11,99 zł
Irlandka Cara Doyle z pasją fotografuje dzikie zwierzęta. Polowanie z aparatem na północy Finlandii niemal kończy się dla niej tragicznie. Zamarzłaby, gdyby nie znalazł jej Logan Coltan, amerykański milioner żyjący samotnie w środku lasu. Logan chroni prywatność, ale zabiera Carę do swojego domu, by ją ratować. Wspólne dni podczas nawałnicy ujawniają przepaść między pełną energii Carą a dążącym do kontroli nad sobą i światem Loganem, jednocześnie jednak budzą nieoczekiwaną iskrę…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 151
Rok wydania: 2025
Heidi Rice
Na dalekiej północy
Tłumaczenie:
Agnieszka Cymbor
Tytuł oryginału: Undoing His Innocent Enemy
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2023
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2023 by Heidi Rice
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2025
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Bez ograniczania wyłącznych praw autora i wydawcy, jakiekolwiek nieautoryzowane wykorzystanie tej publikacji do szkolenia generatywnych technologii sztucznej inteligencji (AI) jest wyraźnie zabronione. HarperCollins korzysta również ze swoich praw na mocy artykułu 4(3) Dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym 2019/790 i jednoznacznie wyłącza tę publikację z wyjątku dotyczącego eksploracji tekstu i danych.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-291-2353-2
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Cara Doyle odetchnęła głęboko i jej oddech zamienił się w parę w lodowatym powietrzu. Uniosła aparat i przez obiektyw obserwowała rysia wędrującego przez sypki jak puder śnieg. Śledziła kotkę od ponad tygodnia – w przerwach w pracy jako barista w hotelu w Saariselkä – i dziś udało jej się zrobić tyle wyjątkowych zdjęć, że serce pękało jej z podekscytowania. Cieszyła się, że skończyła, ponieważ w temperaturze trzydziestu stopni poniżej zera nie mogła pozwolić sobie na opieszałość.
Przeszył ją dreszcz. Pomimo sześciu warstw ubrań termicznych zaczynało jej doskwierać zimno. Zignorowała dyskomfort. To był jej moment kulminacyjny. Przez pół roku łapała dorywcze prace w przeróżnych hotelach w Laponii, żeby spłacić wyprawę, której celem było studiowanie zachowania dzikich kotów. Zrobione zdjęcia miały znaleźć się w jej przełomowym portfolio fotografa przyrody.
Ryś podniósł głowę i jego srebrne oczy dostrzegły Carę. Oddech uwiązł jej w piersi – obraz w obiektywie był powalający. Zwierzę wyglądało, jakby ustawiło się do zdjęcia. Jego poza umożliwiała podziwianie wdzięcznej, szlachetnej linii jego ciała. Brunatne futro wtapiało się w migoczący krajobraz. Sekundę później samica zniknęła pod ciężkimi od śniegu gałęziami świerków, rozpływając się w monochromatycznym krajobrazie tajgi.
Cara czekała jeszcze kilka minut, ale ryś nie wrócił. Obróciła się na plecy i spojrzała na perłowo białe niebo widoczne między gałęziami drzew. Zbliżała się trzecia po południu i zaraz miał nadejść zmierzch. O tej porze roku w Laponii dzień trwał tylko cztery godziny. Powinna wracać do skutera śnieżnego, który zostawiła na obrzeżach lasu. Pozwoliła sobie na chwilę refleksji, ale momentalnie poczuła, jak bezruch przyśpieszył wyziębienie jej organizmu. Byłoby strasznym marnotrawstwem teraz umrzeć, po tylu miesiącach pracy, nie sprzedawszy tych pięknych zdjęć.
