Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Hope Clarke jest zadowolona z życia w Nowym Jorku. Do czasu. Staje się świadkiem zabójstwa, którego dopuścił się sam Lucas Rossi. Od tej chwili Hope musi udawać jego kobietę, choć kolejne kłamstwa Lucasa utrudniają zadanie im obojgu. Nadzieja na dobre zakończenie z każdym dniem staje się coraz mniej realna, ale tych dwoje łączy coś, czego nie mogą się wyprzeć. Czy istnieje ucieczka z labiryntu kłamstw?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Data ważności licencji: 9/21/2027
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 55 min
Lektor: Jan MarczewskiMonika ChrzanowskaChrzanowska Monika
Data ważności licencji: 9/21/2027
Projekt okładki: Marta Lisowska
Redakcja: Jacek Ring
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lingventa
Zdjęcie na okładce
© DaniloAndjus/iStock
© by Kinga Litkowiec
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1841-8
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
Ukochanemu
Idę przez salon, powłócząc nogami, by na balkonie zaczerpnąć świeżego powietrza. O ile można nazwać tak powietrze w Nowym Jorku. Siadam na krześle, a kubek z kawą, który do tej pory ściskałam w rękach, odstawiam na stolik i zerkam w dół. Między metalowymi prętami balkonu mogę obserwować, jak miasto budzi się do życia. Z każdą kolejną sekundą przybywa ludzi. Jeszcze jakieś pół godziny i będą przypominać mrówki, które chcą jak najszybciej dostać się do celu. Teraz się z tego śmieję, ale niedługo sama do nich dołączę. Na szczęście klub, w którym pracuję, jest otwarty od trzynastej, więc nie muszę martwić się o największy tłok na ulicach.
Dopijam kawę, która nieco mnie ożywia i sprawia, że mogę normalnie funkcjonować. Wracam do mieszkania i ruszam prosto do łazienki, zerkając na zegar. Jest dopiero ósma, muszę wyjść o dwunastej, co daje mi całe cztery godziny. Nie śpieszę się pod prysznicem, wręcz przeciwnie. Depiluję sobie nogi i bikini, wyobrażając sobie, że jestem w ogromnej wannie z hydromasażem. Niestety o czymś takim mogę jedynie pomarzyć, chyba że poderwałabym jednego z klientów klubu, ale to ostatnie, co chciałabym zrobić. Pracuję w Black Royal, to miejsce, do którego zaglądają wysoko postawieni ludzie, zarówno ci dobrzy, uczciwi, którzy chcą jedynie rozerwać się po ciężkim dniu, jak i typy spod ciemnej gwiazdy, gangsterzy i ludzie, którzy mają wiele za uszami. A więc wszyscy, którzy znaczą coś w tym mieście, śpią na forsie i mają mniejszą lub większą władzę. Zaczęłam tu pracę, gdy miałam dwadzieścia jeden lat, teraz, trzy lata później, marzę o czymś ambitniejszym. Stanie za barem i podawanie drinków przestało mi się podobać, a w tym miejscu jedyną możliwością awansu jest rura. Do tego jednak nikt mnie nie zmusi. Nie mam nic do dziewczyn, które tańczą w ten sposób, bo wciąż tylko tańczą, ale ja po prostu się do tego nie nadaję. Niestety, mimo mieszkania w tak dużym mieście, znalezienie lepiej płatnej pracy okazuje się graniczyć z cudem. Szukam od kilku miesięcy i do tej pory nie wpadłam na nic ciekawego. Zaletą Black Royal z pewnością jest przyzwoita pensja i duże napiwki, które odkładam, by móc wyjechać na długie wakacje. Liczę, że uda mi się to zrobić przed trzydziestką.
Po prysznicu podchodzę do lustra i w pierwszej kolejności zabieram się do suszenia włosów. Są długie i gęste, co w nich uwielbiam, ale nienawidzę, kiedy się kręcą. Nie mam loków, to fale, a każda inna, co chyba najbardziej mnie denerwuje. Łapię za prostownicę i już po chwili jestem zadowolona z fryzury. Choć nie byłam przekonana co do pomysłu przyciemnienia moich mysioblond włosów, teraz jestem zadowolona, że dałam namówić się na to Rachel.
Czas na makijaż, który niestety musi być mocny. Szef wymaga od nas eleganckiego i zarazem wyzywającego wyglądu. Jeśli komuś wydaje się to niemożliwe, wystarczy, że odwiedzi nasz klub, wówczas zmieni zdanie. W nim wszystko jest zarówno wyzywające, jak i eleganckie. Wystrój, pracownicy, goście, a nawet muzyka. Na powieki nakładam brązowy cień, który podkreśla zieleń moich oczu, by właśnie one przyciągały wzrok, dodatkowo tuszuję mocno rzęsy i wszystko obrysowuję czarną kredką. Policzki podkreślam już bardzo delikatnie, a na usta daję jedynie błyszczyk o jasnobrązowym kolorze. Zanim opuszczam łazienkę, spryskuję się jeszcze perfumami, będącymi oczywiście podróbkami tych, na które zupełnie mnie nie stać.
Tuż przed wyjściem wkładam na siebie czerwoną sukienkę, a uniform ląduje w torbie. Nie mam zamiaru paradować w nim po ulicach. Choć mało kogo by to zaskoczyło, bo kontrowersyjnych ludzi tu nie brakuje, sama nie zdecydowałabym się na wyjście w tym… czymś. To czarny kombinezon z głębokim dekoltem i spodenkami kończącymi się w połowie pośladków. Na lewej piersi znajduje się złote logo Black Royal, a pośrodku został umieszczony zamek w tym samym kolorze.
Przed wyjściem zerkam w lustro i sprawdzam zawartość torebki, by upewnić się, że zabrałam telefon i portfel. Wszystko mam, więc opuszczam mieszkanie i pieszo pokonuję drogę do klubu. Nie mam daleko, a lubię spacerować i obserwować ludzi. Fascynują mnie, każdy z nich ma przecież jakąś historię, a ja lubię snuć domysły, jaka ona jest, opierając się jedynie na ich wyglądzie. Kiedyś chciałam być psychologiem, ale odstraszyła mnie perspektywa spędzenia kolejnych lat na nauce. Zawsze byłam trochę leniwa, a szkołę traktowałam jak zło konieczne. No i proszę, jak skończyłam. Teraz trochę żałuję. Niby mogłabym pójść na studia, ale jednak sobie odpuszczę. Nikt nie da mi gwarancji, że po nich coś zmieni się w moim życiu.
