Morten, Emilia i zaginione światy - Reinaus Reeli - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Morten, Emilia i zaginione światy ebook

Reinaus Reeli

4,0

Opis

Droga do wolności czasem prowadzi przez bagna…

Napisana w tonacji realizmu magicznego historia o Mortenie i Emilii – podobnie jak opowieść o Mariusie i wilkołaczce Liisi – charakteryzuje się przenikaniem dwóch światów, realnego i magicznego. W nich ludzie współistnieją z bohaterami z baśni i legend, a nawet z duchami, a przyroda jest wspaniała – nieokiełznana i pełna mocy. Za to problemy, z jakimi mierzą się młodzi bohaterowie, są jak najbardziej prawdziwe i uniwersalne.

Po śmierci dziadków Morten zostaje w domu sam z wujem, w chacie na skraju bagien. Jego mama pracuje za granicą, więc widują się sporadycznie. Ojca nie poznał nigdy.

Życie z wujem alkoholikiem jest nie do zniesienia, ale Morten nie dzieli się z nikim swoim cierpieniem. Gdy w domu jest bardzo źle, ucieka na bagna. Tam czuje się wolny i bezpieczny, tam też oddaje się swojej pasji – fotografii. Wszystko się zmienia, gdy podczas jednej z takich wypraw spotyka tajemniczą dziewczynę. Emilia wydaje się nieco dziwna, ale Morten dobrze się czuje w jej towarzystwie. Ma wrażenie, że Emilia rozumie go lepiej niż ktokolwiek inny. Wkrótce jednak się okazuje, że jego nowa znajoma nie może opuścić bagien…

Biały Kruk 2017

***

Książka została wydana w ramach projektu Gramy w zielone.

Wydanie książki jest współfinansowane przez Unię Europejską w ramach programu Kreatywna Europa, który powstał między innymi po to, żeby Europejczycy mogli poznawać pisarzy z innych krajów Unii Europejskiej i ich literaturę oraz kulturę.

Morten, Emilia i zaginione światy  logoke czarne 600x77

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Morten, Emilia i zaginione światy  loga promesa

Tłumaczenie i druk książki zostały dofinansowane przez Cultural Endowment of Estonia.

Morten, Emilia i zaginione światy  kulka logo eng big jpg

 

Patronaty:

Morten, Emilia i zaginione światy  newsweek psychologia   Morten, Emilia i zaginione światy  logotyp lc   Morten, Emilia i zaginione światy  la fontaine    Morten, Emilia i zaginione światy  idylla

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 144

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Audrey_

Oceń książkę

Przeszywająco smutna i jednocześnie taka magiczna... Piękna książka, zostanie długo w moim sercu.
00
barbara4636

Oceń książkę

Smutna smutna smutna. A przecież pełna wiary miłości odwagi.Żadne dziecko nie powinno przeżyć takiej traumy jak bohater tej.książki. Tej książki nie zapomnę.
00
beataSY

Oceń książkę

świetna lektura nie tylko dla młodzieży
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Mor­ten, Emi­lie ja ka­du­nud ma­ail­mad
Text © Re­eli Re­inaus Il­lu­stra­tions © Marja-Liisa Plats
© tłu­ma­cze­nie Anna Mi­chal­czuk-Pod­lecki
© for Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Wid­no­krąg, Pia­seczno 2024
Re­dak­torka pro­wa­dząca: Do­rota Gór­ska
Re­dak­torka wdra­ża­jąca: Ju­lia Krze­szew­ska
Skład i ła­ma­nie wer­sji pol­skiej: Ma­ria Gro­mek
Re­dak­cja ję­zy­kowa: Agnieszka Ha­łu­biec
Ko­rekty: Alek­san­dra Mar­czuk-Ra­do­szek
Opieka pro­duk­cyjna: Mul­ti­print Jo­anna Da­nie­luk
Sfi­nan­so­wane ze środ­ków UE. Wy­ra­żone po­glądy i opi­nie są je­dy­nie opi­niami au­tora lub au­to­rów i nie­ko­niecz­nie od­zwier­cie­dlają po­glądy i opi­nie Unii Eu­ro­pej­skiej lub Eu­ro­pej­skiej Agen­cji Wy­ko­naw­czej ds. Edu­ka­cji i Kul­tury (EACEA). Unia Eu­ro­pej­ska ani EACEA nie po­no­szą za nie od­po­wie­dzial­no­ści.
Książka wy­dana w ra­mach pro­jektu „Gramy w zie­lone”
Tłu­ma­cze­nie i druk książki zo­stały do­fi­nan­so­wane przez Cul­tu­ral En­dow­ment of Es­to­nia.
Pia­seczno 2024
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-68060-06-5
Wszel­kie prawa za­strze­żone.Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może by re­pro­du­ko­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­daw­nic­two WID­NO­KRĄGwww.wy­daw­nic­two-wid­no­krag.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pur­pu­rowa tar­cza słońca wi­siała nad ho­ry­zon­tem i bar­wiła niebo na de­li­katny, ró­żo­wo­po­ma­rań­czowy ko­lor. Skar­ło­wa­ciałe na tor­fo­wi­skach, po­skrę­cane so­sny wy­glą­dały z od­dali jak ciemne, nieco gro­te­skowe, ale jed­no­cze­śnie zło­wro­gie syl­wetki, któ­rych cie­nie mie­szały się z po­bły­sku­ją­cymi gdzie­nie­gdzie oczkami wody.

Na krótką chwilę ten wi­dok wy­peł­nił go dziwną tę­sk­notą. Wie­dział, że gdyby za­mknął oczy, mógłby so­bie wy­obra­zić, że jest w do­wol­nym miej­scu na świe­cie. Wo­kół pa­no­wała ab­so­lutna ci­sza. Tylko od czasu do czasu z da­leka roz­le­gały się prze­szy­wa­jące du­szę okrzyki żu­rawi, nie milk­nęło też nu­żące brzę­cze­nie ko­ma­rów.

Do­cho­dzące z po­bliża trza­śnię­cie przy­wró­ciło go do rze­czy­wi­sto­ści. Ktoś za­mknął wła­śnie ba­gaż­nik auta.

Mor­ten rzu­cił ostat­nie spoj­rze­nie na za­cho­dzące słońce i żwa­wym kro­kiem ru­szył w kie­runku sa­mo­chodu.

Gdy się zbli­żał do po­zo­sta­łych, Ju­han czub­kiem buta ga­sił nie­do­pa­łek pa­pie­rosa, a An­dreas sie­dział już za kie­row­nicą, nieco ner­wowo spo­glą­da­jąc na nad­cho­dzą­cego Mor­tena.

– W po­rządku? – ode­zwał się Ju­han.

Mor­ten ski­nął głową.

– Wszystko okej.

– To jedźmy – po­wie­dział An­dreas, opusz­cza­jąc szybę w au­cie. – Zdą­żymy jesz­cze na­pa­lić w sau­nie.

– Tak, tak – od­parł Mor­ten, rzu­ca­jąc apa­rat na sie­dze­nie obok kie­rowcy i za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

Mu­siał jesz­cze coś zro­bić. Jedną rzecz.

Otwo­rzył ba­gaż­nik sa­mo­chodu i roz­su­nął nieco za­mek po­krowca. A po­tem wy­cią­gnął dłoń i de­li­kat­nie jej do­tknął.

Na mgnie­nie oka znów tam był. W prze­szło­ści. Przed oczyma sta­nęła mu twarz dziew­czyny, a do noz­drzy wtar­gnęła woń tor­fo­wi­ska. Nie tego, in­nego.

Tego, o któ­rym od czasu do czasu na­dal my­ślał.

Mor­ten za­su­nął su­wak i wy­tarł palce z ziemi.

– Do­bra, mo­żemy je­chać.

1.

Mor­ten prze­śli­zgi­wał się obiek­ty­wem apa­ratu po oknach bloku. W nie­któ­rych pa­liło się już świa­tło i wi­dać było po­ru­sza­jące się w nich syl­wetki. W po­zo­sta­łych oknach było jed­nak ciemno – może część miesz­kań­ców nie wró­ciła jesz­cze do domu, a może ktoś miał swoje po­wody, by po­zo­stać w ciem­no­ści.

Mor­tena tak na­prawdę nie in­te­re­so­wało, co ro­bią lu­dzie, któ­rych aku­rat wi­dział, albo dla­czego w nie­któ­rych miesz­ka­niach nie za­pa­lono lamp. Przy­glą­dał się oknom tylko z dwóch po­wo­dów. Po pierw­sze, przy­wykł do ob­ser­wo­wa­nia świata przez oko apa­ratu fo­to­gra­ficz­nego, a po dru­gie, wiele by dał, by zna­leźć się te­raz w któ­rymś – obo­jęt­nie w któ­rym – z tych miesz­kań.

Po pro­stu dla­tego, że by­łoby tam cie­pło. Cie­pło i przy­jem­nie.

Mor­ten za­mknął oczy i przez chwilę pró­bo­wał so­bie wy­obra­zić, że jest w ja­snym, ogrza­nym po­miesz­cze­niu. Nie uda­wało mu się to zbyt do­brze, bo w tym sa­mym cza­sie pod cienką kurtkę wci­skał się prze­szy­wa­jący wiatr. Mor­ten otwo­rzył oczy i z po­wro­tem umie­ścił sa­mego sie­bie w miesz­ka­niu na­le­żą­cym do ob­cych lu­dzi – a także w ich ży­ciu, z od­dali wy­glą­da­ją­cym na tak ide­alne.

Gdy przy pierw­szych kro­plach desz­czu chło­pak cho­wał do ple­caka apa­rat fo­to­gra­ficzny, za­uwa­żył, jak ja­kiś duży, czarny i wi­dać nie­dawno za­gu­biony pies roz­pacz­li­wie krąży po chod­niku, szu­ka­jąc swo­jego pana.

Jak da­leko Mor­ten się­gał pa­mię­cią, od za­wsze ma­rzył, by zo­stać cza­ro­dzie­jem. Kimś, kto po­tra­fiłby speł­niać ży­cze­nia jed­nym ru­chem ma­gicz­nej różdżki. Gdyby na­prawdę nim był, spra­wiłby, że pies i jego wła­ści­ciel za­raz by się od­na­leźli. Te­raz jed­nak nie mógł uczy­nić nic wię­cej, niż tylko po ci­chu współ­czuć psu. Mieć na­dzieję, że zwie­rzę szczę­śli­wie od­naj­dzie drogę do domu.

Je­śli bę­dzie w sta­nie. Bo wła­śnie w tym mo­men­cie pies dość bez­myśl­nie prze­biegł przez ulicę, o mało nie wpa­da­jąc pod koła czer­wo­nego je­epa. Mor­ten znów za­mknął oczy, w uszach na­dal sły­szał jesz­cze pisk ha­mul­ców. Nie chciał wi­dzieć, co bę­dzie da­lej.

Jako mały chło­piec czę­sto ba­wił się w czary. Po­trzebna była do tego tylko ja­kaś ga­łązka i wy­cią­gnięta z szafy mamy jej stara spód­nica, którą można było roz­ciąć i owi­nąć się nią jak pe­le­ryną. I oczy­wi­ście moc wy­obraźni.

Mor­ten cza­sem na­dal jesz­cze ma­rzył o tym, by po­siąść sztukę cza­ro­wa­nia. Choć od dawna nie ba­wił się w cza­ro­dzieja. Za to wy­da­rzeń i rze­czy, które chciałby zmie­nić, było w jego ży­ciu co­raz wię­cej.

Gdy tym ra­zem Mor­ten otwo­rzył oczy, po psie nie było śladu. Chło­pak spoj­rzał na ze­ga­rek. Do au­to­busu miał jesz­cze pół go­dziny. Ziąb wdzie­rał się w każdą czą­steczkę jego ciała, ale prze­cież nie miał do­kąd pójść. Nie mógł wejść do hali dworca, bo za­pa­chy z tam­tej­szej ka­fe­te­rii do­pro­wa­dzi­łyby go do sza­leń­stwa. A on mu­siał wy­trzy­mać jesz­cze całą drogę do domu. Po pro­stu mu­siał. Urmas na pewno jak zwy­kle usma­żył so­bie ziem­niaki, ale i on da ja­koś radę prze­żyć ten ko­lejny dzień.

