Morten, Emilia i zaginione światy - Reinaus Reeli - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Morten, Emilia i zaginione światy ebook

Reinaus Reeli

0,0

Opis

Droga do wolności czasem prowadzi przez bagna…

Napisana w tonacji realizmu magicznego historia o Mortenie i Emilii – podobnie jak opowieść o Mariusie i wilkołaczce Liisi – charakteryzuje się przenikaniem dwóch światów, realnego i magicznego. W nich ludzie współistnieją z bohaterami z baśni i legend, a nawet z duchami, a przyroda jest wspaniała – nieokiełznana i pełna mocy. Za to problemy, z jakimi mierzą się młodzi bohaterowie, są jak najbardziej prawdziwe i uniwersalne.

Po śmierci dziadków Morten zostaje w domu sam z wujem, w chacie na skraju bagien. Jego mama pracuje za granicą, więc widują się sporadycznie. Ojca nie poznał nigdy.

Życie z wujem alkoholikiem jest nie do zniesienia, ale Morten nie dzieli się z nikim swoim cierpieniem. Gdy w domu jest bardzo źle, ucieka na bagna. Tam czuje się wolny i bezpieczny, tam też oddaje się swojej pasji – fotografii. Wszystko się zmienia, gdy podczas jednej z takich wypraw spotyka tajemniczą dziewczynę. Emilia wydaje się nieco dziwna, ale Morten dobrze się czuje w jej towarzystwie. Ma wrażenie, że Emilia rozumie go lepiej niż ktokolwiek inny. Wkrótce jednak się okazuje, że jego nowa znajoma nie może opuścić bagien…

Biały Kruk 2017

***

Książka została wydana w ramach projektu Gramy w zielone.

Wydanie książki jest współfinansowane przez Unię Europejską w ramach programu Kreatywna Europa, który powstał między innymi po to, żeby Europejczycy mogli poznawać pisarzy z innych krajów Unii Europejskiej i ich literaturę oraz kulturę.

Morten, Emilia i zaginione światy  logoke czarne 600x77

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Morten, Emilia i zaginione światy  loga promesa

Tłumaczenie i druk książki zostały dofinansowane przez Cultural Endowment of Estonia.

Morten, Emilia i zaginione światy  kulka logo eng big jpg

 

Patronaty:

Morten, Emilia i zaginione światy  newsweek psychologia   Morten, Emilia i zaginione światy  logotyp lc   Morten, Emilia i zaginione światy  la fontaine    Morten, Emilia i zaginione światy  idylla

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 144

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Audrey_

Oceń książkę

Przeszywająco smutna i jednocześnie taka magiczna... Piękna książka, zostanie długo w moim sercu.
00
barbara4636

Oceń książkę

Smutna smutna smutna. A przecież pełna wiary miłości odwagi.Żadne dziecko nie powinno przeżyć takiej traumy jak bohater tej.książki. Tej książki nie zapomnę.
00
beataSY

