Miasto mafii - Kinga Litkowiec - ebook + audiobook + książka

Miasto mafii ebook i audiobook

Litkowiec Kinga

4,3
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Emma Greene postanowiła zapomnieć o dawnych problemach i znaleźć spokój w niewielkim mieście w pobliżu Nowego Jorku. Niestety, władzę nad okolicą przejęła mafia. Część mieszkańców ucieka, inni szykują się na najgorsze, ale Emma reaguje inaczej: nowi „gospodarze” miasta przyciągają jej uwagę. Z wzajemnością; mafijny boss jest gotów uczynić wszystko, żeby zbliżyć się do dziewczyny. Co to dla niej oznacza? Niebezpieczeństwo? A może szansę na coś, czego bezskutecznie szukała przez całe życie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 341

Data ważności licencji: 7/13/2027

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 42 min

Lektor: Jan MarczewskiMonika ChrzanowskaChrzanowska Monika

Data ważności licencji: 7/13/2027

Oceny
4,3 (1544 oceny)
947
294
181
95
27
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dagimaij

Z braku laku…

Ta książka jest taka nijaka. Dzieje sie w niej wszystko i nic. Panuje w niej straszny nieład. Książki tej kategorii powinno czytać się z łatwością. Dla mnie była ona "ciężka" do przeczytania.
61
Prochacz

Z braku laku…

Ledwo doczytałam do końca. historia niby ok ale bohaterowie ....
40
agnieszka30099

Całkiem niezła

Ta książka nie jest nowością czytałam ja zniżkę rok temu pod inna okładka
Gajowska90

Z braku laku…

W książce nie ma żadnej akcji. Tam się totalnie nic nie dzieje.
30
kati2001

Z braku laku…

nuda
30



Projekt okładki: Marta Lisowska

Redakcja: Beata Kostrzewska

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Magdalena Zabrocka (Lingventa)

Zdjęcie na okładce

© Viorel Sima/Shutterstock

© by Kinga Litkowiec

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1820-3

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2021

Moim wiernym Czytelnikom

ROZDZIAŁ 1

Mieszkanie w miasteczku na obrzeżach Nowego Jorku dla wielu ludzi może mieć sporo plusów. Jednak ci, którzy słyszeli o Randall, z pewnością mają na ten temat inne zdanie. To miejsce nie bez powodu zostało nazwane miastem mafii. Dwa lata temu niebezpieczni ludzie postanowili zamieszkać właśnie tutaj, a wiele osób ze strachu przed nimi się stąd wyprowadziło. Jedna z moich koleżanek była tak przerażona, że uciekła do rodziców, choć niejednokrotnie wspominała, że za żadne skarby świata tego nie zrobi. Jak widać, niczego nie można być pewnym. Kiedy w naszym mieście zamieszkała mafia, wiele się zmieniło. Może to dziwne, ale wydaje mi się, że na lepsze. Zapanował pewnego rodzaju porządek. Lokalne pijaczki przestały zaczepiać ludzi na ulicach i wolały zaszyć się w swoich melinach.

Rządzi tu trzech braci, a plotki o ich bezwzględności wzbudzają ogromny strach wśród mieszkańców. Na ich temat krążą niemal legendy i mało kto ma na tyle odwagi, aby mówić o nich na głos. Historie o ich życiu przekazywane są w zaufanym gronie. Skąd ludzie o nich tyle wiedzą? Nie mam pojęcia, nie wiem nawet, czy wszystkie te opowieści są prawdziwe. Jednak z pewnością mieszkam przerażająco blisko mężczyzn, którzy mogą mnie zabić gołymi rękoma. I pewnie nawet gdyby mieli zawiązane oczy nie stanowiłoby to dla nich żadnego problemu. Skąd ta pewność? Po prostu to wiem. Czasami ich widuję, choć oczywiście z nimi nie rozmawiam. Czy się boję? Trochę. Ale nie jest to paraliżujący strach. Raczej obawa, że coś może mi się stać. Jednak mafia już dawno opanowała miasto i do tej pory żaden z mieszkańców nie zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Paradoksalnie, liczba przestępstw znacznie zmalała. Bracia Rossi tu rządzą i ustalają reguły. Nic nie odbywa się bez ich wiedzy i zgody. Są królami tego miejsca. Nikt nie odważyłby się im przeciwstawić. Randall to ich miasto i choć wielu się z tym nie zgadza, wszyscy akceptują ich władzę.

W tym roku kwiecień jest wyjątkowo chłodny, dlatego cieszę się na myśl o nadchodzącym lecie. Jednak jeszcze bardziej nie mogę się doczekać wypłaty. Mój portfel jest już pusty i będzie mi ciężko przez najbliższy tydzień. Nie lubię ostatnich dni miesiąca, bo choć staram się oszczędzać, rzadko kiedy mi się to udaje. Życie tutaj jest drogie, a większość mojej pensji idzie na wynajem domu. Z jednej strony płacę za niego niewiele, ale z drugiej nie zarabiam tyle, ile bym sobie życzyła.

Leniwie zbieram się do pracy. Jestem zmęczona, bo znowu się nie wyspałam. Wczoraj Olivia wysłała mi kolejny film o mafii z informacją, że koniecznie muszę go zobaczyć. Niestety go nie dokończyłam, ponieważ pojawił się w nim motyw porwania kobiety. Nie winię za to Olivii. Ona przecież nic nie wie. Nikt o tym nie wie…

I znów się zamyśliłam. Spoglądam na zegar, uświadamiając sobie, że jest bardzo późno, a ja nawet się nie ubrałam. Biegnę do sypialni i wyciągam z szafy pierwsze lepsze ciuchy z górnej półki. Zakładam czarne rurki i niebieski sweter, którego nawet nie lubię, ale jest jakieś piętnaście stopni, a ja nienawidzę marznąć. Rezygnuję z pełnego makijażu, maluję tylko szybko rzęsy, po czym w pośpiechu wychodzę z domu. Na chodniku sprawdzam zawartość torebki, upewniając się, czy niczego nie zapomniałam.

Po chwili dochodzę do przejścia dla pieszych i tak jak każdego dnia znów staję przed wyborem: przejść przez ulicę i udać się do pracy drogą, przy której znajdują się posiadłości braci Rossich, czy iść prosto i przekroczyć dopiero kolejne pasy, w ten sposób omijając dzielnicę, przez którą mało kto ma odwagę wędrować. Zawsze mam ten sam dylemat i zawsze ten sam wybór. Biorę kilka wdechów i przechodzę przez przejście. Gdy jestem po drugiej stronie ulicy, sprawdzam w telefonie godzinę. Mam jeszcze dwadzieścia minut. Zdążę. Chyba.

Kiedy wchodzę na ulicę, którą wszyscy mieszkańcy nazywają ulicą mafii, automatycznie zwalniam. Ze strachu? Niezupełnie. Gdyby kierował mną strach, nie chodziłabym tędy, tak jak nie robi tego większość ludzi. U mnie wygrywa chora fascynacja ich życiem. Z jakiegoś powodu lubię przyglądać się ich domom.

Pamiętam jeszcze stare fabryki, znajdujące się tu wcześniej. Kilka dni po mojej przeprowadzce tutaj wszystkie te budynki zostały zrównane z ziemią. Niedługo później każdy już wiedział, kto to wszystko wykupił. Miasto praktycznie opustoszało w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, zostali tu nieliczni. Co prawda niektórzy mieszkańcy wrócili, gdy okazało się, że nic nam nie grozi. Trzej bracia, którzy rządzą tym miastem, zapewnili nas, że o ile my nie będziemy stwarzać problemów, oni także tego nie zrobią. Swoje interesy załatwiają poza Randall. Tutaj tylko mieszkają.