Z my­śle­nia o je­dze­niu nie wy­ni­kło nic do­brego. Od obiadu w szkole mi­nęło już po­nad sie­dem go­dzin i Mor­te­nowi do­ku­czał pu­sty żo­łą­dek. Ale chło­pak nie miał wię­cej pie­nię­dzy niż na prze­jazdy au­to­bu­sem do końca mie­siąca. Nie mógł z nich wy­dać ani centa. Na­prawdę ani jed­nego centa.

Otrzą­snął się z wła­snych my­śli, gdy rap­tem coś szturch­nęło go w ko­lano. Zdu­miał się, bo na­tknął się na spoj­rze­nie tego sa­mego czar­nego psa, który jesz­cze parę mi­nut temu unik­nął po­trą­ce­nia przez sa­mo­chód. Zwie­rzę wpa­try­wało się w niego swo­imi wiel­kimi brą­zo­wymi oczami, jakby pro­sząc o po­moc. Mor­ten wy­cią­gnął rękę i do­tknął ostroż­nie jego łba. Pies zbli­żył się o parę kro­ków i dość przy­jaź­nie ob­wą­chał ludzką dłoń.

– Tylko mnie te­raz nie ugryź – ode­zwał się Mor­ten do psa i chwy­cił go za ob­rożę. Prze­krę­cił ją tro­chę i za­raz zna­lazł to, czego szu­kał. Na ob­roży wid­niała me­ta­lowa ta­bliczka z wy­gra­we­ro­wa­nym nu­me­rem te­le­fonu.

Dwa­dzie­ścia pięć mi­nut póź­niej Mor­ten sie­dział już w au­to­bu­sie i z ape­ty­tem zja­dał za­pie­kankę. Z po­czątku grzecz­nie od­mó­wił, gdy męż­czy­zna w śred­nim wieku, który przy­szedł po psa, ły­sawy i z ko­zią bródką, chciał w po­dzięce wci­snąć mu do ręki pięć­dzie­siąt euro. Ale nie­zna­jomy na­ci­skał, więc chło­pak w końcu wziął pie­nią­dze. Nie był w sta­nie zro­bić tego za pierw­szym ra­zem, choć strach, że wła­ści­ciel psa drugi raz tego nie za­pro­po­nuje, nie­mal ści­skał go za gar­dło.

Mor­ten po­li­czył, że je­śli co­dzien­nie po szkole kupi so­bie jedną droż­dżówkę i ba­nana, wy­star­czy mu tych pie­nię­dzy na pra­wie pół­tora mie­siąca. Prze­łknął ostatni kęs i uśmiech­nął się sze­roko do swo­jego od­bi­cia w szy­bie. Dzi­siej­szy dzień po­ka­zał mu, że na­wet z bez­na­dziej­nej sy­tu­acji jest ja­kieś wyj­ście.

Przed pój­ściem spać Mor­ten prze­kre­ślił ko­lejną kratkę w ka­len­da­rzu. Znów je­den dzień mniej. Żył tylko z dnia na dzień. Tak było pro­ściej. Naj­waż­niej­sze to prze­żyć ja­koś je­den dzień. A po­tem na­stępny. Choć o ko­lej­nym my­ślał do­piero wie­czo­rem, gdy le­żał w łóżku. A i wtedy naj­bar­dziej za­do­wo­lony był z tego, że udało mu się do­trwać do tej chwili. Że nie dał się zła­mać.

Zbyt da­leko na­przód nie mógł wy­bie­gać my­ślami, bo tra­cił wtedy z oczu swój cel i się roz­pra­szał. Mógłby wtedy ła­two wpaść w złudną sieć ma­rzeń i chęć uża­la­nia się nad sobą – i nie byłby w sta­nie sku­pić się na tym, by prze­trwać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki