Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
Chanel, TikTok i babcie z misją!
Gabi ma 13 lat, modowy vibe i zero ochoty na babcine klimaty, które uważa za Cringe, ale gdy luksusowa broszka Chanel znika na klimatycznym proteście, wszystko się zmienia. Babcie ruszają do akcji, pies Bigos szaleje jak detektyw na espresso, a Gabi odkrywa, że prawdziwe przygody zaczynają się offline.
Zagadki, śledztwa, babcie, które zaskakują.
Trochę dramy, dużo śmiechu.
I Bigos, który kradnie każdą scenę.
Czy odzyskają broszkę? Może. Czy odnajdą siebie nawzajem? Na pewno.
To opowieść o pokoleniowej przyjaźni, o tym, że babcie mogą być bardziej cool niż Instagram, i że czasem trzeba zgubić coś cennego, żeby odnaleźć to, co naprawdę ważne.
Pełna humoru, stylu, mody i akcji książka, którą pokochają nie tylko nastolatki!
Beata Lewicka - pisze książki i opowiadania dla dzieci także jako Beata Sarnowska. Zadebiutowała powieścią Tajemnica zaginionej kotki, która zdobyła uznanie jury w konkursie polskiej sekcji „Ibby Książka Roku 2016” i została wpisana na listę bis.
Pracuje w towarzystwie dwóch mruczących asystentek, bez których prawdopodobnie nie powstałaby żadna, wciągająca powieść.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 104
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojemu Mężowi.
Dziękuję Ci za to, że każdego dnia
mnie inspirujesz.
Mam na imię Gabi i myślałam, że takie historie zdarzają się tylko w filmach.
Po pierwsze i najważniejsze:
nie miałam ochoty iść na żadną manifestację. Babcie zdecydowanie mnie nie rozumiały. Podobnie zresztą rodzice. Nagle wyjechali, a mnie, prawie dorosłą, podrzucili do obcego gniazda. W świecie przyrody to się nazywa pasożytnictwem i takie zwyczaje ma kukułka. W świecie ludzi określają to pomocą. Tylko że ja jej nie potrzebowałam. W końcu miałam trzynaście lat, pięć kilogramów nadwagi, nieco przyduże okulary, puszące się, w mysim, czyli nijakim kolorze włosy i przez trzy dni poradziłabym sobie sama. Siedemdziesiąt dwie godziny bez rodziców, wielkie mi halo! Sprawę z powodzeniem załatwiłyby: szybka ładowarka, smartfon, dostęp do internetu po światłowodzie, Snapchat, Insta, TikTok, Netfliks, zapas kisielu, chipsów, delicji, milki oraz sprite. Dacie wiarę? Takie czasy. Opieka społeczna by się nie dowiedziała, na pewno nie ode mnie.
Byłam zła na rodziców, że zostawili mnie u babć. Z pełną premedytacją ignorowałam wypisywane na wszystkich możliwych komunikatorach wiadomości. Wciąż pamiętałam tłumaczenia mamy: jakaś mega-, super-, hiperważna sesja celebryty, która rzekomo ma im otworzyć drzwi do lepszych kontraktów. Chyba zapomnieli, że podrzucając mnie do babć, jednocześnie zamknęli drzwi do mnie. Ale oni mnie wcale nie słuchali. Powtarzali, że to życiowa szansa, rozwinięcie biznesu, zdobycie kontaktów, prestiż i bla, bla, bla. Wszystko popsuli, tak jak tylko rodzice potrafią. Nie pomyśleli o moich planach i szansach. Co prawda, nie miałam żadnych poważnych. No dobra, mniej poważnych też nie, ale oni o tym nie wiedzieli. Moje zwyczajne wakacyjne sprawy to przeglądanie Tiktoka, Insta i podkolorowanych słitfoci koleżanek, których do końca nie lubiłam. Chyba z wzajemnością, bo od początku wakacji wcale się do mnie nie odzywały.
I tak oto dwie udające rodziców kukułki podrzuciły mnie, rzekomego pasożyta, na osiedle swojego dzieciństwa. Miałam tam spędzić cudowne chwile, które odbudują moją relację ze starszym pokoleniem. Ja widziałam to nieco inaczej. Wyjątkowo nudne dni z dwiema emerytkami, których jedyną rozrywką są manifestacje oraz tea time. Och! Zapomniałam o Bigosie, więc jeszcze raz. Wyjątkowo nudne dni z dwiema emerytkami, małym psem i zdiagnozowanym ADHD. Oczywiście – u psa.
Nawet nie sądziłam, jak bardzo się myliłam.
Zaczęło się od manifestacji.
Pierwszy raz przeżyłam coś takiego. Byłam częścią czegoś większego, ogromnej społeczności. Czułam, że mam wpływ na ochronę ginących gatunków, że podobnie jak pozostali, którzy ramię w ramię szli obok mnie, zostanę wysłuchana. Wiedziałam, że moje zdanie jest ważne i się liczy, a co najważniejsze, mogłam je głośno wyrażać i nikt nie powiedział: „Siadaj, Gabrielo Śmiałek, jedynka!”.
Babcia Stasia szła na czele manifestacji. Trzymała w dłoniach kartonowy transparent. Pozostałymi, wcześniej przygotowanymi, obdzieliła resztę chętnych uczestników.
Miała na stopach wygodne adidasy, luźne spodnie bojówki, białą podkoszulkę z napisem: UPCYKLING – I’M LOVING, a w pasie przepiętą czarną nerkę. Prawie nigdy się z nią nie rozstawała. Babcia była niska, szczupła, a krótkie, siwe włosy zawsze układała do góry. Przeczesywała je raz po raz dłonią, aby stały na baczność. W godzinę potrafiła zorganizować protest przeciwko brakowi segregacji śmieci w jej kamienicy, podwyżce czynszu czy zbiórce żywności dla potrzebujących. W domu, samochodzie i w piwnicy miała pełno pisaków, taśm, tektur, megafonów czy kamizelek odblaskowych. Zawsze dopinała swego. Była społecznicą i zachowywała się jak upierdliwa, bzycząca mucha. Obecnie krzyczała przez megafon, a pozostały tłum skandował za nią:
CHROŃMY PRZYRODĘ!
STOP ZANIECZYSZCZENIU WÓD!
CHROŃMY GINĄCE GATUNKI!
ZRÓBMY TO TERAZ!
JESZCZE NIE JEST ZA PÓŹNO!
STOP FAST FASHION!
Babcia włożyła smartfon do długiego kijka od selfie i co jakiś czas patrząc w oko kamery, darła się wniebogłosy. Nie bez powodu. Na swoim profilu społecznościowym ze wszystkich tych pokrzykiwań prowadziła transmisję live. Dacie wiarę? Takie czasy. Nawet nie wiedziałam, że moje babcie znają pojęcia „fast” i „slow”, że o „fashion” nie wspomnę.
To było naprawdę niesamowite. I manifestacja, i babcia. Pomyślałam o Coco Chanel, modowej pionierce, która mimo że nie pasowała do otoczenia, uparcie szła swoją drogą. Kiedy kobiety nosiły bogato zdobione kapelusze, Chanel zaprojektowała własny, minimalistyczny. Kiedy szyto suknie z jedwabiu lub wełny, mocno podkreślające sylwetkę w kształcie litery S, Chanel stworzyła z dżerseju luźny, trzyczęściowy kostium... Poczułam, że babcia Stasia jest trochę podobna do Chanel, i wcale nie chodziło mi o ubrania. Moje babcie zdecydowanie nie ubierają się u Chanel. O słynnej projektantce i modzie trochę wiedziałam, o babciach już mniej.
– Na zakończenie pojawi się Angela Kaminsky – szepnęła mi do ucha babcia Krysia, która z aparatem w dłoni, w wygodnych cichobiegach dokumentowała przebieg demonstracji. Tego, że babcia umie robić zdjęcia, też nie wiedziałam.
Siadaj, Gabrielo Śmiałek, jedynka! Tym razem zgadzam się z tą oceną. Z wychowania do życia z babciami należy mi się niedostateczna.
Elegancko ubrana babcia Krysia swoją szyję zawsze zdobiła kolorową apaszką. Miała szuflady wypełnione po brzegi apaszkami i dbała o to, by każdego dnia mieć inny strój. Uwielbiała spódnice i kardigany. Te ostatnie zawdzięczamy żołnierzom. Sweter ten narodził się na wojnie, potem był noszony między innymi przez sportowców. Sytuacja zmieniła się, kiedy swój kardigan zaprezentowała moja ulubienica, Coco Chanel. Był uszyty z beżowego, wełnianego materiału typu dżersej, który wcześniej wykorzystywano do szycia ubrań roboczych. Sweter Chanel był jednorzędowy, sięgał za biodra, obszywała go kontrastowa lamówka, zdobiły eleganckie, małe guziki i najważniejsze: miał na bokach kieszenie. Uwielbiałam tę rewolucjonistkę, moją imienniczkę, kontrowersyjną i podejrzaną o szpiegostwo. Kobietę, która nim zajęła się krawiectwem, tańczyła i śpiewała w klubach pod pseudonimem Coco. Mademoiselle Gabrielle Chanel. Angela Kaminsky nie robiła na mnie takiego wrażenia.
– Ten tłum – podeszłam bliżej babci Krysi – to przez Angelę?
Staruszka pochyliła się do mnie i wyszeptała mi do ucha:
– Ma przekazać coś na licytację w obronie klimatu. Ale, ciiiiii – przyłożyła palec wskazujący do ust – to podobno wielka tajemnica.
Prowadziłam na smyczy Bigosa. W tłumie hałasujących i przemieszczających się dwunożnych oraz ich śmierdzących, spoconych stóp czuł się wyjątkowo dobrze. Biało-czarny kundel był w babcinej rodzinie samcem alfa, w dodatku od zawsze, czyli odkąd został adoptowany ze schroniska, niestrudzony i niezmordowany. Prawie jak babcia Stasia. Upierdliwa, bzycząca mucha. Dla odmiany mała. Bigosem został, kiedy pierwszej nocy w babcinym mieszkaniu wyjadł z garnka gotowaną trzeci dzień z rzędu kapustę z kiełbasą oraz grzybami. A potem ją zwymiotował.
– Chyba ją widzę – krzyknęłam babci na ucho. – Spójrz na pierwszą.
Babcia popatrzyła na zegarek, a ja nadal przyglądałam się celebrytce, która lekko ukryta za barierkami i parawanem z kimś rozmawiała. Gestykulowała. Chyba była zdenerwowana. Męska dłoń z tatuażem przytrzymała ją za ramię i wtedy kobieta się uspokoiła.
– Już dawno po pierwszej, Gabrielo. – Babcia spojrzała na mnie z wyrzutem.
W tym oficjalnym wydaniu nie lubiłam swojego imienia. Gabriela brzmiało nudnie oraz poważnie i właśnie w taki sposób zwracała się do mnie babcia Krysia. Prawie jak w szkole. Siadaj, Gabrielo Śmiałek, jedynka!
– Nie chodziło mi o godzinę – westchnęłam. – Kaminsky stoi delikatnie po twojej prawej.
Czyli na pierwszej – dodałam w myślach.
Tym razem starsza pani zrozumiała. Przecisnęła się o kolejne dwa rzędy do przodu i zaczęła robić sesję Angeli.
Angela Kaminsky była znana z tego, że jest znana. Wszystkie plotkarskie portale donosiły, że zagrała w filmie, który niedługo ma wejść do kin. Podobno już jest hitem, a może kitem? Nie pamiętałam dokładnie, bo jej historię śledziły moje niezbyt lubiane koleżanki. Mnie bardziej fascynowała biografia Chanel.
Babcia Stasia weszła na niewielki podest, a zza parawanu podeszła do niej Angela Kaminsky. Manifestujący się zatrzymali. Zewsząd słyszałam szepty, ochy i achy. Tłum zaczął bić brawa. Babcia z kijkiem od selfie, a celebrytka z promiennym, nieskazitelnie białym uśmiechem stały wpatrzone w manifestujących.
Przeciwieństwa się przyciągają, nie tylko w modzie.