ba­czył, jak da­le­ko go za­nio­sło. Wo­kół nie było wi­dać lu­dzi ani do­mów. Tuż przed nim pi­ętrzył się ośnie­żo­ny szczyt. Był to Chas­se­ral. Wilk po­sta­no­wił obe­jść górę. Do­ku­cza­ło mu pra­gnie­nie, więc po­chła­niał małe grud­ki zlo­do­wa­cia­łej sko­ru­py śnie­żnej.

Po dru­giej stro­nie za­raz na­tknął się na wieś. Za­pa­dał wie­czór. Wilk przy­cza­ił się w gęstym jo­dło­wym le­sie. Po­tem ostro­żnie prze­mknął w opłot­ki, kie­ru­jąc się za­pa­chem cie­płych staj­ni. Na dro­dze nie było ni­ko­go. Wilk z lękiem i po­żądli­wie roz­glądał się po do­mach. Wtem padł strzał. Wilk pod­rzu­cił gło­wą i pu­ścił się pędem, ale już huk­nął dru­gi strzał. Tym ra­zem cel­ny. Bia­ła­we pod­brzu­sze spla­mi­ły z boku lep­kie, zwar­te kro­ple krwi. Mimo to wilk zdo­łał wiel­ki­mi su­sa­mi ujść i schro­nić się w le­sie. Tam od­cze­kał chwi­lę, na­słu­chu­jąc. Z dwóch stron do­bie­ga­ły gło­sy i kro­ki. Z trwo­gą spoj­rzał w górę zbo­cza. Było stro­me, po­ro­śni­ęte la­sem i nie­przy­stęp­ne. Ale wilk nie miał wy­bo­ru. Ci­ężko dy­sząc, dra­pał się po stro­mi­źnie, pod­czas gdy do­łem, u pod­nó­ża góry, prze­su­wa­ło się kłębo­wi­sko prze­kle­ństw, roz­ka­zów i świa­teł la­tar­ni. Ran­ny wilk prze­dzie­rał się dy­go­cząc przez na wpół mrocz­ną je­dli­nę, a z boku ka­pa­ła mu po­wo­li bru­nat­na krew.

Mróz ustępo­wał. Nie­bo na za­cho­dzie było przy­mglo­ne i zda­wa­ło się za­po­wia­dać śnieg.

Na ko­niec wy­czer­pa­ny wilk do­ta­rł na szczyt. Stał te­raz na lek­ko po­chy­łej, roz­le­głej po­ła­ci śnie­gu, nie­da­le­ko Mont Cro­sin, wy­so­ko po­nad wsią, z któ­rej usze­dł. Nie czuł gło­du, tyl­ko tępy, rwący ból rany. Ze zwie­szo­ne­go py­ska wy­rwał się ci­chy, sła­by sko­wyt, ser­ce biło z tru­dem i bo­le­śnie, czuł na so­bie rękę śmier­ci jak ci­ążące nie­wy­mow­nie brze­mię. Zwa­bi­ła go sa­mot­nie sto­jąca jo­dła o sze­ro­ko roz­po­star­tych ga­łęziach; tam przy­cup­nął i pa­trzył zmąco­nym wzro­kiem w sza­rą śnie­żną noc.

Upły­nęło pół go­dzi­ny. Wtem śnieg roz­ja­rzył się czer­wo­na­wym bla­skiem, dziw­nym i mi­ęk­kim. Wilk pod­nió­sł się z jękiem i zwró­cił pi­ęk­ną gło­wę w kie­run­ku świa­tła. Na po­łu­dnio­wym wscho­dzie po­ja­wił się ksi­ężyc, ogrom­ny, krwa­wo­czer­wo­ny, i po­wo­li wzno­sił się na mgli­stym nie­bie. Od wie­lu ty­go­dni nie był tak czer­wo­ny i taki wiel­ki. Oczy ko­na­jące­go wil­ka za­wi­sły smut­no na ma­to­wej tar­czy i znów bo­le­śnie i głu­cho za­brzmia­ło w nocy sła­be wy­cie.

Świa­tła i kro­ki przy­bli­ży­ły się. Po śnie­gu brnęli chło­pi w gru­bych kur­tach, my­śli­wi i mło­dzi chłop­cy w fu­trza­nych cza­pach i nie­kszta­łt­nych ka­ma­szach. Roz­le­gły się krzy­ki ra­do­ści. Od­kry­to zdy­cha­jące zwie­rzę, pa­dły dwa strza­ły, oba chy­bio­ne. Po­tem, wi­dząc, że zwie­rzę już kona, rzu­co­no się na nie z ki­ja­mi i pa­łka­mi. Wilk już tego nie czuł.

Po­wle­kli go z po­ła­ma­ny­mi człon­ka­mi do St. Im­mer. Śmie­li się, prze­chwa­la­li, cie­szy­li się na sznap­sa i kawę, śpie­wa­li, klęli. Ża­den nie do­strze­gł pi­ęk­na ośnie­żo­ne­go lasu ani za­la­nej bla­skiem wy­ży­ny, ani czer­wo­ne­go ksi­ęży­ca, któ­ry za­wi­sł nad szczy­tem Chas­se­ral, a jego sła­be świa­tło za­ła­my­wa­ło się w lu­fach strzelb, w krysz­ta­łkach śnie­gu i w zmęt­nia­łych oczach ubi­te­go wil­ka.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki