Lu i Lei. Prehistoryczna przygoda - Stefan Dziekoński - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Lu i Lei. Prehistoryczna przygoda ebook i audiobook

Stefan Dziekoński

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trzydzieści tysięcy lat temu, w świecie mamutów i niekończącej się zimy, mały Lu marzy, by zostać myśliwym jak jego ojciec. Jednak potężny pożar rozdziela go z plemieniem. Z chaosu ratuje go Lei – starsza i odważniejsza dziewczyna z sąsiedniej grupy, która jako jedyna wie, jak przetrwać. Razem wyruszają w pełną niebezpieczeństw podróż przez świat epoki lodowcowej. Ich wspólna wędrówka to nie tylko próba odwagi, ale także test dla niezwykłej więzi, która rodzi się między nimi. 

Poruszająca opowieść o tym, jak w obliczu największych zagrożeń rodzi się najsilniejsza przyjaźń, a obcy sobie ludzie stają się rodziną. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 125

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 59 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Artur Ziajkiewicz

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku,

Historia, którą zaraz przeczytasz, dzieje się dawno, bardzo dawno temu, akonkretnie 30000 lat temu. Wtamtych czasach ludzie żyli zupełnie inaczej niż teraz. Nie było państw, miast ani zwierząt domowych. Naszą planetę zamieszkiwały zwierzęta, októrych być może słyszałaś lub słyszałeś na lekcjach wszkole: mamuty włochate, nosorożce włochate, tygrysy szablozębne, ogromne leniwce.

Gdybyśmy mogli się przenieść wczasie, odkrylibyśmy, że ówczesny świat był znacznie zimniejszy niż dziś. Obecnie lód, który nigdy nie topnieje, znajduje się jedynie na biegunach iszczytach wysokich gór. Wtedy jednak pokrywał ogromne połacie planety – pod nim znajdowała się na przykład północna część naszego kraju. Zimy były długie imroźne, zaś lata krótkie. Było też bardzo sucho, ogromna ilość wody uwięziona była wlodowcach.

Historia, którą zaraz przeczytasz, dzieje się na Półwyspie Iberyjskim, akonkretnie na terenie dzisiejszej Hiszpanii. Mam nadzieję, że dostarczy Ci ona wiele przyjemności. Kiedy ją skończysz, zachęcam Cię do zerknięcia na koniec tej książeczki. Znajdziesz tam kilka objaśnień iciekawostek dotyczących czasów, wktórych rozgrywają się perypetie Lu iLei.

Zapraszam Cię do lektury.

ROZDZIAŁ 1

– Mamo, nogi mnie bolą – odezwał się Lu zmęczonym głosem.

– Zaraz będziemy na miejscu – odparła Mar z uśmiechem. – Poza tym wydaje mi się, że taki dzielny przyszły myśliwy jak ty na pewno się nie zmęczył.

Lu wyprostował się i przybrał poważną minę.

– Tak naprawdę to wcale mnie nie bolą. Wydawało mi się. Ale może bolą ciebie? – zapytał mamę z nadzieją i przekorą w głosie.

– Nie, ani trochę. – Kobieta powstrzymała się, by nie zachichotać.

Lu westchnął cicho. Ból nóg doskwierał mu już od dłuższego czasu. Zeg, przywódca grupy, powiedział jednak wczoraj wieczorem, że jutro dotrą na miejsce, że ruszą o świcie i zrobią tylko jeden, krótki postój w ciągu dnia – z myślą o starym Oge. Podobno mieli dotrzeć do celu na długo przed zachodem słońca.

Lu lubił myśleć o sobie, że jest już duży. Tak mówiła mama, choć tata powtarzał, że syn jeszcze go przerośnie, a tata był bardzo wysoki. Chłopiec miał opaloną skórę i czarne, proste włosy. Odziany był w skórę renifera, na stopach miał zaś ciepłe, ale lekkie obuwie, gdyż trwało jeszcze lato.

– Widzisz? Już prawie jesteśmy – odezwała się Mar.

Lu spojrzał przed siebie. Teren zaczął łagodnie opadać, a na horyzoncie dostrzegł rozbite namioty i krzątających się między nimi ludzi. Mimo bólu nóg podskoczył z radości. Zaraz będzie mógł odpocząć. Co roku, gdy kończyło się lato, jego grupa, licząca obecnie niemal dwadzieścia osób, spotykała się z drugą grupą o podobnej wielkości. Miejscem spotkania zawsze była ta sama dolina, do której drogę znali wodzowie oraz ich następcy. Wiedza ta była przekazywana kolejnym pokoleniom. Stary Oge opowiadał niedawno, że kiedy był jeszcze mniejszy od Lu, ta tradycja była już bardzo stara – jego dziadek był kiedyś przywódcą grupy i to on prowadził ją każdego lata ku dolinie.

