Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w Zagładzie Żydów - Jan Grabowski - ebook

Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w Zagładzie Żydów ebook

Jan Grabowski

4,2

Opis

Historia granatowej policji nie jest tematem zamkniętym i oswojonym. Wręcz przeciwnie, okupacyjne losy policjantów wracają dziś jako jeden z elementów walki o pamięć i mity historyczne, na których zasadza się polska polityka historyczna. Jest rzeczą charakterystyczną, że przestępstwa popełnione przez granatowych policjantów na innych Polakach nie wzbudzają już takich emocji – to w końcu, jak można sądzić, nasze „wewnętrzne sprawy”, które wyłącznie nas samych obchodzą. Zupełnie inaczej jest w wypadku historii Zagłady – jedynej części polskiej historii, która ma uniwersalne znaczenie i która wzbudza zainteresowanie na całym świecie. […] Tak się jednak składa (czego starałem się dowieść na stronach tej książki), że granatowa policja miała niebagatelny udział w wymordowaniu polskich Żydów i wchodzi tym samym w pole zainteresowania badaczy Holokaustu. Więcej, granatowa policja stanowiła istotny, niekiedy niezbywalny element niemieckiej strategii eksterminacji europejskich Żydów. Na dodatek polscy policjanci często mordowali Żydów na własną rękę, wykazując się przy tym ogromną inicjatywą. Żal tylko, że w sporze o polską niewinność mało kto pamięta o niepoliczonych dziesiątkach, setkach tysięcy żydowskich ofiar granatowej policji, ludziach, którzy mogli ocaleć, którzy mieli sporą szansę na przeżycie wojny, ludziach, o których pamięć bezskutecznie upominał się Emanuel Ringelblum.

Jan Grabowski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 552

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (34 oceny)
19
7
4
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
erwira

Z braku laku…

Rozczarowałam się
00
Natalia_Calgary

Nie polecam

Kiedy ksążka o udziale Żydów w zagładzie żyddów???
24

Popularność



Kolekcje



Jan Grabowski

Na posterunku

Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w zagładzie Żydów

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce: Oddział wypadowy policji granatowej i Kripo z Siedliszowic, 1943 / Instytut Pamięci Narodowej

Copyright © by Jan Grabowski, 2020

Redakcja Magdalena Budzińska

Korekta Katarzyna Rycko, Jadwiga Makowiec

Skład Robert Oleś / d2d.pl

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8191-013-2

Policja mundurowa odegrała smutną rolę w akcjach wysiedleńczych. Na jej głowę spada krew setek tysięcy Żydów polskich, złapanych przy jej współudziale i zapędzanych do „wagonów śmierci”.

Emanuel Ringelblum, Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej[1]

Podziękowania

Chciałbym wyrazić wdzięczność tym wszystkim, którzy w ciągu lat służyli mi pomocą i zachętą do pracy. Przede wszystkim chcę podziękować mojej Matce, która poświęciła pół wakacji na zapoznanie się z niekończącymi się opisami ludzkiego nieszczęścia. Wydawnictwu Czarne za wykazanie niezwykłej cierpliwości wobec autora – przez trzy lata zajmował się on bowiem zupełnie inną książką niż ta, którą obiecał dostarczyć. Jarkowi Kurskiemu dziękuję za to, że w pół drogi między Kamloops a Hope w Kolumbii Brytyjskiej wymyślił tytuł (za podtytuł odpowiedzialność ponoszę wyłącznie ja). Kasi, która oświadczyła, że trzeba się wreszcie wziąć do roboty i książkę skończyć, i która podzieliła się ze mną pierwszymi komentarzami. Jackowi, razem ze mną przekopującemu się przez raporty podziemia. Moim studentom, magistrantom i doktorantom jestem wdzięczny za wnikliwe pytania – nieraz zmusiły mnie one do ponownego przemyślenia zagadnień, które wcześniej byłem skłonny uznać za rozstrzygnięte. Książka ta nie miałaby obecnego kształtu, gdyby nie ogromny wkład pracy, życzliwości i benedyktyńskiej cierpliwości redaktor Magdy Budzińskiej. Uzmysłowiła mi ona, że między moją polszczyzną a polszczyzną tout court istnieje wielka przestrzeń, na której pojawiają się pułapki frazeologii, transzeje gramatyki oraz złowrogie pleonazmy, których istnienia nie byłem dotąd nawet świadom.

Pamiętam o długu wdzięczności zaciągniętym u moich przyjaciół z waszyngtońskiego United States Holocaust Memorial Museum: Jürgena Matthäusa, Elizabeth Anthony, Jacka Nowakowskiego i Teresy Pollin. Pomocą i radą służyli mi nieraz moi przyjaciele z Yad Vashem w Jerozolimie: Yehuda Bauer, Havi Dreifuss, Rob Rozett, Dan Michman, David Silberklang i Ela Linde. Osobne podziękowanie należy się archiwistom z Instytutu Pamięci Narodowej, którzy w ciągu lat sprawili, że mogłem wydajnie pracować w czytelni przy placu Krasińskich w Warszawie. Z oczywistych względów wolę nie wymieniać ich nazwisk i niniejszym składam im podziękowania zbiorowe.

Historykom Janowi Tomaszowi Grossowi, Jerzemu Kochanowskiemu, Łukaszowi Krzyżanowskiemu, Dariuszowi Libionce, Krzysztofowi Persakowi, Szymonowi Rudnickiemu, Annie Zapalec oraz Marcinowi Zarembie jestem wdzięczny za wnikliwe i krytyczne uwagi, które miały znaczny wpływ na ostateczny kształt tej pracy. Za wszystkie pomyłki i niedociągnięcia całą odpowiedzialność ponoszę oczywiście sam.

Niezwykle wdzięczny jestem Social Sciences and Humanities Research Council of Canada za wieloletnie wspieranie moich badań. Nie wypada nie wspomnieć tu o koleżankach i kolegach z wydziału historii University of Ottawa, którzy udzielili mi wsparcia, zachęty i pomocy wtedy, gdy polsko-polskie wojny o pamięć dotarły i do Kanady.

Na koniec – i bez ironii – chciałbym podziękować obrońcom mitu „Polski niewinnej” – a imię ich legion, więc wyliczać nie będę – gdyż swymi nieustannymi próbami fałszowania historii Zagłady zmobilizowali mnie do tym większego wysiłku badawczego.

Książkę tę – jak wszystkie inne – dedykuję Ojcu.

Wstęp

W październiku 2016 roku, ponad siedemdziesiąt lat po zakończeniu II wojny światowej, Ministerstwo Spraw Zagranicznych rozesłało do polskich placówek dyplomatycznych na świecie listę tak zwanych błędnych kodów pamięci, czyli zwrotów i sformułowań, które „fałszują rolę Polski w czasie II Wojny Światowej”[1]. Gdyby zwroty te pojawiły się w przestrzeni publicznej – uczulał MSZ Polaków mieszkających za granicą – należy donieść o tym najbliższemu polskiemu dyplomacie, tak by ministerstwo mogło podjąć odpowiednie kroki zaradcze. „Bylibyśmy serdecznie zobowiązani i wdzięczni za informacje dotyczące wyrażeń należących do powyższych kategorii lub im pokrewnych i zniekształcających tym samym negatywnie rolę Polski w trakcie II Wojny Światowej” – czytamy w liście. Jak można założyć, wyrażenia zniekształcające pozytywnie rolę Polski nie spędzają polskim dyplomatom snu z powiek. Nie przypadkiem lista opracowana przez MSZ w dużym stopniu wiąże się z historią Zagłady. Na liście „błędnych kodów pamięci”, które w ocenie państwa polskiego należy wyeliminować z publicznego obiegu, znajdują się między innymi zwroty: „polskie ludobójstwo”, „polskie masowe mordy”, „polscy zbrodniarze wojenni”, „polskie obozy dla internowanych” oraz – rzecz nie bez znaczenia dla czytelników niniejszej książki – „polski udział w Holokauście”. Już w tym miejscu muszę ostrzec, że błędne kody pamięci pojawiać się będą bardzo często na stronach tego studium. Można wręcz powiedzieć, że książka ta jest nimi nasycona. Sapienti sat.

W ostatnich latach uprawianie najnowszej historii Polski stało się zajęciem podwyższonego ryzyka. Szczególnie jest to widoczne w wypadku historii zatrącającej o sprawy polsko-żydowskie, a już najbardziej o stosunki polsko-żydowskie w czasie Zagłady. Zaobserwować też można wzmożenie tak zwanej polityki historycznej państwa, której ukoronowaniem stała się niechlubna „polska ustawa o Holokauście” (czyli nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej), po raz pierwszy od czasu zaborów wprowadzająca do polskiego prawa rozróżnienie oparte na rasie, na pochodzeniu. To właśnie w tej ustawie nadano podmiotowość karną pojęciu „naród polski”, co szło w parze z rozróżnieniem na „obywateli pochodzenia żydowskiego” oraz „obywateli II RP”. Ufundowanie poczucia obywatelskości na kategorii wspólnoty krwi stanowi zwieńczenie procesu „umacniania godności narodowej”, który trwa od lat, a który ostatnio szczególnie przybrał na sile. Nie jest dziełem przypadku, że coraz częściej słychać w Polsce odwołania do pojęcia „wspólnoty narodowej” (czyli tak zwanego Volksgemeinschaft), która definiowana jest na gruncie rasowym, etnicznym, na gruncie pochodzenia. Nie jest dziełem przypadku również to, że kara trzech lat więzienia przewidziana w „ustawie o Holokauście” dla „szkalujących dobre imię narodu” stanowi powtórkę praktyki prawnej późnych lat trzydziestych. To właśnie wtedy, w atmosferze narastającego antysemityzmu, zaczęto stosować karę trzech lat więzienia wobec ludzi „obrażających naród polski” (w oryginale: „Naród Polski”). Niedawna dekryminalizacja tego czynu w haniebnej ustawie w niczym nie zmienia faktu, że nad badaczami Zagłady zawisł karzący miecz państwa, a efekty nadal obowiązującego prawa kładą się cieniem na prowadzonych sine ira et studio badaniach historii.

