Memory. Memory Almost Gone - Julia Biel - ebook

Memory. Memory Almost Gone ebook

Biel Julia

4,1

Opis

Druga część zaskakującej historii Julii Biel.

Jonatan i Amelia stali się powiernikami szmaragdów i rodzinnych tajemnic. Nie wyobrażają sobie, że mogliby się rozdzielić, więc postanawiają razem wyjechać do Nowego Jorku. W mieście, które nigdy nie zasypia, Jonatan ma odbyć staż w firmie Bellamy Lion Constructions, którą Amelia jest zainteresowana z własnych powodów. Jej celem jest konfrontacja z właścicielem firmy – mężczyzną, który naznaczył jej życie. Skazani tylko na siebie i na własne ograniczenia, zakochani i gotowi do podjęcia ryzyka bohaterowie ścigają się z czasem, który nieubłaganie depcze im po piętach. Tylko czy ci dwoje w ogóle mają szanse na szczęśliwy finał?

Pełna zagadek historia stała się inspiracją do ukrycia na okładce i we wnętrzu książki dodatkowych niespodzianek niewidocznych gołym okiem. By je poznać, potrzebne jest światło UV. Jego brak nie stanowi jednak przeszkody w podążaniu za fabułą.

Z MAG zapomnisz o rzeczywistości i przeniesiesz się do innego świata – pełnego nie tylko anagramów i zagadek, ale przede wszystkim emocji. Ta historia wycisneła ze mnie hektolitry łez i sprawiła, ze zaniemówiłam. Kocham MAG całym swoim poturbowanym sercem i jestem pewna, że Ty tez pokochasz.

Karolina Łukawska | @ksiazkidobrejakczekolada

MAF powaliło mnie na kolana niesamowitym plot twistem, z kolei MAG przygniotło górą najróżniejszych emocji – od szalonej radości po wszechogarniającą rozpacz. Jeśli macie ochotę na książkę absolutnie wyjątkową (i to pod każdym względem), trafiliście idealnie – zapewniam, ze czegoś takiego na polskim rynku jeszcze nie było!

Paulina Kukuła | @very.little.book.nerd

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (15 ocen)
7
4
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MintMarilyn93

Dobrze spędzony czas

Jestem wierną czytelniczką tej autorki. Przy tej serii również mnie nie zawiodła. Pełna emocji i uczuć,które targają głównymi bohaterami. Wzruszającą i zaskakująca!
00
Avila93

Dobrze spędzony czas

4,5 - bardzo przyjemna kontynuacja MAF
00
bubbleteaxx

Nie oderwiesz się od lektury

„Memory Almost Gone” to nie tylko pełna zagadek i tajemnic fantastyka młodzieżowa, ale przede wszystkim jeden wielki emocjonalny BUM! Ta książka jest wręcz napakowana różnymi emocjami, a autorka niczym za sprawą magicznej różdżki sprawia, że czytelnik odczuwa je wszystkie razem z bohaterami książki. Tutaj radość idzie w parze z żalem i strapieniem, smutek z nadzieją i szczęściem, zapał z cierpieniem i bólem, nienawiść z miłością i spokojem, utrata z akceptacją i zrozumieniem, ale również z tęsknotą. Dla MAF zarwałam nockę, wciągnięta w pogranicze pomiędzy snem a rzeczywistością i końcówką, która dosłownie zwaliła mnie z nóg. MAG wbił mnie w fotel, przeorał emocjonalnie i sprawił, że dosłownie chciałam rzucić książką w pewnym momencie.
00
KarolinaCzyta

Nie oderwiesz się od lektury

"Memory Almost Gone" to drugi tom dylogii "Memory". W poprzedniej części Julia Biel zaskoczyła i zachwyciła licznymi anagramami. W MAG jest ich jeszcze więcej. Wydaje się, że Miała Anagramową Fazę, a literki przeskakiwały jej przed oczami. Ja zaś w oczach miałam łzy. Podczas lektury MAG Julia doprowadziła mnie do łez aż sześciokrotnie. Czytając tę powieść, można odnieść wrażenie, że to pewnego rodzaju pożegnanie. Autorka umieściła mnóstwo niespodzianek dla swoich wiernych czytelników (tzw. easter eggi). Bardzo chciałabym Wam o nich opowiedzieć, bo moja radość podczas odkrywania każdego kolejnego nawiązania do innej książki Biel, sprawiała, że serce szybciej mi biło. Ale nie zepsuję Wam tej przyjemności. Jeśli czytaliście pierwszą część, wiecie, że historia Amelii i Jonatana nie jest łatwa. Nie wydaje się też, aby czekało na nich szczęśliwe zakończenie. Próbują żyć z dnia na dzień, ale to rozwiązanie nie sprawdza się na dłuższą metę. Kiedy Jonatan odbywa staż w Nowym Jorku, Amelia odk...
00
lili_zileono_mi

Nie oderwiesz się od lektury

To jest tak niesamowita historia, tyle cudownych dialogów, anagramów, tajemnic, sytuacji nie z tego świata i ten cały rollercoaster emocji zaserwowany przez autorkę. No ja uwielbiam, kocham, bije pokłony! Wplecenie postaci z innych książek Julii, majstersztyk. Jestem zakochana w tej historii i Jonatanie i tak jak myślałam że MAF było nie do po bicia, to sorki, ale musi zrobić miejsce na podium dla MAG. Czuję że ta historia zostanie ze mną na zawsze... Nie wspomniałam jeszcze jak pięknie graficznie zaprojektowana jest ta książka, no i ukryte elementy ( latarka UV się przyda) Jestem zakochana. Musicie mi wybaczyć, ale nie umiem po tej książce wciąż pozbierać myśli i ubrać ich sensownie, wciąż czuję te emocje towarzyszące mi podczas czytania...
00

Popularność




Text co­py­ri­ght © 2023 by Ju­lia Biel Co­py­ri­ght © 2023 for this edi­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Pro­jekt książki
Opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficzne Ra­do­sław Stęp­niak
Pro­jekt okładki To­masz Her­cog
Ma­te­riały gra­ficzne Shut­ter­stock
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, a więc nie ko­piu­jesz, nie ska­nu­jesz i nie udo­stęp­niasz ksią­żek pu­blicz­nie. Dzię­ku­jemy za to, że wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-657-2
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Dla wszyst­kich wer­sji Cie­bie,

któ­rymi je­steś,

i wszyst­kich tych,

któ­rymi pra­gniesz być

UWAGA!

Nie scrol­luj tej książki. Nie zdra­dzaj żad­nych in­for­ma­cji na te­mat fa­buły w re­cen­zjach.

Nie od­bie­raj in­nym przy­jem­no­ści z lek­tury.

Dzię­kuję! Ju­lia

Play­li­sta

We­lcome to New YorkTAY­LOR SWIFT

Em­pire State of MindJAY-Z, ALI­CIA KEYS

So­me­thing That I WantGRACE POT­TER

Feel MeSE­LENA GO­MEZ

Cra­dlesSUB URBAN

Re­flec­tionsTHE NE­IGH­BO­UR­HOOD

So­ft­coreTHE NE­IGH­BO­UR­HOOD

Till Fo­re­ver Falls AparttASHE, FIN­NEAS

Fa­dedALAN WAL­KER

LostLIN­KIN PARK

Live Wi­thout ItDY­LAN

Tru­st­fallP!NK

Pro­log

Moje my­śli zwal­niają, roz­pra­szają się, ula­tują.

Tracę osa­dze­nie w rze­czy­wi­sto­ści, od­pły­wam od tu i te­raz w nie­zba­dane.

Jest mi jed­no­cze­śnie i ciężko, i lekko. Z ca­łych sił pra­gnę zo­stać i trwać, ale każda moja próba ma swoją prze­ciw­wagę. Każda ak­cja wy­mu­sza re­ak­cję, jakby moje ciało na­dal funk­cjo­no­wało w dwóch wy­mia­rach; jakby dzia­łały na nie siły, na które nie mam wpływu.

Jedno jest pewne. Ko­cham. To siła naj­po­tęż­niej­sza ze wszyst­kich.

Do­póki ko­cham, trwam.

Do­póki ko­cha, trwamy.

.

Moje my­śli ula­tują, jakby każ­dego dnia było ich co­raz mniej. Kiedy tylko zdo­łam po­chwy­cić jedną z nich, za­pi­suję ją, za­zna­czam. Mam na­dzieję, że za­kre­śla­jąc każde słowo pa­mięć w „Panu Ta­de­uszu”, zo­sta­wiam jej ślady, po któ­rych trafi le­piej niż kto­kol­wiek inny.

Wiem, że po­win­nam wró­cić do Jo­achima, ale nie by­łam w sta­nie. Nie po­tra­fi­łam mu po­móc, nie umia­łam się prze­móc po tym, jak Bra­dley... jak Brad znisz­czył wszystko. Jak Ma­gnus wszystko po­grze­bał.

Ale ona jest silna.

Zgo­dzi­łam się na to, żeby wy­je­chała do niego. Za­pła­cił za jej po­byt, za­pła­cił za to, żeby móc na nią pa­trzeć z od­da­le­nia. Za jej pry­watną szkołę, za miesz­ka­nie, za wszystko. Za­pła­cił za moje in­no­wa­cyjne le­cze­nie i tylko dla­tego od­da­łam mu wnuczkę.

Czy po­peł­ni­łam błąd?

Pa­trzę na na­szyj­nik z czar­nego złota, po raz ostatni gła­dząc ka­mień i czu­jąc wstyd. Wszystko na nic. Dla mnie jest już za późno, je­stem za stara, za słaba. Nie po­tra­fię ni­kogo ura­to­wać. Ni­gdy nie po­tra­fi­łam.