Po chwili zatrzymuję się na kilka sekund przed posiadłością Lucasa. Podobno to najmłodszy z braci. Jego dom przypomina dworek w nowoczesnym stylu, który wydaje się odzwierciedlać charakter i wygląd swojego właściciela. Na pozór ładny domek, kryjący za swoimi drzwiami niebezpieczeństwo. Lucas nie przypomina bezlitosnego gangstera. Jest bardzo przystojnym blondynem o delikatnych rysach twarzy i niebieskich oczach. Choć jeśli o oczach mowa, zazwyczaj ukrywa je za przeciwsłonecznymi okularami. Niezależnie od pory dnia i roku. Tylko dwa razy widziałam go bez nich i to tylko przez kilka sekund. Mimo dużej odległości nie dało się ich nie zauważyć. Są hipnotyzujące i z pewnością nie przypominają oczu zabójcy.

Obok domu Lucasa znajduje się posiadłość Ethana, średniego z braci. Nie zatrzymuję się przed nią zbyt często, a jeśli już, to na ułamek sekundy. Zawsze ktoś jest na zewnątrz, dzisiaj dwóch postawnych mężczyzn spaceruje po ogrodzie niedaleko wysokiej bramy. Gdy tylko ich zauważam, spuszczam głowę i idę dalej. Ten dom kojarzy mi się z willą, której właściciela trochę poniosło. Nie lubię takich budynków, wszystkiego jest tutaj za dużo. Drobna, biała cegła stroi każdą ścianę, a złoto-czarne zdobienia na oknach poniekąd podkreślają styl całego domu. Jednak nie wszyscy oceniają go tak krytycznie jak ja. Moja przyjaciółka Olivia wielokrotnie zachwycała się zarówno Ethanem, jak i miejscem, w którym mieszka. Kiedyś odbyła się tam wielka impreza. Oli, idąc przez park, spotkała grupę ludzi, która została tam zaproszona. Wśród nich znajdował się jej były chłopak. Na jej szczęście rozstała się z nim w przyjacielskich stosunkach, więc kiedy zaproponował, by dołączyła do nich, nie wahała się ani chwili. Potem przez kilka tygodni słuchałam, jak niesamowity dom ma Ethan i że jest sto razy piękniejszy, niż sobie wyobrażała, a jego właściciel jest tak boski, że nie może przestać o nim myśleć. Od tego wydarzenia minęło już osiem miesięcy, a ona wciąż to rozpamiętuje. Ethan nie zamienił z nią nawet słowa, a ona i tak jest w nim zakochana po uszy. Powtarza do znudzenia, jak bardzo uwielbia jego pociągłą twarz, oliwkową karnację, brązowe oczy i zawsze idealnie ułożone włosy. Nie twierdzę, że nie jest przystojny, po prostu nie jest w moim typie i wzbudza we mnie najwięcej negatywnych emocji. Trudno opisać, dlaczego tak właśnie się dzieje, bo przecież nigdy z nim nie rozmawiałam.

Kiedy przechodzę obok ostatniego domu znajdującego się na tej ulicy, moje serce nieco przyśpiesza. Zerkam ostrożnie w stronę posiadłości, by upewnić się, że nikogo nie ma na zewnątrz. Ten budynek jest chyba największy ze wszystkich, ale na pierwszy rzut oka wcale nie sprawia takiego wrażenia. Jest biały, dwupiętrowy z drewnianymi elementami i wygląda niesamowicie. Zawsze chciałam mieszkać w takim domu, choć szansa na to, że kiedyś tak się stanie, jest równa zeru. Dzisiaj zatrzymuję się przed nim na dłuższą chwilę. Pewnie nie zachwycałabym się tak bardzo, gdyby nie fakt, że jego właścicielem jest najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałam. Co za pech, że jest mafiosem. Arthur jest zarówno cholernie groźny, jak i niesamowicie pociągający. Mówi się, że ze wszystkich braci to właśnie jego należy bać się najbardziej. Podobno ma na ciele tatuaż przedstawiający węża oplatającego krzyż. Nie wiem, czy to prawda, ale nazywają go Kobra, więc może coś w tym jest. Mężczyzna jest wysoki i idealnie zbudowany, ma ciemną karnację, perfekcyjnie ułożone brązowe włosy i niemal czarne oczy. Podobno to właśnie on ma największą władzę.

Spoglądam na ten dom jeszcze przez chwilę, po czym sprawdzam godzinę i od razu przeklinam w myślach, gdy dociera do mnie, że po raz kolejny odpłynęłam. Biegnę tak szybko, jak tylko mogę w stronę baru, w którym pracuję. I tak nie zdążę na czas, ale może będę przed Tessą, która nienawidzi, gdy któraś z jej pracownic się spóźnia.

Z przyśpieszonym oddechem wbiegam do środka, rozglądając się po pomieszczeniu. Olivia właśnie wyciera ladę, a kiedy mnie zauważa, odkłada ścierkę i podchodzi bliżej.

– Znowu się spóźniłaś. Masz szczęście, że nie ma szefowej. – Marszczy czoło i śmieje się głośno.

Cieszę się, że pracuję z moją przyjaciółką. Niejednokrotnie tłumaczyła mnie przed Tess, choć sama nie wie, dlaczego tak często się spóźniam. Olivia nie ma pojęcia, że nie potrafię oprzeć się pokusie oglądania jego domu, przez co wpadam w trans i tracę kontakt ze światem. Wiem, że powinnam w końcu zmienić trasę i iść do pracy drogą, którą zawsze wracam. Jest niewiele dłuższa, ale przejście nią zajmuje mi dużo mniej czasu. Po pracy nie zbliżam się do ulicy mafii, ponieważ wtedy jest zbyt późno na spacery po tak niebezpiecznej okolicy. Dla własnego dobra powinnam nie robić tego także rano, ale jak widać, nie mogę się oprzeć.

Kiedy zdejmuję płaszcz, zauważam przerażoną Tessę, która właśnie wbiega do baru.

– Dziewczyny, ubierajcie się szybko, odwiozę was do domów! – krzyczy z paniką w głosie.

– Dlaczego? Co się stało? – pytam szefową, obserwując, jak jej twarz robi się coraz bardziej blada.

– Podobno szykuje się nam wojna gangów. Ktoś ukradł braciom sporo pieniędzy. Nikt nie jest bezpieczny, dopóki nie znajdą swojej kasy. Ludzie zamykają swoje sklepy i biura. My też nie będziemy ryzykować. No już, szykujcie się!

Po dwóch minutach jesteśmy w samochodzie. Tessa wybiera trasę jak najdalej od ulicy mafii. Najpierw odwozi Olivię, która wydaje się bardziej podekscytowana niż przerażona. Myślę, że powinnam porozmawiać z nią na temat filmów, które ogląda. Mam coraz większą pewność, że mącą jej w głowie.

– Dajcie znać, jak dojedziecie do domu – rzuca nam na pożegnanie Olivia, po czym trzaska drzwiami, a po chwili znika w swojej kamienicy.