Podniosła się i ruszyła szybko w stronę skutera, podczas gdy dookoła niej zaczęła zapadać ciemność. Do licha, ile czasu tu spędziła? Wydawało jej się, że były to minuty, ale czas zawsze jej uciekał, kiedy polowała na idealne ujęcie. Kiedy doszła do skutera, zapakowała aparat do ocieplanej torby, czując, że jej ręce robią się nieporadne, a przeszywające zimno zmienia się w drętwy ból. Niedobrze. Cała radość z idealnego zdjęcia zmieniła się w niepokój, kiedy silnik skutera nie zaskoczył. Zirytowana spróbowała innego rozwiązania – złapała za przewód rozruchowy i mocno pociągnęła. Znowu nic. Nie panikuj… Wszystko w porządku…
Próbowała się uspokoić, ale jej umysł zalały myśli o milionach powodów, dla których nie powinna była zagłębiać się tak daleko w las ani zostawać tu tak długo. Po kilkunastu próbach odpalenia silnika poddała się w końcu. Bolały ją ramiona, a pot pokrywający ciało jeszcze zwiększał odczucie przenikliwego zimna. Źle zrobiła, że w ogóle zgasiła silnik, ale nie spodziewała się, że tropienie rysia zajmie jej tyle czasu. Poza tym paliwo kosztowało fortunę. Wyłowiła z plecaka telefon satelitarny. W pobliżu nie było żadnych wież telekomunikacyjnych ani osad ludzkich. Słyszała plotki, że gdzieś głęboko w tych lasach, w szklanym domu, żył pewien amerykańsko-fiński miliarder, ale nikt go nigdy nie widział. Podobno jego rodziców zamordowano, kiedy był jeszcze dzieckiem, i odziedziczył ogromną fortunę, a potem zniknął. Jednak, jeśli ktokolwiek znał jakieś szczegóły, nie dotarły one do Irlandii, a Cara nie mogła pozwolić sobie na błąkanie się po lesie w poszukiwaniu mitycznej Fortecy Samotności.
Znalazła częstotliwość, z której ostatnio korzystała.
– Mayday, Mayday. Jestem w lesie państwowym, jakieś czterdzieści mil na północny-wschód od Saariselkä. Mój pojazd nie działa. Czy ktoś mnie słyszy?
Jej oddech zwolnił i poczuła, że jej ciało zaczyna drętwieć. Gasły ostatnie promienie słońca. Pomimo narastającego osłabienia, wciąż próbowała nawiązać połączenie. Gdyby tylko mogła się chwilę zdrzemnąć, poczułaby się lepiej. Nie wolno ci spać. Kiedy zaczęła sądzić, że sytuacja nie mogłaby być gorsza, poczuła na twarzy lodowaty podmuch wiatru. Prognoza pogodny nie przewidywała burzy. Sprawdziła to. Ale nie dało się zaprzeczyć, że w lesie nie panowała już cisza. Zastąpiło ją wycie pędzącego przez las wiatru. Cara ledwo słyszała swój głos, wciąż wołający o pomoc.
Zakopała się w zaspie tuż za skuterem, żeby ochronić się od wichury. Nikt jej nie odpowiedział. Nikt nie przyjdzie. Lampka baterii na telefonie zaczęła migać i było to jedyne, co Cara widziała w otaczającej ją zamieci. W głowie usłyszała głos swojej matki, pragmatyczny i zmęczony, i przypomniała sobie ich ostatnią frustrującą rozmowę sprzed dwóch dni.
„Po co chcesz jechać tak daleko? Mamy na farmie mnóstwo zwierzaków do fotografowania.
– Bo jako fotograf dzikich zwierząt chcę fotografować dzikie zwierzęta. Nie krowy i owce.
– A nie sądzisz, że powinnaś się już ustatkować? Masz dwadzieścia jeden lat i miałaś ledwo jednego chłopaka. Twoi bracia mają już dzieci.
– To dlatego, że podobnie jak ty, mamciu, oni też nie czują potrzeby wyjazdu z hrabstwa Wexford”.
Pod powiekami zakręciły jej się łzy. Nie płacz. Powieki ci się skleją i co wtedy zrobisz? Wszystko zaczynało ją boleć. Sześć warstw ubrań termicznych, na które zaciągnęła pożyczkę na karcie kredytowej, wydawały się zmienić w chusteczkę higieniczną na tym nieziemskim zimnie. Telefon w jej ręku wydał z siebie skrzek.