Spotkanie obu grup nazywano Zgromadzeniem. W czasie jego trwania zawsze dużo się działo. Dzieci z obu grup bawiły się, a dorośli wymieniali się opowieściami i doświadczeniami. Lu uwielbiał Zgromadzenie, podobnie jak dzieci z drugiej grupy. Mógł się wtedy bawić z rówieśnikami przez cały dzień, nie trzeba było słuchać, jak stary Oge opowiada, co robić w przypadku gorączki, czy patrzeć, jak powinno kroić się mięso upolowanej zwierzyny. Dorośli rozmawiali, jedli, śmiali się, a dzieci mogły bawić się do woli. Czasami pozwalano im nawet na małe wyprawy ze starszymi dziećmi, na przykład z chłopcami, którzy bardzo śmiesznie mówili – raz grubo, a raz prawie jak małe dziewczynki. W dolinie rzadko kiedy widywano drapieżniki, a jeśli nawet, to raczej nie zbliżały się one do ludzi.

W tym roku było tak samo. Po tradycyjnym powitaniu dzieciom pozwolono się zająć sobą, a Lu natychmiast skorzystał z okazji, by bawić się z czwórką dzieciaków aż do wieczora. Opiekujący się nimi Tiz nie bardzo się nimi interesował. Od czasu do czasu rzucił okiem na gromadkę, a raz poprosił, by Czala nie udawała niedźwiedzia jaskiniowego i nie gryzła Lu w rękę. Zamiast tego trzymał w ustach długą gałąź drzewa i ciągle uderzał przy niej kamieniami, z których dorośli potrafili wykrzesać ogień. Na początku dzieci obserwowały go z zainteresowaniem, bo Tiz był dorosły, choć młody, a gałąź długa; wyglądał więc jak jakieś dziwaczne zwierzę albo jak szaman, taki jak stary Oge. Kiedy jednak okazało się, że młodzieniec nie jest w stanie rozpalić ognia, dzieci spytały go:

– Co robisz?

– Nie przeszkadzajcie mi. Widzicie ją? – Ruchem głowy wskazał dziewczynę w swoim wieku, która należała do innej grupy niż Lu.

Miała długie, czarne włosy i była dość wysoka. Lu znał ją wprawdzie z widzenia, ale nie pamiętał, jak się nazywała.

Dzieci przytaknęły.

– To Lei. Chcę, żeby została moją towarzyszką życia. Muszę podejść do niej z płonącą gałęzią w zębach, aby pokazać, że zawsze chcę przynosić jej w darze ogień mojej niegasnącej miłości.

– Ale to dziwne – powiedziała Czala, dłubiąc palcem w nosie. – Chcesz się palić, żeby piekła na tobie mięso?

– Nie, to moja miłość ma płonąć – odparł z powagą Tiz.

– Dziwny jesteś. No i ta gałąź nie płonie.

– Zaraz zapłonie. Ja… jeszcze ćwiczę, żeby wszystko wyszło doskonale.

– Jak chcesz. – Czala wzruszyła ramionami, a potem zwróciła się do reszty dzieci:

– A powiedzieć wam, co mówi mój brat, jak nie uda mu się upolować zająca? Mama zatyka mi wtedy uszy, ale raz usłyszałam. To jak, chcecie wiedzieć? Tylko nie mówcie swoim rodzicom, bo znowu będę musiała słuchać tej historii o dziewczynce co się zgubiła, bo robiła to, na co nie pozwalali jej rodzice.

Całe popołudnie upłynęło na zabawie, a gdy nadszedł wieczór, dzieci poczuły zmęczenie. Tiz dał sobie spokój z próbami podpalenia gałęzi, bo okazało się – jak zauważył jeden z jego kolegów – że nawet nie używał krzemieni. O dziwo, chłopakowi więcej dało zwykłe zagadanie do Lei, która była całkiem skora do rozmowy. Lu nie był tym jednak zainteresowany. Długi marsz, a potem zabawa, sprawiły, że strasznie chciało mu się spać. Noc zapowiadała się ciepła, więc nawet nie okrył się futrem, ubranie w zupełności wystarczało. Po położeniu się na miękkiej trawie od razu zapadł w sen.

Tej nocy Lu miał wiele snów. Biegał wraz z innymi dziećmi, a nawet jeździł na nosorożcu włochatym. Tylko dlaczego ten pozwolił na siebie wejść? – leniwie zastanawiał się chłopiec. Nagle poczuł, że ktoś go budzi, ale nie tak, jak robiła to mama, czyli delikatnie i czule, ale bardzo gwałtownie. Ktoś go szarpał.