Dostrzegam, że Tessa jest bardzo zdenerwowana. W lusterku widzę jej oczy, są przerażone i nieobecne. Ściska kurczowo kierownicę i co kilka sekund się rozgląda.

Mijamy właśnie stary park, do którego mało kto już zagląda, pewnie dlatego, że jest zniszczony i bardzo zaniedbany. Trudno odnaleźć w nim jakąkolwiek ścieżkę. Nagle zauważam dwie sylwetki biegnące między krzakami w kierunku ruin. Tessa nie jedzie zbyt szybko, więc mam chwilę, by się im przyjrzeć. To dwóch chłopaków, wyglądają na młodych, choć z tej odległości może mi się tylko wydawać. Gdy znikają z zasięgu mojego wzroku, opieram głowę o zagłówek fotela.

Kim oni byli? Nie widziałam ich wcześniej, to na pewno nie są ludzie z tego miasta. Chyba że po prostu ich nie rozpoznałam. Po chwili dociera do mnie coś jeszcze, ważny szczegół, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi. Walizka. Jeden z nich biegł z ogromną walizką.

Co w niej było? Ubrania? A może pieniądze? Chyba powinnam przestać o tym myśleć, lepiej się nad tym nie zastanawiać.

Dopiero gdy zatrzymujemy się przed moim domem, natarczywe myśli się ulatniają. Tessa odwraca się w moją stronę, a na jej twarzy wciąż maluje się napięcie.

– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zadzwoń do mnie. Nigdzie nie wychodź, siedź u siebie i nikomu nie otwieraj drzwi. Masz co jeść?

Kiwam głową, a ona uśmiecha się lekko.

– Dziękuję, że mnie odwiozłaś. W razie czego zadzwonię do ciebie. Nie martw się.

Otwieram drzwi samochodu i wolnym krokiem idę w kierunku domu. Wygrzebuję z torebki klucze, a kiedy przekręcam zamek, słyszę, jak Tessa odjeżdża.

Wchodzę do środka i rozglądam się dookoła. Coś nie daje mi spokoju. Rzucam torebkę na stolik, siadam na kanapie i schylam się po pilota, ale nie biorę go do ręki. Wiem, że i tak na niczym się nie skupię. Znów nachodzą mnie te myśli.

Co było w walizce? Może to oni ukradli pieniądze? A gdybym tam poszła? Albo powiedziała braciom, że coś widziałam?

– Kurwa! – Wstaję gwałtownie z sofy, po czym zaczynam chodzić w kółko. – Co mnie to w ogóle obchodzi? – pytam samą siebie.

Chcę po prostu już o tym zapomnieć. Jest jeszcze bardzo wcześnie, nie wiem, jak wytrzymam tyle godzin do nocy. Staram się jakoś zorganizować sobie czas, ale nie potrafię wyłączyć myślenia.

Wytrzymuję do samego wieczora, o dwudziestej jem kolację i po niej biorę szybki prysznic. Gdy jestem w swojej sypialni, odnoszę wrażenie, że słyszę strzały – jakby z oddali, bardzo stłumione. Z pewnością nie w najbliższej okolicy. Coraz bardziej chcę zapomnieć o walizkach, które widziałam.

ROZDZIAŁ 2

Udało mi się zasnąć dopiero wtedy, gdy na dworze zaczęło świtać. Budzę się kilka minut przed jedenastą i biorę do ręki komórkę. Na ekranie widnieje siedem nieodebranych połączeń, wszystkie od Tess. Nie chcę do niej oddzwaniać, bo nie mam siły na rozmowę. Piszę jednak SMS-a, by nie zastanawiała się, czy wszystko u mnie dobrze.

Ja: Przepraszam, dopiero się obudziłam, nie mogłam zasnąć w nocy. Miałam wyciszony telefon i nie słyszałam, że dzwoniłaś.

Odkładam aparat i podchodzę do szafy. Zastanawiam się, w co się ubiorę, skoro dziś nigdzie nie idę. Dochodzę szybko do wniosku, że na razie zostanę w koszulce i bokserkach. Kiedy odwracam się w stronę kuchni, moja komórka wibruje, informując o nowej wiadomości. Widzę, że Tess odpisała.

Tessa: To dobrze. Gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń od razu.

Tess jest dla mnie trochę jak matka. Kiedy zaczęłam rozglądać się za pracą, znalazłam jej ogłoszenie. Szukała dwóch młodych dziewczyn do swojego nowego baru. Zadzwoniłam, a ona kazała mi przyjechać na rozmowę. Wtedy też poznałam Olivię, już po kilku minutach nawiązała się między nami nić porozumienia. Tego samego dnia podjęłam decyzję o przeprowadzce tutaj na stałe. Wynajęłam mały domek od starszej pani i tak już zostałam. Niedługo później, rok po wykupieniu placu na ulicy starych fabryk, pojawiła się grupa tajemniczych mężczyzn. W moim życiu jednak niewiele się zmieniło, wciąż pracowałam w barze u Tessy. Zaczęłam się jednak spóźniać, co moją szefową niejednokrotnie doprowadzało do szału.

Zaparzam kawę i siadam z gorącym napojem przy oknie. Mieszkam przy cichej ulicy, jednak to, co dzieje się teraz, jest nie do zniesienia. Jakiejkolwiek żywej duszy, nie słyszę ani jednego dźwięku. Wychodzę z kubkiem do mojego małego ogródka i podchodzę do bramki. Nadal cisza, czuję, jakbym straciła słuch. Po chwili dociera do mnie odgłos silnika. Kilka sekund później trzy czarne auta przejeżdżają ulicą z prędkością światła. Stoję jeszcze chwilę, nasłuchując odgłosów wypadku, jednak niczego takiego nie słyszę. Przyznam, że nawet mnie to dziwi. Uliczki tutaj są wąskie i kręte, trudno jest zapanować nad samochodem, nawet jadąc z dużo mniejszą prędkością.

Gdy kończę kawę, cisza wciąż jest zbyt przerażająca. Mam wrażenie, że zaraz coś wybuchnie lub grupa ludzi zacznie strzelać w kierunku domów. Chyba tracę rozum. To pewnie przez te filmy, których ostatnio się naoglądałam. Wszystko przez Olivię. Jest tak zafascynowana Ethanem, że chce zobaczyć, jak wygląda jego życie, choć sama nie wiem, ile może mieć wspólnego film gangsterski z prawdziwym życiem gangstera.

Dla odmóżdżenia postanawiam włączyć sobie jakiś romans. To nie jest jednak dobry pomysł, bo w każdej pikantnej scenie widzę siebie i Arthura. Wystarczy, że już moja przyjaciółka ma obsesję na punkcie jednego z braci. Nie mogę popaść w takie samo szaleństwo jak ona. Jednak im dłużej mieszkam z braćmi Rossimi w jednym mieście, tym trudniej jest mi nie przywoływać myślami tego mężczyzny. Wyłączam telewizor, przechodzę do pokoju i z szuflady z bielizną wygrzebuję paczkę papierosów. Co prawda rzuciłam palenie już jakiś czas temu, ale teraz potrzebuję nikotyny. Do tej pory wypaliłam jedenaście papierosów z paczki, a mam ją około pół roku, więc to chyba dobry wynik. Przyszła pora na dwunastego. Zabieram ze sobą zapałki i idę na dwór. Odpalam papierosa, zaciągam się delikatnie, później jeszcze raz. Z każdym kolejnym wdechem stres jest odrobinę mniejszy. Jedenaście poprzednich papierosów także stanowiło lekarstwo na nerwy. Jednak po spaleniu całego czuję, jak kręci mi się w głowie.

Wchodzę do domu i siadam na kanapie. Wciąż nie mo­gę przestać myśleć o tym, co widziałam wczoraj. Potrzebuję prysznica i śniadania. Niedługo później jem kanapkę z serem i znów nie wiem, co ze sobą zrobić. W normalnych okolicznościach po prostu bym wyszła, spacer zawsze koił moje nerwy, ale to niestety odpada. Zabieram się do sprzątania. Nienawidzę tego, więc na ogół staram się po prostu nie bałaganić, by później nie mieć zbyt wiele pracy. Teraz postanawiam przemeblować mój pokój i salon połączony z kuchnią. Zrobię wszystko, byle tylko nie myśleć.

Po kilku godzinach na zewnątrz zapada przytłaczający mrok. Ta cisza na ulicy mnie dobija. Rozglądam się po domu, nic się w nim nie zmieniło. Wszystkie meble wróciły na swoje miejsce zaraz po tym, jak je przestawiłam. Ciężko upiększyć dom po starszej pani. Oprócz telewizora, kanapy i mojego łóżka wszystko tutaj ma już swoje lata. Dostałam pozwolenie na przemeblowywanie według swojego gustu, ale nie stać mnie na to. Może kiedyś się to zmieni.

ROZDZIAŁ 3

Dni mijają mi niemal identycznie, czuję, że wariuję. Siedzenie w domu doprowadza mnie do szału. Choć mało jadam, moja lodówka zrobiła się już prawie pusta. Jeśli dalej tak będzie, umrę tu z głodu.

W niedzielny wieczór postanawiam obejrzeć brazylijską telenowelę, to jeden z tych seriali, które można oglądać co kilka odcinków i wciąż jest się na bieżąco. Nigdy dotychczas tego nie robiłam, ale dziś chcę spróbować. Nie wytrzymuję jednak długo i wyłączam telewizor. Nie myślę już tak często o tym, co wydarzyło się kilka dni temu. Powoli wymazuję z pamięci to, co widziałam. Wstaję z kanapy i idę w stronę łazienki, jednak zatrzymuje mnie dźwięk nadchodzącej wiadomości. To mogą być tylko dwie osoby, ale z Olivią rozmawiałam kilka chwil temu. Biorę do ręki telefon i upewniam się, że miałam rację. To Tessa.

Tessa: Jutro wracamy do pracy. Mogę po Ciebie przyjechać.

Nigdy nie myślałam, że ta wiadomość tak bardzo mnie ucieszy. Na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Jestem szczęśliwa, że będę mogła w końcu wyjść z domu. Odpisuję szybko szefowej.

Ja: Super! Nie, dziękuję, muszę się przejść.

Biegnę do łazienki, biorę długi prysznic i starannie depiluję nogi. Nie dbałam o siebie przez ostatnie dni. Na początku nie miałam do tego głowy, a później zwyczajnie mi się nie chciało. Skutki tego dokładnie widzę dopiero teraz. Przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze i jestem przerażona tym, co widzę. Wygrzebuję z szuflady pod umywalką kilka kosmetyków. Zdaję sobie sprawę, że niewiele mi pomogą, ale liczę na jakąkolwiek poprawę. Dokładnie myję twarz i nakładam maseczkę. Żeby nie stać bezczynnie do czasu, aż będę mogła ją zmyć, suszę włosy. Wychodzę z łazienki i zerkam na zegar. Jest kilka minut po dwudziestej, a ja już czuję zmęczenie. Niestarannie wklepuję w twarz krem i kładę się do łóżka. Nie pamiętam już, kiedy udało mi się tak szybko zasnąć.

ROZDZIAŁ 4

Rano budzę się, zanim zadzwoni budzik. Wszystko wraca do normy. Wyskakuję z pościeli i biegnę prosto do okna, otwieram je i zerkam na termometr. Nie ma jeszcze piętnastu stopni, a zachmurzone niebo nie daje mi nadziei na słoneczny dzień. Podchodzę do szafy i przeszukuję jej zawartość. Chcę dziś dobrze wyglądać. Gdzieś w głębi duszy zdaję sobie sprawę z tego, że od dwóch lat szykuję się nawet do wyjścia po zakupy. Moja podświadomość wie, że robię to z jego powodu, jednak ja nie dopuszczam do siebie tej myśli. Aż do dzisiaj. Stoję tak dłuższą chwilę, tocząc walkę sama ze sobą. Skoro już się do tego przyznałam, powinnam udowodnić sobie, że to nieprawda. Ale nie potrafię. Wyjmuję z szafy bordową sukienkę z długim rękawem, w szufladzie znajduję grube czarne rajstopy, które ładnie wyglądają połączone z botkami i płaszczem w tym samym kolorze. Wypijam szybko kawę i zjadam śniadanie. Zegarek pokazuje, że zostało mi jeszcze dwadzieścia minut do wyjścia.

W łazience staję przed lustrem i rozczesuję włosy. Robię sobie delikatny makijaż – jedynie tuszuję rzęsy i nakładam bezbarwny błyszczyk na usta. Nie uważam się za piękność, ale myślę, że nie potrzebuję zbyt wiele, by podkreślić swoją urodę.

Wychodzę przed czasem, dzięki czemu nie muszę biec do pracy. Staję przed przejściem dla pieszych, jednak tym razem nie przechodzę przez drogę. Idę dalej i po raz pierwszy omijam posiadłości braci Rossich, wybierając poboczną trasę. Tym razem nie ciągnie mnie do nich jakaś tajemnicza siła.

Miasto wciąż jest jakby opustoszałe, ale nie przejmuję się tym, tylko kroczę przed siebie, nie myśląc w sumie o niczym. Dochodzę do skrzyżowania, stąd do baru mam już dwie przecznice. Gdy rozglądam się, by sprawdzić, czy nie jedzie żaden samochód, nagle zamieram. Arthur stoi z jakimś mężczyzną po drugiej stronie ulicy. Rozmawiają o czymś i wciąż rozglądają się tak, jakby bali się, że zostaną podsłuchani. Nagle jego wzrok napotyka moje spojrzenie. Patrzy na mnie tak, jakby zastanawiał się, co tutaj robię, a do mnie dopiero po chwili dociera, że stoję w miejscu i gapię się na niego. Wiatr zawiewa mocniej, a wtedy moje długie, brązowe włosy zasłaniają mi całą twarz. Zakładam je pośpiesznie za ucho i przechodzę przez ulicę, ale kątem oka dostrzegam, że obaj mężczyźni nie spuszczają ze mnie wzroku. Całe szczęście bar jest już blisko. Z tą myślą idę przed siebie, starając się nie odwracać w ich kierunku. Czuję ich spojrzenia na plecach, a oczyma wyobraźni widzę, jak celują we mnie z broni, choć nie wiem, po co mieliby to robić. Muszę powiedzieć Olivii, że nie będę więcej oglądała z nią tych filmów, bo przez nie wyobraźnia płata mi figle. Oni tam po prostu stali i rozmawiali, a spojrzeli na mnie, bo zamiast iść jak człowiek, gapiłam się na nich. Przecież z tego powodu nie zabija się ludzi.