W pracy historyka nagłe zaskoczenia należą do zjawisk rzadkich – kwerendy archiwalne polegają zazwyczaj na mozolnym wyszukiwaniu, a potem przeczesywaniu tysięcy stron dokumentów, odcyfrowywaniu mało czytelnych kart, odgadywaniu sensu wielowarstwowego palimpsestu, pełnego lepiej lub gorzej zakodowanych znaczeń. Niemniej przeto bywają takie chwile, kiedy – dość niespodziewanie – badacz staje twarzą w twarz ze zjawiskiem, którego istnienia nie podejrzewał lub też którego wagi nie potrafił wcześniej odpowiednio docenić. Tego rodzaju niespodziewanym odkryciem była dla mnie rola granatowej policji w wymordowaniu polskich Żydów. Wiele lat temu, przystępując do pisania książki o zagładzie Żydów ukrywających się na wsiach w południowo-wschodniej Polsce, z rosnącym zdumieniem odkrywałem coraz to nowe wypadki rabunków, gwałtów, tortur i mordów, których dopuszczali się polscy policjanci na ukrywających się Żydach. Skala tego „współsprawstwa” była niesłychana – swoją wydajnością mordercy w granatowych mundurach potrafili dorównać kolegom, niemieckim żandarmom i szupowcom.

W książce Nasi litewska pisarka Rūta Vanagaitė zajęła się udziałem Litwinów w wymordowaniu żydowskich sąsiadów w czasie Zagłady. „Žydšaudys [żydobójca – J. G.] oznacza tylko ludzi, którzy pociągali za spust. Ale uważam, że powinniśmy wymyślić dodatkowe słowa, określające wszystkie inne kategorie ludzi, którzy brali udział w tym procesie – takich jak žydgaudys (łapiący Żydów) […] oraz žydvedys (eskortujący Żydów), a być może i žydvagis (kradnący żydowskie mienie)” – pisała[2]. Po latach badań doszedłem do wniosku, że określenia użyte przez Vanagaitė: žydšaudys, žydgaudys, žydvedys i žydvagis, mogą z powodzeniem posłużyć do opisania postaw i zachowań polskich policjantów podczas wojny.

Druga zaskakująca konstatacja dotyczyła swoistego modus operandi – polscy policjanci niejednokrotnie mordowali Żydów (często swoich sąsiadów, ludzi dobrze im znanych z lat przedwojennych) w tajemnicy przed Niemcami. Innymi słowy, akcje przeciwko Żydom prowadzono na własny rachunek, z własnej inicjatywy, często w geście swoiście rozumianej solidarności społecznej z miejscowymi, którzy prosili granatowych o likwidację dość uciążliwych – lub stwarzających zagrożenie dla wiejskiej wspólnoty – „obywateli pochodzenia żydowskiego”, jak określano ofiary w powojennych dokumentach. Niemcy, bezpośredni przełożeni granatowych policjantów, najczęściej nie mieli najmniejszego pojęcia o mordach dokonywanych przez polskich podwładnych. Nie żeby mieli coś przeciwko, ale w razie otrzymania meldunku o wykryciu, zatrzymaniu czy zabiciu Żydów ich reakcja była trudna do przewidzenia. Mogli zacząć pytać o personalia zamieszanych w sprawę Polaków, mogli też zainteresować się kwestią pozostawionych przez ofiary „rzeczy żydowskich” – które przeszły już przecież w inne, godniejsze ręce. Łatwiej było więc, co do tego nie ma wątpliwości, „załatwić sprawę” we własnym zakresie, bez informowania Niemców. Nie ulega kwestii, że w oczach wielu polskich policjantów mordowanie Żydów stanowiło formę ochrony miejscowych chłopów przed terrorem okupanta, a zabójstwa tłumaczono po wojnie jako akt patriotycznego poświęcenia. Najczęściej wysuwanym argumentem było to, że wykrywszy Żydów, Niemcy mogli wymordować Polaków podejrzanych o ich ukrywanie. Niekiedy represje mogły dosięgnąć wielu gospodarstw lub nawet całej wioski. Zabicie ukrywających się Żydów przedstawiano wobec tego jako ochronę interesów polskiej społeczności, jako swoiście rozumianą walkę o zachowanie substancji narodowej.

Trzecia konstatacja płynąca z lektury akt powstałych w latach okupacji wiązała się z dwoistością roli granatowych policjantów i ich kolegów wywiadowców, czyli funkcjonariuszy policji kryminalnej. Wielu spośród policjantów, którzy mordowali Żydów, pełniło jednocześnie odpowiedzialne funkcje w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego; stanowili oni ważne ogniwo oporu w miejscowych siatkach Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich, Armii Ludowej czy Narodowych Sił Zbrojnych. Byli wśród nich patrioci, ludzie oddani Polsce, gotowi poświęcić życie w walce z okupantem. Według wielu policjantów, których spotkamy na kartach tej książki (jak i w opinii wielu ich kolegów z konspiracji), nie było jednak większej sprzeczności między mordowaniem Żydów a walką o wolną Polskę. Warto się tu odwołać do często aż po dziś cytowanego powiedzenia: „Co Hitler złego zrobił, to zrobił – ale przynajmniej Polskę od Żydów uwolnił”. A jeżeli Hitler nie dość sprawnie i nie dość gruntownie przykładał się do pracy – należało mu w tym pomóc. W sposób zwięzły, choć dosadny ujął to Józef Górski, endek, właściciel majątku Ceranów pod Sokołowem Podlaskim, niedaleko Treblinki: „Dzisiejsza propaganda [po 1945 roku – J. G.] uważa Żydów za część narodu polskiego i twierdzi, że Niemcy wymordowali 6 milionów Polaków. Jest to jeszcze jedno zakłamanie w szeregu tych, którymi jesteśmy karmieni. Żydzi nigdy nie byli Polakami. Był to żerujący od wieków na naszym organizmie obcy polip, którego wskutek naszego niedołęstwa nie potrafiliśmy się pozbyć”[3]. W latach wojny, a już zwłaszcza od roku 1942, o „niedołęstwie” nie było już mowy.

Kolejna obserwacja dotyczy skali udziału granatowej policji w działaniach skierowanych przeciwko Żydom. Jak się okazuje, Polnische Polizei (PP) stanowiła od pierwszych miesięcy okupacji jedno z podstawowych narzędzi kontroli okupanta nad ludnością żydowską. Zadaniem PP było egzekwowanie coraz liczniejszych niemieckich zarządzeń, a jest rzeczą nieobojętną, że los Żydów w dużej mierze zależał od gorliwości, z jaką funkcjonariusze podchodzili do przydzielonych im obowiązków. Mowa tu o egzekwowaniu „przepisów opaskowych”, o ograniczaniu mobilności ludności żydowskiej, o zwalczaniu szmuglu ze strony aryjskiej do głodujących gett oraz o wielu innych działaniach, które stanowiły preludium do Zagłady. Z tym wiąże się inne, choć pokrewne pytanie, które będzie powracać często na stronach tej książki: w jakim stopniu polscy policjanci ponosili odpowiedzialność za śmierć Żydów ukrywających się po aryjskiej stronie? Gdy analizuje się okoliczności wykrycia poszczególnych ofiar, widać zresztą wyraźnie, że policjanci nie działali w próżni, że w sukurs przychodzili im różnego rodzaju informatorzy, strażacy czy też wszechobecni gapie. To na tym etapie rozważań trzeba się zastanowić nad sensem często powtarzanego twierdzenia, że „żaden Żyd nie mógł przeżyć bez pomocy Polaków”. Czy rzeczywiście? Wielu Żydów poradziło sobie bez polskiej pomocy, wykazując się ogromną przedsiębiorczością i samodzielnością. Nie szukali pomocy; można wręcz powiedzieć, że szukali polskiej indyferencji, liczyli po prostu na obojętność. Możemy jednak na to samo zagadnienie spojrzeć z innej perspektywy i twierdzenie powyższe przeformułować następująco: czyż nie jest prawdą, że prawie wszyscy Żydzi, którzy uciekli z gett, zrzucili opaski i schronili się po aryjskiej stronie, zginęli przy udziale Polaków?

Gdy bada się praktykę policyjną w okresie po likwidacji gett, widać wyraźnie rosnącą rolę polskich funkcjonariuszy (oraz innych polskich ochotników) w chwytaniu ukrywających się Żydów. Bez polskiej pomocy Niemcy po prostu nie byliby w stanie sprostać temu zadaniu – i władze okupacyjne miały tego pełną świadomość. Świadczą o tym nie tylko relacje żydowskie, lecz także dokumenty i deklaracje władz okupacyjnych. Dopóki Żydzi przebywali w gettach, nosili opaski i okazywali dokumenty zaopatrzone (bądź nie) w „stempelki życia”, zadanie Niemców było stosunkowo proste. Z chwilą ucieczki na aryjską stronę ci sami Żydzi – z perspektywy okupanta – stawali się niewidzialni. Aby ich odnaleźć, trzeba było odwołać się do kodów kultury, do znajomości języka, akcentu, obyczajów, do codziennej praktyki, do doświadczenia, którego Niemcy nie mieli. Ale polscy policjanci – i ich cywilni pomocnicy – posiedli te umiejętności aż w nadmiarze. Ten temat będzie powracać w książce w wielu miejscach, lecz najdokładniej omówię go w rozdziale poświęconym Judenjagd, czyli polowaniu na Żydów.

W literaturze dotyczącej wojny i okupacji możemy często przeczytać, że szantażowaniem i mordowaniem Żydów zajmował się skryminalizowany margines. Że ludzie krzywdzący Żydów swoimi czynami stawiali się poza nawiasem polskiej wspólnoty, innymi słowy – że przestawali być Polakami. To bardzo wygodna linia rozumowania, która pozwala pozbyć się balastu nieszczęścia, odpowiedzialności i historii przy minimalnym wysiłku umysłowym. Jest to jednak ścieżka donikąd. W kolejnych rozdziałach tej książki czytelnik pozna bohaterów mojej opowieści, ludzi cieszących się przed wojną uznaniem i szacunkiem społecznym, sprawujących ważne funkcje w życiu zbiorowym. W końcu przed wojną policjant, strażak, urzędnik państwowy to był ktoś, to był autorytet. Po wojnie wielu z tych ludzi wróciło na swoje dawne stanowiska i dalej cieszyło się dużym prestiżem. Gdy niektórzy z nich stanęli przed sądem, to w ich obronie do prokuratury, do władz partyjnych i państwowych słano nieraz petycje podpisane przez setki osób! Tymczasem podczas wojny ci sami ludzie dopuszczali się masowych, okrutnych zbrodni na Żydach. Co nam to o nich mówi? Czego dowiadujemy się o mężczyznach i kobietach występujących w ich obronie? Czy jest to komentarz pozwalający nam lepiej zrozumieć kondycję moralną polskiego społeczeństwa podczas wojny?

To właśnie te aspekty historii okupacji stały się jednym z najboleśniejszych odkryć, które skłoniły mnie do poświęcenia kolejnych lat pracy na badanie udziału polskiej policji w „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” w Polsce. Zadanie to nie było łatwe, gdyż w sprawie tego wycinka własnej działalności polscy policjanci zachowali, co można łatwo zrozumieć, daleko idącą powściągliwość. Dokumenty posterunków PP z lat wojny są zdekompletowane, a bardziej zasobne zespoły archiwalne można zliczyć na palcach jednej ręki. Nie ulega wątpliwości, że pod koniec wojny lub też bezpośrednio po ucieczce Niemców policjanci zniszczyli znaczną część korespondencji urzędowej. Dlatego reszty materiałów trzeba szukać wśród rozproszonych dokumentów instytucji polskich i niemieckich (takich jak sądy), których kompetencje zazębiały się z kompetencjami PP. Niezwykle ważne są również materiały podziemnych władz wojskowych (AK) i cywilnych (Delegatura Rządu na Kraj). Dokumentację archiwalną w sposób istotny uzupełniają relacje świadków wydarzeń – tak Żydów, jak i Polaków. W wyniku ich badania powstaje swoisty palimpsest pamięci – kolejne warstwy opisu wydarzeń, nieraz przedzielone dziesiątkami lat.

Książka ta ma jasno zakreślone pole badawcze i ogniskuje się na tych aspektach pracy polskiej policji granatowej i kryminalnej, które miały bezpośredni wpływ na losy Żydów w czasie Zagłady. Czytelnik szukający w tym studium wyczerpujących informacji o całej historii policji podczas okupacji będzie zawiedziony. Siłą rzeczy w niewielkim tylko stopniu i fragmentarycznie omówiona zostanie rola granatowej policji w akcjach podziemia niepodległościowego czy też działaniach skierowanych przeciwko polskiemu społeczeństwu (rozumianemu w kategoriach etnicznych). Nie jest jednak dziełem przypadku, że właśnie te zagadnienia zostały nieco lepiej rozpoznane w istniejącej literaturze historycznej. O konspiracyjnej akcji agenturalnej wśród funkcjonariuszy PP pisali prawie wszyscy kronikarze państwa podziemnego oraz sami członkowie ruchu oporu. W podobny sposób liczne prace dotyczące wsi polskiej pod okupacją obszernie omawiały kwestię ściągania kontyngentów oraz łapanek na roboty do Rzeszy – a tak w jednym, jak i w drugim wypadku polska policja odgrywała główną rolę.

Opis udziału polskiej policji granatowej i kryminalnej w Zagładzie nie może się jednak obyć bez choćby pobieżnej analizy działań policji niemieckiej, której podlegali polscy funkcjonariusze. W sieci wzajemnych zależności szczególną rolę w wyniszczeniu polskich Żydów odegrały również Polska Policja Kryminalna (PPK – Polnische Kriminalpolizei) oraz, w mniejszym zakresie (zagadnienie dotąd właściwie niebadane), ochotnicza i zawodowa straż pożarna. Obie te formacje znajdą się wobec tego w polu naszego zainteresowania. Studium poświęcone policji granatowej nie może także pominąć milczeniem Jüdischer Ordnungsdienst, czyli policji żydowskiej, formacji znajdującej się pod bezpośrednim nadzorem PP.

Badania źródłowe, które znalazły się u podstaw tej pracy, objęły zasięgiem wszystkie dystrykty Generalnej Guberni (choć w Galicji polscy funkcjonariusze działali jedynie w ramach Polskiej Policji Kryminalnej), ze szczególnym uwzględnieniem obszarów, na których obecność wspólnot żydowskich zaznaczała się w sposób bardzo wyraźny. Z tego też powodu odpowiednio mniej uwagi poświęcam terenom, skąd Żydów wysiedlono bardzo wcześnie, niekiedy już na początku 1940 roku – jak na przykład stało się w powiatach położonych na zachodzie dystryktu warszawskiego. Poza podstawą badawczą znalazły się również tereny II RP wcielone do Rzeszy (Eingegliederte Ostgebiete), na których administracja polska – wliczając w to polską policję – została całkowicie zlikwidowana i zastąpiona przez instytucje niemieckie.

W kwestiach terminologii pozostaję wierny zasadom współczesnej pisowni w ramach powszechnie przyjętego zwyczaju. Z pewnymi jednak wyjątkami. Jeżeli chodzi o nazwy własne, to będę całkiem świadomie używał nazwy „Generalna Gubernia”, choć zdaję sobie sprawę z tego, że poprawna jest forma „Generalne Gubernatorstwo”. Tak się jednak składa, że w czasie wojny to właśnie ta pierwsza weszła do powszechnego użycia. I to właśnie o życiu – i śmierci – w Generalnej Guberni mówili i mówią świadkowie epoki. To samo dotyczy tych wszystkich, którzy trafili wówczas do Oświęcimia, a nie do Auschwitz. Z tego samego powodu znikną cudzysłowy wokół „aryjskiej strony”, a przedmiot moich badań, czyli „granatowa” policja, będzie granatową policją lub po prostu – i przemiennie – polską policją. Wychodząc naprzeciw możliwym pytaniom, czy pisząc o polskiej policji, chcę podkreślić jej autonomię i sprawczość, odpowiem krótko: to właśnie w ten sposób Polacy pod okupacją określali polskich policjantów. Niekiedy granatowych policjantów nazywano po prostu „naszymi policjantami”. Może się o tym przekonać każdy czytelnik spisanych podczas wojny dzienników Franciszka Wyszyńskiego, Edwarda Kubalskiego, Aurelii Wyleżyńskiej, Adama Chętnika czy Neli Samotyhowej. Nie chodziło wówczas o podkreślanie autonomii działań granatowej policji, lecz po prostu o odróżnienie jej od o wiele bardziej znienawidzonej i wzbudzającej powszechny strach policji niemieckiej. Na koniec dodam, że we wspomnieniach i świadectwach polskich Żydów zwrot „polska policja” stosowany jest wobec granatowych policjantów prawie zawsze. Oba terminy – „polska policja” i „policja granatowa” – występowały równolegle. W tej książce kilkakrotnie pojawi się też określenie „powstanie sierpniowe” w odniesieniu do powstania warszawskiego. Jest to o tyle uzasadnione, że w stolicy wybuchły dwa powstania, oba warszawskie, z tym że jedno wybuchło w getcie, w kwietniu 1943 roku, a drugie – piętnaście miesięcy później, po aryjskiej stronie. No i nazwa „powstanie sierpniowe” znajdowała się w powszechnym użyciu – przynajmniej przez pierwsze powojenne dekady. W uzasadnionych przypadkach, kiedy tożsamość uczestników opisywanych zdarzeń nie ma znaczenia dla dalszej narracji, zmienione zostały nazwiska.

Osią chronologiczną niniejszej książki jest okupacja widziana przez pryzmat żydowskiej tragedii. Innymi słowy, kolejne rozdziały stanowić będą odbicie systematycznie zaciskającej się wokół Żydów pętli terroru. Podstawowe etapy tej periodyzacji nie są dla polskiego czytelnika oczywiste – dla Polaków periodyzacja okupacji wygląda zupełnie inaczej. Z mojej perspektywy najważniejsze będą jednak decyzje niemieckie, które wyznaczały najpierw kolejne fazy zniewolenia Żydów, a w końcu dały początek polityce eksterminacji. W zgodzie z tym założeniem podział chronologiczny zacznie się od wstępnych zarządzeń okupanta, które podcięły podstawy egzystencji ekonomicznej społeczności żydowskiej. Stało się to na przełomie 1939 i 1940 roku, a niezwykle ważna rola we wcieleniu tych zarządzeń w życie przypadła właśnie granatowej policji. Drugi okres zniewolenia polskich Żydów wiąże się z utworzeniem gett. Jedną z podstawowych cezur czasowych było bez wątpienia ogłoszenie III Rozporządzenia o ograniczeniach pobytu w GG, czyli wprowadzenie kary śmierci za opuszczenie getta. Tak jak poprzednio nad przestrzeganiem nowego prawa pieczę miała sprawować granatowa policja, z tym że zakres jej obowiązków znacznie się poszerzył, gdyż od późnej jesieni 1941 roku polscy funkcjonariusze przystąpili także do rozstrzeliwania Żydów złapanych poza gettami. Trzeci okres to likwidacje gett – jedna z mniej zbadanych faz żydowskiej tragedii, a szczególnie dramatyczna. Likwidacje, przeprowadzane publicznie, na oczach milionów Polaków, stanowiły pokaz niesłychanego okrucieństwa, w trakcie którego ulice polskich miast i miasteczek całkiem dosłownie, bez żadnej poetyckiej przenośni spłynęły krwią. Jak wynika z niedawno przeprowadzonych badań, w czasie akcji likwidacyjnych wymordowano od dziesięciu do dwudziestu procent deportowanych Żydów. W niektórych gettach na wschodzie Generalnej Guberni w dniach deportacji i likwidacji zginęła na miejscu prawie połowa żydowskiej ludności[4]. Granatowa policja była ważnym elementem w niemieckiej strategii masowego mordu i polscy policjanci uczestniczyli praktycznie we wszystkich akcjach na terenie GG[5]. Pełnili przy tym wielorakie funkcje – od uszczelniania granic gett z zewnątrz, tak by wyłapywać Żydów uciekających w trakcie likwidacji, przez wyciąganie ofiar z domów i pędzenie ich na place zbiórki, aż po przeszukiwanie opróżnionych gett i wyciąganie ukrywających się ze schronów i kryjówek. Ale zdarzały się i takie wypadki, gdy granatowi policjanci musieli przeprowadzić likwidację miejscowej wspólnoty żydowskiej głównie własnymi siłami, bez większej pomocy Niemców. Wszystkie te aspekty działań PP zostaną omówione w rozdziale poświęconym akcjom likwidacyjnym. Czwartym i ostatnim okresem periodyzacji jest trwający do końca wojny Judenjagd, czyli polowanie na ukrywających się po aryjskiej stronie Żydów.

Oprócz podziałów opartych na chronologii trzy zagadnienia tematyczne zostaną omówione oddzielnie: udział granatowej policji w eksterminacji Żydów Warszawy, wkład Polskiej Policji Kryminalnej w działania skierowane przeciwko Żydom oraz udział w Zagładzie polskich strażaków. Pierwszy temat zasługuje na oddzielne potraktowanie tak ze względu na liczbę Żydów zamkniętych w getcie warszawskim, jak i siły policyjne oddelegowane do nadzoru nad „żydowską dzielnicą zamkniętą”. Równie ważny jest problem masowych ucieczek na aryjską stronę Warszawy, które rozpoczęły się wraz z Grossaktion Warschau, czyli likwidacją getta w lipcu 1942 roku, a przybrały na sile przed wybuchem powstania w getcie i podczas walk. Drugi omawiany oddzielnie temat dotyczy Polskiej Policji Kryminalnej, której jak dotąd w literaturze historycznej nie poświęcono praktycznie ani słowa. Tymczasem PPK stała się jednym z podstawowych ogniw w łańcuchu terroru i prześladowań skierowanych przeciwko Żydom. W znacznie skromniejszym zakresie omówiony zostanie także udział strażaków w „ostatecznym rozwiązaniu”. Temat ten w zasadzie nie był dotąd poruszany przez historyków, a działania ochotniczych i zawodowych straży pożarnych niejednokrotnie stanowiły rozwinięcie, wsparcie i kontynuację działań policji.