– H-h-halo? – Prawie nie mogła wydobyć z siebie głosu. Proszę, niech ktoś po mnie przyjdzie.
– Włącz światła – nakazał wściekły głos.
Spłynęła na nią ulga. Ostatkiem sił zmusiła się do wstania. Jej kości sprawiały wrażenie zrobionych z lodu. Przekręciła włącznik świateł i usiadła na siodełku. Snop żółtego światła wbijał się w zamieć i przypomniały jej się historie ze szkółki parafialnej, które mówiły o świetlistej postaci Jezusa, jaką można zobaczyć przed śmiercią. Wszystkie dzieciaki umierały ze strachu, kiedy siostra Mary Clodagh opowiadała tę historię. Jednak Cara teraz się nie bała, była po prostu wykończona. Powieki jej opadły.
– Odzywaj się – rozległ się ponury głos.
Cara zbliżyła usta do telefonu, mamrocząc coś przez kilka warstw kominiarek.
– Głośniej – głos zabrzmiał jak szczeknięcie rozzłoszczonego psa.
– Próbuję…
Nie czuła już ani bólu twarzy, ani palców. Miała wrażenie, że do jej piersi przyciśnięto ciepły koc. W promieniu światła z reflektora zamajaczyła postać. Jej zarys przypominał Carze majestatyczne niedźwiedzie, które fotografowała latem w Laponii. Warkot silnika przedzierał się przez świst wiatru, podczas gdy niedźwiedź się zbliżał. Kształt rozdzielił się i zawisł nad nią mroczny cień. Przez niewielką szczelinę w kominiarce patrzyły na nią przenikliwe niebieskie oczy, bardzo podobne do oczu rysia, którego Cara tropiła, jak jej się wydawało, całe wieki temu. Uniosły ją silne ramiona. Cara próbowała się wyswobodzić, bojąc się, że jej kości skruszeją w uścisku tych dłoni.
– Nie walcz ze mną – krzyknął niedźwiedź. – I nie zasypiaj.
Próbowała coś powiedzieć, ale słowa nie chciały przejść przez gardło. Jego potężne ciało chroniło ją od lodowej burzy. Wciąż czuła podmuchy wiatru, ale nie chłostały już tak boleśnie.
– Jak masz na imię? Nie śpij!
Wciąż nie mogła się odezwać, bolało ją nawet myślenie. Chciała tylko spać. Usłyszała wypowiadane wściekle przekleństwa i przypomniał jej się ojciec, kiedy wracał z pubu… Tak dawno temu. Dobrze, że już go nie było.
Po chwili znalazła się na palecie, owinięta kocami, ciągnięta przez zawieruchę, a wiatr zmienił się w wir błękitnych i zielonych świateł. Gwiazdy migotały jak czarodziejskie światełka na nocnym niebie nad jej głową. Kojący szum wypełnił jej duszę, przeganiając zamierzchły strach przed ojcem. Po chwili wyczerpanie wzięło górę i Cara przestała myśleć.
Logan Arto Coltan III wjechał skuterem do podziemnego garażu i zgasił silnik. Przeklął siarczyście, zeskakując z maszyny i zmierzając do palety, którą przypiął do skutera, żeby przewieźć paczki.
– Obudź się! – wrzasnął do leżącego na stercie puszek i mrożonego mięsa ciała. Kiedy usłyszał wołanie o pomoc, transportował zaopatrzenie. Był to zupełny przypadek. Nigdy nie wchodził na częstotliwość awaryjną, ale widocznie wcisnął coś nie tak, kiedy skończył rozmowę z pilotem dostarczającym jego zamówienie. Żałował, że odebrał.
Długie rzęsy osoby leżącej na palecie były całkiem białe od mrozu. Po chwili jej powieki uniosły się, ukazując młode, zielone jak szmaragdy oczy. Logan poczuł ukłucie czegoś nowego, ale zignorował to. Osoba nie była nieprzytomna. Jeszcze.