Kiedy wchodzę do baru, czuję ulgę. Tessa z Olivią już tu są. Spoglądam na zegar, ale tym razem się nie spóźniłam. Oli, gdy tylko mnie widzi, od razu rzuca mi się na szyję.

– Ale ja za tobą tęskniłam!

– A ja za tobą – odpowiadam jej z lekkim uśmiechem i odwracam się w stronę szefowej. – Już po wszystkim? Znaleźli pieniądze?

– Nie, ale zapewniają, że mieszkańcom nic nie grozi. Mamy żyć normalnie, nie wolno nam jedynie chodzić po zmroku po mieście, bo wtedy może być niebezpiecznie. Dopóki nie znajdą tej kasy, tak niestety będzie – odpowiada Tess spokojnym tonem.

Kiwam głową i zabieram się do roboty.

Tego dnia nie możemy narzekać na nawał pracy. Przez pięć godzin mamy tylko dwóch klientów, za to dość podejrzanych. Przyszli tu chyba z polecenia braci Rossich, by zbadać, czy żadna z nas niczego nie wie. Przez tę myśl dłonie nie mogły przestać mi się trząść aż do momentu, gdy w końcu opuścili bar.

Tessa wreszcie uznaje, że dziś skończymy wcześniej, bo przecież nie będziemy siedzieć bezczynnie. Wchodzi na zaplecze spakować jakieś dokumenty, żeby nadrobić zaleg­łości w domu.

Olivia w tym czasie ogarnia bar, na mnie jak zwykle spada sprzątanie stolików. Właśnie wycieram ostatni, kiedy zauważam dwie postacie za oknem. Kątem oka widzę, że to ci sami mężczyźni, na których tak się patrzyłam rano. Nie wiem jednak, czy mnie szukają, czy zaglądają tu tylko przez przypadek, ale strach całkowicie mnie paraliżuje. Obaj są ubrani na czarno i mają skórzane kurtki. Arthur patrzy na mnie przez kilka sekund, po czym szturcha łokciem swojego towarzysza i odchodzą. Spoglądam w kierunku drzwi, jednak te się nie otwierają. Wypuszczam długo wstrzymywany oddech i czuję, jak kręci mi się w głowie. To nie jest na moje nerwy. Niby nic nie zrobiłam, a czuję się tak, jakbym to ja ukradła im te pieniądze i bała się, że do tego dojdą. To niedorzeczne, ale nie potrafię się uspokoić.

Kilka minut później Tess zamyka bar, a wtedy proszę ją o podwózkę. Trzeciego spotkania z tymi facetami mogę już nie przeżyć.

Po powrocie do domu jeszcze kilka razy analizuję całą sytuację. Za każdym razem dochodzę do innych wniosków. Teraz to nic ani nikt mnie stąd nie wyciągnie. Wcale nie chcę iść jutro do pracy. Myślałam, że jej potrzebuję, ale jak widać, zaczynam tylko wariować.

Przed siedemnastą postanawiam wybrać się do sklepu, który przez cały tydzień był zamknięty, więc żyłam dzięki mrożonkom, a te właśnie się skończyły. Zdecydowanie mam ochotę napić się też alkoholu. W sumie tylko dlatego decyduję się wyjść o tej porze. Mam tak ściśnięty żołądek, że nie jestem w stanie nic przełknąć. Jednak liczę na to, że wino ukoi moje nerwy. Sklep jest pięć minut drogi stąd, na tyle blisko, że idąc do niego, nie powinnam dostać ataku paniki. Wkładam czarne rurki, obcisłą bokserkę i grubą kurtkę, do tego adidasy i szybko wychodzę.

Już po kilku sekundach żałuję swojej decyzji. Gdy odchodzę trochę od domu, wpadam na Arthura i jego kolegę. Teraz idą w moim kierunku, a ja mam ochotę uciec, ale co by to dało? Pewnie miałabym kłopoty. Na drżących nogach kroczę przed siebie, nie mając odwagi spojrzeć w oczy Arthurowi. Mam cichą nadzieję, że jednak mnie ominą. Niestety tak się nie dzieje. Blokują mi przejście, a ja staję jak wyryta i unoszę głowę, Kobra stoi przede mną, uśmiechając się nieznacznie.

– Witaj, kotku, właśnie szliśmy do ciebie. Bardzo miło z twojej strony, że do nas wyszłaś. A teraz zawracaj, bo musimy porozmawiać. – Ta prośba brzmi raczej jak rozkaz.

Czuję, jak moje serce zaczyna bić coraz szybciej. Oczy mężczyzny skupiają się na mnie i sprawiają, że tracę kontakt z rozumem.

Zawracam i idę w kierunku domu, próbując nie zapominać o oddychaniu, bo z nerwów nawet to wydaje się teraz trudną sztuką. Kiedy jesteśmy już u mnie, towarzysz Arthura bierze krzesło z kuchni i stawia je na środku salonu. Ruchem ręki daje znać, że mam na nim usiąść. Gdy już siedzę, wychodzi z domu, a ja zostaję sam na sam z Arthurem. Jest w tej sytuacji coś, co mnie nawet kręci, choć boję się tego, co może się stać. Jeśli jednak mam zginąć w wieku dwudziestu trzech lat, to śmierć z jego rąk wydaje się nie taka straszna.

– Chciałabyś mi coś powiedzieć? – Staje naprzeciwko mnie, krzyżując ręce na klatce. Kręcę tylko głową. – Gorąco tu, zdejmij kurtkę. – Po tych słowach ściąga swoją. Ma na sobie czarną obcisłą koszulę z podwiniętymi rękawami. Na prawym przedramieniu rzeczywiście widnieje tatuaż. Jest piękny. Przerażający, ale piękny. – Mam ci pomóc? Mogę to zrobić, ale na samej kurtce się nie skończy. – Uśmiecha się lubieżnie i mruży oczy.

Wizja rozbierającego mnie Arthura jest bardzo kusząca, jednak wcale nie chcę, żeby o tym wiedział. Zdejmuję więc kurtkę i przypominam sobie, że włożyłam chyba najbardziej wydekoltowaną bluzkę, jaką mam. Jest tak obcisła, że moje piersi wyglądają jak dwa melony, które próbują wyskoczyć na zewnątrz. Mężczyzna, który stoi właśnie przede mną, nawet nie ukrywa zainteresowania tym widokiem.

– Gdzie się wybierałaś? – pyta nagle, patrząc mi w oczy.

– Do sklepu – odpowiadam szybko.

– Na pewno? – Podchodzi jeszcze bliżej.

– Jak zapewne wiesz, przez was było tu ostatnio bardzo niebezpiecznie, a ja nie zrobiłam sobie wcześniej zapasów jedzenia. Możesz zresztą sprawdzić zawartość mojej lodówki, bo czujesz się tu chyba bardziej u siebie niż ja sama – odpowiadam, zapominając nie tylko o oddychaniu, ale także o myśleniu.

Od razu mam ochotę ugryźć się w język. Po co tyle gadam? Nawet w obliczu śmierci nie potrafię zamknąć buzi na kłódkę.

– Wygadana jesteś – rzuca jakby zamyślony.

Robi kilka kroków i nagle jest tuż za mną. Pochyla się, a ja niemal mdleję, gdy czuję zapach jego perfum. Dłonią odgarnia mi włosy, a jego szept sprawia, że przez moje ciało przechodzą przyjemne dreszcze.

– Podobno wiesz coś o naszych pieniądzach, skarbie.

Nikomu o tym nie mówiłam. Jak się dowiedział?