Nie wiem, skąd Ame­lia bie­rze tyle siły. Może odzie­dzi­czyła to po nim – umie­jęt­ność par­cia na­przód, i to nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści.

Mu­szę ukryć na­szyj­nik i tak do­brze roz­rzu­cić tropy, żeby zdo­łała je od­na­leźć. Kiki jej po­może. Wiem, że ją wes­prze. Te dwie dzie­wu­chy za­wsze były nie­po­ko­na­nym ze­spo­łem. Jaka szkoda, że na tym świe­cie już nie zo­ba­czę żad­nej z nich. „In­no­wa­cyjne” le­cze­nie oka­zało się jak całe moje ży­cie – bez żad­nej war­to­ści.

Czuję się, jak­bym przy­jęła ła­pówkę, wy­sy­ła­jąc Ame­lię do niego, ale Bra­dley jest ta­kim tchó­rzem jak ja. Mam prze­ko­na­nie gra­ni­czące z pew­no­ścią, że nie na­wiąże z nią żad­nego kon­taktu, nie przed­stawi się jej, nie roz­łoży ra­mion i nie po­wie: „Wi­taj, có­reczko”.

Więc w za­sa­dzie, prze­ko­nuję samą sie­bie, nie zro­bi­łam nic złego, fun­du­jąc jej rok w No­wym Jorku jego rę­koma i jego kie­sze­nią. Czy ra­czej kon­tem ban­ko­wym. Mo­jej pa­mięci i mo­jego ży­cia nie uda się ura­to­wać, ale może Ame­lia na za­wsze za­chowa do­bre wspo­mnie­nia o cza­sie z dala od tego kraju i tej ro­dziny. Babki, która ni­gdy nie po­zbyła się uczu­cia wstydu, i matki, która żyła pełna go­ry­czy, cier­piąc po nie­odwza­jem­nio­nej mi­ło­ści męż­czy­zny, który po­rzu­cił ro­dzinę i uciekł.

Mój mózg zło­żony z ana­gra­mów słów wsuwa na­szyj­nik do płyty.

Dawno temu przy­się­głam so­bie już ni­gdy go nie wło­żyć i do­trzy­mam da­nego słowa.

Wielu rze­czy nie po­tra­fię przy­wo­łać, ale wciąż pa­mię­tam dzień, kiedy moje palce od­kryły go pod grubą war­stwą pia­chu. To był straszny dzień, dzień wy­peł­niony kłót­nią i moja ucieczka do ogrodu się opła­ciła.

Lu­bi­łam pra­co­wać dla Li­be­rów. To nie były czasy, kiedy mo­głam wy­brzy­dzać, je­śli cho­dzi o płatne za­ję­cie, a ro­bota w ma­jątku zwy­kle spra­wiała mi ra­dość i da­wała szczę­ście.

Przy­naj­mniej do­póki na ho­ry­zon­cie nie po­ja­wił się wielki i przy­stojny pan Bel­lamy z No­wego Jorku i za­wró­cił w gło­wie Au­gu­ście.

Li­be­ro­wie byli wtedy jak na­sza druga ro­dzina. Bel­lamy był ich przy­ja­cie­lem, a Au­gu­sta rów­nież pa­so­wała do tego grona. Przez pe­wien czas po­miesz­ki­wa­li­śmy tam wszy­scy w du­żej po­sia­dło­ści.

Li­be­ro­wie mieli mnó­stwo dzi­wactw. Przyj­mo­wa­łam je wszyst­kie bez ga­da­nia, z pełną ak­cep­ta­cją, ko­cha­łam mło­dziutką pa­nią Bar­barę. Na­wet to, że wszyst­kim chłop­com w ro­dzi­nie nada­wano na­prze­mien­nie imiona na li­terę J. Czy to, że dru­gim imie­niem za­wsze był Au­gust ewen­tu­al­nie Ame­lia przy na­ro­dzi­nach dziew­czynki.

Kiedy wy­szło na jaw, że moja Au­gu­sta jest w ciąży i po­wiła chłopca, uzna­ły­śmy z pa­nią Ba­sią, że sy­nek po­wi­nien no­sić imię Au­gust. A gdy rok póź­niej po­ja­wiła się dziew­czynka, było ja­sne, że zo­sta­nie Ame­lią.

Wszy­scy uzna­li­śmy, że choć tak za­zna­czymy przy­jaźń na­szych ro­dzin.

Kiedy zna­la­złam na­szyj­nik wśród róż, wsu­nę­łam go do kie­szeni jak Gol­lum stwo­rzony przez Tol­kiena.

Szma­ragd – na­wet brudny i za­piasz­czony – za­chwy­cił mnie i nie­spo­dzie­wa­nie wzru­szył. Do­piero kiedy zna­la­złam się w po­koju, przy­mie­rzy­łam na­szyj­nik i onie­mia­łam z za­chwytu.