Na miejscu jestem dwadzieścia minut przed czasem. Nieśpiesznie przechodzę do szatni, gdzie wkładam swój uniform i poprawiam makijaż, który nieco rozpłynął się przez wysoką temperaturę. Choć w klubie panuje przyjemny chłód, na zewnątrz jest już skwar. Zaczynają się wakacje. Kocham lato, ale upały potrafią dać w kość.
Chwilę przed czasem przechodzę za bar, gdzie moment później pojawia się moja przyjaciółka Rachel.
– Ostrzegam, Byrne jest dziś wściekły – mówi na powitanie, a jej ton jasno sugeruje, że miała wątpliwą przyjemność spotkać się z naszym szefem.
– Jak bardzo? – pytam pełna obaw.
Kiedy Daniel ma zły dzień, często obrywa się także nam. Potrafi nieźle nam dopiec.
– Bardzo, bardzo, bardzo – syczy. – Powiedziałam mu dzień dobry, a on się na mnie wydarł, żebym się, kurwa, do roboty zabrała, bo mnie wypierdoli na zbity pysk.
Otwieram szeroko oczy, usłyszawszy te słowa. A więc sprawa jest poważna.
– No to pięknie – rzucam pod nosem. – Mam nadzieję, że spędzi cały dzień w swoim gabinecie i nie będzie chodził po sali.
– Nie liczyłabym na to. Wiesz, że kiedy jest nabuzowany, łazi cały czas.
Z tym niestety muszę się zgodzić. Byrne nigdy nie jest miły, na ogół wścieka się na cały świat. Jednak w zwykłe dni da się z nim przynajmniej porozumieć. Niestety, w takie jak ten każdy z jego pracowników ma duży problem. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek się uśmiechał czy też zażartował. Jest wyjątkowo poważny i wrogo nastawiony do każdego, kogo spotyka. Być może to dlatego, że nie jest jedynym właścicielem klubu nocnego. Chodzą plotki, że aby go stworzyć, musiał wejść we współpracę z mafią. Niektórzy twierdzą, że z samymi braćmi Rossimi. Trudno mi w to uwierzyć, bo nigdy ich tu nie widziałam. Owszem, kilku nieprzyjaznych typów pojawia się tu od czasu do czasu, ale żadnego z braci ani razu tu nie gościliśmy. Chyba że spotykają się w innym miejscu lub wtedy, gdy klub jest zamknięty. W sumie cieszę się, że tu nie bywają. Nikt nie chce spotkać ich na swojej drodze.
Pierwsze godziny pracy upływają bez większych problemów. Staram się nie rozglądać za szefem i robić swoje. Rachel również tak postępuje, bo gdy go widzimy, zaczynają trząść nam się ręce, a wtedy nietrudno o jakiś błąd. Dziś nie ma zbyt wielu klientów, choć wszystko może się jeszcze zmienić. Wieczór dopiero się zaczął. Dołącza do nas kolejna dziewczyna, Emily, która pracuje tu na pół etatu i pomaga w klubie podczas godzin największego ruchu. Korzystając z jej przyjścia, uciekam na przerwę, zostawiając dziewczyny na chwilę same. Muszę się śpieszyć, bo dochodzi już dziewiąta, a Rachel też zasługuje na przerwę. Jeśli wrócę, a klub okaże się przepełniony gośćmi, skażę przyjaciółkę na głodowanie do końca zmiany.
Zaglądam szybko do kuchni, gdzie robię sobie kanapkę, którą zjadam w ekspresowym tempie. Korzystając z kilku minut, sprawdzam telefon, ale mam tylko SMS-a od mamy, która wysłała mi zdjęcie z Majorki. Jej nowy facet jest bogaty i zabiera ją na wycieczki po całym świecie. Cieszę się, że jest szczęśliwa, szkoda tylko, że zapomniała o córce. Od czterech miesięcy nie piszę do niej, chociaż wciąż mi wysyła fotki. Do tej pory nie wpadła na to, by do mnie zadzwonić i zapytać, czy wszystko u mnie w porządku. Chowam telefon, dojadam kanapkę i wracam za bar. Na szczęście ludzi wciąż jest zaskakująco mało.
– Skąd ta mina, Hope? – pyta mnie Rachel.
– Mamusia jest na Majorce – odpowiadam zirytowana.
– Znów samo zdjęcie?
– Oczywiście.
– Nie wierzę – rzuca pod nosem.
– Daj spokój. Już się przyzwyczaiłam. Po śmierci ojca było z nią gorzej. Wtedy nie widziała mnie, bo miała depresję. Teraz przynajmniej jest szczęśliwa. – Uśmiecham się wymuszenie.
– Ale nie można tak olewać własnego dziecka!
– Idź na przerwę. Porozmawiamy o tym innym razem.
Rachel posyła mi smutne spojrzenie, jednak odpuszcza. Dobrze wie, że nie lubię rozmawiać o mamie. Kiedy zaczęłam tu pracować i poznałam Rachel, minął rok od śmierci ojca w wypadku samochodowym. Wtedy moja matka zaczęła wychodzić na prostą. Opłacałam jej terapię, która nie była tania, ale ona rzuciła pracę, a wszystkie oszczędności zaczęły się rozpływać. Doszło do tego, że to ja utrzymywałam ją. Po kolejnym roku zaczęła chodzić na randki. Sama ją do tego namawiałam, twierdząc, że nie może siedzieć w domu do końca życia. Nie wiem, kiedy u niej zmieniło się to w hobby. Z obecnym facetem jest pół roku, to jej rekord, bo zwykle wytrzymuje nie więcej niż dwa miesiące. Problem w tym, że zupełnie przestała się mną interesować. Nie dzwoni, nie pyta, co u mnie i czy czegoś nie potrzebuję. Zupełnie jakbym nie istniała. Wysyła mi jedynie te pieprzone zdjęcia, których mam już serdecznie dość.
Z każdą kolejną godziną gości przybywa, aż w końcu nie mam nawet czasu, by pomyśleć. Tym razem najwięcej z nich pojawia się po północy. Zaczynam odliczać godziny do opuszczenia tego miejsca. Padam z nóg i marzę już tylko o swoim łóżku.
– Hope! Przynieś do mojego gabinetu butelkę najlepszej whisky i dwie szklanki! – krzyczy do mnie szef, który nagle pojawia się tuż przede mną. – Natychmiast!
– Oczywiście!
Cholera, że też nie byłam zajęta w tym momencie i padło właśnie na mnie. Nienawidzę bawić się w osobistą kelnerkę Byrne’a, bo kiedy już do tego dochodzi, oznacza to jedynie, że gości kogoś ważnego. Zazwyczaj są to podejrzane typy, w których pobliżu człowiek boi się nawet myśleć. Wykonuję jednak polecenie, bo nie chcę stracić tej pracy. Niemal biegnę po schodach, by nie dostać bury za spóźnienie. Pukam dwukrotnie i wchodzę niepewnie, a kiedy widzę gościa szefa, nogi się pode mną uginają. Przystojny blondyn z nieprzyjazną miną siedzi na miejscu Daniela i odwraca głowę w moją stronę. Przez ciemne okulary nie widzę jego oczu, ale to nieważne. Wiem, kim on jest. Lucas Rossi w tym miejscu? Przywołałam go myślami?!
– Postaw to i nalej – warczy do mnie szef.
Skupiam się na tym, by nie wypuścić z rąk tacy. Kiedy stawiam ją na biurku, czuję na sobie przeszywające spojrzenie blondyna. Dłonie mi się trzęsą, gdy nalewam im whisky, ale na szczęście udaje mi się zrobić to poprawnie.
– To wszystko? – pytam cicho Byrne’a.
– Tak, możesz już iść – odpowiada nerwowo.
Kiedy tylko wychodzę z gabinetu, słyszę, jak zaczyna mówić. Nie dochodzi do mnie każde słowo, ale na pewno z ust mojego szefa padło „błagam”. Nawet mnie to nie dziwi. Skoro Rossi tu jest, nie oznacza to nic dobrego.
Wracam za bar i szybko zapominam o tym, co widziałam. Jest taki ruch, że nie mam czasu nawet spojrzeć na zegarek. Choć dzisiejsza noc zapowiadała się spokojnie, jest zupełnie inaczej.
– Zamykamy – rzuca jeden z ochroniarzy, kiedy już zaczynam ledwo widzieć na oczy.
Oddycham z ulgą, bo klienci zaczynają się rozchodzić.
– Nareszcie – mówi Rachel.
Patrzę na nią i widzę, że też jest zmordowana. Emily podchodzi bliżej nas i uśmiecha się delikatnie.
– Jutro macie zmianę za barem? Mnie dali na stoliki, nienawidzę tego.
– Tak, do końca tygodnia – odpowiada moja przyjaciółka. – Muszę złapać menedżera i poprosić, by zawsze nas tu przydzielał. Też nienawidzę latania po sali.
Mało kto to lubi. Za barem czujemy się bezpieczniej, bo nikt nam się nie przygląda. Jesteśmy zasłonięte od pasa w dół i nie musimy lawirować między różnymi, często nieprzyjemnymi ludźmi.
– Zapomnij, nie pójdzie na to – odpieram sceptycznie.
Czekamy, aż ostatni goście wyjdą z klubu. Gdy tylko to następuje, idziemy do szatni się przebrać.
Przed wyjściem żegnamy się z Emily i resztą dziewczyn i razem z Rachel idziemy we dwie w swoją stronę.
– Pomyślisz, że zwariowałam, ale jestem prawie pewna, że widziałam dziś Rossiego – szepcze moja przyjaciółka, jakby bała się, że ktoś ją usłyszy.
I nagle wszystko do mnie wraca. Dzisiejszy dzień był jednym z najgorszych w mojej pracy. Niby nic się nie stało, ale po raz pierwszy tak bardzo zdenerwowałam się na widok jednego człowieka.
– Nie zwariowałaś. Był tu, to jego gościł dziś Daniel, kiedy kazał mi zanieść whisky.
– Żartujesz! – rzuca zaskoczona.
– Chciałabym. Jak go zobaczyłam, myślałam, że padnę na zawał!
– Ciekawe, czego chciał.
– Nie mam pojęcia, ale wygląda na to, że spotkanie nie przebiegało w przyjacielskiej atmosferze.
Nigdy nie spodziewałam się, że będę tak blisko tego mężczyzny. Pamiętam, że rok temu oglądałam zdjęcia braci Rossich razem z Rachel. Wtedy było zabawnie, dziś jednak ani trochę nie było mi do śmiechu. Każdy wie, kim są, ale mało kto ma okazję stanąć z nimi twarzą w twarz. Nie uważam się jednak za szczęściarę.
Ostatnie przecznice pokonuję już sama, a kiedy jestem w mieszkaniu, udaje mi się jedynie ściągnąć buty. Na resztę nie mam sił. Padam na łóżko i od razu zamykam oczy.
Zaletą pracy w klubie są późne godziny rozpoczęcia zmiany. Wadą natomiast brak wolnego czasu. Kiedy otwieram oczy i widzę zegarek, pozostaje mi tylko jęknąć. Przysługuje mi dzień wolny w każdym tygodniu, z wyjątkiem weekendów, bo wtedy ruch jest zbyt duży i w klubie potrzebują wszystkich dziewczyn. Szkoda tylko, że ten dzień już wykorzystałam i muszę czekać na kolejny tydzień.
Wciąż zaspana schodzę z łóżka, ruszam wolno do łazienki, a tam przeraża mnie moje odbicie w lustrze. Zawsze powtarzam sobie, że nie mogę kłaść się umalowana, ale mimo wszystko wciąż to robię. Zmywam wszystko, biorę szybki prysznic i ubieram się pośpiesznie. Miałam dziś zrobić zakupy, ale wygląda na to, że nie dam rady. W jednym ręku trzymam kanapkę, drugą przeszukuję swoją torebkę i wyciągam z niej wczorajsze napiwki, które bez przeliczenia wrzucam do skarbonki. Znów zerkam na zegarek.
– Cholera.
Łapię torbę i wychodzę z mieszkania. Czuję się dziś wyjątkowo źle. Być może po prostu się nie wyspałam albo podświadomość daje mi do zrozumienia, że powinnam rozejrzeć się za inną pracą, w której będę miała czas na cokolwiek.
Wchodzę do klubu, przebieram się i w ostatniej chwili staję przed barem.
– Był tu Daniel? – pytam cicho Rachel.
– Jestem tu od dziesięciu minut i go nie widziałam – odpowiada trochę zaskoczona.
– To dziwne.
On zawsze jest sporo przed chwilą otwarcia. Czasami zastanawiam się, czy tu sypia.
Nie zajmuję sobie głowy szefem, nawet się cieszę, że go nie ma. Atmosfera od razu staje się luźniejsza.
Dziś, zamiast Emily, pomagać ma nam Jennifer, z którą nie dogadujemy się najlepiej, co jeszcze bardziej pogarsza mój humor. Dziewczyna okropnie działa mi na nerwy, przez co nie potrafię w pełni skupić się na pracy.
– Jedna z was ma zadanie od szefa – informuje nas surowo Paul, ochroniarz.
– Konkretna czy mamy wyciągać losy? – droczy się z nim Rachel.
Ten uśmiecha się ledwo zauważalnie w odpowiedzi, a ja mam coraz większą pewność, że ta dwójka ma się ku sobie. Już od jakiegoś czasu próbuję wyciągnąć więcej szczegółów od przyjaciółki, ale ona wmawia mi, że mam urojenia.
– Powiedział, żebym wysłał którąś z dziewczyn do jego domu. Nie powiedział, którą.
– Ja pójdę! – odzywam się od razu.
Wiem, że Jennifer się nie zgłosi, bo nie lubi najmniejszego wysiłku, a jeśli miałabym zostać tu z nią sama, prędzej czy później zaczęłabym walić głową o bar.
– Idź do jego gabinetu i weź czarną teczkę z jego biurka. Ostrzegał, że nie daruje, jeśli ktokolwiek zajrzy do środka.
– Nie jestem samobójcą.
Dostaję zapasowy klucz do biura i od razu do niego idę. Na biurku znajduje się kilka teczek, ale tylko jedna jest czarna. Biorę ją i od razu wychodzę. Nie lubię tu przebywać, nawet kiedy jestem sama. Oddaję klucz ochroniarzowi i macham do Rachel, nie tak bardzo na pożegnanie, bo przecież zaraz wrócę. Niemo dodaję jej otuchy, bo wiem, że ona również nie lubi tej suki. Mam wyrzuty sumienia, że ją z nią zostawiam, ale przecież nie wychodzę na przerwę. Muszę iść do domu szefa, a to nic przyjemnego.
Daniel mieszka w bogatej dzielnicy. Byłam tu kiedyś z Rachel, kiedy poznałyśmy jego nowy adres. Chciałyśmy sprawdzić, o ile bogatszy się zrobił. To, co zobaczyłyśmy, przeszło nasze oczekiwania. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że stać go na coś takiego jedynie z zysków, które przynosi klub. Nie mam jednak pojęcia, czy to jego jedyne źródło dochodów.
Brama do jego posesji jest otwarta, więc odpuszczam sobie dzwonienie domofonem. Przecież wie, że mam się pojawić. Zaskakuje mnie, że drzwi również są otwarte i to na oścież. Waham się, czy nie zapukać, ale może otworzył je dla mnie. Może mnie zauważył. Niepewnie wchodzę do środka i gdy tylko otwieram usta, żeby się odezwać, słyszę głośny huk. Piszczę krótko i upuszczam teczkę, nie wiem, co to było, ale nie zamierzam sprawdzać. Wszystko mi mówi, że ktoś strzelił. Przez myśl mi przechodzi, że Daniel popełnił samobójstwo, ale to nie ma sensu, przecież nie kazałby nikomu przychodzić do jego domu. Odwracam się na pięcie i ruszam w stronę drzwi, ale wtedy potykam się o coś. Padam na podłogę i dopiero teraz zauważam, że w holu stoi kilka walizek. O co tu, do diabła, chodzi? Wstaję szybko, jednak drzwi po lewej stronie otwierają się z impetem i staje w nich obcy mężczyzna. Za nim dostrzegam leżącego na podłodze Daniela, po chwili dostrzegam także krew i nie potrafię wydusić z siebie słowa. Patrzę na jego ciało, choć bardzo chciałabym się odwrócić, coś mi jednak na to nie pozwala. Nagle zasłania mi go kolejny mężczyzna, na jego widok moje serce staje. Lucas Rossi.
– Kurwa – rzuca krótko, po czym mierzy do mnie z broni. – Ani się waż ruszyć – warczy wściekły.
Nawet gdybym chciała uciec, przerażenie mnie paraliżuje.
– Nie róbcie mi krzywdy, proszę – wykrztuszam.
– Zajmij się nią – mówi Rossi do mężczyzny stojącego obok.
Ten szybko podchodzi, łapie mnie, odwraca tyłem do siebie i zaciska przedramię na mojej szyi. Drugą dłonią przetrzymuje moje ręce na plecach, uniemożliwiając mi praktycznie jakikolwiek ruch. Wtedy wolno podchodzi Lucas, dokładnie mi się przyglądając. Staje naprzeciwko mnie, ściąga okulary i przygląda mi się, mrużąc oczy.
– Skądś cię znam – mówi zamyślony.
– Byłeś wczoraj w klubie, w którym pracuję – odpowiadam z trudem.
– Ach tak. Wiesz, kim jestem? – pyta zaciekawiony, na co kiwam głową. – Po co tu przyszłaś?
– Szef kazał przynieść mi teczkę.
– Gdzie ona jest?
Zerkam w dół, a wtedy Rossi schyla się i ją podnosi. Od razu sprawdza jej zawartość, a po jego minie wnioskuję, że to, co jest w środku, bardzo mu się nie podoba.
– Co jest? – pyta mężczyzna, który trzyma mnie w uścisku.
– Później, teraz się zmywamy.
Z pomieszczenia, w którym leży ciało Daniela, wychodzi jeszcze dwóch mężczyzn. Gdy tylko do nas dołączają, jeden z nich staje tuż przede mną i posyła mi dziwny uśmiech. Po kilku sekundach przykłada mi dłoń do twarzy, a cały obraz wokół się rozmywa.
Otwieram wolno oczy, cholernie boli mnie głowa i nie pojmuję, co się wydarzyło. Pamiętam wszystko jak przez mgłę. Wkrótce wraca do mnie szczegół, a serce zaczyna bić mi jak oszalałe. Unoszę się powoli i odkrywam, że leżę na łóżku w pomieszczeniu, którego zupełnie nie poznaję. Wstaję i podchodzę wolno do okna, jednak widok jest całkowicie obcy. Dokąd oni mnie zabrali? Karcę się w myślach za to, że nie wzięłam ze sobą torebki z klubu. Ale i tak z pewnością by mi ją zabrali. Podbiegam do drzwi, ale okazują się zamknięte; ku mojemu zaskoczeniu ktoś otwiera je po chwili i w progu pojawia się Lucas.
– Czego chcesz? – pytam drżącym głosem. – Zabijesz mnie?
– To byłoby najlepsze rozwiązanie, ale niestety nie mogę tego zrobić – rzuca oschle i podchodzi bliżej. – Musimy porozmawiać. Rozumiesz, że o tym, co widziałaś, masz zapomnieć?
– Oczywiście! Nic nie widziałam!
– Żeby ci w tym pomóc, ktoś pofatygował się do twojego mieszkania i schował w nim broń, od której zginął twój szef – mówi wolno, a na każde kolejne słowo coraz szerzej otwieram oczy. – Jeśli piśniesz komukolwiek słowo, policja w ciągu kilku godzin uzna cię za winną zabójstwa.
– Przecież to nie ja go zabiłam!
– Byłaś w jego domu. Zabiłaś go i postanowiłaś się ukryć. O mnie natomiast nie wie nikt. Oczywiście z wyjątkiem ciebie. Na broni są tylko twoje odciski palców, a ja mam niepodważalne alibi.
Przyglądam się temu mężczyźnie, próbując zrozumieć, dlaczego mi to robi. To on zabił Daniela! Nie musiał mnie straszyć, przecież wiem doskonale, kim jest, i w życiu nie wpadłabym na pomysł, żeby go wydać. Wcale nie zamierzałam tego robić, bo bałam się, że mnie zabije. Jak widać, znalazł lepsze rozwiązanie.
– Jak długo byłam nieprzytomna? – pytam po chwili.
Dochodzi do mnie, że na zewnątrz jest jasno, jakby niedawno obudził się dzień. Nie powinno tak być; kiedy wychodziłam z klubu, zbliżał się wieczór.
– Kilka godzin – mówi od niechcenia.
– Co?! Muszę wracać do klubu!
– Po co? Szef cię zwolni? – rzuca rozbawiony.
– Bardzo śmieszne – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Muszę zabrać swoje rzeczy i powiadomić przyjaciółkę, że nic mi nie jest. Na pewno się martwi.
– W klubie roi się od glin. Wszyscy wiedzą, że poszłaś do jego domu. Radzę ci wcześniej wymyślić dobrą wymówkę.
Patrzę na niego ze łzami w oczach, kiedy dociera do mnie, w jakim szambie się znalazłam.
– Ty mnie w to wpakowałeś! – krzyczę wściekła.
– I myślisz, że teraz cię z tego wyciągnę?
Znów się śmieje, a ja mam ochotę rzucić się na niego z pięściami. Gdybym miała z nim jakieś szanse, wcale bym się nie zawahała.
– Mówiłeś, że jeśli cię nie wydam, to nie będę odpowiadać za jego śmierć – szepczę roztrzęsiona. – A teraz wszystko wskazuje na to, że i tak za nią odpowiem.
Lucas wygląda tak, jakby się nad czymś zastanawiał. Trwa to wystarczająco długo, bym zaczęła wymyślać, jak się wywinąć z tego wszystkiego. Ale co mogłabym powiedzieć policji? Poszłam do niego, oddałam teczkę, a jak wychodziłam, to jeszcze żył? Miałoby to sens, gdyby nie fakt, że nie wróciłam do pracy. Nie przyszłam po swoje rzeczy, wszystko zostawiłam w szatni. Dlaczego nie zabrałam tej pieprzonej torebki?
– No dobra, odwiozę cię na miejsce i powiem, że noc spędziłaś ze mną – odzywa się w końcu Lucas, choć nie na taką propozycję liczyłam.
– Żartujesz? – Marszczę czoło.
– Czy wyglądam, jakbym żartował?
– Nie możesz powiedzieć, że… – Zaciskam zęby, bo nagle w głowie mam jedynie pustkę.
– Że?
– Cholera, dobra, niech będzie – odpowiadam zrezygnowana.
– Jeśli chcesz, przed wyjściem możemy się zabawić, żebyś brzmiała bardziej przekonująco – proponuje z lubieżnym uśmiechem.
Teraz to już na pewno żartuje.
– Wolałabym wyjść jak najszybciej i mieć to z głowy – syczę.
– Nawet nie wiesz, co tracisz.
– Wierz mi, przeżyję bez tej wiedzy.
Przez ostatni rok w moim życiu nie stało się nic złego. W nic się nie wpakowałam, nic mnie nie spotkało. Zastanawiałam się, jak to możliwe, bo na ogół mam pecha i co chwilę coś się mi przytrafia. Teraz już wiem, że to była cisza przed burzą, a los postanowił dać mi popalić raz a dobrze.
– Tam masz łazienkę, ogarnij się i ruszamy.
Zerkam za siebie na drzwi, które wskazał mężczyzna. W pierwszej chwili chcę odmówić i jak najszybciej wyjść z domu, ale postanawiam pójść tam i przynajmniej skorzystać z toalety, zanim pęknie mi pęcherz. W środku robię swoje, po czym podchodzę do lustra i krzywię się na swój widok. Zmywam twarz wodą, żałuję, że nie mam ze sobą chociaż tuszu i muszę wyjść zupełnie nieumalowana, ale lepsze to niż wyglądać jak panda. Wracam do sypialni, Rossi od razu otwiera drzwi i puszcza mnie przodem. Nie mam pojęcia, dokąd iść, więc staję na korytarzu, wtedy mężczyzna kładzie dłoń na moich plecach i popycha mnie do przodu. Daję mu się prowadzić, mimo że czuję się przy tym cholernie niekomfortowo. Nie odzywam się jednak, chcę jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu i zadzwonić do Rachel, która pewnie już świruje. U szczytu schodów Lucas nagle się zatrzymuje, więc robię to samo. Zerkam na niego, ale on patrzy przed siebie. Odwracam głowę w tym samym kierunku, a wtedy zauważam dwóch mężczyzn i dwie kobiety, którzy właśnie wchodzą do środka.
– Patrzysz na nas, jakbyś zobaczył ducha! – odzywa się jeden z mężczyzn.
Teraz go poznaję. To Ethan, a obok niego stoi Arthur.
– Skoro mam ci pomóc się wykaraskać, ty zrobisz coś dla mnie i będziesz przytakiwać na wszystko, co powiem – szepcze mi do ucha Lucas, po czym zwraca się do braci. – Patrzę tak, bo się was nie spodziewałem.
Ruszamy dalej i schodzimy po schodach, zatrzymujemy się na środku holu.
– Kto to? – pyta Arthur, kiwając w moją stronę głową.
– Moja dziewczyna – odpowiada Lucas.
Tym razem cieszę się, że dłoń Rossiego spoczywa na moich plecach. Chyba tylko dlatego nie zwala mnie z nóg ta nowina. Teraz to już zupełnie przegiął!