– Nie zasypiaj – powtórzył. Przyglądał jej się, starając się oszacować jej rozmiar. Jakieś metr sześćdziesiąt. Zapewne kobieta, pomyślał, rozbierając się z zewnętrznej warstwy ubrań. W garażu było chłodno, ponieważ nie chciał się przegrzewać przed rozebraniem się z kombinezonu. Teraz musiał jakoś przetransportować tę idiotkę do środka. Kiedy został tylko w podkoszulku i spodniach dresowych, poszedł do schowka, wziął apteczkę i wyjął z niej termometr. Wiedział, że jeśli kobieta ma hipotermię, będzie musiał wezwać pogotowie lotnicze.
Podniósł ją i ostrożnie przerzucił sobie przez ramię. Jeśli była wyziębiona, gwałtowne ruchy mogły spowodować groźną dla życia arytmię. Wspiął się po prowadzących do domu schodach. Odkąd dziesięć lat temu zmarł jego dziadek, mieszkał tu zupełnie sam.
– Avata! – krzyknął do wbudowanego inteligentnego systemu i usłyszał szczęk otwieranych zamków. Kopnął ciężkie metalowe drzwi, żeby je otworzyć.
– Tuli päälle – dodał, żądając rozpalenia ognia, kiedy przechodził przez ogromny salon. Położył dziewczynę na jednej z niskich sof otaczających kominek.
Pomarańczowe języki ognia wystrzeliły, odbijając się w panoramicznych oknach wychodzących na mroczny, zimowy las i niewidoczną w nocy leśną przełęcz, oświetloną eterycznym blaskiem księżyca.
Był bezpieczny. Tutaj zawsze był bezpieczny. Jednak kiedy udało mu się w końcu zdjąć wszystkie kominiarki kobiety i jej rudoblond włosy rozsypały się na poduszce, przestał się tak czuć. Skoncentruj się, człowieku. Nie miałeś wyjścia. Mogłeś albo ją tu przywieźć, albo pozwolić jej umrzeć.
Dziewczyna wciąż na niego patrzyła nieco zamglonymi, ale czujnymi oczami i Logan zrobił się podejrzliwy. Co robiła na jego terenie? Tak daleko od cywilizacji, w nocy i całkiem sama?
– Jak się czujesz? – zapytał, wyjmując z kieszeni termometr.
– Z-z-zimno mi. – Zaczęła nagle się trząść intensywnie.
Skinął głową zadowolony. Dreszcze były dobrą oznaką. Wstrząsnął termometr i odchylając kciukiem popękaną dolną wargę dziewczyny, umieścił jego końcówkę pod jej językiem. Nastawił swój zegarek na cztery minuty. Dziewczyna patrzyła na niego oszołomiona, wciąż się trzęsąc. Zadzwonił alarm i Logan zabrał termometr. Trzydzieści pięć stopni. Przeklął. Była na granicy hipotermii.
– Dobra. – Rzucił termometr na stół i uniósł dziewczynę w ramionach. – Musisz się rozgrzać – oznajmił, kierując się w stronę nigdy nieużywanej sypialni gościnnej. Idąc przez dom, rozważał opcje. Może powinien wezwać pogotowie z Saariselkä? Ale dziewczyna była młoda, przytomna i wyglądała na zdrową. Do tego jej temperatura nie zeszła poniżej trzydziestu pięciu. Jeśli udałoby mu się szybko ją podnieść, nie byłoby potrzeby hospitalizacji ani efektów ubocznych. Zresztą ratownicy potrzebowaliby co najmniej godziny, żeby tu dolecieć. Wciąż trwała burza śnieżna.
No i co najważniejsze, nie miał najmniejszej ochoty zdradzać lokalizacji swojego domu dla jakiejś nieznajomej. Nie, jeśli dało się tego uniknąć. Nie, zanim nie dowie się, kim była i co robiła na jego ziemi w samym środku burzy.
Podjąwszy tę decyzję, postawił dziewczynę i zaczął zdejmować z niej ubrania, podczas gdy ona stała spokojnie, wciąż wstrząsana dreszczami. Zapowiadała się długa noc.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