Oceń książkę

świetna lektura nie tylko dla młodzieży
00



Ty­tuł ory­gi­nału: Mor­ten, Emi­lie ja ka­du­nud ma­ail­mad
Text © Re­eli Re­inaus Il­lu­stra­tions © Marja-Liisa Plats
© tłu­ma­cze­nie Anna Mi­chal­czuk-Pod­lecki
© for Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Wid­no­krąg, Pia­seczno 2024
Re­dak­torka pro­wa­dząca: Do­rota Gór­ska
Re­dak­torka wdra­ża­jąca: Ju­lia Krze­szew­ska
Skład i ła­ma­nie wer­sji pol­skiej: Ma­ria Gro­mek
Re­dak­cja ję­zy­kowa: Agnieszka Ha­łu­biec
Ko­rekty: Alek­san­dra Mar­czuk-Ra­do­szek
Opieka pro­duk­cyjna: Mul­ti­print Jo­anna Da­nie­luk
Sfi­nan­so­wane ze środ­ków UE. Wy­ra­żone po­glądy i opi­nie są je­dy­nie opi­niami au­tora lub au­to­rów i nie­ko­niecz­nie od­zwier­cie­dlają po­glądy i opi­nie Unii Eu­ro­pej­skiej lub Eu­ro­pej­skiej Agen­cji Wy­ko­naw­czej ds. Edu­ka­cji i Kul­tury (EACEA). Unia Eu­ro­pej­ska ani EACEA nie po­no­szą za nie od­po­wie­dzial­no­ści.
Książka wy­dana w ra­mach pro­jektu „Gramy w zie­lone”
Tłu­ma­cze­nie i druk książki zo­stały do­fi­nan­so­wane przez Cul­tu­ral En­dow­ment of Es­to­nia.
Pia­seczno 2024
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-68060-06-5
Wszel­kie prawa za­strze­żone.Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może by re­pro­du­ko­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­daw­nic­two WID­NO­KRĄGwww.wy­daw­nic­two-wid­no­krag.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pur­pu­rowa tar­cza słońca wi­siała nad ho­ry­zon­tem i bar­wiła niebo na de­li­katny, ró­żo­wo­po­ma­rań­czowy ko­lor. Skar­ło­wa­ciałe na tor­fo­wi­skach, po­skrę­cane so­sny wy­glą­dały z od­dali jak ciemne, nieco gro­te­skowe, ale jed­no­cze­śnie zło­wro­gie syl­wetki, któ­rych cie­nie mie­szały się z po­bły­sku­ją­cymi gdzie­nie­gdzie oczkami wody.

Na krótką chwilę ten wi­dok wy­peł­nił go dziwną tę­sk­notą. Wie­dział, że gdyby za­mknął oczy, mógłby so­bie wy­obra­zić, że jest w do­wol­nym miej­scu na świe­cie. Wo­kół pa­no­wała ab­so­lutna ci­sza. Tylko od czasu do czasu z da­leka roz­le­gały się prze­szy­wa­jące du­szę okrzyki żu­rawi, nie milk­nęło też nu­żące brzę­cze­nie ko­ma­rów.

Do­cho­dzące z po­bliża trza­śnię­cie przy­wró­ciło go do rze­czy­wi­sto­ści. Ktoś za­mknął wła­śnie ba­gaż­nik auta.

Mor­ten rzu­cił ostat­nie spoj­rze­nie na za­cho­dzące słońce i żwa­wym kro­kiem ru­szył w kie­runku sa­mo­chodu.

Gdy się zbli­żał do po­zo­sta­łych, Ju­han czub­kiem buta ga­sił nie­do­pa­łek pa­pie­rosa, a An­dreas sie­dział już za kie­row­nicą, nieco ner­wowo spo­glą­da­jąc na nad­cho­dzą­cego Mor­tena.

– W po­rządku? – ode­zwał się Ju­han.

Mor­ten ski­nął głową.

– Wszystko okej.

– To jedźmy – po­wie­dział An­dreas, opusz­cza­jąc szybę w au­cie. – Zdą­żymy jesz­cze na­pa­lić w sau­nie.

– Tak, tak – od­parł Mor­ten, rzu­ca­jąc apa­rat na sie­dze­nie obok kie­rowcy i za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

Mu­siał jesz­cze coś zro­bić. Jedną rzecz.

Otwo­rzył ba­gaż­nik sa­mo­chodu i roz­su­nął nieco za­mek po­krowca. A po­tem wy­cią­gnął dłoń i de­li­kat­nie jej do­tknął.

Na mgnie­nie oka znów tam był. W prze­szło­ści. Przed oczyma sta­nęła mu twarz dziew­czyny, a do noz­drzy wtar­gnęła woń tor­fo­wi­ska. Nie tego, in­nego.

Tego, o któ­rym od czasu do czasu na­dal my­ślał.

Mor­ten za­su­nął su­wak i wy­tarł palce z ziemi.

– Do­bra, mo­żemy je­chać.

1.

Mor­ten prze­śli­zgi­wał się obiek­ty­wem apa­ratu po oknach bloku. W nie­któ­rych pa­liło się już świa­tło i wi­dać było po­ru­sza­jące się w nich syl­wetki. W po­zo­sta­łych oknach było jed­nak ciemno – może część miesz­kań­ców nie wró­ciła jesz­cze do domu, a może ktoś miał swoje po­wody, by po­zo­stać w ciem­no­ści.

Mor­tena tak na­prawdę nie in­te­re­so­wało, co ro­bią lu­dzie, któ­rych aku­rat wi­dział, albo dla­czego w nie­któ­rych miesz­ka­niach nie za­pa­lono lamp. Przy­glą­dał się oknom tylko z dwóch po­wo­dów. Po pierw­sze, przy­wykł do ob­ser­wo­wa­nia świata przez oko apa­ratu fo­to­gra­ficz­nego, a po dru­gie, wiele by dał, by zna­leźć się te­raz w któ­rymś – obo­jęt­nie w któ­rym – z tych miesz­kań.

Po pro­stu dla­tego, że by­łoby tam cie­pło. Cie­pło i przy­jem­nie.

Mor­ten za­mknął oczy i przez chwilę pró­bo­wał so­bie wy­obra­zić, że jest w ja­snym, ogrza­nym po­miesz­cze­niu. Nie uda­wało mu się to zbyt do­brze, bo w tym sa­mym cza­sie pod cienką kurtkę wci­skał się prze­szy­wa­jący wiatr. Mor­ten otwo­rzył oczy i z po­wro­tem umie­ścił sa­mego sie­bie w miesz­ka­niu na­le­żą­cym do ob­cych lu­dzi – a także w ich ży­ciu, z od­dali wy­glą­da­ją­cym na tak ide­alne.

Gdy przy pierw­szych kro­plach desz­czu chło­pak cho­wał do ple­caka apa­rat fo­to­gra­ficzny, za­uwa­żył, jak ja­kiś duży, czarny i wi­dać nie­dawno za­gu­biony pies roz­pacz­li­wie krąży po chod­niku, szu­ka­jąc swo­jego pana.

Jak da­leko Mor­ten się­gał pa­mię­cią, od za­wsze ma­rzył, by zo­stać cza­ro­dzie­jem. Kimś, kto po­tra­fiłby speł­niać ży­cze­nia jed­nym ru­chem ma­gicz­nej różdżki. Gdyby na­prawdę nim był, spra­wiłby, że pies i jego wła­ści­ciel za­raz by się od­na­leźli. Te­raz jed­nak nie mógł uczy­nić nic wię­cej, niż tylko po ci­chu współ­czuć psu. Mieć na­dzieję, że zwie­rzę szczę­śli­wie od­naj­dzie drogę do domu.

Je­śli bę­dzie w sta­nie. Bo wła­śnie w tym mo­men­cie pies dość bez­myśl­nie prze­biegł przez ulicę, o mało nie wpa­da­jąc pod koła czer­wo­nego je­epa. Mor­ten znów za­mknął oczy, w uszach na­dal sły­szał jesz­cze pisk ha­mul­ców. Nie chciał wi­dzieć, co bę­dzie da­lej.

Jako mały chło­piec czę­sto ba­wił się w czary. Po­trzebna była do tego tylko ja­kaś ga­łązka i wy­cią­gnięta z szafy mamy jej stara spód­nica, którą można było roz­ciąć i owi­nąć się nią jak pe­le­ryną. I oczy­wi­ście moc wy­obraźni.

Mor­ten cza­sem na­dal jesz­cze ma­rzył o tym, by po­siąść sztukę cza­ro­wa­nia. Choć od dawna nie ba­wił się w cza­ro­dzieja. Za to wy­da­rzeń i rze­czy, które chciałby zmie­nić, było w jego ży­ciu co­raz wię­cej.

Gdy tym ra­zem Mor­ten otwo­rzył oczy, po psie nie było śladu. Chło­pak spoj­rzał na ze­ga­rek. Do au­to­busu miał jesz­cze pół go­dziny. Ziąb wdzie­rał się w każdą czą­steczkę jego ciała, ale prze­cież nie miał do­kąd pójść. Nie mógł wejść do hali dworca, bo za­pa­chy z tam­tej­szej ka­fe­te­rii do­pro­wa­dzi­łyby go do sza­leń­stwa. A on mu­siał wy­trzy­mać jesz­cze całą drogę do domu. Po pro­stu mu­siał. Urmas na pewno jak zwy­kle usma­żył so­bie ziem­niaki, ale i on da ja­koś radę prze­żyć ten ko­lejny dzień.

Z my­śle­nia o je­dze­niu nie wy­ni­kło nic do­brego. Od obiadu w szkole mi­nęło już po­nad sie­dem go­dzin i Mor­te­nowi do­ku­czał pu­sty żo­łą­dek. Ale chło­pak nie miał wię­cej pie­nię­dzy niż na prze­jazdy au­to­bu­sem do końca mie­siąca. Nie mógł z nich wy­dać ani centa. Na­prawdę ani jed­nego centa.

Otrzą­snął się z wła­snych my­śli, gdy rap­tem coś szturch­nęło go w ko­lano. Zdu­miał się, bo na­tknął się na spoj­rze­nie tego sa­mego czar­nego psa, który jesz­cze parę mi­nut temu unik­nął po­trą­ce­nia przez sa­mo­chód. Zwie­rzę wpa­try­wało się w niego swo­imi wiel­kimi brą­zo­wymi oczami, jakby pro­sząc o po­moc. Mor­ten wy­cią­gnął rękę i do­tknął ostroż­nie jego łba. Pies zbli­żył się o parę kro­ków i dość przy­jaź­nie ob­wą­chał ludzką dłoń.

– Tylko mnie te­raz nie ugryź – ode­zwał się Mor­ten do psa i chwy­cił go za ob­rożę. Prze­krę­cił ją tro­chę i za­raz zna­lazł to, czego szu­kał. Na ob­roży wid­niała me­ta­lowa ta­bliczka z wy­gra­we­ro­wa­nym nu­me­rem te­le­fonu.

Dwa­dzie­ścia pięć mi­nut póź­niej Mor­ten sie­dział już w au­to­bu­sie i z ape­ty­tem zja­dał za­pie­kankę. Z po­czątku grzecz­nie od­mó­wił, gdy męż­czy­zna w śred­nim wieku, który przy­szedł po psa, ły­sawy i z ko­zią bródką, chciał w po­dzięce wci­snąć mu do ręki pięć­dzie­siąt euro. Ale nie­zna­jomy na­ci­skał, więc chło­pak w końcu wziął pie­nią­dze. Nie był w sta­nie zro­bić tego za pierw­szym ra­zem, choć strach, że wła­ści­ciel psa drugi raz tego nie za­pro­po­nuje, nie­mal ści­skał go za gar­dło.

Mor­ten po­li­czył, że je­śli co­dzien­nie po szkole kupi so­bie jedną droż­dżówkę i ba­nana, wy­star­czy mu tych pie­nię­dzy na pra­wie pół­tora mie­siąca. Prze­łknął ostatni kęs i uśmiech­nął się sze­roko do swo­jego od­bi­cia w szy­bie. Dzi­siej­szy dzień po­ka­zał mu, że na­wet z bez­na­dziej­nej sy­tu­acji jest ja­kieś wyj­ście.

Przed pój­ściem spać Mor­ten prze­kre­ślił ko­lejną kratkę w ka­len­da­rzu. Znów je­den dzień mniej. Żył tylko z dnia na dzień. Tak było pro­ściej. Naj­waż­niej­sze to prze­żyć ja­koś je­den dzień. A po­tem na­stępny. Choć o ko­lej­nym my­ślał do­piero wie­czo­rem, gdy le­żał w łóżku. A i wtedy naj­bar­dziej za­do­wo­lony był z tego, że udało mu się do­trwać do tej chwili. Że nie dał się zła­mać.

Zbyt da­leko na­przód nie mógł wy­bie­gać my­ślami, bo tra­cił wtedy z oczu swój cel i się roz­pra­szał. Mógłby wtedy ła­two wpaść w złudną sieć ma­rzeń i chęć uża­la­nia się nad sobą – i nie byłby w sta­nie sku­pić się na tym, by prze­trwać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki