Mikroglej - Donna Jackson Nakazawa - ebook + książka

Mikroglej ebook

Donna Jackson Nakazawa

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Donna Jackson Nakazawa przedstawia historię mikroskopijnej komórki mózgowej, mikrogleju, która, choć jest tak ważna dla prawidłowego funkcjonowania organizmu, wciąż pozostaje niedoceniona.

Autorka odkrywa tajemnice medycyny i inspiruje do refleksji nad siłą ludzkiego umysłu. Poznaj historię, która zmienia oblicze współczesnej nauki!

„Ta książka to fascynujące przedstawienie nowej nauki, które zmienia dotychczasowe rozumienie wielu schorzeń, od depresji i lęku po chorobę Alzheimera i przewlekły ból. Dementuje ona, tak powszechny, podział na umysł i ciało. Jest przypomnieniem, że duża część fizjologii człowieka nadal pozostaje tajemnicą”.

Maya Dusenbery, autorka Doing Harm

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 399

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Prolog. Kiedy ciało atakuje mózg

Pro­log

Kiedy ciało ata­kuje mózg

Moje zain­te­re­so­wa­nie tajem­ni­czym powią­za­niem mię­dzy cho­robą fizyczną, ukła­dem odpor­no­ścio­wym i zabu­rze­niami mózgu roz­po­częło się ponad 20 lat temu, kiedy ujaw­niła się u mnie rzadka cho­roba auto­im­mu­no­lo­giczna – zespół Guil­la­ina-Barrégo – która ode­brała mi zdol­ność cho­dze­nia. W ciągu pię­ciu lat, od roku 2001 do 2006, spę­dzi­łam łącz­nie dwa­na­ście mie­sięcy w łóżku lub na wózku inwa­lidz­kim1. Zaj­mo­wał się mną neu­ro­bio­log ze Szpi­tala Johnsa Hop­kinsa w Bal­ti­more. Byłam nie­ty­po­wym przy­pad­kiem, ponie­waż cho­roba powa­liła mnie i spa­ra­li­żo­wała nie raz, ale dwa razy, co zda­rza się rzadko, lecz nie jest nie­spo­ty­kane.

Wie­lo­krot­nie roz­ma­wia­łam z leka­rzem – który wie­dział, że jestem dzien­ni­karką naukową – o tym, co się dzieje z moim cia­łem i co on zamie­rza zro­bić, żeby para­liż ustą­pił. Wyja­śnił mi, że w moim przy­padku, podob­nie jak w przy­padku wszyst­kich cho­rób auto­im­mu­no­lo­gicz­nych, białe krwinki układu odpor­no­ścio­wego zacho­wują się nie­od­po­wie­dzial­nie, niczym zbun­to­wana armia. Zamiast roz­sąd­nie chro­nić orga­nizm przed inwa­zją drob­no­ustro­jów, przez pomyłkę ata­kują i nisz­czą osłonki mie­li­nowe ner­wów w całym ciele, nisz­cząc połą­cze­nia ner­wowo-mię­śniowe, dzięki któ­rym sto­imy i cho­dzimy, a nawet po pro­stu krę­cimy stopą.

Zaczę­łam postrze­gać te nadak­tywne komórki odpor­no­ściowe jak Pac-Manów – posta­cie z gier wideo z lat 80. XX wieku – które sza­leń­czo poże­rają komórki ner­wowe, a tym samym nisz­czą naj­waż­niej­sze połą­cze­nia ner­wowe, pozwa­la­jące mi być panią swego ciała: silną, zdolną i nie­za­wodną.

Zaj­mu­jący się mną neu­ro­log miał nadzieję, że regu­larne wlewy dożylne zre­se­tują mój układ odpor­no­ściowy; w ten spo­sób białe krwinki stracą nad­mierną aktyw­ność i zaczną zacho­wy­wać się nor­mal­nie. Gdyby to zało­że­nie się spraw­dziło i gdyby udało się skło­nić moje zbyt czujne komórki odpor­no­ściowe do rezy­gna­cji z ataku, nastą­pi­łaby samo­istna rege­ne­ra­cja ner­wów. Przez „wyłą­czone” nerwy znów popły­nę­łyby impulsy, odtwa­rza­jąc wystar­cza­jącą liczbę połą­czeń ner­wowo-mię­śnio­wych, abym mogła ponow­nie cho­dzić.

Wiele mie­sięcy póź­niej oka­zało się, że neu­ro­log miał rację. Osta­tecz­nie nad­mier­nie pobu­dzone komórki w moim ukła­dzie odpor­no­ścio­wym dały za wygraną i poczu­łam się znacz­nie lepiej. Nie doszło wpraw­dzie do rege­ne­ra­cji wszyst­kich ner­wów, ale znów mogłam cho­dzić, a poprawa zapew­niła mi cał­kiem nie­złe życie. Czyż ludz­kie ciało nie jest cudowne?

W tym cza­sie zada­wa­łam zespo­łowi medycz­nemu tylko jedno pyta­nie, ale nikt nie znał na nie odpo­wie­dzi. Kiedy utra­ci­łam zdol­ność cho­dze­nia, do mojego cier­pie­nia fizycz­nego dołą­czyły wyraźne i nie­po­ko­jące zmiany poznaw­cze. Nagle, choć zawsze byłam dość zrów­no­wa­żona, stwier­dzi­łam u sie­bie depre­sję. Cza­sami ogar­niało mnie tak przy­tła­cza­jące uczu­cie smutku, że czy­ta­jąc dzie­ciom Harry’ego Pot­tera, mia­łam wra­że­nie ataku demen­to­rów – tych ciem­nych, suną­cych po nie­bie upio­rów, które spro­wa­dzają chmurę despe­ra­cji, kradną ludziom szczę­śliwe myśli i zastę­pują je nie­przy­jem­nymi. Jak powie­dzia­łam swemu leka­rzowi rodzin­nemu, wyda­wało się nie­mal, że „ktoś zamiesz­kał w moim mózgu”.

Zawsze mia­łam też świetną pamięć i potra­fi­łam odtwo­rzyć roz­mowy sprzed wielu tygo­dni, mie­sięcy, a nawet lat, i to słowo w słowo. A teraz musia­łam zapi­sy­wać pro­ste infor­ma­cje, jak choćby godzina przyj­ścia fizjo­te­ra­peuty. To nic takiego, mówi­łam sobie. Dla mnie to nowość, ale zna to wiele osób.

Wystą­piły także inne, groź­niej­sze symp­tomy. Na przy­kład zatrwa­ża­jąco dużo czasu zaj­mo­wało mi przy­po­mnie­nie sobie imion ludzi, z któ­rymi miesz­kam i któ­rych kocham całe życie. Pod­czas obiadu w Święto Dzięk­czy­nie­nia 2005 roku, kiedy już wsta­łam z łóżka i zaczę­łam się krę­cić po domu, choć jesz­cze w ogra­ni­czo­nym zakre­sie, z cho­dzi­kiem lub laską, moja liczna rodzina z dobro­dusz­nym roz­ba­wie­niem obser­wo­wała, jak zma­gam się z imio­nami. Wszy­scy z cier­pli­wym uśmie­chem cze­kali, aż przez cały długi stół wykrzyknę kolejno ciąg imion i w końcu tra­fię na wła­ściwe: „Sam! Chri­stian! Zen! Don! Jay! Cody! – imię psa – Chip! Podasz mi sól?”.

Wma­wia­łam sobie, że to nawet zabawne. Przy­naj­mniej mój umysł roz­róż­nia imiona męskie i żeń­skie. Ale to wcale nie było śmieszne. Kiedy moja sze­ścio­let­nia córka pro­siła o pomoc w pro­stych zada­niach mate­ma­tycz­nych na pozio­mie pierw­szej klasy, mój mózg zaci­nał się, doda­jąc sie­dem do ośmiu. A gdy schy­la­łam się, aby zawią­zać jej buty, co robi­łam od lat, łapa­łam się na tym, że w osłu­pie­niu przy­glą­dam się sznu­rów­kom, nie pamię­ta­jąc, jak się to robi. Któ­re­goś dnia pokro­iłam arbuza na pla­stry, wło­ży­łam je do miski i zaczę­łam się w nie wpa­try­wać, zasta­na­wia­jąc się, co to jest. Zna­łam słowo, ale nie mogłam go sobie przy­po­mnieć. Aby ukryć swoje zaćmie­nie umy­słowe, prze­nio­słam miskę na stół i pocze­ka­łam, aż moje dzieci krzykną: „Super! Arbuz!”. Wtedy stwier­dzi­łam: „Tak, arbuz, no jasne”.

Mój czę­sty lęk mniej zaska­ki­wał, bo nie­mal z dnia na dzień powa­lił mnie pra­wie cał­ko­wity para­liż fizyczny i parę razy spę­dzi­łam w szpi­talu po kilka tygo­dni. W tym okre­sie z powodu demie­li­ni­za­cji ner­wów cier­pia­łam na potworne skur­cze mię­śni. Wie­lo­krot­nie prze­cho­dzi­łam nakłu­cia lędź­wiowe i testy prze­wod­nic­twa elek­trycz­nego, pod­czas któ­rych tech­nicy pora­żali nerwy moich rąk i nóg, aby spraw­dzić ich reak­cję. Na pewien czas odmó­wiły mi posłu­szeń­stwa mię­śnie nie­zbędne do poły­ka­nia sta­łych pokar­mów. W szpi­talu stra­ci­łam przy­tom­ność wsku­tek reak­cji aler­gicz­nej na tera­pię dożylną, a kiedy odzy­ska­łam świa­do­mość, ujrza­łam nad sobą zespół leka­rzy o popie­la­tych twa­rzach, defi­bry­la­tor oraz pie­lę­gniarkę szep­czącą pod nosem modli­twy. Póź­niej przy­szły nie­koń­czące się tygo­dnie spę­dzone w ośrod­kach reha­bi­li­ta­cyj­nych, gdzie uczy­łam się utrzy­my­wać rów­no­wagę i na zdrę­twia­łych nogach, prze­szy­wa­nych jed­nak bólem, drep­tać z cho­dzi­kiem po pokoju.

Ten wszech­obecny lęk wyda­wał się odrębną cho­robą. Zmie­niła się moja pamięć, zatra­ci­łam jasność umy­słu i zdol­ność przy­po­mi­na­nia sobie słów; mia­łam wra­że­nie, że mój mózg nie należy do mnie. Cza­sami pro­wa­dzi­łam pełne współ­czu­cia roz­mowy z przy­ja­ciółką Lilą, która cier­piała na cho­robę Leśniow­skiego-Crohna i miała podobne pro­blemy poznaw­cze. Opo­wie­działa mi, że kie­dyś zawio­zła star­szego syna do przed­szkola i przez pomyłkę zosta­wiła w sali także dru­gie dziecko, dwu­latka (wysu­nął jej się z rąk, gdy roz­ma­wiała z nauczy­cielką, bo chciał się poba­wić przy sto­liku z pia­skiem). Kiedy już wycho­dziła, wybie­gła za nią przed­szkolanka, trzy­ma­jąc w ramio­nach wyją­cego malu­cha.

– Zapo­mnia­łam o wła­snym synu! – szlo­chała Lila.

Lekarz wysłał ją do psy­chia­try, a ten zapi­sał jej środki anty­de­pre­syjne na zabu­rze­nia lękowe i obse­syjno-kom­pul­syjne oraz rita­lin na poprawę kon­cen­tra­cji uwagi. Jed­nakże, jak wyznała Lila przez łzy:

– Zanim zacho­ro­wa­łam na cho­robę Leśniow­skiego–Crohna, nie potrze­bo­wa­łam zolo­ftu ani rita­linu.

Współ­czu­łam Lili. Jej pro­blemy odzwier­cie­dlały moje wła­sne. Pod­czas kolej­nej wizyty u leka­rza rodzin­nego wyzna­łam:

– Zupeł­nie jakby wraz z nogami i sto­pami odmó­wiła mi posłu­szeń­stwa także część mózgu.

Przy­wo­dziło to na myśl znane mi osoby, które prze­szły mikro­udar (miniu­dar).

– O co tu cho­dzi? – pyta­łam z nadzieją, że dowiem się wię­cej na temat wła­snej sytu­acji.

Inter­nistka zapew­niła mnie jed­nak, że nie dozna­łam miniu­daru. Przy­po­mniała, że moje życie ule­gło znacz­nej zmia­nie i że mam za sobą trau­ma­tyczne dozna­nia. Nic więc dziw­nego, że wpły­nęło to na mój stan psy­chiczny. W tym trud­nym dla mnie okre­sie wielką pomoc oka­zał mi neu­ro­log. Wspie­rał mnie w pro­ce­sie zdro­wie­nia i pocie­szał, że z cza­sem osią­gnę dal­sze postępy.

I tak się stało. Nie ustą­piły jed­nak wszyst­kie zabu­rze­nia poznaw­cze. Nie mogłam się pozbyć wra­że­nia, że wraz ze zmianą ciała nastą­piła jakaś fizyczna zmiana w moim mózgu.

Zaczę­łam się zasta­na­wiać, czy immu­no­lo­dzy bada­jący wpływ układu odpor­no­ścio­wego na wszyst­kie inne układy i narządy ciała biorą pod uwagę moż­li­wość wystę­po­wa­nia bio­lo­gicz­nych połą­czeń mię­dzy fizyczną dys­funk­cją układu odpor­no­ścio­wego a cho­robą mózgu lub psy­chiczną. Posta­no­wi­łam zgłę­bić to zagad­nie­nie.

W tym cza­sie, w latach 2007–2010, byłam nie­zwy­kle zajęta pisa­niem ksią­żek, wygła­sza­niem wykła­dów, radze­niem sobie z wła­sną cho­robą i wycho­wy­wa­niem małych dzieci. Mimo to nie­ustan­nie pro­wa­dzi­łam docho­dze­nie na ten temat. Oka­zało się, że garstka naukow­ców w labo­ra­to­riach na całym świe­cie przy­stę­puje wła­śnie do szu­ka­nia takich powią­zań. Zbie­ra­łam infor­ma­cje o każ­dym bada­niu, z któ­rego wyni­kało, że u pacjen­tów o nadak­tyw­nych ukła­dach odpor­no­ścio­wych, wywo­łu­ją­cych stany zapalne i cho­robę orga­ni­zmu, stwier­dzono także znaczne pro­blemy poznaw­cze i zwią­zane z nastro­jem.

W roku 2008 bada­nia wyka­zały, że osoby ze stward­nie­niem roz­sia­nym doświad­czają także zmian zdol­no­ści do zapa­mię­ty­wa­nia i że praw­do­po­do­bień­stwo wystą­pie­nia u nich depre­sji i cho­roby afek­tyw­nej dwu­bie­gu­no­wej jest kilka razy więk­sze niż u osób bez stward­nie­nia2.

W roku 2010 ana­liza sie­dem­na­stu róż­nych badań ujaw­niła, że wystę­po­wa­nie tocz­nia, który czę­sto obja­wia się ukła­do­wym sta­nem zapal­nym narzą­dów wewnętrz­nych, wiąże się ze znacz­nie więk­szym praw­do­po­do­bień­stwem depre­sji, a nawet psy­chozy. Zatrwa­ża­jący jest fakt, że aż 56 pro­cent osób cier­pią­cych na toczeń zgło­siło pro­blemy poznaw­cze lub psy­chiczne, w tym zabu­rze­nia kon­cen­tra­cji, nastroju, depre­sję, uogól­niony lęk i kło­poty z nauką3. Toczeń wiąże się także z demen­cją o wcze­snym początku4.

W tym samym roku bada­cze, po prze­pro­wa­dze­niu ana­lizy danych z trzy­dzie­stu lat, doty­czą­cych zdro­wia trzech milio­nów ludzi, stwier­dzili, że u osób nie­dawno hospi­ta­li­zo­wa­nych z powodu infek­cji bak­te­ryj­nych ryzyko roz­woju depre­sji, cho­roby dwu­bie­gu­no­wej i pro­ble­mów z pamię­cią wynosi aż 62 pro­cent5.

Kilka stu­diów przy­padku opi­sa­nych w lite­ra­tu­rze przed­miotu wyka­zało zwią­zek mię­dzy zabu­rze­niami w funk­cjo­no­wa­niu szpiku kost­nego, gdzie „rodzi się” więk­szość komó­rek układu odpor­no­ścio­wego, a schi­zo­fre­nią. U jed­nego pacjenta, któ­remu prze­szcze­piono szpik od cho­rego na schi­zo­fre­nię brata, w ciągu kilku tygo­dniu po prze­szcze­pie rów­nież doszło do roz­woju schi­zo­fre­nii6. Nato­miast gdy młody męż­czy­zna cier­piący na schi­zo­fre­nię i ostrą bia­łaczkę szpi­kową otrzy­mał szpik kostny od zdro­wego dawcy, pozwo­liło to wyle­czyć nie tylko nowo­twór, ale i schi­zo­fre­nię7.

Choć wiele z tych badań było fra­pu­ją­cych w chwili, gdy ujrzało świa­tło dzienne, to z punktu widze­nia nauki na­dal bra­ko­wało logicz­nego wyja­śnie­nia, dla­czego cho­roba orga­ni­zmu mia­łaby się wią­zać z cho­robą fizyczną w mózgu, a tym bar­dziej ją wywo­ły­wać.

Zatrzy­majmy się na chwilę i przy­po­mnijmy sobie pod­sta­wowe infor­ma­cje z bio­lo­gii o funk­cjo­no­wa­niu układu odpor­no­ścio­wego na pozio­mie szkoły śred­niej. Nasze białe krwinki, czyli leu­ko­cyty, sta­no­wiące armię tego układu, nie­ustan­nie krążą w ciele, ska­nu­jąc je pod kątem najeźdź­ców: zaraz­ków, pato­ge­nów i tok­syn śro­do­wi­sko­wych, któ­rych nie możemy zoba­czyć ani wyczuć. W cza­sie, któ­rego potrze­bu­jesz na prze­czy­ta­nie tego zda­nia, twój układ odpor­no­ściowy zare­aguje na tysiące nie­wi­docz­nych zagro­żeń dla two­jego dobro­stanu: chmurę zaraz­ków od sie­dzą­cego obok cie­bie pasa­żera auto­busu, który wła­śnie kich­nął; maleń­kie bak­te­rie w bru­dzie oble­pia­ją­cym eko­lo­giczne skład­niki sałatki zje­dzo­nej na lunch; grzyby roz­mna­ża­jące się w insta­la­cji grzew­czej, wen­ty­la­cji i kli­ma­ty­za­cji biu­rowca; sub­stan­cje che­miczne pocho­dzące z nowych pla­sti­ko­wych pojem­ni­ków na tego­roczne para­gony fiskalne (jeśli jesz­cze takich uży­wasz). Białe krwinki muszą nie­ustan­nie wykry­wać nie­skoń­czony ciąg najeźdź­ców.

Jeżeli zatniesz się w kciuk, kro­jąc cebulę, leu­ko­cyty two­jego układu odpor­no­ścio­wego pędzą niczym bry­gada anty­ter­ro­ry­styczna, by poko­nać wszel­kie wni­ka­jące do ciała bak­te­rie, a zara­zem napra­wić uszko­dzoną tkankę. Kciuk puch­nie i wyka­zuje oznaki zaka­że­nia: jest czer­wony, gorący, obrzęk­nięty i bole­sny, a białe krwinki łączą się, żeby prze­pro­wa­dzić nie­zbędne prace napraw­cze. Choć pro­ble­mem może się wyda­wać ten wła­śnie czer­wony, gorący, opuch­nięty i bole­sny palec, to w isto­cie pro­blem ma układ odpor­no­ściowy odpo­wie­dzialny za jego rege­ne­ra­cję.

Jed­nakże zapa­le­nie może się obja­wić także w nie­bez­pieczny spo­sób. Jeśli doj­dzie do prze­cią­że­nia orga­ni­zmu zbyt wie­loma śro­do­wi­sko­wymi czyn­ni­kami spu­sto­wymi, może nastą­pić przy­tło­cze­nie bia­łych krwi­nek, pro­wa­dzące do ich nad­mier­nej aktyw­no­ści i ataku na wła­sne tkanki ciała, stawy, narządy i nerwy. Grozi to wystą­pie­niem cho­rób auto­im­mu­no­lo­gicz­nych, takich jak reu­ma­to­idalne zapa­le­nie sta­wów, toczeń, stward­nie­nie roz­siane czy cukrzyca typu 1.

Stan zapalny i cho­roba auto­im­mu­no­lo­giczna mogą dotknąć każ­dego narządu i układu ciała. A białe krwinki muszą zacho­wać rów­no­wagę. Jeżeli nie będą wal­czyć z wystar­cza­jącą siłą, zaka­że­nie i drob­no­ustroje cho­ro­bo­twór­cze roz­prze­strze­nią się, powo­du­jąc wyłą­cze­nie narzą­dów i zgon z powodu sepsy. Jeżeli nato­miast leu­ko­cyty nad­mier­nie się posta­rają, mogą ochro­nić orga­nizm przed zewnętrz­nymi napast­ni­kami, a zara­zem przez pomyłkę go zaata­ko­wać, wywo­łu­jąc nową, nie­ist­nie­jącą wcze­śniej cho­robę. (W moim przy­padku wywo­łał ją wirus żołąd­kowy. Białe krwinki poko­nały infek­cję, ale poszły zbyt daleko i znisz­czyły rów­nież osłonki mie­li­nowe ner­wów, co spo­wo­do­wało zespół Guil­la­ina-Barrégo).

W ciele czło­wieka jest tylko jeden narząd, na który – zgod­nie z kate­go­ryczną opi­nią naukow­ców gło­szoną od ponad wieku – nie wpływa układ odpor­no­ściowy orga­ni­zmu. Tym narzą­dem jest mózg.