Wykaz skrótów występujących w tekście

Skrót

Pełna nazwa (niemiecka)

Nazwa polska

KdS

Kommandeur der Sicherheitspolizei und desSD

Dowództwo Policji Bezpieczeństwa

KdO

Kommandeur der Ordnungspolizei

Dowództwo Policji Porządkowej

HSSPF

Höherer SS- und Polizeiführer

Wyższy dowódca SS i Policji

PP

Polnische Polizei des Generalgouvernements

Polska Policja Generalnego Gubernatorstwa

PPK

Polnische Kriminalpolizei

Polska Policja Kryminalna

JOD

Jüdischer Ordnungsdienst

Żydowska Służba Porządkowa

Kripo

Kriminalpolizei

Policja Kryminalna

SD

Sicherheitsdienst

Służba Bezpieczeństwa

Gestapo

Geheime Staatspolizei

Tajna Policja Państwowa

Orpo

Ordnungspolizei

Policja Porządkowa

Schupo

Schutzpolizei

Policja Ochronna

Sonderdienst

Służba Specjalna

Sipo

Sicherheitspolizei

Policja Bezpieczeństwa

DPK

Dyrekcja Policji Kryminalnej

OWK

Oddział Wartowniczo-Konwojowy

Rozdział IPoczątki: wrzesień 1939

W lecie 1939 roku stan osobowy polskiej Policji Państwowej wynosił ośmiuset siedemdziesięciu oficerów i dwadzieścia osiem tysięcy szeregowych, pełniących służbę na ponad dwóch tysiącach siedmiuset posterunkach[1]. W skład PP wchodziły również autonomiczna Policja Województwa Śląskiego oraz wyspecjalizowana policja kryminalna, czyli tak zwana Służba Śledcza[2]. Z punktu widzenia składu narodowościowego – rzecz o niebagatelnym dla nas znaczeniu – policja była organizacją zdecydowanie jednorodną, prawie całkowicie zdominowaną przez żywioł polski. Przedstawicieli mniejszości było wśród funkcjonariuszy PP niewielu. W 1923 roku Polacy wyznania rzymskokatolickiego stanowili dziewięćdziesiąt pięć procent oficerów oraz dziewięćdziesiąt siedem procent niższych funkcjonariuszy i podoficerów. Tu i ówdzie spotkać można było grekokatolików i ewangelików. Wśród ponad tysiąca oficerów policji znalazło się w 1923 roku jedynie dwunastu przedstawicieli wyznania mojżeszowego[3]. Jeżeli chodzi o Żydów, to właściwie jedyna droga przyjęcia do służby i dalszego awansu wiodła przez asymilację i chrzest. Nieliczni neofici przyjęci w policyjne szeregi (jak na przykład pełniący służbę w Lublinie major Józef Szeryński) często podkreślali swój dystans do Żydów oraz niechęć do społeczności, z której się wywiedli. Tę niechęć w pełni podzielali ich dowódcy – wliczając w to najwyższe szeregi policyjnej władzy. Kordian Józef Zamorski, generał brygady Wojska Polskiego i komendant główny Policji Państwowej, notował swoje przemyślenia w dzienniczku. 24 lutego 1934 roku zapisał wrażenia z pobytu w Zakopanem: „Poza tym Żydy, Żydy, Żydy. To jednak kasta czy grupa, czy rasa, której w Polsce dobrze się dzieje. Pyski różowe, wypasione, uśmiechnięte, pełne przeświadczenia o sile pieniądza – no i bezczelność. Chce się krzyczeć: »Heil Hitler«. Te ścierwa za 10 lat nas zaleją, zadławią, zejdziemy do roli żydowskich parobków”[4]. Nie był to jedyny raz, kiedy komendant główny Policji Państwowej wyraził się tak mało pochlebnie o swoich współobywatelach, których godność i bezpieczeństwo z urzędu miał chronić. Natomiast jego przerażająca wizja Polski w 1944 roku jako kraju „zalanego i zdławionego przez Żydów”, w którym Polacy „zeszli do roli żydowskich parobków”, okazała się z gruntu nietrafna. A jakiś wymierny udział w „ostatecznym rozwiązaniu” tej kwestii mieli jego podkomendni.

W sierpniu 1939 roku premier Felicjan Sławoj Składkowski wydał Policji Państwowej szereg rozkazów mających na celu przygotowanie kraju do nadciągającego konfliktu z Niemcami. Wydawanie poleceń policji przychodziło Sławojowi o tyle łatwo, że od 1936 roku oprócz funkcji szefa rządu piastował także stanowisko ministra spraw wewnętrznych. Jeden z rozkazów Składkowskiego wydanych w przededniu wojny nakładał na funkcjonariuszy policji obowiązek skontrolowania płotów otaczających gospodarstwa i obejścia. Zadanie funkcjonariuszy było proste: należało upomnieć gospodarzy, żeby sztachety były od siebie należycie oddalone. Logika rozkazu premiera była porażająco prosta: ażurowe płoty miały gwarantować szybsze rozpraszanie się gazów bojowych, których użycia spodziewano się po nacierających Niemcach[5]. Kalkulacja premiera była, jak wiemy, chybiona, ale tysiące policjantów miały w ostatnich dniach pokoju ręce pełne roboty, przygotowując w ten sposób siebie (oraz kraj) do wojny. W pierwszych dniach września, zgodnie z kolejnym rozkazem premiera, funkcjonariusze z większości okręgów policyjnych zaczęli wycofywać się na wschód. W chaosie działań wojennych nie był to jednak odwrót zorganizowany, co więcej, w niektórych rejonach kraju (na przykład w Warszawie i na Pomorzu) policjanci pozostali na miejscu. Jak to opisał kapral Władysław Wesołowski, którego wybuch wojny zaskoczył na posterunku w Gosławicach (powiat koniński): „Ze względu na bezorganizację posterunki policji rozwiązały się i każden z policjantów ewakuował się na wschód, w kierunku Warszawy”[6]. Wesołowskiego (który już niebawem powrócił w rodzinne strony) spotkamy ponownie cztery lata później, tym razem na posterunku w Racławicach pod Krakowem.

Funkcjonariusze pełniący służbę na północnym zachodzie kraju zostali odcięci od dowództwa w następstwie błyskawicznych postępów ofensywy niemieckiej, a policjanci w Warszawie pozostali na służbie w wyniku specjalnego porozumienia między komendantem stołecznej policji podpułkownikiem Marianem Kozielewskim a prezydentem miasta Stefanem Starzyńskim[7]. 10 września 1939 roku w warunkach pogłębiającego się chaosu wydane zostało zarządzenie premiera o militaryzacji PP. Nie miało ono jednak większego znaczenia, gdyż dowództwo policji straciło już w tym czasie niemal całkowicie łączność z wycofującymi się na wschód grupami policjantów. W wielu miejscach formacje policyjne przyłączyły się do wojska i wzięły udział w walkach z Niemcami, a – po 17 września – w starciach z wojskami sowieckimi. W trakcie całej kampanii wrześniowej zginąć mogło od dwóch i pół tysiąca do trzech tysięcy policjantów, a około dziesięciu tysięcy dostało się do niewoli sowieckiej[8]. Z tej liczby niecałe sześć tysięcy trafiło do obozu w Ostaszkowie, skąd zostali wywiezieni na śmierć wiosną 1940 roku. Część policjantów z terenów wschodnich przedostała się – w pierwszych miesiącach okupacji – na niemiecką stronę kordonu. Na terenach okupowanych przez Niemców pozostało około dziesięciu tysięcy funkcjonariuszy PP.

Policja niemiecka w podbitej Polsce[9]

W niemieckich planach ataku na Polskę siłom policyjnym przypadła ważna rola. W sierpniu 1939 roku do poszczególnych armii niemieckich dołączono dwadzieścia jeden batalionów policji, których zadaniem miało być utrzymywanie porządku na zapleczu frontu. Dowodził nimi generał Kurt Daluege, komendant Policji Porządkowej (Befehlshaber der Ordnungspolizei). Oprócz tego ponad osiem tysięcy policjantów wcielono bezpośrednio do armii, aby wzmocnić siły żandarmerii wojskowej[10]. Od 6 września na terenie Polski rozpoczęły działalność tak zwane Grupy Operacyjne (Einsatzgruppen), których zadaniem było zaprowadzenie drogą terroru niemieckich porządków na świeżo podbitych terenach. Einsatzgruppe IIB oraz Einsatzgruppe IV – w skład której weszli członkowie Gestapo, SD (Służby Bezpieczeństwa) i Kripo (Policji Kryminalnej) – pojawiły się w Warszawie już 29 września 1939 roku[11]. W ciągu kilku dni od kapitulacji Warszawy w mieście oraz jego okolicach rozlokowało się – poza wspomnianymi policjantami – sto dwadzieścia tysięcy żołnierzy Wehrmachtu[12]. Natomiast 4 października 1939 roku, w ślad za Wehrmachtem i Grupami Operacyjnymi, do Warszawy przybyły ekipy berlińskiej Policji Kryminalnej, których zadaniem było przejęcie nadzoru nad polską policją[13]. W ten sposób rozpoczął się niezwykle szybki proces podporządkowania Niemcom polskich sił porządkowych, bez których pomocy okupant nie był w stanie zapobiec narastaniu chaosu na podbitych terenach.

W początkach listopada 1939 roku operujące w Polsce Einsatzgruppen zostały przekształcone (bądź połączyły się) w pion Dowództwa Policji Bezpieczeństwa (Kommandeur der Sicherheitspolizei und des SD – KdS) oraz Dowództwa Policji Porządkowej (Kommandeur der Ordnungspolizei – KdO). KdS dzielił się na kilka wydziałów; interesujące nas referaty Gestapo weszły do Wydziału IV, a Kripo – do Wydziału V[14].

Generalna Gubernia – nie bez racji nazwana przez Hansa Franka Nebenland des Reiches (dosłownie: „kraj przyległy do Rzeszy”) – była tworem sensu stricto policyjnym. Wzorce maszyny terroru budowanej w Niemczech od 1933 roku zostały – z pewnymi modyfikacjami – przeniesione także tutaj. W Rzeszy policję podzielono na dwa najważniejsze piony: Policję Bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei – Sipo) oraz Policję Porządkową (Ordnungspolizei – Orpo). W ramach tej ostatniej znalazły się dwie formacje: Policja Ochronna (Schutzpolizei – Schupo), którą rozlokowano w miastach, oraz żandarmeria (Gendarmerie) pełniąca służbę głównie na terenach wiejskich i w małych miasteczkach (poniżej pięciu tysięcy mieszkańców). Taki podział obowiązywał w Rzeszy oraz na terenach wcielonych do Rzeszy po podboju Polski (Eingegliederte Ostgebiete). W samej Generalnej Guberni zachowano tę strukturę, ale wprowadzono do niej zmiany będące wynikiem adaptacji do miejscowych warunków. Adaptacja ta dotyczyła przede wszystkim sposobu „zagospodarowania” przedwojennych polskich sił policyjnych, które były niezbędne do opanowania wojennego chaosu i przywrócenia bezpieczeństwa publicznego. Niecałe pięć tysięcy niemieckich funkcjonariuszy Orpo rozlokowanych w pierwszych miesiącach okupacji w GG, pozbawionych oparcia we wrogo nastawionej ludności i nieznających języka polskiego, nie mogło sprostać nałożonym na nich zadaniom.

Od początku okupacji było więc jasne, że własnymi siłami Niemcy nie będą w stanie kontrolować bezpieczeństwa i zapanować nad towarzyszącymi wojnie chaosem i przemocą[15]. Przyznał to sam wyższy dowódca SS i Policji (Höherer SS- und Polizeiführer – HSSPF) w GG Friedrich-Wilhelm Krüger, który oświadczył Hansowi Frankowi, że o ile siły policji niemieckiej utrzymają porządek w miastach, o tyle na terenach wiejskich sytuacja – bez użycia polskiej policji – może się szybko pogorszyć. Dopiero w lecie 1940 roku Orpo sformowało trzynaście kompanii żandarmerii, z których oddelegowano do każdego powiatu po jednym plutonie. To właśnie tym żandarmom przypadło sprawowanie nadzoru nad wiejskimi posterunkami PP. W maju 1940 roku Hans Frank powołał do życia Sonderdienst (Służbę Specjalną) – organizację o charakterze paramilitarnym i quasi-policyjnym, w której skład weszli folksdojcze. Sonderdienst, którego liczebność na terenie GG nie przekroczyła dwóch i pół tysiąca ludzi, nie odegrał w historii terroru większej roli, lecz wypada o nim wspomnieć, gdyż wielu członków organizacji – z racji świetnej znajomości języka polskiego – zostało później bądź wcielonych do granatowej policji, bądź też oddelegowanych do współpracy z polskimi funkcjonariuszami[16]. Nieco gorzej było w Sonderdienst ze znajomością języka niemieckiego – wielu niemieckich urzędników skarżyło się centrali, że polscy folksdojcze z oddziałów Służby Specjalnej nie potrafią sklecić najprostszego zdania w języku urzędowym GG. Podobną ocenę wystawił im Julian Piwowarski, przed wojną burmistrz Miechowa, a podczas wojny wójt pobliskiej gminy: „30 marca 1940 r. utworzono pomocniczą policję niemiecką, rekrutującą się z Niemców polskich – pisał. – Policja ta, prócz upijania się, żadnych działań policyjnych nie umiała wykonywać, tylko przy spotkaniu z Żydami – znęcać się nad nimi”[17].

Pocztówka wydana z okazji dnia policji niemieckiej w Generalnej Guberni, 1940

Źródło NAC

Powstanie policji granatowej, czyli Polnische Polizei des Generalgouvernements

Dekret powołujący do życia Generalną Gubernię (z początku pełna nazwa GG to Generalne Gubernatorstwo Okupowanych Polskich Terenów) został podpisany przez Hitlera 12, a ogłoszony 24 października 1939 roku[18]. W samym GG odpowiednie rozporządzenia wykonawcze dotyczące „odbudowy administracji”, podpisane przez Hansa Franka, ukazały się czternaście dni później[19]. 30 października 1939 roku Krüger wydał zarządzenie wzywające wszystkich polskich policjantów do podjęcia służby w zreorganizowanej policji, a opornym funkcjonariuszom zagrożono surowymi karami[20]. Oficjalnie i ostatecznie Polska Policja Generalnego Gubernatorstwa powstała 17 grudnia 1939 roku na mocy odpowiedniego zarządzenia gubernatora generalnego Hansa Franka. Zarządzenie Krügera przyniosło spodziewane efekty i już w styczniu 1940 roku stan osobowy PP wyniósł ponad dziesięć tysięcy ludzi, w tym tysiąc stu siedemdziesięciu trzech „kryminalnych”[21]. Po weryfikacji i usunięciu większości wyższych oficerów nowo utworzoną policję granatową podporządkowano KdO, zachowując przy tym jej przedwojenne struktury wewnętrzne oraz opierając się na dotychczasowych funkcjonariuszach.

Odezwa Friedricha-Wilhelma Krügera powołująca polskich policjantów do służby w granatowej policji, 30 października 1939

Źródło: Archiwum Jerzego Kochanowskiego

Jeżeli chodzi o opinię „czynników miarodajnych”, czyli struktur formującego się Polskiego Państwa Podziemnego i rządu na emigracji, to od samego początku przyjęto założenie, że przedwojenni funkcjonariusze mogą podjąć służbę w granatowej policji, nie obawiając się oskarżenia o zdradę narodu. Miało to z jednej strony chronić dobrych i uczciwych policjantów przed represjami Niemców, z drugiej – umożliwić władzom podziemnym zdobywanie informacji na temat planów wroga w dziedzinie bezpieczeństwa. W oczach podziemia (i rządu we Francji) niezwykle ważna była ochrona życia i bytu obywateli zagrożonych przestępczością i zwykłym bandytyzmem. W myśl tego planu polscy funkcjonariusze mieli też w miarę możności chronić rodaków przed terrorem okupanta. Z tego powodu wszystkich „reaktywujących” się policjantów pouczano, że mają zawsze kierować się dobrem narodu polskiego. Natomiast piętnowano młodych ludzi, którzy już w trakcie okupacji decydowali się wstąpić na ochotnika w szeregi PP[22]. Funkcjonariusze przedwojennej policji trafiali do nowej formacji na różne sposoby. Policjanci znajdujący się na służbie w miejscu zamieszkania załatwiali to najprościej – wypełniając odpowiedni formularz w macierzystym posterunku po uzyskaniu poparcia komendanta. Inni, których wojenne losy rzuciły daleko od domu, bądź też ci, którzy mieszkali na terenach wcielonych do Rzeszy, przechodzili przez nieco dłuższą procedurę administracyjną.

Dla przykładu spójrzmy na kapitana Józefa Wraubka, który aż do wybuchu wojny służył w policji w Krakowie. Do rodzinnego miasta powrócił z wojennej tułaczki na początku listopada 1939 roku. Jednym z jego pierwszych kroków było nawiązanie kontaktu z przedwojennymi przełożonymi: podpułkownikiem Wojciechem Staną oraz podpułkownikiem Romanem Sztabą, którzy – z polecenia Niemców – organizowali policję granatową na terenie dystryktu krakowskiego. Wraubek, pomimo początkowych wątpliwości, dał się przekonać, że służba „u Niemca” niekoniecznie musi oznaczać zdradę interesów narodowych: „Sztaba wskazał […] na fakt, że on w porozumieniu i z polecenia władz konspiracyjnych, opartego na zleceniu legalnego za granicą Rządu Polskiego, organizuje okupacyjną Policję na terenie całej Generalnej Guberni” – notował w spisanych po wojnie wspomnieniach[23]. Policja ta, jak zapewniał Wraubka podpułkownik Sztaba – miała „służyć wyłącznie interesom społeczeństwa polskiego” i powstawać w ścisłym porozumieniu ze Służbą Zwycięstwu Polski/Związkiem Walki Zbrojnej.

Nieco inaczej wyglądał początek służby kapitana Alfonsa Pinieckiego, który do 1939 roku pełnił służbę w PP w Poznaniu. Zaraz po wejściu Niemców po Pinieckiego przyszło Gestapo i został zatrzymany jako zakładnik[24]. Zwolniony w listopadzie 1939 roku, otrzymał propozycję „nie do odrzucenia”: albo napisze podanie o przyjęcie do granatowej policji w GG, albo zostanie wysłany do obozu koncentracyjnego. Choć trudno powiedzieć, jak silna była tak naprawdę presja niemiecka – a trzeba pamiętać, że omawiany dokument Piniecki sporządził po wojnie w celu uzyskania rehabilitacji – to nie ulega wątpliwości, że Niemcy byli zainteresowani zasileniem szeregów granatowej policji w GG funkcjonariuszami z ziem wcielonych do Rzeszy. Nie ulega też wątpliwości, że dla wielu policjantów (zwłaszcza ludzi starszych wiekiem i szarżą) wizja bezrobocia po likwidacji polskiej policji na terenach wcielonych stanowiła silną zachętę do wyjazdu. Piniecki napisał podanie o przyjęcie na służbę w GG i wraz z dużą grupą poznańskich policjantów trafił do Krakowa, gdzie z początku objął VI Komisariat na Podgórzu, a potem – jako osoba biegle władająca językiem niemieckim – został oddelegowany jako oficer łącznikowy do kontaktów z policją niemiecką.

Alfons Piniecki przybył do Krakowa wraz z synem Henrykiem, który już niebawem miał pójść w ślady ojca i wybrać karierę policjanta. Ponad cztery lata później, pod koniec okupacji, na obu Pinieckich zwrócił uwagę wywiad AK. W dokumencie zatytułowanym „Lista oficerów i szeregowych PP wysługujących się okupantowi niemieckiemu na terenie G. G.” czytamy: „Piniecki Alfons, kpt. Pol[icji] Kraków – pluton ruchu kołowego i samochodowego przy Franciszkańskiej. Łapówkarz, szantażysta, notoryczny alkoholik. Miał w Dyr[ekcji] Pol[icji] sprawę o łapówki i wymuszenia. Jego 20 letni syn zastrzelił podczas likwidacji ghetta 8 żydów”[25]. Aby zrozumieć dalszą drogę wyższego szarżą oficera PP oraz wybory życiowe jego syna, trzeba jednak najpierw poznać lepiej okupacyjne realia. Do obu Pinieckich wrócimy w dalszej części książki.

Kapitan Alfons Piniecki, 1947

Źródło: AAN

Czesław Zander urodził się pod Poznaniem i karierę policyjną rozpoczął u zarania niepodległości, w 1920 roku[26]. Do wojny służył, nie wyróżniając się niczym szczególnym, na posterunku w Bydgoszczy, a we wrześniu 1939 roku wycofał się pod Warszawę wraz z paroma innymi policjantami. Niebawem dostał się do niewoli niemieckiej, w której spędził kilka miesięcy. Zwolniony, wrócił do domu, gdzie już wkrótce trafił do więzienia, podejrzewany przez Gestapo o udział w znęcaniu się nad ludnością niemiecką podczas tak zwanej krwawej niedzieli. Oczyszczony z zarzutów, Zander dostał ofertę kontynuowania kariery policyjnej w GG, gdzie Niemcy odczuwali dotkliwy brak funkcjonariuszy mówiących po niemiecku. Jesienią 1941 roku znalazł się w Tarnowie i zameldował u majora Ostrowskiego, komendanta lokalnej PP. Stamtąd po złożeniu przysięgi (o której za chwilę) i wyfasowaniu munduru Zander – awansowany tymczasem na starszego posterunkowego – trafił na posterunek w Ciężkowicach, niewielkiej miejscowości położonej w pół drogi między Tarnowem a Nowym Sączem. Ponownie spotkamy bydgoskiego policjanta rok później, w czasie polowania na Żydów, które urządzono w Ciężkowicach jesienią 1942 roku.

Czesław Zander (z lewej), zdjęcie przedwojenne

Źródło: AIPN

Kapral Piotr Kulisz pełnił służbę w Łodzi i po likwidacji polskiej policji znalazł się w podobnej sytuacji jak Piniecki w Poznaniu. Już niebawem przeniósł się na teren GG i – w styczniu 1940 roku – poprosił o przydział do posterunku w Końskich. W kwestionariuszu osobowym opisał przebieg służby w PP i uzyskawszy odpowiednią rekomendację szefa posterunku w Końskich, został przyjęty w szeregi Polnische Polizei des Generalgouvernements. Z biegiem czasu kwestionariusze wzbogaciły się o nowe pytania. Od końca 1940 roku każdy kandydat na granatowego policjanta musiał w szczególności złożyć oświadczenie o pochodzeniu aryjskim. W deklaracji „czystości rasowej” czytamy: „Zgodnie z obowiązkiem zapewniam, że nie są mi znane żadne okoliczności, które uzasadniałyby, że a) moi rodzice i dziadkowie ze strony ojca i matki są pochodzenia żydowskiego, b) że moja (przyszła) żona ze strony rodziców wzgl. dziadków jest pochodzenia żydowskiego”[27]. Natomiast tekst przysięgi składanej przez kandydatów podejmujących służbę w granatowej policji brzmiał następująco: „Zobowiązuję się moje obowiązki służbowe w posłuszeństwie wobec niemieckiej administracji, wiernie i sumiennie wypełniać. Złożoną wobec byłego polskiego państwa lub jego organów lub wobec którejkolwiek politycznej organizacji przysięgę wierności albo przysięgę służbową lub odpowiednim zobowiązaniem służbowym, nie uważam się związanym”[28]. Tekstem wiążącym był oczywiście niemiecki oryginał, a nie kiepskie tłumaczenie na język polski. Spotkania z kiepskimi przekładami z niemieckiego na polski są zresztą rzeczą codzienną dla historyków badających niemieckie akta okupacyjne. Dobrą tego ilustracją może być przemówienie starosty krakowskiego, który w 1944 roku wygłosił coś takiego do polskich przedsiębiorców w stolicy GG: „Próbowano nawet w trzech przypadkach wpływać na mnie przez żony wybitnych mężów, w jednym przypadku opowiadano nawet, że nie trzeba oddawać sił roboczych, ponieważ pani iks przez swego męża miała rzekomo dać mi odpowiednie wskazówki. Rozchodzi się tu o przedsiębiorców, którzy już to całkowicie już to częściowo przeważnie czynni są w niemieckim interesie. Ponieważ jednak próbowano wpływać na mnie na tej krzywej drodze, odmówiłem stanowczo i byłbym nawet odpowiedział na to aresztowaniem. Nie ma u mnie wpływu przez osobiste stosunki ze szkodą rzeczowości i sprawiedliwości […] w każdym razie niech komunistyczni zamachowcy przyjmą do wiadomości: Apel do trwogi nie znajduje w niemieckim sercu żadnego echa”[29].

Wracając do policyjnej „przysięgi wierności” oraz do kwestii posłuszeństwa nowej władzy – niektórzy polscy policjanci posuwali swoją gorliwość wobec okupanta nieco dalej, niż było to zalecane i wskazane, czego dowodem jest pismo wystosowane do podwładnych przez komendanta PP z Miechowa. W kwietniu 1940 roku pouczył on funkcjonariuszy, że „hajlowanie”, czyli używanie hitlerowskiego pozdrowienia, jest wyłącznym przywilejem Niemców i – w wypadku polskich policjantów – jego nadużywanie będzie karane więzieniem[30].

Warunki pracy

Zgodnie z decyzją władz niemieckich polska policja miała być instytucją samorządową, co znaczyło, że koszty utrzymania funkcjonariuszy ponosiły władze gminne i powiatowe. Posterunki PP mieściły się w budynkach publicznych, wobec czego władze samorządowe musiały również pokrywać czynsze[31]. Brak amunicji, stary sprzęt, niepełne lub zniszczone umundurowanie, podłe pensje oraz (w późniejszym okresie) zagrożenie ze strony podziemia – wszystko to komplikowało życie funkcjonariuszy PP. Różnego rodzaju niedogodności dotyczyły zresztą nie tylko „zielonych” posterunków, rozrzuconych po wsiach, na prowincji, ale również samej Warszawy. I tak 16 marca 1942 roku kierownik XIV Komisariatu (Warszawa-Praga) skarżył się komendantowi obwodu, że jego komisariat od tygodni pozbawiony jest prądu, że interwencje w elektrowni nie odnoszą skutku, że policjanci pracują przy świetle latarek oraz że ucieczki zatrzymanych z policyjnego aresztu są w tej sytuacji nieuniknione[32]. Ze swej strony podpułkownik Aleksander Reszczyński, drugi – po Marianie Kozielewskim – komendant PP w dystrykcie warszawskim, wzywał kierowników komisariatów do daleko idących oszczędności wszystkich materiałów będących w posiadaniu policji, włącznie z papierem: „Panowie, którzy o tym zapominają, narażają się na bardzo niemiłe następstwa”[33]. Podzelowanie butów przysługiwało policjantom tylko raz na trzy miesiące, a specjalny okólnik wystosowany przez komendanta PP w marcu 1942 roku ostrzegał kierowników komisariatów, że wraz z nadchodzącą wiosną funkcjonariusze zrzucą płaszcze służbowe, co może ujawnić braki w sortach mundurowych, a to podważyłoby prestiż policji w społeczeństwie[34]. Sposobem na niedostatki były wszechobecne wymuszenia, szantaże oraz „kontrybucje” nakładane najczęściej na najbardziej bezbronną część społeczeństwa – na Żydów. W podwarszawskim Otwocku Radzie Żydowskiej „zasugerowano”, żeby Żydzi wyposażyli polską policję w rowery oraz buty z cholewami (notabene komendant niemieckiej żandarmerii zażyczył sobie przy tej okazji kosztownego futra)[35]. O podobnych haraczach i wymuszeniach będzie mowa w dalszych rozdziałach tej książki. Zwierzchnicy szukali także innych środków zaradczych na braki w umundurowaniu swoich podkomendnych. W maju 1943 roku powiatowy komendant PP w Miechowie wydał swoim ludziom zakaz grzebania zmarłych policjantów w mundurach, wziąwszy pod uwagę „niedostatek ubrań i mundurów ze względu na szczupłość surowca”[36]. Wynikało z tego niedwuznacznie, że granatowi policjanci powinni donaszać ubrania po zmarłych kolegach. Sygnalizowane problemy z umundurowaniem, które napotykali pozbawieni odpowiednich deputatów i środków policjanci, trwały przez całą okupację.

Tabela płac policji granatowej, 28 listopada 1939[37]

Stanowisko (jęz. niem.)

Stanowisko (jęz. pol.)

Płaca miesięczna

Wachtmeister

Posterunkowy

190 zł

Hauptwachtmeister

Starszy posterunkowy

215 zł

Polizeimeister

Przodownik

240 zł

Polizeiobermeister

Starszy przodownik

260 zł

Polizeileutnant

Aspirant

360 zł

Polizeioberleutnant

Podkomisarz

405 zł

Polizeihauptmann

Komisarz

495 zł

Polizeimajor

Nadkomisarz

675 zł

Polizeioberstleutnant

Podinspektor

750 zł

Biorąc pod uwagę panującą pod okupacją drożyznę, zarobki policji wyglądały po prostu mizernie. Żeby lepiej zrozumieć siłę nabywczą policyjnej pensji (czy też raczej – jej brak), podaję kilka przykładowych pozakartkowych cen podstawowych produktów spożywczych. Ceny pochodzą z przełomu 1941 i 1942 roku. Później, w miarę trwania okupacji, poszły one dramatycznie w górę. Chleb razowy – 6,25 zł/kg, cukier – 32 zł/kg, fasola – 15 zł/kg, groch – 16 zł/kg, konina bez kości – 14 zł/kg, wołowe z kością – 20 zł/kg, wieprzowina – 30–32 zł/kg, słonina – 50–52 zł/kg, boczek wędzony – 50 zł/kg, masło – 60 zł/kg, kartofle – 2,80 zł/kg[38].

Z czasem Niemcy zaczęli podwyższać uposażenie funkcjonariuszy PP, lecz zmiany były śmiesznie niskie w stosunku do galopującej (szczególnie od początku 1943 roku) inflacji. Jeżeli można było za taką pensję przeżyć, to wyłącznie dzięki zakupom „kartkowym” – gdyż zakupy na czarnym rynku naraziłyby na bankructwo nawet oficerów policji, nie mówiąc już o zwykłych posterunkowych. Trudno się wobec tego dziwić korupcji panującej w szeregach PP. Pokusa zainkasowania od dwustu do trzystu złotych za każdy transport żywności wchodzący do getta dla ogromnej większości policjantów była zbyt wielka, aby mogli się jej oprzeć. A przy tym – rzecz niebagatelna – można było zracjonalizować ten gest pobudkami humanitarnymi, troską o przeżycie mas żydowskich w getcie. Ryzyko zaś było w sumie niewielkie, bo zazwyczaj granatowi policjanci dzielili się zyskiem z nadzorującymi ich żandarmami i szupowcami. Chyba że tych w okolicy nie było – wtedy cały zysk przypadał Polakom.