– Jestem Emma, a to Olivia – odzywa się jedna z kobiet.
– Hope – odpowiadam, próbując się uśmiechnąć.
– Wychodzicie? – odzywa się Arthur.
– Muszę zawieźć Hope do pracy, niedługo wrócę. Rozgośćcie się – mówi Lucas, a jego ton wydaje się trochę nerwowy.
– Pójdziemy do siebie, odpoczniemy i spotkamy się wieczorem – proponuje Ethan, na co Lucas w odpowiedzi jedynie kiwa głową.
Wszyscy opuszczamy dom, a ja mam ochotę płakać i śmiać się jednocześnie. Nie dość, że zostałam wywieziona nie wiadomo gdzie, to porwał mnie mafioso i na dodatek ogłosił, że jestem jego dziewczyną! Jakby tego było mało, za chwilę policja usłyszy, że z nim sypiam!
Wsiadamy do samochodu zaparkowanego na podjeździe.
– Musiałeś mówić, że jestem twoją dziewczyną? – rzucam cierpko.
– Miałem nazwać cię dziwką, wtedy nie musiałabyś więcej się tu pojawiać. Jednak nie trzymam dziwek do rana – odpowiada spokojnie.
– Poczekaj. Jak to nie musiałabym się tu pojawiać?
– Wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani przez pewien czas, laleczko – mówi od niechcenia.
– Zapomnij!
– Ty pomożesz mnie, ja pomogę tobie. Prosty układ.
– To nie jest prosty układ, a już na pewno nie jest sprawiedliwy! Ty masz jedynie powiedzieć, że spędziłam z tobą noc, żeby nie zamknęli mnie za morderstwo! Ja mam z kolei udawać twoją dziewczynę i to cholera wie, jak długo!
– Życie nie jest sprawiedliwe – mruczy pod nosem.
Nie wierzę. Po prostu, kurwa, nie wierzę! Znów mam ochotę się na niego rzucić. Znam go od niedawna, a już go nienawidzę. Jakim cudem się w to wpakowałam?! Cieszę się jedynie, że na moim miejscu nie było Rachel. Kocham ją jak siostrę i nie chcę tego dla niej. Trudno, jakoś dam radę. Przecież to pewnie nie potrwa długo.
– Możemy zakończyć nasz związek jutro? – pytam pełna nadziei.
– Nie ma takiej możliwości. Będziesz mi potrzebna trochę dłużej.
– Jak długo?
– Tego jeszcze nie wiem.
– Wspaniale – odburkuję.
A więc ostatnia nadzieja właśnie przepadła. Nie wiem nawet, co mnie czeka, a już zaczynam dostawać ataku paniki.
Przed klubem rzeczywiście roi się od policji. Zauważam kilku pracowników, w tym także Rachel, która widząc mnie wysiadającą z auta razem z Rossim, wygląda, jakby zobaczyła ducha. W ogóle jej się nie dziwię, na jej miejscu z pewnością padłabym na zawał.
– Hope Clarke? – Podchodzi do mnie jeden z funkcjonariuszy. W odpowiedzi jedynie lekko kiwam głową. – Mamy do pani kilka pytań.
– Jasne – mówię przez zaciśnięte gardło.
– Według świadków miała pani odwiedzić swojego szefa w domu. Nie wróciła pani jednak do pracy. Według koronera godzina zgonu pokrywa się z tą, w której była pani u denata.
– Co?
Nawet nie udaję zaskoczonej. To wszystko tak bardzo mnie przerosło, że nie jestem w stanie powstrzymać paniki, która wciąż we mnie narasta.
– Hope była ze mną, nawet nie doszła do domu szefa – wtrąca Lucas. – W aucie mam teczkę, którą miała mu dostarczyć.
– Dlaczego nie wykonała pani zalecenia szefa? – pyta podejrzliwie policjant.
– Lucas złapał mnie w drodze i obiecał, że później razem ją zawieziemy – mówię niepewnie.
– Ale państwo nie dostarczyli.
– Jest o coś oskarżona? Jeśli tak, przysługuje jej chyba adwokat. Tłumaczy przecież, że nie doszła do domu Byrne’a. Miałem do niego zadzwonić i powiedzieć, że później dostarczymy mu tę pieprzoną teczkę, ale dowiedzieliśmy się, że został zabity – warczy Lucas.
Policjant wygląda na zmieszanego. Wyraźnie boi się Rossiego.
– Ktoś zabił człowieka, panie Rossi. Musimy przepytać pannę Clarke, ponieważ tylko ona miała się z nim widzieć – mamrocze.
– Ale się nie widziała. Zatrzymujecie ją czy może iść po swoje rzeczy? – warczy blondyn.
– Może pani je zabrać, ale proszę nie opuszczać miasta. Możliwe, że będziemy mieć jeszcze kilka pytań.
Kiwam głową i ruszam do środka. Niestety Lucas idzie razem ze mną, przez co nawet na moment nie mogę odetchnąć. Mijam Rachel i spojrzeniem daję jej znać, że musimy pogadać. Wiem, że mnie rozumie. W szatni biorę swoją torebkę i sprawdzam jej zawartość, po czym ruszam do wyjścia, które zastawia Rossi.
– Bardzo dobrze – komentuje z aprobatą. – Teraz odwiozę cię do siebie, a wieczorem zapraszam na kolację.
– Nie mówisz poważnie? – pytam zrezygnowana.
– Oczywiście, że mówię.
– Dobra. Zrobię to, ale nasz związek ma skończyć się szybciej, niż się, kurwa, zaczął – syczę przez zaciśnięte zęby.
– Może mi się spodoba – sugeruje wymownie.
– Na to nie licz.
– Jeszcze jedno. – Zatrzymuje mnie, kiedy próbuję go wyminąć. – Nikt nie może poznać prawdy. Wszystkim mówisz, że się spotykamy, rozumiesz?
– Swojej przyjaciółce zamierzam powiedzieć prawdę. Nie uwierzy mi, jeśli powiem, że jesteśmy parą – mówię twardo.
– Powiedziałem, że nikt ma o tym nie wiedzieć. – Słyszę groźbę w jego głosie. – Powiedz jej, że to trwa od kilku dni, chuj mnie to obchodzi. Piśnij choć słówko, a naszą umowę uznam za rozwiązaną. Czy teraz wyraziłem się jasno?
– Jesteś sukinsynem – rzucam z odrazą.
– I twoją jedyną nadzieją na nietrafienie do pierdla za morderstwo. Nie zapominaj o tym.
Cholerny palant! Nie wierzę, że tak po prostu może to zrobić! Nie mam zamiaru jednak sprawdzać tego na własnej skórze.
– Możemy już iść? – jęczę niezadowolona.
– Panie przodem – odpowiada z bezczelnym uśmiechem.
Zaciskam zęby i ruszam przed siebie. Na zewnątrz wciąż jest spory tłum, choć przecież Daniela zabito w jego domu. Nie rozumiem, skąd to zamieszanie w tym miejscu.
– Hej, poczekaj! – zatrzymuje mnie Rachel.
– Zadzwonię do ciebie, gdy tylko dotrę do mieszkania. Przepraszam, ale jestem wykończona i potrzebny mi prysznic – tłumaczę się szybko przyjaciółce.
Lucas nie daje nam szansy na wymianę chociaż kilku zdań. Łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. Podchodzimy do jego auta, a on, jak prawdziwy dżentelmen, otwiera mi drzwi. Wsiadam do środka, zapinam pasy, a Rossi zajmuje miejsce za kierownicą i od razu rusza.
Całą drogę milczymy, a kiedy zatrzymujemy się na parkingu, tuż obok mojego wieżowca, odwracam głowę w stronę mafiosa.
– Zaskakujące jest to, jak szybko dowiedziałeś się, gdzie mieszkam – odpowiadam zamyślona.
Jeśli mówił prawdę i w moim mieszkaniu rzeczywiście znajduje się ukryta broń, musiał działać wyjątkowo szybko, żeby ją ukryć. Nie zdziwiłoby mnie to, gdybym miała ze sobą jakiekolwiek dokumenty.
– To nie było trudne – odpowiada jakby dumny z siebie, po czym od razu wysiada z auta.
Idę w jego ślady i ruszam prosto do drzwi wejściowych. Ku mojemu zniesmaczeniu Lucas podąża za mną. Trudno, jakoś to przeboleję.
– Zamierzasz zabrać pistolet, który mi podrzuciliście? – pytam rozdrażniona, kiedy wchodzimy do windy.
– Muszę wiedzieć, jak mieszka moja dziewczyna – rzuca zadowolony.
– Podobno już tu byłeś.
Może tej broni wcale tu nie ma?
– Nie osobiście.
– Zabierzesz ten pieprzony pistolet?
– Zabiorę – odburkuje, a wtedy drzwi windy się rozsuwają. – Tak naprawdę nieważne jest, gdzie będzie się znajdował. Dopóki są tam twoje odciski palców, nie muszę się tym przejmować.
Do drzwi mojego mieszkania podchodzę, kręcąc głową. Wygrzebuję klucze z torebki, ale wtedy Lucas łapie za klamkę i otwiera drzwi, na co posyłam mu pytające spojrzenie.
– Nie było czasu na ich zamykanie – tłumaczy z głupim uśmiechem na twarzy.
Przewracam oczami i wchodzę do środka, od razu rozglądam się dookoła. Na szczęście wszystko wygląda tak, jak wcześniej. Nie zdemolowali mi mebli, nic nie zginęło, a przynajmniej tak mi się wydaje. Rossi mija mnie i najwyraźniej czuje się jak u siebie, gdy tak przechodzi od pomieszczenia do pomieszczenia, aż w końcu trafia do łazienki. Nie idę za nim, czekam na korytarzu, a kiedy nareszcie wychodzi, zauważam, że w dłoni trzyma pistolet zamknięty w torbie foliowej.
– Chyba nie chcę nawet wiedzieć, gdzie go ukryliście – mówię pod nosem. – Czy teraz możesz już sobie pójść?
– Mogę, ale wrócę tu przed ósmą wieczorem. Weź ze sobą coś do spania.
– Nie piszę się na nocowanie w twoim domu – odpowiadam twardo.
– Nie pytałem się, czy chcesz.
Zaciskam zęby, ale milczę. Pragnę, żeby sobie poszedł i dał mi odpocząć. Kiedy tylko zostaję sama, rozbieram się do naga i spędzam wiele długich minut pod prysznicem. Mam dość tego dnia, a on dopiero się zaczął. Wygląda na to, że najgorsze jeszcze przede mną. Muszę spędzić noc w domu gangstera. To jest tak niedorzeczne, że sama już nie wiem, czy powinnam się śmiać, czy płakać.
Kiedy wychodzę z łazienki, od razu wyciągam telefon z torebki. Bateria okazuje się niemal wyczerpana, dlatego podłączam komórkę do ładowarki, po czym sprawdzam połączenia. Rachel dzwoniła do mnie czterdzieści razy, a do tego wysłała od cholery wiadomości. Z ciekawości odczytuje je po kolei.
Długo Cię nie ma, coś się stało?
Hope! Minęły już dwie godziny, co ty tak długo robisz?
Menedżer próbuje dodzwonić się do szefa, ja do Ciebie. Żadne z Was nie odbiera. Pieprzycie się, do cholery?!
Po tej wiadomości robię sobie chwilę przerwy. Kiedy spotkam Rachel, nie omieszkam wypomnieć jej tego bzdurnego podejrzenia. Daniel jest… Daniel był starszy ode mnie o trzydzieści lat, jak ona mogła w ogóle o tym pomyśleć?!
Wypuszczam ciężko powietrze i wyświetlam kolejne wiadomości.
Kurwa, Hope! W coś Ty się wpakowała!? Jest tu policja! Podobno szef nie żyje.
Jeśli się tu zaraz nie pojawisz, będziesz miała problemy! Oni podejrzewają, że to Ty go zabiłaś!
Boże, co się z Tobą dzieje?!
Cudownie! Piszę i wydzwaniam, a Ty wspaniałomyślnie zostawiłaś telefon w szatni! Kiedy to przeczytasz, pamiętaj, że jestem na Ciebie wściekła!
Uśmiecham się, odczytując ostatnią wiadomość, po czym od razu wybieram numer Rachel, która odbiera w ciągu sekundy.
– Zabiję cię! Nawet nie wiesz, jaka jestem na ciebie zła! – wita się ze mną wrogim tonem.
– Poczekaj, daj mi się wytłumaczyć – odzywam się nerwowo. – To nie tak, jak wygląda.
– Doprawdy? Bo wiesz, wygląda bardzo źle!
– Rachel. Daj mi coś powiedzieć. Przede wszystkim nie mam nic wspólnego ze śmiercią Daniela. – Z trudem przełykam ślinę, kiedy dociera do mnie, że po raz pierwszy muszę okłamać przyjaciółkę. – Nawet mnie tam nie było.
– Tak, słyszałam – rzuca cicho. – Byłaś z Rossim – dodaje z wyrzutem.
– Byłam – przyznaję cierpko.
– Cudownie. A podobno mówimy sobie o wszystkim! Jak mogłaś zataić przede mną fakt, że się z nim spotykasz!? To dlatego był ostatnio w klubie?
Tyle się działo, że zdążyłam zapomnieć o tej wizycie Lucasa. W sumie dobrze się składa, że był tam wtedy. Dzięki temu Rachel łatwiej uwierzy w te wszystkie kłamstwa, jakie zamierzam jej wcisnąć.
– Tak, to dlatego. Spotykamy się dopiero od kilku dni.
– Jak to się w ogóle stało i dlaczego nie pisnęłaś ani słówka?
– Bo nie wiedziałam, jak to przyjmiesz. Wolałam poczekać na odpowiedni moment. A jak to się stało? Hmmm. – Robię pauzę, bo szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co mogłabym odpowiedzieć. – Wpadłam na niego, kiedy wracałam z pracy. Było ciemno i nie wiedziałam, że to on. Rozmawialiśmy chwilę i tak jakoś wyszło.
– Tak jakoś wyszło? – pyta podejrzliwie. – Powiedz chociaż, że jest dobry w łóżku.
Uśmiecham się pod nosem, w końcu mówi jak moja Rachel i wydaje się, że po jej złości nie ma już śladu. Obym się nie myliła.
– Bardzo dobry – rzucam szybko, nie chcąc nawet o tym myśleć.
– Bar przez kilka dni będzie zamknięty. Ma mieć podobno nowego właściciela. A skoro jest tymczasowo zamknięty, nie musimy martwić się o to, że zaśpimy. Może wpadniesz do mnie? Wypijemy butelkę wina albo dwie. Musisz wszystko opowiedzieć mi ze szczegółami.
– Nie mogę dzisiaj. Niedługo ma przyjechać po mnie Lucas i zabiera mnie na rodzinną kolację – odpowiadam z niesmakiem.
– Rodzinną kolację? – prycha. – Braciszkowie wrócili?
– Nie mam pojęcia.
– Słyszałam, że rok temu wyjechali podbijać świat.
– O tym też nic nie wiem.
– Rozmawiacie w ogóle ze sobą? Nie znasz żadnych szczegółów? – pyta zaskoczona.
– Nie interesuje mnie to, Rachel. Poza tym przypominam ci, że dopiero się poznaliśmy.
– Racja. Może zobaczymy się jutro?
– Dam ci znać. A teraz muszę kończyć i znaleźć jakąś sukienkę – próbuję zabrzmieć na podekscytowaną.
– Jasne! Pa!
Kiedy tylko się rozłącza, wypuszczam głośno powietrze i modlę się nad swoim losem. Okłamanie Rachel przyszło mi z trudem, co więcej, nie jest to ostatni raz, kiedy będę musiała to zrobić. Znów zastanawiam się, jak mogłam się w to wpakować…
Nadchodzi wieczór, a ja jestem gotowa i zdenerwowana jak nigdy w życiu. Włożyłam najdroższą sukienkę, jaką miałam w szafie, starannie się umalowałam i ułożyłam włosy. Mimo wszystko czuję się jak kopciuszek. Szkoda tylko, że nie wybieram się na bal do księcia. Przyglądam się w lustrze, dopóki nie dochodzi do mnie dźwięk połączenia. Sięgam po telefon, dzwoni do mnie nieznany numer.
– Halo? – odzywam się cicho.
– Czekam na ciebie.
Rozłącza się, a ja zaciskam zęby. Mimo ogromnej niechęci schodzę na dół, od razu lokalizuję auto Lucasa, który wychodzi z niego, i zanim dołączam, otwiera mi drzwi od strony pasażera.
– Wiesz, gdzie mieszkam, jak się nazywam, masz nawet mój numer telefonu. Coś jeszcze o mnie wiesz? – pytam zirytowana, zanim wsiadam do środka.
– Znam nawet rozmiar miseczki twojego stanika – odpowiada sugestywnie.
Boże…
W milczeniu obserwuję całą drogę, którą pokonujemy. Czas się wlecze, a ja zdążyłam się już okropnie zdenerwować. Wjeżdżamy do małego miasteczka o nazwie Randall, a kilka minut później auto skręca na posesję Lucasa. Wysiadamy z auta i kierujemy się prosto do drzwi wejściowych.
– Jak mogłaś powiedzieć, że mnie nie poznałaś? – pyta nagle mężczyzna.
– Co? – rzucam zaskoczona.
– Mnie nie sposób nie poznać, nawet w ciemności.
– O czym ty, do diabła, mówisz?! – Nagle zatrzymuję się i patrzę na niego z żądzą mordu w oczach. – Mam pieprzony podsłuch w telefonie?! Ochujałeś?!
– Ciszej – syczy. – Jasne, że masz.
– Nie wierzę w to. Jesteś bardziej popieprzony, niż myślałam!
– Chodź. – Ciągnie mnie za rękę, po czym otwiera drzwi i puszcza mnie przodem. – A! I jeszcze jedno. – Zatrzymuje mnie w holu i zbliża swoje usta do mojego ucha. – W łóżku jestem zajebisty – szepcze.
W odpowiedzi posyłam mu znudzone spojrzenie, na co on unosi kącik ust. Na szczęście ruszamy dalej, po chwili znajdujemy się w dość dużej jadalni, gdzie czekają na nas jego bracia wraz z dziewczynami.
– W końcu jesteście! – odzywa się jedna z kobiet, o ile dobrze pamiętam, to Olivia.
Siadamy przy stole obok siebie. Wszyscy wyglądają na rozluźnionych i kiedy już myślę, że tylko ja jestem skrępowana, zerkam na Lucasa, który sprawia wrażenie cholernie spiętego.
– Mógłbyś ściągnąć okulary chociaż teraz – sugeruje mu Emma.
– Wiesz, że nie lubię tego robić – rzuca nerwowo Lucas.
Chciałabym zapytać, o co w ogóle chodzi, ale jako dziewczyna powinnam chyba wiedzieć.
– Hope, przemów mu do rozumu – zwraca się do mnie brunetka.
Wolałabym być dla nich niewidzialna. Teraz zaczynam się trząść z nerwów.
– Hope lubi, kiedy noszę okulary – odpowiada za mnie Rossi.