A w nocy przy­szedł do mnie Jo­achim.

„Czas nie jest moim sprzy­mie­rzeń­cem, Mag­da­lenko”.

Ma­nu­fak­tura świec ko­iła moje nerwy i przy­no­siła spo­kój. A spo­kój był czymś, czego mi wtedy ogrom­nie bra­ko­wało.

Ro­dzina Li­be­rów miała nie tylko swoje dzi­wac­twa. Nie­któ­rzy mieli także głę­bo­kie po­czu­cie krzywdy, wy­ni­ka­jące z za­nie­dba­nia. Pani domu czuła, że ko­cha się ją za mało, że za mało po­święca się jej uwagi.

„Na tej ro­dzi­nie ciąży klą­twa” – mó­wiła pani Bar­bara. „Męż­czyźni z rodu Li­be­rów zdra­dzają swoje wy­branki i po­rzu­cają je na za­wsze”.

Jak wi­dać, wy­star­czyło prze­by­wa­nie pod jed­nym da­chem z Li­be­rami, żeby moja Au­gu­sta po­dzie­liła los tych ko­biet... Wiem, że je­stem nie­spra­wie­dliwa, ale szkoda mi tych dzieci, szkoda i tyle.

Mu­szę spi­sać wszystko, co pa­mię­tam, choć wcale nie pa­mię­tam wiele...

Nie wiem, czy po­do­łam.

ROZ­DZIAŁ

– 1 –

Jo­na­tan

BYŁA TU. Trzy­ma­łem ją w ra­mio­nach i po­dzi­wia­łem jej ide­alną skórę. Mógł­bym przy­siąc, że nic do tej pory nie wy­da­wało mi się bar­dziej re­alne niż ona. Było coś pięk­nego w tym, że na wy­cią­gnię­cie ręki masz coś ulot­nego, a jed­nak sta­łego, coś tylko dla sie­bie, po co nie może się­gnąć nikt inny.

Przy­po­mnia­łem so­bie, jak nie­dawno pa­trzyła na mnie z po­wąt­pie­wa­niem.

– Nie­za­leż­nie od tego, co o mnie mó­wisz, ja... ja już nie je­stem praw­dziwa – po­wie­działa wtedy, a ja po­czu­łem prze­możne pra­gnie­nie udo­wod­nie­nia jej, że nie żar­tuję.

– W tej chwili nie ma w moim ży­ciu nic praw­dziw­szego od cie­bie – wy­zna­łem szcze­rze. – A już naj­bar­dziej praw­dziwe jest to, co do cie­bie czuję.

Od tam­tego czasu nic się nie zmie­niło. Czło­wiek całe ży­cie czeka na ko­goś wy­jąt­ko­wego. Za­sta­na­wia się, kiedy i czy w ogóle się za­ko­cha, czy może bę­dzie tym wy­jąt­kiem, któ­remu nie jest pi­sana tak zwana mi­łość.

A po­tem spada mu na łeb, na pierś, na żo­łą­dek mi­łość nie z tego świata, ulotna, a mimo to praw­dziwa; nie­re­alna, a mimo to naj­praw­dziw­sza i naj­czyst­sza w swej nie­uchwyt­nej po­staci.

Czu­łem się wy­róż­niony, że tylko ja mogę jej do­ty­kać i ją ca­ło­wać. Od czasu wstrzą­sa­ją­cego od­kry­cia co do jej stanu i sta­tusu Ame­lia co pe­wien czas wpa­dała w zwąt­pie­nie i po­nury na­strój. I wtedy z ra­do­ścią przy­po­mi­na­łem jej, jak bar­dzo jest dla mnie re­alna i jak wiele jest rze­czy, które mógł­bym dla niej zro­bić albo które mógł­bym zro­bić jej.

Uśmiech­ną­łem się, ca­łu­jąc jej sło­neczną skórę tuż pod oboj­czy­kiem. Od­cisk ust, mu­śnię­cie warg, deszcz ca­łu­sów. Ob­ró­ciła się w mo­ich ra­mio­nach i otwo­rzyła oczy.

– Uczy­łam się śnić – po­wie­działa. – Ale i tak cały czas śnisz mi się ty.

Chyba za­mie­rzała po­wie­dzieć to z wy­rzu­tem, ale na końcu się uśmiech­nęła.

– Jak by to po­wie­dzieć... je­stem speł­nie­niem two­ich ma­rzeń... sen­nych – mruk­ną­łem w jej usta.

– Mu­szę po­pra­co­wać nad tym, żeby lu­dzie mo­gli mnie do­ty­kać – oświad­czyła na­gle, sia­da­jąc.

Po­cią­gną­łem ją z po­wro­tem na łóżko.