A zatem jeśli układ odpor­no­ściowy nie dociera do mózgu i nim nie rzą­dzi, stan zapalny nie może go objąć ani się w nim roz­wi­nąć. Czyżby?

Pod­czas oma­wia­nia z inter­ni­stą zaob­ser­wo­wa­nych u mnie zmian poznaw­czych w cza­sie nawro­tów cho­roby fizycz­nej zakła­da­li­śmy, że objawy te musiały mieć cha­rak­ter czy­sto emo­cjo­nalny. Wszak od dzie­siąt­ków lat uwa­żano, że cho­roba ata­ku­jąca ludz­kie ciało nie dotyka mózgu. W neu­ro­bio­lo­gii domi­no­wała teza, od dawna prze­ka­zy­wana stu­den­tom szkół medycz­nych, że mózg jest „uprzy­wi­le­jo­wany pod wzglę­dem immu­no­lo­gicz­nym”8. Naukowcy jed­no­myśl­nie wie­rzyli, że układ odpor­no­ściowy – na dobre i na złe – ma dostęp do każ­dego narządu ciała z wyjąt­kiem mózgu. Zgod­nie z tym poglą­dem stan zapalny w mózgu może wystą­pić jedy­nie wsku­tek zda­rze­nia zewnętrz­nego, takiego jak uraz głowy albo infek­cja, o któ­rej wia­domo, że bez­po­śred­nio dotyka tkanki mózgu (na przy­kład zapa­le­nie opon mózgo­wych). W prze­ciw­nym razie, jak sądzono, mózg po pro­stu nie jest w sta­nie wyge­ne­ro­wać odczynu zapal­nego.

Ta teo­ria była logiczna z punktu widze­nia ana­to­mii. Wszak objęty sta­nem zapal­nym palec puch­nie, podwa­ja­jąc swoją obję­tość, bo skóra się roz­sze­rza (choć boli) i mie­ści obrzęk wewnętrzny. Roz­sze­rza­jący się mózg nie ma jed­nak miej­sca, jest uwię­ziony w czaszce. W razie nad­mier­nego ciśie­nia mózg, a zatem i pacjent, nie zdoła prze­żyć. W skraj­nych przy­pad­kach, gdy doj­dzie do poważ­nego urazu głowy, na przy­kład w wypadku samo­cho­do­wym, tkanka mózgu puch­nie, a ciśnie­nie trzeba zmniej­szać chi­rur­gicz­nie, nawier­ca­jąc czaszkę. Tym samym daw­niejsi ana­to­mo­wie mieli dosko­nały powód, by zakła­dać, że mózg nie jest narzą­dem układu odpor­no­ścio­wego9.

Jed­nakże przed rokiem 2011 coraz więk­sza liczba bada­czy zaczęła wąt­pić w ten dogmat. Neu­ro­bio­lo­dzy i immu­no­lo­dzy zasta­na­wiali się: czy mózg może zostać dotknięty pro­ce­sami zapal­nymi, a jeśli tak, to w jaki spo­sób?

Na te pyta­nia nie było jed­nak odpo­wie­dzi.

Cza­sami wspo­mi­na­łam swej agentce lite­rac­kiej o pro­jek­cie, który nazwa­łam „Poża­rem mózgu”. Wcho­dziła wtedy w rolę adwo­kata dia­bła i docie­kała:

– Ale jeśli nie wiemy, jak i dla­czego fizyczny układ odpor­no­ściowy ciała wpływa na mózg, jak możesz twier­dzić, że nadak­tywny układ odpor­no­ściowy powo­duje cho­robę, która ma pod­łoże w mózgu?

Szcze­rze mówiąc, w owym cza­sie – w latach 2011–2012, zanim doszło do prze­ło­mo­wych odkryć, które omó­wię sze­rzej na kolej­nych stro­nach – nie byłam w sta­nie udo­wod­nić, że zabu­rze­nia ciała doty­kają mózgu. Nikt nie rozu­miał, jak dokład­nie dys­funk­cja odpor­no­ściowa ciała może pro­wa­dzić do zwią­za­nych z mózgiem zabu­rzeń psy­chicz­nych lub neu­ro­de­ge­ne­ra­cyj­nych czy też pogor­sze­nia zdol­no­ści poznaw­czych. Mózg był uprzy­wi­le­jo­wany pod wzglę­dem odpor­no­ścio­wym i basta.

A mimo to już w cza­sie moich roz­mów z agentką spo­łecz­ność naukowa była bli­ska zna­le­zie­nia zaska­ku­ją­cych odpo­wie­dzi na pyta­nia, z któ­rymi zma­ga­łam się od ponad pię­ciu lat. Gwał­tow­nie zaczęto dostrze­gać powią­za­nia mię­dzy fizycz­nym zdro­wiem układu odpor­no­ścio­wego a zdro­wiem mózgu w nowym uję­ciu.

Wszyst­kie te odkry­cia obra­cały się wokół jed­nego rodzaju maleń­kiej komórki, któ­rej wpływ na zdro­wie czło­wieka w grun­cie rze­czy pomi­jano od ponad wieku. Ni­gdy nie sądzono, że te myląco minia­tu­rowe komórki, zwane mikro­gle­jem, w istotny spo­sób oddzia­łują na zdro­wie psy­chiczne i funk­cje poznaw­cze. Dopiero w roku 2012 prze­ło­mowe bada­nia wyka­zały, że wbrew dogma­tom nauko­wym komórki te mają ogromną moc ochronną i napraw­czą. Potra­fią przy­wra­cać miliardy neu­ro­nów i biliony synaps10, ale także kale­czyć je i nisz­czyć, pozo­sta­wia­jąc za sobą wypa­loną pusty­nię. Odgry­wają rolę bia­łych krwi­nek mózgu, regu­lu­jąc jego zdro­wie, czego naukowcy długo nie byli świa­domi.

Dla neu­ro­bio­lo­gii i immu­no­lo­gii prze­ło­mo­wym okre­sem oka­zały się lata 2012–2017, kiedy to odkry­cie praw­dzi­wego wkładu mikro­gleju w zdro­wie mózgu przy­nio­sło połą­cze­nie tych dwóch dzie­dzin.

W tym samym cza­sie naukowcy odkryli także, że komórki mikro­gleju w mózgu bez­po­śred­nio i pośred­nio komu­ni­kują się z komór­kami odpor­no­ścio­wymi ciała. Jeżeli wystę­puje stan zapalny w ciele, nie­mal nie spo­sób unik­nąć zmian immu­no­lo­gicz­nych w obrę­bie mózgu. Co wię­cej, zmiany te mogą obja­wiać się w postaci zabu­rzeń poznaw­czych lub neu­rop­sy­chia­trycz­nych.

Mogą one wpły­wać na synapsy i połą­cze­nia ner­wowe w mózgu, nawet gdy nie ma oznak fizycz­nej cho­roby w samym ciele. A to stwo­rzyło pod­stawę do zro­zu­mie­nia wewnętrz­nego zdro­wia mózgu, co było nie­wy­obra­żalne zale­d­wie kilka lat wcze­śniej. Odkry­cie zdol­no­ści mikro­gleju do budo­wa­nia i nisz­cze­nia mózgu dało naukow­com zupeł­nie nową zasadę porząd­ku­jącą pro­blemy zdro­wia i cho­rób mózgu.

Cho­ciaż jed­nak odkry­cie to wstrzą­snęło świa­tem nauki, pacjenci nie znali aktu­al­nego stanu wie­dzy i nie wie­dzieli, jakie zna­cze­nie może ono mieć dla ich dobro­stanu.

Jestem dzien­ni­karką naukową i wiem, jak długo trwa docie­ra­nie z infor­ma­cją do cho­rych, któ­rzy naj­bar­dziej potrze­bują odpo­wie­dzi. Nie­raz wymaga to wielu lat. Posta­wi­łam więc sobie za cel opi­sać odkry­cia, któ­rych zna­jo­mość może zmniej­szyć cier­pie­nie. Infor­ma­cje, które tu przed­sta­wię, mogą wypeł­nić lukę mię­dzy wie­dzą naukową a prak­tyczną wie­dzą nie­zbędną ludziom do pro­wa­dze­nia moż­li­wie naj­lep­szego i naj­zdrow­szego życia.

Tak więc roz­po­czę­łam docho­dze­nie naukowe. Zaczę­łam zgłę­biać, ana­li­zo­wać i łączyć w całość zadzi­wia­jące donie­sie­nia o naj­now­szych bada­niach poświę­co­nych mikro­gle­jowi i jego roli w wywo­ły­wa­niu, ale także odwra­ca­niu cho­rób o pod­łożu mózgo­wym11.

Ta książka przed­sta­wia jedną z naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­cych opo­wie­ści w histo­rii medy­cyny – opo­wieść o wpły­wie maleń­kich komó­rek mikro­gleju na zdro­wie mózgu. Dzięki niej prze­ko­nasz się, że komórki te mają poten­cjał prze­miany zdro­wia czło­wieka, poma­ga­jąc nam napra­wić mózg w spo­sób, o jakim wcze­śniej mogli­śmy jedy­nie poma­rzyć. Zabiorę cię zatem w podróż po odkry­ciach, szcze­gó­łowo pre­zen­tu­jąc naj­bar­dziej opty­mi­styczną obiet­nicę zdro­wienia w całej mojej trzy­dzie­sto­kil­ku­let­niej karie­rze dzien­ni­karki nauko­wej.

Wie­rzę, że podob­nie jak ja zro­zu­miesz, dla­czego to prze­ło­mowe odkry­cie doty­czące mikro­gleju na zawsze oba­liło mnó­stwo wie­lo­let­nich twier­dzeń na temat połą­cze­nia umysł–ciało–mózg, i prze­ko­nasz się, że mózg jest w isto­cie narzą­dem układu odpor­no­ścio­wego, na który oddzia­łują te potężne, enig­ma­tyczne komórki. Pomogą ci w tym opisy kilku przy­pad­ków – pacjen­tów, któ­rych życie zmie­niło się na korzyść dzięki zro­zu­mie­niu, że mikro­glej ma na umysł zarówno dobro­czynny, jak i zły wpływ.

Nowa­tor­skie podej­ście pozwala rese­to­wać i prze­kie­ro­wy­wać aktyw­ność nie­do­ce­nia­nych dotąd maleń­kich komó­rek odpor­no­ścio­wych tak, aby prze­rwały zabój­czy atak, umoż­li­wia­jąc odra­dza­nie się neu­ro­nów i synaps w mózgu. A to wydaje się naj­waż­niej­sze.

Zaj­rzyjmy zatem do głów­nych ame­ry­kań­skich labo­ra­to­riów badaw­czych i sprawdźmy, jak prace nie­wiel­kiej grupy nie­ustra­szo­nych i odda­nych pacjen­tom neu­ro­bio­lo­gów, któ­rzy odkryli wyjąt­kową moc mikro­gleju, na zawsze zmie­niły przy­szłość ludz­kiego zdro­wia.

Być może także two­jego.

Rozdział pierwszy. Neurobiolog z przypadku

Roz­dział pierw­szy

Neu­ro­bio­log z przy­padku

Beth Ste­vens pełni funk­cję adiunkta w Boston Chil­dren’s Hospi­tal i na Uni­wer­sy­te­cie Harvarda. W jej labo­ra­to­rium w Bosto­nie, w sta­nie Mas­sa­chu­setts, wita gości ogromna biała tablica ze sta­ran­nym odręcz­nym rysun­kiem komórki mikro­gleju wyko­na­nym jaskra­wo­zie­lo­nym flu­ore­scen­cyj­nym mar­ke­rem. Z bez­kształt­nego środka komórki wystają podobne do macek, son­du­jące, deli­katne ramiona, z któ­rych każde jest skie­ro­wane ku innej, odręcz­nie napi­sa­nej liście pod­sta­wo­wych pro­jek­tów badaw­czych reali­zo­wa­nych obec­nie w labo­ra­to­rium, wraz z waż­nymi ter­mi­nami. To sprytne.

Jest pra­wie sie­dem­na­sta. Dzie­się­cio­let­nia córka Beth, Riley, koń­czy odra­biać lek­cje przy wła­snym dzie­cię­cym biurku w pobliżu mamy. Jej jasno­blond włosy, w takim samym kolo­rze jak włosy matki, zwi­sają w schlud­nych kucy­kach. Riley popra­wia oku­lary na nosie, pod­cho­dzi do wiel­kiej tablicy, bie­rze mar­ker i gąbkę. W jej błę­kit­nych oczach – rów­nież odzie­dzi­czo­nych po mamie – błysz­czą figlarne iskierki.

– Riley, nie ście­raj tego! – woła Beth. W jej gło­sie sły­chać uda­waną mat­czyną sro­gość. – Ty wiesz, co by się stało, gdy­byś to zro­biła?!

Wcho­dzi mąż Beth, Rob, żeby ode­brać Riley po szkole. Cie­pło mnie pozdra­wia, a potem żar­to­bli­wym gestem wska­zuje na srebrną fili­żankę do espresso na biurku żony. Fili­żanka na­dal paruje.

– Tak, wła­śnie wypi­łam kolejne espresso – mówi do niego Beth z uśmie­chem. Na jej biurku stoi także ogromny kubek z napi­sem „Naj­moc­niej­sza kawa na świe­cie”. Beth zwraca się do mnie i lekko wzru­sza ramio­nami. – Te kubki to pre­zent od pra­cow­ni­ków mojego labo­ra­to­rium. Chyba coś ci mówią, prawda?

Całuje córkę i męża na poże­gna­nie, a potem opro­wa­dza mnie po labo­ra­to­rium. W oliw­ko­wo­zie­lo­nej let­niej sukience wygląda sty­lowo i ener­gicz­nie. Jej falu­jące blond włosy są schlud­nie spięte srebrną spinką. Wska­zuje pod biurko, gdzie pię­trzą się wyso­kie na nieco ponad 30 cm stosy prac nauko­wych, i wyja­śnia ze śmie­chem:

– Moje lek­tury!

Na tablicy nad biur­kiem wiszą zdję­cia jej córek, Riley i Zoe, prze­mie­szane z ulu­bio­nymi pra­cami pla­stycz­nymi dziew­czy­nek z cza­sów przed­szkol­nych. Jest też zdję­cie domku pla­żo­wego na Cape Cod, gdzie rodzina co roku spę­dza waka­cje. Beth z czu­ło­ścią poka­zuje mi foto­gra­fię, na któ­rej obej­muje młodą kobietę w bire­cie i todze absol­wentki. Obie uśmie­chają się sze­roko.

– To moja pierw­sza magi­strantka – wyja­śnia. Na tablicy znaj­duje się także kilka kolaży przed­sta­wia­ją­cych twa­rze dzie­siąt­ków stu­den­tów i kole­gów, z któ­rymi pra­co­wała w ciągu ubie­głych dwu­dzie­stu lat. – Kiedy odczu­wam stres, patrzę na tych wszyst­kich ludzi i ogar­nia mnie szczę­ście – zapew­nia mnie Beth.

Poza jej gabi­ne­tem znaj­duje się eks­pres do kawy, który Beth poda­ro­wała swemu labo­ra­to­rium. Z dumą pod­kre­śla, że maszyna „ma dwie gło­wice, więc mogą z niej korzy­stać dwie osoby jed­no­cze­śnie”. (Pewien zaprzy­jaź­niony neu­ro­bio­log traf­nie opi­sał kie­dyś Beth Ste­vens jako »poczwórne espresso«)12.

Na dzieci, które – podob­nie jak Riley – wpa­dają do labo­ra­to­rium na kilka godzin po szkole, żeby odro­bić lek­cje, zanim przyj­dzie mama, czeka talerz cia­stek. (Tak, znaczna część zespołu Ste­vens to kobiety).

Wśród mikro­sko­pów i kom­pu­te­rów stoi jedno urzą­dze­nie, któ­rego ni­gdy wcze­śniej nie widzia­łam w labo­ra­to­rium bio­lo­gicz­nym: minia­tu­rowy bro­war.

– Moi dok­to­rzy i stu­denci warzą wła­sne piwo – wyja­śia Beth ze śmie­chem. – Nazy­wamy je mikro­gle­jem.

Labo­ra­to­rium tętni życiem. Wiele się tu dzieje, atmos­ferę oży­wia kofe­ina i ludzie dobrze się bawią. Nad róż­nymi pro­jek­tami pra­cuje wła­śnie pięt­na­stu dok­to­rów i stu­den­tów. Beth Ste­vens pro­wa­dzi mniej­szą grupę badaw­czą w Broad Insti­tute – cen­trum badań bio­me­dycz­nych i geno­mo­wych. Jest chęt­nie zapra­szana na kon­fe­ren­cje neu­ro­bio­lo­giczne w całym świe­cie. Dzieli się na nich swymi prze­ło­mo­wymi odkry­ciami doty­czą­cymi maleń­kich komó­rek, o któ­rych nauka pra­wie zapo­mniała, czyli mikro­gleju.

Początki jed­nak wyglą­dały cał­kiem ina­czej.

Beth Ste­vens pod wie­loma wzglę­dami jest neu­ro­bio­lo­giem z przy­padku.

Badaczka natury

Beth dora­stała w nie­du­żym prze­my­sło­wym mie­ście Brock­ton w sta­nie Mas­sa­chu­setts, sły­ną­cym z pro­duk­cji obu­wia. Jej ojciec był dyrek­to­rem szkoły pod­sta­wo­wej w cen­trum mia­sta, matka zaś uczyła w innej szkole pod­sta­wo­wej, bli­żej domu. Dzieci zachę­cano do czy­ta­nia ksią­żek i roz­wią­zy­wa­nia zadań aryt­me­tycz­nych przy kuchen­nym stole. Beth, podob­nie jak cała rodzina, dużo czy­tała, ale miała także bar­dziej prak­tyczną cie­ka­wość.

Wiele godzin spę­dzała poza domem, przy­glą­da­jąc się kamie­niom, wspi­na­jąc się po drze­wach, zaglą­da­jąc pod liście, roz­cie­ra­jąc soki w dło­niach i obser­wu­jąc owady. Usi­ło­wała odkryć nie­do­strze­galne prze­jawy dzia­ła­nia świata przy­rody.

Póź­niej, w gim­na­zjum, kiedy nad­szedł czas na sek­cje żab, któ­rych bała się więk­szość uczniów, ona abso­lut­nie nie podzie­lała ich wstrętu.

– Nie umia­łam sobie wyobra­zić nic bar­dziej intry­gu­ją­cego niż oglą­da­nie wnę­trza żaby – twier­dzi, gdy sie­dzimy przy jej biurku, po czym upija łyk espresso. – Od tej pory wiem, że może się to wyda­wać obrzy­dliwe, ale kiedy widzia­łam mar­twą wie­wiórkę lub oposa na pobo­czu – tak, prze­je­chane przez samo­chód, to straszne! – deli­kat­nie sztur­cha­łam zwie­rzę paty­kiem, żeby zaj­rzeć do środka. Po pro­stu chcia­łam zro­zu­mieć, jak dzia­łało jego ciało i dla­czego umarło.

Mło­dej Beth obser­wo­wa­nie przy­rody wyda­wało się naj­waż­niej­szym i naj­cie­kaw­szym zaję­ciem na świe­cie.

Ale w jej rodzi­nie nie było naukow­ców. Kiedy czy­tała, że bio­log odkrył coś eks­cy­tu­ją­cego, zawsze był to męż­czy­zna. Dora­sta­jąc w swym mie­ście, miała poczu­cie, że jest nieco dziwna, nie taka jak inni. Jak jed­nak wspo­mina:

– Z całą pew­no­ścią nie przy­szło mi wtedy do głowy, że moje zain­te­re­so­wa­nia mogłyby pro­wa­dzić do kariery zawo­do­wej.

Zaczęło się to zmie­niać, gdy w szkole śred­niej wybrała kurs bio­lo­gii Advan­ced Pla­ce­ment. Nauczy­ciel, widząc jej zain­te­re­so­wa­nie, opo­wia­dał o byłych uczen­ni­cach, które zostały badacz­kami. Pra­co­wał dodat­kowo w labo­ra­to­rium medycz­nym i cza­sami prze­pro­wa­dzał na zaję­ciach szkol­nych cie­kawe doświad­cze­nia.

– Wle­wa­li­śmy różne pożywki na szalki Petriego i włą­cza­li­śmy pal­niki Bun­sena, a ja myśla­łam: Ale frajda! Naprawdę można to robić zawo­dowo? – opo­wiada Beth.

Po skoń­cze­niu w roku 1988 szkoły śred­niej Ste­vens zaczęła stu­dio­wać bio­lo­gię i ana­li­tykę medyczną na Nor­the­astern Uni­ver­sity w Bosto­nie. Była pewna, że pój­dzie do szkoły medycz­nej. Pod­czas jed­nego z seme­strów miała prak­tykę w labo­ra­to­rium szpi­tal­nym, gdzie poma­gała bada­czom w usta­le­niu przy­czyny zatruć pokar­mo­wych: oka­zało się, że w skle­po­wych kieł­ba­skach były bak­te­rie Liste­ria mono­cy­to­ge­nes.

Po skoń­cze­niu stu­diów Ste­vens posta­no­wiła zna­leźć pracę, która pozwo­li­łaby jej wzbo­ga­cić życio­rys, zosta­wia­jąc czas na przy­go­to­wa­nia do testów medycz­nych MCAT [Medi­cal Col­lege Admis­sion Test]. Jej obecny mąż, a ówcze­sny chło­pak Rob Gra­ham, zaczął pra­co­wać na Capi­tol Hill w Waszyng­to­nie. Beth pra­gnęła zdo­być doświad­cze­nie w labo­ra­to­rium, a jedno z naj­lep­szych i naj­więk­szych labo­ra­to­riów na świe­cie znaj­do­wało się na obrze­żach dys­tryktu, w Naro­do­wych Insty­tu­tach Zdro­wia [Natio­nal Insti­tu­tes of Health – NIH].

Był rok 1993.

– Prze­nie­śli­śmy się do Waszyng­tonu, a ja stwier­dzi­łam, że zanim coś znajdę, przez kilka mie­sięcy będę obsłu­gi­wać sto­liki w restau­ra­cji Chili’s w pobliżu NIH – wspo­mina Beth. – W prze­rwach ścią­ga­łam far­tu­szek i bie­głam do NIH, żeby stu­dio­wać tablicę z ogło­sze­niami o poszu­ki­wa­niu pra­cow­ni­ków i skła­dać CV.

W wol­nym cza­sie lubiła czy­tać cza­so­pi­sma naukowe, a gdy prze­czy­tała o „bar­dzo dziw­nym i fascy­nu­ją­cym przy­padku kobiety, któ­rej oko zajęły paso­żyty”, uznała, że chcia­łaby „zaj­mo­wać się cho­ro­bami zakaź­nymi”. Dla­tego jedno z dzie­siąt­ków podań o pracę skie­ro­wała do sekre­ta­riatu lau­re­ata Nagrody Nobla bada­ją­cego cho­roby zakaźne i HIV.

Dzie­sięć mie­sięcy póź­niej otrzy­mała tele­fon z labo­ra­to­rium HIV z ofertą obję­cia sta­no­wi­ska tech­nika labo­ra­to­ryj­nego. Miała wtedy dwa­dzie­ścia dwa lata i, jak sądziła, zna­la­zła wyma­rzoną pracę.

– Ale mniej wię­cej w tym samym cza­sie dosta­łam kolejny tele­fon, od naukowca, do któ­rego labo­ra­to­rium nie zło­ży­łam poda­nia – mówi z pew­nym roz­ba­wie­niem.

Doug Fields był wów­czas mło­dym neu­ro­bio­lo­giem, który orga­ni­zo­wał swoje pierw­sze labo­ra­to­rium w NIH. Nie­spo­dzie­wa­nie ode­zwał się do Beth i „powie­dział, że przej­rzał stertę odrzu­co­nych życio­ry­sów w biu­rze kadr NIH, w tym także mój”. Wyja­śnił, że bada wzorce wyła­do­wań ner­wo­wych i ich wpływ na roz­wój mózgu13.

– W tym cza­sie nie roz­wa­ża­łam moż­li­wo­ści zaj­mo­wa­nia się neu­ro­bio­lo­gią – przy­znaje Ste­vens. Co wię­cej, oso­bie zafa­scy­no­wa­nej wiru­sami i cho­ro­bami zakaź­nymi wyda­wało się to mniej inte­re­su­jące od badań HIV. Dla­tego odrzu­ciła ofertę Douga Fieldsa.

A póź­niej życie zato­czyło koło.

– Przy­szłam po raz pierw­szy do pracy w labo­ra­to­rium lau­re­ata Nagrody Nobla, gdzie badano HIV, i usły­sza­łam od kie­row­nika, że wstrzy­mano rekru­ta­cję. Zapo­mnieli mi powie­dzieć, że nie mam pracy – cią­gnie Beth. – Wró­ci­łam do domu bar­dziej przy­gnę­biona niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. A następ­nego dnia znów wło­ży­łam far­tu­szek kel­nerki i wró­ci­łam do poda­wa­nia bur­rito w Chili’s. Po nie­mal roku poszu­ki­wań mia­łam zale­d­wie dwie oferty pracy. – Śmieje się. – I jedną z nich odrzu­ci­łam!

Beth Ste­vens nie zwy­kła się jed­nak pod­da­wać, wpa­dła więc na zwa­rio­wany pomysł.

– Duma nie pozwa­lała mi zadzwo­nić do Douga i zapy­tać, czy jego oferta jest jesz­cze aktu­alna. Wie­dzia­łam, że jeśli kogoś zna­lazł, będzie mi przy­kro. – Dla­tego popro­siła o pomoc Roba.

Usie­dli razem przy kuchen­nym stole w wyna­ję­tym miesz­kanku i zadzwo­nili do labo­ra­to­rium Douga. Rob uda­wał świeżo upie­czo­nego absol­wenta wydziału bio­lo­gii, który szuka pierw­szej pracy. Doug zadał mu kilka tech­nicz­nych pytań na temat (wymy­ślo­nego) doświad­cze­nia w pracy labo­ra­to­ryj­nej. Rob robił notatki i pod­su­wał je Beth, a ona bazgrała odpo­wie­dzi. Na koniec odło­żył słu­chawkę i oznaj­mił narze­czo­nej z trium­fem:

– Na­dal szuka tech­nika labo­ra­to­ryj­nego!

Beth śmieje się na wspo­mnie­nie tego drob­nego pod­stępu i kon­ty­nu­uje:

– Odcze­ka­łam całe dwa tygo­dnie, żeby nie było to takie oczy­wi­ste, a potem zadzwo­ni­łam do Douga z pyta­niem, czy na­dal kogoś szuka. – I dodaje: – Cudem zapro­po­no­wał mi tę pracę po raz drugi. Przy­ję­cie jej było jedną z moich naj­lep­szych decy­zji.

Gorączka laboratoryjna

Beth Ste­vens dobrze zro­biła, że zaczęła pra­co­wać w labo­ra­to­rium Douga. Fields pole­cił jej zająć się odbu­dową mie­liny, czyli bia­łej, tłu­stej sub­stan­cji, która ota­cza i chroni neu­rony.

– Przez wiele tygo­dni czy­ta­łam prace naukowe i dzwo­ni­łam po radę do naukow­ców, któ­rzy zaj­mo­wali się hodowlą mie­liny – wspo­mina teraz Beth. – A gdy osta­tecz­nie udało się wyho­do­wać mie­linę na szalce Petriego: – Było to tak wspa­niałe, że nie mogłam ode­rwać oczu. W tam­tej chwili prze­pa­dłam. Zła­pa­łam bak­cyla nauki.

Tym­cza­sem Fields zajął się bada­niem funk­cji komó­rek Schwanna, które uczest­ni­czą w roz­woju mózgu. Komórki te należą do grupy mało wtedy zna­nych komó­rek nie­neu­ro­nal­nych w mózgu, zwa­nych komór­kami gle­jo­wymi. W owym cza­sie wszy­scy naukowcy byli zgodni, że komórki gle­jowe odgry­wają w mózgu raczej nie­cie­kawą rolę, zapew­nia­jąc po pro­stu wspar­cie neu­ro­nom i synap­som.

Fieldsa zain­te­re­so­wały komórki Schwanna, ponie­waż u roz­wi­ja­ją­cego się płodu sty­mu­lo­wały wzrost mie­liny, wspo­ma­ga­jąc neu­rony14. W roku 1993 neu­rony już od ponad dzie­się­ciu lat były bez­a­pe­la­cyj­nie bły­sko­tli­wymi ulu­bień­cami świata nauki. To one bowiem odpo­wia­dają za two­rze­nie bilio­nów połą­czeń synap­tycz­nych, dzięki któ­rym ludzie myślą, czują, pamię­tają, uczą się i kochają; to im zawdzię­czamy wszyst­kie nasze prze­czu­cia i spo­strze­że­nia.

Neu­rony uznano za naj­waż­niej­sze czyn­niki naszego nastroju, zdro­wia psy­chicz­nego i pamięci. Komórki gle­jowe zaś to ich dru­żyna pomoc­ni­cza: speł­niają potrzeby neu­ro­nów tak, jak świta speł­nia zachcianki gwiazdy fil­mo­wej. Każdy embrion jest na początku kulką komó­rek macie­rzy­stych. W miarę roz­woju płodu w macicy komórki macie­rzy­ste zaczy­nają się róż­ni­co­wać na wiele typów i rodza­jów. Na przy­kład komórki kera­ty­nowe two­rzą włosy i paznok­cie, inne roz­wi­jają się w tkankę serca i wątroby, jesz­cze inne stają się komór­kami ner­wo­wymi w ciele lub neu­ro­nami w mózgu. Nie­wielka rodzina nie­neu­ro­nal­nych komó­rek mózgo­wych, zwa­nych komór­kami gle­jo­wymi, obej­muje cztery rodzaje komó­rek, w tym komórki Schwanna. Mają one różne pocho­dze­nie i odgry­wają roz­ma­ite role w mózgu, w końcu lat dzie­więć­dzie­sią­tych nie w pełni jesz­cze zba­dane. Wia­domo było, że rodzaj komó­rek gle­jo­wych, oli­go­den­dro­cyty, podob­nie jak komórki Schwanna, powstają w roz­wi­jającym się pło­dzie ludz­kim z tej samej rodziny komó­rek macie­rzy­stych co komórki ner­wowe. One też two­rzą osłonki mie­li­nowe w ośrod­ko­wym ukła­dzie ner­wo­wym. Inny typ komó­rek gle­jo­wych, astro­cyty, także pocho­dzi z tej samej rodziny komó­rek macie­rzy­stych co neu­rony i wpływa na roz­wój komó­rek ner­wo­wych oraz na prze­ka­zy­wa­nie sygna­łów przez synapsy.

Ale ist­nieje jesz­cze jeden rodzaj komó­rek gle­jo­wych, któ­remu naukowcy długo nie poświę­cali uwagi, bada­jąc funk­cje mózgu: mikro­glej.

– Po pro­stu wów­czas uwa­żano, że komórki mikro­gleju nie są szcze­gól­nie ważne dla zdro­wego, roz­wi­ja­ją­cego się mózgu – wyja­śnia Beth Ste­vens.

A dla niej samej począt­kowo były powo­dem fru­stra­cji, bo w cza­sie badań nad hodowlą mie­liny oraz pod­czas innych eks­pe­ry­men­tów pro­wa­dzo­nych w labo­ra­to­rium czę­sto zanie­czysz­czały szalki Petriego.

– Mikro­glej ruj­no­wał moje eks­pe­ry­menty! – ubo­lewa, uśmie­cha­jąc się z pobłaż­liwą iro­nią. – Te komórki wcho­dziły do moich hodowli lub na szkiełko, gdy usi­ło­wa­łam obser­wo­wać inne komórki. A ja jęcza­łam w duchu: O nie, nie, nie, znowu ten okropny mikro­glej!

Beth Ste­vens nie była osa­mot­niona w pogar­dzie dla tych maleń­kich komó­rek. W cza­sie gdy w NIH zwięk­szano środki na bada­nia nad komór­kami mózgu, mikro­glej w ogóle nie wcho­dził w obszar zain­te­re­so­wań neu­ro­bio­lo­gów. A jeśli już o nim wspo­mi­nali, to zwy­kle zło­rze­cząc i prze­kli­na­jąc, podob­nie jak Beth.

Wie­dza naukow­ców na temat tych komó­rek spro­wa­dzała się w tam­tym cza­sie do tego, że są maleń­kie (stąd przed­ro­stek mikro w ich nazwie) i nudne15. Wyda­wało się, że mikro­glej pełni jedną tylko funk­cję: usuwa mar­twe neu­rony i komórki obumie­ra­jące w miarę sta­rze­nia się orga­ni­zmu. Uwa­żano go więc za sprzą­ta­cza mózgu prze­zna­czo­nego do utrzy­my­wa­nia porządku. Tyle.