– Wstawaj, Lu! Wybuchł pożar, musimy uciekać!

ROZDZIAŁ 2

Suche lato w połączeniu z uderzeniem pioruna w najwyższe rosnące w okolicy drzewo wywołało pożar, jakiego nie pamiętał nawet stary Oge. Ogień błyskawicznie przeniósł się na suchą trawę, która od dawna nie doświadczyła porządnego deszczu. Na domiar złego dolinę nawiedził w nocy silny wiatr, który zaczął błyskawicznie roznosić ogień. Zapanował chaos.

Lu natychmiast zerwał się na równe nogi. Tuż przy nim stali jego rodzice. Pierwszy raz w życiu widział ich tak przerażonych.

– Słuchaj uważnie, Lu. Musisz biec za nami tak szybko, jak tylko potrafisz. Nie mogę cię wziąć na ręce, bo będę w nich trzymał narzędzia i broń, podobnie jak mama. Opuścimy dolinę razem z innymi, wodzowie grup nas poprowadzą. Wierzę, że dasz sobie radę – powiedział tata w pośpiechu, podnosząc narzędzia i oszczep.

Wokół szalały płomienie, słychać było krzyki ludzi, nawoływania i silny kaszel. Lu także zaczął kasłać.

– Biegnijmy! – krzyknęła mama i wraz z tatą ruszyli z miejsca. Lu nie czekał ani chwili.

Strach dodawał mu sił. Mimo kaszlu i łzawiących oczu dotrzymywał kroku rodzicom. Wpatrywał się w ich plecy, aby się nie zgubić, bo ogień był wszędzie. Tata biegł przodem, prowadząc ich raz w lewo, raz w prawo, czasami nawołując innych przez płomienie. Lu miał nadzieję, że zaraz wszystko się skończy, że uciekną z pożaru. Mimo zmęczenia nabrał jeszcze więcej siły i determinacji, żeby dotrzymać kroku rodzicom.

Nagle do krzyków komend i zachęty do szybszego biegu dołączyły te wyrażające przerażenie. Jakby wprost z płomieni na rodzinę Lu wyskoczył wielki, przerażony jeleń olbrzymi. Zaskoczony Lu zamarł. Nie wiedział, czy jeleń pobiegnie prosto na niego, czy na rodziców, czy nie uderzy go swoim porożem. Dym, ogień, jeleń. Chłopiec zawahał się. Nie wiedział, czy uciekać, czy zostać w miejscu. Jeleń był tuż, tuż. Lu widział białka jego oczu.

Nagle poczuł z boku silne uderzenie, po którym przewrócił się na ziemię. Zaraz potem ktoś szybko go podniósł i chwycił za rękę.

– Nie puszczaj mnie i biegnij, ile sił w nogach – usłyszał dziewczęcy głos, przerywany głośnym kaszlem.

– Nie, tam są moi rodzice, musimy biec tędy – wskazał palcem w kierunku, gdzie chwilę wcześniej stali mama i tata. Teraz jednak znajdowała się tam ściana płomieni, ogień zdawał się ich otaczać.

– Szybko, bo zaraz nie będziemy mieli dokąd uciec!

Później Lu nie mógł sobie przypomnieć, ile trwał dalszy bieg wśród płomieni. Nie wiedział, z kim biegnie, gdzie jest prowadzony i czy w ogóle przeżyje. Pamiętał tylko, że ta druga osoba w pewnym momencie musiała na nim gasić ubranie. Na szczęście nie doznał poparzeń, a jego odzież nie poniosła wielkiego uszczerbku. Nawet nie zorientował się, gdy wokół przestał szaleć ogień. Oczy piekły go od dymu. I ten straszny kaszel!

– Chyba jesteśmy bezpieczni. – Znowu usłyszał głos dziewczyny, z którą przebiegł przez płomienie. Natychmiast opadło z niego całe napięcie i strach. Już nie interesowało go, czy ogień zaraz tu dotrze, czy będzie szarżowało na niego całe stado jeleni olbrzymich, czy też lada moment z mroku wyskoczy wygłodniały drapieżnik. Chciał spać i zapomnieć o tym całym koszmarze. Przed oczami zaczęło mu ciemnieć, pochylił głowę.

– Jeszcze nie zasypiaj. Widzę tam półkę skalną, pod którą możemy się ukryć.

Tym razem już nie biegł. Chciał tylko spać! Poczuł nagle, że ktoś wziął go na ręce. Czuł się trochę jak w ramionach mamy i nawet zachciało mu się płakać, jednak był zbyt zmęczony. Nie zdążył uronić nawet łzy, gdy zmorzył go sen.