Proces konsolidacji i odtwarzania polskiej policji zakończył się jesienią 1940 roku. Wtedy okrzepły struktury organizacyjne stworzone przez Niemców, a wraz z nimi nabrały ostatecznego kształtu mechanizmy nadzoru sprawowanego przez okupanta. Według raportu z 20 września 1940 roku w Krakowie na sześciu komisariatach pełniło służbę czterystu dziewięciu funkcjonariuszy – co prawie dorównało stanowi z sierpnia 1939 roku (czterystu trzydziestu szeregowych). Na czele PP stanął tam podpułkownik Roman Sztaba, przed wojną komendant wojewódzki PP w Łucku[39]. Stan osobowy policji w Warszawie w połowie 1940 roku również osiągnął poziom zbliżony do przedwojennego.

W ciągu pierwszego roku okupacji na terenie Generalnej Guberni powstało w ten sposób około tysiąca posterunków i komisariatów granatowej policji. Reszta, położona na terenach wcielonych do Rzeszy, w późniejszym Bezirk Bialystok, w dystrykcie Galicja czy też dalej na Kresach – została zlikwidowana bądź też przekształcona w posterunki policji ukraińskiej. Dokładne określenie liczby posterunków PP w GG nie jest jednak możliwe, gdyż mniejsze placówki często likwidowano, konsolidowano bądź przenoszono z miejsca na miejsce. W materiałach wykorzystanych w niniejszej pracy znajdą się odniesienia do praktyki policyjnej funkcjonariuszy służących na stu dwudziestu czterech posterunkach i komisariatach policji granatowej.

Polska Policja Kryminalna (Polnische Kriminalpolizei)

Nieco inaczej potoczyły się okupacyjne losy funkcjonariuszy wspomnianej Służby Śledczej, czyli wywiadowców kryminalnych. Zacznijmy od tego, że o polskich wywiadowcach niewiele wiadomo, a ich okupacyjna działalność stanowi jedną z licznych białych plam na mapie historii wojny i okupacji. O ile w ogóle wojenna historia okupacyjnych służb mundurowych i siłowych, w których służyli Polacy (począwszy od policji granatowej, a skończywszy na ochotniczej i zawodowej straży pożarnej), nadal domaga się porządnego opracowania, o tyle o działaniach policji kryminalnej nie wiemy właściwie nic. W kilku opracowaniach poświęconych niemieckiej polityce terroru z rzadka natrafić możemy na krótkie komentarze dotyczące wywiadowców, zazwyczaj ograniczające się do paru zdań[40]. Rola „kryminalnych” w wymordowaniu polskich Żydów pozostaje wobec tego nieznana – choć temat z całą pewnością wart jest zbadania. Zacząć więc należy od początku, czyli od odzyskania przez Polskę niepodległości, kiedy młoda Rzeczpospolita zaczęła tworzyć podstawy własnych sił policyjnych.

Policja kryminalna (zwana Służbą Śledczą) stanowiła wyspecjalizowany pion przedwojennej Policji Państwowej[41]. Powołana do życia w 1919 roku, stała się integralną częścią PP, choć nie obyło się bez tarć administracyjnych i konfliktu kompetencji. W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości utworzono okręgowe i powiatowe ekspozytury Służby Śledczej przy miejscowych posterunkach policji. W niektórych wypadkach „kryminalni” zostali podporządkowani miejscowym strukturom PP, w innych – stanowili element wydzielony, zależny służbowo bezpośrednio od wyższych władz Służby Śledczej. Do kolejnego przekształcenia doszło po zamachu majowym i to wtedy Służba Śledcza uzyskała swój ostateczny kształt, w którym miała dotrwać do 1939 roku. Zgodnie z rozporządzeniem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z 8 kwietnia 1927 roku powołano Centralą Służbę Śledczą, której podlegało szesnaście delegatur okręgowych (utworzonych przy Komendach Wojewódzkich), a tym z kolei podlegały ekspozytury powiatowe. Urzędami Służby Śledczej kierowali naczelnicy, którzy z reguły pełnili również funkcję zastępców komendantów wojewódzkich PP. Po zlikwidowaniu (w 1926 roku) policji politycznej Służba Śledcza przejęła większość jej dotychczasowych kompetencji. W rezultacie cały urząd nieformalnie podzielił się na dwa główne piony: kryminalny i polityczny. Zadania policji kryminalnej realizowano w trzech zakresach: prowadzenia dochodzeń w sprawach karnych (tak politycznych, jak i kryminalnych), prowadzenia inwigilacji, czyli wywiadu policyjnego, oraz ewidencjonowania przestępców. Choć od początku lat trzydziestych energicznie zajęto się niwelowaniem podziałów między policją mundurową a śledczą, oba piony aż do końca II RP zachowały wyraźną odrębność. Jednocześnie przejście ze służby mundurowej do kryminalnej uważano za oczywisty awans, a propozycję takiego transferu kierowano wyłącznie do najlepiej przygotowanych oraz tych, którzy wykazywali się w służbie mundurowej największymi sukcesami – zwracając przy tym uwagę na odpowiednie wykształcenie kandydatów. I tak w chwili utworzenia w Lublinie pionu kryminalnego komendant wojewódzki polecił komendantom powiatowym PP „wybrać spośród niższych funkcjonariuszy umysłowo rozwiniętych oraz zdolnych do służby wywiadowczej po 4 kandydatów na każdy powiat”[42]. Dodatkowo przed podjęciem służby w pionie kryminalnym kandydaci musieli ukończyć specjalistyczne kursy. W 1933 roku stan osobowy Służby Śledczej na terenie całego kraju wynosił 2406 funkcjonariuszy, w tym 138 oficerów i 2268 szeregowych[43]. W przededniu wojny Polska Policja Kryminalna dysponowała dobrze wyszkolonym personelem, w miarę sprawnie penetrującym środowiska przestępcze oraz prowadzącym skuteczną inwigilację polityczną[44]. Były to atuty, które już wkrótce miały się okazać niezwykle ważne w formułowaniu niemieckiej polityki okupacyjnej.

O ile polska policja mundurowa zachowała, mimo sporych zmian, swój przedwojenny charakter, o tyle losy Służby Śledczej „za Niemca” potoczyły się inaczej. Z końcem października 1939 roku polską tajną policję wyłączono ze struktur PP, wcielono do Kripo (jako Polnische Kriminalpolizei) i oddano pod bezpośrednie rozkazy niemieckie. Szefem Kripo w Warszawie, a zarazem zwierzchnikiem polskich tajniaków, został radca rządowy oraz major (SS-Sturmbannführer) Harry Geisler, a jego zastępcą – radca kryminalny Erich Spruch[45]. Kripo, które wchodziło w skład KdS, w Generalnej Guberni dzieliło się na następujące referaty: VA – sprawy pracowników polskich, VB – kryminalna służba wykonawcza, VC – służba rozpoznawcza i ścigania, oraz VD – techniczna służba śledcza[46]. W ten sposób od późnej jesieni 1939 roku polscy funkcjonariusze policji śledczej stali się formalnie pracownikami niemieckiej Policji Bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei – Sipo). Na czele PPK w stolicach dystryktów GG (Krakowie, Lublinie i Warszawie) ustanowiono niezależne od siebie Dyrekcje Policji Kryminalnej (DPK)[47]. W sierpniu 1941 roku, po wcieleniu do GG dystryktu Galicja, kolejna DPK powstała we Lwowie. Równocześnie w poszczególnych komisariatach stworzono agentury śledcze podległe DPK, lecz organizacyjnie oddzielone od policji mundurowej. W Warszawie siedziby Kripo znalazły się w areszcie centralnym przy ulicy Daniłowiczowskiej 7 i w Alejach Ujazdowskich, a placówki podległe na terenie dystryktu warszawskiego ulokowano w Ostrowi Mazowieckiej, Garwolinie, Skierniewicach, Łowiczu, Siedlcach, Grójcu, Mińsku Mazowieckim, Pruszkowie i Sokołowie[48]. Komisariaty Kripo pełniły czasem podwójną funkcję: na wschodnich rubieżach Generalnej Guberni odgrywały dodatkowo rolę posterunków Straży Granicznej (Grenzpolizei)[49], a tam, gdzie nie było placówek Gestapo, przejmowały także ich obowiązki. Obie organizacje w ogóle ściśle ze sobą współpracowały, a Gestapo miało niczym nieograniczony dostęp do kartotek Polskiej Policji Kryminalnej.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

[1] Emanuel Ringelblum, Stosunki polsko-żydowskie w czasie drugiej wojny światowej. Uwagi i spostrzeżenia, oprac. Artur Eisenbach, Warszawa 1988, s. 102.

Wstęp

[1] Pismo Beaty Wojny, ambasador RP w Meksyku, do Polonii i organizacji polonijnych, 11.10.2016, archiwum autora, pisownia oryginalna.

[2] Rūta Vanagaitė, Efraim Zuroff, Nasi. Podróżując z wrogiem, przeł. Krzysztof Mazurek, Warszawa 2017, s. 164.

[3] Józef Górski, Na przełomie dziejów, oprac. Jan Grabowski, „Zagłada Żydów. Studia i materiały” 2006, nr 2.

[4]Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski, red. Barbara Engelking, Jan Grabowski, t. 1, Warszawa 2018, s. 300.

[5] Wyjątek stanowił dystrykt Galicja (przyłączony do GG w sierpniu 1941 roku), gdzie zamiast granatowej policji Niemcy powołali do życia Ukraińską Policję Pomocniczą (Ukrainische Hilfspolizei). Polscy funkcjonariusze pełnili tam jednak służbę w policji kryminalnej, o której będzie mowa w jednym z końcowych rozdziałów książki.

Rozdział IPoczątki: wrzesień 1939

[1] Robert Litwiński, Korpus policji w II Rzeczpospolitej. Służba i życie prywatne, Lublin 2007, s. 99, 104; Zbigniew Siemak, Policja kryminalna II Rzeczpospolitej. Powstanie, organizacja, kadry i metody pracy, „Zagadnienia Społeczne” 2014, nr 1. 1 stycznia 1938 roku w PP służyło 730 oficerów – w tym 153 w Służbie Śledczej – oraz 27 874 szeregowych (Adam Hempel, Pogrobowcy klęski. Rzecz o policji „granatowej” w Generalnym Gubernatorstwie 1939–1945, Warszawa 1990, s. 29).

[2] Szerzej na ten temat patrz: Andrzej Misiuk, Policja Państwowa 1919–1939. ­Powstanie, organizacja, kierunki działania, Warszawa 1996, s. 288–326.

[3] Tamże, s. 81–82.

[4] Kordian Józef Zamorski, Dzienniki (1930–1938), oprac. Robert Litwiński, Marek Sioma, Warszawa 2011, s. 262. Zamorski został komendantem PP w styczniu 1935 roku.

[5] Archiwum Fundacji Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego „Sowiniec”, Archiwum byłej Komisji Historycznej ZBoWiD, Stanisław Ciepiela, Posterunek PP w Batowicach, 05 III, nr 1604.

[6]ANKr, SAKr, 1014/IVK/116/50, Zeznanie Władysława Wesołowskiego, 6.04.1949, k. 10. Wykaz skrótów używanych w przypisach znajduje się w bibliografii.

[7]Losy policjantów polskich po 1 września 1939, red. Piotr Majer, Andrzej Misiuk, Szczytno 1996, s. 53–70.

[8] Jacek Dworzecki, Policja w Polsce we wrześniu 1939 roku, „Zeszyt Naukowy” 2010, nr 4.

[9] Na temat działań i organizacji niemieckiej policji w GG patrz: Stanisław Biernacki, Jerzy Stoch, Działania władz okupacyjnych (policji i administracji) w dystrykcie warszawskim przeciwko ruchowi oporu w latach 1939–1944 [w:] Najnowsze dzieje Polski. Materiały i studia z okresu II wojny światowej, red. Stanisław ­Okręcki, t. 10, Warszawa 1966, s. 47–76; Lucjan Dobroszycki, Marek Getter, Działanie urzędu komendanta policji i służby bezpieczeństwa w Radomiu w zakresie zwalczania ruchu oporu [w:] Najnowsze dzieje Polski. Materiały i studia z okresu II wojny światowej, red. Stanisław Okręcki, t. 4, Warszawa 1960, s. 23–61; Włodzimierz Borodziej, Terror i polityka. Policja niemiecka a polski ruch oporu w GG 1939–1944, Warszawa 1985.

[10] Edward B. Westermann, “Friend and Helper”: German Uniformed Police Operations in Poland and the General Government, „The Journal of Military History” 1994, vol. 58, no. 4.

[11] Stanisław Biernacki, Organizacja i metody działania policji hitlerowskiej w dystrykcie warszawskim [w:] Stan i perspektywy badań w zakresie zbrodni hitlerowskich. Materiały z konferencji naukowej w dn. 27–28 kwietnia 1970, t. 1, Warszawa 1973, s. 194. Więcej na ten temat patrz: Jochen Böhler, Klaus-Michael Mallmann, ­Jürgen Matthäus, Einsatzgruppen w Polsce, przeł. Ewa Ziegler-Brodnicka, Warszawa 2008.

[12]Soldatenführer durch Warschau, bearb. von Rudolf Meier, Warschau 1941, s. 16.

[13]AMSW, Amt des Gouverneurs des Distrikts Warschau, Der SS- und Polizeiführer für den Distrikt Warschau, 1939–1944, t. 155, Sprawozdanie w sprawie przejęcia policji obyczajowej, 6.09.1939, fol. 13–14.

[14] W pierwszych latach okupacji struktura KdS wyglądała odmiennie, lecz ostateczny kształt przybrała po reorganizacji w maju 1941 roku. Patrz: Stanisław Biernacki, Organizacja i metody działania policji hitlerowskiej w dystrykcie warszawskim, dz. cyt., s. 196.

[15] Peter Black, Indigenous Collaboration in the Government General. The Case of the Sonderdienst [w:] Constructing Nationalities in East Central Europe, ed. by Pieter M. Judson, Marsha L. Rozenblit, New York 2005, s. 243–266.

[16] Friedrich Wilhelm Siebert, Die Verwaltung im Generalgouvernement unter besonderer Berücksichtigung der Tätigkeit der Hauptabteilung Innere Velwaltung [w:] Das Generalgouvernement. Seine Verwaltung und seine Wirtschaft. Sammlung von Vorträgen der ersten wissenschaftlichen Vorträgsreihe der Verwaltungsakademie des Generagouvernements, hrsg. von Josef Bühler, Krakau 1943, s. 75–88.

[17]AŻIH, 301/6124, Relacja Juliana Piwowarskiego.

[18]Erlass des Führers und Reichskanzlers über die Verwaltung der besetzten polnischen Gebiete [Dekret Führera i kanclerza Rzeszy w sprawie administrowania okupowanymi terytoriami polskimi], „Reichsgesetzblatt”, cz. I, 24.10.1939.

[19]Erste Verordnung über den Aufbau der Verwaltung der besetzten polnischen Gebiete [Pierwsze rozporządzenie o odbudowie administracji okupowanych polskich obszarów], „Verordnungsblatt des Generalgouverneurs für die Besetzten Polnischen Gebiete” [„Dziennik rozporządzeń Generalnego Gubernatora dla okupowanych polskich terenów”], 26.10.1939.

[20]Aufruf des Höherer SS- und Polizeiführers im Generalgouvernement für die besetzen polnishen gebiete [Odezwa wyższego dowódcy SS (Schutzstaffel) i Policji w Generalnym Gubernatorstwie dla okupowanych polskich obszarów], „­Verordnungsblatt des Generalgouverneurs für die Besetzten Polnischen ­Gebiete”, 2.11.1939.

[21] Adam Hempel, Pogrobowcy klęski. Rzecz o policji „granatowej” w Generalnym Gubernatorstwie 1939–1945, dz. cyt., s. 38–39.

[22] Robert Litwiński, Policja granatowa w okupacyjnej Warszawie w obronie bezpieczeństwa i porządku publicznego. Od podległości wobec okupanta do współpracy z Polskim Państwem Podziemnym [w:] Porządek publiczny i bezpieczeństwo w okupacyjnej Warszawie, red. Robert Spałek, Warszawa 2018, s. 92.

[23] Józef Wraubek, Na Podhalu, maszynopis niedatowany, archiwum autora.

[24]AAN, Ministerstwo Sprawiedliwości, 1656, Akta osobowe byłych funkcjonariuszy Policji Państwowej, Straży Więziennej, Korpusu Ochrony Pogranicza i Straży Granicznej, 1946–1952. Akta te nie mają oddzielnych sygnatur archiwalnych, postępują w kolejności alfabetycznej.

[25]AIPN Kr, 075/1, t. 41, Lista oficerów i szeregowych PP wysługujących się okupantowi niemieckiemu na terenie G. G., Stan z 1.12.1944, k. 284.

[26]ANKr, SAKr, 979/IVK/230/49, Protokół przesłuchania podejrzanego, k. 5–9.

[27]AIPN, GK 656/6, Teczka osobowa Piotra Kulisza, Kwestionariusz osobowy; ANKr, Komenda Policji Polskiej w Krakowie, t. 7, Akta osobowe Stanisława Banasia, Oświadczenie, k. 20.

[28]ANKr, Komenda Policji Polskiej w Krakowie, t. 7, Akta osobowe Stanisława Banasia, Przysięga służbowa, k. 22.

[29]ANKr, SMKr, t. 13, Przemówienie Stadthauptmanna, b.d., k. 647–651.

[30]ANKr, PPPBrzN, t. 2, Komendant powiatowy, rozkaz do posterunków, k. 12.

[31]AMSW, Starostwo Powiatowe Warszawskie, 1136, List urzędnika Wydziału Finansów rządu GG Spindlera do starostów, 24.01.1941, k. 3–4.

[32]AMSW, II Komisariat PP, t. 11, Pismo komendanta, 16.03.1942, k. 9.

[33]AMSW, II Komisariat PP, t. 11, Pismo komendanta, 13.03.1942, k. 12.

[34]AMSW, II Komisariat PP, t. 11, Protokół odprawy kierowników placówek, 16.03.1942, k. 52, 54.

[35] Calel Perechodnik, Czy ja jestem mordercą?, oprac. Paweł Szapiro, Warszawa 1995, s. 53.

[36]ANKr, PPPBrzN, t. 9, Rozkaz dzienny powiatowego komendanta PP w Miechowie do podległych mu placówek, 7.05.1943. Wyjątek uczyniono dla policjantów zabitych na służbie.

[37]AMSW, Starostwo Powiatowe Warszawskie, 1137, Lista płac PP z listopada 1939, k. 11–12.

[38] Franciszek Wyszyński, Dzienniki z lat 1941–1944, oprac. Jan Grabowski, Zbigniew Ryszard Grabowski, Warszawa 2007, s. 60.

[39]AIPN Kr, 075/1, t. 47, Stan policji w dystrykcie krakowskim, 20.09.1940, k. 1–3.

[40] Jedynym opracowaniem, w którym można znaleźć kilka stron na temat PPK, jest książka Adama Hempla Pogrobowcy klęski. Rzecz o policji „granatowej” w ­Generalnym Gubernatorstwie 1939–1945, dz. cyt., s. 124–137.

[41] Szerzej na ten temat patrz: Andrzej Misiuk, Policja Państwowa 1919–1939. ­Powstanie, organizacja, kierunki działania, dz. cyt., s. 288–326.

[42] Cyt. za: Zbigniew Siemak, Policja kryminalna II Rzeczpospolitej. Powstanie, organizacja, kadry i metody pracy, dz. cyt., s. 194.

[43] Andrzej Misiuk, Policja Państwowa 1919–1939. ­Powstanie, organizacja, kierunki działania, dz. cyt., s. 321.

[44] Zbigniew Siemak, Policja kryminalna II Rzeczpospolitej. Powstanie, organizacja, kadry i metody pracy, dz. cyt. W 1938 roku w Służbie Śledczej pracowało już 2815 policjantów.

[45]AIPN, GK 164/3754, Protokół przesłuchania Wilhelma Tewesa przez angielskie władze okupacyjne w Niemczech, 23.08.1946, k. 3–4. Inni dowódcy warszawskiego Kripo: „Kriminalrat – Strunz (Inspektion); Kriminalkommissar – van Look (Inspektion); Kriminalkommissar – Dr. Rogensack (Inspektion); Kriminalkommissar Georg Richter, Kommissariatsleiter; Kriminalkommissar Horst Corfei; Kriminal­inspektor Friedrich Geisler” (tamże).

[46] Stanisław Biernacki, Okupant a polski ruch oporu. Władze hitlerowskie w walce z ruchem oporu w dystrykcie warszawskim 1939–1944, Warszawa 1989, s. 24–25.

[47] W Radomiu DPK formalnie nie powstała, działały jednak komisariaty polskiego Kripo.

[48] Ciekawą korespondencję między pozawarszawskimi oddziałami Kripo można znaleźć w aktach zespołu Sądu Niemieckiego (Deutsches Gericht) w Archiwum Miasta Stołecznego Warszawy. Tytułem przykładu teczki: 1207/5185; 1207/5384; 1207/5184; 1207/5151.

[49]DALO, Sondergericht Lemberg, t. 450, Posterunek Drohobycz–Borysław, dochodzenie w sprawie samobójczej śmierci Ajzyka Szlezingera, k. 3.

Wydawnictwo Czarne sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e­-mail: [email protected]

Wołowiec 2020

Wydanie I