– Uwa­żam, że to znak od Opatrz­no­ści – za­pro­te­sto­wa­łem. – Tak wi­docz­nie miało być, że tylko ja mogę cię do­ty­kać, Ema­lio. Je­steś ska­zana na mój do­tyk.

Scho­wała twarz w mo­jej klatce pier­sio­wej. Bę­dąc z nią, mu­sia­łem za­po­mi­nać, co to dla mnie ozna­cza, co to ozna­cza dla mo­jego mó­zgu, że do­tyk jej skóry był jak ak­sa­mit, a jej za­pach przy­no­sił aro­mat lasu i traw.

Ba­łem się my­śleć, czy przez trau­ma­tyczne wy­da­rze­nie z prze­szło­ści sta­łem w roz­kroku mię­dzy dwoma świa­tami i sil­niej­szy po­wiew wia­tru mógłby mnie ze­pchnąć w któ­rąś ze stron... Na ra­zie splot wy­da­rzeń po­pchnął mnie w ra­miona Ame­lii i w jej prze­szłość, a ona po­mo­gła mi roz­wią­zać sprawę znik­nię­cia pra­dziadka.

Te­raz mu­sia­łem się od­wdzię­czyć i po­móc jej za­po­znać się z oj­cem, u któ­rego wła­śnie mia­łem roz­po­cząć staż. W No­wym Jorku.

Wi­dzia­łem Bra­dleya kilka razy w ży­ciu, ale nie mia­łem przy­jem­no­ści z nim pra­co­wać. Po­zor­nie miał wszystko, ale te­raz... ja mia­łem coś, czego on nie bę­dzie miał ni­gdy.

– Co my zro­bimy z Wiel­kim Jabł­kiem? – za­py­tała, jakby wie­działa, o czym my­ślę.

– Schru­piemy? – od­par­łem, cho­ciaż wcale nie było mi do śmie­chu.

– Na­prawdę mam z tobą le­cieć? Być twoim nie­wi­dzial­nym plus je­den? – py­tała, otwie­ra­jąc co­raz sze­rzej piękne szare oczy.

– No ja my­ślę. – Czy to nie było oczy­wi­ste? – Po­myśl, wy­damy dwa razy mniej na bi­lety.

– A nie są­dzisz, że skoro je­stem du­chem, to po­win­nam po pro­stu te­le­por­to­wać się do Cen­tral Parku? Ale nie. – Pod­rzu­ciła ra­miona w ge­ście bez­sil­no­ści. – Ja wszę­dzie jeż­dżę ro­we­rem, po­wo­du­jąc za­wał u Bogu du­cha win­nych lu­dzi. Gra słów za­mie­rzona.

– Kiedy ktoś ma z czymś trud­no­ści, zwy­kle za­ła­twia so­bie korki – rzu­ci­łem, bo do głowy przy­szła mi pewna myśl.

– Gdzie niby za­ła­twię so­bie korki z by­cia du­chem? – Po­pa­trzyła na mnie jak na wa­riata.

– Tak się składa, że znam jedną osobę... – Unio­słem brwi.

Wes­tchnęła i prze­wró­ciła oczami.

– Zwy­kle, kiedy chło­pak przed­sta­wia matce swoją dziew­czynę, wszy­scy są żywi – rzu­ciła.

No cóż, ja by­łem w mniej­szo­ści.

Bo Ema­lia i moja matka... pre­zen­to­wały inny wy­miar czło­wie­czeń­stwa.

Z kor­ków nie­wiele wy­ni­kło. Ame­lia nie dała się na­mó­wić. Wi­dzia­łem, jak ją kor­ciło, świerz­biło, żeby za­py­tać, żeby do­ty­kać wszyst­kiego, ale wo­lała dzia­łać sama me­todą prób i błę­dów.

Kiedy ostroż­nie za­py­ta­łem, o co cho­dzi i czemu tak się broni, mocno mnie przy­tu­liła, usia­dła mi na ko­la­nach i uło­żyw­szy dłoń na bliź­nie, wy­znała, że kiedy wie, kto za­dał mi ten nie­mal śmier­telny cios, nie jest w sta­nie uda­wać sym­pa­tii. Po pro­stu nie jest.

Ro­zu­mia­łem ją. Oczy­wi­ście, że ro­zu­mia­łem jej punkt wi­dze­nia, ale mia­łem wła­sny.

Nie cho­dziło o to, że wy­ba­czy­łem matce i uda­wa­łem, że je­ste­śmy ko­cha­jącą się ro­dziną po­nad wszyst­kimi wy­mia­rami. Ja­sne, że nie. Ale ja pa­mię­ta­łam mamę taką, jaka była kie­dyś. Kiedy nie była jesz­cze zgorzk­niała i roz­cza­ro­wana ży­ciem i związ­kiem z oj­cem. Kiedy tań­czyła na środku po­koju i śmiała się tak ra­do­śnie, że za­ra­żała do­brym hu­mo­rem.

To przy­kre, że je­den czło­wiek może znisz­czyć dru­giego czło­wieka.

To się na­zywa na­prawdę znisz­czyć ko­muś ży­cie.

Ob­ser­wo­wa­łem la­tami ro­dzi­ców i mia­łem świa­do­mość, jak do­szło do tra­ge­dii. Jak ich pre­ten­sje, wza­jemne żale i nie­do­mó­wie­nia na­war­stwiały się przez lata, jak ro­sła nie­chęć, po­woli zmie­nia­jąc się w za­zdrość i nie­na­wiść; jak uni­ce­stwiała w nich wszystko, co ich kie­dyś po­łą­czyło.

To, co zro­biła moja matka, było w afek­cie. To był akt roz­pa­czy. Próba ode­bra­nia ży­cia jemu, nie mnie. Tyle że to ja zna­la­złem się pod ręką. To ja obe­rwa­łem. Gdyby nie moja psina... gdyby nie Pon­czo... już dawno by mnie tu nie było.

A kiedy po­zna­łem Ame­lię, tym bar­dziej nie po­tra­fi­łem uda­wać pre­ten­sji do ko­goś, kto za­pła­cił prze­cież naj­wyż­szą cenę. Bar­bara stra­ciła szansę na ule­cze­nie ja­kich­kol­wiek re­la­cji.

Ja zna­la­złem mi­łość.

Więk­szość osób, które wy­la­tują na za­gra­niczny staż i są w związku, ma po pierw­sze, pro­blem z roz­sta­niem, a po dru­gie, z utrzy­ma­niem tego związku po­mimo dzie­lą­cych ki­lo­me­trów.

Ja za­bie­ra­łem moją drugą po­łówkę „na gapę”, a przed ewen­tu­al­nymi pró­bami pod­rywu za­mie­rza­łem bro­nić się tek­stem o po­zo­sta­wio­nej w Pol­sce dziew­czy­nie.

Mia­łem dziew­czynę na­prawdę i choć nie trzy­ma­łem jej w zło­tej klatce, i tak była tylko moja. Nie było szans, że kie­dyś przed­sta­wię ją zna­jo­mym, że po­każę ją światu, ale na­le­ża­łem do tej czę­ści spo­łe­czeń­stwa, która lu­biła my­śleć, że szklanka jest w po­ło­wie pełna.

Cie­szy­łem się, że otrzy­ma­łem pre­zent od losu. Mój skarb.

Ame­lia trzy­mała mnie mocno za rękę, kiedy szli­śmy po­ga­dać z moim oj­cem. Tylko przy mnie czuła się pew­nie. Przy mnie do­ty­kała przed­mio­tów, po­ży­wie­nia, na­po­jów. Ja trak­to­wa­łem ją jak czło­wieka, więc przy mnie wciąż nim była.

Przy in­nych czuła się jak po­wie­trze i na­gle prze­sta­wała umieć zro­bić co­kol­wiek – jej palce mi­jały się z bu­telką wody, nie da­wała rady pod­nieść książki ani jej otwo­rzyć, nie tra­ciła czasu na walkę z klamką i po pro­stu prze­cho­dziła przez drzwi.

Za­trzy­my­wa­łem ją i przy­po­mi­na­łem jej wszystko, cier­pli­wie i mo­zol­nie – do­tyk, za­pach, smak. Głód, pra­gnie­nie, chęć.

Śmia­li­śmy się, kiedy zde­rzała się z drzwiami albo prze­wra­cała szklankę z wodą, a ja ani na chwilę nie po­zwa­la­łem jej zaj­rzeć pod ma­skę luzu i roz­ba­wie­nia, jaką no­si­łem nie­prze­rwa­nie od jej co­ming outu przed samą sobą – że ja też umie­ram. Ze stra­chu.

Umie­ram ze stra­chu, że pew­nego dnia za­po­mni się tak bar­dzo, że ma chcieć żyć, że przej­dzie na drugą stronę, a ja nie będę w sta­nie jej po­wstrzy­mać, za­wró­cić ani przy­po­mnieć, ile dla mnie zna­czy.

Że moja mi­łość to za mało, żeby ją za­trzy­mać przy mnie na dłu­żej.

– Nie­długo wy­la­tuję do Bel­la­mych – za­czą­łem roz­mowę z oj­cem, którą od­kła­da­łem już zde­cy­do­wa­nie za długo. – Chcia­łem chwilę z tobą po­roz­ma­wiać, za­nim zniknę na parę mie­sięcy.

Ju­styn Li­ber przy­jął mnie na ta­ra­sie swo­jego apar­ta­mentu, skąd roz­ta­czał się do­sko­nały wi­dok na oko­liczne ka­mie­nice, Ostrów Tum­ski i ka­te­drę. To ni­gdy nie był mój dom. To było wy­łącz­nie wy­wa­lone w ko­smos miesz­ka­nie mo­jego ojca.

Ame­lia za­jęła miej­sce w wi­kli­no­wym fo­telu wy­ło­żo­nym mięk­kimi po­dusz­kami, pod­cią­gnęła ko­lana i roz­ko­szo­wała się pięk­nem póź­nego po­po­łu­dnia.

– Naj­wyż­szy czas. Cie­szę się, że i mój młod­szy syn po­sie­dzi tro­chę w Sta­nach. Pod­szli­fu­jesz ję­zyk, bę­dziesz asy­sto­wał przy re­ali­za­cji ja­kie­goś pro­jektu, czy­tał nudne akta, zwie­dzał bu­dowy i prze­bu­dowy.

– Wiesz, tato, że to ni­gdy nie było moje ma­rze­nie... – za­czą­łem.

– Jona, nie wy­jeż­dżaj mi tu z ma­rze­niami – uciął. – Je­steś do­ro­sły i po­dej­mu­jesz do­ro­słe de­cy­zje. Po­sta­no­wi­li­śmy, że ra­zem z Jo­achi­mem pra­cu­jesz dla mnie. Dla ro­dziny.

„Ro­dziny”. Zdzie­siąt­ko­wa­nej ro­dziny.

– ...to ni­gdy nie było moje ma­rze­nie – cią­gną­łem – ale po­go­dzi­łem się z tym i przy­ją­łem, że tak bę­dzie.

– „I cie­szę się, że będę miał szansę na staż w USA”, po­wtórz – na­ka­zał.

– I cie­szę się jak cho­lera, że będę miał nie­sa­mo­witą szansę na za­je­bi­sty staż w jesz­cze za­je­bist­szym USA – do­da­łem z uśmie­chem.

Po­krę­cił głową, ale już wię­cej tego nie sko­men­to­wał. Naj­waż­niej­sze, że tań­czy­łem tak, jak mi za­grał, prawda?

Sta­li­śmy oparci o ba­lu­stradę ta­rasu na da­chu, spo­glą­da­jąc w stronę ulicy Gar­bary i Sta­rego Rynku. Ści­śnięte bu­dynki szczę­śli­wie za­sła­niały wi­dok na Stary Ry­nek, który roz­ko­pany był tak do­ku­ment­nie przez ro­bot­ni­ków jak mro­wi­sko przez ro­bot­nice.

– Synu – za­czął po­now­nie oj­ciec, za­cią­ga­jąc się pa­pie­ro­sem – ode­bra­łem dziś dziwny te­le­fon... Dzwo­nił dziel­ni­cowy An­drzej Ma­jew­ski z Kaź­mie­rza i bar­dzo gę­sto się tłu­ma­czył.

Nie mia­łem po­ję­cia, o co mo­gło cho­dzić, ale po­czu­łem, że robi mi się go­rąco.

– W ja­kiej spra­wie? – za­py­ta­łem.

– Wiesz, że mu­sia­łem się tam sta­wić w celu iden­ty­fi­ka­cji przed­mio­tów zna­le­zio­nych przy szcząt­kach, które pod­dano ana­li­zie – pa­ska, ze­garka i pier­ście­nia. Po­twier­dzi­łem po na­ocz­nych oglę­dzi­nach, uzna­jąc, że mo­gły na­le­żeć do two­jego pra­dziadka. Pod­pi­sa­łem eks­per­tyzę, ale ni­czego mi wtedy nie wy­dano. A dziś Ma­jew­ski za­dzwo­nił z in­for­ma­cją, że pier­ścień znik­nął. Po­li­cja przy­go­tuje ra­port i sto­sowne oświad­cze­nie, ale nie zmie­nia to faktu, że sy­gnetu nie ma.

– I co za­mie­rzasz z tym zro­bić? – za­py­ta­łem szcze­rze za­in­te­re­so­wany dal­szym cią­giem.

– Do tej pory mia­łem do tego wszyst­kiego neu­tralne po­dej­ście. – Wzru­szył ra­mio­nami. – Ale to się zmie­niło w chwili, kiedy ten sy­gnet od­kry­łem na two­jej dłoni.

Obaj po­pa­trzy­li­śmy na mały pa­lec mo­jej le­wej ręki.

– Czy to jest ten mo­ment, kiedy za­czy­nam po­rą­baną opo­wieść, która mo­głaby sta­no­wić nie­zły sce­na­riusz na film fan­tasy? – za­py­ta­łem, cie­kaw jego re­ak­cji.

– Da­jesz, synu – mruk­nął i znów za­cią­gnął się dy­mem.

– Pa­mię­tasz dziadka i jego opo­wie­ści o du­chach?