– Skąd wiesz? – pytam zaskoczona.

– A więc jednak.

Prostuje się i znów staje naprzeciwko mnie.

– Nie. To znaczy chyba coś wiem, ale to może być pomyłka. Ja po prostu… Ja po prostu coś widziałam – zaczynam się jąkać.

– Spokojnie. Skoro nic nie zrobiłaś, to nie musisz się bać. Nie zabijam dla zabawy. Weź głęboki wdech i mów, co zobaczyłaś.

Z jednej strony jego ton jest opanowany, ale czuć w nim pewną groźbę, która motywuje mnie do skupiania się na każdym słowie tego człowieka i nietestowania jego cierpliwości.

– Kiedy skradziono wam pieniądze, moja szefowa odwoziła mnie do domu. Po drodze mijałyśmy stary park na obrzeżach miasta. Zobaczyłam dwóch chłopaków biegnących między drzewami, chyba w kierunku ruin. Jeden z nich miał dużą walizkę. – Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem mój głos łamie się coraz bardziej.

– Pamiętasz, jak wyglądała ta walizka? – pyta mnie spokojnie.

– Chyba była ciemna, wydaje mi się, że brązowa. Nic więcej nie pamiętam.

– Kurwa – rzuca pod nosem. – To ona. – Podchodzi szybko do drzwi i je otwiera. – Aaron! Mamy je, zbieraj się, jedziemy do starego parku na obrzeżach miasta – krzyczy do mężczyzny, który z nim tu przyszedł.

Znów do mnie wraca i podaje mi moją kurtkę. Nie musi nawet nic mówić. Wiem, że muszę jechać z nimi.

Wychodzimy z domu, a ja od razu dostrzegam czarny terenowy samochód zaparkowany na chodniku. Przyciemniona szyba po stronie kierowcy się opuszcza. Lucas odwraca głowę w moim kierunku. Mimo że na twarzy jak zawsze ma ciemne okulary, doskonale widzę jego zaskoczenie. Podchodzimy bliżej i dopiero wtedy patrzy na Arthura.

– Czyli miałeś rację. Wie, gdzie są nasze pieniądze? – pyta zdenerwowany.

– Tak. Musimy pojechać do starego parku. Ty wrócisz do Ethana i powiadomisz go o wszystkim. Trzeba ustalić, kto był na tyle głupi, żeby z nami zadrzeć.

Lucas wychodzi z samochodu i bez słowa idzie w kierunku ich ulicy. Jego miejsce zajmuje Aaron. Kobra otwiera mi drzwi z tyłu i sam siada obok. Mówiąc szczerze, wolałabym, żeby był z przodu. Nie mogę się skupić, kiedy jest tak blisko mnie. Boję się, że nie będę umiała przestać na niego patrzeć, ale muszę dać sobie z tym radę.

Mimo że nasze miasteczko jest małe, droga dłuży się niemiłosiernie. Nie pomaga też fakt, że cały czas czuję na sobie wzrok Kobry. W końcu nie wytrzymuję i odwracam głowę w jego stronę. Jest nad wyraz spokojny i wpatruje się we mnie tak, jakby chciał odczytać moje myśli. Cholera, dlaczego on jest taki przystojny? I czemu cały czas się na mnie patrzy? To doprowadza mnie do szału. Moje ciało coraz gorzej radzi sobie z tą sytuacją. Zaciskam pięści i staram się jakoś uspokoić. Nie chcę myśleć o nim w ten sposób, ale nie potrafię się powstrzymać.

W końcu dojeżdżamy na miejsce. Wychodzimy z samochodu i idziemy w kierunku ruin. Kiedyś stał tam jakiś budynek. Teraz jego zgliszcza przypominają dwa ogromne schody. Olivia opowiadała mi, że jeszcze w czasach szkolnych właśnie tu przychodziła ze znajomymi na wagary.

Obaj mężczyźni od razu wchodzą na mur i zaczynają go dokładnie oglądać. Myślę o tym, żeby im pomóc. Wiem, że jeśli walizka jest tu ukryta, to istnieje tylko jedno miejsce, gdzie mogłaby się zmieścić. Gryzę się w język, ale w końcu nie wytrzymuję.

– Musicie odsunąć ten głaz, wcześniej była tam ogromna dziura. – Pokazuję palcem, o który kamień dokładnie mi chodzi, bo jest ich kilka.

Niemal pasuje do reszty, więc na pierwszy rzut oka wygląda jak część ściany. Odsuwają go, a Aaron schyla się i po chwili wyciąga walizkę, po czym od razu ją otwiera. Widzę, że są w niej pieniądze i czuję dziwną ulgę.

– Zawieź je do Ethana. Ja zajmę się małą. – Arthur mówi do Aarona, ale jego oczy skupiają się na mnie.

Głośno przełykam ślinę. Przysięgam, że chcę zacząć biec przed siebie, ale nogi mam jak z waty.

Po kilku sekundach Aarona już nie ma. Zostaję znów sam na sam z Arthurem, a on szybko staje obok mnie. Kładzie dłoń na moich plecach i prowadzi wzdłuż ruin. Nagle odwraca mnie tyłem do ściany, a rękoma blokuje drogę ucieczki, opierając je o mur. Pochyla się nade mną i przez chwilę patrzy na mnie jak na zdobycz. To jest wyjątkowo dzikie spojrzenie, cholernie podniecające i jednocześnie przerażające. Na ten widok mam ochotę się rozpłakać. Boję się, że przyprowadził mnie tutaj, by mnie zabić. Przecież byłam świadkiem czegoś, czego nie powinnam widzieć. Wmieszałam się w sprawy rodziny Rossich. Nieświadomie, ale to może ich nie obchodzić.

– Szkoda, że jest tak zimno, bo chętnie zdjąłbym ci tę kurtkę – mówi ochrypłym głosem i pochyla się jeszcze niżej.

Nagle jego usta delikatnie muskają moją szyję, a ja czuję ciepło w podbrzuszu i paraliżujący strach. Wiem, że muszę być twarda. Słyszałam już o wielu dziewczynach, które umilały noce tym panom. Nie chcę być jedną z nich, ale także nie chcę zostać zabita w opuszczonym parku.

– Skąd pomysł, że wiem coś o walizce? – staram się odwrócić jego uwagę.

Prostuje się nieco i delikatnie uśmiecha. Patrzy prosto w moje oczy, co sprawia, że trudno mi się skupić.

– Nie jestem idiotą, mała. Mowa ciała mówi wszystko, a ty od razu dałaś mi do zrozumienia, że coś wiesz. Domyśliłem się, widząc cię na ulicy. – Jego uśmiech poszerza się jeszcze bardziej. – A dziś zmieniłaś swoją trasę do pracy. Już wcześniej kazałem mieć cię na oku, ale musiałem zawiesić zakaz wychodzenia z domów, żebyś w końcu mi się pokazała.

Nie wiem, może wariuję, ale jego ton wydaje mi się coraz bardziej złowieszczy. Jakby Kobra chciał mi dać do zrozumienia, że to nie skończy się dla mnie zbyt dobrze.

– Co teraz? – pytam drżącym głosem.

– Teraz pójdziemy do mnie – stwierdza stanowczo.

– Co? Nie. Wolę pójść do siebie, jeśli pozwolisz – rzucam spanikowana.

Boję się, nawet jeśli chodzi mu tylko o seks. Nie chcę tego. Nie jestem taka. Jak mogłam kiedykolwiek o nim fantazjować? Teraz, gdy stoi przede mną i po raz pierwszy mam z nim kontakt, dociera do mnie, że taki człowiek nie może być obiektem westchnień. To nie idol, którego plakat mogłabym powiesić na ścianie w sypialni i wpatrywać się w niego do znudzenia. To człowiek, który wyznaje inne zasady. Swoje zasady. Ktoś, od kogo należy trzymać się z daleka.

– Nie pozwalam. A teraz chodź, bo robi się coraz zimniej – odpiera ostrym tonem.

– Ale…

– Nie drażnij mnie, bo bardzo tego nie lubię – przerywa. – Mówiłaś, że szłaś do sklepu. Jest już zamknięty, a ja nie chcę, żebyś przeze mnie była głodna – dodaje znacznie łagodniej.

– Szczerze mówiąc, szłam przede wszystkim po coś mocniejszego do picia – mówię zawstydzona.

Próbuję się jakoś wykręcić, chciałabym, żeby pozwolił mi wrócić do domu.

– To też mam. – Puszcza do mnie oko i robi krok do tyłu, wyciągając dłoń w moją stronę. – No chodź.

A więc nie mam wyjścia. Ruszam, pozwalając mężczyźnie się prowadzić, a w mojej głowie aż dudni od natłoku myśli. Nie mogę się z tego wyplątać. Mam iść do jego domu? Boże, oby to był tylko chory sen.

Po kilku minutach jesteśmy już przed posiadłością Ar­thura. Każdy krok w kierunku ogromnych drzwi wejściowych budzi coraz większe emocje. Nie wiem, czego mam się spodziewać i co czeka mnie po przekroczeniu progu. Trochę się boję, choć ekscytacja bierze górę nad lękiem. Arthur z pewnością nie należy do grzecznych chłopców, jest ich całkowitym przeciwieństwem. Wiem to i mam coraz większą pewność, że to się źle skończy. Kiedy stoję przy drzwiach, widzę rząd samochodów pod domem Ethana. Ma to zapewne jakiś związek z walizką pieniędzy. Zastanawia mnie jednak, dlaczego Kobra zamiast być tam jest tu ze mną. To dość dziwne, ale może jedna walizka wypchana forsą po brzegi to dla niego nic szczególnego? Może takie drobne sprawy zostawia swoim ludziom?

Nie wiem nawet, kiedy znajduję się wewnątrz pałacu Arthura. Tak, to z pewnością jest pałac. W środku prezentuje się obłędnie, wszystkie meble, rzeźby, a nawet dywan wyglądają na bardzo drogie. Jednak całość nie jest przesadzona, dom urządzony jest ze smakiem, niemal zahacza o minimalizm. Z jednej strony zimny, ale ma w sobie też coś, co sprawia, że czuję się tu dobrze.

– O czym tak myślisz? – szepcze mi do ucha Arthur.

Dopiero teraz dochodzi do mnie, że stoję na środku holu zbyt długo, oglądając każdy jego centymetr.

– O tym, że ładnie tu u ciebie – odpowiadam nieśmiało.

– Dziękuję, kotku. Chodź, zrobię ci drinka. Jesteś głodna? – Kładzie rękę na dole moich pleców i zaczyna kierować się w głąb domu.

– Nie, dziękuję. Drink w zupełności wystarczy.

Mimo że nie jadłam już wiele godzin, naprawdę nie odczuwam głodu. Tego dnia przeżyłam tyle emocji, że nawet nie dałabym rady niczego przełknąć. Arthur w ciszy prowadzi mnie wzdłuż korytarza, a ja powstrzymuję się od spojrzenia na niego. Mijamy po drodze kilkoro drzwi, aż dochodzimy na sam koniec, gdzie znajduje się pomieszczenie przypominające mały bar. Jedna ściana do samego sufitu pokryta jest półkami z alkoholem, a w rogu, po przeciwnej stronie, stoi duży skórzany narożnik i drewniany stolik. W drugim rogu natomiast widzę fotel i mały okrągły stolik kawowy. Zdejmuję kurtkę i kładę ją na barze, za którym stoi już Rossi. Nic nie mówi, wlewa sok i alkohol do szklanek, zerkając na mnie przy tym od czasu do czasu. Nawet to sprawia, że robi mi się gorąco. Karcę się w myślach i nakazuję sobie patrzeć na niego jak na złego człowieka, nie na mężczyznę, który jest ucieleśnieniem snów.

Kiedy drinki są już gotowe, siadamy na kanapie. Staram się zachować bezpieczną odległość, jednak Kobra nie dopuszcza do tego i wciąż zmniejsza dystans pomiędzy nami. Jego mina mówi sama za siebie, jest trochę rozbawiony moim odsuwaniem się.

– Spokojnie, mała, ja nie gryzę. Chyba że o to poprosisz.

Jego seksowny uśmiech i palce gładzące mnie delikatnie po ramieniu sprawiają, że nie mogę się skupić. Chciałabym choć trochę się wyluzować, ale to takie trudne! Moje ciało przestało chyba współgrać z mózgiem.

– Mam nadzieję, że mój dom wewnątrz podoba ci się tak samo jak z zewnątrz – kontynuuje mężczyzna.

– Skąd wiesz, że podoba mi się z zewnątrz? – pytam zaskoczona.

– Gdyby było inaczej, nie poświęcałabyś kilku minut dziennie na oglądanie go, prawda?

O nie, gdybym mogła, zapadłabym się teraz pod ziemię. Nigdy nie najadłam się tyle wstydu. Z całą pewnością moja twarz zmieniła swój kolor na czerwony, a pieczenie policzków i przypływ gorąca są tego potwierdzeniem.

– Spokojnie, to nic takiego. Obserwowanie ciebie z biura weszło mi w nawyk. – Robi pauzę i zerka na moje dłonie. – Chcesz jeszcze jednego? – Od razu zauważa moją pustą szklankę. Musiałam sporo łyknąć po tym, jak się dowiedziałam, że moje gapiostwo nie było zbyt subtelne.

– Chętnie.

Teraz zupełnie przestaję się ekscytować, po prostu czuję się jak skończona idiotka.

– Naprawdę nie masz czym się przejmować, wielu ludzi staje czasami pod naszymi bramami. To przestało nas już dawno dziwić. – Uśmiecha się do mnie i bierze pustą szklankę.

Patrzę na niego, gdy idzie do baru i robi kolejnego drinka. Dopiero po chwili czuję jakikolwiek wpływ alkoholu, jednak wciąż zbyt mały, by zapomnieć o wstydzie. Arthur chyba domyśla się, że potrzebuję czegoś mocniejszego, bo po chwili podchodzi i podaje mi szklankę z bursztynowym płynem. Znów siada bardzo blisko i zaczyna delikatnie gładzić moje plecy. W tym momencie, pod wpływem kolejnych emocji, czuję, że cały alkohol wyparował z mojego organizmu. Nie wiem, jak mam się zachować i co myśleć o jego gestach, które są zdecydowanie nie na miejscu. To, co robi, jest miłe i podniecające, ale także cholernie krępujące. Nie pamiętam, kiedy ostatnio kochałam się z mężczyzną, więc ten delikatny dotyk działa na mnie bardziej, niżbym tego chciała. Czuję jego wzrok na moim ciele, nie mam jednak odwagi, żeby spojrzeć mu w oczy. Kiedy boję się, że Arthur zrobi coś więcej, on na szczęście się odsuwa. Być może myślał, że jestem łatwa i sama się na niego rzucę? Z pewnością właśnie tak kończą się wizyty kobiet w jego domu. Możliwe, że w innych okolicznościach nie byłabym od nich lepsza, bo jestem tylko człowiekiem, ale teraz, dzięki Bogu, myślę zaskakująco trzeźwo. To przez nerwy, których najadłam się w ciągu ostatnich godzin.

– Musisz mi jeszcze w czymś pomóc. Potrzebuję opisu mężczyzn, którzy nas okradli – mówi do mnie spokojnym tonem.

Uśmiecham się na dźwięk słowa „mężczyzn”, przywołując obraz z tamtego dnia. Zanim mu odpowiadam, delikatnie unoszę głowę, ale wciąż nie zaszczycam go swoim spojrzeniem.

– Mężczyzn. To nie byli mężczyźni. Przynajmniej tak mi się wydaje. Raczej chłopcy. Pamiętam tylko jednego, ale wyglądał na mniej niż dwadzieścia lat – odpowiadam cicho.

– Opiszesz mi go, kotku?

Jego ton jest bardzo miękki, opanowany. Arthur opiera łokcie na kolanach, by spojrzeć mi w twarz. Głowę wciąż trzymam nieruchomo, wzrok mam utkwiony w przestrzeni. Przełykam głośno ślinę, starając się przywołać obraz z tamtego dnia. Jego dłoń dotyka mojej brody i delikatnie ją odwraca w swoim kierunku. Teraz nie mogę się skupić, ale muszę pozbierać myśli, choć przychodzi mi to wyjątkowo ciężko.

– Miał blond włosy, które wystawały mu z czapki, więc były dość długie…

– To on – syczy, przerywając w połowie. – Wysłał swoich ludzi, żeby mnie okradli. – Wstaje gwałtowanie, zacis­kając pięści. – Zabiję skurwysyna!

Zawsze kiedy ktoś mówił przy mnie, że kogoś zabije, wiedziałam, że to nieprawda, jedynie wpływ negatywnych emocji. Po raz pierwszy czuję, że te groźby to nie żarty. Nie mam pojęcia, co zrobić. Czy się odezwać, czy może czekać na jego reakcję.

Arthur podchodzi do okna i mocno uderza pięściami o parapet.

– Skąd masz pewność, że mówię o tym, o kim myślisz? – wypalam zakłopotana.

Muszę to wiedzieć, choć boję się odpowiedzi. Z drugiej jednak strony powiedziałam mu tak niewiele, że mógł pomylić tych ludzi z kimś zupełnie innym.

– Bo widziałem go kilka godzin wcześniej. Miał fioletową czapkę i czarną kurtkę, a ten drugi był niższy, miał ciemną karnację?

– Tak, chyba tak. Skupiłam się na tym, który niósł walizkę, więc nie jestem pewna co do drugiego – odpowiadam niepewnie.

– Tyle mi wystarczy. Wybacz, mała, ale niestety musimy się dziś pożegnać. Zaraz ktoś cię odwiezie.

– Nie ma problemu, przejdę się – rzucam zakłopotana.

Wstaję i zabieram swoją kurtkę. Robię tylko krok w kierunku drzwi, a Arthur łapie mnie za rękę.

– Nie. Nie ma takiej możliwości. Muszę mieć pewność, że dotrzesz do domu bezpiecznie. Poczekaj tu chwilę.

Puszcza mnie i znika za drzwiami. Rozglądam się dookoła, ale boję się ruszyć. Wiem, że powinnam uciekać, choć coś podpowiada mi, że nie mam powodu do obaw. Jestem w domu mężczyzny, który budzi we mnie lęk i niesamowite podniecenie. Pociąga mnie w nim wszystko, nawet to, że jest tak bardzo niebezpieczny. Jednak jednocześnie równie mocno coś mnie od niego odpycha. Wcale go nie znam, nie wiem, do czego może być zdolny i jak może potoczyć się nasza znajomość. Znajomość, która nie powinna mieć miejsca, i najlepiej będzie, jeśli skończy się razem z mijającym dniem.

Moje rozmyślania przerywa Arthur, kiedy wchodzi do pokoju razem z mężczyzną, z którym ostatnio go widziałam. Facet jest niewiele wyższy ode mnie, jednak bardzo dobrze zbudowany, myślę, że ma jakieś trzydzieści lat. Krótko przystrzyżone włosy i gniewna mina sprawiają, że mam ochotę cofnąć się o kilka kroków, by nie stać zbyt blisko niego.

– To Aaron, odwiezie cię do domu. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zapewni ci to – informuje Kobra stanowczym tonem.

Po chwili Aaron czeka już na korytarzu, a ja w progu mijam Arthura, rzucając mu zmieszane spojrzenie. Nagle czuję, jak jego dłoń chwyta mnie za przedramię. Przyciąga mnie do siebie i szepcze do ucha:

– To nie jest nasze ostatnie spotkanie. Obiecuję.

Zerkam na niego, skupiam się tylko na oczach. Są jakieś inne, to spojrzenie może znaczyć wszystko. Tajemnica i niebezpieczeństwo tańczą w jego źrenicach w parze z pożądaniem i obietnicą, której zamierza dotrzymać. Przełykam głośno ślinę na myśl, co przyniesie nasze kolejne spotkanie, jeśli w ogóle do niego dojdzie. Oby nie.

Całą drogę do domu spędzam na rozmyślaniu o tym, co się stało, co mogło się stać i co jeszcze może się wydarzyć. Czuję się jak zakochana w swoim idolu nastolatka. Spotkanie z Arthurem było z pewnością czymś niezwykłym. Ale to nie idol pokroju członka boysbandu czy też aktora. To inna liga. Niebezpieczny mężczyzna, który potrafi zawrócić w głowie jednym spojrzeniem. Tak przecież było ze mną – wtedy kiedy po raz pierwszy go zobaczyłam. Nie wiedziałam, kim jest, a pierwsze plotki usłyszałam dopiero następnego dnia. Cały czas siedział gdzieś w mojej głowie. Jednak teraz myśli o nim przybrały na sile.

– Potrzebujesz czegoś? – odzywa się do mnie Aaron i wtedy widzę, że jesteśmy przed moim domem. Wiem, że trasa jest bardzo krótka, ale mimo wszystko upłynęła mi błyskawicznie, jakbym jechała pięć sekund.

– O ile nie masz butelki wina, to niczego. – Uśmiecham się do niego, widząc, że patrzy na mnie w lusterku.

Już chwytam za klamkę, by nie zabierać mu więcej czasu, ale wtedy się odzywa.

– Przy sobie nie, ale za dziesięć minut będę miał. Jakie wino lubisz?

– To był żart, nie chcę ci zawracać głowy… – zaczynam znów się jąkać.

– Spokojnie, nie mam na dziś planów. – Uśmiecha się, puszczając do mnie oko. – Powiedz tylko, jakie mam przywieźć.

Naprawdę potrzebuję alkoholu. Czuję się z tym głupio, ale co w świecie mafii znaczy butelka wina? Poza tym to on nalega.

– Wszystko jedno, byle nie było wytrawne – mówię cicho, bo nigdy nikt nie spełniał moich zachcianek, i czuję się teraz bardzo nieswojo.

– Dobrze, będę za dziesięć minut.