A jed­nak Ste­vens zasta­na­wiał fakt, że te dener­wu­jące mini­ko­mórki porząd­kowe sta­no­wią dużą część mózgu – ponad jedną dzie­siątą jego komó­rek. Dla­czego pomimo to tak nie­wielu bada­czy poświę­ciło im swój czas? Dla­czego nikt nie zba­dał dokład­nie, czym naprawdę się one zaj­mują?. Jak dziś mówi:

– To była tajem­ni­cza część neu­ro­bio­lo­gii.

Wtedy jed­nak zano­to­wała sobie tylko to spo­strze­że­nie w pamięci, po czym zawie­siła cie­ka­wość na kołku.

W tym cza­sie na­dal pla­no­wała stu­dia medyczne. Któ­re­goś dnia, gdy Fields zoba­czył, jak uczy się do testów MCAT, oznaj­mił, że kiedy dosta­nie się do szkoły medycz­nej, będzie musiał zna­leźć kogoś na jej miej­sce.

– W tam­tej chwili uświa­do­mi­łam sobie, że nie chcę, aby ktoś prze­jął moją pracę – opo­wiada Beth. – Bar­dziej eks­cy­to­wała mnie myśl o bada­niu życia pod labo­ra­to­ryj­nym mikro­sko­pem niż bada­nie pacjen­tów w przy­chodni.

Co wię­cej, już wów­czas Beth była prze­ko­nana, że jej praca może kie­dyś dopro­wa­dzić do „nowego rozu­mie­nia ście­żek cho­roby”, pomóc „zapo­bie­gać pew­nym scho­rze­niom oraz je leczyć”. Wyco­fała więc doku­menty ze szkół medycz­nych i została kie­row­niczką labo­ra­to­rium Fieldsa. Przy jego wspar­ciu w roku 1994 zaczęła przy­go­to­wy­wać się do dok­to­ratu z neu­ro­bio­lo­gii na pobli­skim Uni­wer­sy­te­cie Mary­landu.

Bywało, że miała tak wiele zajęć zwią­za­nych z pro­wa­dze­niem eks­pe­ry­men­tów, zarzą­dza­niem labo­ra­to­rium, pisa­niem pracy dok­tor­skiej, i tak bar­dzo chciała pil­no­wać swo­ich pro­jek­tów, że wie­czo­rami robiła sobie „posła­nie z dodat­ko­wych ubrań i far­tu­chów” i spała na pod­ło­dze pod sto­łem kon­fe­ren­cyj­nym. Jak dziś mówi:

– Dzięki temu mogłam spraw­dzać postępy swo­ich badań.

Nie­mal dzie­sięć lat po roz­po­czę­ciu pracy w labo­ra­to­rium Fieldsa, w roku 2003, Beth Ste­vens uzy­skała sto­pień dok­tora neu­ro­bio­lo­gii.

Służby porządkowe w przebraniu

W roku 2004 Beth Ste­vens zapro­szono do udziału w bada­niach habi­li­ta­cyj­nych w labo­ra­to­rium innego bio­loga zaj­mu­ją­cego się gle­jem, dok­tora Bena Bar­resa, na Uni­wer­sy­te­cie Stan­forda. Bar­res był wów­czas praw­do­po­dob­nie głów­nym bada­czem komó­rek gle­jo­wych na świe­cie. Inte­re­so­wały go zwłasz­cza astro­cyty i ich wpływ na neu­rony. Ale w pew­nym momen­cie jego także zain­try­go­wało pyta­nie, jaka jest naprawdę rola mikro­gleju w mózgu. Jego zain­te­re­so­wa­nia odpo­wia­dały zain­te­re­so­wa­niom Beth. Posta­no­wiła więc zro­bić krok do przodu. Robie­nie habi­li­ta­cji w miej­scu pracy uwa­żano, jak to okre­ślił pewien nauko­wiec, za „zawo­dowe samo­bój­stwo”, a zatem Beth i Rob, już jako mał­żeń­stwo, spa­ko­wali się i prze­je­chali przez cały kraj do Palo Alto w sta­nie Kali­for­nia.

Mniej wię­cej w tym cza­sie bada­cze opra­co­wali nową, sku­teczną metodę zaglą­da­nia do mózgu i wyko­ny­wa­nia rucho­mych obra­zów o wyso­kiej roz­dziel­czo­ści, czyli powięk­sza­nia obra­zów nawet naj­mniej­szych komó­rek do gigan­tycz­nych odwzo­ro­wań. Któ­re­goś dnia pra­cow­nik naukowy prze­by­wa­jący na sty­pen­dium badaw­czym16 wygło­sił w labo­ra­to­rium Bar­resa wykład ilu­stro­wany pięk­nymi obra­zami komó­rek mózgo­wych. Beth Ste­vens była zachwy­cona.

– Te obrazy po raz pierw­szy poka­zy­wały mikro­glej w akcji – wspo­mina. – Nagle mogli­śmy zoba­czyć te komórki w mózgu. Mie­li­śmy nowe narzę­dzie, pozwa­la­jące na ich obser­wa­cję.

Ste­vens wstaje zza biurka, przy któ­rym roz­ma­wiamy, i przy­suwa krze­sło do sta­no­wi­ska kom­pu­te­ro­wego, aby poka­zać mi bar­dzo wcze­sny mate­riał fil­mowy o mikro­gleju. Pochyla się w stronę ekranu kom­pu­tera i wska­zuje gumką na końcu ołówka wiru­jące komórki w mózgu. Obraz przy­po­mina zdję­cia Drogi Mlecz­nej. Jak gdyby gwiazdy miały zie­loną poświatę i wiro­wały w dużych, celo­wych gru­pach po czar­nym nie­bie17.

– Kiedy zoba­czy­łam to po raz pierw­szy, byłam oszo­ło­miona – opo­wiada Beth. – Widzia­łam jaskra­wo­zie­lone komórki mikro­gleju, które poru­szały się w struk­tu­rach mózgu. Były bar­dzo aktywne. A kiedy wystą­piło jakieś uszko­dze­nie mózgu, na przy­kład uraz, wypusz­czały w to miej­sce swoje dłu­gie wyrostki niczym ramiona. Nie­ustan­nie się zasta­na­wia­łam: co wła­ści­wie robią te małe komórki? Są tak dyna­miczne! Są wszę­dzie! Nie umie tego zro­bić żadna inna komórka w mózgu. Jak mogli­śmy je tak długo igno­ro­wać?

Wspólne pochodzenie

Rów­nież inni naukowcy zain­te­re­so­wali się mikro­gle­jem. Bada­cze z Mount Sinai School of Medi­cine w Nowym Jorku posta­no­wili spraw­dzić, kiedy komórki te poja­wiają się w życiu pło­do­wym czło­wieka, i oka­zało się, że bar­dzo wcze­śnie. Powstają z tej samej rodziny komó­rek macie­rzy­stych, która roz­wija się w armię bia­łych krwi­nek i lim­fo­cy­tów układu odpor­no­ścio­wego. Zamiast jed­nak pozo­stać w ciele, jak leu­ko­cyty, dzie­wią­tego dnia ciąży prze­no­szą się wraz z krwią do mózgu, tam się umiej­sca­wiają i pozo­stają przez całe życie danej osoby18.

Innymi słowy: mikro­glej i białe krwinki mają takie samo pocho­dze­nie. Są bli­skimi kuzy­nami w służ­bach poli­cyj­nych układu odpor­no­ścio­wego, choć mikro­glej znaj­duje się w narzą­dzie, który przez wiele lat uzna­wano za nie­do­stępny dla tego układu. To prawda, że białe krwinki nie mają dostępu do mózgu, ale nie muszą go mieć, ponie­waż obszar ten patro­lują ich kuzynki – komórki mikro­gleju.

Dopiero teraz naukowcy zro­zu­mieli, że mikro­glej pełni w mózgu funk­cję bia­łych cia­łek krwi.

Roz­ma­wia­jąc ze mną, Beth Ste­vens zaczęła uważ­nie przy­glą­dać się maleń­kim komór­kom, któ­rych widok wprost zapie­rał dech. Pod mikro­sko­pem o wyso­kiej roz­dziel­czo­ści przy­po­mi­nały one ele­ganc­kie, smu­kłe gałę­zie drzew. Krą­żyły po mózgu, bada­jąc i szu­ka­jąc naj­mniej­szych oznak zagro­żeń. Wysu­wały i cofały swe maleń­kie, przy­po­mi­na­jące ramiona wypustki i stu­kały poszcze­gólne neu­rony, jakby pyta­jąc: dobrze się czu­jesz? wszystko w porządku? a może nie? – podob­nie jak lekarz, który bada brzuch pacjenta lub spraw­dza odru­chy, ude­rza­jąc w kolana i łok­cie.

Komórki mikro­gleju robią to bar­dzo szybko.

– Ni­gdy nie widzia­łam, żeby inne komórki poru­szały się tak zde­cy­do­wa­nie – obja­śnia Beth. – A te nie tylko sta­no­wią dzie­sięć pro­cent komó­rek naszego mózgu, ale nie­ustan­nie badają każdą jego część. Jeżeli czy­tel­ni­ków zain­try­guje to, co wła­śnie czy­tają, one zaczną się poru­szać jesz­cze szyb­ciej! Ich codzienna praca polega na kon­troli naszego mózgu. Wyobraź sobie, że te maleń­kie komórki spraw­dzają każdy zaka­ma­rek mózgu. Jak się czuje ten neu­ron? A ta synapsa? Co sły­chać w tym obwo­dzie? Do dia­bła, tu się coś dzieje! Chodźmy tam, trzeba to spraw­dzić!

Ci maleńcy tan­ce­rze ocza­ro­wali Beth.

– Żadna inna komórka w ludz­kim mózgu nie potrafi poru­szać się, wykry­wać naj­drob­niej­szych zmian i reago­wać na nie. Zafa­scy­no­wał mnie już sam ten fakt. Co wię­cej, oka­zało się, że komórki mikro­gleju powstały wła­śnie w tym celu!

W labo­ra­to­rium Bena Bar­resa Ste­vens zaj­mo­wała się nowym pro­jek­tem: badała, jak w toku pra­wi­dło­wego roz­woju prze­biega przy­ci­na­nie i rzeź­bie­nie synaps, aby mózg był zdrowy. A kon­kret­niej – wraz z Bar­re­sem pró­bo­wała okre­ślić, jaką rolę w roz­wi­ja­ją­cym się mózgu odgrywa w aspek­cie przy­ci­na­nia synaps czą­steczka odpor­no­ściowa zwana dopeł­nia­czem.

W tam­tym cza­sie naukowcy wie­dzieli, że dopeł­niacz pełni w orga­ni­zmie nie­wia­ry­god­nie ważną funk­cję. Kiedy umiera komórka w jed­nym z narzą­dów lub pojawi się czyn­nik cho­ro­bo­twór­czy, sub­stan­cja obca albo drob­no­ustrój, któ­rego nie powinno tam być, czą­steczki dopeł­niacza ozna­czają takie zja­wi­sko do usu­nię­cia. Póź­niej komórki odpor­no­ściowe, a kon­kret­niej rodzaj bia­łych krwi­nek zwa­nych makro­fa­gami (grecka nazwa ozna­cza „wiel­kich zja­da­czy”), dostrze­gają ozna­cze­nie i ota­czają, a następ­nie usu­wają komórkę lub czyn­nik cho­ro­bo­twór­czy.

Makro­fagi odgry­wają także ważną rolę w pro­ce­sach zapal­nych oraz cho­ro­bach fizycz­nych w orga­ni­zmie, zwłasz­cza auto­im­mu­no­lo­gicz­nych. Po akty­wa­cji są w sta­nie usu­nąć ogromną ilość che­micz­nych sub­stan­cji zapal­nych, które powo­dują znaczne szkody. Cza­sami jed­nak posu­wają się zbyt daleko w nisz­cze­niu pato­ge­nów i zaczy­nają uszka­dzać tkankę. Na przy­kład w reu­ma­to­idal­nym zapa­le­niu sta­wów nisz­czą chrząstkę19.

Naukowcy nie sądzili, że dopeł­niacz ma jakie­kol­wiek zna­cze­nie dla zdro­wia i pra­wi­dło­wego roz­woju mózgu. W medy­cy­nie prze­wa­żał pogląd, że mózg nie jest orga­nem odpor­no­ścio­wym, a tym samym nie mogą w nim dzia­łać komórki immu­no­lo­giczne spo­krew­nione z makro­fa­gami. Ste­vens i Bar­res nie byli pewni, co powo­duje zani­ka­nie synaps, wysu­nęli jed­nak hipo­tezę, że być może w jakiś nie­zro­zu­miały dla nich spo­sób to dopeł­niacz okre­śla, dla­czego nie­które synapsy w mózgu zostały usu­nięte w toku pra­wi­dło­wego roz­woju, a inne nie.

Roz­wi­ja­jący się mózg płodu wytwa­rza znacz­nie wię­cej synaps, niż trzeba. Te nad­licz­bowe muszą zostać usu­nięte dla uzy­ska­nia pre­cy­zyj­nej łącz­no­ści synap­tycz­nej, umoż­li­wia­ją­cej zło­żoną pracę ludz­kiego umy­słu. Pod­czas przy­ci­na­nia nastę­puje eli­mi­na­cja nie­któ­rych pod­zbio­rów synaps z jed­no­cze­snym zacho­wa­niem, a nawet wzmoc­nie­niem innych. Podob­nie jak w ogrod­nic­twie, takie przy­ci­na­nie jest ważne. Bez niego nie­moż­liwy jest pra­wi­dłowy roz­wój mózgu.

Wyobraź sobie drzewo, które nie­ustan­nie wypusz­cza coraz to nowe gałę­zie, aż nastę­puje prze­cią­że­nie: drzewo się prze­wraca i obumiera. Tak samo jest z nad­mia­rem synaps powsta­ją­cych w toku roz­woju dziecka w macicy.

Beth Ste­vens i Ben Bar­res zasta­na­wiali się: A co jeśli czą­steczki dopeł­nia­cza ozna­czają i wysy­łają sygnały „zjedz mnie” z tych nad­pro­gra­mo­wych synaps w mózgu, a te ozna­czone synapsy są nisz­czone, podob­nie jaki makro­fagi w ukła­dzie odpor­no­ścio­wym ciała nisz­czą czą­steczki i tkankę ozna­czone przez dopeł­niacz? A co jeśli tak wła­śnie wygląda mode­lo­wa­nie zdro­wego, pra­wi­dło­wego mózgu w trak­cie roz­woju?

Pod­jęli próbę wyka­za­nia, że tak w isto­cie prze­biega ten pro­ces. Oka­zało się, że kiedy dopeł­niacz ozna­cza synapsy, fak­tycz­nie wysy­łają one sygnał „zjedz mnie” i z mózgu zni­kają te wła­śnie ozna­czone synapsy20. Podob­nie jest, gdy ozna­czasz wia­do­mo­ści e-mailowe, które chcesz usu­nąć ze skrzynki odbior­czej. Opro­gra­mo­wa­nie ser­wera poczty roz­po­znaje te ozna­cze­nia i kiedy klik­niesz ikonę kosza, ozna­czone wia­do­mo­ści znikną. Beth Ste­vens i Ben Bar­res ogło­sili swój brze­mienny w skutki refe­rat w roku 2007. Wywo­łał burzę w świe­cie nauki. Ale ich odkry­cie przy­nio­sło odpo­wiedź tylko na jedno z pytań. Beth na­dal się zasta­na­wiała, jakie mecha­ni­zmy przy­czy­nowo-skut­kowe wcho­dzą tu w rachubę. Co zjada ozna­czone synapsy i powo­duje ich zni­ka­nie? Czy moż­liwe, że w pro­ce­sie tym uczest­ni­czą komórki mikro­gleju, od któ­rych przez całe życie tak bar­dzo zależy funk­cja mózgu? Czy to one są w mózgu odpo­wied­ni­kami makro­fa­gów, reagują na sygnały „zjedz mnie” i przy­ci­nają obwody mózgu w okre­sie pło­do­wym?

Ste­vens zasta­na­wiała się też nad rów­nie waż­nym pyta­niem, a mia­no­wi­cie, czy to przy­ci­na­nie może się nie udać. Ba, posu­nęła się dalej. Zaczęła myśleć: a jeśli ten pro­ces nie zacho­dzi jedy­nie w okre­sie roz­woju? Jeśli przez pomyłkę docho­dzi do jego ponow­nej akty­wa­cji na póź­niej­szych eta­pach życia, co pro­wa­dzi do eli­mi­na­cji i nisz­cze­nia pożą­da­nych i nie­zbęd­nych obwo­dów oraz synaps w mózgu, co wywo­łuje cho­roby wiele lat póź­niej, nawet w życiu doro­słym? Czy to moż­liwe, że te rze­komo iry­tu­jące, bez­czynne, maleń­kie komórki mikro­gleju tak naprawdę usu­wają ważne synapsy w mózgu doro­słej osoby? Czyżby te komórki odpor­no­ściowe, które medy­cyna dotąd lek­ce­wa­żyła, decy­do­wały, który obwód w mózgu należy zacho­wać, a który usu­nąć, pla­nu­jąc i nie­ustan­nie regu­lu­jąc zdro­wie naszego mózgu?

Przez te wszyst­kie lata, gdy Beth Ste­vens poszu­ki­wała odpo­wie­dzi na przy­to­czone wyżej pyta­nia, na progu odkryć pro­wa­dzą­cych do zmiany pro­gra­mów naucza­nia, pacjenci i leka­rze, w tym także psy­chia­trzy, byli cał­ko­wi­cie nie­świa­domi tych zadzi­wia­ją­cych postę­pów nauki w zakre­sie rozu­mie­nia naszego mózgu.

Rozdział drugi. „Dziesięć stóp w górę studni o głębokości czterdziestu”

Roz­dział drugi

„Dzie­sięć stóp w górę studni o głę­bo­ko­ści czter­dzie­stu”

W ostat­nim roku stu­diów dok­to­ranc­kich Katie Har­ri­son, tuż przed uzy­ska­niem stop­nia dok­tora socjo­lo­gii, dotarła do dna czar­nej dziury, do któ­rej – według wła­snego odczu­cia – wpa­dała przez znaczną część swego dopiero co zaczę­tego doro­słego życia.

Próby zado­wo­le­nia wyma­ga­ją­cego opie­kuna pracy dok­tor­skiej tak bar­dzo zszar­pały jej nerwy, że od czasu do czasu Katie zaczęła widzieć i sły­szeć dziwne rze­czy. Pew­nego dnia, po powro­cie z zaku­pów do maleń­kiego miesz­kanka, upu­ściła na pod­łogę opa­ko­wa­nie mar­chewki. Torba się roze­rwała, a mar­chewki poto­czyły w różne strony po bia­łym lino­leum. Katie patrzyła na nie i przez chwilę myślała, że widzi peł­za­jące poma­rań­czowe kara­czany.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Czy­tel­nicy moich wcze­śniej­szych prac być może znają moją histo­rię. W takim razie prze­pra­szam za krót­kie powtó­rze­nie. [wróć]

2. N.D. Chia­ra­val­loti, J. DeLuca, Cogni­tive Impa­ir­ment in Mul­ti­ple Scle­ro­sis, „Lan­cet Neu­ro­logy” nr 7 (gru­dzień 2008), s. 1139–1151. Na pod­sta­wie póź­niej­szych badań Ame­ry­kań­ska Aka­de­mia Neu­ro­lo­gii wydała w 013 r. kom­plek­sowy raport, z któ­rego wyni­kało, że: „jedna trze­cia do połowy ludzi ze stward­nie­niem roz­sia­nym doświad­czy epi­zodu poważ­nej depre­sji”, zaś w całej popu­la­cji będzie to mniej niż jedna piąta; zabu­rze­nia lękowe „doty­kają ponad jed­nej trze­ciej osób ze stward­nie­niem roz­sia­nym” oraz że cho­roba afek­tywna dwu­bie­gu­nowa wystę­puje u 13 pro­cent osób z SM i u mniej niż 5 pro­cent osób bez niego: Sum­mary of Evi­dence-Based Guide­line for Patients and Their Fami­lies: Emo­tio­nal Disor­ders in People with Mul­ti­ple Scle­ro­sis, Ame­ry­kań­ska Aka­de­mia Neu­ro­lo­gii, www.aan.com/Guide­li­nes/ Home/Get­Gu­ide­li­ne­Con­tent/630 (dostęp 3 lipca 2017). [wróć]

3. A. Unter­man, J.E.S. Nolte, M. Boaz i in., Neu­rop­sy­chia­tric Syn­dro­mes in Sys­te­mic Lupus Ery­the­ma­to­sus: A Meta-ana­ly­sis, „Semi­nars in Arth­ri­tis and Rheu­ma­tism” 41, nr 1 (14 sierp­nia 2011), s. 1–11. Opra­co­wa­nie to naj­pierw opu­bli­ko­wano w inter­ne­cie 20 paź­dzier­nika 2010 r. Bada­cze prze­pro­wa­dzili meta­ana­lizę 17 odręb­nych badań, w któ­rych uwzględ­niono łącz­nie 5057 pacjen­tów z tocz­niem rumie­nio­wa­tym ukła­do­wym, aby wszech­stron­nie zba­dać powią­za­nie mię­dzy tocz­niem a zabu­rze­niami neu­rop­sy­chia­trycz­nymi. W znacz­nie wcze­śniej­szym bada­niu, z 2001 r., u 46 pacjen­tów odno­to­wano wysoką kore­la­cję mię­dzy tocz­niem a zabu­rze­niami neu­rop­sy­chia­trycz­nymi: H. Ainiala, J. Louk–kola, J. Pel­tola i in., The Pre­va­lence of Neu­rop­sy­chia­tric Syn­dro­mes in Sys­te­mic Lupus Ery­the­ma­to­sus, „Neu­ro­logy” 57, nr 3 (sier­pień 2001), s. 496–500. W 2015 r. bada­cze przed­sta­wili zak­tu­ali­zo­wane omó­wie­nie badań, wyka­zu­jąc powią­za­nie mię­dzy scho­rze­niami auto­im­mu­no­lo­gicz­nymi a obja­wami neu­rop­sy­chia­trycz­nymi: R. San­kow­ski, S. Mader i S.I. Valdés-Fer­rer, Sys­te­mic Inflam­ma­tion and the Brain: Novel Roles of Gene­tic, Mole­cu­lar, and Envi­ron­men­tal Cues as Dri­vers of Neu­ro­de­ge­ne­ra­tion, „Fron­tiers in Cel­lu­lar Neu­ro­science” 9 (luty 2015), s. 1-20. [wróć]

4. Y. Sho­en­feld, O. Gen­del­man, S. Tio­sano i in., High Pro­por­tions of Demen­tia Among SLE Patients: A Big Data Ana­ly­sis, „Inter­na­tio­nal Jour­nal of Geria­tric Psy­chia­try” 33, nr 3 (marzec 2018), s. 531–536. [wróć]

5. M.E. Ben­ros, B.L. Wal­toft, M. Nor­den­toft i in., Auto­im­mune Dise­ases and Severe Infec­tions as Risk Fac­tors for Mood Disor­ders: A Nation­wide Study, „JAMA Psy­chia­try„ 70, nr 8 (sier­pień 2013), s. 812–880. Bada­nie to pro­wa­dzono od 1977 do 2010 r. i objęto nim 3,56 miliona ludzi. [wróć]

6. I.E. Som­mer, D.W. van Bek­kum, H. Klein i in., Severe Chro­nic Psy­cho­sis after Allo­ge­neic SCT from a Schi­zo­ph­re­nic Sibling, „Bone Mar­row Trans­plant” 50, nr 1 (sty­czeń 2015), s. 153–154. [wróć]

7. T. Miy­aoka, R. Wake, S. Hashioka i in., Remis­sion of Psy­cho­sis in Tre­at­ment-Resi­stant Schi­zo­ph­re­nia fol­lo­wing Bone doi:10.3389/fpsyt.2017.00174. [wróć]

8. Wie­lo­let­nie prze­ko­na­nie, że mózg jest uprzy­wi­le­jo­wany pod wzglę­dem odpor­no­ści, wyni­kało także z nauko­wego rozu­mie­nia bariery krew–mózg: gęstej, zło­żo­nej kon­ste­la­cji komó­rek gro­ma­dzą­cych się wokół naczyń krwio­no­śnych pro­wa­dzą­cych do mózgu. Naczy­nia te są tak gęsto upa­ko­wane, że powstrzy­mują czą­steczki z krwio­biegu i orga­ni­zmu, w tym komórki odpor­no­ściowe, przed dotar­ciem do mózgu. Nie­pod­wa­żalny dogmat o barie­rze krew–mózg od dawna trak­to­wano jako dowód, że mózg jest poza zasię­giem układu odpor­no­ściowego ciała, a tym samym uprzy­wi­le­jo­wany pod wzglę­dem immu­no­lo­gicz­nym. [wróć]

9. Infek­cje, które ata­kują bez­po­śred­nio mózg, jak zapa­le­nie opon mózgo­wych, były innym wyjąt­kiem od zasady „mózg jako narząd uprzy­wi­le­jo­wany pod wzglę­dem immu­no­lo­gicz­nym”. [wróć]

10. Synapsy to nie­wiel­kie odstępy mię­dzy neu­ro­nami, które umoż­li­wiają prze­no­sze­nie sygna­łów elek­trycz­nych i che­micz­nych mię­dzy komór­kami ner­wo­wymi. [wróć]

11. Może się wyda­wać, że na tych stro­nach nie poświę­cam wystar­cza­jąco dużo uwagi poten­cjal­nemu wpły­wowi naszych wzor­ców myślo­wych, emo­cji, uczuć i nawy­ków roz­pa­mię­ty­wa­nia na obwody mózgu z bie­giem czasu oraz spo­so­bowi, w jaki oducze­nie się tych nega­tyw­nych wzor­ców za pomocą takich prak­tyk jak tera­pia poznaw­czo-beha­wio­ralna i szko­le­nie w zakre­sie uważ­no­ści, może zmie­nić mózg, pro­wa­dząc do korzyst­nych zmian synap­tycz­nych. Czy­tel­nicy moich prac wie­dzą, że dwie wcze­śniej­sze książki, tj. Chil­dhood Disrup­ted i The Last Best Cure, poświę­ci­łam naj­now­szym bada­niom w dzie­dzi­nie psy­cho­neu­ro­im­mu­no­lo­gii, zaj­mu­jąc się wpły­wem doświad­czeń życio­wych, wcze­śniej­szych ura­zów, wzor­ców myślo­wych i nawy­ków umy­słu na nasz mózg, układ odpor­no­ściowy i obecne doświad­cze­nia emo­cjo­nalne. [wróć]

12. Emily Under­wood opi­sała to w swym arty­kule This Woman May Know a Secret to Saving the Brain’s Synap­ses, „Science” (18 sierp­nia 2016), www.scien­ce­mag.org/news/2016/08/woman-may-know-secret-saving-brain-s-synap­ses (dostęp 29 paź­dzier­nika 2017). [wróć]

13. W owym cza­sie Fields badał spo­sób, w jaki wyła­do­wa­nia neu­ro­nalne regu­lują eks­pre­sję genów neu­ro­nal­nych i ich wpływ na roz­wój mózgu. [wróć]

14. R.D. Fields, The Other Brain [Drugi mózg] (New York: Simon & Schu­s­ter, 2011). [wróć]

15. Mikro­glej nazwał i opi­sał na początku XX w. Pío del Río Hor­tega, stu­dent San­tiago Ramóna y Cajala, powszech­nie uzna­wa­nego za pierw­szego neu­ro­bio­loga świata. Hor­tega zali­czył te komórki do tej samej grupy co pozo­stałe trzy rodzaje komó­rek gle­jo­wych. W następ­nych latach XX w. naukowcy przy­glą­dali się bli­żej mikro­gle­jowi i jego roli w ura­zach mózgu oraz infek­cjach skie­ro­wa­nych bez­po­śred­nio prze­ciwko tkance mózgu, jak zapa­le­nie opon mózgo­wych. Dok­tor Mar­ga­ret M. McCar­thy, badaczka i pro­fe­sor neu­ro­bio­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie Mary­landu, ujmuje to tak: „Mikro­glej roz­wa­żano jedy­nie w kon­tek­ście obra­żeń lub zwy­kłego sprzą­ta­nia mózgu. Sądzono, że poza tym jest uśpiony, czyli jeżeli nie ma urazu, pozo­staje obo­jętny i bez­czynny”. Nikt nie pod­cho­dził do mikro­gleju z per­spek­tywy dzia­ła­nia zdro­wego mózgu czy też pra­wi­dło­wego roz­woju tego narządu. Zda­niem Mar­ga­ret McCar­thy, nazwa „mikro­glej” jest błędna, ponie­waż w isto­cie są to komórki odpor­no­ściowe cał­ko­wi­cie innego pocho­dze­nia niż komórki gle­jowe, które są czę­ścią układu ner­wo­wego. Jak twier­dzi: „Komórki mikro­gleju tak naprawdę nie są komór­kami gle­jo­wymi. Nie są to komórki ner­wowe, lecz immu­no­lo­giczne. Są pod­mio­tem zewnętrz­nym, czę­ścią układu odpor­no­ściowego”. [wróć]

16. Dok­tor Axel Nim­mer­jahn, który wygło­sił ten wykład, rów­nież był uczniem Bena Bar­resa i jed­nym z pierw­szych naukow­ców, któ­rzy zobra­zo­wali mikro­glej w mózgu żywej myszy. Zda­niem Ste­vens był to prze­łom w bada­niach nad mikro­glejem: A. Nim­mer­jahn, F. Kirch­hoff, F. Helm­chen, Resting Micro­glial Cells Are Highly Dyna­mic Surve­il­lants of Brain Paren­chyma in Vivo, „Science” 308, nr 5726 (27 maja), s. 1314–1318. [wróć]

17. Jeśli ktoś oglą­dał te zdję­cia gołym okiem, mogło mu się wyda­wać, że mikro­glej prze­miesz­cza się i krąży w mózgu, a tak naprawdę poru­szały się raczej „pro­cesy” mikro­gleju. Ozna­cza to, że same komórki mikro­gleju nie poru­szają się za bar­dzo. Mikro­glej roz­kłada się w całym mózgu, aby moni­to­ro­wać różne maleń­kie jego odcinki. Kiedy komórki te wycią­gają swoje dłu­gie ramiona, aby spraw­dzić neu­rony, robią to jedy­nie w kon­kret­nym obsza­rze, a ich cien­kie, wydłu­żone wypustki wysu­wają się i cofają, wyko­nu­jąc bar­dzo szyb­kie ruchy. Przy­po­mina to spo­sób, w jaki neu­rony prze­ka­zują sygały przez synapsy, choć same się nie poru­szają. [wróć]

18. F. Gin­houx, M. Gre­ter, M. Lebo­euf i in., Fate Map­ping Ana­ly­sis Reve­als That Adult Micro­glia Derive from Pri­mi­tive Macro­pha­ges,” Science” 330, nr 6005 (listo­pad 2010), s. 841–845. W swej naj­now­szej książce Vla­di­mir Male­tic i Char­les Raison opo­wia­dają o obec­no­ści komó­rek mikro­gleju na naj­wcze­śniej­szym eta­pie roz­woju układu ner­wo­wego, jesz­cze przed innymi komór­kami gle­jo­wymi: „Tak naprawdę przod­ko­wie mikro­gleju przy­byli z pęche­rzyka żół­cio­wego i włą­czyli się w roz­wój cewy ner­wo­wej, poprze­dza­jąc przy­by­cie poprzed­ni­ków astro­cy­tów/oli­go­den­dro­cy­tów. Wcze­sne part­ner­stwo mię­dzy neu­ro­nami a mikro­gle­jem świad­czy o jego zasad­ni­czej roli w roz­woju mózgu”. V. Male­tic, The New Mind-Body Science of Depres­sion (New York: W.W. Nor­ton, 2017), s. 263. [wróć]

19. A. Laria, A.M. Lurati, M. Mar­razza, i in., The Macro­pha­ges in Rheu­ma­tic Dise­ases, „Jour­nal of Inflam­ma­tion Rese­arch” 9 (luty 2016), s. 1–11. [wróć]

20. B. Ste­vens, N.J. Allen, L.E. Vasquez i in., The Clas­si­cal Com­ple­ment Cascade Media­tes CNS Synapse Eli­mi­na­tion, „Cell” 131, nr 6 (14 grud­nia 2007), s. 1164–1178. [wróć]