– Ten stary pryk uwiel­biał cię stra­szyć. – Za­chi­cho­tał i po­chy­lił się w stronę sto­lika, żeby na­lać wina do wy­so­kiego kie­liszka. – Lu­dzie w na­szej ro­dzi­nie od za­wsze mieli bujną wy­obraź­nię. Na­pij się, synu. – Za­pro­po­no­wał mi kie­li­szek, ale od­mó­wi­łem ru­chem dłoni. – Zo­stawmy zmar­łych tam, gdzie ich miej­sce. W prze­szło­ści. Ra­zem z ich baj­kami.

Upił łyk ciem­nego na­poju.

– Bez na­wią­za­nia do dziadka i pra­dziadka nie wy­tłu­ma­czę ci się z tego sy­gnetu, tato. – Unio­słem brwi. – Mogę ci przy­siąc, że nie wła­ma­łem się do po­li­cyj­nego ma­ga­zynu i nie ukra­dłem tej bi­żu­te­rii.

– Ja ni­gdy nie da­łem się na­brać na te bajki, Jona. Dzi­wię się, że ty je­steś tak ła­two­wierny – prych­nął.

Po­czu­łem falę wzbu­rze­nia i za­pie­kły mnie po­liczki. Se­rio?

– A je­śli to nie są bajki, tato? – Za­ci­sną­łem pię­ści. – Je­śli ci po­wiem, że ży­cie to nie tylko liczby i fakty, ale zja­wi­ska pa­ra­nor­malne ist­nieją?

Zer­k­ną­łem na Ame­lię. Sie­działa w fo­telu z po­sępną miną i przy­gry­zała dolną wargę. Wy­glą­dała tak słodko, że mia­łem ochotę po­dejść do niej i przy­gryźć tę sek­sowną wargę ra­zem z nią.

– Na­wet je­śli ży­cie to coś wię­cej niż liczby i fakty – głos ojca sku­tecz­nie ostu­dził moje za­pędy – to je­dy­nie liczby i fakty są ważne w ży­ciu, synu. Cała reszta nie ma zna­cze­nia, je­śli nie przy­nosi zy­sku. A ty wła­śnie wy­bie­rasz się na staż do naj­więk­szego mo­car­stwa liczb i pie­nię­dzy i za­mie­rzasz uczyć się od Bra­dleya, żeby wró­cić do mnie i ra­zem z twoim bra­tem bu­do­wać na­szą firmę.

– Po­zna­łem ko­goś – wy­pa­li­łem.

– Nie mów, że przez ja­kąś dupę za­mie­rzasz zre­zy­gno­wać ze stażu! – rzu­cił mi w twarz. Za­bo­lało tak bar­dzo, jakby wy­mie­rzył mi po­li­czek.

– Ej! Ona tu jest i cię sły­szy! – krzyk­ną­łem, za­nim zdą­ży­łem się po­ha­mo­wać.

– Aaaa.... masz wy­my­śloną przy­ja­ciółkę... – Prze­wró­cił oczami. – Prze­pra­szam za nie­for­tunny do­bór słów. Chcia­łem za­py­tać, czy przez ja­kąś wy­my­śloną la­skę za­mie­rzasz zre­zy­gno­wać ze stażu?

– Nie, oj­cze – od­par­łem z od­razą. – Wy­my­ślone przy­ja­ciółki mają tę prze­wagę nad re­al­nymi, że można je ze sobą za­brać, do­kąd się chce.

– Na­stęp­nym ra­zem le­piej dwa razy się za­sta­nów, Jo­na­ta­nie, komu mó­wisz i co. – Jego ni­ski głos do złu­dze­nia przy­po­mi­nał ostrze­gaw­czy war­kot. – Bo za ta­kie re­we­la­cje do­ro­śli lu­dzie lą­dują w wa­riat­ko­wie, a nie na stażu w Ame­ryce. I je­śli je­dyne, co masz mi do po­wie­dze­nia na te­mat znik­nię­cia sy­gnetu i jego ma­gicz­nego po­ja­wie­nia się u cie­bie na palcu, to te same bajki, które fun­do­wał ci mój oj­ciec, to oszczędź so­bie. Za­słu­ży­łem na nieco wię­cej sza­cunku.

.

IMIĘ/IMIONA:

Ame­lia Rita

NA­ZWI­SKO:

Es­sa­kow­ska

AK­TU­ALNE MIEJ­SCE ZA­WIE­SZE­NIA:

Pusz­czy­kowo, Pol­ska

NAJ­BLIŻ­SZY URZĄD:

Ostrów Tum­ski

– – – – – – – – – – – –

STA­TUS:

W za­wie­sze­niu

– – – – – – – – – – – –

URZĘD­NIK/OPIE­KUN:

Xe­no­n_dxx00579

– – – – – – – – – – – –

LICZBA ZŁO­ŻO­NYCH WNIO­SKÓW:0

GO­TO­WOŚĆ DO PRZEJ­ŚCIA:0%

z upo­waż­nie­nia

spe­cja­listka ds. za­wie­sze­nia

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki